26 czerwca, 2016

Cytat miesiąca...

...tym razem z "Nowego Marsyliusza czyli społeczeństwa inteligentnego" Stefana Bratkowskiego, wydanego (i data ta tutaj nie jest bez znaczenia) w roku 1981:
"Jeśli namawiałbym nas wszystkich na pewne korekty w myśleniu o przeszłości, to oczywiście po to, by uzyskać w następstwie zmiany w naszej filozofii jutra. Wyobrażenie bowiem o przyszłości, które nam zdołano wpoić, od początku było konstruowane tak, byśmy uwierzyli w swą perspektywicznie rosnąca niemoc i niezdolność. Proszę przyjrzeć się, kto je konstruował, wizje rodzące się z początkiem lat sześćdziesiątych, z wybuchem "futurologii", produkowali specjaliści - wedle swoich własnych świadomych i podświadomych pragnień. Czuli się nie dość uszanowani przez czas teraźniejszy: oczekiwali więc w przyszłości swej dominacji. Królestwo specjalistów, technokratów i uczonych miało zaś nadejść nie z chciejstwa, lecz mocą obiektywnych nieuchronnych przekształceń społecznych (pod tym względem Karol Marks ze swymi prawami rozwoju społecznego przydawał się nawet swoim najzaciętszym krytykom).
  Wszystko zdawało się oczywiste i logiczne: automatyzacja przyniesie "katastrofę czasu wolnego"; na społeczeństwo jutra złoży się nieliczna elita specjalistów, co to będą się wyżywali w kierowaniu, badaniach naukowych, doradzaniu i "organizowaniu świata", a masa mułów społecznych, szeregowych pracowników, wypieranych przez automaty, ograniczy się w produkcji czy usługach do wykonywania czynności prostych i zrutynizowanych, a główną swą pasję życiową skoncentruje na czasie wolnym od pracy zarobkowej (coraz prościej, coraz głupiej i coraz weselej). "





                                              ................

24 czerwca, 2016

O naszej zamożności ...II

  W oczywisty sposób będzie to kontynuacja rozważań naszych w części pierwszej poczętych, gdziem za dowód owej, relatywnej ma się rozumieć i poniekąd zbiorowej, historycznej "zamożności" (bez związku z personalną każdego z nas sytuacją finansową i bez jakichkolwiek do nich aluzji czy odniesień) przyjął był dwóch owej historycznej "zamożności" mierników, których poprzez cytatę z owej części pierwszej  przypomnieć sobie pozwolę:
"Pierwszego w ilości czasu, którego możemy poświęcić na rzeczy niczemu produktywnemu nie służące, wliczając w te ostatnie okrom pracy zarobkowej, takoż i zadbanie o to, by na łeb nie ciekło i wkładanie czegoś do garnka, także i ten czas, którego i nasi po jaskiniach przodkowie poświęcić musieli na dziatek doglądnięcie... Słowem proporcja czasu roboczego do tego czasu, co go możemy bezkarnie przetracić na słuchanie mniej lub bardziej uzdolnionych wyjców, oglądanie mniej lub bardziej uciesznych komediantów, czytanie, gapienie się na ekrany komputerów, jakby tam na nich było coś naprawdę ważnego, czy tysięczne jeszcze rozrywki insze...
   I wtóre: koszta jakieśmy są na to ponieść gotowi i ponosimy, nawet sobie nie uświadamiając ich ogromu... Zrachujcież, wiele Was sumarycznie kosztują te wszystkie abonamenty, smartcośtam, lapcośtam, telecośtam, empecośtam... Książki, żurnale, płyty i duperele insze... Nawet i kwiatki do ogrodu, jeno ozdobie służące... Nawet i szmata na grzbiet czy buty na nogi, nie temuż kupione, że się poprzednie ze starości rozpadły, jeno temuż, że te modniejsze i ich nie mieć to obciach, a znów mieć, to ta choćby radość, że tam tej czy inszej oko z zazdrości zbieleje... Słowem: wydatków służących nie temu, by nas przy życiu utrzymać, ale temu, byśmy radośniejsi może byli... No dobrze, wiem, przesadziłem: w każdym razie nie tak smutni..."
   Zaskoczeni, jak rozumiem, tem rozumowaniem byliście srodze, czemuście pośrednio wyraz w komentarzach dali, przeważnie skręcając w stronę rozważań o względności poczucia biedy i bogactwa luboż różnych sfer bogactwa metaforycznego, czy też i może czyjej sytuacji osobistej... Przyznaję, żem był wówczas tem zniechęcony cokolwiek, by wątku tego snuć, bo zdało mi się, że nie poradziłem najpryncypalniejszego wyłożyć, czyli tego, że jakkolwiek by każdemu z nas nie było teraz, czy w przeszłości lub w przyszłości trudno i ciężko koniec z końcem związać, nie zmienia to faktu, żeśmy jako społeczeństwo przeciętnie, wielokrotnie bogatsi, niźli antecessores naszy sprzed lat trzystu, pięciuset, tysiąca, czy tysięcy wielu...
   Dzisiaj bym Wam tego na dwóch inszych exemplach jeszcze wywieść chciał, z tem iżbyśmy się zrozumieli dobrze, uznajmy, że pomijam dla rozważań naszych głodowe obszary Afryki czy Azji, bo to jest rzecz insza i pozostając w kręgu kultury z cywilizacji antycznych Morza Śródziemnego wyrosłych, najwięcej rozważania nasze się będą tyczyć kultury europejskiej, choć nie unikniemy zapewne uogólnień takoż się Ameryki Północnej czy Australii tyczących.
  Rzecz najpierwsza to jadła kwestia... Każdy z Was ma przed oczami dziesiątki, jeśli nie setki literackich i historycznych przekazów, niezgorzej dokumentujących przednówki nasze dawniejsze, klęski głodów sprawionych już to nieurodzajami, klęskami jakiemi, czy czynnością ludzką w rodzaju wojen, rekwizycyj nadmiernych, czy i celowego głodzenia całych społeczności... Najprzeróżniejszemi sposobami, pomiędzy któremi i uprawy nowe i, odsądzane od czci i wiary GMO się także znajdzie, przyszliśmy do rzeczy dla przodków naszych niewyobrażalnej: że może nas być na tej ziemi kilka miliardów, a mimo to, lwia część tejże populacji wyżywić się potrafi! Pewno, że to w szczegółach by można wielu tam naprawić rzeczy, by nadmiernie tej czy inszej populacji zwierzęcej nie przetrzebić, uprawami monokulturowemi ziemi nie jałowić etc.etc....
   Herezją to może i trąci, co rzeknę, osobliwie w towarzystwie, do którego od czasu niejakiego mam zaszczyt przynależeć, a które celebruje sztukę przyrzadzania jadła i napitków możliwie najwięcej naturalnych i od chemii wolnych, aliści trzeba to sobie uczciwie powiedzieć, że bez tych przebrzydłych nawozów, kur po klatkach chowanych, bydła i nierogacizny,niczem na taśmie w fabryce produkowanych, czy też bez owego nieszczęśnego GMO, wyżywienie miliardów zwyczajnie nie jest na dziś i zapewne jeszcze długo, długo nie będzie możliwe... A przecie my nie tylko wyżywić się poradzim, ale jeszcze - na co i słusznie w komentarzach uwagi zwracano - horrendalnych ilości tegoż jadła marnotrawim, nie umiejąc go przechować, przekazać komu potrzebującemu czy ochronić przed szkodnikami i zniszczeniem! Osobnym jest przy tem zagadnieniem i zarazem tragedią, że część się jaka tego marnuje poprzez durne prawo przez durnych ludzi uchwalone...:(
   Ale właśnie to, że się kształtuje pośród jakiej części z nas ruch ludzi, którzy zaczynają baczyć na to, coż do gęby kładą, z czego to jest i jak uczynione, wywodzę właśnie dowód kolejny owej "historycznej zamożności" naszej... Człowiek, który głodem przymiera, nie baczy na to, czem brzuch napełni, byle go choć raz napełnić! Vulpian ongi wstrząsające przytaczał opisy wiecznie głodnych chłopów w Kitaju, którzy w głodowym szaleństwie rzucali się jeść ziemię, byle przed skonem poczuć choć raz brzucha pełnego! Człek, który zaczyna wybierać, obojętnie czy tego nazwiemy świadomą kontestacją produktów nienaturalnych lub zanieczyszczonych, grymaszeniem, wydziwianiem czy ekstrawagancją na koniec, ex definitione zatem głodnym nie jest... 
  Małoż na tem! Najpierwszej w Polszcze rodzimej książki kucharskiej* spisał był znany kucharz wielkiego pana w XVII wieku, czyli wiedzie się ona z kręgów mających po temu czas, pieniądze i skłonności, by się jadłem wyszukanem bawić. A Wy wszytcy przecie żeście, jakkolwiek by Wam to nie zabrzmiało szokująco, żeście od tego magnata w tem względzie bogatsi, bo nie jednego kucharza mieć możecie, a co dzień inszego, w inszej przecie gospodzie czy restauracyi jadać dziś podług woli po francusku, jutro zasię orientalną modą czy południową... Xiąg kucharskich i poradników wszelkich w tej mierze więcej dziś, niźli kiedykolwiek przódzi! W samem internecie znajdziecie tysiące stron z przepisami dla dowolnej potrawy czy dowolnego produktu... Czegoż to dowodzi?
Ano najkrócej rzekłszy: że jest rynek na to, a po mnogości tego wszystkiego plus setek telewizyjnych kucharzy, nieznanych przecie nawet parę dziesiątków lat temu, wnosić można, że jest ogromna masa ludzi gotowych się w to kucharzenie bawić, najczęściej dla zwykłego urozmaicenia jadłospisu swego, ale i coraz częściej znajdujacych w tem radość i rozrywkę nawet...  Tak czy owak, nie zmienia faktu, że mają na to widać tak czas, jak i pieniądze na to, by raz tych, nieraz wielce wyszukanych, nakupić ingrediencyj , po wtóre by tego jadła na taki czy inszy sposób uczynić i się niem delektować. Człowiek prawdziwie głodny nie rozważa którym z siedemnastu czy dwudziestu sposobów przyrządzenia mięsa kawalca się trudzić, a prawdziwie biedny dobrze jeśli z przypraw ma choć soli krztynę...
   Względem tych kucharzy telwizyjnych jeszcze jedna uwaga drobna, lecz dla naszych rozważań istotna. Pomijając poziom tychże produkcyj, mniej lub bardziej zakamuflowanych sponsorów, ważne dla naszych konkluzyj to, że jest widownia skłonna czas poświęcić temu, zatem znów posiadająca czasu wolnego nadwyżkę, w której się nie musi o grosz starać, by przeżyć. I, co postrzegam nie bez niejakiej zgrozy, niebezpiecznie owe programmy skręcają w stronę jakich zawodów, jakiej rywalizacji, punktacji, nagród jakich, gdzie samo jedzenie warzone, pieczone czy tam duszone na plan schodzi gdzie dalszy, jeno że to znów nam czego inszego dowodzi: że kucharz z roli służącego, prawda że czasem nieocenionego i takiego, którym się wielki pan po sąsiadach chwalił, przecie wciąż to sługa był, dziś nam wyrasta na celebrytę jakiego, na nieledwie artystę warząchwi, którego się na równi stawia z artystami pióra czy filmu, a z pewnością wyżej niż dziś artystów pędzla i dłuta... 

    Na koniec króciutko jedynie o kolejnym dowodzie zamożności naszej. O zwierzaki mi idzie nasze domowe... Dawniejszym przodkom naszym, jakby owi zwierzęcy towarzysze nie byli drodzy, nie towarzyszyła gotowość, by jako przesadnie się ich zdrowiem przejmować. Owszem, wpadła gdzie psina w jaki potrzask, ranę przemyto, opatrzono i doglądano czy się goi. I tyle... Aliści zajmować się tem zali owa ma dietę jako się należy, odrobaczać, sierści baczyć czy tam jeszcze tysiąca inszych, jak u człowieka, drobiazgów? Ani myśli nie było takowej! Pomijając jakich znów ulubieńców u wielkiego państwa, o których był się starać kaprys, przecie nie było po temu odrębnych dla zwierzyny medyków, najpierwsze takie działanie w masowej skali się pojawiło we wojsku, gdzie konia kawaleryjskiego wyszkolić i wychować był nie dość, że trud niemały, to i ekspens wielki, tandem dać takiemu zmarnieć poprzez jaką zwykłą kolkę, powoli się nie do pomyślenia stawało i narodzili się przy wojsku lekarze "nie-ludzcy" najsamprzód dla koni, zasię dla psów wyścigowych i łownych, nareście dla wszytkich tych stworzeń przez ludzi ku pociesze i uciesze swojej trzymanych... I wejrzyjcie dziś na to, k'czemuśmy doszli na tej drodze? Gabinety weterynaryjne nam rosną jako grzyby po deszczu, a w każdym co najpierwszego ujrzycie? Kolejkę... Ergo znów dowód widomy na to, jak bardzośmy zbogaciali, skoro jest w nas gotowość grosz wydać (prawda, że u cześci niemałej nieledwie ostatni na poratowanie towarzysza samotnego starczego żywota), by żywiny salwować, czy choćby tylko doglądać, zali się dobrze chowie, czego antecessores naszy ani znali, ani najpewniej by nie pragnęli, kontentując się zadowoleniem, jeśli zwierzę nie zdechło i płacząc czasem po niem, jeśli jednak niebożątko zdechło...
____________________

* - "Compendium ferculorum" Stanisława Czernieckiego, kucharza marszałka województwa krakowskiego Aleksandra Michała Lubomirskiego, pana na Wiśniczu, wyd. w 1682 roku. Gwoli ścisłości wypada dodać, że najprawdopodobniej wcześniejsza była książka kucharska sub titulo "Kuchmistrzostwo" wydaną w drukarni Floriana Unglera ok.1540 roku, które to dzieło zaginęło i znane jest jedynie we fragmentach opublikowanych pod koniec XIX wieku. Najpewniej jednak nie była to rodzima myśl kucharska, a przekład czeskiego "Kuchařství" wydanego w 1535 w praskiej oficynie Pavla Severina.




                                     ................


22 czerwca, 2016

Wyzwania kolejne...:)

...przed Narodem, a choćby tylko przed bloga tego Czytelnikami stawiane, dnia tegoż przewidują choć kusztyczek nieduży za pamięć  22-go Pułku Ułanów Podkarpackich imienia księcia Jeremiego Wieśniowieckiego za przyczyną ich święta pułkowego, któregośmy przódzi dawniejszym pułku tego obyczajem świętowali 19 sierpnia... I jeśli to kogo pocieszy, to dodam, że to dwudzieste pierwsze w tem roku święto, czyli żeśmy półmetek przekroczyli...:)
  Dwudziestego czwartego zasię 20 Pułk Ułanów imienia Króla Jana III Sobieskiego świętować powinien, zasię miesiąca kończyć nam dwudziestego dziewiątego będzie święto 9 Pułku Strzelców Konnych imienia Generała Kazimierza Pułaskiego,  Za pamięć zatem o tych ułanach i szaserach toast wznoszę !
                    

20 czerwca, 2016

Czy to jest to znów świętować czego...?

... to już nie mnie sądzić wypadnie... Sam żem z tą do świętowania ochotą długiej był przeszedł drogi, gdzie pierwsza rocznica zdała się może jaką ważką i doniosłą, może temuż żem się po sobie nawet paru miesięcy wytrwałości w tej nie spodziewał zabawie... Potem było przeróżnie, raz żem pamiętał, częściej przepomniał, a bywało, że i za Nitagera sprawą, który w tejże samej dacie nieodżałowanej wspomina Petroneli, zasię swojej rocznicy świętuje, żem sobie o wszytkiem przypominał poniewczasie i zwykle postanawiał już przejść nad tem mimo, bo dawno te rocznice kolejne przestały dla mnie znaczyć cokolwiek... Ta jednak jest (a ściślej była, bom znowu tylko dzięki Nitagerowi spamiętał, że była) nibyż może jaką więcej na uwagę zasługującą, bo już dziesiątą od dnia, kiedy na poprzedniem mem blogu* , się pierwsza moja pokazała nota...
   Spominać mi jej zresztą takoż czeguś niesporo, bo raz że to jaki żywy własnej indolencji dowód, w treści zresztą zawarty, żem noty był spisał ośmnastego maja i równo miesiąc z nią walczył i mechanizmami Onetu, by jej nareście upublicznić, jako się należy... Thema takoż się z latami pokazała niespecjalnie miłą i akuratną, bom owej prześmiewczej "Obrony Leppera" cależ inszemi obaczył oczami, gdy ów już ze świata tego był zszedł. A wziąwszy znów na to, żem "obron" takich jeszcze był i potem popełniał (Gosiewskiego czy Giertycha), a z bohaterów moich kolejny odszedł tragicznie, zasię wtóry jakiej swoistej śmierci politycznej przeżył, tom przyszedł był k'temu, że się może to i lepiej nie zabawiać już tak, by licha nie kusić...
   Powtórzę, com na ośmiolecie, akurat nie przegapione, był napisał, bo nic mi od tego czasu mądrzejszego w tej kwestii nie przyszło do łba siwego:
"[...] jakoś mnie do nijakich szczególnie mądrych konstatacyj nie skłania i co rzec mogę na pewno, to tego, żeśmy oba w tem blogowaniu okrzepli, znaczy się On (blog) i ja... Ja już wiem, że to wcale nie musi przesłaniać, a tem więcej zastępować świata, że jest po temu chęć nieustanna, a i może jakie misji poczucie niewielkie... On zaś wie już, że nie ma się co po mnie spodziewać nadto wiele, bo to i lata najlepsze za sobą, czasu kaducznie skąpo, turbacyje przeróżne a blogowaniu przeciwne z każdej niemal wyłażą szpary, to i tak by rzec można żeśmy oto na lata stare może nie jako małżeństwo stare, ale jako ci wspólnicy w nie do końca udałem interesie, co to świadomi, że lepszego nie będzie, to i nie ma co sobie tych lat pozostałych zatruwać jakim wyrzekaniem wzajemnym, a co się może kiedy marzyło i śniło o jakich znamionach wydumanej wielkości, to dawno już to żeśmy sprowadzili na ziemię i jako tam, bo jako, ale pewnie ku utrapieniu tych Lectorów pozostałych nielicznych wieść jeszcze czas jaki będziem, dopokąd palce jeszcze w klawiaturę trafiają, oczy nie ze szczętem spsowane, że już o mózgowiu nie wspomnę, choć o tem ostatniem jak zaszwankuje, to najpewniej się nie dowiem nawet jako ostatni..."
   Tyle, jeśli idzie o bloga samego... To, co mu zawdzięczam, to wartość dodana w Waszej postaci, osobliwie tych których zdążyłem poznać osobiście, a nawet z wieloma się tu zaprzyjaźnić prawdziwie, a pośród których się prawdziwie poczesne miejsce Vulpianowi należy, bo znajomość nasza niewiele młodsza (parę niedziel ledwie) niż ten blog, a przyjaźń, co się z latami narodziła, prawdziwie jest mi perłą w koronie przedsięwzięcia tego... Co nie znaczy, że inszych, później poznanych nie darzę afektem równie głębokim i szczerym...:) I to jest w tem wszystkim chyba najpiękniejsze, a jeśli mam tu wypić za co, to właśnie za to, by to właśnie trwało... najochotniej przepiję:)
___________________________
* który ja z tem w ciągłości widzę, bom odszedł nie dla fanaberii własnej, a skutkiem onych zapaści i jakiegoś Wielkiego Kryzysu ichniego, który zresztą nie mnie jednego z ich włości wypędził

19 czerwca, 2016

O Jacku Jezierskim opowieści pokończenie, czyli cyklu kuźniczego część jedenasta...

   O rocznicy dzisiejszej niechaj insi piszą, bo to sprawy sprzed lat z górą dwóch ledwo dziesiątków, nam zaś pora się o stulecia dwa cofnąć... Dni temu kilka, na cyklu solnego pokończenie , żeśmy o Jacku Jezierskim pisali, siła przy tem o niem złego i mało pochlebnego prawiąc, a to najwięcej za memuarami mu spółcześnych, co go nie nadto poważali i więcej mieli za franta, łotra i oczajduszę, niźli za jakiego statystę zacnego. Dziś o niem więcej, aliści już poza solnym cyklem, bo kasztelan się więcej może i niźli solą, to piórem własnem bawił w publicystę, zaś żelazem w roli fabrykanta, tandem noty o niem zwieńczeniem dwóch nam się staną cyklów, bo i żelaznego takoż  (I, II, III, IVVVIVII , VIII , IX , X ) ...
   Ów bowiem, najwięcej oczywista własnem kierowany interesem, poczynił bowiem okrom tejże spominanej warzelni, jeszcze i fabryk inszych kilka, w tem fajansów, kos i i narzędzi. Jakoby się z Czytelników komu, jadąc gościńcem od Kielc na Piotrków Trybunalski (stara szosa Łódź-Kielce) luboż i w stronę drugą, od Piotrkowa właśnie, nie nadto spieszyło i rad by po drodze co ujrzeć ciekawego, to w jakie pół drogi, nieodlegle od Końskich, ma ku zachodowi wioski Maleniec i Rudy Malenieckiej. Tejże wioszczyny właśnie nabył był Anno Domini 1782 Jezierski i tamże, rzeczki Czarnej wód spiętrzywszy, stawu 16-hektarowego uczynił, a nad niem postawił młyn, tartak oraz, jak to ówcześnie zwano, drutarnię i fryszernię.
   O fryszerniach (fryszerkach), czyli kuźnicach będziem tu jeszcze i pisać może, na dziś starczy nam objaśnić tyle, że w takowej fryszerni "świeżono" (stąd nazwa) sprowadzony lub własny surowiec żelazny (surówkę) wypiekając onej jakoby de novo i w temże procesie utleniając zawarte w surówce pochodne węgla i zanieczyszczenia insze, tamże tej surówki kując młotami ogromnemi, najwięcej siłą wody napierającej poruszanemi, by przy kuciu takoż możebnie najwięcej oddzielić nieczystości żelazo psowających. Różne były malenieckiej huty koleje i nie w nocie Jezierskiemu poświęconej o tem nam pisać, przecie dość rzec, że fabryczka owa, modernizowana po kilkakroć do naszych niemal dotrwała czasów, choć przed wojną się już jeno narzędziami zajmowała gospodarskiemi, a znano jej pod mianem Fabryki Łopat i Szpadli "Stalma".
   Unieczynnionej, w 1967 roku za zabytek techniki uznano, ale że za tem nijakie władz czynności nie poszły, to i butwiał, i niszczał Maleniec nieszczęśny, dopokąd go, trafem zupełnem, Anno Domini 1968, grupa żaków z Politechniki Śląskiej nie nawiedziła, w czas kanikuły szlakiem dawnego peregrynując hutnictwa. Od tejże pory rokrocznie żakowie gliwiccy w Maleńcu mają swego obozu, na który już i drugie nieraz pokolenie jeździ, a staraniem onych ów zabytek restaurowan, ku dawniejszej przywiedziono świetności.
   To dla zwiedzających dzisiejszych atrakcyja niemała, aleć i spółcześnym to się nie bele czem widziało. Otoż relacyja z wizyty, jaką osobą własną był Maleniec sam król jegomość zaszczycił w Roku Pańskiem 1787*:"...król (...) 15.07.(...)z Radoszyc (...) wyjechał z (...) J. Panem Kanclerzem do Maleńca, wziąwszy z sobą J. Pana Jeziorskiego Kasztelana Łukowskiego, który w pomienionym Maleńcu oraz Miedzierzy, dobrach swoich dwie ogromne fabryki do topienia żelaza w surowiźnie i do fryszerki założył. (...) Przybywszy Nayiaśn. Pan na to mieysce przez groble i mosty gruntowe, odwiedził naprzód założony tartak o kilku piłach(...) szedł potem razem do innych dwóch gmachów z murów wyprowadzonych , z których w jednym mają się ciągnąć druty, w drugim założona fryszerka na jedenaście młotów ; (...) oglądał daley Nayiaśniejszy Pan machiny do dźwigania w górę ciężarów i wyrywania drzew z korzenia, odwiedził austerye i zbudowanych kilkadziesiąt domów rzemieślniczych, a następnie dom gospodarski, w którym J. Pan Kasztelan prezentował Nayiaśniejszemu Panu różne gatunki żelaznych naczyń gospodarczych, kuchennych i stołowych z domowego żelaza przez domowych fabrykantów sporządzonych. Zdziwiło wszystkich przytomnych to miejsce puste przed trzema laty i niedostępne, które staranna, kosztowna i pożyteczna dla kraiu czynność J.Pana Kasztelana w porządne miasteczko i w tak okazałą fabrykę, tudzież stawy, groble, kanały i ogrody zamieniła."
   Otóż i to właśnie! Jezierski kapitalista, o własnem zapewne jeno początkiem zysku przemyśliwujący, rychło k'temu przychodzi, że nie masz cyrkumstancyj ku pożytkowi jednego jeno producenta, jeśli nie masz ich w ojczyźnie dla wszytkich. Od tego jeno krok do roli obrońcy ceł protekcyjnych dla przemysłu rodzimego... I jak Katon starożytny w każdej swej mowie dodawał słynnego "Ceterum censeo..." Kartaginie na pohybel, tak Jezierski piórem i słowem nie odpuszczał, by polskiego chronić przemysłu, polskiego rynku, obłożyć importy cłami, dopomóc własnym przedsiębiorcom... Posłuchajmyż zresztą sami:
   "Fabryka stali we wsi Maleńcu[...] po długim i kosztownym doświadczeniu pomyślnie skutkuje, ale tak jak i inne [...] upadać musi, gdy kosy, pilniki z Austrii sprowadzane... Zaś tej stali czwarta część (nawet) dla wspomnianych racji nie sprzedaje się, a reszta zalega. Wszelkiego gatunku robią się doskonałe pałasze, to Komisja Wojskowa z zagranicy sprowadza."
   "Mamy obfitość żelaza: tak jakby go traktaty prócz pługa i woza na inne naczynia (narzędzia - przyp.Wachm.) przerabiać nie dozwalały. Mamy stal, tak jakby z niej kosy, pilniki i inne rzeczy tylko Austrii fabrykować było wolno. Przeróbmyż ex crudo (z surowca - Wachm.) nasze materiały, które nam szczodrze natura odkryła, będzie kraj z nich miał miliony."
   "Fabryki w Polszcze powstawać i pomnażać się nie mogą, gdy prawo nie uskutecznione!"
   Gdy się głębiej w pisma Jezierskiego wczytać, dopieroż nowatorstwo całe wychodzi z tego pra-kapitalisty naszego, co może i nie był moralności wzorem, ale świetnie znał przyczyny sukcesów i porażek inicjatyw gospodarczych naszych! Na lata świetlne nim ktokolwiek jakiego zarządzania nauczać począł, ów głosił o doniosłości rozsądnego inwestycyj planowania! By baczyć wieleż się ma kapitału własnego, wieleż kredytowego i na procent jaki... Jakież rynki zbytu, a transportu koszta? Zaliż ekspensa nie nad miarę i profitów spodziewanych przed czasem nie zjedzą? Novum absolutnem w dobie pańszczyzny powszechnej napominanie, by nie batogiem zyski poganiać, a dbać i o pracownika najemnego kieszeń, raz by "buntowniczego ducha wyplenić", dwa, że "robotnik swą pomyślność z pomyślnością przedsięwzięcia zwiąże"... Któż tak myślał u schyłku XVIII stulecia? On, co pospołu z Małachowskim przeciwny był do sejmu mieszczan dopuścić, w czem może już i nie tyle jakie szlacheckie snobizmy, a kapitalisty konkurencyi szkodzącego bym widział działanie, od tegoż samego sejmu domagał się dla kwalifikowanych fachowców, zatrudnianych w kiełkującym dopiero polskim przemyśle, prawnych gwarancyj nieusuwalności z posad! Jeśli to nie zaczyn o stulecie późniejszych konceptów względem prawa pracy, to niechaj mi kto rzeknie, czemże te koncepta były?
   Za swoje zasługi względem przemysłu rozwoju w Staropolskiem Okręgu Przemysłowem doczekał się Jezierski nagrody... ale już po rozbiorach, od władcy tych ziem zabranych... Franciszka I, cesarza austryjackiego, któren go tytułem hrabiowskim obdarzył, co nawiasem mówiąc, nie pomogło uratować Maleńca, przez granice nowe odciętego od rynków zbytu, teraz pod rosyjskiem pozostających władztwem...
    I jeszcze słowo na koniec o kosach przez Jezierskiego produkowanych. Pisalim tu już i o tem, że nawet i sto lat później kosa się z trudem przeciw sierpowi przyjmowała... Skądże zatem nasze specialite a' la maison: kosynierzy? Ano, dla udanego pod Racławicami eksperymentu, gdzie Kościuszko był chłopów z kosami własnemi powołał i do nieśmiertelnej poprowadził chwały... A chłopi ci  w swej masie spod Krakowa byli przecie, które to ziemie kos austryjackich sprowadzanych pokosztowawszy, zagustowały nie w nich, lecz w wielekroć tańszych, z fabryczki w Sobieniach**, przez wzgląd na właściciela "jeziorkami" zwanymi...:)
_________________

* "Dyariusz Podróży Króla Stanisława Augusta Poniatowskiego na Ukrainę w roku 1787 podany przez Adama Naruszewicza"- Warszawa 1805 , str.488

** W otwockiem powiecie, na jakie może pół drogi między Garwolinem a Górą Kalwarią... Nawiasem owe Sobienie też i jakie pół dnia drogi konno od inszego, już nie tak szczęśnego dla kosynierów miejsca leżą: Maciejowic...



                                     ................


16 czerwca, 2016

Groch z kapustą...

... bardziej może nawet dla siebie samego, niźli dla Was warzony, iżbym do ulubionych, a ongi wyszperanych daleko sięgać nie musiał...
                    ................

                           ................


                           ................

12 czerwca, 2016

Dni pracowite...

najbliższe nastaną dla tych, co memoryi o dawniejszej kawalerii naszej uchybić nie chcą i ze mną pospołu dawniejsze święta pułkowe uczcić zapragną:) Przed nami bowiem świąt tych zagęszczenie największe, a dni najbliższe to poniekąd i kumulacja:), co się z wojną dwudziestego roku wiąże, gdy bolszewicy na polskie rdzenne już wkroczyli ziemie i ku Warszawie postępowali.
    Natenczas, Armii Ochotniczej formując, siła to nowych pułków powstało, luboż dawniejsze najcięższe swe toczyły boje... A zazwyczaj assumptem dla uznania dnia jakiego za święto pułkowe późniejsze najwięcej właśnie jaki bój był, co to pułkowi nieśmiertelnej przyniósł sławy, a jeśli takiego błyskotliwego zwycięstwa czy obrony nad wszelkie pojęcie heroicznej nie było, jeno bitwy "zwyczajne", żmudne i krwawe, ale w sensie sławy to poniekąd "szare", to przyjmowano zwykle za dzień święta luboż bój w ogóle pierwszy, luboż dzień pułku ostatecznego sformowania, a czasem i dzień rozkazu pułk formować dopieroż nakazującego... Dla porządku przypomnę i o jeszcze okoliczności częstej jednej, a to otrzymania sztandaru przez pułk, ale że to w zamęcie dwudziestego roku nader było rzadkim, to i dla przyczyn uprzednio wymienionych mamyż tych świąt w czerwcu, lipcu i sierpniu najwięcej...
  I tak dziś nam przypadnie toast za 8 Pułk Strzelców Konnych z Chełmna, jutro zasię za 2 Pułk Szwoleżerów Rokitniańskich wsławionych właśnie pod Rokitną szarżą nieśmiertelnej zgoła sławy, ale i szaleństwa, podług mnie, wielekroć nad Somosierrę większego...
  Pojutrze zaś, czternastego wypadnie nam święto Pułku 3 Ułanów Śląskich (nie bez kozery tu taka w pisowni kolejność:), a piętnastego 21-go Pułku Ułanów Nadwiślańskich...

                                   ................

11 czerwca, 2016

O prymasie Podoskim

   Pod temże adresem najdzie Lector Miły biogram artysty ośmnastowiecznego, Daniela Chodowieckiego, skądinąd wielce memu sercu miłego malarza, rysownika i rytownika... Komu ochota niechaj poczyta i szkiców pomieszczonych całość przepatrzy, bo warto... Ja zaś bym uwagę prosił obrócić szczególną na rycinę trzecią, gdzie Chodowiecki prymasa Podoskiego w negliżu porannem wystawił... Nie dla uroków negliżu, który naówczas cależ co inszego znaczył, niźli nam dziś za tym rozumieć przychodzi, ani dla uroków postaci, jenoż dla cyrkumstancyj, w których Imć Daniel Xięcia Prymasa wystawił... Zaiste, kto by podpisu nie czytał, przysiągłby, że to może jaki mieszczanin zacny się przy kaffie porannej korespondencyją bawi... Ano i tu zda mi się, że nasz wielce utalentowany gdańszczanin w samo sedno utrafił...:)
   O prymasie Podoskim żem tu spominał już za okazyją cyklu solnego 
(IIIIII , IV , V VI , VII VIII  pokończenia gdym o Jacku Jezierskim i przedsięwzięciach jego solnych był pisał. Ano i pisałżem tam, że najpierwszego grosiwa większego był Jezierski zyszczeł, gdy plenipotentem będąc, zwyczajnie swego chlebodawcę na dwakroć sto tysięcy złotych polskich okradł, a suma to na czasy ówcześne niemała była... Tym chlebodawcą był właśnie prymas Podoski, persona sama w sobie intrygująca wielce, tedym umyślił onemu osobnej poświęcić noty, choć Bóg mi świadkiem, że nie wiem, czy się z motyką na słońce nie porywam, boć prawdziwie to assumpt być winien do dyskursu większego o przyczynach upadku Rzpltej może, a już najmniej do postawy Kościoła ówcześnego w Polszcze...
    Tak czy siak, choć Historya jeśli nas czego uczy, to najwięcej tego, by w niej NIGDY deklaracyj nie składać, że się co kiedy jeszcze nam raz wtóry nie przydarzy, to tu prawdziwie nie sposób mi sobie dziś imaginować, by Kościół w Polszcze miał kiedy jeszcze mieć prymasa na podobieństwo Gabriela Jana Podoskiego... I co trudność niemała kolejna: jak tu oddzielić od prawdy sądy być może krzywdzące? Jak powszechnemu mniemaniu dowieść, że błądzi i czy aby iście błądzi?
   Wystawmyż może najsampierw to, co prymasie powszechnie się prawiło i do dziś za słuszne najczęściej uważa... Ano, niechybnie go miano za zdrajcę i rosyjskiego agenta, co prymasem został na Repnina, ambasadora carowej nakazanie, chocia naonczas Podoski nawet i biskupem nie był! Niechybnie był i masonem, choć są tacy, co głoszą że jeno na spotkania wolnomularzów sreber użyczał i zastawy:))
   Z pewnością był między licznemi dystyngwowanemi personami (króla jegomości nie wyłączając), co się pojawiły, gdy wolnomularze nasi z loży "Cnotliwy Sarmata" :))))) (darować upraszam, ale samo to miano niebywałą moją wesołość budzi-Wachm.) pierwszego na kontynencie domu masońskiego otwierali. A działo się to na terenie ówcześnej jurydyki warszawskiej Bielino w dzień świętego Jana, tradycyjny zatem dzień masońskiego świętowania.
     To, że prymas był masonem, co dziś się może horrendum zdawać, to może i nie rzecz najstraszniejsza, jeśli pomnieć że o czasach prawim, gdzie wolterianizm i libertynizm wszelkiej maści szerokie zbierały żniwo, a nad Sekwaną już i pięknie rozkwitnęły te drzewa, z desek z których niezadługo będą ramy do gilotyn oprawiać... Wielekroć więcej osobliwem, że wszytko zda się wskazywać na to, że to jedyny bodaj na prymasowskim stolcu w dziejach... ateusz prawdziwy:) W każdem bądź razie za żywota całego swego jednej był jeno odprawił mszy... prymicyjnej własnej:) Za złe miano mu wielce, że w czas postów ostentacyją nawet tu i grzesząc, uczt mięsem bogatych wyprawiał, nawet i w Wielki Piątek! Przypomnę, że o czasach prawim, gdzie nawet i biskupi potraw drobiowych nie mieli za postu łamanie, a i nad cielęcinką dysputy były, zali to za mięso liczyć... Skoro zatem Podoski gorszył tem maluczkich, to więcej może i nie faktem samem, jak tą ostentacyą właśnie...
   Te jednak sprawy to w tegoż prymasa biogramie doprawdy drobiazgi, uwagi zgoła niegodne... Skupmyż się na sprawach kardynalnych... Skąd się wziął ów jegomość? Ano ze stronników Augusta III, któremu służąc, przyszedł był nawet do godności kanclerza królewiczów: Franciszka Ksawerego i Karola Krystiana, a po tem jak się prymas Łubieński rozstał z życiem, w czem się wykluczyć nie da, że mu Moskale trutką dopomogli, Repnin przeforsował Podoskiego na stolec prymasowski i tu wątpliwość najpierwsza... Czyli to iście był krok najpierwszy w rzekomo objawionym Podoskiemu przez Repnina planie carycy względem jego osoby: "Trzeba, żebyś wkrótce został kardynałem, a potem papieżem, choćby to miało kosztować imperatorową 2 miliony dukatów"...?
   Czyli też może i więcej o to szło, by z Podoskiego, co adwersarzem był Poniatowskiego i Familii zaciekłym, swoistą przeciwwagę uczynić, podług odwiecznej imperatorów zasady: "divide et impera"? Azali niechęć wzajemna Podoskiego i króla jegomości prozaicznej li tylko była natury, jako to między faworytami dwoma tejże samej władczyni, o względy onej zazdrosnemi, czyli też się co więcej za tem nie kryło... Ano... w memuarach Stanisława Augusta xiążę prymas odmalowany paskudnie, ale mieć to na względzie potrzeba, że ów je już po abdykacyi, na wygnaniu w Peterburku smażył, gdzie jak się zdaje najgłówniejsza tym pamiętnikom myśl przyświecała, to by własną personę w jak najlepszem wystawić oświetleniu... Nader by zajmującem było dać owych Podoskiemu do poczytania i onego uwag posłuchać, aliści ów już i gdy powstawały, od lat dwóch dziesiątek nie żył to i bronić by się nie mógł...
    Reputacyi zresztą tak zszarganej zapewne by i nie wysłuchano, czego zresztą prymas był świadom. O bracie rodzonym, pośle i wojewodzie płockim, Józefie Podoskim, sam mawiał: "Mój brat nie trzyma ze mną, bo nadto poczciwy". Nawiasem, karykatura z epoki przedstawia tegoż Józefa jak (siedząc) karci stojącego brata niczem uczniaka i niczem uczniaka go, z rózgą w ręku, katechizmu uczy!
   Tyle, że jak się w owe memuary królewskie u schyłku żywota pisane wczytać, to okrom zbrodni zamiaru detronizacyi własnej, Podoskiemu przypisywanego, najwięcej tam o prymasie wyrzekań... na gust nikczemny, któremu ów ulegając za miłośnicę wziął sobie panią Oemchową, Niemkę (luterankę!), wdowę po saskim liwerancie*, co na dwór Augusta III był ciast i słodyczy dostarczał... Baba być to miała paskudna i ograniczona, co Podoskiemu najwidniej nie przeszkodziło z nią w stadle niemal małżeńskiem żyć, a przy tem, co u takich libertynów arcyrzadkość... stadło owo, zda się, było sobie wielce wierne i oddane aż do śmierci samej, której też niemal w jednem doczekali czasie....
   Cóż... zaprzeczyć nie sposób, że jeśli o kochanki idzie, król był nierównie większych wymagań i wyrafinowania:)) Tyle, że to nie prymasowska miłośnica akta rozbiorowe Rzeczypospolitej sygnowała...
    Nim ku rzeczom przejdę istotniejszym o jedno bym Lectorów Miłych upraszał, by się na chwil bodaj kilka wyzwolić raczyli z pokutującego u nas przekonania, że każdy z ówcześnych, co na moskiewskim był żołdzie, to łajdak, zdrajca i agent nikczemny, a jeden uczciwy co się tą podłością nie skalał, to Kościuszko szlachetny... Insze to bowiem były czasy, gdzie może dopiero finis Poloniae inszemi kazało oczami pozierać na pieniądze z obcych dworów brane, bo przódzi, choć byli i tacy, co na to od dawna sarkali, przecie vox populi miał w tem i dowód niejakiej zapobiegliwości biorącego, bo przecie każdy się u czyjej klamki uwiesić próbował... Insza, żem ciekaw okrutnie, jak też by i Kościuszki losy wyglądały, gdyby ów ku Ameryce nie wyjechał, a gdzie w kraju z jakiem stronnictwem się wiązać próbował...
   Prawda czasów stanisławowskich okrutna i smutna taka, że Polszcze ówcześnej nie sposób już było siłami własnemi się de novo wybić na wielkość dawniejszą. Tych zaś, co nam ich dziś sądzić przychodzi, nader staranną miarą pierw by ocenić wypadło, czy owi iście już nic, okrom pożytku własnego na względzie nie mieli, jak bodaj ponad wątpienie wszelkie Adam Poniński, marszałek najpierwszego rozbiorowego sejmu... Azyli też owi statyści ówcześni, dziś od czci i wiary odsądzani, jakich własnych, póki co pod moskiewskiego stronnika płaszczem skrywanych, konceptów na naprawę Rzeczypospolitej nie mieli?  Jakże zatem z xiędzem prymasem w tej mierze?
    Znający go, a nieuprzedzeni to podkreślali zawsze w charakterze jego, że był despotyzmu wszelkiego przeciwnikiem i za wolnością w każdej niemal dziedzinie. Jeśli to przyjąć, że to w istocie liberał serca szczerego, to zrozumiałe się staje, że Stanisława Augusta zapędy do państwa wzmocnienia postrzegał za absolutyzmu skłonności. Pisał do "brata" (w masońskim tego słowa rozumieniu) Mokronowskiego w 1764 roku, a więc po sejmie konwokacyjnym, co pierwszych w tej mierze reform rozpoczął: „Drogi kuzynie, co się tu dzieje! Wolności ojczyzna zginęła. Powymyślali jakieś komisje na hetmanów, podskarbich, pieczętarzom przydano asesorów, marszałkom też, a tych wszystkich nominacja tylko od króla! Zważże, jaki despotyzm delikatnie wprowadzony".
    Do końca się jawił jako zwolennik wolnych elekcyj królewskich, najpewniej mając ich za demokracji gwarancję; wiemyż i o tem, że nim do rosyjskiego przystąpił obozu, szukał dla Polski korzyści w powiązaniu najpierw z Saksonią, zasię Francyją... Złośliwy by rzekł i może, że pieczeniarz protektora szukał, a nie znalazłszy moskiewskiej się uwiesił klamki, aliści by tak w istocie swej być by miało, mniemam, że pokornie by czekał ziszczenia Repninowych wizyj o papiestwie dla siebie, nie zaś snuł projekta, co go niechybnie na schizmatyka i odszczepieńca od papieskiego Kościoła wykreować musiały.
   O czym prawię? Ano o tem, że prymas zakony miał za zło dla Rzeczypospolitej największe i nie był w tem ani tak wiele od racji daleki, bo największy w ówcześnej Polszcze ciemnogród to masy szlacheckie, przez szkolnictwo zakonne, najwięcej jezuickie, w tej ciemnocie trzymane... Przy tem nie o jednem epizodzie edukacyjnym w żywocie szlachetki każdego prawim, a procesie całem przywiązania do klasztoru danego, najpierw przez edukacyję przodków swoich, ergo tradycyę, zasię kształcenie własne i progenitury swojej, a pomiędzy niemi przez ustawiczne kontakty już to z kwestarzami, już to i z przeorami, czy starszyzną klasztorną, którą w każdem domu szlacheckim było mieć wśród gości za honor, a i często za spowiedników, czy przewodników duchowych. Osobliwe, że nie jeden Podoski to zło dostrzegał... Spominany Jezierski, że jako publicysta późniejszy zbyteczność zakonów głosił, można rzec, że tem od pryncypała okradzionego nasiąknął to i głosił... Ale już trudno to rzec o umysłach niechybnie światleszych, co przeciw zakonom występowały... Znane pewnie Lectorom wszytkim Krasickiego (biskupa!) o "Monachomachii" rymy; mało komu zdanie Staszica** samego: „Prócz plebana i biskupa każdy inny duchowny jest niepotrzebny, a tym samym szkodliwy”.
    Przypomnieć pozwolę, że to czas, gdzie po krajach inszych poczęto co bardziej sfanatyzowane zakony, a jezuickie szczególnie, wypędzać i kasować. Samych Jezuitów nie kto inny, tylko papież Klemens XIV Anno Domini 1772 skasował i gdyby nie król pruski i caryca rosyjska, niezależność swą od papieża manifestujący, co dozwolili onym się uchować na ziemiach władzy swej podległych ( a przez wpływy swoje i w Polszcze), ani byśmy dziś pewnie o jezuitach we świecie całem nie słyszeli...***
   W takim to czasie i takiej atmosferze miał xiądz prymas wyszykować projektu reformy gruntownej kościoła w Polszcze. W zarysie najpryncypalniejszym miała być zniesioną władza nuncjuszów papieskich, a zwierzchność nad Kościołem wziąć miał Nieustający Synod Narodowy, po połowie z duchownych i świeckich złożony. Że owa władza i majętność wszelką kościelną mieć miała pod jurysdykcyją swoją, a duchowni od tej pory być mieli na pensyi od państwa płaconej, nader łacno było to przeciwnikom za swoisty ówcześny "skok na kasę" przedstawiać. Projekt do Katarzyny posłany dla zatwierdzenia wrócił z niczem, albowiem w temże samem czasie na tle niepokojów religijnych różnowiercy swoich zawiązali konfederacyj, a katoliccy ultrasi swojej, w Radomiu...
   Nie przystaje mi po prawdzie do portretu Podoskiego to, że ów się w tej radomskiej angażował sielnie, a przecie prywatnie potrafił rzec, że "wszystkie religie mają swoje dobre i złe strony". Mniemam, że był do udziału w niej niejako podwójnie przymuszonym, raz naciskiem moskiewskim, dwa niejakim oczekiwaniem mas katolickich, gdzie nie wypadało prymasowi nie stanąć w szeregach defensorów wiary...
   Tak czy siak, koncepta Podoskiemu nie wyszły, bo caryca uznała zapewne, że lepiej póki co katolików nie rozsierdzać zanadto, reform też pewnie lepiej mniej niźli więcej, onej zaś więcej do twarzy jako protektorce jednych i drugich rozsądzającej, niźli Kościół w Polszcze naprawiającej. Osobna to sprawa, co szeptał do ucha (na piśmie oczywista) sam król o konceptach prymasa niecierpianego... Osobliwe, że tej idei, jemu samemu i władzy państwowej najwięcej służącej, nie poparł... A mnie trudno się nie zadumać nad tem, jakże by to dziś wszytko w Polszcze inaczej wyglądać mogło, jakoby się ów zamysł przeprowadzić udało...
    Podoski zatem rzecz swą przegrał, a że go i Repnin nie znosił (znowuż pytanie ciekawe dla przyczyny jakiej? Zaliżby nad miarę się groźnym robił w niezależności swojej?), ów królowi jegomości ujawnił wszystkie sekretne przeciw królowi prymasa znoszenia się z Moskalami. Król tego już ścierpieć ani myślał, a że Podoski, po uchwaleniu praw kardynalnych już i jako marionetka nawet do niczego nie był Rossyjanom potrzebnym, to i zwinęli znad niego parasol ochronny. Pospólnym króla i Moskali naciskiem przymuszono go, by się w cień usunął, władzy nad Kościołem, biskupowi kujawskiemu, Antoniemu Ostrowskiemu, przekazawszy.
   Podoski, oddany pod kuratelę królowi pruskiemu, Fryderykowi II (takoż masonowi:)), miał się osiedlić w Elblągu i tamże z wierną Oemchową rad gości przyjezdnych witał kawą wyborną na progu, co diariusz podróży Daniela Chodowieckiego z wyraźną wspomina sympatią. Konterfekt prymasa w negliżu, co może i Waszej uciechy był wzbudził, też najpewniej z tego się czasu (po 1771 roku) datuje, gdzie ów więcej może żywota wiódł mieszczaninowi jakiemu stosownemu, niźli głowie Kościoła...
   Osobną kwestyją długi prymasa niemałe, co ich rozrzutność poczyniła własna, ale i mniemam plenipotentów w rodzaju Jezierskiego czynność... Jeśli kto ciekaw, tu ma przykładu w postaci inwentarza z sekwestru dóbr szreńskich na rzecz bankiera Teppera, a rzecz nie dla przedłużania noty czynię, ale by w chwili stosownej, gdy o Tepperze pisać będziem, rzeczy przypomnieć.
   I coś z temi długami musiało być na rzeczy głębiej, bo cosi wpodle onej z niemi egzekucyi skłoniło prymasa, by się w podróż ku Francyjej puścił, gdzie go w Marsylii w 1777 podług powszechnego mniemania otruto... I znowuż pytanie z responsem nieznanem: cui podest?

________________________________________
* tzn. dostawcy. Byli i tacy, co twierdzili, że sama jejmość Oemchowa te ciasta piekła...:)
** takoż xiędza przecie, choć po prawdzie za nic sukienkę duchowną mającego i przed śmiercią lękającego się, że go w poświęconej ziemi nie zechcą pochować!
*** Kto znamienitego pomni obrazu filmowego "Misja" z muzyką przecudną Ennio Morricone, ten niech wie, że zdarzenia dramatyczne w filmu finale występujące to właśnie pokłosie oporu jezuitów przeciw kasacie zakonu i nakazowi oddania swych misji.



                                  ................




08 czerwca, 2016

Święto 5 Pułku Strzelców Konnych

Późno, bo późno, przecie jeszcze dnia właściwego i porą nieprzesadnie późną (w każdym razie nie na to, by jakiej szklenicy przechylić za onych szaserów pamięć:), spomniałem, żem nie pomieścił o świtaniu napomnienia by święta 5 Pułku Strzelców Konnych uczcić godnie... Co niniejszym czynię...:)

05 czerwca, 2016

O konfliktach pokoleń podług Wachmistrza...

  Pod notką ostatnią, niekoniecznie zresztą w związku z jej treścią, dlatego też i jej tu nie przywołuję linkiem odrębnym, zawiązała się może nie tyle dysputa, co jej zręby o odrębnościach pokoleniowych i o tem, czy można na tychże odrębnościach wywodzić o "odwiecznym" konflikcie pokoleniowym poglądu.
  Powtórzę raz jeszcze, co sam przy takich zawsze powtarzam dysputach; tak często, że to już pewnie w jaki banał tu weszło, że nie znam w dziejach świata momentu znanego z zapisanych źródeł, gdzie by nie sarkano na nowe obyczaje, na moralność ówczesnej młodzieży i nie pochwalano by tradycji i dawniejszych wzorców. Ponieważ za nastaniem pokolenia następnego (czyli tego, które było podobno zepsute do cna i nie szanowało niczego) powtarza się toto jak mantra jaka, zatem wypadnie przyjąć, że albo wszystko od tysięcy lat idzie ku gorszemu (w co zresztą starożytni wierzyli z pełnym przekonaniem, w przeciwieństwie do nas, wyglądających poprawy za każdym kolejnym zakrętem), tylko że w takim razie zasoby tej moralności jednak muszą być chyba niewyczerpane, skoro wciąż jeszcze nie jesteśmy na dnie... :), albo... Albo też, to piszący punkt widzenia swego zmieniają, co zdaje mi się wielekroć bardziej prawdziwe, i że to owi młodzi, dojrzawszy, poczynają postrzegać, że świat jednak nie jest tylko czarno-biały i młodzieńcza bezkompromisowość, wyłożywszy się raz i drugi mało elegancko na mordę, zaczyna się zastanawiać nad tejże bezkompromisowości kosztami, celami i sensem... Z czasem zaś dostrzegać owa ex-młodość zaczyna, że się pojawili kolejni młodzi, znów bezkompromisowi, którzy czegoś chcą i przy tem często w czambuł potępiają starszych dokonania, budząc u tych znów zrozumiałego odruchu oburzenia i chęci obrony wartości własnych i znów mamy okazję do poczytania paru wyrzekań o upadającej moralności i o nic nie wartej młodzieży... No i tak da capo al fine...:)
   Drugą rzecz, którą znów najczęściej przywołuję w dysputach takowych, to kwestia przypisywana Bismarckowi (choć też i Piłsudskiemu), że "Kto nie był socjalistą za młodu, na stare lata będzie skurwysynem..." Pocznijmy może od tego, że uznajmy ten "socjalizm" bardziej za symbol młodzieńczej buntowniczości, łatwego i prostego widzenia świata i wielkiej niezgody na niesprawiedliwość, głównie społeczną. W czasach Bismarcka to rzeczywiście znaczyło socjalizm, czasem anarchizm, ale myślę, że błędem jest rozumienie tych słów jako swoistej pochwały jednego tylko kierunku politycznego, bo nie o ten socjalizm tu idzie, ale o pewną wrażliwość społeczną, zwłaszcza młodzieży, na krzywdę ludzką. Przyjmując, że dziś za tego umownego "socjalistę" podłożyć w zasadzie można każdego, co swego żywota celem na początku życiowej drogi uczynił jakiekolwiek tegoż świata poprawienie, a choćby i tylko wyklepanie niektórych bardziej ostrych krawędzi, to owo Bismarckowskie hasło pozostanie (mam nadzieję) aktualne aż do naszego, jako ludzkości, kresu...
   W tym jednym bowiem zdaniu mamy kapitalnie skrótowo opisanej drogi życiowej, większości zapewne z nas, właśnie od tego, co znakomicie opisał w swej piosence Wojciech Młynarski:
  "A tym czasem człeka trawił,
     spać nie dawał mu taki mus:
   żeby sadłem się nie dławić,
              lecz choć trochę świat poprawić...
   nieraz w trakcie tej zabawy,
świeży na łbie zabolał guz
człowiek jadł z okien kit..."


do tego:        
         

"Te porywy te zapały!
                       jak świat światem się kończą tak:
          że się wrabia człek pomału
                  w ciepłą żonę stół z kryształem!
   I ze szczęścia ogłupiały,
                        nawet się nie obejrzy się nawet jak
          w becie już ktoś się drze... "


i niedawny rewolucjonista zaczyna, czasem wbrew sobie ( i to są nieraz dopiero dramaty:), w swoich planach uwzględniać i to, że póki co te barykady, na które się chciało iść, stoją w kolizji z potrzebą wykarmienia rodziny. Ów młody człowiek jeszcze niedawno może by nazwał  to, ma się rozumieć nie u siebie, tylko u kogoś innego, zdradą ideałów młodości lub sprzeniewierzeniem się sobie, tyle, że w swych kalkulacjach młodzieńczych nie uwzględniał czegoś, czego nie znał, bo znać nie mógł: uczucia do własnych dzieci i poczucia odpowiedzialności za nie...
   Rodzą się zatem wszelkie kulawe kompromisy, gdzie człek by z jednej strony to, ale z drugiej wciąż tamto, a możliwości coraz mniej i mniej i na końcu zazwyczaj pozostaje jakiś kot bezdomny do przygarnięcia, jakaś złotówka wrzucona Owsiakowi do puszki i może jeszcze jakieś dobre słowo dla bliźnich, które owi i tak przyjmują za starcze pogderanki marudzenie i zrzędzenie... Ale pozostaje! Przez resztki szacunku do swych własnych młodzieńczych ideałów i teraz odwróćmy to Bismarckowe stwierdzenie: kimże będzie na starość ów człowiek, któremu już w młodości tylko kariera lub pieniądze w głowie? No właśnie... 
   A teraz najpryncypalniejsza kwestia: czy my rzeczywiście, nawet znając ową buntowniczą naturę młodości, możemy mówić o prawdziwych konfliktach pokoleń? O nieustającej walce młodych ze starymi? No i tu przyznam, że mam poważne wątpliwości... Nawet nie dlatego, że jedyne znane mi cyrkumstancyje, gdzie wyrzynano nie "jak leci", albo według wyznania, koloru skóry, narodowości czy poglądów, a podług wieku, to Herodowy ordonans o wybiciu nowo narodzonych dziatek, ale i to zdaje się być bzdurą nad bzdurami...
  Powiem więcej: do czasu pojawienia się niejakiego A.Mickiewicza i jego "Ody do Młodości" (którą nawiasem gorąco Czytelnikom zalecam sobie przeanalizować na zimno i bez emocji, to dopiero Wam się włos na głowie ze zgrozy podniesie), to ja w ogóle w dziejach totus mundi nie odnajduję żadnego wcześniej konfliktu "młodych" ze "starymi"! Owszem niektóre spory, konflikty czy wojny, zwłaszcza te przebiegające na osi względnie niedawno powstałych ideologij, będą miały przez pewien czas taki rys, że na przykład owi więcej skłonni do ryzyka i bardziej rewolucyjnie nastawieni młodzi poprą w większej części nowinki religijne XVI wieku, ale już w kolejnych pokoleniach ta rzecz się wyrówna i powróci w utarte koleiny... 
   Pewnie, że każdy i każda z Was może mi tysiączne opowiedzieć przykłady, jak to w młodości coś chciała usprawnić, poprawić, a na przeszkodzie stał jakiś tępy stary buc konserwatywnie do świata nastawiony przełożony i rzecz na panewce spaliła, a po dziesięciu takich próbach to się nawet i odechciewało próbować... Ale ten tępy stary buc konserwatywny przełożony też miał swoje racje, bo swoje przeżył... I może był nie tyle tępy i niereformowalny, co ostrożny, bo wiedział, że wielu jego mniej ostrożnych kolegów w swoim czasie zwiedzać musiało mało przyjazne miejsca? I może nawet, na swój sposób, nas też chciał przed takim losem ustrzec? Że co? Że jego doświadczeń życiowych nie można z naszymi porównywać, bo tamto se ne vrati? O Sancta Simplicitas...!  Historia, jeśli by miała czego prawdziwie nauczyć, to przede wszystkim tego, żebyście się wystrzegali słowa "nigdy", chyba że w stwierdzeniu "nigdy nie można być pewnym, że to czy tamto się nie stanie znów"...
   Jednakowoż, jakakolwiek by nie była summa Waszych indywidualnych spięć czy konfliktów ze starymi pierdołami stojącymi na Waszej drodze  z przedstawicielami starszego pokolenia, nie można przecie tego uogólniać do jakiejkolwiek walki pokoleń, podobnie jak nawet tysiąc konfliktów pracodawców z pracownikami nie oznacza tak prosto tłumaczącej świat "walki klas". 
   Psychologowie dziecięcy tłumaczą, że to, co nieraz bierzemy za krnąbrność u dziecka jest w gruncie rzeczy jego testowaniem obszaru jego możliwej wolności... No wiem, wiem... kosztem naszego zdrowia i cierpliwości, ale to wciąż nie jest walka pokoleń, nawet jeśli się zdarza w niemal każdej familii. No i co potem spotyka tego naszego pretendenta do dorosłości? Szkoła!!!
   Powiedzmy to sobie szczerze, że nie jest to instytucja kształtująca charaktery, a jeśli one się mimo wszystko kształtują, to raczej bardziej "mimo", niż "dzięki", a czasem to w ogóle "wbrew"...  Zazwyczaj też jest to instytucja, która ma szczery i ambitny zamiar wtłoczyć do niespecjalnie jeszcze wdrożonych do samodzielnego myślenia głów, cały dorobek ludzkości, co się chyba jeszcze nigdy i nigdzie nikomu nie udało, ale nauczyciele i wielkorządcy edukacyjni nie tracą nadziei. W rzeczywistości jesteśmy w tym procesie wielce nieodlegle od pruskich metod typu "słoma-siano" i jedyna realna wartość tych szkół czasem sprowadza się do tego, że jest gdzie dzieci przechować, gdy rodziciele pracują... I młodzi ludzi to przecież widzą, nie są durni. A nawet jak nie widzą, to wyczuwają, że mają do czynienia z systemem, który jest traktowany po macoszemu, wiecznie niedoinwestowany, nauczyciele zaś rzadko trafiają do tego zawodu z miłości do bliźnich i ulubionej dyscypliny, a częściej na zasadzie selekcji negatywnej, niemniej jednak starają się wymagać do siebie szacunku. 
   A młodość jest bezkompromisowa i nie uznaje szacunku zadekretowanego, co nie znaczy, że w ogóle nie zna takiego pojęcia... Zna, ale okazuje je tym, którzy sobie umieli na niego zasłużyć. Jest rzeczą bolesną, że to często jest szacunek okazywany dużym pieniądzom czy stanowiskom, rozumianym jako dowód zaradności życiowej, ale przecież nie tylko... I bunt młodych przeciw szkole jest dla mnie raczej dowodem na istnienie u młodzieży instynktu samozachowawczego, a nie znów buntu pokoleniowego.
  Wróćmy do naszych baranów (revenons à nos moutons) do naszego Mickiewicza, czy ogólniej romantyków. Podług mnie będzie to pierwsza grupa literacko-muzyczno-malarska, stająca w tak jawnej opozycji, czy wręcz karmiąca się byciem opozycyjnym (wszelkie analogie do sporów o TK itd zdają się być jak najbardziej zasadne, bo mechanizm ten sam), do uprzednio dominujących nurtów. Zastąpmy przez chwilę naszych mistrzów pióra i pędzla dwoma różnymi gatunkami kawy, albo markami automobilów, przy czem przyjmijmy, że jedna, wcale już dobrze zasiedziała na rynku, zasię wtóra do tegoż rynku dopiero aspiruje... Naturalnie, nie można wykluczyć, że druga kawa zdrowsza, a wehikuł prawdziwie bezpieczniejszy, ale ludzie i tak, przy braku wyraźnych różnic innych, wybiorą produkt tańszy. Nawet jeśli ten produkt prawdziwie tańszym nie jest, a jedynie wywołano u konsumenta takiego wrażenia. A można je wywołać i w taki sposób, że się wiąże owego produktu z ludźmi młodymi, ex definitione gołymi jak turecki święty...
   Uważcież, że tak naprawdę wszelkie znane szerzej wojny "starych" z "młodymi" mieć będziemy w sferze sztuki, czyli na rynku wybitnie ciasnym i wyjątkowo nasyconym, w dodatku dość zblazowanym... Tu trzeba bez przerwy nowości, rzeczy efektownych, nawet jeśli błyszczą tylko brokatem ozdóbek i polorem nowoczesności, dość zresztą krótkotrwałym. Zaraz się okaże, że nie wystarczy wyjechać na scenę teatralną motocyklem, bo za lat parę ktoś inny wymyśli coś jeszcze bardziej efektownego, choć równie pseudobuntowniczego. Nieuchronnie zapewne doczekamy się w końcu transmisji z publicznie czynionej lewatywy i będzie to jeszcze zapewne przedstawione jako "bunt nad buntami". Tyle, że znów te wszystkie "bunty" rozgrywają się we w miarę zamkniętym światku artystów i pseudoartystów oraz ich akolitów, kibiców i ludzi naprawdę nie znajdujących dla siebie sensowniejszego zajęcia i nie oznaczają żadnej "wojny pokoleń", choć bardzo za taką chciałyby uchodzić i czasem, przy dużej zręczności dzisiejszych speców od reklamy, marketingu etc.etc. potrafią nam to czasem na czas jakiś wmówić... Podobnie jak to, że czarne jest białe, a białe czarne, czy jakoś tak (a może odwrotnie?)... 
   Choć w dobie upowszechnienia się masowego gier komputerowych zawsze można się na to wszystko wypiąć i pójść sobie zagrać w to, co tam kto uważa... 



                                        ................