31 października, 2020

Najsubtelniej, jak umiem...

do grzecznie proszących dołączyć sobie pozwolę:



27 października, 2020

Jakże drobiu kaczego przysposabiać, by go pożądanym uczynić…?

...której to porady bym miał za niejakie nawiązanie do noty sierpniowej, gdzieśmy trzy aż głosy antecessorów naszych przywołali (Jakuba Haura z onegoż "Oekonomiką ziemiańską", słynnej xiędza Chmielowskiego encyklopedyi "Nowemi Atenami", zwanej tudzież przyrodnika xiędza Kluka), zgodnym chórem kaczki postponujących. Ale idźmyż za rzeczy koleją kaczkom osławionym sprawiedliwość oddać probując...

 Jakiegoż responsu udzielić na pytanie w tytule zawarte? Ano, że można rozmaicie... Ano rozmaicie można… Możnaż w pomarańczach, możnaż z jabłkami, można po krakowsku (z grzybami), można mej ulubionej kaczki z czosnkiem piec, aliści na dziś bym chciał staropolskiego przepisu na kaczkę „na dziko” Towarzystwu wystawić, za zaletę to onej mając, bo prawdziwie nijaki drób inszy się nam k’temu nie nada:)). Jako kto kaczek sam chowa, wiedzieć będzie która k’temu najlepsza, insi, co się kaczyzną kupną (a drogą niemiłosiernie!) kontentować muszą, tegoż wiedzieć winni, że kaczka nadto tłusta dla nieruchawości swej się do tejże potrawy nie nada i próżny to trud i ingrediencyje stracone…:((
 Możnaż atoli za tą okazyją się jakiego nadto wiekowego kaczorka wyzbyć, i to bodaj cyrkumstancyje jedyne, gdzie to gospodyniej na sucho ujdzie, boć i tak nieboraka w marynacie trzymać będziem, tedy niechybnie skruszeje zaczem ogniem traktować go będziem. I najsamprzód uwaga pryncypalna tym, co drobiu nie domowego sprawiać będą, a z jakiej myśliwskiej zabawy zwiezionego: nigdyż nadto długo czasu mitrężonego na śrucin wyłuskanie! Niewielki to trud, jako na ekspensa z leczeniem zębów połamanych wejrzym, takoż za obmowę co nas po poczęstunku takiem spotka niechybnie, a wcale zasłużenie:((…
 Ku kucharzeniu właściwemu wracając: marynaty czynim z pół szklenicy wina czerwonego wytrawnego*, soku z jakiej sporej cytryny i kawalątka skórki z onejże. Przydać k’temu po piąci ziarn pieprzu i ziela angielskiego, z dziesięć nadgniecionych jagód z jałowca (ususzone nawet i lepsze), goździki ze trzy, kawalątko imbiru luboż sproszkowanego kto ma, nie więcej jako łyżeczki pół, nareście warzyw drobiutko usieczonych w tem jakie pół marchwi, pietruszki tyleż, ćwiartkę selera, cebuli w talarki skrojonej. Nie zawadzi i jaki liść laurowy…
 Poczynając w imię Boże, jarzyn i cebuli wodą (kwaterka starczy, jeno jako komu z rur podła smakiem bieży, niechaj onej poniecha, a stołowej jakiej z flaszy niech zażyje, bo smak gotów spaskudzić niebacznością swoją!) wrzącą zalawszy warzym jeszczeć i jakie pół godziny, zaczym dodajem pierwej spomnianych przypraw korzennych wszytkich, zasię dopiroż wina, soku z cytryny i onego skórki kawalca. Króciuśko zagotowawszy odstawiamy, by przechłodło, bo jeno takąż marynatą możem kaczki zalewać.
 Młodym zadosyć będzie ze dwa dni w onej spoczywać, jako nam się trefił kaczorek seniorek to i ze trzy nie zawadzi potrzymać. Mniemam, że o przewracaniu ptaka w marynacie, by wszędy weszła i ów nią w całości przeszedł, dodawać nie muszę?:)
Nasolić kaczki nie później, niż na jaką godzinę przed pieczeniem, zaczem wraziwszy onej do brytfanki, piec z wolna na maśle (nie żałować, aliści że soków własnych też i sporo nam kaczuszka puści, tedy baczenie mieć, byśmy naczynia nadto mikrego nie mieli). Jest ci przy tem zabawy trochę, boć kaczki pieczonej trza co i rusz tem sosem zlewać, by nie wyschła, tedy zmitrężym przy tem czasu niemało. Jako kaczka nieduża może i godzina starczy, aleć bym nie liczył na to…
 W międzyczasie możem ze sosu zebrać uważnie jakie dwie-trzy łyżki tłuszczu, dodać k’temu szczypty cukru – Boże broń więcej jak z pół łyżeczki! – i smażym tegoż gdzie na boku, dopokąd się cukier nie zrumieni z lekka. Natenczas przydajem łyżki mąki, jeno płaskiej jako panny nieodrosłe, zaczym przesmażywszy wszytko pospołu łączym wpierw z jaką pół szklenicą bulionu, zasię całości ze sosem w brytfance.
 Jakośmy kaczki wyjęli i poporcyjowali, przejść możem do części najpryncypalniejszej w kucharzeniu naszem, a przytem arcydelikatnej, gdzie przesadą czy niebacznością łacno możem całegoż effektu zniweczyć. Owoż trza nam do sosu w brytfance ostałego dodać pewnej części onej marynaty, coż w niej ptactwo do pieczenie dojrzewało. I cała w tem trudność, wieleż onej dać i tegoż właśnie mi Wam rzec nie sposób, bo toż i od ilości sosu zależy, zatem i pośrednio od ptaka wielkości, ode gustów Waszych, przecie mi nieznanych i jeszczeć inszych przyczyn kilku… Najmądrzej widzi mi się będzie Wam tak czynić, by po łyżce marynaty do sosu podgrzanego dobawiać, mięszając ustawicznie, co i rusz probując z lekka, wina na ten czas ode ust odstawiwszy, bo po wytrawnem wszytko na języku się słodkiem widzi. Przerw bym przy tem długich czynił, na toż wzgląd mając, że się ingrediencyje przegryźć z sobą muszą i sos nam żawżdy kapkę ostrzejszy wyjdzie, niźli nam się w probowaniu zdało! Winien ci on mieć wyrazisty smak, z lekka pikantny z wyraźnie wyczuwalną nutką korzenności swojej, tedy dopóty tego jawno nie czujem, marynaty śmiało dodawać, pomnąc jednakże, że wszelka w tem względzie przesada nieodwracalną jest i nader łacno tu całości spsować sos czyniąc nadto „dzikiem”:))
 Jako już sosu doprawianie za zakończone uznamy, cedzim go, zalewamyż niem kaczki na powrót, całość grzejem, by nam króciuśko zawrzało i…podawać możem:)) Podług mnie, najwyborniejsze to danie z kluskami luboż z ryżem, aliści każdemu przecie spożywać podług gustu swego.

_______________________________

*- flaszy reszta się nada (a możebne, że i przymało będzie), by kucharzącego skrzepić:)), bo proceder nasz dłużył się będzie okrutnie…

24 października, 2020

Strzępek z Kosmogonii podług Wachmistrza...

 Złostki są duszki niewielkie, co się rodzą ze złorzeczeniem każdem, z każdym przekleństwem, z każdą uciechą z krzywdy cudzej powziętą i z każdym cierpiącego płaczem. Unoszą się w powietrzu całemi stadami, osobliwie tam, gdzie ludu mrowie, a że z lataniem u nich nietęgo, to i najradziej przysiadają gdzie komu na kołnierzu, a najradziej śpiącemu, by się w tem czasie jeszczeć i utuczyć jego złą krwią i podłostkami. Słowem, jako to śpiewał Bułat: „wsie naszi gadosti i miełkije złodiejstwa” nie przemijają bez śladu, choć ów ulotny jest wielce i żywota krótkiego. Powiadają, że jaki wielki złośnik ma już złostka własnego, co go nie odstąpi, a owszem i insze pożre, byle się samemu utuczyć. Bywa, że ponoś i do takich rozmiarów, że żywiciela swego zadusić we śnie poradzi, ale to rzadkość niebywała. Najwięcej bowiem bywa takich, co się zbijają w tabuny i krążąc między nami, dławią dech i szkodne są wielce, bo i optykę psują i nie widzi się rzeczy takich, jakiemi prawdziwie są… Bywa, że i głos dochodzący tłumią i rad się ostatnich jeszcze dobrych nie słyszy… Aliści nie jest tak, że na onych nie masz kija, bo są i dobrotki, co się rodzą z każdą myślą empatyczną, każdym serdecznym gestem i każdym miłośnym kochanków westchnieniem. Jeno, że owe do wojaczki niezdatne, tamtych unikają, zadosyć mając jako muszą tejże samej aury zażywać i pomiędzy tamtemi krążyć. Prawda, że musną czasem i złostka jakiego, bo w ciżbie nie sposób inaczej, osobliwie jako tamte złośliwie drogi zagradzają… Bywa, że i muśnięty pod ciężarem dobrego pyłu, co na nim osiadł, tracą swą szkodną moc, abo i spadają gdzie na ziem, nie umiejąc onego dobra udźwignąć.

Widzicie ich czasem, jako kocisko takiego przy pawimencie dopadnie i zeżre, a Wy się śmiejecie, że ów wyimaginowanej myszy łowi...

06 października, 2020

O pojedynku pewnego starca z pewnym imperium...

  Przyjdzie dziś nam rozważać rzecz w dziejach świata niemal bez precedensu, a przynajmniej jam takiego nie nalazł… Powiadali czasem o tem, że to niczem Dawida z Goliatem zmaganie, aliści mnie się rzecz zda nietrafną, bo primo, że Dawid był młodziankiem sił pełnym, nasz zaś starzec, gdy wyzwanie rzucił władcy, co niechybnie się liczył między tych, co o losach totus rozstrzygają mundi, miał lat naówczas z górą sześć dziesiątek… Ano i naszego władcy kamień jeden, nawet i by najcelniej ugodzony, z tronu by nie zwalił… Prawdziwie, jeśli na potencyje stron wejrzeć obu, to zdałoby się, że nasz starzec szaleńcem był, skoro się poważył porwać  na władztwo, co szóstej miało części świata podległej, armijej nieomal w miliony liczonej i skarbca pod powały pełnego! Cóż mógł mu nasz przeciwstawić starzec, którego z dóbr dawnych ogromnych wyzuto, na obczyźnie z łaski obcych siedzący, za potencyję całą swoją mając majątku dawnego ochłapy, przyjaciół garstkę i stronników więcej może setek parę niźli tysięcy? Ale w tem równaniu brak jeszcze czynników najpryncypalniejszych: rozumu i woli, a na tem naszemu starcowi nie zbywało…
  Pewno, że komar nie zabije bawołu, ale dokuczyć potrafi i takie też były naszego starca koncepta, by utrudzeniami tysięcznemi i przeszkód mnożeniem uwikłać władcę imperium i szyki jego pomięszać, a przy tem każdej pomyślnej się chwytać sposobności, by własnej swej ojczyźnie independencyi przynieść…
  Domyśliła się już Lectorów część jaka, że to rzecz o xiążęcia Adama Jerzego Czartoryskiego z caratem zmaganiach, inszym (osobliwie tym, co jeno z dawnych szkół pamiętają, że to na emigracyi przywódca stronnictwa wstecznego i szkodnego) przyjdzie go odkryć na nowo…
  Ongi Waldemar Łysiak w „Cesarskim pokerze” wystawił epokę napoleońską jako partyję karcianą, w której z Bonapartem grał car Aleksander, za figury karciane mając ministrów, marszałków, kokoty i królowe (co akurat w kilku przypadkach na jedno niemal wychodziło)… Nie mam ja ambicyj aż takich by się z piórem tak znamienitem mierzyć, a i materyja skromniejsza wielekroć… Frasunek mój inszej natury, bo bym ja miał tej rozgrywki do jakiej równać partyi, tom w kłopocie, bo w pokerze, jeśli nie szachraje grają, przeciwnicy szans choć na starcie mają równych i dalej rzecz już od kart (szczęścia) zawiśnie i od  talentu do gry(rozumu)… Nasza partia od początku nierówną, bo to jakby jednemu dać kart pięć, a wtóremu jedną i rzec „Graj, człecze!”. A przecie nie zbrakło tu blefów iście pokera godnych…
  Nie były to szachy, chyba że poczęte od jakiego bliskiej końca części, gdy białym jeno hetman i garść pionów ostała. Ale w szachach zasady są ścisłe, tu zaś rozgrywka żadnych niemal nie miała zasad, okrom tej jednej, by drugiego z graczy nie przywieść do furii, w której cały stolik kopnąć gotowy…
  Sami zatem widzicie trudność moją, tedy zręczniej nam pewnie będzie takich tu porównań poniechać, a rzecz począć ab ovo… czyli z rokiem 1832, gdy emigranty nasze po insurekcyi listopadowej klęsce się na paryskim bruku choć krzynę ogarniać poczęły. Aliści by intencyje stron obu wystawić zrozumiale przyjdzie się nam po moskiewskiej stronie cofnąć głębiej, ku dokumentowi, co go zwano testamentem Piotra Wielkiego, a który choć nim nie był i fałszem trąci na milę, przecie wybornie intencyje carskie wystawiał… a w każdem razie poczynania Mikołaja I takież były, jakoby ów się iście tem kierował był testamentem. Podług dokumentu tego każdy władca Rosji miał „uczynić wszystkie wysiłki dla zbliżenia się do Stambułu i do Indii, bo wiadomo, że kto trzyma w ręku Stambuł może być rzeczywistym zdobywcą świata […]” „Testament” nawet i wskazywał drogi ku temu: „Powinniśmy spowodować by uznali oni (prawosławni chrześcijanie – Wachm.) państwo rosyjskie za ucieczkę i dobroczyńcę[…] Tą drogą zdobędziemy wielu przyjaciół i oddanych pracowników w każdej prowincji naszych wrogów.”
  Ano i tenże dokument nam zarazem pole szachownicy naszej określił, bo nie o mniej lub bardziej nieudałych spiskach krajowych będziem tu pisać, ni o nieprzeszacowanych zasługach xiążęcia dla kultury naszej, jeno o pasjonującej rozgrywce, co się toczyła na przestrzeni od Rzymu po Kaukaz, ale niewątpliwym centrum zdarzeń był spominany Stambuł, gdzie xiążę Adam detaszował jednego z najzdolniejszych swoich agentów, Michała Czaykowskiego, którego po poturczeniu Turcy zwali Sadykiem Paszą…
  Aliści epizod, któregom na dziś sobie naznaczył ku opisaniu, toczył się jeszcze gdzie indziej, przy tem najwięcej zaś w Serbijej, której przeciętny dziś mieszkaniec najpewniej wielce byłby zdumiony tym faktem, że by nie Polaków koncepta i starania, nie byłoby najpewniej jeszcze przez lat wiele żadnej wolnej Serbii…
  Gotowało się w tej Serbii, oj gotowało… Po insurekcyjach wielu przystała koniec końców Porta na autonomię i tak wstało księstewko wasalne z Miłoszem Obrenovićem jako kneziem, który jaki był, taki był, a choć okrutnik i łupieżca, przecie cara wróg zaprzysięgły. Uciśnieni poddani nie zdzierżyli dłużej nad lat kilka i w 1839 roku bontu podniósłszy, kniazia przegnali a na tron syna onegoż, Michała, przyjęli… Ów, młodziankiem będąc, w cyrkumstancyjach polityki świata zielonym jako szczypiór niezerwany, z punktu poszedł na pasek moskiewski i na tem pasku prowadzony, przegnał opozycjonistów, w tem i najtęższe ówcześne serbskie głowy (m.in. Avram Petronijević czy Ilija Garaszanin-przyszli premier i minister rządu serbskiego). Z tymi wygnańcami, co na stambulskim bruku czynili nieledwie tegoż samego, co xiążę Adam na paryskim, spiknął się nasz Michał Czaykowski i począł im w uszy sączyć myśli czartoryskie…*
  Niechybnie onym tego było miło słuchać, że się wkoło Serbii winny wszytkie ludy Południa jednoczyć i jedną słowiańską sprawę popierać przeciw potencyjom tureckiej, wiedeńskiej i moskiewskiej, przy tem, że dwie ostatnie by Serbów najochotniej podebrały i same pożarły, tedy ze słabości póki co korzystając tureckiej, onej nibyż wasalności mieć za swą tarczę, a pod nią czynić swego… Naturaliter przy tem jeszcze co i pomóc bratniej Polsce w okowach jęczącej…
 Póki co, dopomógł Czaykowski niektórym do powrotu i, zbrojnych w glejty tureckie, namówił, by do Belgradu wracali, a na drogę wyprawił z niemi człeka swego, którym był Ludwik Zwierkowski, dawniejszy członek sprzysiężenia Wysockiego, co w Stambule Francuza udawał nazwiskiem Lenoir. Nawiasem człek to na agenta sekretnego wielce sposobny, bo i niegłupi, a i postury niedźwiedziej, przy tem zręczny nad podziwienie. W Stambule się utrzymywał z lekcyj fechtunku i pływania, a reklamę tegoż ostatniego czyniąc, Bosforu przepłynął, o czem jeszcze w 1855 w nabożnem podziwie Mićkiewiczowi opowiadano…
  Ale wróćmyż za Garaszaninem i kompaniją do Belgradu, gdzie jak słusznie koncypował Czaykowski tak długo knuli, aż wrześniem 1842 roku kolejnej rebelii nie przywiedli do skutku, która Michała Obrenovića usunąwszy, na tron wyniosła Aleksandra Karadjodjevića** . Temu z punktu się przeciwiły i Petersburg, i Wiedeń, przy tem najwięcej Mikołaj I po dworach europejskich sobaczył, że tego uznać nie sposób, bo by to było legalizowaniem rewolucyj i rebelii, tedy rzecz trza zdusić w zarodku jako nieprawą (tak jakby lat trzy przódzi Miłosz Obrenović sam się obalił i z własnej woli na rzecz Michała abdykował:) Dla pozoru jednak car się nibyż jeno ograniczył k’temu, by żądać dokonania wyboru kniazia przez senat serbski, przy czem wszyscy wiedzieli, że tam część pryncypalna na pasku, a czasem i na sakiewce posła rosyjskiego chodzi…
  Porta się pod naciskiem potęg obu ugięła, osobliwie, że się Francyja zachowała niczem ten miłośnik higieny, Piłat, i byłaby rzecz przepadła, gdybyż nie Czaykowski i protektor onego, sam xiążę Adam. Trafem był akurat Czaykowski w Paryżu, gdy mu sekretnie doniesiono, że Porta ustąpi, tedy na narady z xięciem czasu tracić nie musieli nadto długo…
  Xiążę Adam się z punktu zapalił do przedłożonego konceptu wypłatania figla carowi i nie mieszkając, udał się z tem do francuskiego ministerium zagranicznych interessów, gdzie przekabacił ministra Guizota tak dalece, że ów expressem polecił wyrobić Czaykowskiemu francuskiego paszportu na nazwisko oficyjera jazdy de Canneaux, przy tem przydał mu jeszcze listów polecających do konsulów francuskich.
  Rzecz szła o godziny, tedy znając, że periculum in mora***, tejże samej jeszcze nocy pognał Czaykowski rozstawnemi końmi ku Wiedniowi, w którem też ni minuty nie mitrężył nadaremno. Nie wiadomo nawet czy się zdążył z żoną i dziatkami pożegnać w Paryżu i czy znał, że ich ostatni raz widzi, albowiem w Stambule przyszło mu się z niedoszłą muzą Słowackiego, Ludwiką Śniadecką, związać nader ściśle, aleć to już całkiem insza historia… W drodze tej mu jeno dragoman jego przyboczny, Jan Saih towarzyszył, a po drodze się nie obeszło i bez przygód.
 „Naprzeciw Nowego Miasta (Neustadt-Wachm.) wsiedli na statek dwaj ludzie, którzy mi byli dobrze znani ze Stambułu[…] Obaj gorący zwolennicy Obrenovića – udawali się do Semlina (zapewne dzisiejsze Zemun, przedmieście Belgradu – Wachm.), by działać na jego korzyść. Mimo moich okularów i peruki dragoman (Serbów -Wachm) poznał mnie i przyszedł do mnie przywitać się. Przyjąłem go nader chłodno, mówiąc iż ż pewnością bierze mnie za kogoś innego […] On mniemając, że Jan nie jest w mojej służbie – powiada, że pewny jest, że ja jestem Czaykowski wysłany do Belgradu od ks.Czartoryskiego, który najusilniej działa przeciw rodzinie Obrenovićów, że on mnie zdemaskuje do komendanta (austryjackiego – Wachm.) w Semlinie, a ten mnie nie puści do Belgradu, że o mnie doniesie konsulowi moskiewskiemu i ambasadorowi w Stambule.[…] Janowi kazałem, by tego dragomana zagadał, sam rzekłem że będę nocował na statku […] Dreszcze mnie przejmowały, że mogę wpaść w łapy policyjnych agentów Metternicha. Gdy statek przybił do przystani, przyjawszy najbardziej obojętną minę pojechałem prosto do komendanta Semliny.”
  Grając va banque poprosił Czaykowski austryjackiego jenerała, by go czem prędzej na drugi, serbski, brzeg wyprawił, albowiem pilno mu się z konsulem widzieć francuskiem, dla którego listy z Paryża wiezie. Jenerał, w uczynności swojej, nie dość że adjutanta posłał za najęciem łodzi własnego, to jeszczeć gdy ów wrócił z wieścią, że łodzie z nocy nastaniem już nie chodzą, własnej był agentowi xięcia użyczył „wziąwszy ode mnie słowo, że za powrotem będę jego gościem. Kiedy adjutant przeprowadzał mnie do łodzi, z daleka dostrzegłem obu Serbów, którzy spieszyli do generała”.
  Takimi to między inszemi fortelami zdążył był Czaykowski do Belgradu, gdzie Serbów znajomych w zupełnej zastał apatii i prostracji… Xiążę Aleksander właśnie był na żądanie ambasady moskiewskiej dymissyjonował Petronijevića i Vućića, co najwięcej przy obaleniu kniazia Michała byli czynnymi i oba właśnie się pakowali, by znów na obczyznę uchodzić. Czaykowski wszytkim przeperswadował, by tegoż nie czynili i przedłożył konceptu swego, w myśl którego iście Serbowie postąpili. Owoż zwołano na 15 Iuni skupsztiny, czyli ichniejszego zgromadzenia narodowego, a nie jeno senatu, jako car chciał i na ręce tejże skupsztiny xiążę Aleksander złożył swej władzy prosząc jej właśnie, by kniazia nowego obrała.
  „Na dolinie Topsidore zgromadziło się 6000 uzbrojonego ludu z rozmaitych okolic, a oprócz tego 2000 deputowanych ludu.” Kniaź przybył ze swemi i odczytawszy firman sułtański przedłożył skupsztinie władzę swoją, na co „największy powstał hałas, wołano zewsząd, że nie chcą innego księcia, jak Aleksander, że elekcja nowa nie jest potrzebna. Dodawano, że Rosja ma prawo protegować, ale nie tyranizować Serbów”.
   Czaykowski wieści o swem tryumfie dostał już w Stambule, bo w Belgradzie nadto mu już po piętach moskiewscy deptali agenci i znów uchodzić musiał. W każdem bądź razie ten prztyczek w nos carski długo był nad Newą bolesnem, bo nie dość, że się wpływy rosyjskie nad Dunajem spsowały, to i naszych podniesiono na wyżyny nigdy później już nie dosięgnięte… Dość rzec będzie, że delegowany przez Czaykowskiego na emissaryusza swego w Belgradzie, Franciszek Zach, porucznik z 1831, zostanie organizatorem i kwatermistrzem całej serbskiej armijej…

_____________________________

* „Načertanije” 
Garašanina, swoisty program i wizja Wielkiej Serbii, w całości rzec by można z inspiracyj Czartoryskiego powstało…

** syna legendarnego przywódcy pierwszego antytureckiego powstania z lat 1804-1813, Jerzego Czarnego (Karadjordje). W cyrkumstancyjach naszych by mieć kogo o takiem społecznem poparciu, by musiał Kościuszko mieć syna…

*** (łac.) niebezpieczeństwo w zwłoce