30 października, 2012

O fiakrach i dorożkach...


Miast najdawniejszych, coż ich grodami jeno z uprzejmości zwano, a takoż i dlatego, że jakich murów wokół miały... dla liczebności niedużej, obejść szło w chwil kilka. Zaczem się jednak rozrastać poczęły i z murów wylewać, zaczem nowemi murami opasywano, już to i nie taka, ot wycieczka to była... Rzec by można, że moment, w którem się jaki zaprząg do wynajęcia pojawiał, śmiało postrzec można jakoż grodu onego nobilitacyja niejaka, a przynajmniej uznanie dla onegoż rozległości. Prędzej czy później, w każdem mieście pojawiali się ludzie, coż za pomocą własnej kolaski i konika*  ulżyć chcieli inszym, coż już iść nie mogli, czy to dla nadmiaru utrudzenia, czy to dla sprawunków liczby nadmiernej, czy to nareszcie dla stanu nadmiernej poufałości z Bachusem... Rzecz jasna, jeno tych się to tyczyło, coż na tyle majętni byli, by jakiego miedziaka czy dwa na peregrynacyję ową odżałować... Kwestyja owa, wieleż za drogę liczyć nie nadto dużo się przewożonemu wyda, ode zawsze sielnie kontrowersyjną będąc, na uwadze ojców miast była...
  I tak w Paryżu koło roku 1640 ordonanse wydano, że za trasy takiej a takiej przebyciem tyle się a tyle należy, ode czego pierwszych w Europie stałych taryf nam liczyć. Mieśćce owym przewoźnikom dla postoju, czy to naznaczono, czyli też się sami tam najochotniej kupili, wpodle gospody "Pod Świętym Fiakriuszem"**, skąd też się i miano wzięło woźniców onych, a później i zaprzęgów całych fiakrami zwać. Miano to wrychle się na pół Europy rozprzestrzeniło, zaczym do nas przyszło z Wiednia za rozbiorów przyczyną...
   Na końcu kontynentu drugim konceptu tegoż zmałpowano, jako niemal wszytkiego, w którem to procederze największy rosyjski kopista, Piotr, (dla zasług w onym kopiowaniu, zwany Wielkim), celował. Osobliwie przy grodu swego stołecznego urządzaniu... Ano i nie on wprawdzie, aleć następcy onego podobnego zamysłu w życie wcielili; peterburskim fiakrów odpowiednikom nakazując ściśle jeno wytyczonemi trasami klienteli wozić i stosownem ukazem przwidzianej za ową trasę, zwaną dróżką (po ros. "darożka"), opłaty żądać... Z czasem darożkami poczęto i pojazdy same zwać, a miano owo się po ziemiach Cesarstwu Rosyjskiemu podległych rozniesło.
  Ano i takeśmy jeszczeć sto lat temu na ziemiach naszych równoprawnych niemal mieli w polszczyźnie obcych wtrętów: porosyjskiej dorożki i okcydentalnego fiakra... Kto ze starcia onego zwycięskim wyszedł, Czytelnikowi Miłemu, samemu przecie wiedzieć a ironią historii, że najsłynniejsza polska dorożka, czyli owa zaczarowana od Konstantego Ildefonsa... po Krakowie jeździła, a poema owa Kraków przecie opiewa (i fiakry jego!)... Jeno, że Mistrz Ildefons był ci natus in Varsoviae, a dziecięctwo onegoż i w Warszawie i w Moskwie przeminęło, tedy nam i onej dorożki rosyjskiej, niczem kukułczego jaja podrzucił...:(((
__________________________
* chyba że o Wenecji prawim; tam się insze pojazdy przyjęły:))
**Fiakriusz Adam zwany Pustelnikiem przódzi był opatem klasztoru we Irlandyjej.  Przemieściwszy się jednako z wyspy pod Paryż właśnie, wiódł życie pustelnicze, dopokąd się nie pokazało się, iże moc cudowną uzdrawiania ze ślepoty posiada. Z tego czasu już mu nie dane było się samotnym modłom oddawać. Trudząc się dla nawiedzających go coraz liczniej chorych, pobudował nareście hospicyum, a później i klasztor przy niem. Pomarł w 670 r. Dziś go za patrona mają ogrodnicy, kwiaciarze, taksówkarze i wszelkiej maści przewoźnicy, garncarze, dekarze i bieliźnicy.

28 października, 2012

O zapłacie kapelistów...


 Każdemu, co obstalowywał kapeli na wesele czyje, czy na jaką inszą potrzebę, wiedzieć, że stawki muzykantów to rzecz wielce umowna i mało kiedy chwalą się oni swemi zarobkami, jeszcze rzadziej zaś skłonni jakich rachunków wystawiać... Jakże to drzewiej bywało? Ano... biorąc za exemplum krakowską orkiestrę "Harmonia" i cennik onejże z 1906 roku, dowiadujem się, iż:
 "Opłata za jednego kapelistę na instrumentach dętych w pochodach - 1 korona 20 halerzy (w karnawale 1 kor. 40 halerzy); na pogrzebach i procesjach 2 korony (w karnawale 2 kor. 10 halerzy, przy czem na cele patriotyczne przysługuje zniżka 5%). Za jednego kapelistę smyczkowego do tańca (taksa nocna) - 80 halerzy., na instrumencie dętym - 85 halerzy. Gdy kapelmistrz ma dyrygować osobiście, zalicza się podwójną należność. Jeżeli zajęcie trwa ponad dwie godziny, należy się dla każdego kapelisty po pół litra piwa za każde dwie godziny, po pięciu zaś godzinach posiłek, po ośmiu wypoczynek."
  Dygressyją czyniąc niewielką: starszy brat Dziadka mego, zasłużony bojowiec PPS, pierwszej swej akcyjej, w której broń do garści dostał (starego nagana z wypadającym bębenkiem) spominał, że to pogrzeb był inszego bojowca, a że dla przyczyn już przepomnianych niemożebnem było ściągnąć zazwyczaj przy okazyjach takowych przygrywającej orkiestry kolejarskiej, tedy najęto muzykantów z miasta, co się jeno tem dali uprosić, że od spodziewanej na ten pogrzeb napaści endeckiej mieli extraordynaryjnej ochrony dostać... Napaści nie było, dla której to przyczyny rozradowani muzykanci w pierwszym szynku przy cmentarzu zapłaty przetracili, a przodkowi memu i ochroniarzom inszym przyszło do dom nieść spitych muzykantów i ich trąby...

26 października, 2012

O zawracaniu kontramary...


Pacholęciem będąc żem pirwszy raz owej śpiewki posłyszał, jakoż dorośli napitkami uweseleni, śpiewali:
  "Wszystkie rybki śpią w jeziorze (stryj o głosie wyjątkowo tubalnem w tem mieśćcu zawodził jeszcze "ciulalla, ciulalla, la")
    Jedna rybka spać nie może...
    A ty, stary, nie kręć gitary  (ponowne wariacyje stryjowe wokół onegoż  "ciulalla")
    Nie zawracaj kontramary...itd..."
     O ileż gitary kręcenie nader szybko żem intuicyjnie rozszyfrował jako cosi między zawracaniem głowy, a "truciem d....", to z zawracaniem kontramary problem żem miał nielichy... Najprościej przyszło mi uznać, żem co źle pojął, co nader możebnem się zdawało dla bełkotliwości ogólnej, ale jakom to posłyszał razu wtórego i następnych, nieszczęśna kontramara spokojności mi już odtąd nie dawała. Za tą okazyją, indagując dorosłych, jeno już na trzeźwo, odkryłem rzecz dla człowieczka małego przerażającą, gorszą od Baby Jagi, i wampirów, i tabliczki mnożenia, a nawet od mlecznej zupy z kożuchami!!!... A taką mianowicie, że dorośli też wcale nie wiedzą wszytkiego!!!
   Zbywany leda jakiemi półsłówkami, że "tak się dawniej mówiło", szedłem przez życie co i rusz ową kontramarą walony między oczy, aż wreszcie miarka się przebrała i postanowiłżem sam wiedzy o tem poszukać. I cóż się pokazało?
  Ano to, że czasu dawnego (o dziewiętnastem stuleciu w Galicyi prawim) kontramarą, a ściślej kontramarką zwano coś na kształt biletu powrotnego w teatrach. Jako kto w czas antraktu za interesem pilnem luboż dla przechadzki zażycia potrzebował z teatru wyjść, by się za powrotem od onegoż nowego biletu opłacenia nie domagano, otrzymywał ową kontramarkę, za której okazaniem wpuścić go odźwiernemu oblig był absolutny.
   Że jednak teatra ówcześne cależ inszej funkcyjej zażywały, niźli dzisiejsze, boć nie o sztukę tam wystawianą szło (a jeślić już, to najmniej o nią), jeno o życie towarzyskie w antraktach ( a i nie tylko:) kwitnące, tedy w dobrem tonie byłoż na każdej się pokazać, osobliwie pannom:))... Dodać k'temu, że jedno przedstawienie często gęsto po dniach kilku z afisza schodziło, mieśćce następnemu czyniąc, nie jak dzisiejsze niektóre spektakle i po pięćset razy czasem wystawiane...
   Brać studencka, co nigdy nadmiarem gotowizny nie grzeszyła( a już na pewno nie na teatrum po dwa, trzy razy w tygodniu), nader rychło wykoncypowała jak najmniejszem ekspensem kilkorgu przynajmniej żakom owego raju bram uchylić... Kupiwszy składkowo biletu jednego, wchodził pirwszy, by się pokręcić, pannie swej lubej na oczy nawinąć, pogwarzyć jako się uda, zaczem zniknąć ukradkiem, oczywista nie przepominając najważniejszego: kontramarki zabrać. Na ową kontramarkę wchodził drugi i najpóźniej po akcie następnem, pola trzeciemu ustępował, tak że za szczęśnym spraw obrotem czasem i pięciu żaków spectaclum razem oglądnąwszy, luki we fabule sobie potem opowieściami wzajemnemi wypełniało... 
   Wezwanie o nie zawracaniu kontramary natomiast było nader częstym przejawem irytacyi najczystszej cerbera owemi kontramarkami zarządzającego, któremu na ten sam świstek się już bodaj który studencina cisnął:))... z nader grubsza na dzisiejsze szłoby przełożyć, żeby chłopięta pałki nie przeginały...:))

23 października, 2012

O przetraconej szansie naumachii czyli o narodzie niewdzięcznym...

 O którym narodzie, spytacie? A o Was to wszytkich to będzie, sarkających, wyrzekających, lamentujących, szydzących i drwiących za przyczyną nieszczęścia narodowego rzekomego, jakiem było dachu nad pryncypalnem colosseum naszem niezamknięcie... Doprawdy słucham już tego dzień któryś i ze zgrozą zapytuję: zaliżbym był jedynym, który w tem dojrzał, może nie tyle palec Boży, co przynajmniej jawną wskazówkę nam przez samą Naturę (jak kto woli, niechaj mu będzie, że Opatrzność) udzieloną?:((
   Od miesięcy przecie słyszym, że to ekspens był ponad miarę, że na cóż to komu potrzebne było, a jakże to utrzymać teraz i temuż podobne lamentacje i szat rozdzieranie. Tem zaś czasem, jako za sprawą przypadku, czy jak kto woli zrządzenia sił natury, pokazała się szansa niespodziana, nikt jej nie podjął, nie podniósł i nie wyzyszczeł...:(( A przecie jak widać mamyż oto obiektu godnego, by na niem wzorem starożytnych cesarzów rzymskich, jako to Cezara, Oktawiana, Klaudiusza, Tytusa, Nerona i Domicjana, inscenizować widowisk, jakich nikt w Europie całej od tysiącleci nie wystawiał, czyli naumachii!!!
   Zaliżby  we świecie chętnych, by na takie widowiska:

 
zajeżdżać, nie było???

   Wolne żarty! Toż nie brak durniów, co ze świata całego do Pampeluny zjeżdżają, by mieć szansy we własnym zadku poczuć rogi pampeluńskich byków, luboż do Bunol na jeszczeć durniejszą pomidorową wojnę, to by nie miało być chętnych na coś tak osobliwego? Na inscenizacyją grunwaldzkiej wiktoryi japońskie biura podróży już zimową porą zapisów przyjmują,  a przecie to batalija z podobnych we świecie jedna z najmniej kilku... Aliści morskich bitew na arenie, pod dachem (no może z tym dachem tom się wybrał nieszczególnie...) oglądać gdzie we świecie można, hę?
   I jakiż to dla stolicy naszej splendor, że nie jeno najmłodszą we świecie Starówkę, postalinowski PeKiN i hydrometro* w budowie ukazywać przyjezdnym może... A grosz jaki i dla miejskiej, i dla państwowej kasy?!!! A może i szansa wiekopomna dla ledwie dychającej telewizyi naszej? Ha! Pożytków tysiące i doprawdy nikt nie dostrzega tego???
   Pewno, że to ekspens niejaki, a i czasu na uszykowanie może nie dostało... Ale to przecie z dawna wiadomo, że periculum in mora! Nauka, by zawżdy mieć jakiego awaryjnego scenariusza "na chybcika" gotowego... a choćby takiego, że jako futboliści  by grać w deszczu nie chcieli, to dziewuszek jakich dorodnych w te stroje przyodziać i niechaj one za piłką biegają w tem deszczu i błocie... Upewniam Was, że mało który kibic by nie był ukontentowany widowiskiem tak wdzięcznym, a gotówem się i założyć, że by się może i o lornetki bili, miasto zwyczajnie o to, że któremu ta druga drużyna niemiła...:)
   A tak to nam jeno sromota została i wyrzekanie, tandem jeśli to dalej nie będzie szło ku dobremu, to przyjdzie mi może samemu gdzie się u jakiego zapożyczyć lichwiarza i wziąć toto w arendę... Może nareście przyjdę ja na tem do jakiej gotowizny, osobliwie jak jeszcze tam przed Godami napuszczę karpi i przed Wiliją przedawać ich będę....:))
________________________________
* Nawiasem, to czemuż tegoż metra też nie odmienić, skoro tej wody ogarnąć nie sposób, na jakie oceanarium, czy ściślej Vistularium podziemne? Jeno napędu odmienić, wagonów cokolwiek doszczelnić i myślicie, że się nie będą bić o miejsce przy szybach, by na żywo widzieć, co też Wisłą płynie...?

19 października, 2012

O klipie i inszych uciechach ślunskich bajtli...:)


  Wicie, co to je klipa? Ni? Ano to taka gra beła, co se ku tymu było trza dwa drewka przirychtować. Jedyn, do obu śpiców łoszczony, na jakie 20 centemetrów, to była klipa (nojlypsza z dymbowego drzewa) wtóry, co go kobyrem abo klocem zwali, długi na jakie osimdziesiąt. Klipy sie nad jakiem rowkiem stowiało, a szło ło to, coby kobyra pod klipe podsadzić, podbić do góry i piznąć klipy kobyrem, by leciała jak najdali. Czem dali, tym lepi...:) Ino coby to mieć zaliczone, trzeba boło nojprzód pedzieć na wiele kroków sie klipa ciśnie. Czasem sie robieło co dla łodmiany i inksi mogli klipe w locie chytoć ( a to strach boło robić, coby paluchów nie przetronciła). Jak kery chycił, to mierzyli krokami kaj jom chycił i cołki lot na unego zaliczano. Ugadywali sie, że grajom, dejmy na to, do 500 i kery pierszy temu doszedł, wygrywoł. Przy ty grze trzeba było dawać pozór, bo czasem i jaka szyba poleciała, a byli i take karlusy, co jak piźli, to klipa leciała bez dwa place i londowała u kogosik w kuchni na stole abo w gorkach.:))
  Fajnisto zabawa beła, jako sie łod szmaciorza* pomieniało jaki stary łojcowy ancug na bąkorza.:)) Coby sie taki bąkorz fajnie kryncił, trza beło mieć bacik, kerym sie go łozganiało, a do bacika nojlepsze beły sznorki łod szczewików. Niyroz w domu było wielge larmo, bo bajtle wyciongali łojcom sznorki zy szczewików, a potym w niedziela łojciec chcieli do kościoła sie łobuć w fajne szczewiki, a tukej niy boło czem zwionzać.
  Kupa uciechy beło z zabawy w indianerów:)) Łuki sie robiyło z drotów łod starego paryzola, szczały z filipusów** i łostrego gwoździa drotem prziwionzanego. Szczylało sie i do tarczy, co sie jom kredom maluwało na drzwiach łod chlywika, a do ty tarczy szło i ciepać lotkami, co sie ich robieło ze starego sztyla łod łopaty, kerego sie na konski cięło i do tych konsków prziprawiało łostry gwóźdź, a z drugiej strony dwa piora łod gynsi. Do staryj rolki łod nici prziwionzywało sie tyż guma z galot i szło szczylać z tego szczołami, abo szpyndlikami***. Kożdy synek musioł mieć szlojder****, z kerego sie szczylało belo kaj, do flaszek, puszek, czasem i do szybów:)), abo na ptoki.
  Wszyndzie sie grało w guziki, co ich różniście nazywano. We Chorzowie godali na to usioki, we Świętochłowicach pinki, a w Siemianowicach duble, a gdzie indzi knefle... Jak zwał, tak zwał: szło o metalowe, wypukłe guziki, kerymi sie dawne mantle abo mundury zapinało. Do dziś mocie takie w górniczym paradnym ancugu... Łoj, beło i z tego nieraz larmo, a mało który bajtel nie dostoł smarów łod łojca paskiem po rzyci, jak unemu z ancuga knefli powypruwoł. W samem graniu ło to szło, coby tak ciepnąć kneflem ło mur abo drzwi, coby upod kole cudzego. Czem bliży, tym lepi...
   Nowe knefle, kere niy boły jeszcze połobijane, boły nojwiyncy warte. Te już łobite łod tego pinkanio nazywały sie klebzdy i boły najmyni warte. Mosiynżne knefle, co sie je "heliosami" zwało, były wiyncy warte jak żółte, blaszane "kanarki". Kożdy synek mioł wypchane kabze. Kery mioł najwiynksze buły przi kabzach, to boł najlepszy gracz.:))
  A co to swarzynio beło przy mierzyniu!!! Jako knefel upod na szpana***** szło za taki rzut wygrać jedyn nowy knefel abo dwie klebzdy. Za bojt - 2 nowe abo 4 klebzdy, za kajt - 3 nowe abo 6 klebzdów, za berek - 4 nowe abo 8 klebzdów, za col - 5 nowych abo 10 klebzdów, za cwiling - 6 nowych abo 12 klebzdów a za kupka 7 nowych abo 14 klebzdów. Czasem jako już i z własnych galot powypruwali knefle i trzimali galoty w gorści, by nie spodały, szło sie jeszcze zratować na dogrywce zwanej ducką. Ryło się dołek, czyli właśnie duckę; do niej szły wszystkie knefle łod wszystkich graczy i kożdy mioł jedyn rzut, ino z trzi razy dalsza i jak kery trefił, co mu wpodło w ducka, zgarnioł wsziskie..:))
_______________________
* Jeszcze do lat trzydziestych chodzili szmaciorze zbierający stare szmaty, rzadziej złom i różne starocie. Najczęściej nawet nie wchodzili do domów, tylko za pomocą fujarki świstali na dzieci, które im znosiły jakieś stare szmaty i wymieniały na kolorowe kulki, drewniane strzelby lub właśnie "bąkorze" - drewniane stożki z wbitym gwoździem, na którym się obracały.
** cienkie drewienka do rozpalania
*** szpilkami (później także oznaczało to wsuwki do włosów)
**** proca:))...ech... mais oú sont les neiges d’antan? :((
***** szpan - odległość między rozciągniętymi palcami: kciukiem i środkowym

17 października, 2012

"Polsce potrzeba króla"


Umyśliłżem Wam oto dzisiaj ukazać perełeczki kolejnej z kolekcyjej mojej:
    i kilku z niej myśli, nie tyleż celniejszych, ile osobliwych, co by sposobu myszlenia monarchistów naszych wystawiły:      Komu ta egzotyka niewątpliwa sceny politycznej dawniejszej (ale i dzisiejszej:) ciekawa, tu najdzie przygarści informacyj o monarchistach polskich XX wieku
http://haggard.w.interia.pl/orgmon.html
   A mnie na koniec taka oto myśl przewrotna (nie mam nikogo konkretnego na myśli, tedy dysputa to czysto akademicka:) naszła: zaliżby - na prezydentów kolejnych wejrzawszy, z których każdy wielce od ideału odległy, jeno od inszej strony - nie puścić się na ten azard i prawdziwie monarchijej na podobieństwo Duńczyków czy Szwedów nie uczynić?:) Nawet jakoby nam się król przygłupi raz na czas trefił, to różnicy i tak długo mało kto dostrzeże, a wejrzawszy na to ode szkatuły: nie taniej to Królowi Jegomości jakich apanaży wypłacać, niźli w błoto co lat pięć milionami szastać? A i dwór nas niechybnie taniej wyjdzie, niźli kancelaryje kolejne...:))

14 października, 2012

O pre-cepowym zboża młóceniu...

  Tegoż narzędzia konterfektu żem był od Jaśnie Wielmożnego Vulpiana był dostał, coż Onemu pamiątką po wywczasie kreteńskiem, mię zasię do niemałego głowisi bolenia przyczyną. Owoż Vulpianowi Jegomości rzeczono, że tem się tam zboże młóciło takimże to mianowicie sposobem, że po zbożu na klepisku jakiem rozrzuconem woły depcząc, wlokły jeszczeć za sobą owego drewna kamieniami ostremi nabitego (na zdjęciu już ich nie nadto wiele: więcej dziur za to po kamieniach wypadłych), na którem jeszczeć i dla ciężaru więtszego kmieć jaki stał i wołków poganiał. I spomniał był jeszcze Imć Vulpian Szlachetny, że ongi czego podobnego i w Bułgaryi widział...
   Prawdziwie mi raz z jednej strony sceny stanęły zgoła biblijne o tem, jako się woły młócące traktować winno, z wtórej znów strony wątpienie, boć tam przecie ni słowa nie było o dylach krzemieniami nabijanych niczym maczuga Madejowa, a znów żem ongi co widział podobnego, jeno wielekroć mniejszego, co "czesaniu" lnu i konopij służyło, takoż gdzie ze śródziemnomorskich krain czego, co znów koliste było z dziurą wyrobioną pośrzodku, co wytłaczaniu oliwy służyło...
   Nie myśląc nadto zatem wiele, żem się ku mędrszym od siebie pokwapił i responsu doczekawszy, pomieszczam go ninie in extenso:
"Płaskie drewno nabijane kamieniami służyło do młócenia zboża
poprzez przeciąganie po twardym podłożu na niewielkiej przestrzeni.
Mamy takie urządzenie przekazane nam przez Bułgarów
Antoni Mosiewicz
Kierownik działu etnografii
Muzeum Rolnictwa w Ciechanowcu"



P.S. (dopisane 15 Oktobra, o 11-tej wieczornej godzinie): Vulpian Niezmordowany, drążąc themę tą do niezmiernie ciekawych był doszedł wyników, które w swych komentarzach linkuje, a których z serca polecam, osobliwie tym, co angielszczyzną choćby bodaj jak, przecie tam cosi władają...:) Ja zaś ninie jeno filmik króciuśki, takoż przez ImciVulpiana naleziony, pomieszczę dla zobrazowania cależ jeszcze spółcześnego młócenia przez muły na Santorini...

 oraz przeze mnie nalezionego inszego, gdzie młóci się jakami, a rzecz spółcześnie się dzieje w indyjskiem Ladakh:


11 października, 2012

O smatruzach...


   Najkrócej by rzec można, że smatruzy dawniejsze niczem inszem jak praprzodkiem hipermarketów dzisiejszych były. Najczęściej to hala była jaka wielga, jedno, czy dwunawowa, bez podzielenia na komory nijakie, temuż kupczący własnych ław znosić musieli i na nich towaru swego wykładać. Że zaś po smatruzach nie czyniono trudności branżom przeróżnym, tedy jeno odwieczne prawa podaży i popytu rządziły tem, że w smatruzie siedziały, dajmyż na to, dwie kaletniczki, nie trzy...
  Przeciwieństwem do sukiennic, czy inszych kupieckich budowli znanych po miastach najpryncypalniejszych, jako Kramy, w smatruzach nie byłoż tego, by mieśćce jakie komu na stałe przypisanem było. Kto z kupców chciał, opłaty stosownej wniósłszy, rankiem z ławą swoją wchodził i towar wykładał. Nie wiedzieć mi, jakże to w smatruzie wrocławskiem było, coż osobliwością był w tem, że miał komór osobnych wydzielonych, tedy i tam może kupce każden na swojem siedział ustawicznie. Po inszych jednak grodach tego się trzymano, że to zadwży hala jednoprzestrzenna była, temuż i miano samo ode niemieckiego "Schmetterhaus" się wiodące, bo prawdziwie tam rejwach panował niebywały:))
  A że z czasem insze profesyje luboż własnych kramów stawiały, luboż i dla wygody jakiej mieśćca odmieniały, we smatruzach ostały koniec końców niemal same profesyje niewieście jako to iglarki, czapniczki, kaletniczki, paśniczki i kupcom czy rzemieślnikom statecznym a poważanym nie w smak było z niemi siedzieć. Dla gwaru ustawicznego, jaki ten sejm niewieści produkował, z czasem i zanikło dawne smatruzów pojmowanie, a jeśli gdzie słówka tego u publicystów czy pamiętnikarzy XIX-wiecznych najdziem, to już jedynie w temże znaczeniu uragliwem jakiego arcyhałaśliwego zgromadzenia damskiego:))
  Na koniec osobliwość pewna ze smatruzem się wiążąca krakowskiem. Tutaj bowiem, po pożarze Anno Domini 1555, co dawnych gotyckich Sukiennic był strawił, nowych renesansowych odbudowano, smatruza czyniąc nie jak gdzie indziej budowlą odrębną, jeno jako Sukiennic części PONAD halami właściwemi się mieszczącym.
  Na dawnych Ignacego Kriegera fotografijach z 1869 i 1884 widzim wejścia na galeryją do smatruza tak,  jako to po dawnemu ode lat trzystu było:    
Dziś w smatruzie dawnem się Galeryja Muzeum Narodowego mieści ze zbiorami polskiego malarstwa i rzeźby. Tamże sale Piotra Michałowskiego, tamże słynne "Pochodnie Nerona" Siemiradzkiego czy Matejkowy "Hołd Pruski"... Tamże "Czwórka" Chełmońskiego i Podkowińskiego "Szał":)...

08 października, 2012

O materyi arcydelikatnej, czyli o trudnej sztuce utrzymywania równowagi...


Godzi się od razu objaśnić, że nie o linoskoczkach prawić będziem, a o grodach dawniejszych i o tem, że w nich staranie miano, by nadto wielu się tem samem nie trudniąc, sobie wzajem w szkodę nie wchodziło. Idzie, oczywista, o cechy rękodzielnicze, którem to staranie poruczono. Czego by późniejszymi czasami złego (częstokroć zasadnie) o tejże instytucyi nie popisano, przyjdzie uznać, że na średnie wieki wcześne, gdzie nie nadto wielu jeszcze handlujących po świecie krążyło, tedy i gród każdy niemal samoistną się jawił całością, wielce to było kuszące zapanować nad podażą i popytem w mieście... Dodajmyż, że do jakiego XVI stulecia nader skutecznie... Gorzej, jako i dziś koncepta takie, w formach przeróżnych, co i rusz odżywają...
  Przyjąwszy, że na gród, dajmyż na to dziesięciotysięczny, ku któremu może jeszcze i drugie tyle ludu okolicznego się na jakie poważniejsze sprawunki kwapi, zdałoby się każdemu jaki nowy pas mieć, bodaj raz na pięć lat sprawiony, wypadnie może z jakie tysiąc nowych pasów na rok... I jakoby tych pasów pozwolono dwudziestu pasamonikom i rymarzom czynić, każdy by najwyżej jednego w tydzień mógł przedać, od czego wolnoż mniemać, że wrychlej by z głodu pomarł, niźli siebie, familii i czeladników wyżywił, o taksach i podatkach już i nie spominając... Przyszli tedy po rozum do głowy i wyliczywszy, że ich, nie bez szkody dla się wzajem, może być cyfra jaka, takiej we statutach zapisywali, jako dajmyż ku temu kichlerowie* krakowscy w 1609 roku:
 "Naprzód aby mistrzów rzemiosła kichlarskiego więcej nad 9 nigdy nie bywało, a to dlatego, żeby cech ten przez zagęszczenie się mistrzów nie niszczał i nie ubożał, a żeby robotę lepszą robili"
  Te o dobroci produktu słowa śmiało możem za średniowieczne public relations jeno brać, boć z dawna wiadomo, że na jakość i cenę nie masz jako konkurencyja, a cechom to zawżdy zarzucić szło, że ów numerus clausus był zaniżany, by na produkcie ceny więtszej mieć. Szczęściem, że natura próżni nie znosi, nawet i w tem ułożonem świecie, jako cechowi przemiarkowali i nadto drogo liczyli, wraz się gdzie na podegrodziu partaczy więcej zjawiało, towar ten taniej czyniących... A jakoby majsterkowie nadto zajadli byli, zawszeć jeszcze szło rajcom miejskim, a w ostateczności i suzerenowi, ceł i rogatkowego obniżyć, by kupcy przyjezdni tejże konkurencyi łacniej czynić mogli...
  Żem o partaczach tu już był i pisał, wróćmyż do cechowych... Co najwięcej zawżdy kwasów czyniło, to między czeladnikami, wyzwolin się doczekać nie mogącymi, a mistrzami swary... pewno, że każdemu młodemu się marzyło, by jako najwrychlej na swojem stanąć i swego przedawać, przecie jako na ten antagonizm odwieczny wejrzeć, nie jako już probowano, jako na walkę klas:)), jeno onej równowagi mając na względzie wrychle się pokaże, że był w tem sens głęboki.
  Wejrzawszy nawet i na ówcześnego życia krótkość, cależ już i wojnami, czy zarazami nie skracanego, byłże przecie czas potrzebny, by mistrzowie dawniejsi naturalną rzeczy koleją, zestarzawszy się ponad miarę, luboż i pomarłszy, mieśćca młodszym ustąpili. Owym zasię przez ten czas mus było się fachu wyuczyć, zasię wpisawszy się do cechu, uzdolnienia swe wykazać, przedkładając dowód swej sztuki majsterskiej, czyli majstersztyku (Meisterstück).  By jednakowoż się do cechu móc wpisać, czasu schodziło kandydatowi niemało, bo tu znów wymagano by ów praw miejskich pierwej zyszczeł (osobne to kondycyje, turbacyje i ekspensa niemałe), obabił się, bo nieżeniatych nie przyjmowano, słuszna czy nie, domniemując, że ów nadto wolnym będąc, za leda jaką okazyją, może i w świat gdzie ruszyć, tedy nic grodowi to włóczykiju takim; na koniec by się dobrą sławą wykazał, co miejscowemu może i fraszka, jeśli nie pijał za często, za dziewkami nadto jawnie nie gonił, a i w kruchcie go z czasu do czasu widzieli... Przecie przyjezdnemu takie świadectwo dobrej sławy czasem i zaporą na lata było, zaczym kto z rodzinnych stron nie podesłał jakiego od plebana pisania. Jeszczeć i jednej bariery pokonać przyszło: wpisowego...dodajmyż że wysokiego okrutnie, temuż właśnie, by go czeladnicy latami składali... I wszytkiego tego, dodajmyż jeszcze, za dobrą wolą stron wszytkich udział w tem przedsięwzięciu przyjmujących...
   A małoż to dramatów było, jako czeladnik grosz swój, podług obyczaju, u mistrza trzymający, na złośliwca trefił, co go oszwabił (tak, tak...celowom tu tegoż słówka użył, bo w najściślejszej ono korelacyi do cyrkumstancyi opisywanych!!!), czasem i oskarżył fałszywie o jaką kradzież, luboż i na nastawanie na cześć pani majstrowej luboż córy onegoż? Bywało, że czeladnik latami się ku wyzwolinom szykujący, z nagła się na miejskim bruku, bez grosza przy duszy nalazł... Bywały i między mistrzami waśnie, jako który takiemu u siebie dał chleb i kąt; bywały i (o zgrozo!) cyrkumstancyje takowe, że czeladnik tegoż brzemienia unieść nie umiejąc, targnął się był na siebie, luboż i na tegoż nieszczęścia sprawcę...:(( Aleć tu już i może nadto daleko dygrysyją odbiegamy, tedy powróćmyż ku myśli pryncypalnej...
  Inszem mechanizmem, co równowagi strzegł, był roboty między rzemiosła podział, czasem i ad absurdum doprowadzony, przecie w tejże trosce czyniony, by jedni drugim chleba nie odbierali... I tak krawcom nie lza było sukni futrem obszyć, boby kuśnierzowi zarobek odbierali, nożownikom zbraniano ostrzyć szabli luboż mieczy, by szlifierzom w drogę nie wchodzili... Czasem to się po dobrawoli ugodziły dwa cechy jako w Krakowie rymarze z pasamonikami Anno Domini 1365, że pierwsi jeno cyną pasy wybijać mogą, drudzy zasię mosiądzem, takoż że pasamonicy nie będą "pasów ruskich**, ni wędzideł" czynić, za co znowuż rymarze jaki swój towar drobny na kramy pasamoników dostarczać będą. Czasem jako się zainteresowani ugodzić nie umieli, rozsądzała ich rada, czasem i burdy temuż towarzyszyły okrutne, że nieledwie ćwierci miasta w perzynę nie obrócono... czasem i trup jaki padł, a i na gardle bardziej krewkich karano...:((
  Bywało, że jako był ode ludu napór nadto wielki i potrzeba prawdziwa, by liczby rękodzielników uwiększyć, zasię opór cechu był nad miarę wielki, że się jakich buntujących w regestra jako cech nowy wpisywało; dajmyż na to z piekarzy się dwa cechy czyniły: piekarzy białych i czarnych. Toż samo było i z garbarzami, co się na garbarzy, garbarzy czerwonych i białoskórników podzielili...
   Kończąc, godzi się jeszcze i o inszych mechanizmach spomnieć, jako to liczba uczniów, prawem mistrzowi dopuszczona (byłoż zwyczajem uświęconem, że starszemu cechu wolnoż było mieć jednego ucznia więcej nad mistrzów inszych)***. Dozwalano takoż przyjąć ucznia nowego, jako jeden ze starych się ku wyzwolinom kwapił i był tegoż bliski. Cechy też i o liczbie produktów dozwolonych na targu cotygodniowem wystawiać rozstrzygały, takoż o godzinach pracy (by jeden mistrz więcej nad drugich nie wyprodukował), nareście o groszu czeladnikom płaconym (by wszytkim mistrzom mniej więcej jednakich kosztów uczynić).
____________________________
* piernikarze
** przy staraniu całem żem, niestety, nie doszedł, czemże te pasy szczególne być miały:((
***statuty dopuszczały możności czasowego zwiększenia tej cyfry, jako się któremu okazjonalnie obstalunek duży trafił, luboż za zdarzeniami extraordynaryjnemi (koronacyja czy pogrzeb królewski) się ciżby niemałej spodziewano...

05 października, 2012

O rozliczaniu należności...


Przekomarzać mi się przyszło krzynę z klientem, co mu się kwota do zapłaty należna nadto dużą widziała, chocia się na nią przódzi ugodził. Wyrzekał, że podręczni i rękodajni moi jeno dwa dni u niego mitrężyli, a za zapłatę chcę jegoż miesięcznej pensyi. Z początkum cierpliwie responsował, tłomacząc ceny materyałów, spedycyi, którąż mechanizma konieczne extraordynaryjnie chyżo sprowadzać było trza, koszta sprzętu et caetera, et caetera... Nareście jakeśmy już o samej robociźnie rozprawiali, co się onemu nadal nadto wielgą widziała, żem nie zdzierżył i o malarzu Vernecie przypowiastki przytoczył, którego ktosi tam kiedy napraszał o rysunek jakibądź. Ów uległ nareście i siadłszy, onego w pięć minut uczynił i o tysiąc franków zań poprosił.
- Jakże to - dopytywał się zamawiający - tysiąc franków za rysunek, który pana kosztował ledwo pięć minut pracy?
- Nie - odparł Vernet - tysiąc franków za trzydzieści lat, w czasie których się nauczyłem robić takie rysunki w pięć minut!

  Co się moich rozliczeń tyczy: klient , co zrozumieć miał... zrozumiał...:))

02 października, 2012

O oczajduszach dawniejszych...


   Gdzieści tak z końcem XIX stulecia w gazetach galicyjskich, a i z czasem nawet w wiedeńskich, pokazał się anons, obiecujący każdemu, co na adres producenta prześle 10 koron, przesłanie "urządzenia do otwierania butelek bez uszkadzania korka"...
  Chętnych, osobliwie śród restauratorów, ale i z domów najznamienitszych nie zabrakło, tedy dochody onegoż przemyślnego franta na tysiące koron później szacowano. Wszytcy bowiem otrzymywali pocztą...patyk, grubości nieco mniejszej niźli szyjki butelek powszechnie czasem tamtym zażywanych z instrukcyją, by onym patykiem korki wpychali do środka...:))
  Godzi się dodać, że processa wszytkie, co ich łapserdakowi arcysprytnemu wytoczono...ów wygrał!:))