27 września, 2015

O wyplenianiu kołtuna...

  Zjawisko to dawno zamierzchłe, a przynajmniej w tem sensie, w którem kołtun swoiste czynił z włosów monstrum, bo kołtun i kołtuństwo pojmowane jako charakter ludzki ma się niezgorzej i nie zanosi się, bym za mego żywota miał sposobność o końcu jego pisać... Czemże był ten kołtun osławiony?
   Najprościej rzecz by rzec: miszkulancją jaką potworną powstałą z włosia niemytego latami, przesyconego tłuszczem, brudem, zbitego i sfilcowanego na podobieństwo jakiego półproduktu pod derki czy kapy. To, że się kmiotkowie naszy może i mało domywali dawniej to rzecz jedna, przecie nawet i uhodowawszy takiego na łbie potworu, szłoby go i jednem nożyc cięciem pozbawić się rychło... cóż, gdy na przeszkodzie znów stał latami wypielęgnowany zabobon, że komu kołtuna utną, niechybnie innemi przypłaci to chorobami, w tem i ślepotą... Tym, którzy nadal tego imaginować nie umieją, przedkładam przykład dziś częsty, gdy młódź jaka, luboż i jacy artyści hodują czego, co się dredami zwie... Owoż te dredy to nic inszego, jak nasz kołtun dawny, jeno w ochędóstwie (a przynajmniej takiej żem nadziei) hodowany...
    Aliści nie struktura czy kształt owejże naszej narodowej specialitas (plica polonica) sprzed wieków mię dziś zajmuje, jeno kres onemu nareście położony... Zajmujące się niem cależ niemal poważne persony przychodziły z czasem do konkluzyj tak uciesznych, jak medyk królewski Leopold Lafontaine, który Anno Domini 1792 wywiódł, że się tegoż paskudztwa nabywa drogą płciową i że "zwinięcie się włosa jest oznaką naturalnego przesilenia choroby", atoli nie ma co nadziei pokładać w odcięciu onego, bo "mieszcząca się w nim materyja chorobowa rzuci się na inne ważniejsze części ustroju (mózg, płuca, żołądek etc.) prowadząc do ciężkich schorzeń, a może i do zejścia śmiertelnego." * Nie od rzeczy dodać, że się z niem zgadzali i bracia Śniadeccy, a i lat wiele później Tytus Chałubiński, których przecie wszytkich za roztropnych mamy...
   Aliści Anno Domini 1830 w krakowskiem przytułku dla obłąkanych, pensjonariusz jeden tameczny w napadzie szaleństwa, obciął sobie onegoż kołtuna i, ku powszechnemu zdumieniu, żył dalej, ciesząc się niezgorszym zdrowiem, wyjąwszy naturaliter tą przypadłość, co go pod dach przytułku zawiodła...
    Natchnieni tąż inspiracyją poczęli doktorowie, zrazu nieśmiało i z ostrożna, przecie kołtunów amputowywać, chorych bacznym przy tem poddając obserwacjom. Na poczesnem tu miejscu trzeba wymienić krakowskiego przyszłego prezydenta miasta, doktora Józefa Dietla, który już i przódzi licznemi się wsławił w branży skandalami, a to mianowicie dysertacyją o tem, że można płuc zapalenie uleczyć krwie przy tem choremu nie upuszczając. Ówże przebadał znajdujących się w zasobach krakowskiej kliniki przyuniweryteckiej 55 zachowanych kołtunów i nie znalazłszy w nich niczego nieprawidłowego anatomicznie i chemicznie, podjął się własnej z kołtunem krucjaty... Wyjednał w namiestnictwie nakazanie lekarzom galicyjskim, by mu wszystkich przypadków "kołtunowych" przysyłali, luboż sami badali i sprawozdania słali. Po przebadaniu z górą tysiąca przypadków najmniejszego się pomiędzy kołtunem a inszymi przypadłościami nie doszukano związków, zasię powzięto myśl zdrową, by kołtuny począć obcinać
    Ano i tak, Mili Moi, tu jest rzecz najwięcej mię zajmująca... Imaginujcież sobie, żeście w tejże są właśnie potrzebie, by lud ciemny ku temu nakłonić... Jak pojmuję ja nasze wspólne z wszelkiemi pomiędzy ludemi kampaniami, odbyłoby się to tak, że wolentarze wszelkiej maści zbrojni w nożyce w jednej, a broszury oświatowe w drugiej ręce, nawiedzali by miesiącami i latami wsie i miasteczka, prosząc, napominając, przedkładając, znosząc cierpliwie drwiny i szyderstwa, niechęć jawną i ukrywaną włościaństwa naszego. Po latach kilku by z dumą może na jakich zjazdach aktywistów się procentami skuteczności przechwalali, ugór jednak przed sobą pozostały na lata dalszej posługi rachując... Z czasem w rzecz by się i może kler włączył światlejszy, gazety wszelkiej maści i tak pospólnem wysileniem po jakiem ćwierćwieczu może by jeszcze ostatnich kołtuna nosicieli nowe już pokolenie szyderczo palcami wytykając, do postrzyżyn przymuszało... A jakiż tego ekspens całkowity? Aż porachować strach...
    A Dietl rzeczy załatwił samojeden, bez grosza dodatkowego nakładu i w bodaj wszystkiego w niedziel kilkanaście... Jak? Ano konceptem, co tyleż onego geniuszu dowodzi, co i znajomości naszej ułomnej natury... Uprosił on bowiem znów namiestnictwo, by władzom wszelkim lokalnym solennie nakazać skrupulatne kołtunów spisywanie i prowadzenie onych rejestrów. Że przy tem wzbronił jakichkolwiek o celu tego udzielać objaśnień, wraz chyr poszedł, że to władze na to czynią, by nowego od bród i czupryn wprowadzić podatku... A potem starczyło tejże plotce nie oponować: w niespełna pół roku się ludek galicyjski dokumentnie sam wystrzygł i wygolił...:)
_________________________

* Rozróżniano kołtun właściwy, szlachetny (plica nobilis), miejscowy, utajony, gorączkowy, latający [okrutnie bym chciał takiego obaczyć - Wachm.], chroniczny, a co najpiękniejsze chyba, to kołtun samiec i kołtun samicę...:) Pośród przyczyn powstawania wyliczano: picie wód mineralnych, spożywanie "mieszanin pokarmów rozpalających zaostrzonych trunkami różnego rodzaju oraz ryb gotowanych na sposób żydowski(!)"

                                                                          .

23 września, 2015

Dziś świętują Ułani Zasławscy...

...w rocznicę swej najsłynniejszej szarży, godnej porównań z największymi batalijami Historyi naszej...:)

                                                             .

20 września, 2015

O miłości bez zazdrości...

czyli ze Zbigniewa Morsztyna cytat jeden wielki, bo to ów właśnie poeta fraszki pod takiem właśnie tytułem popełnił:

" Kocham w obudwu i kocham uprzejmie:
     W matce dla córki, a w córce dla matki,
  A wiem, że żadnej z nich zazdrość nie zejmie,
     Choć obie mają mych chęci zadatki,
  Matka dlatego, że córkę zrodziła,
      Córka, żeby mnie ojcem uczyniła."
                                                 
                                                            .

12 września, 2015

O rozwiązaniu kwestyi imigrantów niekoniecznie chcianych...

Tym, co bolesne rocznice 11 Września obchodzili, pozwolić sobie przypomnę, że własnej mamy w tem dniu przyczyny, by ją wspominać smutno, o czem dziś nikt już zdaje się nie pamiętać, że to tegoż dnia właśnie, z górą ośmdziesiąt lat temu zginęli nasi awiatorzy sławni, niemalże za bohaterów narodowych mniemani, Franciszek Żwirko i Stanisław Wigura...:((
  Miarkuję, że w tem kraju ważniejszych problemów nie masz, skoro się wszyscy jeno jakiemi immigrantami spodziewanemi zajmują, dodatkiem jałowo, bo już to jedni w niewoli tkwią poprawności politycznej i zdawać się sobie widzą szubrawcami, jeśli owej gościny odmówią, zasię wtórzy tamtym niegodziwość zarzucając, do najgorszych w tej mierze sięgają tradycji ("zastaw się, a postaw się"!), by wykazać, że ugościć poradzim...
  Skoro to wszytko jałowe jako te krainy, z których najwięcej onych k'nam płynie tejże rzeki ludzkiej (pamięta kto jeszcze, że w starożytnych czasach Egipt zboża wysyłał dla połowy populacyj wpodle Morza Śródziemnego rozsiadłych, osobliwie zaś Rzymian i że to dla tej przyczyny, a nie amorów jednego łysielca z jedną z egipskich władczyń, był im on tak drogim?), to ja sobie dozwolę własnego przedstawić konceptu, by tego problemu spodziewanego rozwiązać, ma się rozumieć, jeno dla naszego kraju z pożytkiem...
  Owoż skoro Bruksela ciśnie, to by się jej zdało hardo odpowiedzieć podług wzorów już przez Vulpiana Jegomości przedstawionych (I, II, III, IV , V ), aliści, że onej tak czy siak nie naprawim, a sposobność jest grosza wydrzeć, a przy tem swoich najmniej kilku upiec pieczeni, tandem relacyje nasze z EuroStolycą bym ograniczył do pilnowania, by tego tałatajstwa zdeklarować jak najmniej za jak największe pieniądze na ich tutaj trzymanie, zasię wtórych na pilnowanie granic...
  Co się tego drugiego tyczy, to za te unijne na rozwój straży dukaty bym rozwiązał z punktu tego problemu, co go ustawicznie ZUS ma z jakimiś nieszczęśnikami, których bezustannie podejrzewa, że owym ta noga jednak odrosła, luboż ślepi wzrok odzyszczeli, głusi słuch, a paralitycy powstali, tandem wszytkich ich rok w rok na jakie komissyje do przeglądu wzywa...* Owoż ja bym ich wszytkich do Straży Granicznej w Bieszczadach zmobilizował, obowiązki póki co nakazując we własnym łóżku wypełniać, zatem i ZUS zaoszczędzi, a i owi przez czas jakiś pensyj mieć będą więcej niźli godziwych. 
  Tych, co w onych Bieszczadach granicy pilnują, przeszkolić de novo będzie trzeba koniecznie, by dawniejszych się wyzbyli nawyków, a najlepiej jeszcze by tam sobie po lesie spacerując i fotoportrety czyniąc źwierzynie, gubili jak najczęściej mapek w kilku językach opisanych, folderów dla turystów z zaznaczeniem gdzie dworce i przystanki, a najwięcej jeszcze biletów promocyjnych na autobusy nowo uruchomionej linii Ustrzyki-Zgorzelec i na nowe pociągi z Przemyśla do Berlina idące. Można by i jakich mini rozmówek niemieckojęzycznych gubić... 
   Jeśli jakim przypadkiem jednak jaki cymbał na patrol wlezie i zamiast uciekać, z punktu się podda i będzie trzeba onego w zgodzie z konwencją dublińską (imigrant prosi o prawo pobytu w pierwszym kraju Unii, w którym postawił stopę) zatrzymać, tandem onego wieźć trzeba do obozu powoli, najlepiej jakiem odkrytem pojazdem, a przystawać często, ostawiając onych niepilnowanych, boć przecie strażnik też człowiek i jego święte prawo naturze ulżyć, zjeść co czy pragnienia ugasić...
   Jeśli jednak, pomimo najlepszych naszych starań, taki owaki do tego obozu dotrze i uprze się w niem przebywać, należy się naturaliter na to zgodzić z całą staropolską gościnnością, pod tąż jednak jedną jedyną kondycyją, że ów się zgodzi podpisać deklaracyją, której mu trzeba arcyakuratnie przełożyć, by pomiarkował właściwie, że zostaje u nas dożywotnio, a utrzymywać się będzie z wypłacanego mu przez ZUS zasiłku, a następnie z obliczonej dlań (z uwzględnieniem wszystkich lat bezskładkowych) emerytury, której prognozowaną wysokość ma w załączniku, dla łacniejszego rozeznania przeliczoną także na dolary, funty i euro...
    Jeśli po tym wszystkim ów nie da drapaka przez wszystkie płoty i druty, byle chyżej za Odrę, to ja już ręce rozkładam bezradnie... Osobników bowiem prawdziwie upośledzonych na umyśle przegnać się nie godzi, tandem przyjdzie przecie ich przyjąć i leczyć..:((

_____________________

* - nawiasem, to trudno jest mi się oprzeć wrażeniu, że w tej instytucji odsetek ludzi prawdziwie, szczerze i głęboko wierzących w to, że wiara czyni cuda, znakomicie przewyższa analogiczny odsetek w instytucjach kościelnych, kurii metropolitalnych i Watykanu nie wyłączając...

                                                                                 .

09 września, 2015

O niespodzianym uśmiechu Historii i pewnem spotkaniu pokoleń...

 Straszą człeka czasem, by zważał, co czyni, bo może to k'niemu wrócić kiedy... Ale kto by tam na takie gadanie zważał, osobliwie gdy ma się dziesięć, czy jedenaście lat, a tylem mógł mieć, gdy się owa poczęła, nie tyle może Historia, co historyjka niewielka, abo może i onej jaki strzępek z odprysku, jeśli światową brać miarą... Ale pocznijmyż ab ovo, co w tem przypadku oznaczać będzie paradoksalnie od końca. Owoż z domostwa Rodzicieli moich, gdzie już od lat paru dziesiątków nie mieszkam, przyszła wiadomość, że mnie, konkretnie mnie, z imienia i naźwiska, jakie pacholę poszukuje nie zanadto wielgie. Grzeczne, dosyć przyjemne, aliści w czem rzecz rzec się nie kwapiło, jeno po namowach długich ostawiło numeru telefonu, gdybym się skontaktować zechciał...
   Zechciałem. Nie co dzień bowiem człeka na zamierzchłych adresach pacholęta szukają, a przepatrzywszy sumienia i wspominków, myśl, że mi się jaki pcha potomek dopotąd nieznany, odrzuciłem, poniekąd z ulgą, poniekąd może i z jaką żalu cząstką. Tak czy siak, wydzwaniałem z niejakim niepokojem, bo życie człeka nauczyło, że jeśli to ciebie same znajdują, to raczej kłopoty niż frukta...
   Głos w słuchawce męski, rzekłbym, że surowy. Przedstawiam siebie i sprawę, na cóż głos z punktu surowość traci i do radości przechodzi niezwykłej. Pacholęcia, któremu powiedzmy, że Wojtuś, akuratnie nie ma doma, a jegomość nie chce dziecku odbierać przyjemności, jeśli naturalnie pozwolę i byłbym grzeczny numer swój podać, by owo samo mogło podzwonić później. Nie powiem bym był tem zachwycony szczególnie, ale żem jest człek grzeczny (do czasu) i bliźnim życzliwy (do czasu), uczyniłem jak proszono, choć rozłączałem się z niepokojem jeszczeć i większym...
  Wieczorem ów młodzik mi dzwoni, uszanowanie składa, raduje się wielce, że mnie odnalazł i plecie coś bez ładu i składu o kapsule, o szkole, o jakiejś rozkopanej dziurze, w której nie znaleziono niczego i czy abym ja w tem im dopomóc nie umiał, bo szkoła cała sprawie kibicuje i wszyscy ciekawi... Oprotestowałem rzecz z punktu, źrebięcia w miejscu osadzając i prosząc, by rzeczy raz jeszcze wyłożył, aliści za koleją, jak się należy i objaśnił jaka dziura, co za kapsuła, w której znów to szkole i o cóż, na Boga Ojca, w ogóle idzie!? Nie obeszło się bez interwencji malca rodzicieli, którzy się w rozmowę włączyli, a gdy padła nazwa szkoły i pomiarkowałem, że to przecie dawna moja, cośkolwiek mi świtać poczęło we łbie posiwiałym...
    Za nader dawnych skautowskich mych czasów, gdy do końca przeszłego stulecia pozostało jeszcze trzy dekady, zwierzchność nasza ówcześna obmyśliła jakiej gry, czy zabawy, której dalibóg już najmniejszych inszych nie pomnę celów, zasad i szczegółów, okrom tego jednego zdarzenia, które tamtej gry być miało cząsteczką. Owoż było potrzeba jakiego pojemnika, co by jako względnie zniósł w ziemi zakopanie, zatem nie metalu rdzewnego, czy butwiejącego drzewa, zasię w onego nakłaść trzydzieści jakich przedmiotów drobnych, dnia codziennego świadków, zasię onych spisu i opisu i wszytkiego razem, by gdzie zakopać, a we szkolnej kancelaryi koperty ostawić z planem gdzież zakopane i przykazaniem na kopercie, by przed Rokiem Pańskim 2000 nie otwierać... Ano tom i wziął, za Pani Matki zgodą, jakiego pojemnika na mąkę czy kaszę z plastiku czynionego, nałożył tam owych drobiazgów, z których pamiętam żołnierzyka jakiego, naparstka, widelca, ołówka, monety bodajże 50-groszowej, znaczka pocztowego i metalowego z grodu herbem. Całości żem uszczelnił jak się dało i zakopał wpodle szkoły, na trawniku za biblioteką, starannie odmierzywszy wieleż kroków od narożnika, od ogrodzenia i od schodków do parku za szkołą prowadzących.
   Koperty w szkole deponowanej, kancelistka ówcześna włożyła gdzieś, gdzie kolejnej się to okazało, że zawadza sielnie, ale opisu przestrzegającego przed otwarciem uszanowała, jeno włożyła koperty do pudła ze zdjęciami dawnemi, z których jeno części do kronik i gablot pamiątkowych wybrano. Pudło owo w jakiejś zapomnianej szafie przeleżało lat kolejnych kilkanaście i zostało sprezentowane jako pamiątka odchodzącej na emeryturę dyrektorce, co w tej szkole pół żywota strawiła. Ta pomarła jakoś tak łońskiego roku, a familia onej, papiery ostałe porządkując, pudła na powrót do szkoły zaniesła, miarkując, że onej z niego większy i może, niźli im pożytek... W szkole zaś pacholętom, co się kroniką szkolną zajmowały, poruczono onego zbiorku, by zeń może co i ciekawego, gwoli uzupełnień w istniejącej już kronice wypatrzyły, a i może co ku jakiej wystawce małej, dość, że tak w ręce naszego Wojtusia pudło wraz z kopertą moją trafiło. Treści poznawszy w te pędy z pozostałemi z redakcyjnego zespołu popędzili do szkoły, by zgody zwierzchności zyskawszy, kopać począć, co się i dokonało, aliści sine effectu żadnego. 
   Dalejże w żale i rozpacze, a i wymówki kolejne sobie wzajem, jako że wymiarów zgodzić nie umięli z opisanemi, tandem jako im dwa jako spasowały, to się trzeci nie zgadzał i tak w koło Macieju... Sceny ponoć były iście jako z "Wyspy Skarbów" gdzie jeden drugiego miał w podejrzeniu, a najwięcej Wojtusia owego, bo list już otwarty przyniósł. Przysięgało się przy tem chłopię, że koperta otwartą już i była przódzi, ergo luboż kto tego przepatrzył, nic przecie w tejże kwestyi nie czyniąc, luboż, jako domniemywali moi młodociani przyjaciele, kto wskazówkami w liście zawartemi się kierując, "skarbu" odkopał i przywłaszczył...:)  A że autorem listu byłem ja sam, po uczniowskiemu porządnie się z nazwiska, imienia i klasy ówcześnej podpisawszy, tak i zwierzchność szkolna dawniejszych szpargałów przepatrzywszy, poznała że był taki a i owszem i pomieszkiwał tu i tu, tandem jeśli kto co może rzec co więcej o tem, to jeno ja, jeśli się młodzieniaszkom mnie odszukać pofortunni.
   Pofortunnić, jak już wiecie, pofortunniło, dogadać żeśmy się dogadali, dość, żeśmy się na za jakie dwa dni w miejscu rzeczonem spotkali, bym im, gdzie kopać dopomógł ustalić. Zapały tylko już cokolwiek opadły, bo że koperta spisu zawartości nie zawierała, pole się otwarło do spekulacyj najróżniejszych, przy których osławiony ostatnio "złoty pociąg" to nic niewarte jakie rupiecie, a tego wszytkiego właśnie żem uciął, wyznając tego com o zawartości pamiętał.
   Ano i jakem stanął po latach z górą czterdziestu tom miejsca niby poznał i zarazem nie poznał... W końcu lat ośmdziesiątych postawiono przy szkole sali gimnastycznej nowej, a dokładnie przez miejsce zakopania poprowadzono łącznik do onejże z budynku głównego. Temuż się pacholętom wymiary nie zgadzały, temuż i kałabanija cała... Ano i tako się rzecz pokończyła na razie, okrom spotkania z młodzieżą wielce miłego, gdziem o skautowskich naszych przewagach dawnych siła jeszcze rozpowiadał. Jedno co mię nurtuje, czym aby słusznie uczynił, nie dzieląc się przekonaniem nabytym przez eksperiencyję latami na budowach spędzonemi nabytą, że ową "kapsułę czasu" z pewnością wykopali, najpewniej ani nawet o tym nie wiedząc, operatorzy koparki, co pod fundamenta owego łącznika wykopu kopała... Pacholęta bowiem wciąż chodzą i kombinują a to o podkopach z boku czynionych, a to nad borowaniem pawimentów we szkole samej rozmyszlając...:)
  
                                                                 .

06 września, 2015

O odsypiskach, mieliznach, pewnem szlachtuzie i jurystach, chleb z tego wszystkiego przez dziesięciolecia mających...

   Próżno dziś na mapie Warszawy Biernatczyzny szukać... Jedynie historycy i zapaleńcy znają, że się dawniej mieściła nad wiślanym brzegiem, wpodle dzisiejszej ulicy Rybaki pobok Wybrzeża Gdańskiego, a to czym Biernatczyzna była, do dziś budzi spory. Jedni przy tem obstają, że to cały grunt był, dawniej przez Jana Chryzostoma Biernackiego, herbu Poraj, posiadany nad Wisły brzegiem, insi już tego miana warują jeno do szlachtuza na tejże posesyi posiedlonego umową zawartą imieniem Skarbu Koronnego, który dla profitów nadzwyczajnych wszelkie zwierząt rzeźnych uboje w swojem trzymał ręku.
   Owoż Anno Domini 1790 superintendent prowincyi mazowieckiej, którym był nie kto inszy, a Ignacy Zajączek, członek przyszłych władz insurekcyi kościuszkowskiej a i brat jenerała wielce później słynnego i namiestnika Królestwa Kongresowego, ugodził się z Imci Biernackim, że odeń imieniem Skarbu arendować będzie „plac nad samą Wisłą, szerokości łokci* 80, długości łokci 60, czyli powierzchni 4800 łokci kwadratowych, na wystawienie szlachtuzów, za cenę dzierżawną 2 500 zł, corocznie z góry do 3 sierpnia uiszczać się winną” Nie od rzeczy dodać, bo to w interpretacyjach późniejszych istotnem będzie, że podług tejże samej umowy, co dwa lata trwać jeno miała, ustalono, że „Skarb tamę przy pomienionym placu podług potrzeby ubezpieczy i ową do wyjścia z kontraktu swoją ekspensą utrzymywać na siebie bierze obowiązek.”, czyli że wszelkie od rzeki regulacyje i zagrożeń usuwanie Skarbu było powinnością.
     Nie wiedzieć czemu nikt tej umowy nie odnawiał, ale i nie zerwał – szlachtuzy przecie raz postawione, stały tam nadal, ani bacząc na zawieruchy dziejowe wkoło się dziejące, na konstytucyje, insurekcyje, na szewców warszawskich ruchawki, rzezie dzielnic za rzeką leżących, oblężenia pruskie etc.etc. Możebne, że w tym wszytkim już i tam nikt po temu głowy nie miał, choć dowieść dziś, czy grosz dzierżawny był Biernackiemu płaconym dowieść nie możem... Dopieroż Prusacy w Roku Pańskim 1798 poczuli się w obligu arendy z Biernackim formalnie odnowić, z tem że się już nie bawiono w umowę krótką. Opisano ją jako „wieczystą”, co dla Biernackiego tyleż znaczyło, co „dożywotnią”, jakkolwiek Skarb możność zawarował sobie, by jej z końcem roku każdego kolejnego w razie chęci takiej, móc wypowiedzieć.
    Od razu rzeknijmyż, że do tego nie doszło nigdy i znów szlachtuzy pracowały pełną parą niebaczne książąt nago po stolicy jeżdżących, czy maszerujących przez miasto raz w jedną stronę raz w drugą wojsk pruskich, polskich, francuskich, austryjackich, zasię znów polskich, czy na koniec rosyjskich...
    Tyleż się jeno w tejże odmieniło arendzie, że pomarł był stary Biernacki, a od sukcessorów jego nabył posesyi niejaki Franciszek Szyndler w roku 1817, z tem że nabywał placu pustego, bo się rzeźnia w listopadzie 1814 spaliła była. Umowa jednak pozostawała w mocy i któż wie, czy na ów grosz z z dzierżawy Szyndler nie liczył najwięcej, osobliwie, że się stosowne władze już do odbudowy rzeźni zbierały. Cokolwiek po prawdzie się te przygotowania Szyndlerowi nie widziały, bo zdało mu się, że budowniczowie miejscy dwakroć większej tej rzeźni rychtują i że wylezie ona sporo ponad plac arendowany, przecie jako w tejże indagował władze kwestyi, to mu Komissyja Województwa Mazowieckiego odpisała, że po dawnemu jeno te 4 800 kwadratowych łokci dzierżawić zamyśla, a „zabudowania szlachtuzowe w tych samych miejscach jak dawniej wystawione zostaną”.
    Trudnoż dziś pojąć, czyli rozmyślnie Szyndlera od początku mamiono, okpić zamiarując, czyli też jako to po władzach zwyczajnie, dureń jaki siedzący, leniwy a niebaczny, odpisał, coż mu ślina na język, a ściślej inkaust pod pióro, przyniesły... Dość, że gdy rzeźni w 1819 restytuowano nareście, byłaż ona dwakroć dawniejszej większą i zabrała wielekroć więcej Szyndlerowego gruntu, niźli ugodzona umowa. Małoż na tem: Komissyja nakazała Szyndlerowi, by ów placu pod tę budowę własnem sumptem uprzątnął z drzewa tam przezeń składowanego, a którego spływem do Gdańska ów się trudnił! A jakoby jeszcze i tego było mało, listopadem tegoż roku uwiadomiono Szyndlera, że Skarb myśli onemuż większego, niźli dotąd, czynszu płacić, bo szlachtuz faktycznie zajmuje ninie 9 tysięcy kwadratowych łokci placu, nie zaś dawniejszych dzierżawionych 4 800, aliści jednakowóż wywodziły asesory Komissyi Wojewódzkiej, że z tego jeno 200 wzięte jest z Biernatczyzny dawnej, bo resztę czyni grunt od natury darowany przez Wisły dawniejszej się odsunięcie. Jednym słowem, wywodzono, że pomiędzy rokiem 1798 a 1814, takaż nastąpiła nurtu rzeki zmiana, że niemała w tem miejscu powstała parcela, która się miastu należy, nie zaś działki dopotąd do brzegu przylegającej posesjonatowi.
    Nie dziwię się ja Imci Szyndlerowi, że go krew nagła zalała na dictum takowe i począł się z władzą prawować, przelicznych czyniąc reklamacyj i odwołań. Do śmierci swej też nowego nie podpisał kontraktu, bo się na wykładnię Komissyi nie godził, ci zaś znów ustąpić nie chcieli, na to się jeno godząc, by miał Szyndler prawa, by tratew swoich żeglownych do szlachtuzowych mocować pali... Dodajmyż, że nawet mimo tego, że był Szyndler i w Rządowej Komissyi Przychodów i Skarbu na toż reskryptu zyszczeł, by mu Wojewódzka Komissyia postąpiła... Inszymi słowy, cależ to nie naszych czasów wynalazek, że zwierzchność mówi swoje, a podkomendny publicznie głosi, że ma to w rzyci...
    Szyndlerowi spadkobiercy całego geszeftu i parceli przedali w roku 1831 braciom Kaftalom, ale ci wraz z Biernatczyzną i starego sporu dostali z dobrodziejstwem inwentarza, którego by może i cierpieli, aliści, że w dwa lata później Komissyja Rządowa pozwoleństwa na tratew cumowanie cofnęła, a jeszczeć poczęła posessyi właścicieli naglić, by drogi przez parcelę do szlachtuza idącej na swój koszt wybrukowali, co rychlej, bracia uznali, że się miarka przebrała...
     Szyndlerowym nauczeni doświadczeniem, że kto po urzędach sprawiedliwości szuka, ten się prędzej śmierci doczeka, z punktu z tem poszli do sądu, skarżąc po równi Skarb i Magistrat o zwrot grontów bez kontraktów zajmowanych, rozebrania budowli postawionych bezprawnie na terenie zawładniętem, zapłacenie należnych wstecz czynszów od całości z odsetkami liczonemi wstecz do stycznia 1820 roku, czyli od szlachtuza nowego otwarcia, nareście względem drogi jakiej ugody co do onej szerokości i nakaz uwolnienia ich od wszelkich względem konserwacyi tej drogi ciężarów...
     Prokuratoria Królestwa, imieniem Skarbu działająca, podniosła znów niewłaściwość sądu i uznanie pozwu za nieważny rozpoczynając tem trwającą dziesięciolecia przepychankę urzędowo-prawną, która dopiero w ...1890 roku doczekała się przed sądem rozstrzygnięcia, acz nie końca sprawy, wyrokiem w którem pozew oddalono po myśli Prokuratorii, choć skarżących szczęśliwie choć kosztami nie obciążono... Wywodzono w orzeczeniu, że Szyndler czynsz czas cały pobierał, zatem poszkodowanym nie był, a onegoż sukcessorzy, gronta Kaftalom przedając, w umowie przekazali onym, że Skarb ma prawo mieć na tejże parceli rzeźni i z tegoż tytułu winien im czynszu w takiej, nie inszej płacić wysokości, zasię 2 800 spornych łokci kwadratowych uznał sąd za odsypisko wiślane, prawem zwyczajowem należne miastu, nie zaś właścicielom gruntu przyległego.
     Tryumfująca Prokuratoria wezwała Magistrat, by i tego zaprzestał płacić czynszu, którego dopotąd płacił, wywodząc, że poczynione pomiary wykazały, że szlachtuz całością stoi na gruncie, co musiał powstać już po powstaniu pierwszego kontraktu z 1790 roku, jeszczeć z Biernackim uczynionego, a że Magistrat się do tego, wbrew nawet i logice zwyczajnej, zastosował, to i spadkobierców braci Kaftalów rozjuszył już do żywego...
    Dopieroż teraz ruszyły procesa, a że nawet naraz i po kilka, bo to i eksmisję z gruntów zajmowanych, zdaniem spadkobierców bezprawnie, a to o rewizyję wyroków wcześniejszych, tak że nawet i sąd był w kłopocie, którego zawieszać, którego wieść dalej, by czasem w temże samem de facto sporze dwóch nie wydać wyroków przeciwnych. Summa summarum poczyniono raz jeszcze wizyi sądowej w terenie, jeometrzy biegli raz jeszcze całości przemierzyli, za czym Izba Sądowa Warszawska całością Prokuratoryi wywody za nieważne uznała, stanowiąc, że gdyby na rzecz pożytku publicznego własność braci Kaftalich była absolutnie niezbędną, należało w swoim czasie przeprowadzić proceder wywłaszczający, czego że nie uczyniono rozumieć należy, że owi, przy własności zostali. Uznano, że Prokuratoria nie wywiodła należycie, cóż jest prawo zwyczajowe, a że nie wywiodła, to pierwszeństwo mają paragrafy kodeksu cywilnego [Napoleon się zza gronu kłania, boć to o jego prawim kodeksie -Wachm.:)], podług których „odsypy idą na korzyść nadbrzeżnego właściciela”.** Kolejnym Prokuratorii błędem było oparcie się na przepisach pruskiego Landrechtu, które by tu były może i dla miasta korzystniejszemi, aliści nikt dowieść nie umiał, że owo odsypisko powstało za tych kilku lat pruskich nad Warszawą rządów, bo przecie jeśli dawniej, luboż później, to owe tyleż warte, co papier do wychodka...
    Sprawa szła lat jeszcze parę, spadkobiercy kolejni wymierali, nareście w 1896 wyroki poprzednie uchylając, Izba Sądowa nakazała spadkobierców kolejnych zaspokoić, gronta zwrócić, budynki rozebrać [ do czego ostatecznie nie doszło – Wachm.] i na tem się ta przynajmniej pokończyła sprawa, bo mamyż w aktach i inszą: hrabiny Potockiej, pani ówczesnego Czerniakowa, gdzie w sprawie o namulizny tameczne sądy ku całkiem inszym przyszły rozstrzygnięciom... Ale o tem to już opowiemy osobno...
______________________________________

* łokci u nas było nad podziwienie bogato, ale że się różniły jeno nieznacznie, przy tem Biernacki z Zajączkiem się niechybnie ugadzali w łokciach warszawskich, tedy przyjmijmyż, że jeden się 59,6 cm równał, zatem plac miałby niecałe 40 metrów na niespełna 48, ergo całość, jeślim porachował akuratnie, będzie jakie 17 arów.
** pikanterii tu dodaje fakt, że tajemnicą poliszynela było, że to nie prawo jest zwyczajowe, a wielce konkretny przywilej miastu wydany przez księcia Janusza Starszego mazowieckiego z roku 1413, o którym to dokumencie – szczęśliwie dla spadkobierców braci Kaftalów – Prokuratoria najmniejszego nie miała pojęcia... Z czego nawiasem zdrowo się potem na łamach „Gazety Warszawskiej” natrząsał Wiktor Gomulicki...

                                                                            .

02 września, 2015

Resumee not moich Wrześniowi poświęconych dawniejszych...

 To, że ta nota w dziewięciu dziesiątych jest powtórzeniem identycznej sprzed roku jest najlepszym dowodem blogowania mego upadku, którego klęską zupełną jedynie dzięki Wam zwać jeszcze nie można...  Tragiczne, że tych not coraz więcej z roku na rok nadal aktualnemi pozostaje...

"Po prawdzie winna się może owa nota zwać regestrem niespełnionych tegorocznych wrześniowych zamierzeń moich, gdziem pierwotkiem tuszył, iże cyklu wiktoryi wiedeńskiej poświęconemu pokończę, aleć przeszła mi rocznica owa wpodle nosa, a pióro nawet kleksa nie uczyniło...:(  [...] spostponował, jako i Wojny sprzed lat siedmiu dziesiątków, co dziś dziwnie aktualna, żem nie uświetnił pamięci niczem nowem, tandem jeno owe odgrzewane Wam dziś zaserwuję kotlety, nadziei pełnym, że z jednej może strony się niekoniecznie Fortuna odwróci czyniąc Wachmistrzowi czasu dostatek, za to w sakiewce pustkę, przecie, że co może wygospodarzę czasu jaki zbytek, by po dawnemu fałdów przysiąść... Bo jeśliby tak być dalej miało, to z jednej strony radość niemała, że człek się może nareście z jakich finansowych obieży wyłabuda, z wtórej znów pewnie by trzeba bloga tego, co mi druhem był wiernym przez lat niemało, na jakiem kołku zawiesić...:((
   Reasumując tego, com dopotąd w niejakiem z kampaniją wrześniową powiązaniu spisał, to aż dziw, jak wiele tego przed rokiem, gdzieśmy nieledwie śledztwa prawdziwego pospołu prowadzili nad śmiercią jenerała von Fritscha (III i III), zasię noty wielce ważkiej dla mnie żem był nareście spisał, przemyślenia swoje względem coraz modniejszych teoryj o większej rzkomo opłacalności sojuszu z Hitlerem, niźli z aliantami zachodniemi. Insze dawniejsze to wielce mi ważka, a będąca cytatem jednym wielkim z Profesora Wieczorkiewicza pod znamiennem tytułem "Blamaż legionowych generałów?" , insza o narodzinach nie tylko Hubalowej partyzantki, nareście trzecia o polskiej Guernice, czyli Wieluniu, na który bomby spadły, gdy na Westerplatte jeszcze spali, zasię kolejnych kilka  o pewnem cieniu na sławnej pamięci naszej łodzi podwodnej "Orzeł" i o możliwych (podług mnie) inszych kampanijej wrześniowej sposobów rzeczy poprowadzenia, pod zbiorczem tytułem "Czy można było inaczej? (I, IIIIIIV,), któregom to cyklu najwięcej w tem roku pokończyć był pragnął...:((
                                                                 .