29 kwietnia, 2014

O wcale niekoniecznym spotkaniu dwóch mężów...IV

   Kończąc noty z tegoż cyklu dopotąd ostatniej, (I, II , III ) żem wystawił cyrkumstancyje któreż Kopernika z początkiem Roku Pańskiego 1539 wpędziły w tarapaty prawdziwe, nazwał tej chwili najmniej ku naukowym zabawom sposobną, aliści przecie to w takiej właśnie chwili był przybył ku Kopernikowi gość z Norymbergi dalekiej: Jerzy Joachim Retyk.
    Że przybył to i rzecz w tem osobliwym ciągu przypadków i przeciwności kolejna, co pod znakiem zapytania stała, czy ściślej stać mogła. Otóż Dantyszek w marcu tegoż roku wyjął spod prawa wszelkich w swej diecezji luteran, xiąg kazał konfiskować i palić, zasię wszelkich herezyj sympatyków więzić i sądzić. Retyk przybył do Fromborka dwa miesiące później i trudno, żeby o tem zakazie nikt go choćby po karczmach, gdzie w drodze nocował, nie uwiadomił... Pytanie zatem zasadne, czy ów wjeżdżając na teren sobie wrogi, czynił to nieświadom skali zagrożenia, czy li też z rozmysłem rzucał katolickiej hierarchii wyzwanie? Fakt, że to jeszcze nie czasy krwawych o wyznanie zmagań, że się nikomu jeszcze ani nie śniła Inkwizycyja, choć stosów cależ nie trzeba było wymyślać.     Niecałe półtora wieku wcześniej przecie spalono Jana Husa i Joannę D'Arc. Trudnoż, by o tem Retyk nie pamiętał...
Jeśli ów iście tak był głodnym kopernikańskiej nauki, że za nic miał te zagrożenia wszelkie, to jeno czoła przed tą odwagą pochylić. Aliści wejrzyjmyż teraz na rzecz od Kopernika strony:
    W samem największem nasileniu jegoż frasunków, w tem i tych właśnie ze zwalczaniem luteran, przybywa doń człek nieznany, luteranin, przedstawia się, że jest z samego Reformacyi matecznika, z uniwersytetu w Wittenberdze, któremu rektoruje Melanchton i który jest oczkiem w głowie Lutra samego... Musi przy tem wiedzieć o Dantyszkowych nowych dla luteran prawach, a mimo to Retyka nie odprawia, a przeciwnie w dom swój przyjmuje i gości go... z przerwami licząc przez niemal trzy lata!
   Niepodobieństwem zgoła, by o tem Dantyszek nie wiedział. Skoro przy drobniejszych sprawkach kanonicy na się wzajem, niczem uczniacy w pierwszych klasach primy, donosili nieledwie z lubością, skoroż wiedział o Annie Schilling, to miałby o pobycie Retyka nie wiedzieć? A przecie śladu nie mamy, by Kopernikowi się z tego bodaj i tłomaczyć kazano... By go kto napominał, iżby luteranina odprawił... przeciwnie wiemy, że oba z Kopernikiem swobodnie jeszcze do Giesego (jak nie patrzeć też biskupa!) jeździli do Lubawy. Czem to tłomaczyć? Retyk przybywa do Fromborka w maju, w czerwcu zaś Dantyszek oskarża Kopernikowego przyjaciela, Skulteta o przeniewierstwa finansowe, rzecz się coraz bardziej rozkręca, nareście w rok później, po wezwaniu królewskiem Skultet z Fromborka ucieka, dom jego przepatrują i pisma znajdują luterskie. Wszystko to w czasie, gdy Retyk już Kopernika do podjęcia badań przerwanych namówił, własnej przy tem ofiarowując pomocy i oba nad tem wszytkiem ślęczą!
  Małoż na tem: domu po Skultecie podejrzanie chyżo zajmuje brat kanonika inszego, Płotowskiego, a czy rzecz była prawem kaduka, czy jeno o nieobyczajność postępku poszło, dość że ów miał przed sądem kapituły stanąć. I oto tenże obwiniony, w majestacie tegoż sądu formalnie wręcz żąda, by ze składu sądzić go mającego wykluczyć Niederhofa i ... Kopernika, co nie dość że się z heretykiem Skultetem znosili oba, to oba niewiasty trzymali... Ano i tu pytanie zasadne cóż też prawdziwie Kopernik o Reformacyi dumał?
   Nijakiego w tej mierze nie masz w pismach jego śladu, ani nijakiej relacyi cudzej. Z Retykiem go łączyła praca naukowa, zasię jakie przyjacielskie relacyje, może i cokolwiek idące w kierunku namiastki relacyi ojcowsko-synowskich, których jeden, przed czasem osierocony z pewnością łaknął, a wtóry przez swój stan duchowny doświadczyć nie mógł... Jak tam było, to thema na dysputę inszą, aliści nie sposób mi przyjąć, że przez te trzy lata niemal, gdy ze sobą przestawali, ni razu nie dysputowali o sprawach wiary, czy ściślej o kwestiach oba wyznania dzielących... Przyjmijmyż póki co, że dość miał nasz kanonik oleju w głowie, by się z poglądami swemi w tej mierze pro publico nie zdradzać, choć jest rzecz niewielka, co jednak do zadumy skłania. Owoż druh jego bliski, Tiedemann Giese, biskup chełmiński, wziął swego czasu udziału w dyspucie nad tezami Lutra, a ściślej swoich tez, responsem będących, spisał i wydał Anno Domini 1525 w Krakowie. Najgeneralniej zaś tam, nibyż lutrowe tezy zwalczając, półgębkiem przyznawał, że mają i w rzeczach niektórych luterany słuszność... Ostawiwszy na boku rozważania zali owe pojednawcze pisanie miało skutku jakiegobądź, takoż i zadumę nad czasem, w którem możnaż było takich rzeczy pisać bezkarnie, a potem jeszcze i biskupem zostać, skupmyż się na jednem ze wstępu zdaniu, gdzie Giese się na Kopernika powołuje, że go do wydania xięgi, by najrychlejszego namawiał... Snadź znał jej już i przódzi, nie potępiał, a przeciwnie najwidniej był z autorem tu i myśli jednakiej, że jeszczeć wtedy konkordia z luteranami możebną była i że iście by się zdało w Kościele zmienić to i owo... Nie sądzę by przez lat następnych piętnaście odmienił co znacząco w swych poglądach na to... nie był już przecie młodzieniaszkiem, co by może i chciał w rewolucyjnem szale odmieniać świata, a mężem statecznem, a tacy tak chyżo nie odmieniają poglądów, no chyba że się polityką zajmują zawodowo... To mając na względzie, takoż późniejszą ze Skultetem amicycję, nareście Retyka bez lęku goszczenie przyjdzie nam chyba bez nadmiernego ryzyka błędu przyjąć, że nasz kanonik-astronom jeśli nie sympatyzował z reformatorami, to przynajmniej nie był im wrogim, a niektóre nowinki by i pewnie z radością powitał...
   Zagadką niepomierną pozostaje jakże w tem wszystkiem Retyk zdołał Kopernika na pracy podjęcie namówić... Wielekroć większym tego świata się to nie udało przódzi. Spominałem, że Wapowski listu-traktaciku Kopernika z 1514 roku w świat puścił i ów jako Commentariolus* żyć już począł własnym życiem. W tymże Komentarzyku Kopernik zrębów swej wyłożył theoryi i zapowiedział: "Sądzę, że dla zwięzłości dzieła należy tu pominąć dowody matematyczne przeznaczone do większego dzieła". Nic by w tej zapowiedzi nie było szczególnego, małoż to i dziś pisarzów puszcza w świat jaki rozdzialik, czy i zdań kilka , by Lectorów ciekawość pobudzić, by z tem większą czekali niecierpliwością dzieła pryncypalnego... jeno, że to uchodzi, jak się im czekać każe jeszcze miesięcy parę, może i z rok, czy niewiele dłużej... Nie zaś jak Kopernik, co zapowiedział w 1514 roku "dzieła większego" i trzydzieści sześć lat później nadal tego dzieła nie ujawnił!
  Wiemy, że skutkiem tegoż Komentarzyka był Kopernik we świecie astronomów dość już znanem, że gdy za papieża Leona X brano się za kalendarza reformę**, to i Kopernika do prac nad tem proszono! Być to musiało przed śmiercią papieża Leona (1521), zasię w lat najpewniej kilka po upublicznieniu Commentariolusa, czyli najpewniej gdzie przed 1520. Kopernik miał wówczas na głowie administrowanie dobrami kapituły w Olsztynie, nadchodzącą z Krzyżakiem wojnę a przy tem zajmowały go jeszcze i reformy pieniężnej sprawy, dość że najpewniej odmówił... Piszę "najpewniej", bo się nijaki nie zachował respons, a ze skutków jeno wnoszę, że ani w Rzymie się do rzeczy nie wzięto, ani Kopernik w tem nie uczestniczył, a ze śmiercią papieża i tak wszystko wzięło w łeb...
   Spominam o tem, bo się utarło, że Kościół z Kopernika theoryją wojował, tem zaś czasem za żywota astronoma szereg jest dowodów, że było cależ przeciwnie! Latem 1533 sekretarz papieża Klemensa VII, sam uczony nienajpodlejszy, Johann Widmanstetter objaśnił papieżowi i kardynałom kilku o coż najwięcej w kopernikowej idzie nauce, choć onej mógł tylko z Komentarzyka zrębów znać. Dość, że uczynił to wielce zgrabnie i przekonywująco, że i papież zachwycony go jaką kosztownością nadgrodził. Małoż na tem! Po śmierci Klemensa Widmanstetter został sekretarzem u kardynała Mikołaja Schönberga, nuncjusza w Polszcze i Prusach, któremu najpewniej takiegoż samego uczynił wykładu, którego effektem był list kardynała, do dziś zamieszczany przy wstępie do wydania każdego "De revolutionibus orbium celestium":
   "Kiedy jednozgodne wypowiedzi wszystkich doniosły mi przed kilku laty o twej dzielności, zacząłem wtedy nabierać żywszych dla ciebie uczuć i nawet gratulować naszym ludziom, w których opinii tak wielką błyszczysz sławą. Dowiedziałem się mianowicie, że ty nie tylko jesteś wyjątkowym znawcą nauki dawnych matematyków, ale nadto sam ustanowiłeś nowy system wszechświata, w którym uczysz, że Ziemia się porusza, a Słońce zajmuje we wszechświecie najniższe i tym samym środkowe miejsce;[...] oraz żeś ty na temat całego tego systemu astronomicznego napisał dzieło i obliczone w cyfrach ruchy planet ułożyłeś w tablice. czym budzisz u wszystkich nadzwyczajny podziw.
   Dlatego to, mężu wielce uczony, jeżeli ci nie sprawiam kłopotu, proszę cię jak najusilniej, żebyś tym swoim wynalazkiem podzielił się z żądnymi wiedzy i przysłał mi jak najprędzej te owoce żmudnej swej pracy razem z tablicami i ze wszystkim, co byś jeszcze posiadał, a co by dotyczyło samego zagadnienia. Teodotykowi Redenowi powierzyłem tę sprawę, żeby tam na miejscu wszystko na mój koszt zostało przepisane i tutaj mi przysłane. Jeśli więc będziesz mógł pójść mi w tym na rękę, poznasz niebawem, że masz do czynienia z człowiekiem, który pragnie rozgłosu twego imienia i twojej tak wielkiej dzielności chce oddać to, co się jej należy." napisał do Kopernika w listopadzie 1536 roku kardynał Mikołaj Schönberg, nuncjusz papieski.
   Jak widać zatem z tego listu i reakcyi papieża Klemensa VII,  cależ nie był początkiem Kościół wrogiem tejże nowej nauki. Skądże zatem późniejsze prześladowanie Kopernikowego dzieła i pomieszczenie go na indeksie xiąg zakazanych? Bardzo to słuszne pytanie i nawrócim do niego w stosownym czasie, póki co zaś ja bym z tegoż listu snuł jeszczeć i jednej konkluzji.
    Z góry też mówię, że to jeno moje spekulacyje czyste, bom na to najmniejszego nigdzie nie był nalazł dowodu. Aliści probowałżem się na miejscu postawić kardynała, któremu Kopernik nie tyleż odmówił, co go najzwyczajniej zignorował!
    Powtórzę: kanonik we Fromborku zignorował prośbę, dodajmyż, że wielce grzeczną i uszanowania pełną, nuncjusza papieskiego, czyli jak nie baczyć, jednego z dygnitarzy Kościoła. Czemuż? Lękał się czego? Nie ufał kardynałowi? Nie wiemy. Domniemywać jeno możem, że nie widział swego dowodu pełnym, a dzieła skończonym, to i może czasu jakiego chciał jeszcze dłuższego... Ale, czemuż na miły Bóg tak też i kardynałowi nie odpisał? Znowuż nie wiemy i tu właśnie myśl moja: jeśli kardynał responsu nie dostał, to cóż mógł uczynić?
   Jeśli by był człekiem nieokrzesanym i władczym mógłby się i może do jakich posunąć nacisków, jeśli był uprzejmym i dystyngowanym mógł w najpierwszej mierze próbować dociec przyczyny zwłoki luboż i tej odmowy, jeśli jaka jednak była. I, podług mnie, tak właśnie uczynił... A gdzie? A gdzieżby miał sięgnąć lepiej, niźli do zwierzchnika Kopernikowego, człeka co mógł był sam być i może chcieć jakich wywrzeć na uczonego nacisków, byle jeno nuncjusza zadowolić. Człeka, z którem się oba znać musieli z pewnością, skoroć jeden nuncjusz w Polszcze, wtóry na tej ziemi biskup... Słowem, zmierzam ku temu, że najprawdopodobniej nuncjusz u Dantyszka jakich opinii o Koperniku zbierał, dopytywał o zwłoki przyczynę i możności jakie insze, by swego zamiaru dopełnić. Ergo: Dantyszek WIEDZIAŁ o dziele pryncypalnem Kopernikowem i wiedział też, że na niem wielce zależy znacznym w Kościele dostojnikom. Czy mógł zatem nie mieć tego na sercu, by choćby dla pozyskania przychylności nuncjusza, nie nakłaniać jakiem sposobem kanonika sobie podwładnego, by rzeczy kończył? A jeśli nawet i nie, czy miałby odwagi czynić czegobądź, coż by w tem dziele przeszkodzić mogło? Osobliwie, że i Dantyszek przecie nie tępak jaki, jeno mąż w swem pokoleniu jeden z najuczeńczych! Nie mógł nie doceniać wagi Kopernikowego dzieła, nie mógł przeciw woli kardynała jakich kłód pod nogi astronomowi rzucać, osobliwie że i on by przecie skorzystał na tem, gdyby to kanonik z jego diecezji stał się w świecie głośnem...
    I teraz mi dopiero rozumieć, czemuż owe nibyż poważne względem Anny Schilling zarzuty, tak się nagle z jej odprawieniem zakończyły, bez i konsekwencyj jakichkolwiek... Że wszytkie dalsze ze Skultetem komitywy takoż Kopernikowi nie zaszkodziły, podobnie jak i Płotowskiego oskarżenia... Temuż nareście ta swoboda dla Retyka przedziwna, temuż i zgoda na rezygnację z części obowiązków kanonika... Dantyszek po prostu w sprawie Anny nieugiętym będąc, przecie nijakiej Kopernikowi nie dozwolił krzywdy inszej uczynić i rzekłbym, że i może za sprawą Schönberga, jakiego nad astronomem rozpiął ochronnego parasola...
   Wróćmyż jednak do pytania, jakże się zatem Retykowi udało tam, gdzie znaczniejszych zignorowano. Ano... mniemam, że po primo Retyk na dzień dobry niejako sobie zapałem swoim starego astronoma ujął. Wręczył mu też w darze trzy aż xięgi***, co na tamte czasy podarunkiem było zgoła królewskiem. Jedna byłaby darem arcykosztownem, trzy zasię nadto dobitnie świadczyły, że przybysz chce sobie gospodarza zjednać... Nie sposób wręcz, by się temi darami Kopernik nie radował jak dziecko:), aliści wielce byśmy kanonika skrzywdzili, gdybyśmy go posądzali, że za nawet tak hojny podarek byłby gotów dzieła żywota swego oddać... Zda się, że choć Kopernik był z licznemi uczonemi w niejakiej korespondencyjnej konfidencyi, przecie z pewnością nawet kogoś tak skromnego i jak byśmy to dziś rzekli: wycofanego jak on, ująć musiał Retykowy podziw. Zwłaszcza, że bodaj to po raz pierwszy Kopernik W OCZY pokazywał dzieła swego komuś, kto i w matematycznej, i w astronomicznej jego części naprawdę ogromu dokonań docenić umiał...
   Dość chyżo też Retyk pojął, że "Commentariolus" tak się ma do dzieła prawdziwego, jak wina kropla, po której jeno wytrawni koneserzy odgadną, cóż ich za rozkosz czeka, gdy się do beczki dobiorą. Znając, że tu jeszcze jednak roboty moc, nim się tej odszpuntuje beczki, ubłagał Kopernika, by mu dozwolił napisać czego, co już by choć było pucharkiem niedużem, przecie po primo da pojęcia więcej i nie jeno koneserom, secundo, by tego jako xięgi wydać, nie zaś kopiami pokątnie przepisywanemi w świat puszczać. Tak oto narodziło się pierwsze streszczenie rzetelne sub titulo "Narratio prima", czyli po ludzku mówiąc "Opowiadanie pierwsze", którego Retyk przez jakie trzy miesiące doszlifował na tyle, by go dać tłoczyć w Gdańsku****, w drukarni Franza Rhodego i najpierwsze egzemplarze posłać z wiosną 1540 roku przyjaciołom z Norymbergi i Wittenbergi.
   Jesienią jednak jeszcze oba do Lubawy pojechali na zaproszenie Giesego, rzekomo dla świeżego powietrza dla Retyka, który u Kopernika pochorował się znienacka. Podług mnie to i może onemu klimat fromborski nie nadto posłużył, zasię zamysł Giesego mi się nader przejrzystym wydaje. Oto po primo usuwał choć na tygodni kilka Kopernika z dusznej atmosfery intryg i inwigilacyj "kolegów" kanoników, po wtóre zasię nie po to od lat sam namawiał Kopernika na dzieła publikowanie, by przegapić szansy wspomożenia wysiłków własnych przez alianta nieoczekiwanego, z Norymbergi przybyłego...
   Ano i najpewniej tam właśnie, w Lubawie, jesienią 1539, obadwa nareście pospołu opory Kopernika przełamali i do dzieła kończenia namówili. Pierwsze już karty "Narratio prima" jeszcze przed końcem tłoczenia rozsyłane, wywołały w Norymberdze sensacyją, najwięcej zaś poruszyły spominanego w nocie pierwszej Jonannesa Schönera, norymberskiego rektora i protektora Retyka, zaprzyjaźnionego z niem wydawcy Petreiusa i spominanego w nocie trzeciej teologa tamecznego luterskiego, Andreasa Osiandera, tego co to Hohenzollerna nawrócił na luterską wiarę, aliści w danej chwili dla przykrości swego charakteru i ambicyj był w Norymberdze nieledwie persona non grata i gorączką dla się szukał jakiego znaczenia nowego.
   Dwaj ostatni mięli na dziele Kopernikowem zaważyć szczególnie. Petreius, co nie wiem zali nie godzien miana najpierwszego, prawdziwie naukowego w Europie wydawcy*****, bezwstydnie się Retykowi podlizywał nawet i jakiej xięgi właśnie tłoczonej dedykując i szląc jej w darze, byle jeno u Kopernika prawo do składu pierwszego dla siebie wyjednał. Osiander zaś Kopernika pod niebiosy wynosząc, upraszał Retyka, by mu u fromborskiego kanonika wyjednał zaszczytu korespondowania.
   Jak się zdaje, bodaj czy i nie na odczepne, Kopernik doń w lipcu 1540 roku, w nawale prac z dzieła swego przeglądaniem, poprawianiem i do druku szykowaniem, napisał. W liście tem o radę suplikował, jakoż spodziewanych oporów względem radykalności systemu swego uniknąć, luboż onych przynajmniej złagodzić. Nie wiem ja, czy iście miał o tem Kopernik aż tak wielgie obawy i czy temat też nie był, ot tak obmyślonem, bo przecie o czemś pisać było trzeba. Norymberczyk odpowiedział, że by ostrze spodziewanej krytyki stępić, zdałoby się rzeczy przedstawić nie jako pewnika właśnie dowiedzionego, a jeno jako hipotezy jakiej nowej, za który to koncept Kopernik podziękował za radę, zaznaczając zarazem, że z niej nie skorzysta... Tak, czy siak przypuszczono Osiandera do niejakiej komitywy, a przyszłość miała pokazać, że był to bodaj najgorszy z Retykowych konceptów...
___________________________

* Komentarzyk, znany także jako "Zarys podstaw astronomii"
** dokonanej ostatecznie sześćdziesiąt lat później, już za Grzegorza XII, stąd i kalendarz nasz dzisiejszy, gregoriańskim zwiemy...
*** Jedna zawierała dwa dzieła, czyli "Elementy" Euklidesa oraz "De trangulis omnimodis" Regiomontanusa, przy czem to drugie musiało być astronomowi wręcz niezbędne i aż dziw, że Kopernik go nie miał, choć znał z całą pewnością. Druga to znów trzy dzieła w jednej xiędze, czyli "Instrumentum primi mobilis" Piotra Apiana, "De Astronomia Libri IX" Gebera i "Perspectiva" Witelona i nareście trzecia, bodaj czy nie najpryncypalniejsza: "Almagest" Ptolemeusza, czyli tegoż astronoma, którego system właśnie Kopernik obalał, aliści nie w tłomaczeniu łacińskim, bo tego Kopernik posiadał, jeno oryginał grecki!
**** Nawiasem to widać w Gdańsku przynajmniej organizatorzy Jarmarku Dominikańskiego do dziś uważają tegoż tekstu za Kopernika dzieło...:)
http://www.mtgsa.pl/x.php/16,pl,2684/I-Tydzien-26.07-03.08.2008.html
***** Nad wyraz wybornie czuł gdzie co w trawie piszczy i gdzie co, kto nowego i znacznego pisze. Potrafił autorów kaptować z krajów i odległych, byle jeno jemu druk powierzyli, a nawet co tamtem czasem w ogóle przecie praktykowanem nie było, dzieł poszczególnych zamawiać i nawet płacić autorom zaliczki! Małoż na tem: nie wiem zali to nie onemu zawdzięczać nam przyjdzie instytucyi recenzentów narodzin, bo dostawszy czego, na czem się pomiarkować nie poradził, zwykł był słać to inszym uczonym do konsultacyj...




27 kwietnia, 2014

O wcale niekoniecznym spotkaniu dwóch mężów...III

    W pierwszej części naszego kopernikańskiego cyklu żeśmy wystawili młodość Retyka oraz przyczyny i cyrkumstancyje, cależ nie naukowej natury, co go do podróży pchnęły, w tem i tej najważniejszej: do Fromborka... We wtórej żeśmy samego Kopernika młodość opisali; pora rzec w jakiemż też momencie Kopernikowego żywota mu ten młodzianek, luterski matematyk z wizytą zjechał niespodzianą... Rzec by można zrazu, że w jak najgorszym, aliści by tegoż pomiarkować, przyjdzie się jednak krztynę cofnąć w czasie.
    Siedem pierwszych lat po powrocie z Italijej zeszło Kopernikowi na sekretarzowaniu biskupowi, czyli wujowi własnemu Łukaszowi Watzenrodemu, zatem przepędził ich w zamku biskupów warmijskich w Lidzbarku Warmińskim. Nie jest to może zajęcie dla ambitnego mężczyzny i edukowanego, jako byśmy dziś rzekli: na kilku fakultetach. Z drugiej jednak strony posada ta z pewnością zapewniała względnie dostatnie i wygodne życie i bodaj nie była zbyt wysoką ceną, jeśli się miało zainteresowań inszych i insze priorytety. A przecież już gdzieś wtedy musiał zrębów swej teoryi opracować, lub też pomiędzy 1510 rokiem, gdy opuścił wuja i przeniósł się na stałe do Fromborka*, a 1514 rokiem, gdy w Krakowie Maciej Miechowita inwentaryzacyi swej biblioteki poczynił. Z czegóż to wnosim?
   Ano z tego, że wówczas Miechowita odnotował posiadanie "rękopisu z sześciu kart objaśniającego teorię autora, który utrzymuje, że Ziemia porusza się, podczas gdy Słońce pozostaje nieruchome"
   Traktacik ten, dziś znany jako "Commentariolus", rozesłany został przez Kopernika kilku zaledwie osobom w rękopisie i, najpewniej bez wiedzy i woli autora, począł żyć życiem własnem, krążąc w odpisach po Europie, podobnie jak się to stało z następnym (i jedynym przed "De revolutionibus...") traktatem astronomicznym Kopernika, który właściwie był listem do przyjaciela, Bernarda Wapowskiego, a ściślej listowną odpowiedzią na pytanie onego cóż o konceptach norymberskiego astronoma, Johannesa Wernera, sądzi. Owe dwa drobiażdżki, "Commentariolus" i "List przeciwko Wernerowi" latami krążyły po Europie, zapowiadając niejako kopernikowskie dzieło życia główne, najwięcej przy tem osobliwe to, że Kopernik chyba był tegoż rękopisów swoich żywota wtórego nieświadom zupełnie, bowiem Wapowski pomarł, nim go uwiadomił, że rzeczy w sekrecie nie zatrzymał.
   Przez ćwierć wieku Kopernik się trudził wkoło spraw kapituły, szpitalika, którego doglądał, zajmował monetarnemi sprawami i administrował czas jaki olsztyńskiemi kapituły dobrami. Od jednak 1531 roku narastać poczęły wkoło niego turbacyje, które go wpędziły w niełaskę biskupów kolejnych. Zachował się list z lipca 1531 do biskupa Maurycego Ferbera, w którem ów się wielce pokrętnie tłumaczy (i najpewniej kłamliwie) z tego, że nocowała u niego dawna gospodyni. Niechybnie któryś z pozostałych piętnastu kanoników doniósł o tem biskupowi, a zda się że nie tylko o tem, bo biskup raczej nie dał wiary wyjaśnieniom astronoma, że Anna Schilling, bo to o nią najpewniej idzie, jeno się tam zatrzymała w drodze z targu w Królewcu do Gdańska, przy tem miała jej towarzyszyć jej obecna chlebodawczyni, rzecz zatem była zgoła niewinną, choć może i niezbyt stosowną dla duchownego, z czego się Kopernik sumitował wielce.
   Ferber miał jednak dobre źródło, jak mawiają w wywiadzie, i wiedział, że rzecz nie była ani incydentalną, ani tak błahą, jak utrzymywał Kopernik. Ciekawe zaś przy tem jest i to, że każdy biskup warmiński, Ferbera nie wyłączając, musiał być przódzi kanonikiem fromborskim, tedy i Ferber był nim...od 1507 roku. Znali się zatem z Kopernikiem wybornie, ale nie posądzałbym ja Ferbera o hipokryzję, że póki biskupem nie został, rzecz mu nie przeszkadzała. Primo, że ów objął biskupstwo w 1523, a nie wiemy tak naprawdę od kiedy się nasz astronom z Anną Schilling związał... Wspominany list z lipca 1531 jest tegoż związku pierwszym śladem, ale i w niem samem mamy arcycennej wskazówki ("...otrzymałem list, który Wasza Przewielebność ZNOWU własnoręcznie raczył do mnie napisać..."), że to nie pierwsze takie było napomnienie. Są i insze dokumenta, które świadczą, że się biskup naszemu kanonikowi wielce naprzykrzał, bo przódzi jeszcze, w lutym żądał odeń, by ów święceń nareście wyższych dopełnił i stał się xiędzem pełną gębą... Czy to związek miało z Anną i służyć miało zdyscyplinowaniu kanonika? Czy jeno szło o pełnię jurysdykcji nad niem? Trudnoż orzec, wiemy jedynie, że Kopernik odmówił, co mnie osobiście zda się niemałej miary odwagą, bo tem się niejako ujawniał, że cele Kościoła niekoniecznie są z Kopernikowymi zbieżne, przy tem dla człeka cichego i nie łaknącego ni zaszczytów, ni sławy czy kariery, zdałoby się, że dla kłopotów uniknięcia łacniej byłoby się zgodzić... Skoro zaś miast kluczyć i odwlekać, jako to w sprawie Anny czynił, jednoznacznie rzekł "nie", przyczyny wcale nie musiały być tejże samej romansowej natury...
   Jeszcze jest pytanie zasadne, czemuż Ferber tak w tej mierze nastawał, gdy niemało inszych duchownych, a i xięży nawet całkiem jawnie niewiasty jakiej trzymało, czasem i z dzieciaczków czeredką? Ano najpewniejszą przyczyną były nagłe wkoło Reformacyi tryumfy... Znają wszytcy, że się Anno Domini 1525 Albrecht Hohenzollern na krakowskiem rynku przed królem Zygmuntem ukorzył, zasię i państwo zakonne w świeckie księstwo odmienił... Warmia tedy wkoło przez luterańskie ziemie okrążoną została, to i nie dziwota, że nowinek i tam chętnie słuchano, a biskup, jeśli mu Kościół własny leżał na sercu, musiał jako przeciw tej zarazie działać...
   Najpewniej też i jego zamysłem było własnych z potencjalnych odstępców oczyścić szeregów, a Kopernik, żyjący z niewiastą i odmawiający przyjęcia święceń, po prostu musiał się biskupowi wydać jednym z podejrzanych najpierwszych...
    Zda się jednak, że Opatrzności ów romans kanonika nie zawadzał nadmiernie, bo wielce starannie, choć brutalnie, czuwała nad tem, by go jeszcze lat parę nie przerywano...:) Z końcem bowiem tegoż samego jeszcze roku Ferber był zaniemógł i wezwał listem do się Kopernika, by ów go jako medyk ratował... Czy to uśmierzenie boleści było jaką przyczyną, że biskup od egzekwowania swoich żądań względem kanonika odstąpił, trudnoż osądzić. Kopernik już i gdzie jesienią najpewniej z części swych obowiązków zrezygnował, takoż z dwóch intratnych prebend, może być zatem że i to póki co zadowoliło biskupa, że przez lat następnych kilka, do swej śmierci w 1537, już nie nastawał tak zajadle. Z drugiej jednak strony, w 1535 napomniał Kopernika, że winien swego wskazać następcy, co trudnoż inaczej sądzić, niż co najmniej znów naciskiem jakiem, luboż i szantażem niewypowiedzianem, boć jeśli się komu o następcy przypomina, snadź nie sądzi się o niem, by miejsca swego długo jeszcze zagrzał.
   Opatrzność jednak, póki co, Ferbera wolała powołać ku sobie, tedy zdałoby się, że z początkiem 1537 mógłby Kopernik odetchnąć, osobliwie, że następcą biskupa został ...Dantyszek, człek światowy, prawdziwy humanista, przy tem Kopernikowi osobiście znajomy i nie tylko temuż, że i ten się między kanoników liczył fromborskich... Dokażem jak zwodnicze by to były (jeśli były) nadzieje, póki co zaś na jednego jeszcze człeka zwrócić bym uwagi Lectorów Miłych pragnął, bo i na naszej historii on zaważy wielce. Idzie mi o człeka, co Albrechta Hohenzollerna do luterańskiej przekonał nauki, ergo mógłby sobie za zasługę poczytać całej tej krainy pruskiej "nawrócenie". Ów teolog, myśliciel i reformator zwał się Andreas Osiander, zaś książę Albrecht spotkał go był w Norymberdze, gdy w 1522 Niemcy przemierzał, poparcia przeciw królowi polskiemu żebrząc...
   Zdałoby się, że ów, zwłaszcza, że i Norymberga dzięki niemu przy Lutrze stanęła, winien się cieszyć wielgiem u Lutra i Melanchtona poważaniem i zaufaniem. A jednak dla nieznośności jego charakteru, Osiandera bodaj nikt nie lubił, nie kochał, a i poważano pozornie, tak że z końcem lat trzydziestych był on w Norymberdze człekiem wręcz niemile widzianym i będąc tego świadomym, szukał dla się jakich pól nowych, na których by gwiazda jego podupadła znów zabłysnąć mogła. I takim go właśnie spotkał był nasz z pierwszej części znajomy: Jerzy Joachim Retyk...

   Coraz to i więcej person światowego zgoła ówcześnie formatu się w tej naszej pojawiać poczyna opowieści, jakoby i samego Kopernika było przymało... Aleć i prawda, żem rzeczy studiując, odczuwał coś na kształt radości ogrodnika, któremu dzieło nareście kwitnące i owocujące, trud wielomiesięczny wynagradza. Tak i mnie, gdym te supełki wiązać z sobą począł, te persony przeróżne w cyrkumstacyjach rozlicznych i uwikłaniach wzajemnych postrzegać, wszytkich znów zasię mieć jako mróweczki w mrowisku Historii, smaganem wichrami i chłostanem burzami dziejowych wstrząśnień, trudnoż się i nie radować, gdy zdarzenia z pozoru niezrozumiałe, z inszej oświetlone strony, z nagła sensu mieć poczynają, zasię persony nibyż i znane, barwniejszego dostają portretu, nieznane zaś i przepomniane radują się w blasku światła stanąwszy...
  Tako też i u nas, gdyśmy wyprowadzając z cienia Osiandera, a i spomniawszy Dantyszka, krąg tych person, co na żywocie i dziele Kopernikowem zaważą, powoli domykamy. O Dantyszku nibyż słyszał każdy, ale jak mniemam, zaledwie spomnianego między humanistami inszemi, tedy poświęcim mu słów parę, by barwność tej postaci ukazać.
   Porodził się w Gdańsku, w domu piwowara jako Johann van Hoefen, którego wołali Flachsbinder , a którego wszytcy mają za niemieckiego. Mnie owe”van” zastanawia, czy to nie jednak jaki Olędrów potomek, już w Gdańsku zniemczony, ale to rzecz mniejsza. Ważniejsze, że ociec majętny dość, by syna (piętnastoletniego, na co zwrócić uwagi sobie nie bez kozery pozwolę :) na Akademiję posłać Krakowską, gdzie ów w lat dziesięć po Koperniku począł swej wiedzy budować zrębów.          Wtedy też i odmienił swego naźwiska, widno pragnąc się między Polakami nie obnosić z niemczyzną. Podobnie jak Retyk się nazwał Rheticus od łacińskiego miana prowincyi, z której się wiódł, tak i nasz syn piwowara się nazwał Dantiscus, a co Polacy na Dantyszka wrychle spolszczyli. Zapachniała mu w tych studiach wojaczka, tedy się Anno Domini 1502 z wyprawą na Tatary i Wołoszę zabrał, ale zda się, że tem rzemiośle nie zagustował, bo na Akademiję powrócił i onej z Rokiem Pańskiem 1503 pokończył. Człek to, zdałoby się najostatniejszych skrajności, bo po studiach wrychle z pielgrzymką do Jerozolimy ruszył, gdzie niemal dwóch lat zabawił, co by mogło być prognostykiem pobożności przyszłej, przecie oddawszy swe pióro, umysł i osobę w służby królewskie** stał się jednem z filarów dyplomacyi Zygmunta I. Był i sekretarzem królewskiem i extraordynaryjnym posłannikiem do Prus, co by raczej funkcji jakiego wywiadowcy bliższem było, zasię posłem na dworze cesarskiem, pierwej u Maksymiliana I, zasię u Karola V, jako ten po dziadku po austryjackie sięgnął dziedziny... Wszędy ulubieniec, dla swych poetyckich talentów, wszędy za pan brat z najmożniejszymi tego świata: od Maksymiliana nadgradzany w poetyckich konkursach, od Karola nawet i jakiem nadaniem ziemskiem w Hiszpanijej obdarzony, wszędy też, jako to Koestler w „Lunatykach” ujmuje, zajmował się „poezją, kobietami i towarzystwem uczonych mężów, w tej właśnie kolejności”. Czytaliśmy w nocie wtórej wyimek jegoż relacyj, gdy Lutra zapoznał... Dodać pora, że znał i osobiście króla Angielczyków Henryka VIII, tego co to nie miał szczęścia do żon i dziedzica, i przez to się nowe narodziło wyznanie, takoż i licznych inszych w Europie władców i dworskich znakomitości. Słowem, człek absolutnie światowy, przy tem kochliwy niezmiernie; najmniej o dwóch jego kochankach wiemy z imienia: niejakiej Grinei z Innsbrucku i o Hiszpance Isabel Delgada, z którą nawiasem miał córki Dantiski, o czem extraordynaryjnie dla Vulpiana Jegomości donoszę...:)
    I taki to człek czwarty ledwo krzyżyk na karku mając, rzuca to wszytko w diabły i się do stanu duchownego przenosi, pewno, że nie jakie tam leda probostwo mając na względzie. Toć przecie on do pańskości nawykniony, to i mierzy wysoko... A wpodle diecezji warmińskiej przyjęło się, że nim tam biskupem, przódzi być trza kanonikiem fromborskiem, zasię zwykle przychodziło ubożuchne biskupstwo chełmińskie, i nareście cztery razy większe i bogatsze warmińskie.
   Kanonikiem został Dantyszek w 1529 roku, biskupem chełmińskim w rok później, choć oficyjalnej sakry dwóch lat mu jeszcze czekać przyszło. Ano i po tych dwóch leciech jest z 1532 zachowany arcypiękny list do Kopernika, w którem tenże biskup nowy z diecezji sąsiedniej, go do siebie, do Lubawy zaprasza. Prosił też i Feliksa Reicha, wtórego kanonika ówcześnie najstarszego, co assumpt daje do myśli, że ich obu poparcia szukał, jako Ferber pomrze i biskupstwo warmińskie wakować będzie... Obaj się w grzecznych słowach wymówili mnogością obowiązków, co mogło i być prawdą, a być i może, że w dobie zatargu już jawnego z Ferberem nie chcieli oba ostentacyjnie u spodziewanego następcy gościć...
   Jako jednak Ferber pomarł***, a kapituła wybrała Dantyszka i król go zatwierdził, tak ów od września był już biskupem oficyjalnem, aliści do formalnego objęcia diecezji zbrakło objazdu tejże przez biskupa nowego, a to przez jaką chorobę Dantyszka nieznaną, w której mu już w Lidzbarku Kopernik swą medyczną służył pomocą. Do tegoż objazdu doszło w rok niemal po wyborze i znów Reich i Kopernik są temi, co z ramienia kapituły biskupowi towarzyszą. Jack Repcheck w swojem „Sekrecie Kopernika” utrzymuje, że to wtedy się Dantyszek o Annie Schilling dowiedział, co podług mnie chyba nie jest możliwem. Któż by mu bowiem miał o tem w inszych miastach diecezyi donieść? Rzecz mogła być we Fromborku tajemnicą poliszynela, przecie nie w Olsztynie, czy Braniewie...
   Zaliżby się sam Kopernik wygadał, luboż i Reich może? Wykluczyć nie sposób, aliści to znów by assumpt był, by mniemać, że się oba w Dantyszkowem towarzystwie czuli wielce swobodnie, do niemałej zapewne konfidencyi przypuszczeni, ani śmieli zapewne mieć obaw jakich, że to biskup tak światowy i uczony, przeciw nim wykorzysta. Akurat latem tegoż roku z odległej Hiszpanii słała mu listy Isabela uwiadamiając go o zaręczynach córki, co wiemy, że wielce uradowało Dantyszka. Może gdzie i przy jakiej z winem wieczerzy wyznali sobie nawzajem swoich sekretów?
   Dość, że wrychle potem przyszło Kopernikowi może i pożałować tej konfidencji, bo Dantyszek wielekroć srożej jeszcze niźli Ferber począł na kanonika naciskać. Nawet jeśli znał prawdy wcześniej, najwidniej mu ona nie przeszkadzała, dopokąd nie został biskupem. Biskupem diecezji niemal z każdej strony okrążonej przez luteran, oskarżających przecie Kościół ustawicznie właśnie o wszelkie niegodne postępki. Stąd też i zapewne owe ostre w słowach dla Kopernika nakazy, by niewiasty z domu swego usunął.
   Biedny Kopernik zwłóczył jak mógł. W listopadzie najsolenniej obiecywał biskupowi, że to już jeno do Godów trwać będzie ta przyczyna zgorszenia, w czem łgał aż się kurzyło, bo w styczniu 1539 Dantyszek stracił cierpliwość i nakazał Reichowi, by ten pozwał Kopernika przed sąd kapituły i doprowadził do konfrontacji. Reich, postawiony w nader niezręcznych wobec przyjaciela cyrkumstancyjach, wywijał się jak piskorz:) A to zwrócił listy, które miał na kapitule odczytać pod pozorem, że są w nich imiona pomylone, a to znów mu szkodziło, że nie wszyscy kanonicy są we Fromborku przytomni, a na koniec jeszcze uczynił Dantyszkowi i tej siurpryzy, że wziął i złośliwie pomarł 1 marca 1539, zlecenia biskupiego nie dopełniwszy...
   Zdałoby się, że znów Fortuna ów romans uchroniła, przecie nie na długo. Z marca końcem inszy z kanoników, niejaki Płotowski, nawiasem konkurent Dantyszka na stolec biskupi, donosi biskupowi, że spośród fromborskich kanoników aż trzech żyje w związkach niegodnych, w tem wymienił oprócz Kopernika i Leonarda Niederhofa także Aleksandra Skulteta, postać przy której zatrzymać nam się chwilę przyjdzie. Ów bowiem od lat był z Dantyszkiem w konflikcie, gdyż ten przed laty jego nominacyję na kanonika fromborskiego blokował. Dla odmiany Skultet, gdy już nim jednak został, począł co przewąchiwać wkoło beneficjów Dantyszkowych z oczywistym zamiarem utrącenia przyszłemu biskupowi dochodów, co już było samo w sobie ówcześnie skandalem, a przy tem i głupotą, bo cechą Dantyszkową o której żem dopotąd nie spomniał, byłoż graniczące ze skąpstwem umiłowanie grosza i ustawiczne za niem dążenie. Człowiekowi, co się swemu skarbnikowi kazał wyliczać z opłat za przesyłane listy, musiało działanie Skulteta dopiec do żywego i usposobić go jak najbardziej wrogo.
    Co gorsza jeszcze, Skultet sobie wrychle nowego narobił wroga, postać znów w przyszłości głośną, a to Stanisława Hozjusza. Ów kardynał słynny, przyszły, „młot na heretyków”, importer jezuitów do Polski i zdecydowany kontrreformacyi wódz, nim sam został biskupem warmińskim****, w 1538 się właśnie o kanonię wystarał fromborską, a jednym z tych co mu w tem szkodowali wielce, był właśnie Aleksander Skultet. Wybór jednak nie zakończył sporu, a przeciwnie przeniósł go na płaszczyznę inszą, najwięcej właśnie z dochodami adwersarzy obu związaną. Nie wchodząc w szczegóła sporów, w których się strona jedna po protekcyję udawała do króla, wtóra zasię do Rzymu*****, dość rzec będzie, że wiosną 1539, Dantyszek Skulteta oskarżył o coś na kształt kradzieży, czyli o lnu do kapituły należącego przedanie dla intraty własnej. Przy tem wypłynął i ów list Płotowskiego, przy tem i król się kazał Skultetowi przed obliczem swem stawić i wytłomaczyć ze związku z niewiastą, dziecięcia nieślubnego, najwięcej zaś z oskarżeń o przynależność do sakramentalistów, którzy (podobnie jak luteranie) nie wierzyli w przemienienie w czasie mszy chleba i wina w ciało i krew Chrystusową.
   Tego już widno Skultetowi nadto było, by poczuć, że się mu pod zadkiem pali i przyszły reformator sławny, historyk, jeograf i patron Miejskiej Bliblioteki w Tczewie, dał drapaka, a nie oparł się aż w Rzymie, snadź licząc na jakie dawniejsze amicycje swoje. We Fromborku tem zaś czasem domu jego przeszukano i iście naleziono pism, co między luteranami krążyły. Tego było już i nadto wiele i królowi, a i dawniejszym Skulteta protektorom w Rzymie i ów trafił za kratę, jak się później pokazało, nie po raz ostatni...
   To nam wszytko nibyż margines, przecie o tyleż ważki, że Skultet się z Kopernikiem przyjaźnił, a teraz po śmierci Reicha, odejściu Giesego na biskupstwo chełmińskie i ucieczce Skulteta, ów został we Fromborku sam, bez przyjaciół, następny w kolejce do oskarżeń o związek naganny, a któż wie, czy i nie o dla Reformacyi sympatie... Trudnoż by chyba naleźć momentu gorszego, by się do przerwanej wziąć naukowej roboty, orbit badać i dzieła życia kończyć, a przecie to w tem właśnie momencie do drzwi kanonika zapukał z Norymbergi przybysz nieznany: Jerzy Joachim Retyk...

_______________________
* jeśli nie liczyć pięciu lat przepędzonych w Olsztynie, gdy go kapituła wybrała zarządcą swych dóbr tamtejszych. W temże właśnie charakterze występował, gdy w 1520 tegoż Olsztyna przed Krzyżakami bronił.

** jeszcze przed pielgrzymką zdążył się przetrzeć jako pisarz w kancelarii Aleksandra Jagiellończyka
***z początkiem lipca 1537 roku, a do przejęcia majątku, papierów i skarbca biskupiego kapituła wyznaczyła właśnie Reicha i Kopernika.
**** utartą i już opisaną drogą, po śmierci Dantyszka w 1548 roku biskupem został dotychczasowy biskup chełmiński, wielki Kopernika przyjaciel, Tiedemenn Giese, którego też i Dantyszek próbował użyć, by Kopernikowi przemówił do rozumu w sprawie Anny, a stolec po Giesem wziął właśnie Hozjusz. Po zaś śmierci Giesego i Hozjusz się przeprowadził z Lubawy do Lidzbarka.
***** Skultet, zdaje się, studiował w Rzymie za młodu, a co najmniej bawił tam dość długo, by sobie jakich pożytecznych in futuram wyrobić znajomości. Najzabawniejsze w tem to, że jako za ingerencyją króla Skulteta uwięziono, tak uwolniono go za ...Bony wstawiennictwem:)






25 kwietnia, 2014

O wcale niekoniecznym spotkaniu dwóch mężów...II

    Dziecko w tem kraju wie, że Kopernik w krakowskiej wpierw studyjował wszechnicy, zasię go w ziemie poniosło italskie, ku Bolonii i Padwie. Nie negując, Boże Broń, faktów znanych, na insze bym ich jednak uwagi chciał zwrócić aspekta...
   Otóż nasz przyszły wielki astronom nim na Akademiję postąpił Krakowską, pokończył Anno Domini 1491 nauk pobierania w szkółce parafialnej przy kościele św. Jana w Toruniu. Nic w tem nie masz dziwnego, boć przecie analfabety by na uczelnię wyższą nie przyjęli, aliści jest coś jednak, co spokoju nie daje... Owoż tej nauki kończy młodzian... osiemnastoletni! I taki też do Krakowa jedzie w czasach, gdy to więcej wiek był może, by już tej nauki kończyć, nie poczynać!        Dla porównania: wtóry z naszych wielkich, co w Italijej nauk brali, Jan Kochanowski, na krakowską Alma Mater postąpił lat mając czternaście...
   Na te krakowskie Kopernika studia bym tu więcej chciał uwagi Lectorów Miłych zwrócić, bo w tem źródło wielu jest zdarzeń późniejszych. Rzecz najpierwsza: stancyja... Owoż oba Koperniki, czyli Mikołaj z bratem Andrzejem za grosz przez wuja, biskupa Watzenrodego, słany, edukować się i utrzymać mięli, aliści nie pomieszkiwali w bursach, jeno na pokojach u wujowego druha, kanonika Piotra Wapowskiego. Rzecz o tyleż ważka, że to pod tem dachem się zrodziła amicycja między Mikołajem, a synem Wapowskiego, Bernardem, in futuram znanem i cenionem kartografem. Rzecz wtóra: mistrzowie...
    Podają wszytkie źródła, że astronomijej in Cracoviae nauczał Wojciech z Brudzewa, co mógł był być i samego Regiomontanusa uczniem. Prawda to, aliści nie dla Kopernika czasów, bo wówczas Imć Wojciech już jeno filozofijej wykładał, ale że w domu privatim w soboty prowadził cosi na kształt seminariów dzisiejszych, to i możebne, że tam Kopernik też tego astronomicznego bakcyla był złapał. Wtórym ze znanych, przynajmniej w naszej Europy części, był profesor jeografijej, sam Maciej Miechowita!
Rzecz trzecia: niebios przypadki... By i może był nawet Kopernik od astronomijej dalekim , trudno by go zdarzenia z lat studenckim nie zajmowały, jak zajmowały wszytkich inszych śmiertelników, a na lata jego żakowskie w Krakowie przypadło tych zdarzeń extraordynaryjnie wiele: w 1492 widziano komety, w Oktobrze 1493 słońce się częścią zaćmiło, zasię w rok później zasłoniło się ze szczętem, podobnie jak Księżyc, co tem się bawił w czasie Kopernikowych studiów nawet dwukrotnie...
   Jeśli jest co w tem Kopernikowym studiowaniu osobliwego, to niejaka wątpliwość, czy ów się ówcześnie z jakiemi zdolnościami swojemi ujawniał... Czasy były tak nowinkom głodne, a potrzeba umysłów edukowanych tak extraordynaryjnie wielga, że nie było niczem w Europie szczególnem, że ledwo jaki młodzian zdolny się pokazał i choć pokręcił, poasystował przy jakim mędrcu głośnem, wraz go chcieli do jakich szkół na bakałarza, a bodaj i na profesora... W części pierwszej, nie przypadkiem tak złożonej, żeśmy taki właśnie casus samego Retyka wystawili! A przecie Kopernik w Bolonijej pomieszkiwał nawet u tamecznego profesora sławnego Domenico Marii z Novary, któremu miał w obliczeniach i obserwacyjach asystować... I cóż ? I nic... nie postąpił nam Mikołaj w nijakie obce katedry, nic nam nie wiedzieć o tem, by na kim naówczas jakiego uczynił wrażenia szczególnego...
    Zaliżbym co śmiał wątpić w naszego astronoma mądrość i wiedzę? Ależ Boże zachowaj...! Przedkładam jeno rzecz, co mi się u Kopernika zda być cechą arcyważką... Że ów się łokciami przez życie nie przepychał, o aplauz ni o jaką karierę we świecie nie dbając... Czy ta skromność jego z pozycji wynikała w rodzinie, gdzie zawszeć to zapewne starszemu Andrzejowi dozwalano na więcej?* Czy nie z jakiej niewiary w możności własne? Zapamiętajmyż tych wątpień...
   Pamiętajmyż, że w Bolonijej owe astronomiczne Kopernikowe zatrudnienia poboczem były studiom właściwym:... prawa kanonicznego, gdzie najwyraźniej obaj bracia szli szlakiem przez wuja wytyczonym. Ten bowiem o pokolenie przódzi, w roku Mikołajowych narodzin, w 1473, w tejże samej Bolonijej swego uzyskał doktoratu, a nim go jeszcze otrzymał, był tam czas niejaki wykładowcą, właśnie jako młodzian zdolny, śród inszych przez zwierzchność akademicką dostrzeżony!
   Jeszcze rzecz jedna, któż wie, czy nie bez znaczenia: z Krakowa wyjechał Kopernik bez tytułu magistra artium. Podobnie jak Kochanowski, ale poetę goniło do domu, bo umierał ojciec, przy tem do miasta się zbliżała zaraza... Cóż by miało poganiać Kopernika, że tego zwieńczenia studiów swoich nie czekał? Posada kanonika we Fromborku, przez wuja zaaranżowana? Nie zając to przecie... osobliwie że ostatecznego wyboru dokonała kapituła i tak w czas niejaki później, in absentiam Mikołaja, który był w tem czasie w Bolonijej... Nic nam o jakich arcyważkich familijnych, jak u Kochanowskiego, przyczynach nie wiedzieć. Wuj grosza na finał poskąpił, znając, że byt braci przyszły i tak od jego protekcji zależny, tedy nie ma co sobie głowy zaprzątać kosztownemi papierkami? Bym ja i może nie wykluczył tego, osobliwie, że bolońskiej edukacyi Kopernik takoż nie pokończył zamierzonym doktoratem, a zyskał go dopiero w lat kilka później, w wielekroć tańszej Ferrarze.
   Jeno, że o wieleż bym miał tego wzglądu u utracjusza Andrzeja, to Mikołaj już w krakowskich latach tak umiał groszem wujowym gospodarzyć oszczędnie, że go stać było na kupno xiąg kilku, rzeczy ówcześnie tak kosztownej, że mało który z żaków się na takową zdobywał extrawagancyją... Zwyczajnie nie wierę ja, iżby Mikołajowi na tem tytule zależało prawdziwie, by nie przyoszczędził i z Bolonijej z dyplomem nie wyjechał... Widać były po temu insze przyczyny... Jakie? Rozczarował się do tegoż kierunku? Może... ale jakże tego przetłomaczyłby wujowi, że całeż lat kilku expensa wniwecz zostały obrócone? Cokolwiek tego było przyczyną, znów dowodu mamy, że nie tytuły i nie uznanie we świecie były Mikołajowymi priorytetami...
    Zaliżby mu się odmieniło ku medycynie, o której zgody na studiowanie w Padwie uprosił był kapituły? Być i może... małoż to i dziś mamy studentów, co sami czego chcą, nie wiedzą? Wejrzyjmyż jeszcze znów na daty... Praw medyka zyskał w Padwie Anno Domini 1503 i tegoż samego roku złożył tegoż doktoratu z prawa kanonicznego w Ferrarze... W wieku lat trzydziestu... Nawet na dzisiejsze standardy to bardzo bliskie zjawisku tzw. "wiecznego studenta"! A przecie Mikołaja o hulanki posądzać nie sposób... Może jednak trza by na to wejrzeć, że onego więcej samo badanie i wiedzy zdobywanie zajmowało, niźli tegoż atrybuta? Że milej jest gonić króliczka, niżeli go złapać?
   Ano i na to pytanie nam przyjdzie w części chyba jednak już odpowiedzieć następnej, bo nam się te noty okrutnie by długimi uczyniły...:)
___________________
* trudnoż przypuścić, by wuj Watzenrode siostrzeńcom przysyłał grosza nierówno... a przecie, okrom i inszych świadectw o skłonnościach Andrzeja do hulanek, mamyż dowodu niezbitego w regestrach uniwersyteckich, że Mikołaj był zawsze z czesnym akuratnie, zasię Andrzejowi się zdarzało zalegać...






23 kwietnia, 2014

O wcale niekoniecznym spotkaniu dwóch mężów... I

   W cyklu, któregom nazwał "Co by było, gdyby..." roztrząsalim już nieraz możności rozmaitych inszych możebnych przebiegów Historyi, niźli te znane nam. Na dawniejszem mem, jeszcze onetowem blogu, poczęliśmy od Bony nieszczęśnego wypadku w Puszczy Niepołomskiej (I), gdzie poroniwszy, los niejako dynastyi jagiellońskiej przypieczętowała, Zygmunta Augusta samojednym jej czyniąc dziedzicem; zasię później żeśmy rozważań snuli o Waterloo, którego mogło nie być (II), czy koleje w starożytności były możliwe (III) i na koniec, jakożby się mogły dzieje Rzplitej potoczyć, jakoby hetman Koniecpolski na stare lata był mniej amorycznym (IV), takoż i do cyklu bonusik niewielki w postaci rozważań o konia udomowieniu... Części VI żeśmy poświęcili wykazaniu, że cależ nie wojska i kraju wyczerpanie rzekome powstrzymały zagony nasze we dwudziestym roku, jeno polityczne decyzje, za które do dziś mam do Marszałka żalu, że gadu bolszewickiego nie dobił, choć sposobność była zgoła niepowtarzalna... 
  Na tem zaś już blogu żeśmy rozważali, zali nie szło jako inaczej, tych samych sił mając, przecie gospodarując niemi roztropniej, Wrześniowej rozstrzygnąć kampanijej...(I, II, III i IV ), takoż w niejakiej z tem koincydencji ogólniejszej natury uwag o wielce modnej ostatniemi laty koncepcji aliansów odmienienia i pójścia nie przeciw, a z Hitlerem w sojuszu na Moskwę i dalej...
  Listopadowej zaś Insurekcyi się tyczyły noty o śmierci tak feldmarszałka Dybicza i wielkiego księcia Konstantego, a ściślej teoryi, że to nie cholera ich wzięła, a sam car struć ich kazał, zasię w dwóch częściach (I, II) opowieść o Bema tragedii, co go możności pozbawiła działania w chwili po temu najkoniecznejszej...
   Dziś zaś bym począć chciał historyi o tem, jakoż się dwóch mężów spotkało, co cależ nie takiem oczywistem było i czy iście byśmy Historyi znali w takiem kształcie, gdybyż się sprawy jednak potoczyły inaczej... By tegoż jednak ogarnąć, przyjdzie przódzi dramatis personae wystawić, a choć dla materyi ogromu dziś najpewniej tylko z jednem tegoż poradzimy uczynić, tedy już i dziś do części następnej upraszam, gdzie rzeczy sedno wyłożę i myśl pryncypalną.

   Bohater zatem nasz pierwszy, a ściślej drugi, bo i młodszy, i mniej znaczny, a i później się do rzeczy całej biorący, porodził się Anno Domini 1514 w miasteczku Feldkirch*, w prowincyi, którą ówcześnie i dziś Vorarlbergiem zową, a przed wiekami, za rzymskiego tam panowania Recją (Rhaetia), co w tej opowieści akurat ma pewnego znaczenia. Zwał się nasz bohater Georg Joachim Iserin i był synem medyka tamecznego, takoż Georga. Lat czternaście później przyszła na familiję tragedyja, boć oćca owego, a że medyka, to przecie nie hetkę-pętelkę jakiego, o nie do końca dziś zrozumiałe crimena oskarżono i skazano. Źródła mętnie mówią raz o złodziejstwie jakiem, coż by mi się wielce osobliwem zdało u człeka statecznego, familiją obdarzonego i z dochodem przecie stałem, to już może i więcej możebne oskarżenie wtóre: o czarnoksięskie praktyki, o coż w jego profesyi i przy ciemnocie powszechnej nader łacno było...
  Dość, że chłopaczkowi oćca osądzono, skazano i ścięto, któż wie, czy i nie na oczach najbliższych... Domyślności Lectorów Miłych pozostawiam, jakaż to musiała być chłopięciu trauma. Powszechnem ówcześnie obyczajem od familijej skazańca żądano by i miana splugawionego odmieniła, tedy i nasz Jerzyk przyjął w miejsce Iserina nazwiska von Lauchen Rheticus, gdzie pierwsze było maci jego naźwiskiem panieńskiem, zasię wtóre: Rheticus znaczyło, że z Recji (owej starożytnej widać milszej niźli Vorarlberg) się wiedzie. Gdzieści jeszcze w lat parę później porzucił i te "von Lauchen" na zawsze już dla świata pozostając Jerzym Joachimem Retykiem.
   Wrychle po oćcowej śmierci posłała go macierz do szkół w Zurychu, gdzie mógł się i z wielce znanym reformatorem religijnem Zwinglim zetknąć**, niechybnie zaś się edukował w łacinie, grece, sztukach pięknych i retoryce, zasię za powrotem do Feldkirchu powrócił. Tam zaś w osobie następcy oćca, nowego medyka grodzkiego, napotkał człeka, co na reszcie jego zaważył żywota, choć w życiu Retyka trudnoż się oprzeć wrażeniu, że owo całe się ze spotkań takich składało... Achilles Gasser począł Jerzyka uczyć przeróżnych różności, w tem astrologijej i horoskopowania, co miało być Retykowi po kres żywota zajęciem ulubionem, aliści co jeszczeć więcej ważkie rekomendował Retyka na wittenberski uniwersytet.
   Czemuż tam aż rekomendacyi potrzeba było? Ano bo schola owa w temże samem była mieście, gdzie lat szesnaście przódzi augustianin pewien, naźwiskiem Luter przybił swych 95 tez na drzwiach katedry i z czego się cała poczęła Reformacyja***, uniwersytet zaś w lat niewiele później stał się tychże nauk nowych matecznikiem i kuźnią niejaką kadr przyszłych luterańskich, tandem progi te nie wszytkim były dość niskie...
   Dwie były w mieście naonczas persony najpryncypalniejsze. Najpierwszą, oczywista, sam Luter, któren pomieszkiwał w dawnem klasztorze na domostwo dlań adaptowanem. No nie sam po prawdzie... aż tak przewrócone we łbie Imć doktor teologijej nowej nie miał. Pomieszkiwała z niem pospołu "dziwna mieszanina ludzi młodych, studentów, młodych dziewcząt, wdów, starych kobiet i dzieci [...]co powoduje, że panuje w nim ogromne zamieszanie, a wiele osób współczuje Lutrowi". Dodajmyż do tego pielgrzymki nieustające, z najdalszych zgoła zakątków, ludzi, co radzi by Lutra poznać, a bodaj rąbka szat onego ucałować, takoż prostaczków bożych za świętego nowego go mających, w tem i niemało takich, co radzi by wierzyli, że ów i uzdrawia. Przy tem nie ma co kryć, że ów reformator wielgi był personą zgoła nieprzyjemną w obyciu. Wielu o tem spominało, my się zaś cytatem posłużymy z Jana Dantyszka, co poznał był Lutra jeszcze w latach dwudziestych. A czynimy tak i dla tej przyczyny, że i sam Dantyszek niemało w tej opowieści znaczyć będzie, a z cytatu każdy pomiarkuje wrychle, że ów sądził Lutra bez uprzedzeń...
  "Usiedliśmy i rozmawialiśmy o wielu sprawach przez ponad cztery godziny, aż do wieczora. Moim zdaniem był bystry, uczony, elokwentny, ale złośliwy, arogancki i nie szczędził złych słów papieżowi, cesarzowi i innym książętom [...]. Miał ostre spojrzenie; w jego oczach było coś przerażającego, jak u opętanych, jak u króla duńskiego, chociaż nie sądzę, aby urodzili się pod tą samą gwiazdą. Jego język jest gwałtowny, wulgarny i ordynarny".
   Miał sam Luter tyleż rozumu, że znał, że najlepiej wypada w piśmie, a Fortuna szczęśna rychło mu przydała za towarzysza człeka, co tychże reformatorskich zapałów Lutra (w tem i całkowitej, wręcz organicznej niezdolności do choćby najdrobniejszych kompromisów) ukrócał i najpewniej tylko dzięki niemu i umiejętności godzenia różnych nurtów i myśli, w ogóle z tego lutrowego buntu wyszło coś trwałego... Mowa o Melanchtonie, autorze prawdziwym "Augsburskiego wyznania wiary", którego Luter wrychle naznaczył na rektora wittenberskiego uniwersytetu.
  Tejże to prawej Lutra ręce, Gasser polecał Retyka i jak widać nie bez skutku, boć ów nie dość że w trzy lata został magistrem matematyki i nauk ścisłych, to wrychle później, w 1536 roku zaproponowano onemu (22-letniemu!) na temże uniwersytecie katedry! Niemałe być zatem musiały być Retykowe talenta, aliści nie dla nich ów miał stać się we świecie sławnem, a poniekąd za sprawą która się od swawoli poczęła, o co między żakami i praeceptorami niewiele starszemi nietrudno...
   Wystawcie sobie, Mili Moi , tąż Wittenbergę, miasto zasobne i sławne, aleć niewiele ponad trzy tysiące mieszkańców liczące. Przydać temuż ośmiuset studentów, to przecie niczem lontu położyć płonącego przy prochowni otwartej. Burda, która na żywocie Retyka, a i na dziejów biegu zaważyła, byłaż jednak o dziwo więcej literacką, niźli nożowniczą czy kuflową; owoż jeden z ziomków Retyka, niejaki Lemnius z Feldkirch, wysmażył był cależ zgrabnych paszkwili na całą reformacką i uniwersytecką zwierzchność z Lutrem na czele. Jedyni, których tam oszczędził to Melanchton i grupka przyjaciół, poetów-wykładowców łaciny i greki, z któremi znów był blisko Retyk, tedy i ów uszedł cało.
   Rzec, że Luter poczucia humoru nie miał, to nieledwie rzec o Rochu Kowalskim, że ów myśliciel może jaki znaczny... Powiedzmyż uczciwie: wściekł się... Lemnius ledwo uszedł z Wittenbergi nocą, najpewniej nie bez Melanchtonowej pomocy, druki jego spalono, a gniew lutrowy długo jeszcze na domniemanych spólnikach się odciskał... Melanchtonowi nareście darował, boć rozumiał, że bezeń nie poradzi, co nie znaczyło łaski i abolicji dla pozostałych.
  I w takiej to właśnie chwili, Melanchton, pragnąc ulubionego Retyka ocalić, umyślił go posłać na cosi na kształt dzisiejszego urlopu naukowego z wymianą zagraniczną połączonego. Niedwuznacznie też mu dał do zrozumienia, by się z powrotem nie śpieszył... Tegoż samego napisał między inszemi w listach polecających, jak ten do profesora Camerariusa w Tybindze:
"...ten młodzieniec jest naszym profesorem matematyki[...] Wobec tego, że ponad wszystko jest astrologiem, ma silne powołanie do tego, do czego jest przeznaczony. Teraz zmierza na spotkanie z Schönerem i Apianem[...] Piszę Tobie o tym i usilnie proszę, abyś go przyjął. Może zabawić nieco dłużej, o czym nie chcę obszernie pisać[...]"
   I tak ruszył nasz wittenberski matematyk w rejzę po uniwersytetach niemieckich, z których najwięcej zabawił w Norymberdze, u spomnianego w liście Jonannesa Schönera i gdzie po raz pierwszy usłyszał o pewnym astronomie, który w samotności przemeblowywał świat w odległym Fromborku. Ale o tem to już opowiemy w części następnej...
_________________________

*dziś ta mieścinka w bodaj najwięcej zachodnim kątku Austryi się mieści, mil ledwo parę od helweckiej w Alpach granicy.
** po latach Retyk utrzymywał, że się tam i z Paracelsusem zetknął, aliści mnie się to mało możebnem zdaje, najwięcej za przyczyną jegoż młodości i znaczenia naówczas mikrego...
*** historycy dzisiejsi więcej skłonni mniemać, że niczego takiego nie było, a w najlepszem razie Luter przybił jeno informacyi o tem, że tezy te rozesłał był właśnie do dysputy nad niemi hierarchom kościelnym i nuncjuszowi. W gruncie rzeczy w dobie rozkwitu gutenbergowego wynalazku rzecz jest bez większego znaczenia, bo w parę niedziel cała Rzesza tez tych znała wybornie...




19 kwietnia, 2014

Notka względem Świąt nam najbliższych...

...wszelkich, w tem i dziś przypadającego święta pułkowego :))) 
   Tym Bywalcom, co świąt pułkowych już wyżej uszu mają i odruchy to u nich już wywołuje nieprzystojne w tem mieśćcu podziękujemy i poprosimy jeno by życzeń naszych jak najserdeczniejszych przyjęli Świąt jak się patrzy, serdecznych a zdrowych, możebnie najwięcej pogodnych tak w sercach jako i za aury sprawą:) A przy tem by jak najwięcej familijnych radości, a jeśli jakie i zabałukają smutki, przepić wraz z niemi, upraszając, by co rychlej poszły sobie...
  Pozostałych, osobliwie Lectorów Nowych upraszam do tych słów kilku nie byle jakiemu pułkowi poświęconych, boć to o  11 Pułk Ułanów Legionowych imienia marszałka Edwarda Śmigłego-Rydza idzie... kolejny (okrom 7 Pułku Ułanów Lubelskich i 1 Pułku Szwoleżerów) wiodący się z tegoż samego korzenia - dawnych ułanów legionowych Beliny-Prażmowskiego, a nawet onych najdawniejszych historyi, gdy ich jeno siedmiu było, a wojować im z braku koni, na bryczkach przyszło:))... 
   Ze słynnej "siódemki" Beliny, coż Pierwszej Kadrowej w 1914 roku za zwiad służyła, z naszem dzisiejszem jubilatem tradycyja się wiąże wielce, bowiem aż dwóch z tych siedmiu losy swoje z 11 Pułkiem przez czas pewien wiązało... Rotmistrz (potem major, a pośmiertnie i podpułkownik) Antoni Jabłoński,  "Zdzisławem" zwany, bodajże jeden z najwiętszych zagończyków tamtych czasów, co się wielce zasłużył przy powstawaniu i organizowaniu jego, zasię w najpierwszych wojennych miesiącach, zaś w międzywojniu Ludwik Kmicic-Skrzyński (we Wrześniu generał,  dowódca Podlaskiej Brygady Kawalerii, po bitwie pod Kockiem w niewoli), coż niem dowodził w latch 1921-24.
  Jednak dziś nam najszerzej o boju o Wilno mówić, bo to dla zasługi Wilna zdobycia właśnie dzień ten świętem pułkowem ogłoszono. Nim o tem dwa słowa przyjdzie spomnieć, coż się w tem czasie z Wilnem działo. Owoż to, że się w Niemczech w listopadzie ośmnastego roku monarchia załamała i rewolucyja wszczęła, nie znaczyło, że armia potężna na wschodzie stojąca (tzw."Ober-Ost") nic tam już do powiedzenia nie miała. Szmat ziemi zajmując, niechybnie Niemcy się liczyli między temi, coż karty rozdają... Litwini swego poczyniwszy rządu, z nami ani gadać chcieli i jakoby ich czerwoni nie cisnęli, niechybnie by się we Wilnie ostali. Że jednak Litwinom słabość okrutna, tedy Wilna nie obronili i całaż niemal Wileńszczyzna się pod bolszewickie rządy dostała. I w tejże oto chwili, za Piłsudskiego rozkazaniem, a Sejmu naszego błogosławieństwem rusza wyprawa, coż miała Wilna czerwonym wyrwać...
  Niemce dają pozwoleństwo na przemarsz przez tereny pod ich zarządem będące i Belina-Prażmowski (boć to on tejże rejzy miał komendę) ruszył z 11 Pułkiem właśnie, posiłkowemi szwadronami szwoleżerów z Pułku Pierwszego i ułanów z 4 Pułku, zasię dwiema dywizjami piechoty. Kombinacyja szła taka, by w równem czasie ułani na Wilno dotarli i natarli, a w tem czasie 2 Dywizja Piechoty na Lidę miała uderzyć, by stamtąd czerwonych wykurzywszy, tegoż zapewnić, że nikt ode Lidy później w plecy ciosu nie zadał...  Że ułanom samym miasta dobywać nadto wielgiem wyzwaniem było, tedy umyślono, iżby się najprzód ku dworcowi kolejowemu kierowali, zaczym pociągu jakiegobądź z parowozem dobywszy, co rychlej go ku Lidzie ekspediowali, by piechurów auxilia* czem prędzej przybyć mogły!
   Pułkiem naonczas dowodził też nie byle kto, bo major (późniejszy jenerał) Mariusz Zaruski! Tak, tak...tenże sam Zaruski, któremu nie wiem, czy jednej noty mi poświęcić starczy, boć zasługi Jegoż nieprzeszacowane! Tenże sam taternik znamienity, co TOPR-u założył, żeglarz wspaniały, któremu Yacht-Clubu Polskiego zawdzięczać przyjdzie i wielkiej pracy nad propagowaniem żeglarstwa śród młodzi naszej... W październiku ośmnastego roku zasłużył się nie mniej od Żeromskiego, gdzie obadwa Rzeczpospolitej Zakopiańskiej utworzywszy, wydarli dla przyszłej Polski szmat Spisza i Orawy, za coż go właśnie do majora podniesiono...
  Marsz na Wilno prostym nie był, bo co i rusz sprzecznych wieści mając o zdobyciu Lidy, to znów o utracie onej, Zaruski pochodu to strzymywał, to znów ruszał, nareście z wieści ze zwiadu ode Wilna strony wywiedziawszy się, że Lidę wzięto, zdecydował ruszyć śmielej. Potwierdzenie tejże wieści ze strony własnej go niemal na przedmieściach zastało. Etapu ostatniego, skrytego podejścia poczyniono pieszo, konie za uzdy wiodąc, by ich do walki szczędzić, co się tyleż zbytecznem pokazało, że najpryncypalniejszego boju per pedes, piechocińską modłą czynić przyszło...
   Rankiem 19 kwietnia, uderzywszy znienacka zdobyto dworca, gdzież czem rychlej poczęto pociągu dla piechurów ekspediować. Częścią sił broniąc dworca i jakiej seciny jeńców, częścią Pułk na śródmieście uderzył, cależ fortunnie sobie z początku poczynając. Jako jednak czerwoni okrzepli i ochłonęli z zaskoczenia pirwszego, zrazu naciskać poczęli, a że harmat u nich dostatek, tedy i palbą niemiłosiernie naszych gnębić poczęli:((... Aliści nie bacząc tego, ni strat niemałych, gdzież między inszemi rotmistrza Jabłońskiego poraniono srodze, takoż inszych wielu, a niemało ubito, do wieczora 11 Pułk pozycyj swych zdzierżyć zdolił. Zasię k'wieczorowi muzyki najpiękniejszej posłyszawszy: gwizdu parowozu wracającego z pociągiem piechocińców pełnem, wiedzieli już, że boju wygrali...
   Bodaj nigdy w dziejach naszych tak miłośnie ułany piechurów nie witały, jak tegoż dnia na wileńskiem dworcu!:))) Nawet, że się tam jeden z drugiem szorstko czasem przymówił, że "Nie po to Pom Bóg ułanów stworzył, by pieszo łażęcy, pociągów dla piechoty zafajdanej zdobywała!"
   Godzi się jeszcze o wilnianach spomnieć, coż od godziny najpierwszej się garnęli z pomocą swoją. Broni nie mając, ani ćwiczenia wojennego nijakiego, przecie pomagali, jak mogli, rannych opatrując, koni bacząc, wieści znosząc... Kto nadto biedny, by spyży jakiej bądź przynieść, garnął się przecie, by choć munduru polskiego za rękaw potrzymać!  Z wioszczyn okolicznych chłopi owsa na siew chowanego (takoż i przed bolszewikami!) zwozili dla koni ułanów naszych...
  Sztandar przyszły pułkowy z Matką Boską Ostrobramską po jednej, a Pogonią po drugiej stronie** z górą od roku już był wówczas skrycie haftowany,  boć wilnianki niezłomne jeszczeć i pod okupacyją niemiecką haftować go poczęły dla najpirwszego polskiego oddziału co do miasta wejdzie...
_____________________
*auxilia - posiłki
** wisi w Muzeum Wojska Polskiego

16 kwietnia, 2014

Resumee nieduże not wielkanocnych moich dawniejszych...

...osobliwie dedykowanych Lectorom Nowym, których się ostatniem czasem przygarść niejaka zebrała:) Nie iżbym Bywalcom onych tekstów odmawiał, aliści czuję co przez skórę, że owi już i niezadługo ich na pamięć umieć będą, chyba że zrejterują zgrabnie...:) Ale cóż czynić? W tem przedświątecznym czasie, każdej jak widzę Wielgiej Nocy i każdych Godów będących przedprożem, czasu wolnego na nową notę szukać, to niczem złota w potoku przed wiekami już wypłukanem... I wklejając co do słowa noty sprzed roku, nieodmiennie zadziwionym jej nieprzemijającą aktualnością:) Choć do tej na końcu link nowy dołożę...:)
" Przytłoczonym zatrudnieniami ostatnio niczem ten dromader, co go na szlak już ujuczyli, a tu jeszcze go jaki tłusty kupiec arabski był dosiadł... Temuż nowych na rzeczy not pisać nie podołam..." ... takem był pisał jako się te Święta trzy lata temu przybliżyły i co mię już nawet nie zadziwia, że jeszli się co odmienia, to jeno włosów siwych na łbie i brodzie mnogość, nie zaś prawdziwość słów przywołanych, których jako tak dalej pójdzie, pewnie na nagrobku ryć każę... Chocia powiadają niektórzy, że niedoczekanie w tem moje, bo czasu mieć nie będę, by pomrzeć, co jedyną się zdaje być jasną tego stanu rzeczy stroną...:)
   Ano i tak... tym, co świątecznego by jakiego pragnęli klimatu przedkładam not swoich dawniejszych wpodle tego resume, a to mianowicie:
http://wachmistrz.blog.onet.pl/Resume-not-dawniejszych-zapust,2,ID371706962,n

http://wachmistrz.blog.onet.pl/Jeszczec-o-obyczajach-zapustny,2,ID372013069,n
 tu zaś piórem Lucjana Siemieńskiego święconego opisalim:
http://wachmistrz.blog.onet.pl/O-swieconem,2,ID372322236,n
http://wachmistrz.blog.onet.pl/Jeszczec-z-Siemienskiego,2,ID373043558,n
  Życzeń póki co, nie składam Wam jeszcze, bo tuszę, że między makomleniem a jajec kraszeniem, wyrwę się choć na chwilę, by ich Wam złożyć godnie, jako się należy...:)... A komu dawniejsze noty moje w tejże okołoświątecznej materyi już i ponad miarę obmierzły, luboż nowości wygląda usilnie, temu inszych blogowych pobratymców polecam:
http://jaga-babciaradzico.blogspot.com/2013/03/po-woczebnem-z-zyczeniami_25.html
http://spacerem-przez-zycie.blogspot.com/2013/03/o-jajku-rzezusze-sow-kilka.html
http://staraprasa.blox.pl/2013/03/Babka-swiateczna-ekspresowa-Przewodnik-Katolicki.html
  Kłaniam nisko:)
...plus nota ubiegłoroczna, która przecie jakiemsi cudem się narodziła:
 http://pogderankiwachmistrzowe.blogspot.com/2013/03/o-staropolskiej-sztuce-cukierniczej-abo.html


14 kwietnia, 2014

Osobliwości różne...

... za Kalendarzem Niegowieckiego z 1754 roku podane, Lectorom jednym ku uciesze, inszym ku nauce, a inszym bodaj jeno dla czasu zajęcia, wszytkim zasię pojęcie niejakie, czem się kalendarze ówcześne trudziły... Osobne Vulpianowi przeprosiny, bo jak Go znam, wieści o Kitaju poczytawszy, dnia całego nieborak ze szczętem przemitręży, wieści co o tem więcej szukając...:)

   "W Chinach w prowincji Suchien jest ptaszek, od pewnego kwiatu Tuchon, z którego się rodzi, nazwany Tuchonfung, wszystkie kolory z kwiatu owego na sobie prezentujący, po powietrzu niby kwiatek lata. Ptaszek ten tylko potej żyć może, pokiej i ów kwiat, z którego się urodził, w wigorze swoim zostaje, gdyby zaś kwiat ów zwiędniał albo od kogo był zerwany, i ów ptak po powietrzu latający, natychmiast na ziemię upadłszy, żyć przestaje."
   "W Afryce około miasta Quurch kury miasto pierza mchem obrosłe, takież są i w Zuelinchu, kraju Wielkiego Mogoła, gdzie jako i w Egipcie kury nie wysiadują kurcząt, ale z jaj, w pewnych pieczykach na piasku położonych przez operacją słońca wylągłszy się, kurczęta wychodzą."
   "Na wyspie Florydzie ludzie takiej są szybkości, że w biegu jelenia przechodzą. W ziemi zaś murzyńskiej są ludzie, których zowią Azanachi, którym spodnia warga na łokieć ku ziemi wisi. W tatarskiej ziemi tak wielkie uszy ma lud pewny, że się niemi cały człek okryje."
   "W Hibernii jest jedna wyspa, na której żaden rodzaj niewieści żyć nie może, ale wszedłszy zaraz umierać musi. Toż samo prawie zaraz przy wyspie Zocotara dzieje się, przy której są inne dwie wyspy, z której na jednej tylko mężczyźny, na drugiej tylko niewiasty żyć mogą, co się dziać może dla proporcjonalnej aury, kompleksji tylko niewieściej albo męskiej służącej."
   "W Indii, w Arabii znajdują się góry z samej soli, która takiej jest twardości, że jej zamiast marmoru i głazów do budynków używają."
   "W Hiszpanii także znajduje się góra z samej soli, z której ile kto sobie soli ujmie, tyle w krótkim czasie przyrasta"
   "W Libii jest pewne zwierzę, które pożywienie swoje zawsze na 11 części dzieli, z których 10 pożera, a jedenastą na dalszy czas konserwuje."
   "W prowincji Quamsi w chińskim państwie znajdują się węże gento nazwane, długości na 30 stóp geometrycznych, grubości zaś na 10 dłoni. Szyję mają niby u sokoła, żyją niedźwiedziami i lwami; ludzi z drzewa zrzuciwszy się, ściskaniem zabijają. Na te jednak obywatele tameczni, różnymi fortelami czuwając, biją ich, mięso ich jedzą, żółć zaś, dla wielkich w lekarstwie skutków, drogo przedają."
   "W Afryce zaś w krainie Nigerytów rodzaj pewny wężów dziwnie jadowitych i zabijających, od których, aby tak wiele ludzi i zwierząt nie ginęło, sama natura pod gardłem nadała mu torbeczkę z kamykiem, którym niby kołacąc dzwonkiem, ludzi, przez szelest wydający, do strzeżenia się pobudza."
   "W murzyńskim państwie w prowincji Angugui soli lodowatej miasto pieniędzy używają. W Afryce zaś, w królestwie Tebut, z perłowej macice pieniądze, a w prowincji indyjskiej Coraim z porcelany formują monetę."
   "W Szkocji zamiast drew kamieńmi, dla tłustości, którą w sobie mają, w piecach i na kuminach palą."
   "W Ameryce na wyspie Madagaskar znajduje się pewny rodzaj ptastwa takiej wielkości i mocy, że słonia w szpony porwawszy na powietrze wynosi i z rozbitego na ziemię pastwę sobie sprawuje, którego jedno skrzydło 16 kroków długie."
    "W chińskim państwie jest osobliwe drzewo zwane łojowe, tak wysokie jak wiśnia, liście na podobieństwo serca koloru jasnoczerwonego, którego owoc biały i zapach podobny do łoju. Ten owoc na końcu grudnia zbierają i spuszczają jak łój i świece z niego robią, które są tak jak z wosku białego, zapach piękny mające. W tymże państwie jest zwierzę Kse zwane, tak wielkie jak kozieł, któremu ze spuchłego żywota podczas pełni każdego miesiąca wybierają muskat."

13 kwietnia, 2014

Z dziejów ludzi i zbóż: o przepomnianym dobrodzieju milijonów...

   Bywalcom znać, że mi na sercu wszelka pożywienia leży historia, jako i obyczaju wpodle tego narosłego. Dziś przecie będzie nie tyle o obyczajach, co o trudzie mozolnem, na to poświęconym, by milijonom ludzi po świecie całem, tej kromki powszedniego naszego do śniadania nie zbrakło... Osobliwie, że coraz i więcej przepominamy i chlebie jako takiem, aleć i o całej kulturze wpodle niego narosłej...
   Może i to nasze przepomnienie się i stąd bierze, że coraz mniej w jadłospisie naszem kasz, dawniej (przed ziemniaka upowszechnieniem) najpryncypalniejszego i wielekroć zdrowszego zapychacza żołądków. Zjadacze chleba chcą go po prostu mieć, a nie wiedzieć, jakaż jego historia i wieleż kosztowało, nim go w takiej, a nie innej mamy dziś postaci. Iluż dziś jeszcze jada kaszy jaglanej?    A z tych, co jedzą, iluż wie, że ona z prosa? Zboża dawniej tak strategicznego, jak dzisiejsze zapasy gazu u tych, co chcąc nie chcąc, z Rossyją sąsiadować muszą... Zboża, które najpewniej w dziejach ludzkości tegoż pierwszego dało kroku między wędrownem a osiadłem trybem życia plemion pradawnych... Czemuż? A bo cały cykl prosa od zasiania po zbiory się w stu dniach zamyka! Temuż nomadowie, by i najwięcej zajadli, mogli wędrować dalej, chocia już przekonani do walorów tegoż jadła nowego, wyłom na te sto dni czynili, by okolicy zbożu przyjaźniejszej nawiedziwszy, wysiać, przepenetrować wszytkich lasów i stepów w pobliżu, wyzbierać, co było do wyzbierania, ubić, co było do ubicia, na koniec zasię plon zebrać i hajda! Przed zimą zdążyć może jeszcze ku cieplejszym jakim stronom...   Proso przy tem ziarna ma tak wytrzymałego na trud wszelki i niedogody, że idzie go przechowywać we śpichrzach latami całemi. Ba! Nawet i do dwudziestu! Znała tegoż Najjaśniejsza Rzeczpospolita... nie, nie nasza niestety: Wenecka, co prosem nabijała śpichrzów ile się tylko pomieścić mogło, i w czas jakiejbądź czy od Turka napaści, czy wroga inszego łacno mogąc wspierać swe najodleglejsze nawet w Lewancie, czy w Dalmacyjej garnizony... Jako ich Anno Domini 1372 Genueńczyki oblegli, śmiać się z nich mogły Wenecyjany, ufne w zasobność swoją... I jako mało kiedy w oblężeń dziejach, to oblężeni głodem oblegających zmogli...
   Ano i tak, zapuściwszy się w owe nad prosem dygresyje, żem nader nieprzezpiecznie od wątku się oddalił pryncypalnego, a ta rzecz może i z chronologiją na bakier, przecie się czasów sprzed lat nieco ponad stu tyczy... Znają bowiem wszytcy, że w Rossyi Sowieckiej gospodarka wszelka tak znikczemniała okrutnie, że tam gdzie dawniej na czarnych ziemiach śpichlerz się rodził Europy całej, tam w lat niemało przyszło do klęsk głodowych, co może i więcej jeszcze w początkach polityki okrutnej było zasługą. Niemniej, nawet i klęsk tych, i nieurodzajów niechając, zwyczajną był w Związku Sowieckiem ziarna taki niedobór, że by tumultów jakich głodowych na przednówku uniknąć, rok w rok trza było obmierzłość do Okcydentu przełamać i zboża nakupić, najwięcej zaś w Ameryce przebrzydłej... Frederic Forsyth był nawet i jednej ze swych xiąg*, na temże sparł koncepcie, że by się kiedy jaki miał nieurodzaj przydarzyć tam extraordynaryjny, a Zachód by zboża nie przedał, to by hordy bolszewickie wyjścia nie miały inszego, jako runąć za Łabę i łupić te okcydentalne zapasy...
   Ano jak widać ta wiedza o niedostatkach sowieckiej oekonomijej jest już dziś, zda się, powszechną. Któż jednak tego wie, że pszenica owa, rok w rok przez Amerykę dawniej Sowietom, a dziś i Rosyi przedawana, jest w gruncie rzeczy pszenicą... rosyjską?:) Historia ma doprawdy czasem okrutną ironią podszyte poczucie humoru... Przenieśmy się zatem, Moi Lectorowie Mili, w amerykańskie Wielkie Równiny czasu schyłku dziewiętnastego stolecia... Tam nasz bohater, Mark Alfred Carleton, pacholęciem będąc farmerskim w stanie Kansas, poznał już jakąż tragedyją rolnikowi zaraza na zboże, którą tameczni zwali "czarną rdzą". Trudno nam dziś w to może i wierzyć, znając, że się między Tennessee a Kolorado trzecia część światowej pszenicy rodzi, aliści tamtem czasem nieraz i nie dość, że przedać nie było czego, to i tuziemcom głód zaglądał w oczy...
  Nie znam ja, czy sama Carletonowa familija na tem jako szczególnie ucierpiała, że się ów zawziął był by od tegoż frasunku farmerów uwolnić i z tego dzieło swego uczynił żywota. Studiów pokończył na szkole rolniczej w Kansas, zasię arcykrótko się w bakałarza od przyrody bawił, nim się do państwowej dobił posady w instytucie badawczem.
   Carleton nie był typem naukowca... Już bliżej by mu do Edisona było, co jak żarówki koncypował i szukał materyi na włókno, to miast przódzi jakich najmniej prawdopodobnych choć teoretycznie wykluczyć, badać kazał ze sto bodaj surowców... z bawełną włącznie!:) Aleć co u Edisona expens znaczyło zbyteczny i czasu mitręgę próżną, u Carletona niezwyczajną dawało experiencyję i jeśli o kim by rzec można, że słuchał w polu jako trawa roście, to z pewnością o niem... Nie tyleż może słuchał, co baczył na źdźbła, na kłosy, pełzając niemal przy kiełkach i karku nad dojrzałemi schylając całemi dniami. Tak pomiarkował, że pszenica co mrozom najwytrwalsza wielce powoli dojrzewa i jesienią jeszcze ziemi się trzyma... Tak też i dowiódł, czego nie znano, że rdza rdzy nierówna i że pszenica zarażona pośród dorodnego owsa sama zniszczeje ze szczętem, aleć drugiemu zbożu nie uczyni krzywdy...
   Z tejże chwili róść poczęła jego sława i wrychle go do stolicy przeniesiono, gdzie miał podobnej nad zbożem mieć pieczy, jeno w skali kraju całego. Nawiasem, to dla mnie rzecz imponująca, że Amerykany takich miały już w 1894 roku instytucyj... Po prawdzie instytucyja owa, departamentowi rolnictwa podległa, nie imponowała ni rozmachem, ni śmiałością, ni budżetem... Ot, urzędniczka jedna i pachołków służebnych Carletonowi kilku...
   Carleton musiał mieć tegoż instynktu, może i tożsamego z tem pierwotnem zbieraczem, na poły dzikusem, który z nagła pojął, że owo półdzikie ziarno, samosiewką wysiane, lichsze przecie od tego, co się na kłosie mimo wichrów i słot utrzymało... Dość, że pomiarkował, że jakaści przecie we świecie pszenica być musi, co tej rdzy okrutnej nie przyjmie na się i plonu dorodnego wyda.
   Nasprowadzał był próbek pszenic ze świata wszelakich: brodatej Onigara z Kraju Kwitnącej Wiśni, od Turczyna przysłanej Haffkani, łysej cesarskiej z Niemiec, znowuż brodatej Prolifero z Italijej, inszych już i nie spominając... Ano i cóż? Ano rokiem prób pierwszem dowiódł tyle, że na rządowej plantacyi badawczej w Marylandzie wszytkie się owe udają wybornie i żadnej się rdza nie ima. Szczęściem jednak miał Carleton tyleż rozumu własnego, bo pojąć że inszy klimat na Równinach, a inszy wpodle stolicy.
   Przywiózł zatem wszytkich tych imigrantów pszenicznych do Saliny, gdzie mu farmer jeden darmo ziemi udzielił, by swych czynił experimentów. Drugie, czego dowiódł to tego, że w kansaskich ostrych jesiennych wichurach, mroźnej zimie i zmiennej wiośnie, gdzie po ciepłych deszczowych dniach umie nawrócić mróz i zwarzyć wszytko, nijaki się nie uchowa obcy i wydelikacony szczep. Fortuny może i zrządzeniem szczęśnem podczas swych po Równinach wędrówek trafił był do osady, gdzie kilkoro z Rossyi przybyłych mennonitów** żyło... Dziwnem trafem, śród oceanu powszechnego nieszczęścia, owi domostw stawiali cależ niebiednych, a na mórg zbierali i po trzydzieści buszli*** niezgorszej pszenicy, której z Rossyi jeszcze zabrali, a która im się tam, w nowej ziemi, odpłaciła stokrotnie...
   Wywiedział się jeszcze od młynarzów Carleton, że owi tej pszenicy od mennonitów mielić nie chcą, bo nadtoś twarda i mąka z niej na pół jeno zmieloną wychodzi, zaś większego na żarna nacisku szkoda czynić, bo młyn niszczeje...
   Jakich próśb, gróźb i zabiegów użył Carleton, by na zwierzchności wymusić, by go do Rossyjej posłano, tego ludzkie pióro nie opisze. Próżno przedkładał mennonickie exemplum, przedkładał pobratymstwo klimatyczne Wielkich Równin z Ukrainą... Nie wiem, czy w tem jakie wyższości poczucie nie było, dość że opór by czego dobrego brać z zapóźnionej Rossyi przepotężnym był. Dwa lata zeszły, nim Carleton dopiął swego**** i ruszył w podróż po Rossyi carskiej... Nie będę opisywał, jako przemierzał wiorst tysiące, pijał wódkę z mużykami i wszytkich o jedno pytał: o pszenicę na suszę, mróz i rdzę odporną...
    Zawitał nareście na stepy turgajskie, pod namioty Kirgizów i to stamtąd wywiózł do Ameryki ukoronowanie starań swoich: pszenicy "durum", twardej, niewiele się od jęczmienia wyglądem różniącej, której miejscowi wołali "Kubanką". Z inszych nazbierał jeszcze i "Arnautki", i "Pierierodki" i "Garnowki"... Wszytkie one się przyjęły wybornie w Kansas, w Oklahomie, w Teksasie i wszytkich stanach Wielkich Równin, najwięcej zaś osławiona "Kubanka", choć przekonać do niej farmerów nie było ani o krztynę łacniej, niźli departamentalnych władyków w Waszyngtonie. Rzecz się i też i o mało o tych młynarzy nie wywróciła, co jej mleć nie chcieli... Cóż, że się pszenica udawała wybornie, gdy farmerzy musieli nią świnie paść? By dopiąć swego Carleton rozpętał ogromnej kampanii, nie cofając się i przed rozsyłaniem chleba z nowej pszenicy pieczonego do person wybitnych, redakcyj, hoteli etc. Sama kampania na rzecz upowszechnienia makaronu osobnych badań warta, a marketingowcy dzisiejsi wiele by się od Carletona nauczyć mogli!:)
    Klęska roku 1904, gdzie rdza czarna bodaj najbujniej explodowała, była zarazem Carletona największym sukcesem: jedynie pola rosyjską pszenicą obsiane uszły cało! W latach następnych sprowadził jeszcze jednej odmiany zwanej "Charków", która jeszcze bardziej niż "Kubanka" się na nowej wywdzięczyła ziemi... Zdałoby się, że sukces najoczywistszy i zupełny ojca swego wyniesie na szczyty, ku splendorom i hołdom wdzięcznych ludzi...
   Nic z tego... gdy jedna z córek jego zachorowała na dziecięcy paraliż i wszelkie w medykach i kuracjach familija utopiła oszczędności, począł się dla Carletona czas osobiście tragiczny. Z długów nie umiał się wygrzebać latami, a wszelkie jego plany, by privatim, gdzie na powodzeniu powszechnem grosza zyszczeć, w łeb brały... Nareście zlicytowano mu dom, a summa klęsk późniejszych prawdziwie na myśl przywodzi biblijnego Hioba. Syn mało co nie zmarł na zapalenie ucha, ale gdy ratowano jego, w pięć dni pomarła jegoż siostra, a że Carleton nie miał nawet i na pogrzeb nieszczęśnej, to i onej skremowano, co naówczas w Ameryce czyniono jeno biedakom i skazańcom.
   Sam Carleton kosztem siedemnastu wyrwanych zębów się wyrwał ze szponów reumatyzmu i szkorbutu, po czym... utracił swej przez dwadzieścia lat pewnej rządowej posady pod zarzutem, że się do obowiązków nie przykładał...!
   Pomarł nieborak w Peru w 1925 roku, gdzie nowej dostał posady, do ostatka nadsyłając czeków na wykupno weksli w ojczyźnie go trapiących i nic mi nie wiedzieć o tem, by miał gdzie jakich dziś postawionych pomników, choć "jego" pszenica dziś faluje na milionach hektarów i podstawą jest dobrobytu farmerów amerykańskich, a przez przewrotność Historii nieraz też i poddanych sowieckich ocaliła od głodu...
____________________________
* "Diabelska alternatywa"
** rzec by można, że mennonici owi to jaki polski w tej sprawie ślad. Rosyjscy bowiem tegoż obrządku wyznawcy, to po największej części potomkowie tych, których Anno Domini 1772 Jekatierina do zasiedlania Ukrainy zaprosiła, a że w temże samem czasie, po I rozbiorze nasi, jak ich u nas zwano "Olędrzy" na Żuławach osiadli, pod pruskie podpadli panowanie, tak i pojechali w części niemałej... W Prusiech bowiem był już naonczas pobór powszechny, a mennonici słuzby wojskowej nie uznają... Dla tejże samej zresztą przyczyny i z Rossyi im emigrować sto lat poźniej przyszło (po 1871) i tych właśnie spotkał był Carleton.
*** buszel = 36,6 litra
**** jednem z warunków było, że się języka extraordynaryjnie chyżo wyuczy...


10 kwietnia, 2014

Z myśli Wachmistrzowych...

      Wolterowi przypisuje się słowa, że się tam z kimś nie zgadza, ale gotów byłby umrzeć, by ten ktoś mógł je głosić.* Daleko mi do Wolterowej szlachetności... Pewnie, że jestem za wolnością słowa, pewnie, że mierzi mnie każda ich próba ograniczenia komukolwiek, bo znam, że jeśli to uczynimy jednemu, zaraz się okaże, że trzeba drugiemu, trzeciemu i tak oto wkroczyliśmy na równię pochyłą od demokracji nas oddalającą... Ale umierać? Za taki stos bzdur, kłamstw, inwektyw, małości i podłości ? Niechajże to choć będzie coś tej ofiary godne...!


________________________
* W rzeczywistości to w usta Wolterowi włożyła je jedna z jego biografek, Evelyn Beatrice Hall w książce: The Friends of Voltaire, wydanej w 1906, najpewniej uważając, że tak najdobitniej streszcza Wolterowe, w kwestii wolności słowa, poglądy. Przed jej publikacją nikt i nigdzie słów tych w takiej wersji nie zapisał.

06 kwietnia, 2014

O wyrazach przepomnianych...

   Wiodę Ci ja tu ze słówkami bojów z dawna własnych, Lectorom Miłym znanych najwięcej z cyklu "O wyrazach dawnych znaczeń pozbawionych...", gdzie jakie słówko dawniejsze i dziś znane tłomaczę, czem było, bo czasem te znaczenia dwa, spółcześne i dawniejsze k'sobie przystają niczem ten nieborak jaki garbaty do ściany prostej... Insza, żem się już i w żywocie mularzów napatrzył, co by bez wielkiej potrafili fatygi, sztuką samą sobie właściwą i przyrodzoną, ściany postawić, co by się w sam raz temu garbatemu nadała...
  Słówek, które dziś mam na myśli i których do tablicy wywołamy z osobna, tem od tamtego cyklu różne, że ich żeśmy ze szczętem już przepomnieli...

Adwena - z łacińskiego przyjęte, jeno nie jako czasownik, a rzeczownik osobę przybysza oznaczający,
Bednia - osobliwie popularna na Rusi nazwa beczkę z wiekiem zamykanem oznaczająca,
Burtak - kocioł do warzenia piwa podług dawnej technologijej górnofermentacyjnej, o której tu żeśmy już i siła pisali...
Cierzeń - rodzaj sieci na ryby,
Domalegaj - znaczenie niemal dosłowne, na opisanie persony, co się nie tyleż z domostwa rusza nierada, ile na mężczyznę, któremu sprawy wojenne niemiłe, poniekąd zamiennie z piecuchem czy niewieściuchem słówko zażywane,
Dzięcielina - co tyle utrapienia przyczyniła wszytkim, co się Inwokacyi Mićkiewiczowej do "Pana Tadeusza", nie tylko nauczyć musieli, aleć jeszcze mięli ambicję zrozumieć...:) Dzięcielina to koniczyna dawna, jeno że dziko rosnąca, boć przed końcem XIX stulecia nikt w Polszcze koniczyny nie siał z rozmysłem,
Facambuł - głupca znaczył wielce tęgoskórego, choć Wachmistrz osobiście więcej "abderytę" ceni...:)
Fałagi - z turecczyzny zapożyczony termin na rodzimych plag czy razów wymierzanych określenie,
Fałszura - mimo miana co przykrego znamionującego, byłaż to suknia zwierzchnia, czasem i wielce strojna, za ostatnich Jagiellonów zażywana powszechnie, a miano zaś pewnie z tego, że za jej pomocą wszelkie szło skryć niedostatki figury...:)
Grzymka - rodzaj lochu ciemnego, później ciemnicą zwanego, w którem za szczególnem sądu czy panującego ordonansem trzymano więźnia szczególnie hardego, luboż jeno takiego, któremu szczególnie dokuczyć chciano,
Indje - jakeśmy już przy lochach, to te w Kamieńcu Podolskim, gdzie osadzano na długie wyroki skazanych (a przypomnę, że skazanie kogobądź na wyrok nie dający się egzekwować natychmiast jako kara śmierci, dybów, chłosty czy grzywien pieniężnych, ergo związana z koniecznością utrzymywania więźnia, sama w sobie była w dawnej Polszcze rzadkością), właśnie Indjami zwano, tedy jako kto komu życzył do Indyj podróży, to cależ nie znaczyło, by go we świecie dalekim rad widział:)
Konsyderatka - zbawienie niewiast w czasach, gdy torebek nie znano:)), a suknie kieszeni nie miały, zaś nieporęcznie a i czasem niepolitycznie było w rękaw co pchać...:) Niewiasty przemyślne obmyśliły na to spódnic i sukien z rozporkiem niewielkim, przez który szło się dostać do wewnętrznej kieszeni (osobnej od sukni samej, tedy mogącej do każdej innej też służyć) na sznurówce w pasie wiązanej i tejże kieszeni właśnie konsyderatką zwano...

04 kwietnia, 2014

Z lektur Wachmistrzowych...

 "Stuhrowie. Historie rodzinne" wydane w 2009 roku przez Wydawnictwo Literackie... Cudowna rzecz o korzeniach familiji własnej z uporem i mozołem przez aktora znanego i wybitnego rekonstruowana... Dla samej sceny, jako to mały Jureczek Stuhr ze stryjecznym swym Dziadkiem, leżącym już właściwie na śmiertelnem łożu, Oskarem Stuhrem inscenizują zabawy, których kanwą pogrzeb tegoż ostatniego i oba się przy tem bawią setnie, warto...:)) Aliści nie ta mi myśl najpryncypalniejsza i podzielenia się z Wami godną zdała, jeno te zdania cztery z przedmowy, pod któremi (z oczywistym wyłączeniem nieadekwatnych słów ostatnich kilku) bym się i ja podpisać mógł rękami obiema... Assumptem do tych słów u Stuhra myśl o emigracyi, do której Mu przecie ani okazji nie zbrakło, ani i zachęt i zaproszeń... Mnie tam po prawdzie po świecie nikt nie prosił, jeno stąd może raz lat temu trzydzieści parę wypraszać i paszport na siłę dawać chcieli, bylebym jeno wziął i nie wracał, ale jako i wtedy, tako i dziś by to moje mogły być słowa:
  "Dziwny jest mój związek z tą ziemią. Ile rzeczy mnie w Polsce drażni, jaka głupota, pazerny arywizm, kołtuństwo, prowincjonalizm, oddanie się w ręce Kościoła rzymsko-katolickiego, takie wiernopoddańcze, bezkrytyczne, bałwochwalcze. Ale to tylko jedna szalka, która wcale nie przeważa. Bo na drugiej kładę te rozmowy, które mogę tu odbywać, te kontakty, tych kilku, może kilkunastu ludzi w moim życiu, dzięki którym stałem się tym, kim jestem. I nie chodzi tylko o ludzi, którzy mnie uczyli, ale także o tych, których ja uczę i uważam za spadkobierców mojej tradycji artystycznej."

01 kwietnia, 2014

O kwietniowych czynnościach gospodarskich...

Kwiecień ziemię odżywia, krew w człowiecze mnoży,
Dobra rzecz, kto się w ten czas purgować* przyłoży.

Wszelkiego rodzaju posesyjonaci ziemscy** tego się znów dzierżyć winni, by prac o czasie dopilnować stosownem, k' czemu mi znów dziełko Imci Zawackiego ("Memoriale oeconomicum" z 1616 roku) posłuży, porad dla miesiąca dając kolejnego, continuum do już podanych ( stycznia , lutego i marca ) czyniąc :

"- Kury indyjskie***, domowe, kokoszy, pawy, gęsi, kaczki, to wszystko rozmnażać i inne wszystkie przypłodki, coby się jedno godziło chować [...]
- Karpie na tarcie około św.Jerzego**** rozsadzać, trzy ikrne a dwa mleczne należą do sadzenia i tak wespół mają być sadzone; a stawy te, do których ryby mają być na tarcie sadzone, trzeba zorać a gdzie to być może, przez zimę bez wody niechaj będą.[...]
- Sól kupować dla lata, przed tym nim pocznie żyto kwitnąć, dla solenia mięsa, kapusty i innych potrzeb domowych.
- Na kapustę i len rolę pokładać w ostatniej kwadrze.
- Barany skopić około Wielkiejnocy*****.
- Do bydła bydlnika przypuszczać.******
- Owce myć około Wielkiejnocy, gdy ciepłe słońce świeci.
- Bydło znowu na pole wyganiać, będzieli się już trawa puszczała.
- Gnój na kupę zmiotać, po dżdżu, w ostatniej kwadrze, bo lepiej ugnije.
- Owce strzydz około niedziele, którą zową Krzyżową abo Rogationum******, będzieli ciepło, bo prędko przeziębną a strzygąc je każdej runo związać; postrzygszy, wełnę poważywszy pierwej, schować.
- Pokrzywy z otrębami pszenicznemi kokoszom dawać w Kwietniu, bo potym dobrze jajca niosą.
- Płótno począć bielić, gdy drzewa kwitną.[...]
- Figi może przesadzać, choć już pąpowie puściły.
- Figi, pomorańcze i insze cudzoziemskie drzewka odkryć na św. Grzegorz abo wynieść z piwnice.
- Ogródki pilnie zasiać ma w tym miesiącu dobra gospodyni ziółmi pachnącemi, różej nasadzić i ziół rozmaitych tak dla wódki jako i dla wieńców.
- Młodą wierzbę, gdy się już w wodzie puści, sadzić i aby się o nię bydło nie tarło obwarować.
- Ogórki w Kwietniu sadzić na ten czas, gdy już się mrozu spodziewać nie trzeba, gdy miesiąc pięć abo sześć dni stary będzie. A sadzić je w mokrą rolą abo po dżdżu.
- Niektórzy sadzą ogórki, gdy wiśnia kwitnie. A nie razem wszystkich sadzić, (także i malonów), ale raz, dwa, trzy, jedne po drugich, a ostatnie na św. Jerzy, tedy się rychlej zdarzą, a także i malony.
- Słowiki trzeba łowić do śpiewania około św. Jerzego abo na św. Jerzy; bo po św. Jerzym ułowione słowiki rzadko się uchowują, także młode skowronki.
- Teraz już gołębiom posypować nie trzeba, bo najdą sobie na polu co jeść; ale zimie trzeba im dawać jako i inszemu domowemu ptastwu; a najlepsze są do jedzenia gołębie młode, które się na wiosnę wylęgą a w jesieni.
- Kto kaczek nie ma, niech kaczych jajec nakupi i pod kokoszy je w Kwietniu nasadzi, aby je wylęgły, żeby w przyszłą jesień i zimę miał co bić.
- Cielęta odsadzać od krów.
- Orać, dosiewać, grodzić, ogrody gotować.
- Na św. Maryją Egipcyjankę******* sieją też jeszcze niektórzy cebulę.
- Dwie niedzieli abo trzy przed Wielkąnocą sieją niektórzy kopr włoski na nasienie.
- Pod ten czas bywa bydło chude, dla tego trzeba go tym pilniej karmić.
- Winnice może pod ten czas gnoić, wyprzątać, obrzezować, obwiązywać macicę, póki wino listków nie puści.
- Także wino z beczki do beczki przetaczać można.
- W Kwietniu trą się płocice, białe ryby i okunie.
- W Kwietniu i w Maju potrzeba młode kurczęta ciepło chować, a możeli być w ciepłej izbie, bo prędko w tych dwu nieustawicznych miesiącach przeziębną.
- Pod ten czas lilija bywa, którą zbierać i wódkę z niej palić mają dobre gospodynie. [...]
- Młode drzewka świeżo sadzone, trzeba polewać około korzenia wodą z gnojnice, abo inszą zagniłą wodą, jaka jest z sadzawek, z przekopów i z inszych zagniłych kałuż; także nie wadzi trochę gnoju na korzeń ich położyć, bo tak rychlej przyjmie się, ale nie trzeba ich gnojem okładać na wiosnę.[...]
- Raków nie kazać łowić, które jajca mają. Toż ma być rozumiano i o inszych rybach, które pełno ikry mają i jeszcze się nie wytarły*********.
- W tym też miesiącu banie sadzą, dzień albo pięć po nowym miesiącu.
- Owies jako naraniej siać, bo się tym lepiej zrodzi, lepszy i plenniejszy.
- Śnieg, który w Kwietniu idzie, pożyteczny jest rolom, tak właśnie jakoby je gnojem nawiózł.
- Jęczmień ma być siany piętnaście niedziel przed św. Jakubem*********** ale orkisz raniej.[...]
- Jedenaście niedziel przed świętym Jakubem sieją na niektórych miejscach len.
- Około św. Jerzego szczepić może dwa dni abo trzy po nastaniu nowego miesiąca.
- Na św. Jerzy trzeba bydło z łąk zganiać, bo aż do św. Jerzego bywa bydło po łąkach pasione, potym już na siano i na potraw zapuszczają je.
- Na św. Marek************** niektórzy zwykli konopie siać.
- Prosa, tatarki wczas siać dla rozpouszczania bydła
- Na niektórych miejscach sieją grochy na Wielki czwartek, abo trzy dni przed nowym miesiącem.
- Młode pokrzywy zbierać i na salach abo pod dachem suszyć a dla bydła w przyszłą zimę między słomę abo grochowiny, posiekawszy je siekaczem, mieszać z sieczką i warzyć wespół w kotle i tak ciepło bydłu dawać, także i zioła, które plewią między marchwią, pietruszką i między inszemi jarzynami, bo to bydło je bardzo rado i zdrowe potym będzie.
- Gdy w Lutym i w Marcu gniazda, w których się wąsienice lęgą, nie będą zebrane, tedy w Kwietniu i w Maju zbierać je, bo na ten czas, gdy poczyna być chłodno, uciekają znowu do gniazd, gdy się we dnie, gdy słońce świeci, rozłażą po drzewie.

___________________________________________

* Hmm... jakóż by tu rzec, by kogo wrażliwego, może jeszcze przy śniadaniu czytającego, nie poruszyć nadmiernie...:)) Najkrócej mówiąc "purgować" przeczyszczać znaczy...:)
** poczynając od tych, co na hektarach rządzą, a kończąc na tych co skrzynkom na balkonie królują:)
*** o tem, cóż to za dziwo, pisalim swego czasu w nocie sub titulo "O konsekwencyjach Kolumbowych myłek dla ptactwa domowego w Polszcze"
**** z przyczyn mi niepojętych wydawca, czyli dr Rostafiński w 1891 roku tego tłomaczył jako świętego Grzegorza i na 24 kwietnia datował, gdy dzień wcześniej mamyż cale oryginalnego świętego Jerzego
***** z czego wynika niechybnie, że nie każdemu stworzeniu na Wielkanoc radość
****** Ot i zagadka nowa... Bydlnikiem w Lubelskiem zwano tasznik pospolity, co na krwawienia dobry i moczopędnie takoż przydatny, jeno czemu to bydlątkom by służyć miało akurat porą kwietniową? I czemuż tu Zawacki formy użył "przypuszczać", której bym chętniej do człeka czy stworu jakiego łączył? Zaliżby o jakiego specyalisty od bydła jeno chodzić miało? Jaki pierwowzór weterynaryjnej opieki?
******* piąta niedziela po Wielkiej Nocy
******** 2 Kwietnia
********* Tu rozumu docenić upraszam, że nijakich na to człekowi roztropnemu nie trza było terminów ochronnych naznaczać, by nie rybaczył, gdy nie pora po temu!
********** Świętego Jakuba że wypada 25 Lipca, tedy piętnaście niedziel (tygodni) przódzi wyjdzie 11 Kwietnia.
*********** 25 Kwietnia