30 kwietnia, 2016

O wyrazach dawnych znaczeń pozbawionych część XIV i zapewne wciąż nieostatnia...

Część tegoż cyklu trzynasta (III, III, IV, V , VI, VII , VIII, IX , XI , XII , XIII) się najwyraźniej pokazała pechową, bo czasu od niej musiało długo kaducznie upłynąć, nimeśmy do themy tej wrócili... Ale do brzegu, czyli do słówek kolejnej porcyi, które drzewiej cależ co inszego znaczyły, niźli forma ich nam znana, nibyż przecie taż i sama...


miedźno - zdałoby się na pierwszy rzut oka, czy raczej ucha:), że to co z miedzią pospólnego mieć będzie, a nawet żem i ongi od człeka, co się w Miedźnie (sławnem między inszemi tem, że osławiony zwycięski bój Wołyńskiej Brygady Kawalerii z niemiecką 4 Dywizją Pancerną, znany jako bitwa pod Mokrą, się po części niemałej się właśnie na polach Miedźna toczył) rodził, był słyszał takiej wywiedzionej etymologii nazwy. Rzecz zaś jest zgoła odmienna i banalnie prosta, bo "miedźno", to toż samo drzewiej, co "miedno", czyli "miodowo"...:)

mierny - (także: miarny) O dziwo, niemal dokładne to przeciwieństwo dzisiejszych, zwykle pejoratywnych, słówka tego rozumień, bo w pierwszem znaczeniu łączyć by go trzeba z mierzeniem, domyślnie dobrym i skutecznym, skoro uznawano to za synonim celności i trafnego strzelania (zwrot spotkany u Kochanowskiego: "Znak szczęścia i oka miernego"). W znaczeniu wtórem bliższe byłoby to słówko inszemu, proweniencyi podobnej: umiarkowany. W każdem razie szło o cnotę powściągliwości i wyważonych słów, czego przykłady znajdujemy w dziełku "Fortuny i cnoty różność"(Dan Cracoviae Anno Domini 1524) -"Pirwej-eśmy miernymi słowy bronili", podobnie u Piotra Skargi: "Była postępków statecznych, w słowach mierną".

objazd - dwojga znaczeń był drzewiej, nim drogę okrężną znaczyć począł. Primo, że tak okrąg zwano, secundo, że to powiat był, choć więcej w znaczeniu terytorialnym, niźli administracyjnym. Kodeks Dzikowski (z lat 1501 i 1523 - zawierający statuty Kazimierza Wielkiego z przydatkiem niektórych statutów Kazimierza Jagiellończyka) zawiera zdanie: "Postawiony urzędem w objeździe i też w powiecie krakowskim"; Prokuratorium Tomka z Pakości (z I poł XV wieku) wykłada kawę na ławę: "In districtu nostro, w naszem gbicie albo objeździe". U Cypriana Bazylika jest opis "Ten mur w objazd jest na dwie mile", zaś Wespazjan Kochowski wspaniałość Kijowa wystawia: "Kijów przestrzeństwa swego w objazd w siedem mil rachuje".

powierzchny - w zasadzie być to powinno w wyrazach przepomnianych, aliści dałżem tutaj, by pokazać jak łacno idzie myłki czynić z pozoru i pierwszego wrażenia co wnosząc, czyli: powierzchownie..:) Bo takie właśnie było tegoż słówka znaczenie (okrom drugiego, rozumianego jako coś zewnętrznego, jako kora dla drzewa), a nie jak by się może zdawało coś związanego z jakimś obszarem, czy powierzchnią...  Sam Rej piętnował kogoś, kto "powierzchnie pracuje"

powinowactwo - bynajmniej nie o familijne idzie koneksje...:) To po prostu powinność, obowiązek. Rej pisał, że "[...]który sługa dwiema panom służyć chce, nigdy taki wedle powinowactwa zachować się nie może".                         

28 kwietnia, 2016

Lekcja marketingu XVI-wiecznego, czyli o dawnej soli opowieści część szósta...

   Pokończyliśmy części piątej cyklu naszego (IIIIII , IV , V ) obietnicą, by ukazać, jakże to następca Bużeńskiego dochodów z żup wielickich i bocheńskich z nagła z górą dwukrotnie rozmnożył... Nim jednak ku czynnościom Imci Prospera Prowany przejdę, o niem samem słów się choć kilku rzec godzi.
    Wielce to zajmująca persona, bodaj nigdzie w całości pełnem biogramem nie dotknięta... Jeszli kto, co pisze o niem, najczęściej to o tem, że to "dyrektor" był najpierwszej poczty konnej naszej. I jam tu nie bez grzechu, bo jakom o tych pocztach dawniejszych  był pisał, anim miana Prowanowego nie spomniał...:( Do tych poczt nam jeszczeć nawrócić inszą okazyją przyjdzie, tu jeno spomnijmy, że jako Zygmuntowi Augustowi, wielce wpodle rewindykacyi sum neapolitańskich, przez Bonę z Polski wywiezionych, zatrudnionemu, mus było onej arcychyżej kommunikacyi mieć z cesarzem, Italiją, Paryżem i inszemi, temuż właśnie Prowanie, naówczas dworzaninowi swemu, urządzenie tegoż poruczył. To bodaj najpowszechniej po Imci Prosperze zachowany u potomności ślad... Wtóry, że go za te z pocztą zabiegi król starostwem będzińskim nadgrodził; ślad trzeci, bodaj i najwięcej znany, bo czasem po xięgach o historii sztuki prawiących ukazywany, to nagrobek Prowanowy, co go w kościele Dominikanów w Krakowie, w kaplicy dawniej kaplicą Prowanów zwaną (dziś św.Józefa) podziwiać i teraz można... 




   Nawiasem, jakem dla potrzeb tejże noty tegoż nagrobka googlał, tom z pagin odkrytych wyrozumiał, że część autorów sztuką się zajmujących, dla przyczyn jakich niepojętych rzeźbiarza nie wie i w kręgach owych funkcjonuje cale poważnie określenie "Mistrz nagrobka Prowany" luboż, że co z kręgu "Mistrza nagrobka Prowany" wyszło*. Tem ci czasem autor cależ się ze swem dziełem nie skrywał i ciekawym rzeczy dobrze z dawna wiedzieć, że to Santi Gucciego robota. A ów florentczyk, warsztatu miał w Pińczowie, co dwojako tłomaczyć można; primo że marmuru blisko, secundo, że tamtem czasem Pińczów szedł z Rakowem o lepsze jako sui generis stolice duchowe, a i umysłowe arian w Polszcze, co się czasem braćmi polskimi zwali, a tu nam widzieć, że na czasy tamte nie wiem zali i Italczyków w tem gronie nie więcej było... I tuśmy nieodlegli tezy, że się Gucci z Prosperem znali wybornie, temuż nagrobka ów czynił nie klientowi, a przyjacielowi! Sam bowiem Prosper arianinem będąc, wielce się wpodle współwyznawców swoich starał, podobnie jak i o spółziomków swoich.
   W biografijej Fausta Socyna ** czytamy, że gdy ów znamienity filozof do Krakowa był przybył, "w dużej kolonii włoskiej, sprzyjającej nowinkom religijnym*** i goszczącej chętnie emigrantów włoskich" rej wodził "Prosper Provana, brat Trojana, sekretarza Zygmunta Augusta, dzierżawca salin wielickich (...) sprzyjający ideom Serweta i Leliusza Socyna, protektor wygnańców**** włoskich, którym nigdy nie odmawiał pomocy". A kończąc tegoż ariańskiego wątku spomnę jeno jeszcze o domostwie Prowanowym przy Floriańskiej 14, który nim zasłynął jako Hotel pod Różą i na parę stuleci przed tem, nim w niem śpiewali Demarczyk i Grechuta, wsławiony został wielce głośną dysputą teologiczną, którą tu odbył "minister", jak ówcześnie kaznodzieję protestanckiego zwano, Jerzy Szoman z... samym Piotrem Skargą! Oczywista, jak to przy dysputach zwyczajnie, obie strony własną ogłosiły wiktoryją, przecie chyba jednak to jezuita po nosie tam dostał, bo nadto wielu myłki oczywiste w cytatach z Pisma Świętego mu zarzucało... Dla naszych opowieści to rzecz błaha, aliści już nie błahe persony tejże dyspucie przytomne. Między inszemi był tam i arianin inszy, o którym żeśmy tu już i spominali: Florian Morsztyn, bachmistrz wielicki! I tak, koło niemałe zatoczywszy, by tła ukazać, na powrót żeśmy od arian i kultury wysokiej do żup przyszli...:)
    Bużeński, jako z urzędu swego ustępował, arcysumiennie,  jak to u niego zwyczajnie, ze wszytkiego się wielce skrupulatnie wyliczył. I w temże remanencie swoistym, mimo wolej oczywista, największej słabości żup wielickich ukazał! Owoż w onym summariuszu aktywów mamyż z górą trzech tysięcy nieprzedanych bałwanów narąbanej soli! Skromnie licząc po cenach ówcześnie hurtowych, jakie dwanaście tysięcy złotych w towarze zamrożone! Dzisiejsze firmy, bodaj i największe, jakoby na magazynie miały trzecią część rocznego dochodu, niechybnie by dyrektora handlowego, o marketingowcach nie spominając, na cztery wiatry wygnały... a dobrze, jeśliby psami nie poszczuto na drogę! Aleć nie obwiniajmy tu Bużeńskiego... nie jego to wina, lecz ówcześnych transportowych cyrkumstancyj...
    Spominałżem o tem, że sól wielicka nigdy swym zasięgiem całej Rzeczypospolitej nie ogarnęła. Zwyczajnie nie sposób tygodniami wieźć na wozach bałwanów soli, ani całych, ani nawet podruzgotawszy onych i w beczki pokładłszy... I Prowana tegoż wyrozumiawszy, że jako rynek do niego przyjść nie chce, luboż i nie może, jemu zatem z produktem swojem mus iść do rynku... I wniosek wysnuł jedyny właściwy, że trza może i drobniejszej soli, tegoż rumu solnego w beczki kładąc wieźć jak najdalej, a nie lękać się, że nawilgnie, a przeciwnie nawet i na mieśćcu onej w wodzie topić, warzyć i na odstojnikach odświeżyć, by takiej właśnie w okolicy tejże warzelni bliskiej przedawać dalej... Słowem, trza pokryć Rzeczpospolitą siecią warzelni i schylić się po ów, dopotąd lekceważony, rum solny, co go gwarkowie w wynoskach na wierch dobywali... Przy tem i rzecz wtóra: nie darmo gwarkowie przedkładali, że i cena soli niezmienna od stu lat z okładem, jako i ich stawki, a przecie jedne i drugie w czasach "łatwiejszych ku pożywieniu robotnika" ustalono. Cóż zatem czyni Imć Prowana? Ano za jednem zamachem obie rozwiązując kwestyje, legalizuje onych wynosków dopotąd na tradycyi i dobrej woli nadzorców się wspierających, aleć i zarazem przymusza gwarków, by pewnej ich części na powrót żupie przedawali. Inszym słowem, de facto płac podniósł, ale i sobie urobku powiększył, dodatkiem bez kosztu wydobycia go na powierzchnię:), mając go rękami gwarków przyniesionego do warzelni już na górze się najdującej...
   Równocześnie najpierwszej poza Wieliczką nowej warzelni stawia Prowana w "swojem" starostwie, w Będzinie... Formaliter nie on, a żydowin jeden z Brześcia Litewskiego, Joachim, a Prowana jeno mu za spólnika był służył... Ale daj mi Boże mieć spólnika z takiemi koneksjami!:) Oto Batory wrychle zbrania wywożenia rumu solnego do warzelni na Śląsku leżących, ergo okolica cała po tej i tamtej granicy stronie, nolens volens soli z będzińskiej brać musi warzelni! Że następny starosta będziński, Jan Baptysta Cettis, tejże warzelni przejmie, to się oczywistem zdaje... i jakoś mnie już nie dziwi, że to też arianin:)...Ani to, że wrychle nowej warzelni w pobliskich Ujejscach otworzy:)... Ani to, że w lat naście później ów będzie podżupkiem wielickim:)... Ani i to, że osiadłszy na starość w... Rakowie, podobnej roli wobec przybyszów nowych pełnić będzie, jako ongi Prowana w Krakowie:) Aliści nie wybiegajmyż tak do przodu... mamyż rok 1577 i warzelnie mnożą się, niczem grzyby po deszczu, a i nawet w dawniejszych, jako w warzelni toruńskiej Loissów, dziwnym trafem, akurat wtedy się odmienia, jak to dziś byśmy rzekli struktura właścicielska i udział poczesny dostaje...Stefan Batory:)) Sam Prowana zdąży jeszcze postawić swej własnej w Stężycy nad Wieprzem i w Kozielcu; zapewne nie sam już, kolejnej w Lubartowie. W temże samem roku w Brześciu Litewskiem (tem samem z którego się spólnik Prowanowy w Będzinie, Joachim, wywodził:)) inszy żydowin Saul Frudicz dostaje przywilej na prowadzenie warzelni, przy czem skarb królewski pokrywa koszta wieży, szopy i panwi! W Kodniu na Litwie tenże sam Frudicz pomaga lekarzowi królewskiemu, Nicoli Buccellemu, tamecznej urządzić warzelni... Muszę dodawać, że Buccelli (czy jak kto z polska woli: Mikołaj Bucella:) to arianin?:) Nie? Ale dodam...:)) takoż i to, że opiekun i druh bliski Fausta Socyna, a bratanica onegoż poszła za... Jana Baptystę Cettisa:)
   Nie koniec na tem! Anno Domini 1578 Batory nadaje wojewodzie krakowskiemu, Piotrowi Zborowskiemu ("najspokojniejszemu" z braci Zborowskich:) przywilej na warzelni zakładanie, a Prowana w niespełna rok później, pospołu z podkanclerzym koronnym Jakubem Rokossowskim, późniejszym...żupnikiem i z niejakim Ługowskim założy warzelni największej w Bydgoszczy, z góry dla Batorego zawarowywując czwartej części zysków! I jeszcze słówko o skali tegoż przedsięwzięcia całego: spór z dzierżawcą żup ruskich, co go poczynania nadwornego medykusa w Kodniu przeraziły okrutnie, wyrokiem się skończył polubownem, że Bucella ma do Kodnia nie więcej zwozić beczek rumu solnego, niźli tysiąc rocznie! Tysiąc! Bagatela...:) A to przecie z warzelni potworzonych bodaj czy nie najmniejsza...
   I cóż tu rzec na koniec? Ano to, że z tych dopiero zestawień i cyfr dochodów widać, jak okrutnie wielgie w tem tkwiły możności... I jakiegoż małego był szczęścia Batory, że mu Fatum nieszczęśne najpierwej wyrwało spomiędzy grona spółpracowników tak dorzecznych najpierwej Rokossowskiego (1580), zasię Piotra Zborowskiego (1581) i nareście samego Prowanę (1584)...:((, chocia ten wszytkiego, co w tem solnem interesie najważniejsze w pierwszych trzech latach swego nad żupami zarządu poczynił... Ledwo trzy lata, na dni przeliczając tysiąc będzie... a jakaż rewolucyja!
___________________________
* ot, chociażby nagrobek ś.p. Katarzyny z Kosińskich Ossolińskiej w warszawskiem kościele św.Jacka.
** pióra Ludwika Chmaja
*** ówcześny "krakowianin" Giovanni Michaelo Bruto pokpiwał sobie ze spółziomków swoich, że na dwunastu kupców włoskich w Krakowie przypada sześćdziesiąt herezji:) Po prawdzie to z temi dwunastoma zbłądził zdrowo; pod koniec XVI wieku Italczykowie niemal wszytkie sklepy w Rynku przejęli!
**** tak, tak! Były czasy, że to do nas przed prześladowaniami z połowy Europy niemal uchodzili choćby tacy, jak Faust Socyn!


 (autor czuje się w obowiązku  uprzedzić amatorów dzisiejszych kropek, że wskutek wyeksploatowania tematu, pomysłów, rezerw, zapasów i zasobów, kropki dzisiejsze są nie dość, że o d...Maryni, to w dodatku na jedno kopyto)
                                 ................


27 kwietnia, 2016

Świętuje 3 Pułk Strzelców Konnych...

... imienia hetmana koronnego polnego Stefana Czarnieckiego, bo tak pułku tego pełna nazwa brzmiała. Winienem pułkowi temu szczególne względy, bo - jak pomną Bywalcy -  to ostatni z tych czterech, którem prześlepił, ustawicznie onych pomijając w przypomnieniach naszych...:((
   Po prawdzie, jak Szczur z upodobaniem powtarza, na niejakiego Wachmistrza się powołując, tom o cząstkach tego pułku jednak pisał, bo primo, żem pisał o 5 Pułku Strzelców Konnych, a to właśnie dawny 3-ci wojennego czasu, nim numeracyi nie odmieniono po bolszewickiej wojnie,  jako też i spominałem słynnych "Huzarów Śmierci" porucznika Siły-Nowickiego (ojca słynnego w PRL-u adwokata w sprawach politycznych występującego).
   Ale przejdźmy do rzeczy i wyjaśnień, w tym przypadku koniecznych. Reorganizując po bolszewickiej wojnie pułki, samodzielnie działające dywizjony i szwadrony, przyjęto pierwszeństwo kolejności pułków ułańskich wywodzących się z dawnych Korpusów Polskich, co ich jenerał Dowbór-Muśnicki w rozpadającej się carskiej Rosji formował. Ale iżby swarów o to pierwszeństwo pomiędzy niemi a pułkami wywodzącymi się z legionowych tradycji ułanów ukrócić, a jenerała zasłużonego i jego żołnierzy nie urazić, chytry Wieniawa podsunął Piłsudskiemu konceptu, by te post-legionowe nazwać szwoleżerskimi i przypisać im znów jako pułkom szwoleżerów numery od pierwszego. Aliści pozostały jeszcze pułki, co z jenerałem Hallerem i jego "Błękitną Armią" z Francyi przyszły i te pierwotkiem ponazywano pułkami dragonów, co się żołnierzom samym nie za bardzo podobało i nie przyjęło się. Równocześnie pojawił się jakoby i inszy podział: na ułanów wojujących w swoich pułkach samodzielnie niejako i na tzw. kawalerie dywizyjne, czyli jaką tam przygarść jeźdźców, wykonujących wobec dywizji piechoty, do której ich przydzielono, funkcje niejako służebne, czyli zazwyczaj zwiad i osłonę w odwrocie... I tych wszystkich żołnierzy (plus pułki Hallera) poczęto nazywać w odróżnieniu od ułanów i szwoleżerów: strzelcami konnymi, wywołując za sposobnością ciągnące się latami spory i swoiste poczucie wyższości u jednych, a niższości u drugich...
   Iżby rzeczy skomplikować jeszcze bardziej, po pokończonej wojnie bolszewickiej, gdy przydzielano pułki do terytorialnych Dowództw Okręgów Korpusów (odpowiednik dzisiejszych okręgów wojskowych), jakiś geniusz w ministerstwie umyślił, by numeracyi tych pułków ujednolicić z numerami tych okręgów i tak pułk, co już miał numeru 3-go, za przydziałem do Tarnowa, czyli V DOK, sam też i nowego numeru 5-go Pułku otrzymał, a w jego miejsce właśnie 27 kwietnia 1922 w Białymstoku nowego 3 Pułku sformowano, aleć właśnie z pojedyńczych szwadronów i dywizyjonów, coż dla braku czasu na pełne pułków uformowanie, w bój były posyłane, jako się tylko gdzie który utworzył, przecie same dla siebie sławy niemałej szablami wyrąbały… 
   Pułk, formowany pierwotkiem w Białymstoku, wrychle do Wołkowyska przeniesiono, co mało pochlebne  żurawiejki natychmiast strzelcom wypominać poczęły*.
  Być może i tą lokalizacją, która nie zapewniała jakichś szczególnie wyszukanych rozrywek, sprawiono, że kadra pułkowa skupiła się na sporcie i przez wiele lat ekipy z 3 Pułku zdobywały laury w w przeróżnych zawodach hippicznych, ale i w dorocznym ogólnowojskowym biegu zwanym "Militari". Gdyby sporządzano jakąś ogólną klasyfikację sportową tych pułków, na podobieństwo ligi piłkarskiej, to 3 Pułk Strzelców Konnych byłby przez wiele lat trzecim także w rywalizacji na ilość zwycięstw i pucharów:)
  Małą osobliwością pułkową było to, że służyło tu ochotniczo kilkoro podoficerów i oficerów Osetyńców (m.in.Znaur Gagjew, Ewgraf Cucite), którzy w czasie wojny walczyli najpierw u Denikina, a po jego klęsce, ramię w ramię z Polakami i w Polsce po wojnie zostali czasowo internowani.
   Kampanię wrześniową pułk rozpoczął w składzie Suwalskiej Brygady Kawalerii, tocząc potyczki w Czerwonym Borze pod Łomżą, Osowcem i Hodyszewem, gdzie zostaje czasowo od brygady odciętym. Przeszedłszy Narew, strzelcy dotarli do Hajnówki i tam ich doszły wieści o wkroczeniu Sowietów. Z jednostek w Puszczy Białowieskiej się znajdujących (pułki Suwalskiej i Podlaskiej Brygady Kawalerii) jenerał Podhorski tworzy Zgrupowanie Kawalerii "Zaza", i temu to zgrupowaniu 3 Pułk Strzelców Konnych w ciężkich bojach pod Kalenkowiczami (21-22.IX) otwiera drogę na południe, ku przeprawom przez Bug i dalej ku rumuńskiej granicy, do której nigdy się już im dotrzeć nie udało. 28 września, po nieudanej próbie bojowego sforsowania Wieprza, pułk, jak i całe Zgrupowanie "Zaza" podporządkowuje się dowódcy Samodzielnej Grupy Operacyjnej "Polesie" jenerałowi Franciszkowi Kleebergowi, z którym walczą do końca, a nawet dłużej, bo do pułku nie dotarł rozkaz generała o kapitulacji i maszerujące w szpicy ku południowi oddziały dostały się w nocy z 5 na 6 października w zasadzkę we wsi Malinowy Dół** i tam zostały rozbite :(( Paradoksalnie jednak, wielu żołnierzy ocalało dzięki koniom, które, by ich jeszcze bardziej nie przemęczać, prowadzono "w ręku" i to one, w ogniu karabinów maszynowych złożyły najkrwawszą ofiarę, zasłaniając zarazem swoimi ciałami strzelców konnych...:(
__________________________
* "Kawał d... zamiast pyska, 
    to są strzelcy z Wołkowyska!"
   "Tyle zysku, ile w pysku,
     mój "ułanie" w Wołkowysku!" 
** - Anonimowy Czytelnik, prostujący przed rokiem moje (i nie tylko moje) myłki w tymże tekście, twierdzi (i najpewniej ma rację), że miejscowość ta nosi naprawdę nazwę Kalinowy Dół. Ja mogę tylko powtórzyć, com rzekł wówczas w responsie, że błędu powtórzyłem za, poświęconym pułkowi, 33 tomikiem Wielkiej Księgi Kawalerii Polskiej (s.55, tekst najprawdopodobniej Lesława Kukawskiego)


                                           .                   

23 kwietnia, 2016

15 Pułku Ułanów Poznańskich dziś święto...:)

...o których to ułanach, jeśli kto co przeczytać pragnie, nim ich zdrowia wypije, tutaj najdzie co więcej napisanego, a i sfilmowanego...:)



                                         

                                                  .

22 kwietnia, 2016

Żupników galeryi continuum, czyli naszego cyklu o dawnej soli dobywaniu część piąta...

Kończyć by się już i może tego cyklu (I, II, III i IV) zdało powoli, by Lectorów Miłych jednostajnością themy nie znudzić, przecie serca nie mam, by od person tak barwnych odstąpić, a zdarzeń tak zapoznanych nie opowiedzieć...
   Spominalim tu już, że Kościelecki za długi królewskie poręczał, pospołu z inszymi, w tem z Janem Bonerem, takoż i o dziarskim starcu, Sewerynie Betmanie. Bratanek pierwszego, a chrześniak wtórego, Seweryn Boner, takoż nam się tu już przewinął, jako ten, co funduszu braterskiego założył, ów słynny róg wielicki za początek majętności onegoż ofiarowując... A miał Imć Seweryn z czego fundować, bo po stryju całej onegoż substancyi dziedziczył, po oćcu chrzestnym zasię nie jeno imię wziął, ale i córkę jedynaczkę z majętnością całą... Ale pokrzywdziłbym Imci Bonera juniora, zaliżbym go jeno za majętności łowcę tu wystawił. Wielekroć ów większych dla żupy jest zasług, ot choćby, jako szybu nowego creator. Dobrej przy tem wiedzy być musiał pan Seweryn, skoro szyb z punktu w złoże utrafił i jakoż nam lustracyje późniejsze donoszą, ów "Boner" sam jeden do dziesiąci tysięcy bałwanów dobywał rocznie, gdy na starem "Serafie" ledwoż do połowy tego urobić szło, a "Regis" stareńki nawet i tysiąca nie dawał...
    Za okazyją możność nam tej kuchni opisywanej tu porównać ekspensa... Rzekliśmy, że kuchnia ta rocznie do 8 tysięcy złotych kosztowała... No to posłuchajmy, wieleż na inwestycje szło! Poczęto owego "Bonera" drążyć z wiosną 1532 roku i rachunki za ten rok za materyał się zamknęły na 592 złotych, najgłówniej na belki, tramami zwane, do obudowy... Tram jeden płacono po ośm groszy (choć potem cena i do ośmnastu przyszła), gwoździ przy tem 63 kopy i koni do wożenia tegoż ośm za 75 złotych, ergo za konia płacili po złotych 9 i groszy 12. Jakeśmy zatem o płacach gwareckich gwarzyli, przyjdzie nam z tegoż policzenia, że trzy do czterech niedziel robić by kopacz musiał, by go na konia pociągowego stać było...
    Z ekspensów lat następnych najciekawsze te może, co za parcelę, na której szyb stoi zapłacono (96 złotych) i lina tęga, za późniejszą pryncypalną w szybie służąca: 23 złote... Summa onych ekspensów za lata drążenia trzy pochłonęła 1 507 złotych, ergo dopieroż przy tem mamyż tego pojęcia, wieleż ta kuchnia ciążyć musiała...
   Lat trzydzieści później kolejnego szybu, "Bużeninem" zwanego, drążąc ekspensa przyszły do summy 3 450 złotych, czyli znowuż ani się tego jednem rokiem,... ba! półroczem nawet onej pierwszej w dziejach naszych stołówki :) się nie równał... A że ów z górą dwakroć "Bonera" w kosztach pobił, to k'temu jeszcze się nawrócić przyjdzie, boć nie jeno inflacyi to sprawa...
   Jakoście może już i wyrozumieli sami, szyb nowy drążony imieniem żupnika go budującego zazwyczaj zwano. Nie inaczej z "Bużeninem", a miano swe wziął ów od Hieronima Bużeńskiego, co czasom swoim spółcześnym najwięcej szlachetnością i zacnością się własną wsławił. Trzy lata po skonie Imci Hieronima, najpierwszego naszego herbarza składający Bartosz Paprocki, tamże tak o niem popisał:
"...o nim mawiano jawnie jeszcze za żywota jego: Kto by chciał cnotę wymalować, a nie miałby do tego wizerunku, może mieć z Bużeńskiego Hieronima osoby..."
    O cnocie tejże świadczyłby i ten, bez precedensu bodaj, przypadek, że ów nie tylko, że majątku na soli nie zrobił, ale i po własnej dobrej woli Roku Pańskiego 1577 dymissyją wziął i z podskarbiostwa, a i z żupnikostwa zarazem, zaczem król jegomość go arcysowitą nadgrodził penssyją roczną na żupach zapisaną do 2 500 złotych! I Bużeński z onych dwóch i pół tysiąca rocznie podziekował za tysiąc, nad miarę to widząc za zasługi swoje! Prawda, że i półtora było na czasy tamte kwotą wielgą, przecie by kto brać nie chciał, gdy dają? Jeszczeć w Polszcze? Wiem ja, że tu mi Lectorowie wraz zmyślenia zarzucić gotowi, ale cóż mnie rzec więcej ponad to, że Bóg widzi niewinność w tej mierze moję, a cnoty Bużeńskiego takoż niechybnie nie przepomniał... Zdarzenie to i na tamte czasy było tak niebywałe, że gdy Imć Hieronim pomarł był, familija mu na nagrobku ryć kazała: "...diu optante quietis amore, sua sponte deposito, animo tranquilo et sereno..."*
    Nie jedyna to w żywocie Imci Bużeńskiego osobliwość... Poczynał swej kariery jako duchowny i przyszedł był na dworze biskupa poznańskiego, Seweryna Branickiego, do godności skarbnika, przy tem go do godności kanonika katedralnego chciano wynieść, aleć ten za ów zaszczyt nie dość, że podziękował, to i wrychle sukienki duchownej zrucił! Roku Pańskiego 1550 skarbnikiem swojem uczyniła go królowa Bona, żupami zaś administrować począł dwa lata później... Inszych zaszczytów niechając, to jedno rzeknę, że na podskarbiostwo wielkie koronne był go Zygmunt August wyniósł w 1569 roku... przecz tak skrupulatnie one godności wyliczam? Ano temu, że starczy te daty zrównać, by wiedzieć że w dobie nocy świętego Bartłomieja, kalwini w Polszcze do najwyższych przystąpić mogli godności! Tak, tak, Czytelniku Miły! Nie myłka to: ów niedoszły kanonik poznański nie dość, że sam na kalwinizm był przeszedł to i z arianami się bratał... W Żabnie, takoż i we Wieliczce samej zborów kalwińskich fundował!
   Mnie jednak nie o religijne tu szło cyrkumstancyje, a o Bużeńskiego na solnych dziełach czynności. Ano...poczęliśmy od szybu przezeń drążonego, dołóżmyż i tego, że się dobrał bodaj z najmędrszym i najzacniejszym bachmistrzem, którego Wieliczka miała: Florianem Morsztynem. Ów zaś godzien miana swego mieć w spiżu rytego za jedną choćby czynność, o której najlepiej niechaj sam opowie:
"...Wiatrów (tu w rozumieniu przewiewu, a szerzej: świeżego powietrza - Wachm.), kiedy robotnicy mieć nie mogli, w jednym kącie w szybie przeprawiłem rury, któremi miechy kowalskie przyprawiwszy, wiatr na dół pędzono i zawsze był wiatr dobry..."
  Proste? Pewnie, że proste! Zwyczajna to rzecz, że genijalne wynalazki na ogół są proste... i takiemi się wydają, wszytkim , co po ich odkryciu na nie baczą... Czemuż ich zatem sami nie wynaleźli przódzi?
   Podobnie za Bużeńskiego i Morsztyna przyszło się wielickim gwarkom zmierzyć z inszą jeszcze paskudą górniczą, co i dziś inżynierom i sztygarom po kopalniach sen może spędzić z powiek... Z kurzawką... Najprościej rzekłszy to warstwa drobnego piachu nasyconego wodą, luboż gliny sielnie nawilgłej. Trzyma się toto ścierwo w kupie, póki gleby okoliczne trzymają, ledwo jednak od którejbądź strony kto tego dotknie i podkopie, odmienia się migiem w stan płynny i zalewa wszytko, a zda się końca nie mieć... Za naszych już czasów przyszło nam słyszeć i czytać, że ot... która z kopalń w Rybnickiem, luboż miedziowych w Lubińskiem, o metrze warszawskim nie spominając,  robót wstrzymać musiała, bo się z kurzawką zetknęła...i dla naszej techniki to nieraz na miesiące była liczona strata!
   Latem 1564 roku tak właśnie na szóstym ledwo metrze "Bużenina" kopiący wleźli w kurzawkę, ówcześnie zydzem zwaną, niczem w jaką leguminę roztopioną... Przyznać wypadnie, że to nie wieliccy byli gwarkowie, jeno olkuscy, których Bużeński ściągnął dla sławy niemałej, a i dla konceptu oszczędnością niemałą pachnącego, by podwójnego szybu cembrowania pojedynczym zastąpić, którego oni stawiać umieją nie słabszego niźli dawniejsze wielickie podwójne... Dygressyją czyniąc, onych starszy, Hanusz Fajgiel w rzeczy samej był arcyrzadkim pechowcem... sztolnia której w Olkuszu drążył, do głównego złoża nie doszła; z "Bużeninem" nie poradził, a i w Bochni szybu "Polnego", którego także samo zydz począł pogrążać, uratował dopiero jego następca Szymon Łochocki...
   Wieliccy czem prędzej nawrócili się do systemu dawniejszego, aleć napór kurzawki tak był wielgi, że się skrzynia dębowego podwójnego cembrowania (tramami na chłopa szerokiemi!) wgięła tak, że trza było robót poniechać i jeno wody szyb zalewającej dobywać... Co trza Bużeńskiemu przyznać, że konstytucyi nerwowej był silnej... Jego uporowi zawdzięczać, że rokiem następnym górnicy (tym razem z Tarnowskich Gór) arcyprzemyślnym systemem legarów ocembrowanie wzmocnili tak, że szło się przez kurzawkę przebić a potem już od spodu wód ściekających dobywać... szło to latami, bo technika prawdawna, ale i wód ogrom... Przy tem nie sposób było w bok chodników drążyć, by woda niemi nie chlusnęła i tak "Bużenin" chcąc, nie chcąc, minął pokłady soli zielonej i dopieroż w trzeciej solnej warstwicy szło począć właściwej roboty kopackiej...
  Ano i przyjdzie mi na koniec do tej miodnym słowem pisanej Bużeńskiego apologijej krztyny dziegdziu dodać... A rzecz cała w tem onegoż dobrawolnem się usunięciu, co spokoju nie dawało... Ano jest tak czasem, że jak człek czuje, że coś się w układance zgodzić nie umie, a dokazać w czem rzecz nie poradzi... warto czasem pojrzeć ku przodowi, co się w naszym przypadku na następcę Bużeńskiego przekłada... I jeszcze jedna prawda stara: że jak nie wiadomo o co idzie, niechybnie to o grosiwo idzie...
   Jako wejrzym na profity z żup pod rządem arcypoćciwego i zacnego Imci Hieronima, wyjdzie nam:
- średniego dochodu za lata 1556-1563   33 tysiące złotych
- w roku 1563   48 tysięcy
- w latach 1565-1569 średnio po 38 tysięcy
- w roku 1576   28 tysięcy...
   Ano i w tem sekret cały... Mógł być Bużeński do bólu szlachetnem i ućciwem, cóż że za rządów jego profit żupny począł się kurczyć... A nam król nastał nowy, dziarski, co o wielgiej wojnie z Moskwą zamyślał, ergo wielgich potrzebował pieniędzy... A że staruszek Bużeński ich mu już dać nie umiał, tedy zapewne i jaka cichcem między niemi rozmowa, po której się Imć Hieronim "z dobrawoli" dał spensyjonować; temuż pewnie i owa hojność królewska w tejże pensyi wysokości...
   A cóż z żupami? Ano objął je człek, co przyrzekł Batoremu czynszu rocznego...nie mniej niźli 56 tysięcy rocznie!!! I dokazał tego!!! Ba!... jako w półtora roku później królowi przedstawił rozrachunku swego... wyszło, że okrom tychże królowi należnych...sobie przydał zysku na jakie 24 tysiące!!! Cóż to za czarodziej, zapytacie może... Ano odpowiem, takoż i jak tego dokazał, aleć już w części tegoż cyklu następnej...:)
___________________

* "...z własnej woli ustąpiwszy, z duchem spokojnym i pogodnym..."




                                 ................

19 kwietnia, 2016

Święto 11 Pułku Ułanów Legionowych :)

Dozwolę sobie Lectorom Miłym przypomnieć, że się godzi dzisiaj kielicha wznieść na okoliczność święta,11 Pułku Ułanów Legionowych imienia Marszałka Edwarda Rydza-Śmigłego , bo taka to nazwa była od lat trzydziestych oficjalną, uczcić toastem za pamięć pułku tegoż, takoż jak i dziś przypadającej rocznicy bojów tegoż pułku o Wilno, prowadzonego pod komendą Mariusza Zaruskiego, o którem najwięcej żeśmy przy sposobności noty o Rzeczpospolitej Zakopiańskiej rzekli...:)

17 kwietnia, 2016

O pogromie pod Abukirem opowieści pokończenie...


  Bywalcom, ma się rozumieć, wiedzieć, że nota dzisiejsza pokończeniem jest cyklu całego, któregośmy wywiedli od niedoszłych spotkań na morzu napoleońskiej armady inwazyjnej do Egiptu zmierzającej a tropiącą Francuzów flotą Nelsona, które to floty, dla najrozmaitszych przyczyn, się trzykrotnie na morzu minęły I , II , IIIIV , V , VI ). Samej bitwy żeśmy poczęli opisywać przebiegu w części V, od której znów VI jest w zasadzie jedną wielką dygresją, po części i Waszemi uwagami sprawioną:).
  Pora nam do tej nocy w zatoce Abukir nawrócić i dać nareście zatonąć temu, co zatonąć miało, zginąć tym, którzy mieli świtania nie dożyć, zasię jakich tejże całości może i podsumowań dokonać... Byłaż w części poprzedniej kontrowersyja nieduża względem map czytelności, tom i szukał czego lepszego, najdując nareście na paginie magazynu "Mówią Wieki" poniższej mapki, której gdybym był znał przódzi najpewniej darowałbym sobie i Wam opisywanie tego wszystkiego i odesłał do ichniego opisania, tak ta rzecz bowiem tam jest dokumentnie wyłożoną...




 Skoro rzecz całą mamy, jak na dłoni wyłożoną, skupmy się zatem na niejakich poboczach, które jednak zdają mi się na tyle ważkie, że warto spomnieć o nich. Uderza w tej bitwie wielkość strat, osobliwie wśród oficyjerów brytyjskich, bo te francuskie są poniekąd proporcjonalne do całości; trudnoż na okręcie, na którym niemal cała zginęła załoga, oczekiwać, że ocaleją akuratnie oficerowie...
  Najpierwsze czego to dowodzi, to tego, że się owi nie chowali i kulom nie kłaniali... I w rzeczy samej był w brytyjskiej marynarce swoisty "sznyt" nakazujący oficerom trwanie niewzruszenie w czasie bitwy na swoim posterunku i za niehonorowe uważający jakiekolwiek od tego odstępstwo. Pytanie może i zasadne: ilu na skutek tej "mody" przyszłych Nelsonów czy Rodneyów nie dożyło nawet awansu na kapitana?
   Przyczyna wtóra to niewątpliwie celowa chęć co gorliwszych strzelców, by właśnie kadrę przede wszystkim razić (Nelson pod Trafalgarem od takiego właśnie ostrzału zginie), ale i to nie wyczerpuje kwestii... owoż pokazuje się, że w tęgiej między okrętami strzelaninie, równie zabójcze dla załogi co kule i odłamki ze szrapneli wroga, pokazują się własnego okrętu elementy, które rozbijane ogniem armatnim idą w drzazgi i te właśnie "drzazgi" biją we własną załogę. Mówiąc "drzazgi" rozumiem, że tak sobie tego właśnie Lectorowie imaginują, tem zaś czasem owe "drzazgi" wyrwane z nadburcia, masztów, czy pokładu czasem miewały postać metrowej belki czy szczapy, tnącej powietrze z prędkością bliską owej kuli armatniej, która je wyrwała z poszycia... że nie wspomnę o spadających na pokład z kilkunastu metrów rei, czyli potężnych i ciężkich belek z całego pnia drzewa nieraz czynionych.... Sęk w tem, że te same kawały drewna latające pod pokładem, gdzie większość marynarzy pracowała przy działach, miały tam dość ograniczoną przestrzeń, czego nie sposób powiedzieć o otwartym pokładzie, zwłaszcza tylnym, gdzie przebywała większość oficerów.
   Zresztą nawet i elementy pozornie drobne, przecie lecące z ogromną prędkością, potrafiły być równie zabójcze. Rozbity na "Orionie" blok linowy rozrzucił na wszystkie strony krążki, po których przesuwały się liny i taki właśnie krążek najpierw zabił sekretarza Saumareza, Bairda, poranił midszypmena Mellsa, by nareście grzmotnąć w udo samego kapitana, obalając go na pokład. Saumarez przez moment myślał nawet, że to kula mu nogę właśnie urwała i ostatnia nań przyszła godzina, aliści choć pokończyło się dlań na poranieniach i potłuczeniach, chodzić dni kilka nie poradził i nawet w wydanej przez Nelsona uczcie dla uczczenia zwycięstwa udziału nie wziął, podobnie jak poległy kapitan "Majestica" Westcott.
  Dwa z tych okrętów spotkały się jeszcze niezadługo po bitwie. Oto francuski "Genereux" przechwycił na morzu posłanego do Anglii z wieściami o wiktorii "Leandra". Skutek tego był taki, że w Londynie się najpóźniej o wszytkiem wywiedziano, bo dopieroż w październiku, zaś uboczny skutek może i drobny taki, że nim się "Leander" poddał, wyrzucono za burtę wszelkich kodów i map, takoż i przesyłanych raportów, w tem i zwyczajnej marynarzy korespondencyi do rodzin, tandem naprawdę niewiele mamy relacyj na gorąco spisanych, ale jest między niemi i taka, która wspomina o narodzinach dziecka jakiegoś podczas tejże batalii* :)
   Z jednej strony nie sposób nie podziwiać niezwykłej determinacji Francuzów, gdzie opisany przypadek kapitana "Tonnanta", Aristida Dupetit-Thouarsa, który utraciwszy nóg obu, kazał się do beczki z trocinami włożyć, by móc zachować wyprostowanej pozycji i nadal podkomendnymi dowodził, a nim pomarł z krwie upływu, rozkazał jeszcz bandery przybić do masztu, co ówcześnie rozumiano jako zakaz jej opuszczenia (poddania się). Z wtórej znów strony jest ciekawe świadectwo brytyjskiego marynarza Johna Nicole'a, weterana jeszcze starć z amerykańskiej wojny o niepodległość, który wspominał rezygnację i rozpacz wyłowionych z wody ocalałych z eksplozji "L'Orienta":
"Na wojnie amerykańskiej, kiedy braliśmy francuski okręt [...] jeńcy byli tak weseli, jakby to oni nas pokonali. Fortune de guerre, mówili; dziś wy nas, jutro my was zwyciężymy. Ci wzięci dzisiaj na pokład byli nam wdzięczni za ratunek, ale siedzieli ponurzy i załamani, jakby każdy z nich własny statek utracił".
   Cały następny dzień trwało dobijanie francuskiej floty, pomimo że ostatnie załogi francuskie nie mogły mieć już żadnych złudzeń co do wyniku tych zmagań. Ostatni (po ucieczce kontradmirała de Villeneuve'a** na "Guillaumie Tellu" i z towarzyszącymi mu "Genereux" oraz fregatami "Diane" i "Justice") walczący jeszcze "Tonnant" poddał się jednak (mimo owej przybitej bandery) dopiero gdy zmarł kapitan, a walczący właściwie wrak został otoczony przez cztery brytyjskie okręty.
  Napoleon dowiedział się o klęsce dopiero 13 sierpnia, gdy ścigającego jaki mameluków oddział, kurierzy dopadli gdzie na Synaju. Sekretarz de Bourienne zanotował, że był przez długą chwilę przytłoczony tym nieszczęściem. Miał ponoć zawołać "Brueyesie nieszczęsny, cóżeś ty uczynił!" najwyraźniej nie przyjmując do wiadomości, że on sam jest tej klęski w niemałej części przyczyną i za nią ponosi odpowiedzialność. Być też i może, że przy swoim umyśle i zdolności błyskawicznego rozumowania, był jednym z niewielu, którzy w lot pojęli wszystkie, nawet te najbardziej dalekosiężne skutki tej klęski, wśród których uwięzienie jego i jego żołnierzy w Egipcie bynajmniej nie wyczerpywało listy...
  Na koniec bym o jeszcze jednej chciał przypomnieć sprawie, osobliwie tym, co się na jakie do Egiptu wywczasy wybierają...:) Otóż owo całe złoto kawalerów maltańskich, którego zabór i załadunek żeśmy w części tegoż cyklu wtórej opisywali, w czasie batalii znajdowało się na, a ściślej: pod pokładem flagowego "L'Orienta", tegoż właśnie który eksplodował, zasypując płonącemi szczątkami całą zatokę na pół mili wokoło... Ano i podług mojej wiedzy dopotąd to jedynie mikre z tego cząstki odnaleziono, zatem kto się za wybrańca Fortuny uważa, może miast miejscowych "złotych pociągów" luboż ich miraży szukać, może całkiem realnego złota w zatoce Abukir poszukać...:)
__________________________
* - nie było niczym niezwykłym, że na okrętach jednak przebywały i niewiasty. Pomijając portowe ladacznice, które niemal zawsze marynarze próbowali jakoś przemycić w rejs, wierząc, że znalezione na pełnym morzu nie spowodują zawrócenia okrętu, czasami podróżowały nimi i żony niektórych oficerów, lub też czyniono "grzeczność" jakiejś żonie przewożonego dyplomaty czy generała wojsk lądowych, natomiast w zasadzie zawsze z żonami podróżowali niektórzy okrętowi specjaliści, zbyt cenni, by się ich umiejętności i wiedzy pozbywać zbyt wcześnie. Niektóre z tych żon głównych artylerzystów, żaglomistrzów, cieśli czy nawet niektórych zasłużonych marynarzy zostawały wdowami, nieraz na własne oczy widząc śmierć mężów swoich... Cztery takie wdowy właśnie kapitan Foley z "Goliatha" kazał wciągnąć po Abukirze na listę załogi, zapewniając im zaprowiantowanie i żołd i poniekąd rozpoczynając narodową dyskusję nad systemem zaopatrywania wdów i sierot po poległych...
** -przyszły przeciwnik Nelsona spod Trafalgaru. Nie ścigano uciekających, bo każdy z brytyjskich okrętów miał takielunek w gorszym stanie, niż nie biorący dotychczas w walce Francuzi.


                                 ................


14 kwietnia, 2016

O nudach na pudy*...

 Przedkładałem jeden z Lectorek, której się archeologiczne przygody marzą, że to nic miłego, ani romantycznego, alem chyba nie przekonał...:) W nieoczekiwany sukurs przyszedł mi nie kto inszy, jeno sama pani doktor Marta Guzowska z Instytutu Archeologii Uniwersytetu Warszawskiego, specjalistka od ceramiki egejskiej i anatolijskiej z II tysiąclecia Ante Christum Natum, ninie we Wiedniu pomieszkująca i od czternastu lat pracująca w międzynarodowym zespole wkoło legendarnej Troi kopiącym... Można chyba uznać, że wystarczająco w to wdrożona, by wiedzieć o czem prawi, nieprawdaż?:) 
  I otoż się Pani Doktor zamarzyły laury także literackie, zatem popełniła całkiem znośny "kryminał", sub titulo "Ofiara Polikseny", którego akcja toczy się właśnie w środowisku archeologów, zaś główny bohater (mężczyzna) o archeologii mówi tak:
"Jeśli ktoś wam powie, że archeologia jest pasjonująca, możecie go od razu wyśmiać. Ciekawe to są filmy z Indianą Jonesem i Larą Croft. Te ostatnie nawet ciekawsze, ze względu na walory estetyczne Angeliny Jolie w krótkich spodenkach. Archeologia jest nudna, aż się flaki przewracają.
   Myślicie sobie pewnie, że to takie romantyczne: archeolog w fajnych ciuchach stoi nad wykopem i patrzy, jak kolejne uderzenia kilofa odsłaniają ruiny zaginionych cywilizacji. Przykro mi, jeśli was rozczaruję, ale to gówno prawda. Po pierwsze: możecie od razu zapomnieć o kilofie. Większość pracy wykonuje się małą szpachelką i pędzelkiem. Wiecie, ile w takich warunkach trwa odsłonięcie, nie żadnej tam cywilizacji, tylko głupiego stłuczonego garnka? Nie wiecie? To się domyślcie.
   Po drugie: panie i panowie, zaginione cywilizacje nie istnieją. Wszystkie zostały już dawno znalezione, skatalogowane i mają doczepione metryczki. Archeologia jest mniej więcej tak samo romantyczna jak księgowość. A praca wygląda podobnie: polega głównie na zapisywaniu setek, tysięcy numerków. Numery warstw, numery obiektów, numery skorup, numery kurwa-nie-wiem-czego-jeszcze. Potem się te numery wprowadza do bazy danych, grupuje, analizuje i pisze raport, który ma w sobie tyle romantyzmu, co kwartalne sprawozdanie finansowe kiosku Ruchu.
   Poza tym normalnemu człowiekowi ciężko jest wytrzymać dzień pracy, który się zaczyna pobudką o piątej, przed wschodem słońca, a kończy po północy ostrą bibką i wypełniony jest niezliczonymi godzinami w upale, który powinien być zakazany konwencją genewską. Powiem tylko tyle: gdyby jakikolwiek więzień, polityczny czy nawet zwykły kryminalista, był zmuszany do pracy w takich warunkach jak my, Amnesty International już dawno by interweniowało."
   Sam usiłując oddać ów bezmiar nudy porównałem to do obserwowania jak schnie farba na ścianie. Błąd podwójny, bom po pierwsze przepomniał o wartach we wojsku ongi pełnionych, po wtóre, owa schnąca farba, jeśli świeża, potrafi się czasem wielce w fantazyjne wzory komponować...:)
A Wy, Mili Moi, jakie macie najstraszniejsze nudne wspomnienia?:) Co Was przeraża w tej mierze ?
_____________________________
* pud - dawna rosyjska jednostka wagowa, równa 40 funtom, czyli na współcześne to będzie jakie niecałe 16 i pół kilograma. Zatem określenie "nudy na pudy" będzie wprawdzie rusycyzmem wywiedzionym z dawnej Kongresówki, ale ten akurat jest chociaż uroczy...:)

10 kwietnia, 2016

O niektórych Wachmistrzowych inwestygacyjach muzycznych....I

 Przyjdzie mi się dziś Towarzystwu zdradzić ze swemi skłonnościami, które co tu dużo kryć, wielce są proste, by nie rzec prostackie, no ale czego się po człeku spodziewać, co mu stajnia drugim domem...?:(( Jeśli kto z Lectorów Szanownych jest kultury wysokiej i ponad ludowość, a ściślej pewnie i ponad ludyczność, wyrastającej, niechajże tej dalszej lektury poniecha, iżby się nie musiał ze wstrętem otrząsać. Inszych, co się jako i Wachmistrz nie stydają tego, że jeszcze ich dziadowie, jeśli nie ojcowie, chodzili za pługiem, a za potrzebą  za stodołę, dalej upraszam...
  Jedna z tych fascynacyj moich się tyczy zjawiska znanego niemal we wszytkich Europy krajach jako "taniec drewniaków", czasem "taniec sabotów", luboż w angielszczyźnie clog dance, gdzie sobie kmiotkowie dawni, tegoż obuwia dla ubóstwa swego, najwięcej zażywający, z charakterystycznego stukotu poczynili i elementu rytmicznego, aleć i nawet ten stukot włączyli w muzyczną swych tańców oprawę, znajdując w tem prawdziwie upodobanie...:) Godzi się dodać, że u Flamandów to nawet może i więcej mieszczan i biedoty miejskiej tańce, niźli kmiotków, zaś w Polszcze, o dziwo, rzecz jest mało znana, najpewniej temuż, że choć drewniaki znano, przecie nawet i kmiotkowie naszy czeguś mięli onych za stydliwe i więcej znajdziecie dawniejszych rycin, malunków czy opisów chłopstwa bosego, niźli chodaków zażywającego... Nie mówiąc już o tem, że buty z cholewami były punktem honoru i ambicji bodaj w każdej dzielnicy kraju naszego...:)
  Zda się żem jeszcze na dawnem mem blogu niektórych wynalezionych naówczas perełek był pomieścił:


 Jak już zapewne niektórzy Lectorowie (choć dziś pewnie właściwiej Was będzie Spectatorami zwać:) bystrze dostrzegli, rzecz jest po świecie tak popularną, że się w krajach wielu osobnych na to urządza festiwali i pokazów. Przy tem owe drewniane chodaki, z których rzecz się wiedzie, dawno już ustąpiły miejsca butom wprawdzie ciężkim, wielce męskie robociarskie przypominającym, przecie wiązanym, czy zapinanym, w których już nie tak łacno jako w drewniakach się zaplątać, onych pogubić, czy i krzywdy komu uczynić...:)
  Ale tak po prawdzie, tośmy tu dopiero krótkiego uczynili wprowadzenia...:) Inwestygacyja, o której w tytule mowa, tyczy się zapisu z domowej jakiej dawnej prywatki z amerykańskiej Karoliny Północnej, którego przywołuję poniżej. Was proszę o zwrócenie uwagi, okrom całej galeryi postaci i typów przepysznych i wspaniałych (osobliwie orkiestrantów polecam:), na samego kamerzystę, który nam mignie zaraz na początku czwartej minuty(a i kilkukrotnie później), gdy towarzysząc filmowanej dziewuszce, wpodle lustra tańcującej, i sam siebie niechcący sfilmuje, aleć najwięcej mi będzie szło o parę, która się pojawi około połowy trzeciej minuty, gdzie niewieście przypominającej ożywioną wielce anorektyczną mumię egipską towarzyszyć będzie jegomość, Spectatorom starszym niechybnie na myśl przywodzący Breżniewa Zmartwychwstałego...:)
Pocznijmyż może od tego kamerzysty, czyli wielce cenionego amerykańskiego dokumentalisty, Davida Hoffmana:) Ale najlepiej jeśli to on sam o swoim tu opowie telewizyjnym debiucie, bo tak naprawdę to właśnie tym był ten przytoczony filmik...
Pora teraz na ową parkę wielce leciwą... Owóż, pokazuje się, że owi tam byli nie bez przyczyny, a całość możemy cokolwiek tak postrzegać jakoby to na jakich pierwocinach zamysłu o powołaniu naszego "Mazowsza" gdzieści tam pospołu z inszemi amatorami mieli potańcować sobie Tadeusz Sygietyński i Mira Zimińska-Sygietyńska:)
Jegomość bowiem wielce do Breżniewa podobny, to niejaki Bascom Lamar Lunsford, właśnie taki trochę Sygietyńskiego może i trochę Oskara Kolberga dawniejszego, odpowiednik z Appalachów, którego poniżej możecie obejrzeć przy pracy, a i przy niejakich z przyjacioły zabawach, w tem i z połowicą własną, ową zasuszoną mumiją z filmiku głównego, Fredą Metcalf English...



 Ano i tak szperając wpodle tejże postaci, żem się wywiedział, że w roku 1927, w mieścinie Asheville w owej Karolinie Północnej, miejscowi kupczykowie, a ściślej onych Izba, organizując dorocznej wystawy rododendronów, zaprosiła młodego naówczas bohatera naszej inwestygacji, by onym tam pospołu z miejscowemi jakiemi muzykami, poprzygrywał podczas onej wystawy... Rzecz się powtórzyła w rok później, potem w następnych i tak dalej, i dalej, aż rododendrony gdzieści tam po drodze wypadły z programu i mało kto dziś o nich pamięta, za to poświęcony pamięci Lunsforda Mountain Dance and Folk Festival ma się niezgorzej i najpewniej nas jeszcze przeżyje, a i może parę pokoleń kolejnych...:)

                                         ......................

06 kwietnia, 2016

Kendenzatora jak sobie przysposobić przyzwoitego, czyli ex libris Wachmistri kolejne...

    Rzecz, której bym pragnął dzisiejszej poświęcić notki nosiła ongi tytuł: "Izys Polska czyli Dziennik Umieiętności, Wynalazków, Kunsztów i Rękodzieł, Poświęcony Kraiowemu Przemysłowi, Tudzież Potrzebie Wieyskiego i Mieyskiego Gospodarstwa." i w zasadzie do tegoż titulum nic już prawie dodawać nie potrzeba, bo wyjaśnia on wszystko:) Czasopismo to, redagowane pierwotkiem przez wielce zasłużonego popularyzatora Gracjana Korwina, którego próżno Wam szukać w Wikipedii, nawet bułgarskiej, choć jego następcę i kontynuatora, Antoniego Lelowskiego już w polskiej znaleźć można:), wychodziło w latach 1820-1828, z tem że do roku 1821, czyli do swej śmierci redagował je Korwin, zaś Lelowski go w tem jeno wspomagał.
         Prawdę rzekłszy, nie wiem też, przecz przerwana została ta działalność w roku 1828, najpewniej z przyczyn najczęstszych ówcześnym czasopismom wszelkim, czyli finansowych... Nie umiem też powiedzieć, czemu na rok 1825 zaniechano wydawania tego dziełka, czyniąc numeracyję kolejnych tomików i zeszytów jeszcze bardziej zawikłaną... W szczegóła nie wchodząc, dość rzec będzie, że Lelowski "swoje" numery liczył od początku, rok każdy miał się teoretycznie składać z dwunastu zeszytów, grupowanych po trzy w tomiku, zatem prosząc o numer jaki z artykułem koniecznem komu, do dziś w bibliotece trzebaż prosić, dając nie tylko zeszytu numer, ale i tomiku, a jeszczeć na dokładkę rocznik czasopisma nie jest tożsamem z rokiem kalendarzowym...
       Kto by jednak cierpliwość miał poznać pierwsze u nas, a także jak twierdził w 1904 Kucharzewski: "[...] jedyne u nas, przez tak długi czas wychodzące czasopismo przemysłowo-techniczne. Osiemnasto-tomowego zbioru nie zostawiło po sobie żadne inne, aż do czasów Przeglądu Technicznego", tego skierować mogę do cząstkowo zdigitalizowanych zbiorów tutaj, tutaj i tutaj...
      Pismo pozostawiło też po sobie zarówno rozbudzone potrzeby, jak i wyznaczyło pewien standard, zdecydowanie przewyższający to, co w "kącikach" podobnych tematycznie oferowały czasopisma insze...
Wachmistrz akuratnie jest posiadaczem szczęśliwym dwóch jeno tomików z roku 1826, z którego jeden poniżej wystawiam. Artykuły, których żem fotografował*, mniemam, że i dziś by się mogły okazać przydatne, a mianowicie:
"Aparat do odebrania wódce nieprzyiemnego smaku" oraz "Chłodnica, czyli kondenzator do zgęszczania pary gorzałczaney":)








________________________________________
* - fotografije w rozdzielczości niezgorszej, tandem komu mało wyraźnie czytać, niechajże kopiuje (nie bronię:) i u siebie wpodle woli uwiększa...:)
                                 ................