30 stycznia, 2020

Cokolwiek metaforycznie...

Tegoż widoczku szłoby zatytułować "Ulica się skończyła", co by też i prawdą było, bo choć i przódzi tam asfaltu ni bruku nie uświadczył, to choć czem na kołach czterech jeszcze dojechać szło, a odtąd już tylko konik pozostał niezawodny... Choć to na mapach i planach wszelkich wciąż jako ulicę znaczą:
Aliści nie o to mię szło, by wyższości koni nad automobilami dowodzić, boć ona przecie oczywista, jeno że rzecz cała zda mi się niejako alegoryczną, bo miano owej ulicy brzmi: Przyszłości.




22 stycznia, 2020

O księgosuszu i mądrości niektórych przodków naszych...

   Flasze stawiam pełne przeciw pustym, że lwia z Was część bodaj nigdy w życiu o księgosuszu nie słyszała, co jeno zasług przodków naszych sprzed wieku uwiększa, a chciałoby się, byśmy podobnie zapomnieli i nie słyszeli o odrze, śwince, grypie, eboli, ASF i tysiącu inszych paśkustw ludzkość i żywinę trapiących. Odra nawiasem najpewniej z tegoż samego źródła się wzięła, co i księgosusz, jeno że jedno gdzieści wpodle IX-XI wieku poszło na ludzi, a wtóre bydełko sobie upodobało.
   Księgosusz bowiem to arcypaskudna choroba bydła, które w podobie do cholery postępuje arcychyżo i do sześciu dni sztukę zarażoną do śmierci przywodzi, przódzi ją jednak umęczywszy ponad wszelkie wyobrażenie, umartwiając za koleją wszelkie błony śluzowe. Najpewniej, jako większości utrapień naszych, żeśmy onej powzięli ze wschodu, od bydła którego ze sobą pędzili Mongołowie na Kijów idący, zasię na nasze i madziarskie ziemie w połowie XIII stulecia. Poszło potem od tego po totus Europeae, okrutnie dziesiątkując krówki i byczki nasze, choć szczęściem te, których Columbus był na Haiti przywiózł, od tegoż przekleństwa wolnem były i bydło, co się po stepach obu Ameryk rozpleniło nad podziwienie, łajdactwa tego nie znało, co wielce dopomogło Argentynie i Ameryce w wydrapaniu się na szczyt światowych wołowiny producentów.
  Wróćmyż jednak do antecessores naszych i pytania dla jakiej przyczyny tak ich poważam. Ano bośmy wiek temu stanęli przed wyzwaniem okrutnym, a sprostaliśmy onemu jako nikt przed nami we świecie! Ale idźmyż ab ovo... Plag tegoż księgosuszu przez wieki przeżyliśmy nieskąpo, przecie mało kiedy takich, co kraj cały krówek i wołków pozbawiały, a o to przecie wielce łacno było przy wielkich spędach bydła na jarmarki w Przemyślu czy Przeworsku, gdzie onych niebożątek gnano tysiącami, nawet i z Mazowsza czy Litwy. Aliści z rokiem 1917, jakoby mało było dopustu bolszewickiego, w całem tem zamęcie i chaosie owych dni nieszczęsnych, przyszłoż jeszcze i k'temu, że i owo plugastwo łeb podniosło i przyszło do Rossyi znękanej, zasię przetoczywszy się przez nią krwawym śladem i stosami bydlęcych trupów, przyszło wraz z wojną 1920 roku na ziemie nasze. Wiadoma rzecz, że tamtych czasem insze zgoła były pryncypia i zdałoby się, że gdy o gardła nasze i wolność szło, bydlątkom poczekać przyjdzie niemało zaczem się kto o onych niedolę upomni, a jeszczeć i więcej, gdy zaradzi czego... :(
   Tem zaś czasem, iście jakoby to nie w Polszcze było, znaleźli się i ludzie, i myśl, i pieniądz, a nade wszytko zrozumienie tego, że jako w tej czarnej godzinie jeszcze i bydła nie stanie, to nie dość że się i liczba z głodu pomarłych uwiętszy ponad wyobrażenie i to nie tylko po wsiach, ale że wsi przyjdzie od zera odbudowywać, czego znów nie wiedzieć czy krajowi tak srodze doświadczonemu sił i zasobów wystarczy, by się z klęsk tych podźwignąć! Nade wszystko zaś podziw mój budzi odwaga, której naówczas nie zabrakło, by iść ścieżkami, któremi przed nami nikt jeszcze nie kroczył i szukać konceptów, gdzie ich przed nami nie szukano...
  Wymieńmyż zatem te persony nieulękłe, tego rozumu i ducha wielkiego, dziś tak kaducznie przepomniane... Najpierwszy z tych odważnych to minister rolnictwa ówcześny, Juliusz Poniatowski, który zadecydował wbrew temu, co doradzały Francuzy i Niemce, by stad zarażonych całością nie wybijać, jeno czego inszego się chwycić. Miarkował on, że te w kraju, w którym każda krowa, jeśli pozostała w oborze, to tylko dzięki niebywałej przemyślności i odwadze ukrywających ją chłopów, utrata każdej sztuki jest stratą niepowetowaną. Że czterdzieści tysięcy padłych już sztuk to tragedia, ale jeśli wybijemy pozostałe, to będzie ona kroplą w morzu straty, którą odrabiać będziemy pokoleniami! Wieloma pokoleniami...
  Nie wiem, czy Poniatowski miał aż takie zaufanie do doktora weterynarii Feliksa Jaroszyńskiego, czy po prostu miał nóż na gardle i nie przebierać mu było w oferentach. Z części administracyjnej minister wywiązał się wybornie: na poniższej mapce* ujrzeć możecie linię kordonową, której zarządził i wyegzekwował, posterunki pięcioosobowe czyniąc na niej, co 5-10 km, których jedynym zadaniem i obowiązkiem było niedopuszczenie do przechodzenia bydła przez  tę granicę w którymkolwiek kierunku.

    Jedyne od tejże reguły wyjątki, to były te sztuki, które epidemię przeżyły, nierzadko jako jedyne ze stada i których pod ścisłą kontrolą i w izolacji od inszych, pędzono do Puław, gdzie pod kierunkiem Jaroszyńskiego urządzono nasze centrum walki z księgosuszem, tzw. stację księgosuszową. To tam Jaroszyński, opierając się m.in. na pracach Marcelego Nenckiego, ówcześnie już nieżyjącego kolejnego zapomnianego geniusza, próbował z krwi tych ocalałych wyekstrahować szczepionki, słusznie domniemując, że te, co przeżyły, musiały same jakich przeciwciał dla wirusa wytworzyć. To, że tej szczepionki w extraordynardyjnym pośpiechu sporządził, to już samo w sobie mało do uwierzenia możebne, aliści i to, że służby nasze weterynaryjne ówcześne, w kraju wojną znękanym, poradziły skutecznej bariery postawić i wzdłuż wyznaczonej linii przeprowadzić masowe bydła szczepienie, to już się zdaje cudem nad Wisłą prawdziwym. Dość rzec, żeśmy w dwa lata księgosuszu wyplenili i to tak skutecznie, że nie tylko my go nie znamy, ale że niedawnym czasem oenzetowska organizacja ds. rolnictwa i wyżywienia FAO ogłosiła (co nie wiem, czy nie za pochopnie jednak), że choroba ta już na wieki zwalczoną i świat od niej wolnym, jak długi i szeroki.
  I jeszcze bym czego podkreślić chciał na większą chwałę Jaroszyńskiego, który nawet uczciwego biogramu w całym internecie nie ma, i Poniatowskiego, któremu tą sprawę akurat najmniej pamiętają: że w dzisiejszej metodologii zwalczania zaraz zwierzęcych niewiele masz tej mądrości, by przeciwciał u ozdrowieńców szukać. Stada świń, u których wykrywamy ASF, wybijamy bez pardonu, ani próbując szukać, czy może która z nich by nas nie obdarzyła naturalną szczepionką... Bo tej syntetycznej, przez mózgowców po laboratoriach koncypowanej, to chyba nie doczekamy...
______________________
* - mapka zapożyczona stąd