28 października, 2016

Z zabaw dawnych, czyli o różnicy między ślepą babką i ciuciubabką...

..za "Skarbczykiem" wielkiego staropolskich obyczajów znawcy, Zygmunta Glogera (było, nie było...autora "Encyklopedii Staropolskiej":) :
                                                        
"Zawiązują jednemu oczy chustką lub nasuwają mu czapkę pod brodę, potem chodzą koło niego i śpiewają:
    Chodźmy wszyscy parami,
     bijmy wszyscy rączkami,
     ślepej babce zaśpiewajmy,
     i od babki uciekajmy.
Tu wszyscy uciekają, a ślepy goni, póki kogo nie złapie: wtedy zawiązują oczy złapanemu. Ostrzegać tylko należy ślepego, gdy mu grozi jakieś niebezpieczeństwo, żeby się nie rozbił.
   Ciuciubabka tym się różni, że zawiązują w niej nie oczy, ale ręce z tyłu, którymi ciuciubabka chwytać uciekających musi, co powoduje śmieszne skoki boczne i obracanie się tyłem."
                                              *    *    *
 Że mi się wyjazd parodniowy zdarzył, responsów moich do uwag Waszych upraszam przed poniedziałkowym wieczorem (a możebne, że i środowym) nie czekać, o czem obwieszczam, poniechawszy zamiaru początkowego zachowania się jako jedna sklepowa z mazurskiego sklepiku, z czasów skutowskich jeszcze wędrówek moich, co nam przed nosem na szybie kartki przykleiła z rozbrajającym napisem:
    "Nieczynne z powodu, że zamknięte"

                                 ................

23 października, 2016

O zawiłościach familijnych poety wielkiego...I

   Pisząc noty o siostrach Rzewuskich, z których jedna za Balzaka poszła, wtóra zasię kochanicą była i protektorką Mickiewiczową, rzekłem, że mało co o tem głębiej wiemy za sprawą syna poety, co listów Adama z Karoliną Sobańską popalił... Nie jedynych to zresztą i nie tylko tego związku w cień niepamięci usunąć próbując, nim jednak co o samem popiszę Władysławie, jegoż motywach i czynach, godzi się nam osoby dramatu wystawić, poczynając jako się należy, ab ovo... W tem zaś przypadku nawet nie od narodzin dziecięcia, jeno od mariażu rodzicieli jego, bo to właśnie dzieje tegoż związku, a ściślej niedostatków jego i powiązanych z tem inszych skłonności wieszcza, srodze in futuram zaważą na działaniach syna, aleć i na reputacyi jego, wielce przez Boya-Żeleńskiego najwięcej postponowanej...
    Prawdziwie bowiem nie znamy dla jakiej przyczyny był się Mickiewicz żenił z panną Celiną Szymanowską, której jeśli jakiem sentymentem darzył, to chyba przez wzgląd na matkę dawniej znajomą, niźli na porywy serca własnego. Z tem, że w salonie wielce w Peterburku znanem, cenionej pianistki, Marii Szymanowskiej mógł Mickiewicz bywać jeno w tem czasie, gdy go z Wilna w głąb Rosjii expediowano, a nim ku Odessie nie podążył, ergo w latach 1824-25. Celina miała wtedy lat ledwo dwanaście i jeno ci, co takie kozy w domu mają, znają cóż one sobie w głowie roić mogą...
   Maria Szymanowska pomarła w lipcu 1831 roku, a mąż jej rok później i tak pozostały po nich osierocone dzieci, po prawdzie już najmniej dwudziestoletnie. Celinie się ponoć jakowyś epuzer oświadczał, by za chwilę porzucić, ostawiając ją w stanie nieszczęśliwości zupełnej i smutku, o czem Mickiewiczowi zaraportował przybyły z Peterburka ku Paryżowi doktór Morawski, z lat dawnych z poetą znajomy. Jeśli Morawskiemu wierzyć, miałże mu Adam rzec, że „Jeśli Panna Celina przyjmie jego wezwanie, to ją do ołtarza poprowadzi.”
   Cokolwiek miał wtedy na myśli, dość że Morawski przekazał rzecz wiernie i Celina tego za oświadczyny przyjęła. Jeśli to być miał żart jaki zamierzony, to nader ze strony by to było Mickiewicza okrutnem... W afekt prawdziwy nie wierzę, bo cóż mógł nagle po latach dziesięciu odczuć nasz wieszcz, wspominając pannę mu znaną jako dzieweczka dwunastoletnia? Cóż zatem? Słowo niebaczne, co się z gęby niebacznie wypsnęło? Jakie pocieszenie może zamierzone, a nie nazbyt poważnie myślane? Z trzech najczęściej znanych małżeństwa powodów odrzucić możem wszystkie, bo ni o afekcie, ni o rozsądku, a już najmniej o majątku mówić tu możem. Litość jaka? A może jakie jednak poczucie w poecie wewnętrzne, że czas już się i ustatkować może, skoro czwarty krzyżyk niezadługo? Można by rzec, że choć się zachował honorowo, słowo dane szanując... choć znów krzywdę późniejszą Celiny wspominając, któż wie, czy by nie lepiej skończyła, szukając w Peterburku szczęścia między jakiemi kawalerami tamecznemi...
    Póki co, stanęła w Paryżu latem 1834 i po ślubie możebnie rychłym zamieszkali pospołu, w rzeczy samej początkiem się szczęściem swojem radując, o czem ona pisała do siostry, Heleny już wtedy Malewskiej, a on do Odyńca:„Życz mnie tylko, żeby tak zawsze było. Trzy tygodnie szczęśliwe: dobre i to na świecie!”
    Szczęście jednak nie potrwało długo. Samego tego, że nie jest kochaną i docenianą należycie może by i jeszcze pani Celina ścierpiała, jak przecie miliony niewiast po świecie w stadłach niedobranych żyjących... Pierwsze dziecko, czyli córka Maria nie przysporzyło większych trosk, przy drugim, czyli naszym Władysławie, coś się jednak stało... Dziś rzec doprawdy trudno, czy to porodu pokłosie i jakiej traumy poporodowej, czy jednak przyczyny były inne. Sama zresztą w okresach względnej "normalności" przyczyny swej umysłowej choroby upatrywała w "rzuceniu się mleka na mózg". Tyle, że nie wydaje się, aby ona owe porody znosiła jakoś szczególnie traumatycznie. Po latach, nie kto inny, jak sam Adam wspominając jej ostatnie chwile, gdy w straszliwych cierpieniach umierała na raka, pisał, że "Ona, która rodząc nigdy krzyku nie wydawała, jęczała czasem tak przeraźliwie, że ją z ulicy słyszano…”
    Trudno diagnozować po latach, tem więcej żem nie medyk, atoli obłęd pani Celiny przez wielu był wspominany. W powtarzających się napadach siebie rozumiała być Matką Boską Częstochowską powołaną do wskrzeszenia Polski i zbawienia Żydów*, zasię Adam być miał w tej Polsce królem...
    Wszyscy, co w tamtem czasie, co o domu Mickiewiczowem spominali, zgodnie arcyciężką i przykrą tamtejszą atmosferę spominają... Pomijam tu już zgryzotę i udręczenie wieszcza, który zamiast nadziei spełnionych na towarzyszkę życia otrzymał był brzemię straszliwe, którego wypadnie ućciwie przyznać, że udźwignąć nie poradził. Akuratnie jako się zdało, że finansowym niedostatkom może jaki kres będzie, bo posady był dostał profesora literatury łacińskiej w Lozannie i tamże za chlebem wyjechał, przyszedł ten cios, że go ku Paryżowi gwałtem przyzywali, bo przyjaciele i znajomkowie żony oszalałej dzień i noc pilnować musięli. Przyjechał... bodaj to wtedy być musiał w najczarniejszej swej rozpaczy i się z okna rzucał [17 lub 18 grudnia 1838 roku -Wachm.], dziatek maleńkich nie bacząc, nie poezyi swojej...
     Nibyż nadziei nie tracił, Celiny do zakładu w Vanves na leczenie oddawszy, przecie było jawnem, że to koniec... Czego koniec? Ano tu się muszę własnym nad wieszczem spekulacyjom poddać, a czego upraszam, to by mię tu rozumieć z intencyjami... Nie sensacyi ja szukam, nie osądzam, ani nie potępiam... Obce mi brązownicze skłonności, ani jakie odbrązowników radości, że się komu wielkiemu uczepili u portek... Ja go po prostu, zwyczajnie i po ludzku próbuję zrozumieć. O toż mi idzie, jakich niewiast nasz Adam wkoło siebie potrzebował najwięcej i czem o tem dumam więcej, to pominąwszy sprawy każdemu zdrowemu mężczyźnie właściwe, czy młodzieńcze zauroczenia jakiemiś Józiami i Anielami, to rzekłbym, że szukał jakoby między biegunami dwoma...
    Pierwszym byłaby jaka niewiasta przyjemna, niekoniecznie nawet urodna (a wiemy, że Maryli Wereszczakówny pięknością by zwać ciężko było), przecie mającej jaki powab w sobie, a przy tem oczytana, kształcona, rozumna, z którą pogwarzyć o niejednem można... I, jak się zdaje, taką znajdował Marylę, taką była Karolina Sobańska, takiej oczekiwał Celiny. Aleć byłby i biegun ten drugi, jakiej niewiasty więcej może statecznej, co by może i nie od tego była, by pomatkować odrobinę...:) Takiej, zda się, nalazł był w pani doktorowej Kowalskiej, u której się po zawodzie z Wereszczakówną pocieszał, takiej pewnie miał i nadziei mieć u Celiny i oto nagle ta, co może by i te oba bieguny pożądań połączyła w sobie, okazała się być ofiarą szaleństwa i tego, zda mi się, zawodu, mimo wszelkie nadzieje i deklaracyje, poeta żonie przebaczyć nie umiał...
     A przecie to on jej zgotował piekło na ziemi, jakiego mało która doświadczyła niewiasta: życie na co dzień z "tą trzecią", bo oto na horyzoncie pojawiła się osóbka, o której w na poły zniszczonym rękopisie wiersza napisał Słowacki:
"Nu a [niewielka]
Pani Dejbelka
Ta chodzi
i [uwodzi]
Bez [węża]
Gdy Pan Bóg spuści męża".
    Aliści o pannie Xawerze Dejbel i o tem, cóż owa zawikłać jeszcze zdołała w dość już pogmatwanym Mickiewiczowym domu, opowiemy następnym razem...
_______________

* nie od rzeczy tu dodać, że się macierz Celiny wiodła z rodziny frankistów, czyli starozakonnych podług programu Jakuba Franka żyjących, którzy na pewnym etapie uważali koniecznem się z krześcijanami łączyć. Właśnie Szymanowskich familija jest uważana za tą, co zerwała z tradycją żeniaczek frankistów jeno między swemi. Wejrzawszy zaś na to, że jeszcze Celina miała mieć jakie kompleksa swego żydowskiego pochodzenia, któż wie czy i to się do tego obłędu nie przyczyniło...





                                        ................



15 października, 2016

Na służbę zdrowia narzekającym...

   Wtórego lutego Roku Pańskiego 1685 zachorzał był król Angielczyków, Karol II, a ściślej obudził się niezdrowym i na skutek tego balwierza oddalił bez golenia. Medyk zawezwany upuścił królowi jakie pół litra krwi, po czem ściągnięto na konsylium medyków kolejnych, którym się nie widział sposób, w jaki tą krew upuszczano, zatem zabiegu powtórzono, choć teraz utoczono choremu jeno kwaterkę...
   Następnie Jego Królewskiej Mości zaordynowano połknięcie antymonu, metalu dość silnie toksycznego, po którym król raczył był zwymiotować, zatem wzięto się do lewatyw, by organizmowi ulżyć. Jako że z dawna wiadomo było, że przyczyną wszelkiej choroby są niezdrowe humory w organizmie wędrujące, tandem by ich przepędzić od głowy i w dół ciała skierować, ogolono Jego Królewskiej Wysokości łeb i posmarowano jakiemi driakwiami oparzenia wywołującemi, iżby humorom dokuczyć i przymusić onych do odejścia od głowy. 
  Nie ograniczono się przecie do działania odgórnego, bo równocześnie i na stopy królewskie nałożono plastrów, co miały owe humory do dołu przyciągnąć. Nasączenie owych plastrów przeróżne, w tem i gołębich odchodów nieskąpo...
  By króla jegomości na duchu co podnieść zaordynowano mu słodyczy z białego cukru, zasię czterdzieści kropli wydzieliny z "czaszki człowieka, który nie został pochowany" i parę razy ciało królewskie pobudzano do życia rozpalonym pogrzebaczem. Ma się rozumieć, ponownie też upuszczono mu krwie...
  Jako szóstego lutego król już ten padół opuszczał, to jeszcze go ratowano, do gardła wpychając rozkruszone kamienie z jelit kozła indonezyjskiego, aliści królowi, jak się zdaje, było to już obojętnem...
   Historyk David Wootton napisał kiedyś: "Od 2 400 lat chorzy uważają, że lekarze postępują właściwie; przez 2 300 lat było to błędne mniemanie", co Wachmistrz skwitował jednym słowem: "Optymista!".

13 października, 2016

Jednej z porad ze starego kufra nieoczekiwana aktualność...

Responsując na komentarz do noty sub titulo: "Porady ze starego kufra: jak naprawić pęknięte naczynie z porcelany czy fajansu" na dawnem mem blogu, ninie przez Lectorkę kolejną po latach uczyniony, uzmysłowiłem sobie oto, że tej noty Lectorowie dzisiejsi moi po części pryncypalnej zapewne nie znają, a głębia doświadczeń i konkluzyj, osobliwie w wypowiedziach komentujących jest tegoż rodzaju, żem nie umiał przejść nad tem i umyśliłem owej noty in extenso przywołać tutaj, jedynie kolor gwiazdek przy przypisach na obecnie przyjęty odmieniając:


"Źródło toż samo*:

„Niekiedy wskutek nieostrożnego obejścia, uderzenia lub rozgrzewania, naczynia pękają na pewnej przestrzeni, a lubo nie grożą rozleceniem się, przedstawiają tę niedogodność, że przepuszczają kropla po kropli zawarty w nich płyn. Podaję sposób nadzwyczaj prosty i w zupełności wystarczający do usunięcia złego. Nalać do jakiegokolwiek naczynia, byle trochę większego rozmiaru od tego, które chcemy załatać, dostateczną ilość słodkiego mleka**, dodając doń dwa lub trzy ząbki grubo rozmiażdżonego czosnku. Pogrążywszy w mleku dziurawe naczynie, wstawmy wszystko na ogień. Zagotować mleko, podtrzymując wrzenie przez kwadrans***. Po upływie tego czasu naczynie wydobyć i obsuszyć na powietrzu. Szczelina zasklepi się o tyle, że naczynie nadal nie będzie przepuszczać płynu. Gdyby 15 minut owe gotowanie nie wystarczyło, należy je nieco przedłużyć, aż do otrzymania żądanego rezultatu.”

____________________________________

* [co w poradzie poprzedniej -dopisek Wachm. z 13.10.2016] Poradnik Lucyny C. (Cwierciakiewiczowej, bo choć Cypryan za Cwierczakiewiczową obstaje, mnie zda się, że wersja pierwsza tak się już i utrwaliła, że wojować pewnie daremny trud, a mącić komu już nawykniętemu turbacyja zbyteczna) sub titulo „Porządki domowe” , których Gebethner i Wolff w Warszawie Anno Domini 1887 wydali…
** Autorka przez „dostateczną ilość” rozumie, jak sądzę, taką która pozwoli mleku przykryć pęknięcia naczynia łatanego – Wachm.
*** Tu proszę kunsztu dopiero kucharek dawniejszych docenić! Przecie nie o przykręceniu gazu mówimy, a o tem, że na ostro przecie palonem pod płytą ogniu, garnkiem tak trza manewrować by przez kwadrans wrzało, a nie wykipiało, co u mleka niemal niepodobieństwem, zaś effecta przypalonego wykipianego… Hospody Pomyłuj!:((






KATEGORIE: Porady ze starego kufra

35 Komentarze

Napisz komentarz →

elaja
2 lutego 2009 o 11:22


faktycznie, sposób „niezwykle prosty” ;)) rozbawiłeś mnie Waść, dziękuję i miłego tygodnia życzę
Odpowiedz

Wachmistrz
2 lutego 2009 o 16:18


No jak komu:)) Ja się nie podejmuję tego mleka w stanie wrzenia, nie kipienia przez kwadrans utrzymać…:) Kłaniam nisko:)
Odpowiedz

~Maciek zwany siwym
2 lutego 2009 o 22:55


Ot, pokolenie młode do kuchennych robót wedle tradycji nienawykłe! ;))))).Oto garniec dobrze wyszorowany, w którym NIGDY nic przypalonym nie było, stawiało się nad odkrytym JEDNYM szybrem węglowej kuchni na dwu cegłach, bacząc, by pod spodem jeno żar, nie płomień, a do garnca z mlekiem specjalną sztuka uczyniony porcelanowy krążek ze szczerbą na krawędzi się kładło. Mleko kipiało pod tąż wstawką, przypalać się nie dając, bo przy wrzeniu, gdy parę puściło, nowe i chłodne napływało.Ot, cała tajemnica.Smacznego!
Odpowiedz

~Cyprian Vaxo
3 lutego 2009 o 14:58


Ową wkładkę, o której pisał Maciek zwany Siwym – jeszcze do niedawna można było spotkać w handlu, pod nazwą ‚kipichron’, albo porcelanową, albo metalową. A w starszych książkach kucharskich zalecano użycie w tym celu wyszczerbionego spodka od herbaty, kładzionego do góry dnem, też działało. I jeszcze – aby mleko nie przywarło do dna garnka – nalewa się trochę wody (2-3 łyżki), zagotowuje, i dopiero do wrzącej wlewa mleko.Ale pamiętać należy: ‚pij mleko, będziesz kaleką!’
Odpowiedz

Wachmistrz
3 lutego 2009 o 19:58


Wrodzonej (bo przecie nie nabytej:)) awersji do tego napoju białego widać zawdzięczam, żem się o onego tajnikach warzenia nie edukował jak należy:))) Praeceptorom Obojgu z serca dziękując, kłaniam nisko:)
Odpowiedz

~Maciek zwany siwym
4 lutego 2009 o 14:31


Cóż jednak znaczy jednostronność myślenia! W stercie gratów, gdy pokolenie dziadków odeszło, a ci, z którymi mieszkałem byli ludźmi pedantycznymi do szaleństwa (mojego), znalazłem zdobną wielce miseczkę owiniętą troskliwie w kilka warstw płótna. Zastanawiającym było, PO CO Babunia owo tak hołubi, kiedy krawędź miała trójkątne wyszczerbienie, a pobite naczynie należało wyrzucić, żeby pecha nie niosło. (Sagany wyjątkiem, ale to jeszcze po przodkach i naprawione).I dziś dotarło do mnie, że to był właśnie babciny kipichron!Ot, jak sobie coś zakodujesz, to nie popuści, dopokąd kto rozwiazania na tacy nie da.Dzięki, Cyprianie! ;-)))) Pozdrawiam!
Odpowiedz

~Maciek zwany siwym
2 lutego 2009 o 12:27


Dziecięciem będąc, nieopodal granic Warszawy, gdzie dziś plątanina Ursynowa, kilka razy odwiedzałem wieś, w której potomkowie Słowaków bytowali, różnymi przydatnymi miastu rzemiosłami się parając. Był i garncarz i druciarz, którzy stare gliniane skorupy (a był jeszcze gdzieniegdzie zwyczaj w glinie warzenia, szczególnie na węglowych kuchniach) niemal jako nowe rychtowali – jeden zręcznie wiązał, drugi polewę zakładał, do pieca dzieło biorąc, tak, że skorupa nową niemal wychodziła, zdobnym szlaczkiem druty odznaczajac. Co pamiętam – „złociuteńka, denko to calutkie być musi, tu nie poradzimy.”A z innej strony – wielki instytut naukowy przez lata prowadził badania, nad połączeniem metalu z ceramiką, by temperatura nie rozsadziła szkła czy porcelany. Do dziś pojąć nie mogę, jak wiejskim rzemieślnikom się to udawało.Pozdrawiam!
Odpowiedz

Wachmistrz
2 lutego 2009 o 16:17


Wspomnienia powinszować i kapkę pozazdrościć:) Tajemnica zapewne (jeśli się okaże) będzie w jakiem niby drobiazgu : do gliny domięszane ćwierć jajka lub drut terpentyną natarty. Za słowo proszę nie łapać, bo tom jedno strzelał na wiwat…:) Kłaniam nisko:)
Odpowiedz

~Maciek zwany siwym
2 lutego 2009 o 20:28


Ba, żeby to tylko takich sposobów się szacowny Instytut imał! Wiem co-nieco, bo rodzina tam pracowała, a jeden z tych garów naprawianych to ze szczętem zmielili na badaniach. Fakt, że drugi raz miał spotkanie trzeciego rodzaju z podłogą, ciekł znów, ale cały w kształcie się ostał.Pozdrawiam!
Odpowiedz

Wachmistrz
3 lutego 2009 o 20:00


Historyjki coś mi tem spomnieniem przypomniał, na maila żem posłał:) Bóg Zapłać i kłaniam nisko:)
Odpowiedz

bozenka550@buziaczek.pl
2 lutego 2009 o 13:40


Leniwam i strachliwa chyba też:-) Nie ma możliwości żeby mi to mleko nie wykipiało:-) Wyrzucić, kupić nowe i po kłopocie:-)))pozdrawiam PydziaPS. Uwielbiam porady ze starego kufra:-)))
Odpowiedz

Wachmistrz
2 lutego 2009 o 16:19


A cóż jeśli to pamiątka familijna jaka? Abo od Lubego prezent najpierwszy?:)) Kłaniam nisko:)
Odpowiedz

~Vulpian de Noulancourt
2 lutego 2009 o 18:06


Drotar byl podomovy opravar kuchynskeho riadu. Patrz też:http://www.drotaria.sk/Pozdrawiam
Odpowiedz

Wachmistrz
3 lutego 2009 o 20:52


A do tego żeś doszedł?:http://www.drotaria.sk/index.php?option=com_content&task=view&id=197&Itemid=164 Kłaniam nisko:)
Odpowiedz

~Vulpian de Noulancourt
3 lutego 2009 o 21:04


Ho, ho! Prawdę mówią, że Chińczyk jest zdolny do wszystkiego. Sam widziałem np. artystę, który zarabiał malowaniem reklam. Kopiował z wielką dokładnością treść obrazka wielkości karty kredytowej na powierzchni tak gdzieś 1,8 x 2,5 metra. I wcale nie było to żadne dzieło a la Nikofor, tylko iście fotograficzna dokładność! Kilkoma zwykłymi pędzelkami. Nieprzyzwyczajonego widza powalało na miejscu.Pozdrawiam
Odpowiedz

~Vulpian de Noulancourt
3 lutego 2009 o 21:33


Zut! Nikifor. Przestałem trafiać w klawisze. Czas iść spać.Pozdrawiam
Odpowiedz

~Wachmistrz
4 lutego 2009 o 22:20


Nie ma się czym ambarasować… A do zmyślności palców niezwykłej nacja chyba bez znaczenia, choć pewnie już tradycja tak… Kłaniam nisko:)
Odpowiedz

~umyk
2 lutego 2009 o 22:08


bardzo przydatna porada :))) …. gdy mnie kiedyś wazon ,,przeciekał,, to przeznaczyłam go na suszone kwiaty tylko … serdeczności Wachmistrzu :)))
Odpowiedz

Wachmistrz
3 lutego 2009 o 20:53


Hmmm…. Tylko gdzie ty, niebogo, naczynie do tej kuracyi od wazona większe znajdziesz?:) Kłaniam nisko:)
Odpowiedz

~babcia Barbie
3 lutego 2009 o 08:24


Oj skorzystam , skorzystam – mam ulubiony talerzyk ździebko pęknięty, z którym obchodzę się jak z jajkiem. Może się uda . Dziękuję i pozdrawiam
Odpowiedz

Wachmistrz
3 lutego 2009 o 20:54


Kciuki za pomyślność tegoż przedsięwzięcia trzymać będę:) Kłaniam nisko:)
Odpowiedz

~Sarmata
3 lutego 2009 o 20:48


Czołem Waszmości!Długi czas mnie nie było, bom chorobą złożon był i sił brakło na wizyty, acz teraz nadrabiam zaległe rzeczy gorliwie i z ochotą chłonę słowa w języku przecudnym pisane. Naczytałem się ja u Waści o nartach i ich perturbacyjach z nazwą (nie świadom byłem, iże angielczyków – ski musiało wypierać nasze narty…), takoż z przyjemnością, równie wielką, o naprawie naczyń dziurawych poczytałem. Stwierdzam jednak, żem sceptykiem wielkim i nie chce się memu łbu uwierzyć, jakoby takim sposobem można było dziurę załatać, na czas krótki choćby. Mleka używam w ostateczności, czosnek zaś wolę miast antybiotyku w sporej ilości zażywać (i jako Żyd capię czasem nielitościwie), niźli jako spoiwa jakiegoś szczególnego.Kłaniam w pas nisko, z szacunkiem wielkim dla mistrzostwa pióra WMości.
Odpowiedz

Wachmistrz
3 lutego 2009 o 20:58


Do mistrzostwa dojść tu nie sposób, ale przecie nie o to idzie, by złapać króliczka:)) Bóg Zapłać Waszmości za dobre słowo, a co się trafności porady tyczy, to bodaj jeden jest jeno sposób, by się przekonać o tem… Nieszczęściem ni Waszmości, nie mnie on nie nadto kuszący, tedy pewnie poczekać przyjdzie na inszych w tej mierze dokonania:) Kłaniam nisko:)
Odpowiedz

~joszi
4 lutego 2009 o 11:58


yyyy… to ja już chyba wolę żeby mi ta kawa pomalutku wyciekała niż by miała czosnkiem po wieki wieków zalatywać ;))
Odpowiedz

~Wachmistrz
4 lutego 2009 o 22:17


Dlaczego po wieki wieków?:)) Tylko do wypicia….:)) Kłaniam nisko:)
Odpowiedz

~Sigismundus Secundus
4 lutego 2009 o 18:57


Primo: – Skleiwszy solidnie nadwyrężone naczynie, niesiesz je z dumą do wybranki, czekając – być może – nie tylko na słowną gratyfikację, zaczepiasz nogą o jakiś niewart uwagi szczegół, walisz się na pysk [uczciwszy uszy]… Zbierasz skorupy… Myślisz o ponownym klejeniu… Masz już przecież wprawę, a ćwiczenie czyni mistrza!!!Secundo: – A nie dałoby się mleka czymś godziwszym zastąpić? Co Wachmistrzu osobiście o piwie sadzisz? Cukru lub miodu dodawszy, solidny osad na ściankach kufla po wypiciu zauważysz…POZDRAWIAM.
Odpowiedz

~Wachmistrz
4 lutego 2009 o 22:23


Ad primum: zacząłeś, Sigismundzie w horrorach gustować?:)) Scena, którejś odmalował iście ciarki na grzbiecie na myśl samą, że to by się iście przytrafić mogło…:)Ad secundum: pewnie by i można, aliści za skutki klejenia piwem nie ręczę…:)) Kłaniam nisko:)
Odpowiedz

~Maciek zwany siwym
5 lutego 2009 o 03:49


A może – porzuciwszy babek sposoby – cyjanopanu by użyć?
Odpowiedz

Wachmistrz
6 lutego 2009 o 10:18


Ciii!… U Wachmistrza? Nie godzi się…:))) Kłaniam nisko:)
Odpowiedz

~Sigismundus Secundus
5 lutego 2009 o 19:11


1. Jakiż to horror? – Samo życie.2. Ale satysfakcja większa niźli z pochłeptywania „mli-mli”.
Odpowiedz

Wachmistrz
6 lutego 2009 o 10:17


Z tem drugim nie zgodzić się nie sposób:))… O walorach smakowych już i nie rozprawiając…:) A mnie wraz się spomniał PanaHenrykowy Sanderus, ze zgrozą i żałością wołający: „Kobyle mleko! Kobyle mleko!” Kłaniam nisko:)
Odpowiedz

~Babka z Gdyni
4 lutego 2009 o 23:17


Witam Wachmistrza!Moje wydanie opracowane przez Jana Kalkowskiego z .83r. podaje:Lucyna Ćwierczakiewiczowa.Ale, jak się zawał, tak się zwał, ważny pożytek z Jej przepisów.ps.Drogi Wachmiostrzu!Ponieważ dzisiaj mija miesiąc jak nogę sobie złamałam, przeto upraszam wypić za jej zdrowie rychłe maleńki kusztyczek nalewki, co tam Wachmiostrz w domu pędzi.Z góry dziekuję!-)))
Odpowiedz

Wachmistrz
6 lutego 2009 o 10:22


Teraz to Wachmistrz pędzi co najwyżej z łóżka do wychodka, bo i jego grypsko zmogło…:(( Najwidniej w niedostatku onych kusztyczków zdrowie chroniących:(( Kłaniam nisko i rychłego uwolnienia od półpancerza w tem przypadku niepraktycznego wielce życzę:)
Odpowiedz

~k
12 października 2016 o 11:59


Działa.dzbanek do herbaty przecieków mocno przez pęknięcie w dnie. Teraz nie cieknie :))) bez problemu gotowałam mleko przez 15 min z czosnkiem. Jsk w roku stał ceramiczny dzbanek pusty w srodku to mleko nie chciało lipiec.polecam
Odpowiedz

Wachmistrz
13 października 2016 o 10:57


Wielcem WMPani za ten głos, praktyczną użyteczność porady onej potwierdzający, obligowany…:)
Kłaniam nisko:)



                                        ................

09 października, 2016

O potrzebach i zasadności tegoż miana, takoż o Inflanciech co nieco, czyli do kircholmskiej potrzeby prolegomena nieduża...

  Dni temu nazad kilka przeminęła, nieledwie bezgłośnie, rocznica jednej z najświetniejszych wiktoryj naszych, prawda, że zniweczona następnie po próżnicy, jako to u nas zwyczajnie...:(( Nim przecie co o niej tu rzekniem, słów kilka o tytułu dzisiejszego zasadności...
   Antecessores naszy, jako o batalii jakiej prawili, tak niejako zamiennie używali właśnie określenia walka, bój, bitwa, spotkanie czy nawet i zwarcie, a w leciech późniejszych, za francuszczyzny rozpanoszeniem: "batalią", przecie termin "potrzeba" od zawsze zarezerwowany* był jeno dla bitew, niejako ex definitione obronnych (nawet jeśli sam bitwy tej przebieg był wybitnie agresywnym), wobec najeźdźcy na ojczystą ziemię wkraczającego. Po dziś dzień mamy ślad tego w archaicznym, ale wciąż żywym: "stawać w potrzebie".
   Nie będzie zatem "potrzebą" batalija grunwaldzka, choć się z takimi określeniami spotkałem, co być może tylko dowodziło, że kogoś zapał naśladowniczy, ale wiedzy głębszej pozbawiony, poniósł... luboż może, choć to naciągane sielnie, że to wywodził kto, że w istocie była ona obroną przed spodzianym uderzeniem krzyżackiem, które by nastąpiło niechybnie, gdyby Jagiełło z Witołdem na Krzyżaka nie ruszyli, w głąb krain jego... Nie będzie "potrzebą" i Kłuszyn Żółkiewskiego czy lipski, ostatni bój książęcia Józefa, za to ten nad raszyńską groblą, gdzie ów, idąc ze swoją fajeczką i bagnetem na karabinie prostego żołnierza przeciw Austryjakom na Warszawę nastającym, potrzebą jak najbardziej będzie... Ale jakże to z owym Kircholmem, toć on przecie mil parę od Rygi**, na łotewskiej dziś ziemi, to jakaż to nam ojczyzna, w której obronie miałby stawać Chodkiewicz "w potrzebie"?
   A jednak... W ślad za sekularyzacją Zakonu Krzyżackiego i zamiany ziem zakonnych w, lenne wobec Rzeczypospolitej Obojga Narodów, Prusy, Zakon Kawalerów Mieczowych, który od dwustu lat był z zakonem krzyżackim złączonym, oddzielił się od niego i przez jakie pół wieku próbował samodzielnego bytu, aliści na te wschodnie wybrzeża Bałtyku ostrzyli sobie zęby i Dunowie, i Szwedy, najwięcej zasię Moskale, przystępu do morskich wód nie mający, a i my po prawdzie żeśmy tu nie bez grzechu, choć znów ten grzech pożądliwości łacno zrozumieć obawą przed wrogiem, który by się tam usadzić miał i Litwę za gardło mógłby pochwycić. I choć za rządów Woltera von Plettenberga, tego wielkiego mistrza, co się od Hohenzollerna shołdowanego odłączył, byliśmy przódzi w niezgorszej komitywie, a i pospołu w aliansie złączeni***, żeśmy z Moskalem wojowali, to przecie za następców jego przyszło w państwie zakonnym do rozdźwięków pomiędzy szlachtą tameczną, tęsknie ku Rzeczpospolitej wyglądającą, a starszyzną zakonną, próbującą przecie jakiej jeszcze niezawisłości, co się pokończyło przymuszeniem Henryka von Galena do płacenia upokarzającego trybutu z Dorpatu na rzecz Iwana Groźnego i paktem przeciw własnym poddanym i związkom z Rzeczpospolitą wymierzonym. 
   Wrychle się przeciw Galenowi , a po jego śmierci, przeciw nowemu wielkiemu mistrzowi Johannowi Wilhelmowi Fürstenbergowi panowie inflanccy wzburzyli, a osobliwie arcybiskup Rygi, która to Ryga w dawniejszej konstrukcyi zakonnych włości miała szczególnego znaczenia, bo będąc de iure niezależnem państewkiem, a zarazem zwornikiem pomiędzy Inflantami Kawalerów Mieczowych, a Prusami krzyżackiemi, jeno na powolności arcybiskupa względem starszyzny zakonnej całość zbudować dawała. Przy tem i ludność, czegoś Iwana rządom niechętna, takoż się przeciwko zakonnym rządom wzburzyła, choć tu może i bym więcej jakich nowinek też i religijnych widział sprawki, summa summarum król polski Zygmunt August uznał, że te niepokoje na okrainach władztwa swego są nadto niebezpieczne, by ich bezczynnie jeno oglądać , to i umyślił w rzecz tę wkroczyć i posłał przeciw zakonnym wojska, które przymusiły Fürstenberga do ustępstw i zawarcia układ w Pozwolu (14 Septembra Anno Domini 1557), na mocy którego tak Polska, jako i Litwa rozliczne zyskiwała w Inflanciech przywileje handlowe, a co się czasem interpretuje, że  już i wówczas Inflanty miały być do Rzeczpospolitej przyłączone, to jest ta rzecz nadinterpretacją niejaką, bo to jeno wielki mistrz hołdu był złożył lennego, podobnego w formie i treści, jako ten hohenzollernowy sprzed lat, na krakowskim rynku. No i, ma się rozumieć, traktat ten też pospólnej przeciw Moskwie przewidywał obrony, czego już moskiewski książę Iwan, zwany Groźnym, nawiasem pierwszy z ichnich książąt, który  bezprawnie umyślił sam siebie tytułować cesarzem, co się w języku jego wykładało się (i po dziś dzień wykłada) na "car"**** , nie zdzierżył i na Inflanty najechał.
      Owoż temże to najazdem zgnębiony i klęskami ponoszonymi, przetraceniem Dorpatu i Narwy, włączeniem się Szwedów do gry i zagarnięciem przez nich Estonii, kolejny i
ostatni już mistrz krajowy Zakonu Kawalerów Mieczowych, Gothard Kettler, miarkując przecie, że ma ostatniej jeszcze jednej jedynej szansy, by spod topora zagładę niosącego ujść, wolał się z Rzeczpospolitą Obojga Narodów i jej królem związać, nawet za cenę tegoż zakonu likwidacji, osobliwie, że miał w tem i dla siebie niejakiej prosperity prospektu...
  Tako i przyszło do układu kolejnego we Wilnie 28 Novembra 1561 roku, gdzie się Kettler, arcybiskup ryski i stany inflanckie z królem polskim ugodziły na poddanie Inflant zwierzchności króla polskiego i wielkiego księcia litewskiego, za wyłączeniem dwóch jeno onych Inflant cząstek, a to mianowicie wydzielonego dla Kettlera dziedzicznego Księstwa Kurlandii i Semigalii***** ze stolicą w Mitawie i Rygi z przyległościami, która na tych rokowaniach wileńskich się cokolwiek przeciwko Litwie zbiesiła, nie ufając jej gwarancjom i wolała się poddać jedynie królowi polskiemu. Zygmunt August najwyraźniej nie był zdecydowanym, co z tem fantem uczynić i w jakiej tego przyjąć formie, póki co władając nad całością, aliści w roku 1566 utworzył z tych ziem Księstwa Zadźwińskiego i z punktu go inkorporował do...Litwy, czego przecie właśnie ryscy obywatele uniknąć chcieli, aliści opór panów litewskich przeciw nowej formie unii sprawił, że jako w Lublinie koniec końców onej zawiązano, to i na Inflantach to zaważyło. 
  Ci co więcej uważali na szkolnych lekcjach pomną może, że w czasie tych z Litwinami targów, król, aby ich co przymusić więcej, wydzielił z Wielkiego Księstwa ziem ruskich i onych do Korony przyłączył, co może i szkoda, że trzeciej z nich nie uczynił równoprawnej Rzeczypospolitej cząstki, bo to by i może siła dopomogło w przyszłych naszych z Kozaczyzną utarczkach, a przy Chmielnickiego rebelii (o wieleż by do niej w ogóle doszło) być może mogło by być dobrą podstawą do nowego Rzeczypospolitej urządzenia, bez marnowania potencjału kozackiego i bez konieczności szukania przez nich moskiewskiej protekcyi...
  Mało komu jednak wiadomo, że za tejże lubelskiej unii sposobnością przyszło jednak do powstania trzeciej cząstki Rzeczypospolitej, a mianowicie tychże Inflant naszych, czyli Księstwa Zadźwińskiego, przyłączonego wspólnie do Korony i Litwy, jako władztwa wspólnego, całością pod władzą namiestniczą Jana Hieronimowicza Chodkiewicza, czyli jak by nie patrzeć: oćca Jana Karola, czyli tegoż hetmana, co pod Kircholem dowodził:) Nawiasem, jakeśmy i przy Janie Hieronimowiczu, to godzi się co rzec o dawniejszej instytucji hetmana inflanckiego, którego jeno na tem terenie i na czas wojen z Inflantami związanych powoływano i takim właśnie hetmanem był ów Imci Jana Karola Chodkiewicza ociec...
  Księstwo Zadźwińskie się pierwotkiem dzieliło na okręgi: ryski, trejdeński, wendeński i dyneburski, ale że ta całość wrychle pod moskiewskie podpadła władztwo, to dopiero za jej odzyszczeniem przez Stefana Batorego, na powrót podzieloną została już na województwa dorpackie, parnawskie i wendeńskie, pełnoprawnymi ziemiami Rzeczypospolitej będące... Ano i jako Szwed, za sprawą jeszczeć więcej i pokręconych cyrkumstancyj z Wazów władztwem, takoż i w walce o Dominium Mariis Baltici, na te ziemie w toku wojny polsko-szwedzkiej 1600-1611 postąpił, to wkraczał na ziemie Rzeczyspospolitej, zatem stoczona z najeźdźcą w okolicach Rygi bitwa, jak najzasadniej potrzebą zwana być może... Ale o tych zawiłościach wojennych, jako i o samej extraordynaryjnej Chodkiewicza wiktoryi to już opowiemy w nocie kolejnej...:)

_______________________________
* ma się rozumieć w militarnem tegoż słówka znaczeniu, bo miała "potrzeba" dwa jeszcze znaczenia insze, z którego jednego byśmy rozumięli dziś jako osprzęt jaki czy urządzenie ("Podręczny słownik dawnej polszczyzny" Stefana Reczka cytuje przy tym haśle wyimek z jakiegoś opisu pióra XVI-wiecznego księdza Jędrzeja Wargockiego: "Okręty bez powrozów, bez kotwic i innych do żeglowania potrzeb zastał[...]), zaś znaczenie trzecie będzie i dziś jeszcze nam pobrzmiewać w zwrocie "wyjść za potrzebą", a w dawniejszych czasach zazwyczaj łączono tegoż słówka z dyskretnym określeniem "tajemna", po którym już wszyscy wiedzieli, o co chodzi... Z czasem pojawiły się i "potrzebne miejsca", czy "komórki", lub "naczynia", oznaczające, jak się domyślić łacno, ustęp, wygódkę czy nocnik.
** dzisiejsze Salaspils na Łotwie
*** sojusz został zawarty przez von Plettenberga i wielkiego księcia litewskiego Aleksandra Jagiellończyka w Wilnie 3 marca 1501 roku, co nawiasem dobitnie pokazuje swobodę kształtowania polityki zagranicznej przez Wielkie Księstwo Litewskie przed tzw. unią mielnicką. Wojna pospołu przeciw Moskalom toczona w latach 1501-1503 wykazała, że nie my jedni drzewiej żeśmy Moskwę bijali tęgo, pomimo onej pozornej przewagi liczebnej, najwyraźniej nie przechodzącej w jakość. Kawalerowie Mieczowi mający cztery tysiące jazdy i ośm tysiąców piechoty, 13 września 1502 roku nad Jeziorem Smolina pogonili kota czterdziestu tysiącom Moskwicinów...
**** za sposobnością sobie pozwolę staropolskiej formy nazewniczej na cesarza przypomnieć, będącej niejako pośrednią pomiędzy tymi językami: "carz"
***** w przeciwieństwie do Hohenzollernów pruskich familija Kettlerów wielce nam była lojalną, czego i kircholmska batalija potwierdzeniem będzie, a jeśli kto z Lectorów Miłych pamięta dawniejsze nasze, Torlina i Vulpiana rozważania o niedoszłych Rzeczypospolitej koloniach na Tobago i w Gambii, to się to będzie tyczyć czasów Gotthardowego wnuka, Jakuba Kettlera, bezsprzecznie najwybitniejszego tegoż rodu przedstawiciela...


                                        ................





04 października, 2016

O degeneracji marzeń...



                                                                                 

02 października, 2016

Cytat miesiąca

z "Myśli nowoczesnego Polaka" Romana Domowskiego, początek rozdziału III "Nasza bierność":

"Cudzoziemiec, zajmujący się z daleka losami Polski a nie znający nas bliżej, musi nas sobie wyobrażać jako naród twardy, żyjący ciągłą troską o byt, naród, dla którego walka stała się żywiołem. Tymczasem my jesteśmy w istocie jednym z najmiększych, najłagodniejszych narodów w Europie, najbardziej skłonnym do życia bez troski, nie tylko marzącym o "spoczynku na łonie wolnej ojczyzny", ale spoczywającym bez ceremonii na łonie zakutej w kajdany, narodem mającym głęboki wstręt do walki, chętnie załatwiającym się z wrogami... "czapką, papką i solą".
   Pochodzi to stąd, że podstawą naszego charakteru jest bierność. Pozyskiwała nam ona już nieraz miano "narodu kobiecego" a występowała dotychczas jako ogólna i stała wada nasza oraz zdawała się nieodłączną od naszego typu rasowego. W ostatnich wszakże czasach coraz więcej mamy sposobności przekonywać się, że nie jest ona ani tak stałą, ani tak nieodłączną od polskiego typu rasowego, że raczej jest ona wytworem historycznego typu naszych stosunków społecznych.
    Jak już mówiłem wyżej, po doprowadzeniu do upadku miast, zrujnowaniu mieszczaństwa i zastąpieniu go w życiu ekonomicznym narodu żywiołem, nie należącym ani kulturalnie, ani politycznie do społeczeństwa, mianowicie Żydami, społeczeństwo polskie składało się prawie wyłącznie z dwóch warstw, z których żadna nie potrzebowała walczyć ani o byt ekonomiczny, ani o wpływ polityczny. Szlachcic-pan miał byt łatwy: potrzeby jego obficie zaspokajała ziemia i chłopi-poddani lub, w braku tych, lekka służba u magnata; o wpływ polityczny nie potrzebował walczyć, bo nikt się z nim nie miał prawa współubiegać, zresztą w końcu tak politycznie zwyrodniał, że mu wystarczała fikcja tego wpływu, przy przelaniu istotnej roli politycznej na rodziny magnackie. Chłop-poddany miał byt prosty, potrzeby tak zmniejszone, a zaspokojenie ich tak uzależnione od sił wyższych, że wysiłek w kierunku zdobyczy materialnych nie był dla niego ani możliwy, ani potrzebny; co do polityki, to nie miał nawet przeczucia, że będzie kiedyś w tej dziedzinie grał rolę. Zarówno tedy w sferze ekonomicznej, jak w politycznej, pierwszy nie potrzebował walczyć, bo wiele miał bez trudu, drugi - niewiele albo nic nie potrzebował. Poza nimi zaś prawie nic w społeczeństwie nie było, a przynajmniej to słabe mieszczaństwo, które istniało w większych miastach, niezdolne było wpłynąć na zmianę ogólnego typu stosunków.
  W tych warunkach życie społeczeństwa było to życie bierne, bez wielkiej troski o jutro, bez walk i wysiłków..."


                                   ................