28 lutego, 2015

O po trzykroć niedoszłem spotkaniu Ichmościów kontradmirała Nelsona i jenerała Bonaparta...III

  Dopotąd żeśmy w notach I i II odprowadzili bohatyrów naszych ledwo z Tulonu do Malty i jak tak dalej pójdzie, to będzie to najwolniejsza w dziejach z Francyi do Egiptu podróż, bo Napolionowi zeszło wszystkiego (ze zdobyciem Malty) dni jakich czterdzieści, a nam od noty pierwszej już dwóch zeszło miesiąców, a gdzież nam do końca...:((
  Nim przecie rzec co przyjdzie o rzeczach zdarzonych, przyjdzie krzynę zmitrężyć na jakiem objaśnieniu taktyki ówcześnej morskiej i sygnalizacji, bo bez tego przyczyn kolejnego niedoszłego spotkanie może kto w tem mało wpraktykowany nie pomiarkować należycie. Z czasów, gdy okrętów wiosłami pchanemi zastąpiły pełnomorskie żaglowce, pomiarkowali żeglarze, że to uwolnione od wioseł i wioślarzów na burtach miejsce idzie wyzyszczeć na postawienie tam pierwotkiem katapult jakich, zasię harmat, coraz i przecie doskonalszych. Effecta zaś tego takowe, że batalija morska oznaczała, że się wojujące korabie ku sobie burtami zwracały, by tym, co tam miały pomieszczone przeciwnika ostrzelać, poniszczyć, co się da; ludzi ubić, nim się do abordażu zbliżą i w ręcznej walce nie zdobędą.
   Dział coraz większa celność i doniosłość k'temu przywiodła, że coraz i częściej można było przeciwnika i bez abordażu zatopić, co marynarze wszystkich flot świata za najbardziej przykrą mięli ostateczność, bo z zatopionego jeno pusta chwała i może czasem jakie oficyjerom awanse, a zdobytego szło złupić, co brytyjska admiralicja cokolwiek ucywilizowała wprowadzając obyczaj wypłacania tzw. pryzowego*. Aliści by zgnieść oporu przeciwnika byłoż potrzeba go jednak tem ogniem z harmat potraktować tęgo. Wraz zatem poczęto koncypować wedle uwiększenia liczby dział, luboż ich mocy, co się pokazało nieprostem, bo wprawdzie rychło konstruktorzy wpadli na to, że okrom dział na pokładzie, idzie pod niem drugiego przeznaczyć (a potem i trzeciego) pokładu na harmaty, aliści znowuż oznaczało to coraz i większy ciężar harmat i do nich prochu czy kul, takoż i to, że do większej liczby dział potrzeba więcej ludzi do ich obsługi, ergo znów potrzeba więcej dla nich zapasów jadła i wody, czyli potrzebny jest coraz to i większy okręt...:(
   Większy znów okręt, by się nie stał beznadziejnie powolną i niezdolną do manewrów krypą, wymagał więcej i większych masztów i żagli, zatem i więcej żeglarzy do ich obsługiwania, zatem więcej zapasów jadła i wody i tak dalej w koło Macieju... Pokazało się, że i w tem się nie da przesadzić i że nadmiar harmat może być dla manewrowości zgubnym, ergo stanął jaki taki praktyczny kompromis, którego owocem był szczyt ówcześnej techniki morskiej, czyli okręt liniowy z zazwyczaj 74 działami na trzech pokładach. Czemuż liniowy ? Ano bo skoro największa siła ognia była na burtach, a wojować przychodziło ostrzeliwując przeciwnika gdy się przepływało wpodle niego i waląc doń z dział danej burty, to i rychło pomiarkowano, że jako przepłyną za sobą dwa okręty kolejno, to siła ognia będzie dwakroć większa, a najlepiej jakby dziesięć czy dwadzieścia, ową liniję bojową tworząc, której poszczególnemi cząstkami byłyby właśnie owe liniowe już okręty... 
   No ale przeciwnik przecie nie w ciemię bity i też tego samego dorozumiał, takoż i tego, że płynące mu naprzeciw te dwadzieścia okrętów w linii za swoim admirałem jak kaczęta po stawie za swoją panią matką, najlepiej będzie przywitać samemu w takiejże samej linijej się uszykowywując i podobnie odpowiadając... Przyszło zatem k'temu, że lwia część bitew morskich ośmnastego wieku to takie właśnie były zmagania, a ściślej próby doprowadzenia do onych, bo to przecie jeszcze nie było obojętnem, skąd względem wiatru która flota nadpływa i jak tejże przewagi dobrego wiatru wyzyszcze... Ano i paradoksalnie, coraz lepsza znajomość morskiego rzemiosła wśród marynarzy i kapitanów, jako i okrętów usprawnienia, przyszły do cyrkumstancyj cokolwiek podobnych naszym dzisiejszym wyścigom bolidów Formuły I, gdzie czołówka onych, nie odstając zanadto względem siebie pod względem technicznym, czy umiejętności kierowców, zamienia widowisko w długą, żmudną i monotonną walkę o wyzyskanie jakich setnych części sekundy na kolejnym wirażu, najdrobniejszego błędu przeciwnika, by nareście po iluś godzinach wypracować sobie pozycji do ataku dobrej... Z tem, że w Formule I czas tejże zabawy jest ściśle określony ilością okrążeń danego toru, a kapitanowie i admirałowie osiemnastowieczni potrafili się ganiać po morzach całymi nawet i dniami, próbując jeden drugiego przechytrzyć i zająć lepszej od wiatru pozycji.
   Naturalną rzeczy koleją effecta tegoż były takie, że wielkie bitwy stały się prawdziwą rzadkością i dopieroż napoleońska epoka przyniosła pewien przełom w tej mierze, głównie właśnie dzięki Nelsonowi, który jako jeden z pierwszych jałowość taktyki liniowej zrozumiał i swoje największe sukcesy tam odniósł, gdzie od niej mniej lub bardziej świadomie odstąpił.
  Szyk liniowy miał jednak dwie ogromne zalety, których nawet Nelson nie mógł zignorować. Primo, że chroniły najsłabsze na każdem okręcie punkta, czyli dziób i rufę, secundo, że przy niedoskonałościach ówcześnej sygnalizacyi morskiej ograniczało ilość możebnych nieporozumień do prostego "płyń za mną i rób to, co ja". Moc przecie była batalij, w których wiktoryja zniweczona została przez ordonansów niewykonanie, luboż ich wykonanie złe**. Nibyż były flagi sygnalizacyjne do wywieszania na masztach, ale na to potrzebny był i czas do ich wywieszenia a i do odczytania, jako i jaka taka choć przejrzystość powietrza, iżby ich prawidłowo odczytać i zinterpretować. A o to już w warunkach jakiejkolwiek niepogody było trudno, nie mówiąc już o dymie prochowym, czy z płonących okrętów w czasie bitewnym... Insza inszość, że sygnały owe nadawali zazwyczaj młodzi kandydaci na oficerów, tzw. midszypmeni, którzy nieraz w nadmiarze emocyj nie to co trzeba nadali. Insza znów możność, by podejść do się na tyle blisko, by przez tubę móc krzyczeć, znów wymagała aury niepodłej, sprawności manewrujących a i tak dawała jedynie możność przekazania rozkazu czy wieści z jednego tylko okrętu na drugi. Jeszczeć gorzej z umyślnym łodzią posłanym, bo to znów oznaczało eskadry znaczne spowolnienie, bo najwięcej silni wioślarze z obsady łodzi przecie liniowca czy fregaty pod żaglami nie dogonią... Jak mniemam Nelson oddałby wszystko, co miał, za jaką krótkofalówkę, czy choćby najpodlejszy telefon komórkowy:)
   Pora najwyższa by po tym krótkim wstępie przejść do rzeczy meritum:) Otóż Nelson owych ograniczeń próbował przełamywać w ten sposób, że ze swemi podkomendnemi kapitanami spotykał się najczęściej jak tylko można o tem myśleć na morzu, upraszając onych już to na obiad, już to na wieczerzę, w czasie której cokolwiek skąpiono na napitkach, by łbów nie zaprószyć przesadnie, ale nie żałowano niezgorszego jadła, w tem świeżych jakich mięs czy nowalijek, o które zawżdy przecie na admiralskim okręcie, ustawicznie przecie pocztę z lądu odbierającym, łacniej niźli na inszych. Ano i wiedli owi kapitanowie za stołem nibyż swobodne pogwarki, dzieląc się doświadczeniami, ale i dysputując o możebnych jakich na morzu sytuacjach przyszłych, gdzie nierzadko zapał przychodził i k'temu, że uprzątano półmiski, a rozkładano mapy, a jakie orzechy czy kieliszki poszczególne symbolizowały okręty, czy eskadry... 
   Dwa wieki niemal miną, nim to, co robił Nelson zostanie nazwane grami sztabowymi, czy ćwiczeniami z mapą, ale cel był ten sam: zgranie podległych ludzi w jeden zespół, jedną drużynę, która myśli podobnie, umie przewidzieć zachowania pozostałych i samemu się do nich akomodować, bez czekania na sygnał czy rozkaz, a w ostatniej ostateczności działać samemu, improwizując i wiedząc, że ich admirał ich za to nie zgani... I teraz może, Czytelniku Miły, zrozumiesz, że jako 22 czerwca Angielczyki mijały południowo-wschodniego cypla Sycylii, a trapiący się brakiem wieści o przeciwniku Nelson umyślił zaprosić do swej kajuty czterech najdoświadczeńszych kapitanów z inszych liniowców, by się naradzić nad świeżo pozyskaną wieścią, że Francuzików widziano trzy niemal niedziele przódzi wpodle Sycylii, nibyż ku wschodowi płynącym, przecie kierunku docelowego nie precyzującą, to znaczyło to dla całej eksadry niemałe logistyczne wyzwanie, by tych czterech tam dotarło, gdzie dotrzeć miało...
   I że jako w tem czasie zameldowano Nelsonowi, że widać jakie cztery okręty po prawicy, to ów po chwilowem wahaniu z narady zamierzonej nie zrezygnował, a jeno posłał ku południowi "Leandra", by się onym bliżej przyjrzał... I gdy kapitanowie kolejno na pokład flagowego "Vanguarda" przybywali, nie odstąpił od tego, nawet gdy "Leander" zasygnalizował, że te cztery to fregaty, najpewniej francuskie. Najpewniej Nelson uznał ich za jaką flotyllę pomocniczą, czy czego inszego szukającą po morzu... Być i może, że uznał iż nie ma się co bawić w ściganie liniowcami znacznie szybszych fregat, bo i tak ich nie doścignie, dość, że odwołał "Leandra i nad pościg daremny przedłożył możność naradzenia się z kapitanami, ani świadom, że przepuszcza właśnie straż przednią całej francuskiej wyprawy...
____________________________
* Zdobyty okręt lub statek admiralicja najpierw przed specjalnym sądem pryzowym sprawdzała od strony legalności ataku i zajęcia (zdarzało się, że nadto chciwi lub będący w tarapatach finansowych kapitanowie zbyt pochopnie oceniali statek neutralny jako przemytnika lub podejrzanego o piractwo i potem trzeba było nie dość, że zwracać zdobycz, to jeszcze wypłacać zasądzone odszkodowania), zasię oszacowywała co do wartości onego, jako i ładunku (rzeczy osobiste marynarzy nie były uważane za zdobycz i ich zabór przez zwycięzcę, jakkolwiek dość powszechny, był uważany za hańbiący) i zazwyczaj podejmowała decyzję o włączeniu okrętu wojennego do służby po niezbędnych naprawach (czasami właśnie zbyt wielkie szkody na zdobytym okręcie sprawiały, że od tego odstępowano), zaś statek albo włączano do służby pomocniczej jako transportowiec, czy statek pocztowy, albo przedawano na jakiej aukcyi, podobnie jak ładunek, chyba że ładunkiem był materiał stricte wojskowy. Z oszacowanej kwoty proporcjonalnie dostawali wszyscy od najostatniejszego majtka po admirała, któremu podlegała jednostka zdobywająca pryz, nawet jeżeli ten ostatni w tym czasie siedział za biurkiem setki mil od pola bitwy. Zasadą było też dzielenie tej kwoty równo przez załogi wszystkich okrętów będących w chwili zdobycia pryzu w zasięgu wzroku, nawet jeżeli to były tylko widoczne zza horyzontu czubki masztów. Nieraz się i w tem zdarzały wielgie spory i swary, a z bohaterów naszej opowieści właśnie Nelson jak i jego zwierzchni admirał, lord St. Vincent (tytuł ten Jarvis uzyskał od bitwy u przylądka Świętego Wincentego, w której zwycięstwo właściwie zapewnił mu Nelson),  posłynęli wielkim sporem sądowym, ostatecznie na rzecz Nelsona szczęśliwie rozstrzygniętym.
** Siła by o tem mógł co opowiedzieć francuski admirał de Suffren, który pomarł w 1788 roku, wywołując po latach zgoła dziecinny żal u Napoleona, "że nań nie zaczekał", bo może i miałby wówczas Bonapart własnego "Nelsona". Mało której z toczonych przez Suffrena bitew mu nie sp...lili jego właśni podkomendni, a pomimo to uzyskanymi efektami budził powszechny podziw...

                                                 .                                  

24 lutego, 2015

O tem, że majętność szczęścia nie daje, czyli o perypetiach panny zanadto posażnej...II

   Jakeśmy to już w części pierwszej wywiedli, przyszła nam na świat nasza Halszka, w kołysce jeszcze taką obdarzona majętnością, że się do najpierwszych liczyła partii w Rzeczypospolitej całej, mimo że po oćcu jeno pół odziedziczyła majątku, a i to z matką pospołu... Nie umiem ja na dzisiejsze tego nijakie przełożyć analogije, przecie zda mi się, że gdyby Bill Gates miał córy jedynaczki i onej nie za głosem serca iść dozwolił, a rozgłosił, że jej da najgodniejszemu, cokolwiek by to znaczyć miało, to mniemam dosyć by było analogiją dobrą, byście sobie wystawić umieli, cóż też za kłębowisko być przy tem musiało reflektantów do jej ręki, jakież szaleństwo interesów zbieżnych i przeciwnych, nadziei i planów, intryg i podchodów... Dodajmyż przy tem, że kniaź Ilja pomierając, nie dowierzał pewnie, że sobie sama wdowa z tem wszytkiem poradzi*, tedy przydał jej obyczajem dawniejszym w testamencie dla dziecka opiekunów, których zapamiętać upraszam, bo to ważkiem będzie. Byliż to zatem: kniaź Fiodor Sanguszko, druh Ilji; xiążę Konstanty Wasyl Ostrogski brat onegoż przyrodni i dziedzic wtórej majątku połowy i... para królewska...
     Fiodor pomarł był jeszcze, gdy Halszka dziecięciem była, zaś xiążę Konstanty Wasyl umyślił był onej na męża syna zmarłego, Dymitra. Ów gdzieści tam mając sposobności się dzieweczki towarzystwem cieszyć, rozmiłował się w niej tak srodze, że ani słyszeć myślił o jakiem bądź maryjażu inszem. Ponoć i panna była nie od tego, jeno że ona się we wszytkiem pani matki słuchała, a ta znów, choć początkiem przychylna, poznawszy królewskiej woli Dymitrowi przeciwnej, cależ i odmieniła frontu. Desperacyja przecie Dymitrowa być musiała z tych najostatniejszych, boć znał ów przecie, że za raptus puellae** infamija grozi i banicja, przecie go to od zamiarów nie odwiodło.
   Zjechali do Ostroga obadwa z przychylnym temu kniaziem Konstantym Wasylem, aliści macierz cosi, zda się, pomiarkowała i, mimo zgody pierwotnej, z nagła bramy zawrzeć przed nosem kazała. Tumult się z tego był poczynił znaczny, bo ci już nieomal we wrótniech będąc, wypchnąć się nie dali, a przeciwnie, łbów naszczerbiwszy i i kogo tam na amen porezawszy, do zamku się wdarli, obie; matkę z córką pochwyciwszy, z osobna trzymali i czem prędzej xiędza wołać kazali. Powolny*** ów klecha być musiał kniaziom wielce, bo panna widać we strachu przed matką nadmiernem, jak gęby zawarła, tak z niej nie szło wycisnąć niczego. Tandem tedy za nią książę Konstanty Wasyl xiędzu responsował, rzekłbyś, że nie ona, a ów sobie młodego poślubia Dymitra.****
  Jednakowoż maci jakiemsi sposobem się udało umyślnego pchnąć do króla z wieścią o gwałcie zadanem, co króla przywiedło nieledwie do furii. Natychmiast nakazał najeźdźcom tak zamku jak i dzieweczki poniechać, co wykonali jeno częścią, bo Dymitr tak się już i w niej rozmiłował był, że wolał zbiec, póki co, do Kaniowa. Król zatem nakazał obydwum się stawić przed sąd swój do Knyszyna, czego nie dopełnił ni jeden, ni drugi, słusznie się o swą lękając bezpieczność, jeno że xiążę Konstanty Wasyl przezorniej się o protekcyję wystarał cesarską, z którą i sam Zygmunt August liczyć się musiał. Dymitr protektorów tak możnych nie mając, przy tem za główniejszego mniemany winowajcę, za zuchwalstwo swe został skazanym na gardło, majętności przepadek, infamiję takoż naturaliter i na Halszki oddanie...
   Ano i nie dziwota, że na wieść o tem, ów wolał dać i drapaka dalej, poza Rzeczypospolitej granice, póki co do Czech. Ruszyły za niem poczty zbrojne jako za infamisem, najwięcej panów Kościeleckich, powinowatych matki porwanej, takoż i skrewniaczonych z Kościeleckimi wielkopolskich Górków. Ruszył i wojewoda kaliski, Marcin Zborowski, krewniakiem tu niczyjej ze stron nie będący, który pozór obywatelskości czyniąc, po prawdzie miał na oku i interes własny, by Halszki odebranej za jednego ze swoich wydać synów, których miał aż pięciu, a wszyscy niemal w przyszłości, z Samuelem na czele, się mięli mało godnie Rzeczypospolitej przysłużyć...:((
   Dopadł był zbiegów w mieścince Lysá nad Łabą, gdzie przedłożywszy listów królewskich tamecznemu staroście, zyszczeł onegoż zgody na pojmanie Sanguszki, aliści już nie na ubicie onego na cesarskiej ziemi. Przepłaciwszy jeszczeć i wójta i karczmarza, u którego Dymitr wydawał właśnie uczty weselnej, spadli ludzie Zborowskiego na kark Dymitrowi końcem tejże uczty, i choć się bronił tęgo, przecie nec Hercules contra plures...
   Obity, poraniony, uwięziony... powleczony na powrozie ku Rzeczypospolitej, miał tam nie dotrzeć nigdy. Nocą z 3 na 4 lutego Anno Domini 1554 ubito go w Jaromierzu, w stajni, ponoć z lęku, że go cesarscy odbiorą, którem to zuchwalstwem wielce wzburzono wszytkich*****. Scandalum ciąg dalszy to uwięzienie przez cesarza Zborowskiego, zasię onegoż na supliki króla polskiego uwolnienie...
    Cóż zaś z Halszką zapytacie... Ano, tej po odbiciu przekazano krewnym macierzy, Kościeleckim i Górkom, tandem tedy czekała ona matki już w Polszcze, w Poznaniu i znów przyszło do zawirowań następnych wpodle kolejnego matrimonium onejże. Knuł za tem Zborowski, podchodzili i insi, przecie król Zborowskiego, okrom zbrodni niedawnej, miał i w podejrzeniu z czasów jeszcze "wojny kokoszej", której był Zborowski jednem ze sprawców i przywódców...
   Królewskim kandydatem faworytnym był wielkopolanin Łukasz Górka, trzeci tegoż imienia w rodzie, posesyjonat poważny, świeży wojewoda brzesko-kujawski, a przy tem stronnik królewski tak gorliwy, że się Zygmunt August nie lękał go tem maryażem wzmocnić. Przy tem rys znamienny dla swobód w Polszcze ówcześnych: ten przyjaciel króla-katolika był ówcześnie... bratem czeskim, zasię gdy go ze zboru za rozpustę wyrzucono, zbratał się z luteranami!
   Przeciwiła się temu znów pani Beata, której był widno Górka niemiłym, a stało za nią i litewskie prawo, że koroniarza za Litwinkę idącego, a familiji niemiłego, można ćwiercią posagu spłacić... Ano i tak się mocował król z niewiastą ową, nawet i przez sejmy, bo jak dał Górce swego na toż przywileju, że się jego to prawo nie tyczy, to mu je utrącono na litewskim sejmie... Koniec końców król po latach paru zmitrężonych, cierpliwości był stracił i postąpił niemal iście takoż samo, jak ten, którego za toż samo właśnie tracić kazał...
   Halszki 16 lutego 1559 roku przywiedziono siłą do ołtarza, przódzi pani Beacie gwałtem pierścień z palca odjąwszy, ukazali go młódce, nibyż na znak, że mać zamążpójściu temu nareście przychylna... Ślub się odbył, aliści ni panna, ni matka go nie uznały, Górka zaś gwałtem nie chciał go konsumować, przy tem mus mu było na inflancką wojnę jechać, z czego niewiasty skorzystały obie, umknąwszy do Lwowa, gdzie się we klasztorze dominikanów zawarły. Słała przy tem matka do przyjaciół na Litwie za pomocą, najwięcej zaś znów do księcia Konstantego Wasyla, któregoż siostrzeńca, Olelkowicza na męża dla Halszki upatrzyła.
   Skandal szedł w najlepsze, kompromitacyja królowi i Górce zaś przykra, tandem tedy małżonek z łaski króla, by rzecz ukrócić by najrychlej, glejtami królewskimi zbrojny, zyszczeł pomocy starosty lwowskiego i regularnego klasztoru podjął oblężenia. Rzecz nie była prostą, bo klasztor z dawna przeciw Tatarom fortyfikowany, tedy bój o pannę ustał dopieroż, gdy klasztorowi wody odcięto, z tem że siurpryza się naówczas objawiła największa... Okazało się, że kniaź Symeon Olelkowicz tuż przed oblężeniem zdołał się do klasztoru w żebraczych łachmanach przekraść i w czas oblężenia Halszkę zaślubić... Małoż na tem! Tegoż małżeństwa (w przeciwieństwie do Górkowego) skonsumować miano, przy tem mać dobiła z kniaziem targu, że swej majętności części nań przepisała za dożywocie wydzielone, tandem tedy Górka mógł już jeno na włości własne Halszki jeno liczyć, bo ta po macierzy nic już i nie dziedziczyła...
   Nic to jednak było wszytko przeciw woli królewskiej... Zygmunt tego małżeństwa nie uznał i Halszki nakazał Łukaszowi Górce oddać. Ten jej na zamku swojem w Szamotułach początkiem w rzeczy samej więził, co dało assumpt do dziś żywej legendzie o Czarnej Halszce na zamku tamecznym straszącej, z czasem jednak owa coraz i więcej miała swobody, łącznie z nabożeństwami katolickiemi... Całe też i lata szły pertraktacyje kolejne pomiędzy Beatą, nowych skarg po sądach całej Rzeczypospolitej zanoszącej, królem, Górką, mediującymi Zborowskimi, hetmanem Tarnowskim, prymasem, biskupami et caetera, et caetera...
   Koniec końców, nic w meritum sprawy nie odmieniając (Halszka pomieszkiwała na zamku, Górki za męża nie uważając, choć się u jego boku ukazywała publicznie), poczęło się grono antagonistów wykruszać. Pierwszy odszedł ku niebiosom kniaź Olelkowicz (1560), wtóra dała za wygraną Beata, której Górka córki i za milion złotych nie chciał oddać na powrót, i poszedłszy sama za Olbrachta Łaskiego (1564), dała się onemu frantowi omamić i przepisawszy nań majętności swoich, sama uwięzioną została w Kieżmarku i po przelicznych perturbacyjach, w tejże niewoli pomrzeć miała jedenaście lat później...
   Sama zaś Halszka, śmierci doczekawszy Łukasza Górki w 1573, rzec by można, że nareście się wolną już stała i od zakusów matki, i od króla nieżyjącego i od mężów kolejnych... Trzydziestoczteroletnia wdówka nadal była kąskiem łakomym, o który się wciąż starało wielu, przecie ona dosyć już tych przygód miała i wyjechawszy do majątku stryjowego, tam w Dubnie reszty swych lat przepędziła w wielgim pono smutku i zgryzocie aż do swej śmierci w grudniu 1583 roku...
__________________

* i słusznie, jako się in futuram pokazało, nam zaś dodać wypadnie, że się zamążpójsciem Halszki w swojem czasie i sejm zajął litewski, uchwały przyjmując, że jej nie lza swatać bez zgody opiekunów wszytkich. Niechybnie to szło za królewską myślą, który jako xiążę wielki na Litwie mógł (ale nie chciał) dziewce po prostu nakazać tego czy inszego kandydata. Mógł natomiast król się kandydatom niemiłym przeciwić, czego czynił, a wybór miał prawdę rzekłszy jako pomiędzy dżumą a cholerą, bo wiadomem było, że maryaż łączący jakie dwa domy litewskie znaczne, królowi turbacyj przysporzy, zasię ożenek z Koroniarzem nie mniejszej, bo ci, posiedliwszy się na Litwie, z reguły powołując się na swe prawa, jurysdykcją króla przyjmowali jako króla, nie zaś jako wielkiego na Litwie xięcia, któremu wielekroć by więcej byli posłuszeństwa winnymi...
** (łac.) porwanie dziewczyny
*** w staropolskiem znaczeniu, czyli po(dług) woli działający, nie zaś, że opieszały...
**** dziw zatem niemały, że jako po latach przyszło Halszce pomierać, tedy testamentem całej swej na tegoż właśnie Konstantego Wasyla przepisała majętności, temi argumentując słowy:
"Ja, Łukaszowa z Górki, wojewodzina poznańska Helżbieta Ilina ks. Ostrogska, zostawszy naprzód po nieboszczyku ojcu moim, ks. Ilii Ostrogskim, staroście bracławskim i winnickim, a potem po nieboszczyku mężu moim, panu Łukaszu z Górki, wojew. poznańskim, sierotą i wdową uciśnioną będąc, wiele nieznośnymi krzywdami, trudnościami i dolegliwościami, opuszczoną zostałam, od wszystkich krewnych i bliskich i powinnych moich, którzy nie tylko nie dawali mi ratunku ani pomocy w tych wszystkich niefortunnych przypadkach moich, jak gdyby wzgardziwszy mną, wszyscy mnie zaniechali, opuścili wówczas zapomnieli prawie.
    Doznaliśmy tylko wówczas (jak i teraz doznajemy) niewypowiedzianej czułości, łaski i dobroci, ratunku i spomożenia od J. N. Pana Konstantego Wasyla ks. Ostrogskiego, wojew. kijowskiego, marszałka ziemi wołyńskiej, starosty włodzimierskiego. J. M. raczył mi okazywać ją jeszcze za życia nieboszczyka małżonka mojego, mojego po jego śmierci sprowadził mnie do domu swojego z największą uczciwością, niemałym kosztem i nakładem swoim i z niebezpieczeństwem od przyjaciół swoich, za pośrednictwem syna swego J. M. ks. Janusza, we wszelkie dostatki opatrzoną w domu mnie swoim trzymać raczy […]
  Gdy tak wielkich i niewysłowionych dobrodziejstw mi ni ojciec, ani matka moja uczyniłby, ani okazać mi nie mogli, a nie mam czem odwdzięczyć się nawzajem J. M. panu a stryjowi dobrodziejowi mojemu miłościwemu..."
***** Pierwszy nagrobek Sanguszki, w jaromierskim kościele 
pochowanego, brzmiał w wersji, mocno przez czeskich kamieniarzy zniekształconej, tak:
"THV LIESZY KNIZE DIMITHR SANDUSCKOWYCZ STAROSTA CZYRKAWSKI Y KAYNOWSKI RODV WYELKIEGO KNIZE LITHEWSKIE OLGIERDOWA KTHVREGO ZAMORDOWAL Y ZABIL NIESZLIACHETHNICK MARCZIN ZBOROWSKI NIEMYAWSZY DO NIEGO ZADNY PRZYCINY 1554"

                                             .

22 lutego, 2015

O tem, że majętność szczęścia nie daje, czyli o perypetiach panny zanadto posażnej...I

    Prawdę rzekłszy tom umyślił o hetmanie Romanie Sanguszce pisać, aliści, że przed niem sławy zyszczeł niemałej, choć dosyć szczególnej, brat onegoż, Dymitr, tedym począł o niem dygressyję, której znów nie sposób było przerwać za samego Dymitra śmiercią, nie pisząc o przyczynie, znów zaś przyczyna owa, czyli nasza tytułowa panna takich zamięszań była bohaterką, choć więcej mimowolną, że się nie godziło i o niej nie napisać wszytkiego. Ano tak i mi się owa dygressyja rozrosła w proporcyjach niczem części pierwsze "Trylogii" do ostatniej, tedym skapitulował i rzeczy do not wydzielił odrębnych.
   Aliści by rzeczy wywieść ućciwie znów nam się przyjdzie ku rodzicielom owej przyczyny naszej cofnąć, bo tu wszytko niemal jak z romansu się być zdaje, a przecie to nie romans, a życie, które najwymyślniejsze przerosło scenariusze. Pocznijmyż zatem ab ovo, czyli od romansu ognistego króla Zygmunta Starego z piękną Czeszką, Katarzyną Telniczanką, z którą zażył chwil szczęścia niemało, a i trojga się dziatek doczekał. Przecie, że jednak zjeżdżała Barbara Zapolya, Bony na tronie i w łożu królewskiem poprzedniczka, przyszło panią Katarzynę odprawić i tu się na scenie nie tyleż zjawił, bo był na niej od lat, jeno w temże akcie głównej objął roli Imć Andrzej Kościelecki, króla nie dość, że druh szczery, to i jedna z najtęższych we finansach tamtej doby głów, któremu skarbiec królewski niemało zawdzięczał. O tem podskarbim, a i żupniku wielickim żem pisał niemało w części IV cyklu solnego, takoż o tem matrimonium onego z miłośnicą królewską, to i powtarzał nie będę, dla jakich przyczyn sądzę mieć ten afekt szczerym, a nie jeno przysługą królowi oddaną, osobliwie, że dla tegoż maryażu był Kościelecki poświęcił wiele, jeśli nie wszystko...
  Nam tu starczy, że powracający do kraju z missyi u Habsburga dyplomatycznej, Kościelecki pochorowawszy się ciężko na dezynteryją, był pomarł wrześniem Roku Pańskiego 1515, córki pogrobowej Beaty nie doczekawszy... Oważ Beata, najwidniej urody odziedziczywszy po matce, a że się król czuł w obowiązku nad nią roztaczać opieki, to i się kręciła przy dworze, akurat w roku 1537, gdy ją tam spotkał był xiążę Ilja (Eliasz) Ostrogski, syn kniazia Konstantego, hetmana wielkiego litewskiego sławnego, tego co to Moskali w 1512 roku pod Orszą na głowę pogromił...
   Ostrogscy primo, że familija sławna, to i secundo na Litwie w owym czasie jedna z najmajętniejszych. Sam zaś xiążę Ilja świeżo po turbacyjach względem swego matrimonium pokończonych*, najpewniej właśnie łaknął jakiego niewieściego serca, co by nareście mu przychylnem było. Ano tak i siak, od słówka do słowa, zadurzył się nieborak tak okrutnie, że nie zważając na nic, pannie się styczniem Anno Domini 1539 oświadczył i został przyjętym, król zaś temu rad być musiał ogromnie, tandem tedy nie zwłócząc nadto wiele, uszykowano weselisko na niespełna miesiąc po zrękowinach. Nieszczęśnym Fortuny zdarzeniem w czas tych weselnych uciech i zabaw wszelakich, na jednem z turniejów rycerskich potykał się na kopie sam pan młody i nie byle z kim, bo z królewiczem Zygmuntem Augustem...:(( Nieszczęściem Zygmunt się tu lepszym pokazał i zwalił Ilję z konia tak niefortunnie, że się tamtemu co w żywocie oberwało, zaś summa owych wewnętrznych obrażeń po miesiącach kilku pozbawiła kniazia Ostrogskiego żywota...:(( Że jednak gdzieś tam jeszcze może początkiem mógł się ruszać widać całkiem żwawo, tandem gdy już w sierpniu na księżą był patrzył oborę, w łonie księżnej Beaty już półroczny płód się do przyjścia na świat szykował i temuż to dziecięciu kniaź Ilja całej swej zapisał testamentam majętności.
   Dziecię na świat przyszło w niemal równe trzy po śmierci oćca miesiące, pokazało się córą i dostało imion Elżbieta Katarzyna, aliści potomność zapamiętać ją miała jako Halszkę Ostrogską, luboż jako Halszkę z Ostroga. Jeno o tem, to już napiszem w nocie następnej...:)
___________________________

* Ojciec Ilji, Konstanty, zawarł był swego czasu układ matrymonialny z hetmanem litewskim polnym, Jerzym Radziwiłłem, że ich dzieci w swojem czasie połączą i siebie i dwa te tak potężne rody, z tem że w owem układzie miał Ilja poślubić Anny Elżbiety, a sam ów związek poniekąd był przeciw wojewodzie Gasztołdowi wymierzony. Jeno, że w międzyczasie się Radziwiłł z Gasztołdem pojednał i pojednania przypieczętował, Anny Elżbiety z niem właśnie zaręczając, ergo panna miała na raz dwóch oficyalno zaręczonych narzeczonych, z której to kałabaniji Radziwiłł wybrnąć probował, podsuwając Ostrogskiemu córy wtórej, Barbary... Ano i któż wie, jakoby się dzieje Rzeczypospolitej potoczyły, gdybyż ów jej wziął, boć to ta sama Barbara, w której w lat siedm później zadurzył się bez pamięci sam królewicz nasz na nieszczęście Rzeczypospolitej i swoje...
   Cóż, gdy Ilja Radziwiłłówną wzgardził, spór cały pod osąd oddając królewski, a król Zygmunt Stary dość miał rozumu, by go od przysiąg dawniejszych uwolnić, choć najpewniej to miał na celu, by do związania się dwóch potęg nie dopuścić litewskich. Nie od rzeczy dodać, że koniec końców Anna Elżbieta poszła za marszałka wołyńskiego, Kiszkę, zasię za kniazia Holszańskiego, z obydwoma nie płodząc nijakiego potomstwa i pomierając wrychle po Holszańskiego śmierci. Za Gasztołda zaś poszła... Barbara i to skutkiem turbacyj z majętnością po onymże przyszło Radziwiłłom instancyjonować króla o pomoc w tej mierze, co pierwszem zaowocowało Barbary i Zygmunta Augusta spotkaniem...



                                                         .

18 lutego, 2015

Jeszczeć o obyczajach zapustnych...

  Pierwotkiem z dni postowych czterdziestu wyłączano soboty i niedziele, a pierwej i czwartki nawet*, temuż by przepisanych dni mieć czterdziestu, poczynano Postu Wielkiego od dziewiątej niedzieli przed Wielgąnocą, co nam dni summą jakie siedmdziesiąt czyni. Dla tej to przyczyny niedziela zapusty kończąca się i gdzieniegdzie jeszcze niedawnem czasem zwała starozapustną luboż siedemdziesiątnicą (septuagesima)... A że w Polszcze Innocenty IV postu ukrócił, początek onemu na popielcową naznaczając środę, to i tak już dopotąd ostało...
   A jakeśmy przy mianach, to i dodać się godzi, że ostatki były pierwej zwane kusymi dniami, luboż w skrócie kusakami...
   A na dzisiejszą porę żem Lectorom Miłym wierszyka wyszykował, co go w zygmuntowskich wyśpiewywano czasach, a drukiem po raz pierwszy wydano w książeczce sub titulo:
"Kiermasz Wieśniacki, albo rozgwara Kmosia z Bartoszem na Zawiślu". Pieśń zaś Mięsopustowi na chwałę...:)
                               MIĘSOPUST
      Mięsopusty, zapusty,
      Nie chcą państwo kapusty,
      Wolą sarny, jelenie,
       I żubrowe pieczenie.
                  Mięsopusty, zapusty,
                  Nie chcą panie kapusty,
                  Pięknie za stołem siędą
                  Kuropatwy jeść będą
       A kuropatwy zjadłszy,
       Do taneczka powstawszy,
       Po tańcu z małmazyją
       I tak sobie podpiją.
                  Mięsopusty, zapusty,
                  Nie chcą panny kapusty,
                  Wolałyby zwierzynę,
                   Niźli prostą jarzynę.
        Jadłyby i kiełbasy
        W te mięsopustne czasy,
        A pod wieczór marcypan,
        By go im dał jaki pan.
                   Za wszystko wdowie stanie,
                   Kiedy się jej dostanie
                   Do rozmowy młodzieniec,
                   Gotów jemu jej wieniec.  

________________________________________
*bywały i okolice, gdzie takoż wtorki, zatem tego poszczenia w tygodniu mniej jak nieposzczenia było:)

                                              .                      
              

14 lutego, 2015

Varia karnawałowe, czyli cyklu karnawałowego nieoczekiwana część VIII...:)

  Ano ósma, bo jakem zrachował, tośmy gwarząc o sztuce przeżywania wieczorów tanecznych już się trzykrotnie z tematem spotykali, już to w wersji najwięcej może na miano staropolskiej, zasię XIX-wiecznej mieszczańskiej, jako i c.k.dworskiej, wiedeńskiej... Aleć i przódzi żeśmy themy tej tykali, cytując obficie a to od Xiędza Kitowicza Dobrodzieja opisu redut maskowych w czasach saskich; a to dawniej znanej szeroko lwowskiej gwarowej piosnki, "Bal u wetyranów" opisującej; nareściu po dwakroć fragmenta memuarów Marii z Mohrów Kietlińskiej, o potraconych w tańcowaniu klejnotach, takoż o tem jak balowano, aż się piec nieomal rozleciał kaflowy.
   Dziś za początek nam posłuży fragment XIX-wiecznych memuarów Seweryny Duchińskiej, opisującej udział dworu w wiejskich weselach czasu karnawałowego:
  "O zmierzchu, we czwartek drużby i swaty przychodzili ze zwykłą oracyą godową; zapraszali na te gołębie, co siedzą na dębie, na ćwierć wołu, co wart pańskiego stołu, na tego barana, co z niego pieczeń i sukmana, na czarkę wódki, co rozprasza smutki, na dzbanek piwa, co od niego głowa się kiwa i na mnóstwo innych przysmaków. W niedzielę z rana przyprowadzano do dworu pannę młodą, ja sama trefiłam jej włosy, wpinałam w nie pęki wstążek i gałązki rozmarynu, powyżej czoła przytwierdziłam koronę, którą matka moja wyhaftowała srebrnymi blaszkami na atłasie, i chowała u siebie, dopóki służyć mogła. Nazajutrz po ślubie drużyna weselna ze skrzypkami przychodziła do dworu na oczepiny, otrzymywała z rąk matki mojej suty czepiec z błogosławieństwem, poczem pląsano raźno po śniegu - albo w sali w razie zamieci."
   Parowóz, do którego przejdziemy za chwilę jest już pod parą, zasię póki co Wachmistrz do przedwojennej "Adrii" zaprasza:
   a kto już nogi cokolwiek rozruszał, niechajże się sposobi do drogi, bo oto wyruszamy bodaj jedynym w swoim rodzaju wynalazkiem dawniejszych Polskich Kolei Państwowych, czyli "dancyngiem ze slipingiem", którego to pociągu w latach trzydziestych uruchamiano w karnawale w kilku wersjach na trasach dłuższych, jako to z Warszawy do Lwowa, z Krakowa do Wilna czy Gdyni... Mknął tedy tamten rozrywkowy pociąg przez noc, a w niem, kto spać pragnął, ten spał, kto zjeść, to do restauracyjnego zachodził wagonu, a kto tańcować, temu czasem aż i dwa były uszykowane wagony z podwyższeniem dla orkiestry i pustą dla tańcujących przestrzenią...:)
  Twórczym tegoż konceptu rozwinięciem był niezmiernie popularny pociąg zimowy, który choć służyć miał głównie narciarzom, przecie miał i dla nich atrakcyj niemało, także tanecznych...


  O pociągu tem pisał w piśmie "Kuźnia Młodych.Dodatek komunikacyjny" Stanisław Lenartowicz* w artykule sub titulo "Ruchome schroniska narciarskie":
" Polska może być dumna ze swego pomysłu w dziedzinie turystyki zimowej. Żaden z krajów, nawet z krajów klasycznego narciarstwa, nie uczynił jeszcze tego eksperymentu, który stanowi najlepsze rozwiązanie zagadnienia górskiej eskapady zimowej, obliczonym na czas dłuższy. Eksperymentem tym są kolejowe rajdy narciarskie, organizowane [...]przez Towarzystwo Krzewienia Narciarstwa przy poparciu Wydziału Turystyki Ministerstwa Komunikacji. W roku bieżącym taki pociąg rajdowy narciarski przebiegł niedawno cały nasz łuk karpacki, od wschodnich rubieży Rzeczypospolitej na Huculszczyźnie, do zachodnich jej granic na Śląsku. Uczestnicy rajdu w ciągu 9 dni przejechali łańcuch polskich Beskidów i zwiedzili wszędzie najciekawsze stacje turystyki narciarskiej w tych górach. 
  Program rajdu ułożony został w sposób bardzo pomysłowy i praktyczny. Nocą pociąg przebiegł przestrzeń dzielącą jedną miejscowość od drugiej. O świcie stawał u celu przeznaczenia. Uczestnicy rajdu - narciarze, dzielili się na 3 grupy według stopnia zaawansowania w technice narciarskiej. Dla każdej grupy urządzano wycieczkę w najciekawsze okolice danej miejscowości, na najlepsze lokalne tereny zjazdowe, odpowiednio do skali trudności[...] Przed zmierzchem poszczególne wycieczki ściągały z gór do pociągu na obiad. Po wypoczynku wieczorem odbywały się kolejno we wszystkich miejscowościach kolejno produkcje wokalne, muzyczne i taneczne miejscowej ludności, pokazy wyrobów sztuki góralskiej-huculskiej, Bojków, Łemków, Podhalan i Ślązaków."
  "Wyobraźmy sobie szereg nowiutkich pulmanów 2-giej klasy** , w przedziałach których każdy uczestnik rajdu przez cały czas podróży posiada do dyspozycji kanapę miękką do spania wraz z pościelą, do tego umywalnia wagonowa z ciepłą i zimną wodą***i inne wygody, o których ani śnić, ani marzyć w żadnem schronisku górskiem w Sławsku czy Łypkowie, czy gdzieindziej."
  Pisząc o tych "innych wygodach" miał młody autor na myśli najpewniej wagon restauracyjny, w którym oprócz śniadań i obiado-kolacji serwowano na żądanie gorace posiłki o każdej porze dnia i nocy, wagon-narciarnię, gdzie przewożono sprzęt, ale też gdzie obsługa za drobną opłatą, czyściła nocą narty, naprawiała jakie drobne uszkodzenia i smarowała, by na ranek były do użycia gotowemi oraz wagon dansingowy, którzy zamiast regenerowania sił w pościeli czuli się jeszcze na siłach slowfoxać i tangować...:)****
________________________________
* - nie mam pewności, czy o znanego reżysera i scenarzystę lat 50-tych i 60-tych tu idzie... Musiałby tekstu tego jako nastolatek popełnić, ale skoro to "kuźnia młodych", to kto wie?:) Dodatkiem był synem kolejarza, zatem mógł mieć tych wieści z pierwszej ręki... 
** - której, obawiam się, że nasza pierwsza do pięt nie za bardzo dorasta...
*** - mowa o łazience znajdującej się w każdym wagonie, bo oprócz tego w skład pociągu wchodził wagon...kąpielowy z przedziałami przerobionymi na kabiny natryskowe, które "cieszyły się codziennie niesłychanym powodzeniem o zmierzchu, po powrocie zmordowanych, spoconych i zabrudzonych smarami turystów ze śnieżnych zboczy i szczytów".
**** - Od 1935 roku kursował dodatkowy, jeszcze bardziej ekskluzywny pociąg na trasie Jaremcze - Krynica - Zakopane (z którą to ekskluzywnością nie przesadzajmy zanadto, skoro wszystko było na kieszeń średnio zamożnego mieszczaństwa, inteligencji czy oficerów wojskowych), w którym oprócz wymienionych dodatkowo był jeszcze wagon kinowy oraz bodaj dwa salonowe, gdzie swojej pasji się oddawali wieczorami brydżyści, a skład ten zwano "pociągiem relacji Narty-Dancing-Brydż":)

                                                .          
   

12 lutego, 2015

O "Lohengrinie"...

                                       Jaśnie Wielmożnej P.Notarii dedykuję...:)
... słowami Jana Lama, genialnego autora określenia "baciar" i "Wielkiego Świata Capowic", którego kto nie czytał, niech żałuje... Otoż nam Ów w 1877 roku tak opisał swoje z Wagnerem spotkanie:
" Sprawiłem sobie w tym tygodniu "biesiadę bogów" z powodu, iż jednego wieczora zamknięto z powodu bankructwa przedsiębiorców na raz aż trzy restauracje - co nawiasem mówiąc, należy do charakterystycznych znamion czasu. Nie było co robić - poszedłem na przedstawienie Lohengrina. No, biedne nasze potomstwo, jeśli to ma być muzyka przyszłości - ale kto wie, może to będzie systemem karnym przyszłości. Na wszelki wypadek jeden akt w sąsiedztwie bombardonu, bębna i dwóch puzonów, zaostrzony postem przymusowym, powinien być liczony za miesiąc więzienia. Z akcji zrozumiałem tyle: p.Zakrzewski* z lokami i brodą blond, zupełnie jak król dzwonkowy, zajeżdża na łąbędziu i podoba się od razu p[annie-Wachm.] Marco z powodów dla mnie niewytłumaczonych. P.Verdi, który już jest na scenie, podoba się pannie Gabbi. Powstaje jakieś nieporozumienie, wśród którego p.Tercuzzi i p.Koncewicz z podniesionymi w górę rękoma chodzą po scenie i toczy się ożywiona dyskusja, której wszakże bombardon i puzony słyszeć nie dozwalają. Naraz p.Zakrzewski i p.Verdi poczynają rąbać się okropnie, ale uważając przy tym, zapewne ze względu na dyrekcję, aby nie popsuć nowosprawionych tarcz, które też zasłaniają dzielnie swoimi piersiami. P.Zakrzewski przemaga p. Verdiego, wskutek czego p.Marco pada na kolana a bombardon raduje się tak głośno, że nie zostaje słuchaczowi nic, jak tylko wyrwać go muzykantowi albo też samemu uciekać z teatru. Obrałem tę ostatnią drogę i dałem sobie słowo, iż po raz ostatni słuchałem dobrowolnie muzyki przyszłości. Ponieważ atoli i Lohengrin ma swoją piękną stronę, a mianowicie pannę Marco, więc na następne przedstawienie pójdę oczywiście, ale z uszami szczelnie zatkanymi bawełną."
______________________
* Zakrzewski, Marco, Verdi etc. - nazwiska i pseudonimy artystyczne ówczesnych śpiewaków i śpiewaczek operowych lwowskich.


                                              .              

10 lutego, 2015

Kapkę tradycji...

  Chodziły dawniej chłopaki po wsi kolędniczą zgrają, grając, wyśpiewując i wyprawiając wszelkie ucieszne figle, jakie im jeno do głów zawitały... Wesoło było z niemi, wesoło...:) Ale jako to w życiu: ten się pożenił, tamtego wzięli do wojska, ów gdzie roboty znalazł, co mu już czasu na dawne zabawy nie dozwalała, to i choć pomieszkiwali po sąsiedzku, jeno już tylko czasem spominali dawniejszych swych uciech...
   Ano i jakoś tak się to już podziało, że po nich nikt tego dzieła nie podjął, młodsi za kolędą już nie chodzili i jeno czasem kto jeszcze powspominał jako to drzewiej bywało. Aż przyszło k'temu, że oto kolejnym rocznikom szkolnej dziatwy nawet się już i przetłomaczyć nie udało kimże dawniej kolędnicy byli i cóż czynili... Rada w radę zgadała się jedna uczycielka z wtórą, ta znów z tą, co dawnych kolędników znała przewybornie, bo jednemu siostrą, a inszemu kumą, przyszło słowo do słowa, a rada do rady, dalejże onych upraszać, a i podstępem poniekąd do tegoż nakłaniać... dość, że po dwudziestu z górą latach, ciż sami odszukali dawnych strojów, której po większej części odtwarzać przyszło de novo, rekwizytów, a po głowach dawnych nut i słów...
   I otoż, Mili Moi, macie tutaj nienajfortunniejszy akurat wyborek z onych występu, o którym hyr poszedł po całej okolicy i chłopaki zaproszeń już mają do przebierania zgoła, a na rok przyszły postanowili, że pójdą dawnym po wsi szlakiem, może już nie tyle od chaty do chaty, bo tych już najstarsi nie pomną, ale od domu do domu, po dawnemu, jako nakazuje tradycja...
   A co mnie do tego wszystkiego, zapytacie? A to, że Król i Grajek to rękodajni moi, z któremi będzie już też ze dwadzieścia lat, jako na chleb pospołu pracujemy, tom i kibicował przedsięwzięciu temu z sympatią okrutną...:)






.

09 lutego, 2015

O sprzedawaniu żon...

Przepisywać, ni przeklejać nie myszlę, to i po prostu link podam do czegoś, czegom był nalazł, przy różnych rzeczy sprawdzaniu do noty o połowicach Mieszkowych...

http://pl.wikipedia.org/wiki/Sprzedawanie_%C5%BCon





                                                .

07 lutego, 2015

O wizjach pewnego mnicha i Wachmistrzowych wątpieniach...

  Anonim zwany Gallem, co najpierwszej był w dziejach naszych popisał kroniki, o najpierwszem z władców uznawanych w dziejach naszych za rzeczywistych, czyli o Mieszce, czy jako kto woli Mieszku, pisze, że ten Dobrawy czeskiej za żonę pojmując, oddalił był swoich siedmiu nałożnic, czy znów jak kto woli: żon przez chrześcijańskiego mnicha za małżonki prawe nieuznawanych...
   Ano i tak przez lata o tem, z czasu do czasu rozmyszlając, żem początkiem był pełen podziwu dla książęcej jurności i nerwów żelaznych zgoła, co pojmą wszyscy ci, co wiedzą, jako też i z jedną niewiastą czasem strzymać ciężko, a cóż dopiero z siedmioma...:)) Aliści z biegiem lat mię to właśnie nurtować poczęło: czemuż ów miałby ich mieć akurat siedm? Nie po cztery, jako u muślimanów dopuszczają*, nie dziesięć, iżby liczba równą była, czy i sto choćby** jako po dziś dzień niektórzy u Negrów kacykowie, jeno właśnie siedm...
   Ano i pokoncypowawszy krzynę, racyjonalnych po temu przyczyn szukając, byłażby nią może i ta, iżby każda była na inszy dzień tygodnia, luboż i dla magiczności liczby tej, którą wiele ludów od starożytnych Sumerów, poprzez Egipcyjan, Persów, Hellenów i Rzymian miało za fortunną i stanowiącą symbol jakiej całości, dopełnienia... Ano i w tem sęk, że primo "każdy dzień tygodnia", to pojęcie krześcijańskie na pamiątkę tego, że Pan Nasz przez sześć dni się nad stworzeniem świata trudził***, zasię siódmego odpocząć był raczył... Ano i tak przyjąwszy Gallowych słów za pewnik, wyjdzie i może, że nasz Mieszko, choć poganin, już i przódzi żył podług krześcijańskiego kalendarza:) Znowuż cała niemal liczby tej mistyka się ze światem kultury okcydentalnej wiąże i onej poznania korzeni własnych, najwięcej judeokrześcijańskich, zatem u Galla nie dziwi, przecie już u knezia z puszczy nad Wartą jak najbardziej by była zadziwienia godną:))
   Przyjąwszy zatem wielekroć więcej prawdopodobną teoryją, że Gall tak po prawdzie to żonach Mieszki nic nie wie, okrom może niejasnego podejrzenia, że nie jednej miał i dalej to już łże jako deweloper na prospektach, dla większego zohydzenia czasów przedchrześcijańskich w Polszcze**** ... zda mi się nader ciekawem może jakiego freudysty posłuchać, czegóż by ów się za tem rojeniem mnicha nieszczęśnego doszukał i co się też biednemu Gallowi śniło po nocach...:)
___________________

* A o związkach Mieszka ze światem muślimańskim piszemy tu
** A co? A kto bogatemu zabroni?:)
*** o którego to trudu aspektach niektórych piszemy tu:)
**** Ciekawość, komu też i tem tego zohydził...:))



                                            *     *     *                   
P.S. z 8 Februarii: Powtarzam pomieszczone w komentarzu Tetryka linki do uwag Imci Łukaszewskiego, bo znajduję je wielce interesującemi i co najmniej rozważenia godnemi:
- do poczytania: http://studioopinii.pl/jerzy-lukaszewski-czego-sie-jas-nie-nauczyl/
- i do posłuchania http://youtu.be/ohdh7ny8Y5o 



                                               

                                                                                                                                                              .