31 grudnia, 2016

O nikłości sylwestrowych tradycyj w Polszcze...

Podług powszechnego pojmowania tej rzeczy antecessores naszy siła mięli wielkich a pradawnych obyczajów, by roku nowego nadejście uczcić należycie... Tem zaś czasem lud prosty wiekami całemi nie znał, co jest sylwestrowa zabawa i ta jest rzecz w Polszcze tak świeżego chowu, że w skali historycznej, gdzie stulecie jest chwilą, nawet i rozpatrywania niegodną... Ot, skakały sobie Rzymiany z radości w dzień pierwszy tysięcznego roku, że się świat jeszcze nie skończył, jako powszechnie wierzono, osobliwie, że w 999 roku nowy papież imienia przybrał Sylwestra II, a przecie wszytcy znali proroctwa Sybilli, podług których miał smok straszny, Lewiatan, totus mundi spopielić akuratnie z nastaniem tysięcznego roku... Wszytcy też znali opowieści o tem, jako to onego potworu okiełznał i zamknął w watykańskich lochach papież Sylwester w IV po Chrystusie wieku, aliści jako nowy tegoż samego przybrał miana, rozumiano pospolicie, że to już jest papież ostatni... Ano i jako się nie sprawdziło, to z tejże radości dalejże ucztować i pląsać, zasię papa dla nastrojów tych uwiętszenia jeszczeć i arcyszczególnego ogłosił błogosławieństwa, którego po nim już i wszyscy następni papieże powtarzali i pewnie powtarzać będą owe urbi et orbi po kres swój, który znów niekoniecznie być musi z kresem świata powiązanym...
   Nam, na wioszczynach odległych naszych, nawet i echa dalekie nie dotarły na ślad tej radości, a że lud prosty przez wieki pospolicie roku koniec rozumiał z przesileniem zimowem, na który kler cależ udatnie nowego w pobliżu święta Bożego Narodzenia wprowadziwszy, związał jedno z drugim i tak oto już to w tradycji ostało, gdzie dla włościan naszych dzień ostatni roku starego niczym nie był szczególnym i właściwie obrzędowość onego powtórzeniem było niejakiem obrzędów wigilijnych i świątecznych, z wróżeniem sobie przez ołów czy wosk lany o zamążpójściach, urodzajach i temu podobnych sprawach, z tą jedną różnicą, że wieczerza dnia tego być miała jak najwięcej sutą i tłustą, a i od napitków bogatą, bo rozumiano naiwnie, że tako będzie i przez rok cały... Przez wieki raczej obchodzono ciągu dni dwunastu całego, aż do Trzech Króli, zowąc ich Godami, co dziś się już jeno do Świąt Bożego Narodzenia skróciło, Dwunastnicą, Świętymi Dniami (czasem i Szczodrymi), luboż Koladką, co jeszcze gdzieniegdzie na wschodzie przetrwało, bo tam tak długo jeszcze na  pastorałki mówiono... Nawet dla kleru to długo była jeno oktawa Bożego Narodzenia, a nie jakiś tam Nowy Rok...
  I te dni właśnie, nieważne czy Szczodre, czy Święte, to był czas jasełek, kolędników, widowisk herodowych, a nie zabaw tanecznych z muzykantami... Te najpierwsze przyszły do wielkich miast, ale i tam jeszcze we wtórej połowie XIX wieku były rzadkością, osobliwie w Kongresówce, żałobę po insurgentach styczniowych i po Ojczyźnie w kajdanach noszącej jeszcze przez wiele, wiele lat... Dopieroż gdzie w ostatnich tegoż wieku dekadach zatryumfowały wieczory taneczne rozumiane jako rozpoczęcie karnawału, z wszelkiemi tegoż nieszczęścia atrybutami, których niezadługo Kazimierz Bartoszewicz w swoim "Słowniku prawdy i zdrowego rozsądku" podsumuje:
"Bale - przeziębienia, odciski na nogach, niezapłacone rachunki u krawców, schadzki miłosne, pożyczki u lichwiarzy, szampan krymski lub węgierski, wystawa golizny..."
    Wam, Mili Moi, z podziękowaniem za wierność, na którą tego roku z pewnością nie zasłużyłem, życzę byście tej nocy przepędzili na takiej zabawie, jaka każdej i każdemu się uda i na jaką go stać, byście się oderwać choć na chwilę od codzienności mogli, osobliwie zaś by nie myśleć o nadchodzącym, co do którego nie mam złudzeń, że za szczęście sobie poczytam za rok, jeśli rzec o niem mógł będę, że nie był wiele od poprzedniego gorszym... Ale nie bronię nikomu wierzyć, że będzie dobrym, a nawet i lepszym i, jeśli w błędzie, to pierwszym będę, który się uraduje z tego...
     Za zdrowie i pomyślność Waszą przepijając, kłaniam Wam Wszystkim Nisko :)
            Wachmistrz, Pan na Nalewkach, Nastojkach i Dwójniaczku, Dziedzic Miodu i Zarządca Węgrzyna"

24 grudnia, 2016

Z Wincentego Pola...

pomocą dawniejszego znaczenia pustych krzeseł przy wigilijnej wieczerzy wpodle stoła stawianych bym dziś przypomnieć pragnął, co się to dzisiaj rozumie, że to nibyż dla nieznanego wędrowca, luboż i dla Boga samego osoby w nieznanej postaci... Otóż i wyimek z "Pieśni o domu naszym" z 1866 roku:
   "A trzy krzesła polskim strojem
    Koło stołu stoją próżne
    I z opłatkiem każdy swojem
    Idzie do nich składać dłużne,
    I pokłada na talerzu
    anielskiego chleba kruchy
    Bo w tych krzesłach siedzą duchy." 
Komu by jeszcze i czas posłużył, a miło byłoby inszych spomnieć tradycyj czy obyczajów, to ku dawniejszym się notom moim tejże materyi poświęconym pokwapić się może. I tak "O obyczajach wigilijnych" żem już ongi raz pisał, co dziś widzę, że jeno krótkiemi było do tematu wstępem, któregośmy rozszerzali tutaj, gdzieśmy między inszemi o psotach wigilijnych pisali i o ściganiu się włościan na pasterkę spieszących... Tutaj żesmy cytacikiem obszernem z JMci Xiędza Kitowicza się sparłszy, o jasełkach pisali, a własną ręką zaś kolędników dawniejszych żeśmy jeszcze i tutaj opisali, oryginalne przy tej wojnie klechów z kolędnikami kolędnicze podziękowanie z roku 1615 podając. Zasię żem Lectorom Miłym starodawnych góralskich składał życzeń "Na scynście, na zdrowie..."Tutaj zasię żem własnej był alteracyi swej dał upust na durnotę ogólnonarodową, mniemającą karpia na wigilijnym stole mieć za obyczaj staropolski... Za okazyją, jako komu tego karpia, ryby dawniej rzadkiej i jeno na pański stół dawanej, chcieć prawdziwie po staropolsku na stół serwować, nie zaś jak leda kotleta schabowego na patelniej osmażonego, to tu ma przepisu na "Karpia po polsku w sosie szarym"... Ongi żeśmy roku minionego notą "O kradzieżach noworocznych" kończyli, dawniejszego tam a dziś przepomnianego cale obyczaju opisanie po krótkości ująwszy...
   Nastroju odmieniwszy, bym jeszcze chciał wspomnieć przecudnej urody, choć smutną wielce "Kolędę ułańską" pióra Imci Minkiewicza.

   Was wszytkich przebaczenia proszę, żem dla turbacyj niezwyczajnych i czasu okrutnego niedostatku (tak wiem, że się tak nieledwie rokrocznie tłomaczę, aliści tego roku to nawet i jak na moje możności przycisnęło turbacyjami aż i nadto...), żem Was nie ponawiedzał z osobna i każdemu życzeń, choć w cząstce tak cudnych, jakich mi szlecie wszelkiemi sposobami, nie rewanżował... Póki co: niechaj Wam te Święta w rodzinnych, daj Boże, gronach spędzane, będą chwilą wytchnienia i spokoju... A jak się uda to i radości wszelkiej możebnej, a i we zdrowiu niechaj to wszytko się odprawuje... Czego Wam, jako i sobie samemu, życzy
              kłaniający się nisko
                                     Wachmistrz

17 grudnia, 2016

O wyższości jazdy naszej...

  Pisał był mi niedawnem czasem z Czytelników jeden, z dawna na Wyspach osiadły, co się wdał w jakieś przekomarzanki z tambylcami, przekonanymi wciąż o tem, że to ichnie wojsko było, jest i będzie tem, czego najlepszego w tej mierze się ludzkość dopracowała, z czego dorozumiałem, że nie tylko u nas wybiórcza polityka historyczna hula w najlepsze, a Dunkierka i Singapur to pewnie jakieś zjawy z bajek o złym wilku, Gallipoli to klęska Australijczyków i Nowozelandczyków, a nie organizującego wyprawę Churchilla, a Stany Zjednoczone wywalczyły swoję niepodległość walcząc zapewne z kosmitami... O Isandhlwanie , Kut-al-Amara, klęsce armii Elphinstone'a w Kabulu w 1841 i jego zimowym odwrocie przez afgańskie góry (przy którym odwrót Napoleona spod Moskwy to wielki sukces i szczyt organizacji oraz wzorowej dyscypliny) pewnie większość brytyjskich kolegów mojego Czytelnika ani nawet nie słyszała...
   Ale, że rzecz tam najwięcej o jazdę poszła, to i najwięcej w tejże materyjej szukał u mnie pomocy i argumentów nasz Rodak, tandem żem mu najsampierw doradził, by kolegom ukazał dwie najsłynniejsze i dwie najbardziej wariackie szarże w dziejach jednego i drugiego narodu oraz ich skutki: naszą pod Somosierrą i ichnią... pod Bałakławą...

  Aliści jest w dziejach narodów naszych batalija, która najdowodniej roztrzyga o wyższości jednej jazdy nad drugą... Bitwa gdzie przyszło nam ze sobą wprost skrzyżować szable.. A ściślej może lancę z szablą:) Mówię o Waterloo...:)
 W jednem z kulminacyjnych tejże bitwy momentów, dla powstrzymania desperackiego francuskiego ataku pchnął Wellington swoje gwardyjskie atuty: elitarną brygadę "Household" (11 szwadronów - 1319 szabel) jenerała Somerseta oraz brygadę "Union" (9 szwadronów - 1332 szable) jenerała Posonby'ego. Somerset ze swemi rozbił francuskich kirasjerów, zaś Posonby powstrzymał marsz I francuskiego korpusu, rozpraszając kolejne trzy dywizje i biorąc jakieś trzy tysiące jeńców... I na to rzucił był Napoleon... starych sprawdzonych polskich weteranów, czyli naszych niedawno tu przypominanych szwoleżerów... Tak, tych z tejże samej formacji, co to się pod Somosierrą zasłużyła, choć akurat żaden z tych żołnierzy pod Somosierrą nie walczył...
  Oni swej wielkiej chwały dosłużyli się w odwrocie Wielkiej Armii spod Moskwy, gdy słynna ariergarda Neya poszła w rozsypkę i Napoleon powierzył zadanie obrony tyłów cofającej się armii... Pawłowi Jerzmanowskiemu, postaci stokroć bardziej od Kozietulskiego zasłużonej, a niemal przepomnianej. To on z czterystu zdolnych do walki jeszcze szwoleżerów... przepraszam: wtedy już szwoleżerów-lansjerów* ...:) wybrał 118 najsilniejszych i z niemi przez trzy miesiące, aż do wkroczenia resztek Wielkiej Armii do Berlina osłaniał jej tyły... A czynił to tak, że wzbudził najwyższy podziw i szacunek u swoich, a strach wręcz paniczny wśród kozaków...
Kukiel: "Jerzmanowski, wiedząc jako weteran, iż żaden żołnierz, zwłaszcza kawalerzysta, nie może pełnić służby, jeśli dowódcy nie dają mu możliwości utrzymania sił fizycznych, przypisywał klęski WA niedbalstwu starszyzny o los podkomendnych, oszczędzał ów drogocenny szczątek, powierzony jego komendzie. Pośród chmar kozactwa każdą noc obozował w jakiejś wsi porządnej, starając się o strawę dla wierzchowców**, oraz posiłek i wypoczynek dla podkomendnych. Zatarasowywano przystępy do wsi, zaopatrując je w straże z karabinkami ; po takim noclegu z rana, sformowawszy oddział swój na koniu, wypadał Jerzmanowski ze wsi natarczywie na straż nieprzyjacielską, a przebiwszy się przez nią, cofał się za piechotę ariergardy, uwijając się na jej bokach i harcując z konnicą wroga".
Kapitan Józef Załuski, Jerzmanowskiego podkomendny:"Gorliwość Jerzmanowskiego do tego dochodziła stopnia, że jeżeli się zdarzyło, iż w tych codziennych utarczkach tylnej straży, szwoleżer jaki przedmiot mundurowy utracił, np. że mu czapka spadła, formowano szwadron i robiono szarżę dla odzyskania straconego przedmiotu, żeby się nieprzyjaciel tym jakoby trofeem poszczycić nie mógł. Ten sposób jędrnej rejterady taki miał skutek, że kozacy przestali dokuczać mężnym, od których zawsze bywali gromieni [...]".
Łysiak:  "To, co jego oddział podczas apokaliptycznego odwrotu Wielkiej Armii spod Moskwy w roku 1812 wyczyniał, przechodziło wszelkie wyobrażenie o męstwie - kozacy wprost panicznie bali się tego diabła". W kampanii 1813 roku walczył m.in. pod Lűtzen, Budziszynem i Lipskiem, pod Dreznem przeprowadził fenomenalną szarżę zakończoną wzięciem przeszło 1000 niewolnika. W 1814 roku wojował w niemal wszystkich batalijach, co się już na francuskiej rozegrały ziemi, a na koniec pospołu z Wincentym Krasińskim imieniem szwoleżerów zapewniał Napoleona, że oni go nie odstąpią, choć odstąpili go już wszyscy marszałkowie...
  Nie dziwota, że to jego właśnie, wreszcie docenionego *** , Napoleon poprosił o towarzyszenie mu na wygnaniu na Elbie. W tzw. "szwadronie Elby" służyło 106 szwoleżerów-lansjerów oraz dołączeni do nich (nieznani w ilości) lansjerzy kapitana Jana Schulza. I owi właśnie onemu dopomagali w powrocie z Elby i we wszytkiem, co się w tych "stu dniach" rozegrało. Szwadron przecie, nawet uwiększony do 225 ludzi, był nadto szczupłym, by samodzielnie w odtwarzanej armii występować, tandem złączono go z "czerwonemi lansjerami" jenerała Colberta w 2 (holenderskim) Pułku Szwoleżerów-Lansjerów Gwardii Cesarskiej. I tenże właśnie pułk Napoleon pchnął przeciw owym dwóm brytyjskim brygadom jazdy... W filmiku, który wynalazłem i z braku lepszego dołączam z całą pewnością macie wielce wykrzywiony obraz naszych szwoleżerów-lansjerów, a i to nie tylko idzie o jakby mało rycerski wojowania sposób... Z całą pewnością jako się w szczupłej garstce kilkakroć silniejszego atakuje przeciwnika, to nie stać by nas tam było, by w kilku nawet za jakiem uciekającem oficyjerem, nawet jenerałem, gonić, bo z pewnością nasi tam mieli dość zatrudnienia w tej ciżbie wrażej... Natomiast z pewnością prawdziwie ukazana jest panika, która w Brytyjczyków wstąpiła, gdy obaczyli, że przeciw lansjerom i to polskim mają mieć sprawę...**** 



____________________________
* Pierwotny etat pułku nie przewidywał lanc dla chevau-legers, aliści w bitwie pod Wagram (1809) rzuceni do szarży przeciw austriackim ułanom księcia Schwarzenberga, zagrażającym pospiesznie zbudowanym mostom pontonowym na Dunaju, jedynemu ratunkowi dla wycofującej się armii napoleońskiej, nie tylko, że ten pułk rozbili, ale odebrawszy ułanom Schwarzenberga lance, poczyniali sobie z niemi tak gracko, jakby się do nich urodzili i Napoleon nakazał onym tych lanc zostawić, a pułk przemianować na: 1er régiment de chevau-légers lanciers polonais de la Garde impériale. Po prawdzie to nie wyobrażam ja sobie jak można zabrać żywemu ułanowi lancę, samemu jedynie szablę mając, aliści tłomaczę to sobie tem, że w pułku Schwarzenberga większość rekruta stanowili Polacy z Galicyi, co po prostu z rodakami wojować nie chcieli... Ale Francuzy tego wiedzieć nie musieli i w ich oczach staliśmy się specjalistami od zadań niewykonalnych...
**  W jednej z relacyj rosyjskich jest opisana wielka radość kozaków, którzy znaleźli pierwszego trupa końskiego z Wielkiej Armii, a potem następne i skonstatowali, że te konie nie były podkute "na lód", tylko zwyczajnymi letnimi podkowami. Dla nich już wtedy było jasnem, że Francuzi są zgubieni. A w całej Wielkiej Armii jedynie Polacy byli przygotowani na zimowe kucie koni i też jako jedyni doprowadzili je (a dzięki nim też  i jako jedyni przywiedli ze sobą nazad swoje armaty) aż do Berezyny...
*** w "magnackim" pułku szwoleżerów Jerzmanowski nie był przesadnie rozpieszczany awansami i nagrodami. Bano się go i szanowano, podkomendni go zarazem uwielbiali, jak i nienawidzili dla pryncypialności w kwestii dyscypliny, ale trudno byłoby rzec, by go tak po prostu, po ludzku, lubiano...
****  O wyższości tej jazdy niechajże i jeszcze jedno zaświadczy: proporcja strat i skuteczność. Owe dwie brygady dragonów rozbiliśmy, zadając im potężnych strat i tracąc... pięciu zabitych! Rannych było kilkudziesięciu, w tem i sam Jerzmanowski...





14 grudnia, 2016

O zajadłości niewieściej

    Że się niefortunnie nam nota niegotowa ze smyczy zerwała i pognała we świat szeroki, to Was przepraszać znów muszę, aliści czas mi nastał wielce blogowemu życiu nieprzyjazny, co przecie sami widzicie, a raczej  nie widzicie... mianowicie mnie u Was wszytkich, tandem pewnie co bystrzejsi już pomiarkowali żem przytłoczony ponad miarę nawet i na mnie zwyczajną... Dodatkiem nam przykazano gdzie w jednem miejscu lustra tłuc, com to nawet przedkładał, że to siedem lat nieszczęścia, na co nam niewiasta rządząca w onym przybytku rzekła, że się to nie liczy, jako na jej rozkazanie czynione i że to ona na siebie bierze owo odium... 
  Ano może i bierze, ale to nie jej, a nam się już druga machineryja, bynajmniej nie tania, w ciągu owych dni czterech, co od tegoż czasu minęły, psowa... To nam, a konkretnie Wachmistrzowi się kluczyk w zamarzniętem zamku automobila w ręku przełamał... To nas, a ściślej Panią_Wachmistrzowego_Serca ciężkie zdrowotne termina dopadły, a Wachmistrzównie wiedza o kościach zwierzęcych się niedostateczną na kolokwium pokazała...:(( no a dzisiaj owa nota poszła tu w szkodę...
  Jako widzicie, próbuję ja (nie znając czem się to pokończy) onej pospiesznie charakteru odmienić z niedoszłego kircholmskiej batalii opisania na przypadki Wachmistrzowe dni ostatnich, w których dzisiejszy go niemałej zadumy nad charakterem niewieścim przymusił...
  Miałże bowiem co Wachmistrz uzgadniać z niewiestą pewną z pewnego oświaty przybytku, a nie nalazłszy jej w onej gabinetach, pokierowanym został do babińca edukacyjnego, gdzie też owe niewiasty w przerwach między dziatek prześladowaniem się chronią na ploteczki i kawę... Ano i jako tam Wachmistrz był zaszedł, tak trafił na koniec jakiego sporu arcygorącego, przez dwie tam nader krewkie niewiasty czynionego, przy żywem aplauzie pozostałych przytomnych.., Materyja sporu mi pozostała nieznaną, przecie nie słowa ostatnie, przez wychodzącą rzucone, przebijające dopotąd najwięcej znane Wachmistrzowi przekleństwo okrutne* , a mianowicie owa niewiasta życzyła swej przeciwniczce: "I żeby Ci się tak baterie skończyły w kulminacyjnym momencie, Ty... - i tu dorzuciła słów kilku z całą pewnością nadających się podstawę do pozwu o zniesławienie, które to słowa wielce rozbawiły kilka dzieweczek, które się tam za Wachmistrzem do tego przybytku wcisnęły... A może tylko one chyżej od Wachmistrza pojęły, w czemże się miały owe baterie tamtej niewieście skończyć...
 ___________________
"Żeby Ci tak wszystkie zęby wypadły, oprócz jednego, a ten jeden oby Cię bolał do końca życia!"

                                        ................



11 grudnia, 2016

O jajczakach i pedakach

Fragmentum pracy niezrównanego a przepomnianego badacza folkloru i tradycyj naszych, Bronisława Gustawicza, sub titulo: " O ludzie podduklańskim w ogólności, a o Iwoniczanach w szczególności" dan w Drukarni Polskiej we Lwowie Anno Domini 1901, nakładem Towarzystwa Ludoznawczego, jako XII tom prac tegoż właśnie Towarzystwa:
   "[...] Język jest także charakterystyczny. Język Iwoniczan, Klimkowczan, mieszkańców Miejsca [Piastowego-Wachm], Rogów, z wyjątkiem á pochylonego , jest zupełnie taki, jaki słyszymy u tak zwanej inteligencyi; przeciwnie mowa Lubatowczan, mieszkańców Jasionki i Równego trąci staropolszczyzną. Atoli w każdej z tych włości są pewne sposoby wyrażenia stałe, których indziej znaleźć nie można. Tak w Iwoniczu, Klimkówce i Miejscu jest w używaniu wiele słów niemieckich*  a spolszczonych mianowicie u rzemieślników.
  Do takich należą: rajbować obok pol. trzeć, wecować obok pol. toczyć (=ostrzyć), drekslować, szlichtować, drylować, rychtyk, sztyl obok toporzyska, rańtuch, zwędzić (=entweden, ukraść) i t.p. U Klimkowczan panuje oddawna rodzaj panoszenia się, które Iwoniczanie osobliwie przez wyraz "z pańska" nazywają. Klimkowczanie bowiem unikają pochylonego á i kładą czyste a nawet tam, gdzie o stać powinno, np. "pachwalany", nadto przeciągają zbytnie głoskę a, szczególnie aj; zamiast wykrzyknika podziwu oj, joj, gdzieindziej używanego, mówią: aj, jaj, jaaj: dlatego też Iwoniczanie dali im przydomek jajczaków; liczne im z tego powodu robią przycinki, czyli jak oni się wyrażają "idą zniemi na udry" i wielką ku nim czują apatyę do tego stopnia, że żeniący się w Klimkówce dostaje także przydomek jajczaka i w powszechną popada pogardę.
  W iwoniczu wykrzyknikiem podziwu jest: wej, wejno, potakującym przysłówkiem jest spójnik ale; spójnika albo nigdy nie używają, lecz staropolskiem abo, spójnika zaś a tylko w znaczeniu rozłącznem. Gdy jednak mówią z jakim "panem", to unikają wejno, wej i mówią dziwiąc się "ej"; kładą albo zamiast potocznego abo, używają więcej spolszczonych słów niemieckich i unikają pochylonego á . Tosamo mogę powiedzieć o mieszkańcach Miejsca Piastowego, lubo tu występuje ten objaw w mniejszym stopniu.
   W Lubatówce, Lubatowie, Równem i w Jasionce mówią - jak się Iwoniczanie wyrażają - rozlazło; szczególniejszą inklinacyę mają do brzmienia "ej", i te wyrazy, gdzie e przychodzi, podobnie jak w Klimkówce "aj" , zbyt przeciągają; głoskę e wymawiają jak niemcy ä, i po a i o wtrącają, jakby jakiś pogłos tego niemieckiego ä, co w wymawianiu np. słów: złoty, domie wyraźnie słyszeć można. Przymiotniki i zaimki nijakiego rodzaju kończą się na o, np. naszo pole, Stanisławowo ciele, zdrowo dziecko. Przy właściwych przymiotnikach atoli to o chwieje się między otwartem o a e lub á; gdy zaś obok rzeczownika r.n. z przymiotnikiem zejdzie się przymiotnik z z rzeczownikiem r.ż., wtedy słychać otwarte e w przymiotniku r.n. Nadto mówią oni pedziáł zamiast powiedział; pedáł, padáł zamiast opowiadał. Stąd osobliwie Lubatowczanie i Równianie mają u Iwoniczan nazwę pedaków, a nawet mianują ich Polakami, chociaż sami uważają się za Polaków; także zowią ich "z poza wody", chociaż ich góra oddziela i w pobliżu nie ma większej rzeki, ani też osobliwszego zbiornika wody. Przypuścić należy, że owi "Polacy" przybyli tu od Wisły, i tem tłómaczę sobie [pisownia oryginalna-Wachm.] nazwę "z poza wody" i "Polaków"; być też może, że nazwa "Polaków" sięga dawniejszych czasów, kiedy osada niemiecka Iwonicza jeszcze miała niezatartą cechę niemiecką."
______________________
* najpewniej ślad po nader licznym osadnictwie niemieckim pomiędzy Wisłoką a Sanem, którego sprawstwo jeszcze Marcin Bielski w 1551 piszący przypisał  Chrobremu:
„ A dlatego je (Niemców) Bolesław tam osadzał, aby bronili granic od Węgier i Rusi; ale że był lud gruby, niewaleczny, obrócono je do roli i do krów, bo sery dobrze czynią, zwłacza w Spiżu i na Pogórzu, drudzy też kądziel dobrze przędą i przetoż płócien z Pogórza u nas bywa najwięcej".
  W rzeczywistości osadnictwo to raczej należy wiązać z Kazimierzem Wielkim i do dziś są spory, czy aby nie było ono wtórnem z Węgier i Siedmiogrodu (duże podobieństwo dawnych ubiorów i obyczajów do Sasów w Siedmiogrodzie pomieszkujących). Dość, że jeszcze w początkach XX wieku można było się spotkać z określeniem tegoż terenu: "Na Głuchoniemcach".


                            ................




Noty cokolwiek pokrewne:

10 grudnia, 2016

Święto 1 Pułku Szwoleżerów

    Grudniową porą nam przyjdzie obchodzić ostatniego w tem roku pułkowego obchodzić święta, za to nie byle jakiego pułku, bo 1 Pułku Szwoleżerów Marszałka Józefa Piłsudskiego (i tylko taka pisownia jest prawidłową, a nie często, acz błędnie: imienia Marszałka etc.), których dzieje i cośkolwiek z tradycyj żem już tu był opisywał w trzech nawet dla ogromu materyi częściach: I, II, III, tandem jako komu miło byłoby ich spomnieć wraz ze mną to i ku tamtym notkom upraszam, gdzie się cofniemy i do napoleońskich czasów, aliści nie pożałujemy czasu ani i na arcyosobliwe Kijowa zdobywanie w dziewiętnastym roku, a i o Wieniawie słów parę...:) A w kropeczkach możecie sobie między inszemi aż w czterech zupełnie różnych utworach posłuchać nutek tych samych, ze szwoleżerami u nas kojarzonych...:) Ostatnia zaś jest fragmentem "Popiołów" w wersji Wajdowskiej, o której w ostatniej z tych części wspominam słowami Daniela Olbrychskiego, który opisywał tragiczny wypadek przy kręceniu tej sceny zdarzony, który żywota pozbawił filmowego konsultanta, legendę naszego jeździectwa, oficera szwoleżerów i olimpijczyka, majora Adama Królikiewicza...


                                         ................

07 grudnia, 2016

Okruchów niedawnej codzienności...

...część w sumie siódma, jeśli liczyć podług tagów i przyporządkowań do tejże kategoryi postów moich, zaś podług zaniedbanej i splątanej numeracyi czwarta (czego objaśniam na użytek tych, co by się dorachować nie umięli:). Jest to poniekąd i notka pożegnalna dla niedawno pomarłego Tadeusza Chmielewskiego, choć idzie mi najwięcej o podziękowanie Onemu za przemycenie w I części "Jak rozpętałem II wojnę światową" strzępów choć cudnej legionowej piosnki sub titulo "Leguny w niebie" autorstwa Adama Kowalskiego. Idzie mi o sceny ze stalagu, gdzie bohater, przez Mariana Kociniaka grany, starszy strzelec Franciszek Dolas, jest proszony przez kilku jeńców, kopiących podkop z obozowej kaplicy, o pomoc. Owi przygotowania do ucieczki maskują przez udawanie prób do jasełek i cięgiem właściwie jednej ćwiczą piosnki, która komu nieznającemu, zdać by się mogła z tych strzępów, zgoła głupawą i pospolicie gminną...
  Tymczasem owe zachowane "wąsem ruchał, brodą ruchał", czy "chodźcie, chodźcie: mnie was tutaj potrzeba...", nawiasem służące też chyba jako sygnał alarmowy to fragmenty potężnie antybolszewickiej przyśpiewki, gdzie owe zawołanie wygłasza dobry Bóg, kończąc je "by nie weszli bolszewicy do nieba!":) Kiedy powstawał film, byli jeszcze ludzie, którym nawet i te strzępy miały co przypomnieć i wiedzieli, o co idzie... Że, jak sądzę, lwia z Was część, tego już nie zna, to i przypomnieć sobie dozwolę (sceny od 23:35 się rozpoczynające...)



A tu pierwowzór:


Niestety i w tej wersji brakuje jednej zwrotki, nawiasem i w filmie śpiewanej po przeróbkach maskujących:) Po 2:24 powinno jeszcze być:

"Chodźcie, chodźcie mnie Was tutaj potrzeba,
by nie wleźli Bolszewicy do nieba
że przy bramie tu na warcie są Polskie Leguny"
Niechaj wiedzą syny czarcie,

    A i na pożegnanie sobie pozwolę jeszcze mojej z tegoż filmu, Wam przypomnieć, sceny faworytnej, nawiasem zapożyczonej z "C.K.Dezerterów", jeno nie z filmu, a z książki Kazimierza Sejdy, tandem jako po latach Janusz Majewski swojej filmowej tejże książki wersji tworzył, to przepysznej został przez to pozbawiony sceny, bo już jej przecie powtórzyć nie mógł...



 ................

04 grudnia, 2016

O randze i roli uśmiechu czyli cytat miesiąca...

 Nim do cytaty właściwej przejść sobie dozwolę, słów Wam kilku winienem tak o książczynie samej, z której owych słów powziąłem, jako i miejscu w niej, z któregom fragmentum pożyczył...
  Najpierwsza rzecz objaśnić nieznającym imię i osobę autora... Andrzej Małkowski, jeden z gorących propagatorów, twórców, teoretyków, pierwszych instruktorów i przywódców harcerstwa w Polsce, wówczas jeszcze z angielska skautingiem zwanego, napisał już i przódzi książki o tegoż ruchu kiełkującego celach i zasadach, będącej w Polszcze o tem pozycją najpierwszą i ta ("Scouting jako system wychowania młodzieży" 1911*), choć rumor uczyniła niemały i zapoczątkowała ów ruch w Polszcze, nie została tak, jak dzisiejsza nasza "bohaterka" ("Jak skauci pracują"1914) swoistą biblią i talmudem w jednym dla tysięcy naszych skautów-harcerzy i instruktorów okresu Międzywojnia, wznawianą parokrotnie**.
  Opisywaliśmy w swojem czasie, jako to przed Wielką Wojną, co to jeszcze numeru nie miała, wysypało na ziemiach naszych, a osobliwie w Galicyi, wszelkiemi ruchami, związkami i stowarzyszeniami młodzieży najwięcej, już to jeno moralność mającą na względzie tej młodzi, już to onej tężyznę fizyczną i sprawność, już to myśl o kraju przyszłem niepodległem i potrzebie walki oń... Lwia część tego się gdzie tam wreście z "Sokołem" złączała, ale i z ruchami strzeleckiemi, ergo w czternastym roku odnajdziemy te nazwiska między legionistami, a i później pomiędzy czynnemi statystami równolegle wiedzionego wątku "O urządzaniu Niepodległej". 
   Andrzej Małkowski, jako student Politechniki Lwowskiej, przynależał do "Armii Polskiej", w której to nazwie więcej widać nadziei, niźli prawdziwej liczebności i znaczenia. W tamtem czasie jej komendantem był Mieczysław Norwid-Neugebauer, przyszły oficer legionowy (dowódca 6 pułku, a potem III Brygady), międzywojenny generał, minister robót publicznych w rządach Sławka i Prystora w początku lat trzydziestych, zaś w ostatnich przed wojną latach funkcję tę pełnił będzie, znany nam już... Marian Żegota-Januszajtis:). Owóż Małkowskiego, jako kilkakroć spóźnionego na zajęcia, ukarano w tejże "Armii Polskiej" poleceniem przetłumaczenia książki o skautingu Baden-Powella:)) Chciałoby się pomarzyć, by wszystkie kary za cokolwiek i komukolwiek wymierzone, były tak brzemiennemi w skutki i to jakie skutki! :)
  W czasie wojennym Małkowski kołatał po obczyźnie za ochotnikami do polskich oddziałów we Francyi (gdzie przez czas jakiś i sam na froncie walczył), a zginął tragicznie nocą z 15 na 16 stycznia 1919*** , tonąc wpodle Sycylii wraz z całem statkiem, którym płynął ku Odessie i znajdującym się tam oddziałom jenerała Lucjana Żeligowskiego...
  Pora nam już to tegoż cytatu przejść najwyższa... Sęk w tem, że to przypis właściwie i komentarz do zdania w tekście głównem, w którem (rozdział IX "Uwagi autora", podrozdz."Wzór angielski i jen.Baden-Powell") Małkowski cokolwiek krytycznie się odnosi do innych skautowskich instruktorów, którzy jego zdaniem nadto byliby skłonni "przekształcać" i "przystosowywać" oryginalne angielskie prawo skautowe [choć i sam nie był wobec niego bezkrytyczny-Wachm] i zasady i przykład tego złych skutków daje właśnie w owym przypisie:

"Przykład: - W ogromnej liczbie drużyn oficerowie [tak jeszcze ówcześnie instruktorów nazywano-Wachm.] lekceważyli uśmiech" nakazywany przez 8 prawo skautowe****
i codzienną praktykę "przyjacielskich usług", których znowu wymaga 3 prawo skautowe; ***** i jedno i drugie uważano za "dzieciństwo" - a młodzież polska,według ich mniemania, miała być na takie rzeczy "za poważna". Szkoda, że ci nie przekonali się na sobie samych, jakim cudownym środkiem dla człowieka jest mechaniczne zmuszenie się do uśmiechu (albo do zagwizdania wesołej piosenki) wtedy, kiedy coś wytrąca z równowagi, ile to dodaje sił i zdrowia! Niech każdy przy sposobności kilka razy to wypróbuje, a znajdzie nowe lekarstwo na nerwowość. Wartości praktyki "przyjacielskich usług" również nie dostrzeżono, choć, według mego przekonania, jest ona walnym środkiem do wyrobienia czynnej miłości bliźniego, a co za tym idzie praktycznego patryjotyzmu."
_______________________________
* pozwolę sobie na tą datę uwagi Waszej zwrócić szczególnej, bo to ledwie trzy lata po zaistnieniu tegoż ruchu we świecie, a ściślej od pierwszych przez Baden-Powella organizowanych obozów i wydania onegoż "Scouting for boys", pozycji będącej dla skautingu tem, czem dla krześcijan Biblia. 
** mój egzemplarz, z którego cytuję, to reprint krakowskiego wydania Gebethnera z 1914 roku.
*** czyli w dziesięć dni po zamachu Januszajtisa w Warszawie.
**** oryginalny ósmy punkt prawa skautowego Baden-Powella brzmi: "Skaut śmieje się i gwiżdże w każdej ciężkiej przygodzie".
***** oryginalny trzeci punkt prawa skautowego Baden-Powella brzmi: "Obowiązkiem skauta jest bycie pożytecznym i niesienie pomocy bliźnim".

                                        ................