29 marca, 2014

O wietrze historii i portkach pętaków...V

  Kończąc może poniemału historyję, może już i niektórym przydługą,  ( ,IIIII, IV ), przyszliśmy nareście k'temu, co w niej samem sednem, do walk, które się z dniem 6 listopada Anno Domini 1923 wszczęły na ulicach krakowskich. Gwoli ścisłości dodać trzeba, że walki takie, choć w nierównie mniejszej skali, miejsca miały i w Borysławiu, i w Tarnowie, gdzie również kilku robotników zginęło. Rankiem zaś 6 listopada, w Warszawie, dziwnej dymiącej i syczącej paczki znalazł był na schodach kamienicy przy Alejach Jerozolimskich 6, w której się mieściło Biuro Okręgowe PPS, sześcioletni synek woźnego tegoż biura. Zdążył powiadomić ojca, który go w mieszkaniu zatrzymał, aliści ojcu się już nie udało wybuchowi bomby zapobiec, która jego samego ciężko poraniła, rozerwała na strzępy stróża tejże kamienicy, a klatkę schodową zdemolowała do trzeciego piętra włącznie...
  W Krakowie po burzliwych dnia uprzedniego demonstracjach, związkowcy i PPS szykowali kolejnej, jeszcze silniejszej, aliści gdy gromadząc się w pochód pod kolejnemi fabrykami i zakładami dotarli nareście pod Dom Robotniczy na ulicy Dunajewskiego 5*, zastali go otoczonego policyjnym kordonem, zaś w ulicach przyległych oddziały wojska. 
  Tłum począł na owych policjantów napierać, części udało się podejść korzystając z nieszczelności tegoż kordonu, lub też podając się za pracujących w budynkach za niem (np. w Kasie Chorych, takoż przy Dunajewskiego 5 mającej siedzibę), których to pracowników policja przepuszczać przykazane miała. Ale policja była nie tylko na ulicach. Dachy kilku domów i wieże kościołów Reformackiego i Karmelitów na Piasku zostały obsadzone przez karabiny maszynowe, silne patrole ukrywały się m.in. w Hotelu Krakowskim (w zbiegu Dunajewskiego, Garbarskiej i Basztowej) i to stamtąd padły pierwsze strzały, dokładnie w momencie, gdy kordon przegradzający ulicę Dunajewskiego został przez robotników przełamany przy pomocy przechwyconych i skierowanych do swoistej "szarży" ...dwóch wozów z kapustą:), która zresztą później posłużyła i za "amunicję". 
  Z chwilą, kiedy padli pierwsi zabici ( zastrzeleni robotnik Józef Nowak i kolejarz Stanisław Skoczeń, oraz robotnik Józef Stanclik, ojciec ośmiorga dzieci, pchnięty w szyję policyjnym bagnetem) tłum, do którego już teraz strzelano z co najmniej kilku stron, ruszył do desperackiej walki. Bito i rozbrajano policjantów, ale nie ta broń stała się źródłem największej tragedii, tylko karabiny dwóch kompanii z 16 Pułku Piechoty, które stojąc na Plantach pod murami kościoła Reformatów, nagle same znalazły się pod chaotycznym ogniem, prowadzonym przez policyjnych strzelców, a i podobno (jak później twierdzili socjaliści) przez prowokatorów policyjnych i endeckich. Ani żołnierze, ani oficerowie 16 Pułku nie popisali się tego dnia, bo jedni nie umieli w żaden sposób zapobiec chaosowi i zapanować nad żołnierzami, a drudzy, w sporej części świeży rekruci, najczęściej padali na ziemię, chroniąc się przed strzałami wśród zieleni Plant, ale i bez oporów pozwalając sobie odebrać broń... 
  Rzekłbym, że z czysto taktycznego punktu widzenia robotnicy radzili sobie dnia tego wielekroć lepiej od nibyż zawodowców, czyli wojska i policji. Niewątpliwie nie bez znaczenia to było, że najpewniej lwia ich część, to weterani niedawnej przecie wojny bolszewickiej, aliści i determinacyja jednych i drugich nie wytrzymywała porównania... I jedno jeszcze, bo prawdy dojść będzie ciężko, skoro lewica się nigdy przyznać nie chciała, że i robotników jaka część uprzednio już broń jaką miała, aliści nie zdaje mi się, by możliwem było, iżby było inaczej. Znali przecie, że manifestacyja wzbronioną, znali, że i wojsko naściągane, że i policja po wielekroć wzmocniona**. Wiemy też, że od czasów rewolucji 1905 roku były w PPS bojówki zbrojne, między inszemi dla ochrony pochodów powołane i w takiej właśnie komórce swojej krótkotrwałej kariery zaczynał Stefan Okrzeja. Nie sądzę, by za niepodległości odzyszczeniem, osobliwie w cyrkumstancyjach permanentnej "wojny" z podobnemi bojówkami endeckimi, by się co w partyjnej pragmatyce tutaj odmieniło, a wiem też i z familijnych przekazów, że nawet w okresach stosunkowo spokojnych, nawet pogrzeby co bardziej zasłużonych działaczy, były ochraniane, żeby do napaści nie dopuścić. Zwyczajnie zatem nie wierzę, by i tego dnia w tłumie najmniej kilkudziesięciu rewolwerów nie było, choć to, kto i do kogo strzelać zaczął, jest poza wszelkim dyskursem...
  W kilkadziesiąt minut później niemal cały ten obszar Plant i ulicy Dunajewskiego jest już pod kontrolą demonstrantów, a do karabinów odebranych żołnierzom 16 Pułku doszło najmniej drugie tyle odebranych 20 Pułkowi, o tyle tutaj szczególnemu, że były to tzw. "krakowskie dzieci", pułk jak najbardziej miejscowy, złożony z synów, braci, kolegów a choćby i znajomych tych, do których im nagle strzelać rozkazano... Nie dziwota zatem, że ani strzelać nie chcięli, choć znów broni oddania trudno i im wybaczyć, skoro złudzeń mieć nie mogli, do czego użytą zostanie...
  Dodajmy, że nie tylko wojsko miało w tej materii opory... Kiernik, by tępakowi Gałeckiemu ostatnich usunąć przeszkód w zmasakrowaniu robotników, na co najwyraźniej od dawna miał ochotę, licząc na efekt zastraszenia***, posunął się w przeddzień do odwołania szefa biura bezpieczeństwa przy wojewodzie, radcy Broszkiewicza, a dyrektora policji, Rękiewicza, de facto pozbawił wpływu na swoich własnych podwładnych.
  Czikiel, pragnąc zapewne rozpędzić robotników, rozkazuje szarżować na nich jednemu ze szwadronów 8 Pułku Ułanów Księcia Józefa Poniatowskiego. Szarży prowadzi jeden z najzdolniejszych i najzasłużeńszych tegoż pułku oficerów, rotmistrz Lucjan Bochenek, kawaler orderu Virtuti Militari za wojnę bolszewicką. Przy nim kolejny weteran, rotmistrz Franciszek Łukasiewicz oraz nowicjusz świeżo po grudziądzkiej szkole, porucznik Zagórowski i kilkudziesięciu ułanów, między któremi kilkunastu o ukraińsko brzmiących nazwiskach (m.in. wśród poległych Wasyl Piróg i Iwan Senedjak), co potem da assumpt do twierdzeń, że podobno rząd się musiał przeciw Polakom na Rusinach oprzeć, bo polscy żołnierze nie chcieli...
   Jest rzecz do dziś sporna, któż tej ulicy i kiedy wodą polał. Prawica tego usiłowała robotnikom przypisać, jako szczególnie odrażającego podstępu i pułapki na ułanów zastawionej, były i głosy, że to policja wodą z beczkowozów traktowała demonstrantów, aliści zdaje mi się, że to po prostu rankiem zwyczajnie magistrackie beczkowozy ulic i trotuarów zlewały, a tytułowym naszym do łbów zakutych nie przyszło, że to jakakolwiek być może za czas niezadługi przeszkoda.      Robotnicy, przystępu przecie przódzi do okolic Domu Robotniczego nie mając, ani by i nie mięli tego jak wykonać, a policja by nawet miała i takiego sprzętu uszykowanego, to wypadki nazbyt się potoczyły szybko i nie sądzę, by w rozpoczętej już strzelaninie ktokolwiek jeszcze o "polewaczkach" zamyślał... Zresztą nie było wówczas jeszcze takich policyjnych ani taktyk, ani szkoleń czy sprzętu, pierwsze oddziały będące jakby zaczątkiem przyszłych policyjnych formacji specjalnych na wzór osławionego w Peerelu ZOMO, pojawią się dopiero PO wypadkach krakowskich****, a ministrem który je formować każe będzie... no któżby, jak nie nasz, lud miłujący, ludowiec Kiernik?
  Ale wracajmyż do naszych nieszczęśnych ułanów, bo to oni zdają mi się być ofiarami dni tych najtragiczniejszemi... Szarżujący szwadron, zdeterminowany szablami płazować [czyli uderzać nie ostrzem, a płaską częścią głowni - Wachm.] wpada na mokrą jezdnię i... konie zaczynają się ślizgać, a następnie przewracać! Na pierwszych kilkunastu obalonych wpadają kolejne szeregi i po chwili lwia część ze stu kilkudziesięciu ułanów leży, przygnieciona końmi własnymi lub kolegów, lub zaplątana w rynsztunku, wodzach, strzemionach...:(( I w tejże właśnie chwili spadają na nich dwa ciosy kolejne, a niezależne... Najpierw do leżących i właściwie bezbronnych ułanów strzelać zaczynają robotnicy, a potem i jeszcze w amoku walki dopadać do leżących i mordować, dobijać leżących. Tak giną oficerowie (rotmistrz Łukasiewicz umrze z ran w szpitalu) i wielu ułanów, a czego już pojąć w najmniejszej mierze nie mogę, nie chcę i nie umiem to strzelania do koni... :((
  Nie jest jasnem, czy i który z samochodów pancernych ognia też i wówczas otworzył, aliści z pewnością nie był to kolejny najwięcej nieszczęśny dnia tego "Dziadek" z załogą swoją, bo ci się pilno tego trzymali, by ognia nie otwierać, za co krwawej zapłacili ceny... Zda się jednak, że insza jaka załoga, widno w sukurs ułanom posłana, dojrzawszy rzeź nad ułanami czynioną, może i myśliła onych ogniem osłonić, przecie strzelając bez baczenia w ciżbę bitewnie splątaną, takoż ofiar między robotnikami przysporzyła, jako i ułanów poszatkowała niemało! W chwil parę później tłum "Dziadka" otoczył i kół automobilowi unieruchomiwszy, do dziś nie wiedzieć czym, choć może to i ławki z Plant były, czy może i jakie z trotuarów płyty, mięli go na widelcu... Lufy karabinów wciskano w szczeliny obserwacyjne i do nieszczęśnej załogi strzelano bez miłosierdzia. Kierowca padł na miejscu, zasię dwaj pozostali ciężko ranni wywleczeni zostali i tłuszcza rozjuszona pancerką zawładnęła...
   Cofnęli się żołnierze pierwotkiem do Rynku, ale i stamtąd ich wyparto, tak że koniec końców Czikiel jeno dworzec trzymał i rejony przyległe, aliści nareście się znaleźli tacy, co do rozumu przyszli, a ściślej, że ich nareście słuchać poczęto: w największej mierze posła Marka i posła Bobrowskiego. Pierwszego wreszcie wysłuchał Kiernik i zgodził się wojsko wycofać, osobliwie, że nie zdawało ono wyraźnie egzaminu, a skala masakry znacznie przekroczyła tych może spodziewanych "kilku kolejarzy". Przy tem do rządu musiały dotrzeć już głosy o tem, że tłum licznych na część Piłsudskiego wznosił okrzyków, a że oficyjerów część niemała piłsudczykowskiej była orientacyi, mogli się i nasi tytułowi obawiać tłumu z wojskiem zbratania... Z pewnością też i owo broni przez część oddziałów oddawanie, rozumiane też i było jako zamierzone i że to jaki spisku element... Bobrowski wynegocjował z Czikelem i Gałeckim szczegóły o tem, że się wojsko ma cofnąć, bezpieczeństwa w mieście zaś póki co zapewnią robotnicy, własnych patroli zbrojnych tworząc. 
   Wiatr historii musiał jednak wiać już tak mocno, że nasi tytułowi pojęli, że sami wichury tej nie ogarną. Przyszło więc do mediacyj, których szczegóła zdradza nam pamiętnik Macieja Rataja, ówcześnego marszałka Sejmu:
"1 listopada. Gen. Czikiel, dowódca OK, ogłosił w Krakowie na podstawie rozkazu ministra [spraw] wojskowych i rozporządzenia Rady Ministrów sądy doraźne dla podlegających sądownictwu wojskowemu (a więc i powołanych rezerwistów-kolejarzy).
Równocześnie ogłosił zarządzenie powołujące do służby wojskowej etatowych kolejarzy, szeregowców rezerwy z 1883—1901 r. Oporni będą uważani za dezerterów.
3 listopada. PPS i Centralna Komisja Związków Zawodowych w odpowiedzi na powyższe proklamują strajk generalny od 5 listopada. NPR-owskie związki przyłączają się do tej akcji.
Podejmuję akcję pośredniczącą. W domu u mnie przy łóżku, bo byłem chory na zapalenie gardła, spotykają się Żuławski i Kwapiński [działacze socjalistyczni-Wachm.]z Korfantym. Obie strony raczej ustępliwe. PPS widząc, że ruch może przeróść ich, chce się wycofać z honorem; Korfanty, rozumiejący ruchy robotnicze i ich dynamikę, gotów na kompromis.
5 listopada. Wieczorem zdawało się, że już dochodzi do kompromisu; Korfanty oświadczył przedstawicielom PPS, iż pewne ich żądania rząd przyjmuje; miały wyjść od PPS zlecenia zaprzestania strajku.
W nocy telefonuje mi Niedziałkowski, że cały kompromis upadł, gdyż rząd wydał komunikat,, iż po zaznajomieniu się z postulatami PPS przedstawionymi przez Korfantego uchwalił „wytrwać na swym dotychczasowym stanowisku"; a nadto PPS stwierdziła, że w drukarni państwowej składa się „Dziennik Ustaw" o zaprowadzeniu stanu wyjątkowego... „Rząd chciał nas wyprowadzić w pole, zdezawuować, doprowadzić do odwołania strajku generalnego, a wtedy wziąć nas za gardło przy pomocy stanu wyjątkowego... Wysłaliśmy więc polecenie kontynuowania i zaostrzenia strajku..."
Telefonuję do Witosa w sprawie „Dziennika Ustaw". „Owszem, drukowano na wszelki wypadek, ale rzecz nieaktualna już..." Znowu poszukiwania za Barlickim lub Niedziałkowskim[działacze socjalistyczni - Wachm] nad ranem prawie. Niestety, nie mogli zebrać CKW dla zmiany uchwały i odwołania instrukcji. [...]
5 listopada. Wybuchł strajk generalny w Warszawie. Elektrownia i filtry wodociągowe pod osłoną wojska, a częściowo obsługiwane przez wojsko. Rzucono granat na jeden z niewielu kursujących tramwajów, raniąc kilka osób, poza tym raczej spokojnie. Natomiast w Krakowie groźnie: mimo zakazu zgromadzeń tłumy zeszły się na ul. Dunajewskiego przed Domem Robotniczym — utarczki z policją, ranni z obu stron.
6 listopada. Krwawy dzień w Krakowie. Zaczęły się gromadzić tłumy na ulicach;
wojsko i policja miały rozkaz nie dopuścić do zgromadzeń. Padł strzał. Walka z policją. Rusza wojsko a); tłum rozbroił (niech żyje Dziadek!), zdobył karabiny i karabiny maszynowe, 2 pancerki: szarża ułanów na ul. Dunajewskiego. Ulica polana, konie ślizgają się i padają; salwy do ułanów 8 pułku ks. Poniatowskiego, masakrowanie rannych.
Rabunki — podejrzane figury, udział „Strzelca".
Około godziny 12 konferemcja w województwie między posłami PPS a Gałeckim i wojskiem; podpisano zawieszenie broni do 5 godziny. O tej godzinie przychodzi wiadomość z Warszawy o porozumieniu; robotnicy uzbrojeni zostają na stanowiskach!
Krwawe żniwa w Krakowie: 13 wojskowych zabitych (2 oficerów — Bochenek i Zagórowski), l policjant, kilku oficerów rannych (ciężko — Bzowski [pułkownik, dowódca 8 Pułku Ułanów-Wachm.]), 70 ułanów ciężko, 40 lżej rannych, 61 koni zabitych, 70 ciężko rannych. Siodła pocięte. Z tłumu około 20 rannych.*****
Około południa telefonuje Marek z Krakowa; PPS prosi mnie o pośrednictwo, Witos chętnie przyjmuje. Konferencja w Prezydium Rady Ministrów: Witos, Kwapiński, Moraczewski, Barlicki, Niedziałkowski, Korfanty, Kiernik i ja.
CKW i Centralne Związki Zawodowe odwołują strajk generalny i kolei; rząd gotów uchylić sądy doraźne, zwolnić z wojska kolejarzy, rozpatrzeć postulaty ekonomiczne, a wobec zgłaszających się do służby kolejarzy i pocztowców (zwolnionych!) kierować się przy przyjmowaniu „względami rzeczowymi". (Źródło nieporozumień.)
Rząd delegował Żeligowskiego na miejsce Czikiela i Olpińskiego wiceministra [na miejsce wojewody Gałeckiego-Wachm.].
Tegoż dnia w Tarnowie starcie z wojskiem i policją; rozbrojono oddział policji, strzały do wojska.
W Borysławiu strzał do tłumu; zabity przywódca PPS Cywiński i ranni robotnicy.
6 listopada. Wybuch bomby w domu OKR PPS; stróż zabity, woźny OKR ciężko ranny.
Tarcia między PPS i rządem co do wykonywania kompromisu (terminu zniesienia sądów doraźnych w Krakowie i demilitaryzacji, przyjmowanie wydalonych...); chwilami zdaje się, że burza się rozpęta...
Lewica rozgrzesza mord dokonany na żołnierzach. Piłsudski milczy! POW zbiera składki na ,,ofiary" krakowskie.
9 listopada. Poważny, manifestacyjny pogrzeb poległych żołnierzy."

   Na zakończenie bym tylko raz jeszcze żal chciał wyrazić za wszystkiemi nieszczęśnie wówczas poległemi, aliści najwięcej za najbliższemi sercu memu ułanami, co nie dosyć, że nawet i przewinić niczem nie zdążyli, nim ich masakrować nie poczęto, to jeszcze przez lat całych dziesiątki przyszło im znosić odium arcyprzykre tych, co to rzekomo mięli na sumieniu szarżę na tłum "bezbronny"...
_______________________________
* - dziś tam już ani śladu po tem, aliści kto restauracyi "Warszawianki" pamięta, co przez peerelowskich lat dziesiątki sławy cokolwiek dwuznacznej zażywała, oazą życia nocnego w mieście będąc, a i bodaj pierwszej, co "programu artystycznego"(czytaj: striptizu) wprowadziła, ten wiedzieć będzie wybornie, o którem to to miejscu mowa, bo to ten sam jest budynek.
**W 1926 w całym okręgu (województwie) krakowskim było razem 68 wyższych i 2264 niższych funkcjonariuszy. (dane za: M. Mączyński "Policja Państwowa w II RP" Kraków 1997), zatem najpewniej i w 1923 nie było ich więcej, więc w samem Krakowie mogło ich być miejscowych najwyżej 300-500, lecz wiemy też, że ściągano posiłki nawet aż z województw kresowych.
*** Posłowi Markowi z PPS miał na dni kilka PRZED zamieszkami oświadczyć, że jest zdeterminowany dla przywrócenia spokoju "wystrzelać kilku kolejarzy i będzie spokój". Po działaniach generała Czikla, który naściągał do miasta oprócz 16 Pułku Piechoty, także i 12 Pułk Strzelców Podhalańskich, a krytycznego dnia miał pod rozkazami zgrupowania niemal dziesięć tysięcy żołnierzy, w tem i pułk artylerii, pociąg pancerny i kilka samochodów pancernych, a co więcej jeszcze postawił w pogotowie lotników, każąc im być i nawet z bombami w gotowości. Kto wie do czego by doprowadził, gdyby go nie powstrzymano... Być może Koniew w 1945 by się już w ogóle nie musiał jakimikolwiek względami na zabytki krakowskie kierować...
**** -  Wnioski wyciągnie i wojsko. Przyszły dowódca AK, Stefan Rowecki, wtedy jeszcze podpułkownik, w związku właśnie z temi zdarzeniami napisał instrukcję dla oddziałów piechoty pt."Walki uliczne".
***** - całkowity bilans strat w Krakowie wyraźnie pokazuje specyfikę tych walk. Bodaj nigdzie na świecie nie było tak, by summa ofiar po jednej, jak po drugiej stronie przy tłumieniu ulicznych zamieszek była w zasadzie równą... zazwyczaj to na jakiego jednego poranionego policjanta czy żandarma przypadało dziesiątki postrzelanych demonstrantów, a w carskiej Rosji to i setki...:(( Tutaj mieliśmy 15 zabitych robotników i trzech przypadkowych cywilów, a po drugiej stronie 14 zabitych z samego 8 Pułku Ułanów, kierowcę z samochodu pancernego "Dziadek" i jednego policjanta. Rannych robotników znanych ponad osiemdziesięciu, do których bym dołożył najmniej jakie drugie tyle lekko rannych i poturbowanych, co woleli się do szpitali nie zgłaszać, nie znając, co tam ich czekać będzie i tem sposobem z wszelkiej ewidencji umknęli... Żołnierzy zaś poranionych było z górą stu trzydziestu...

27 marca, 2014

O wietrze historii i portkach pętaków...IV

   Ciąg zdarzeń, które do nieszczęścia w Krakowie przywiodły, począł się, jak to w Polszcze zwykle bywa, od trudności aprowizacyjnych. Nie wiedzieć czemu (chyba że to ktoś chce w kolportowaną ówcześnie, a i po wojnie z lubością przez komunistów powtarzaną wersję o spekulantach wierzyć) akuratnie w Krakowie z końcem października zabrakło po sklepach niemal wszytkiego od mąki poczynając, a na mięsie kończąc, a co najgorsze w obliczu nadchodzącej zimy: po składach nie szło kupić węgla!
   Pojmuję ja, że spekulant to zawszeć jest wytłomaczenie z prostych najłatwiejsze, aliści podług mnie tu się po prostu w obliczu opisywanej w częściach poprzednich inflacji ( ,IIIII) zawalił system dystrybucyjny, a niewydolność rozliczeń w spadającej na łeb, na szyję marce polskiej, przywiódł do wyhamowania obrotów handlowych, a co za tem idzie i do umniejszenia zapasów, tak po sklepach, jak i u hurtowników. Potem starczyła już jeno plotka jaka o tych brakach, by ludzie masowo wykupili to, co jeszcze do wykupienia było i tem sposobem panika ta stała się przepowiednią samosprawdzającą, a ceny jakiejkolwiek żywności stały się najwyższe w kraju... Oskarżano potem władze o to, że o aprowizację nie zadbały, ani i cen nie upilnowały... Nie bronię ja ich, bo i inszych grzechów dość mają, aliści na miły Bóg, jakże w gospodarce rynkowej władza miała na stan zapasów po składach węglowych wpływać?
  Kraków, sam nie będąc wojną zniszczonym, i fabryk  miał ewakuacyjami maszyn niezdewastowanych, to i procent robotniczy, a co za tem idzie i związkowy był ponad ówcześną w Polszcze przeciętną. Dodajmyż też i zrazu, że ci robotnicy wielce długich mięli tradycyj socjalistycznych, bo pierwszego socjalistycznego posła, jeszcze do wiedeńskiego, c.k.parlamentu wybrano tu z górą dwadzieścia lat wcześniej, a całe pokolenie zdążyło uróść, chowane na lekturze legalnego "Naprzodu" i pod wpływami wielce silnej partyi socjal-demokratycznej, co po wojnie z podobnemi z zaborów inszych, PPS składać miała.
   Wzburzenie zrozumiałe socjaliści ukierunkowali w pierwszy strajk, co wybuchł 29 października, aliści ten jeszcze po kilku godzinach został odwołanem i szczęśliwie obyło się bez incydentów większych. Ponieważ jednak stanęło w rzeczy samej wszystko, włącznie z tramwajami miejskiemi, na władzach wywarło to wrażenia piorunującego i nasi tytułowi z punktu działać poczęli, by się przed recydywą zdarzeń asekurować... 
  Ministrowi spraw wewnętrznych, Władysławowi Kiernikowi*
, extraordynaryjnych udzielono pełnomocnictw, jeno że ów w swych działaniach w jedną tylko szedł stronę, rzec by można, że tąż samą, co sześćdziesiąt lat później pewien generał w ciemnych okularach... Nie szukano opcyj jakiegobądź porozumienia, czy negocjacyj, a rzecz całą wyraźnie chciano zdusić bagnetem i przemocą. Jedną z pierwszych decyzyj było kolei zmilitaryzowanie, by strajkujących kolejarzy móc przed sądy doraźne stawiać jako dezerterów, co się nawiasem kwalifikowało jako sprawa przed Trybunał Stanu, bo konstytucyję marcową** tutaj jawnie złamano! 
  Oburzone tem władze związkowe i PPS pospołu 3 listopada strajku generalnego proklamowały od dnia 5 listopada, na co z kolei władze w miastach pryncypalnych stanu wyjątkowego ogłosiły, a w Krakowie wojewoda Gałecki posunął się do zakazu wszelkich publicznych zgromadzeń, pocztowcom zapowiedział nastychmiastowe zwolnienia, jeśli pracy nie podejmą, zasię i pospołu z dowódcą tutejszego Okręgu Korpusu, jenerałem Cziklem doszli i do tego, że strajkujących patrole policyjne i wojskowe w domach nachodziły, wywlekając ich przemocą i przymuszając do stawienia się w pracy. Czikel dodatkiem na 5 listopada sił wojskowych pościągał do miasta większych i nakazał onym demonstracyjne po mieście przemarsze, czy i nawet w Rynku obozowanie...
   Byłożby i może już 5 -go przyszło do starć pierwszych, bo kompania strzelców naprzeciwko tłumu stanęła wrogiego, gdzie jedni drugim przymawiać poczęli, a gdy z szeregów żołnierskich popłynęły wymówki, za cóż też ich tak postponują srodze, gdy oni przecie tacy sami, jako i tamci, komendujący oficyjer, czując, że lada chwila kontroli utraci, począł komend dawać, jakoby iście za chwilę miał zamiar salwy dać. I tu się zdarzyła rzecz przedziwna, bo oto w rzecz wdał się, podobnoś akuratnie gdzie przechodzący bokiem... major Wacław Kostek-Biernacki, późniejsza "czarna legenda" sanacji, przyszły komendant twierdzy brzeskiej z czasów uwięzienia tam przywódców "Centrolewu", takoż wojewoda poleski w czasach tworzenia obozu w Berezie, zupełnie fałszywie utożsamiany z niem i wielokrotnie przedstawiany jako jego rzekomy inicjator i zarządca...
   I oto tenże "Kostek Wjeszatiel"***, "kat brzeski", nie mający tam nic służbowego do roboty, wdaje się w dyskurs z dowódcą kompanii i koniec końców przekonuje go, by od działania wszelkiego odstąpił i wraz z oddziałem się wycofał. Podług relacyi posła pepeesowskiego Drobnera, tłum uszczęśliwiony miał Biernackiego nieść długą chwilę na rękach!:) Nawiasem, to ten właśnie incydent, jako też i ustawicznie wznoszone przez cały czas trwania zamieszek okrzyki ku czci Piłsudskiego, ale i dziwnie przypadkowa obecność w Krakowie piłsudczyków wielu, assumpt dała endekom do oskarżeń, że to w istocie kręgi Marszałkowi bliskie za zdarzeniami temi stały. Po przewrocie majowym mówiono wprost, że Kraków był nibyż tego przewrotu próbą generalną... Rzecz się robi tragikomiczna, gdy znów wejrzeć na to, że komuniści i przed wojną wobec Moskwy dowieść usiłowali, że to oni byli wszystkiego spiritus movens, zasię po wojnie ta wersja nieomal była już dogmatyczną i doprawdy zabawne jak wielu ojców by mieć miało jedno nieudane powstanie, jeśli to w ogóle iście zwać możemy powstaniem...  Do tego rzekomego bolszewickiego sprawstwa jeszcze wrócimy, natomiast co do roli piłsudczyków, to zdaje mi się, że kontakty między PPS-em a obozem Marszałka wciąż jeszcze były na tyle żywe, że Ów wybornie wiedział, co się święci, a nie dowierzając relacjom ani jednej, ani drugiej strony, po prostu wysłał w zapalny rejon swoich "obserwatorów", być i może z jaką sekretną misją gotowości do jakiej mediacji, gdyby sprawy prawdziwie zły obrót wziąć miały... 
   Ano i takeśmy przyszli do dnia najważniejszego, 6 listopada, aliści o niem opowiemy już w nocie następnej... _____________________
* - ciekawość, że będąc jednym z najważniejszych w PSL-u ludzi (członek Zarządu Głównego, redaktor partyjnej gazety "Piast" i minister w każdem rządzie z PSL-u udziałem), totumfacki Witosa i przez lata jeden z prawdziwie onemu najbliższych (razem ich po przewrocie majowem piłsudczycy za kratę posadzili, pospołu w procesie brzeskim byli sądzeni i pospołu do Czechosłowacyi emigrowali w 1933 roku i skąd też razem, w marcu 1939 roku wrócili), po wojnie wielce szybko języka znalazł wspólnego z komunistami, którzy teoretycznie przecie za rozkaz strzelania do robotniczego tłumu w 1923 powinni go chcieć na suchej gałęzi obwiesić... Tem zaś czasem ów, wielce Mikołajczykowi wrogi, wrychle stał się jednym z najgłówniejszych architektów przyszłego, satelickiego wobec komunistów ZSL-u, w którego władzach zasiadał jeszcze jako sędziwy starzec, w połowie lat 60-tych, że nie wspomnę o ministrowaniu (minister administracji publicznej) w Rządzie Jedności Narodowej Osóbki-Morawskiego i trwaniu na tej posadzie do końca, mimo represyj wobec PSL-u i ucieczki Mikołajczyka...
** - art.108 o swobodzie strajków i zrzeszania się pracowników.
*** - przydomek Biernackiego z czasów, gdy przez kilka miesięcy w 1914 roku, wobec braku ochotników i na wyraźny Komendanta rozkaz, został dowódcą Żandarmerii legionowej w I Brygadzie i przyszło mu też i wykonywać wyroków sądu polowego na szpiegach. W 1934 roku przeniesiony w stan spoczynku, ale w 1939 powołany na stanowisko Komisarza Cywilnego przy Naczelnym Wodzu i w tym charakterze towarzyszył Rydzowi-Śmigłemu aż do internowania w Rumunii włącznie. Wrócił z tej Rumunii do kraju w 1945 i z punktu został aresztowanym przez UB, ale nawet po ośmiu latach uwięzienia ( m.in. siedział przez pewien czas razem z gauleiterem Kochem, przy tem w warunkach, przy których Bereza wyrasta nieomal na sanatorium) ubeccy majstrowie od fałszywych dowodów i oskarżeń nie potrafili mu sprokurować procesu ani o jego rolę w Brześciu, ani w Berezie. Skazany na 10 lat dopiero w procesie w 1953 za ogólnikową "faszyzację życia publicznego" był chyba jednym z nielicznych stalinowskich więźniów, którzy swój wyrok odsiedzieli "od gwizdka do gwizdka", jeśli mu uwięzienie od 1945 zaliczyć. Ciężko schorowany (rozedma płuc, gościec stawowy, padaczka, miażdżyca, choroba wieńcowa, przy tem jeszcze głuchy i bezzębny) wyszedł (jeśli to tak się nazwać godzi, bo prawdziwie to został wyniesiony na noszach) na wolność w listopadzie 1955 roku, a zmarł w półtora roku później. W kontekście wypadków krakowskich ironią historii jest to, że nieomalże zgnił za kratą człowiek, co do strzelania nie dopuścił, a siedział w czasie, gdy znów ministrem był ten, co wtedy strzelać rozkazał...

23 marca, 2014

O wietrze historii i portkach pętaków...III

   Alexis Henri Charles Clérelde, wicehrabia de Tocqueville i pod tem mianem najwięcej znany francuski XIX-wieczny myśliciel polityczny, socjolog i polityk (a podług mnie i jeden z tęższych umysłów, jakich ta ziemia nosiła i z pewnością jeden z mądrzejszych historiozofów), napisał kiedyś, że "najniebezpieczniejszym dla złego rządu jest zazwyczaj ten moment, w którym zaczyna on się reformować". Ja bym dorzucił do tego zdumiewające prawidło, na które oczu otwierał nam jeszcze Mistrz mój, Felczak (IIIIII)... że większość rewolucyj, buntów, zamieszek i ruchawek wybucha wcale nie wtedy, gdy lud jest na samym dnie jakiej najczarniejszej nędzy, beznadziei i rozpaczy, a wtedy, gdy się coś mu w tejże materyi, bodaj nieznacznie, poprawi i sprawy zdają się iść ku lepszemu, i gdy znienacka na tej drodze następuje jaki krok wstecz... Ów tego wiązał z zawiedzionemi nadziejami i żartował, że w takim razie największą siłą sprawczą świata byłaby Nadzieja, aliści mnie się zdaje, że ten nacisk tu by trzeba kłaść raczej na tem poprzedzającym ją słówku "zawiedziona"... Wszyscy wiemy, do czego zdolne bywają zawiedzione w swych afektach niewiasty, tandem pomnożywszy tej mocy przez zawiedzionych tysiące, zyskujemy siłę zdolną góry przenosić i rzeki zawracać...
  Nie inaczej było i jesienią Roku Pańskiego 1923 w Polszcze. Jakeśmy tu już rzekli w notach tegoż cyklu uprzednich (I i II,), płace pierwotkiem się i w pierwszych inflacyjnych latach uwiększyły nawet, bezrobocie spadało, mizerniutka jaka, bo mizerniutka przecie zajaśniała prosperita, tak miła sercom znędzniałego wojną narodu, a i tem milsza, że to nareście w Niepodległej, tandem gmin na prosty biorąc rozum, miarkował, że tak oto będzie już i zawsze, bo nareście na własny pracujemy dobrobyt, a nie dla zaborców kiesy...
  Jeno, że ta inflacyja, która w roku 1919 sięgnęła tysiąca procent rocznie (czego bym właśnie z wspominanemi wymianami waluty w dzielnicach pozaborowych kolejnych najwięcej wiązał) , a w kolejnym zwolniła do 435, i znów w 1921 do 395, w roku 1923 eksplodowała do... z górą 35 tysięcy procent! Niewyobrażalne to sprawy nawet dla tych starszych z nas, co inflacyi przedbalcerowiczowej pomną*... Pamiętam rysunek z ówcześnego czasopisma jakiego satyrycznego, mający rzekomo ilustrować kłopoty urzędnika państwowego po wypłacie... Owoż stał sobie jegomość na chodniku otoczony paroma workami, torbami i walizkami, z których na wszystkie strony wystawały banknoty i mówił sam do siebie: "Mam za dużo pieniędzy, by je wszystkie unieść i zabrać do domu, a za mało, by opłacić dorożkarza!" 
   Śmiech śmiechem, ale prawdziwie ku temu szło! Biznes bodaj najpierwszy znakomicie rozumując, że tak przecie funkcjonować nie sposób, jął się coraz i powszechniej praktyki cen przeliczania na walutę stabilną obcą i zaufania godną. Podobnego obrazka mogliśmy niedawnem jeszcze czasem, a i pewnie wciąż jeszcze na wschodzie obserwować, gdzie się Rossyjanie masowo w dolarach rozliczali. Polska początku lat dwudziestych wolała złote franki szwajcarskie:) I tak to dajmyż na to hurtownik jaki poruczał detaliście towaru na termin odroczony, ale umawiali się oba, że ta oto partia warta jest, przypuśćmy, tysiąca złotych franków i równowartość tego ma kontrahent do tygodnia czy dwóch spłacić, niezależnie od tego, wieleż to milijonów marek polskich w tym przyszłym czasie wyniesie... Kto tego nie czynił, luboż się k'temu akomodował nadto późno, tracił grosz niemały i przedsiębiorstwa, naturalną rzeczy koleją, jeśli nie upadały, to przynajmniej kosztów cięły, najczęściej w pierwszej kolejności, pracowników część jaką zwalniając, co naturaliter protesty budziło, jako to strajki**, a w Zagłębiu Dąbrowskiem nawet i fabryk siłą przez robotników uzbrojonych przejmowanie...
  Próbowałżem sam sobie responsu udzielić jakież najważniejsze tegoż przyczyny, że cyrkumstancyje wielce podobne przecie, które sprzed trzydziestu lat pamiętamy, przecie do społecznego wybuchu nie przywiodły... Odpowiedzi znam dwie: pierwsza, żeśmy tego, co cierpieć przyszyło, mięli za efekt uboczny a przejściowy reform, z któremi już się dłużej naprawdę zwlekać nie dało, przy tem reform czynionych przez "nasz" rząd, którego właśnie uprzedni społeczny wybuch do władzy wyniósł. Rząd Witosa nie dość, że doszedł do władzy kosztem gabinetu Sikorskiego, którego rozumiano ponadpartyjnym rządem fachowców, ergo szło tu jeszcze o jakim kredycie ogólniejszego zaufania mówić, to jeszcze składał się, przynajmniej w oczach opinii publicznej, z endeków, zatem już o poparciu socjalistycznie nastawionej, a niemałej społeczeństwa części, nawet i marzyć nie było co... Co gorsza był też to i rząd przeciw Piłsudskiemu wymierzony, zatem i kolejna wielka grupa uważała za koniecznem, by go, jeśli nie zwalczać, to co najmniej nie popierać... Tego, co pomiędzy temi siłami społecznemi pozostało, nadal było niemało, ale nie w miastach, a to tam się sprawy rozstrzygnąć miały...
  I odpowiedź wtóra, której by szło do personalnej sprowadzić przyczyny, gdyby nie to, że ta persona, wielce przy tem zasłużona, nie była wyrazicielem szerszej troski o dobrą ze społeczeństwem komunikację i o coś, co dziś zwiemy "działaniami osłonowymi"... Mówię, jeśli kto jeszcze nie pojął, o Kuroniu i o wszystkim, czego ów w rządzie Mazowieckiego poczynił... Witosowi kogoś takiego zabrakło, ale też i tej myśli, by zadbać o kogo takiego... Wziąwszy bowiem na zimno, rząd czynił nibyż tego samego, czego czyniłby każdy rząd w jego położeniu: ciął koszty i starał się zapewnić przetrwanie tego, od czego będzie trzeba odbudowę rozpoczynać po reformie. W praktyce sprowadzało się to do "pomocy przedsiębiorcom", co wielce łacno było socyalistom i komunistom przedstawiać w propagandzie swojej jako odwrócenia działań janosikowych, czyli okradania biednych na rzecz bogatych.  Zwłaszcza, że nie tylko o działaniach osłonowych nawet nie pomyślano, ale owe cięcia kosztów dotyczyły np. zlikwidowania wprowadzonej przez rząd Sikorskiego tzw. zaliczki zimowej, którą wypłacano w październiku pracownikom budżetówki, by mięli za co węgla na zimę zakupić czy przyodziewy zimowej. Imaginujcież teraz sobie sami, żeście w tem położeniu, gdzie już i tak końca z końcem związać nie sposób, zima za pasem i nagle jeszcze dowiadujecie się, że tego grosza, co ostatnią był Waszą nadzieją przed zimą... nie dostaniecie... I dodatkiem wieści tej macie nieledwie w chwili ostatniej! Doprawdy trudnoż się dziwić, że się ludzie wściekli...
  A przydajmyż tejże ekonomicznej niedoli poczucia zagrożenia płynącego ustawicznie z tego, co się na ulicach działo, o czem się po gazetach czytało cięgiem... Wam się zdaje, że nasze życie polityczne jest chamskie i brutalne... Zajrzyjcie sami w serca Wasze, jakże nas strwożyły ukraińskie wypadki, które nas przecie wprost nie dotyczą!  A teraz imaginujcież sobie, żeście się o ten niemal wiek cofnęli i właśnie Wam w biały dzień, na oczach tłumu niemałego, zastrzelono świeżo obranego prezydenta! Nie, że w wypadku zginął, o którem potem tysiączne krążą konfabulacyje o zamach oskarżające, tylko prawdziwie i bezczelnie go zamordowano! Małoż na tem: by to choć jeszcze do jakiego otrzeźwienia wiodło, jakiej konfuzji powszechnej, żalu i naprawy obietnic, bodaj i tak chwilowych, jako naród nasz po papieża umiłowanego skonie, poruszyły... Wrzask nieledwie histeryczny niemałej części prawicy, że "mu się należało", tytuły prasowe bezczelne w rodzaju "Ciszej nad tą trumną!", to codzienność nasza przełomu 1922/23... Wiosną mamyż serię "zbrodni dynamitowych", gdzie jedynie szczęśne okoliczności zbiegi sprawiły, że ofiar temu było niewiele, ale i tak społeczeństwo było wstrząśnięte do dziś niewyjaśnionemi zamachami bombowymi na miejsca publiczne w Warszawie i Krakowie***
  Małoż na tem! W atmosferze już powszechnego nieledwie wrzenia i na niespełna trzy tygodnie przed temi zamieszkami w Krakowie, w Warszawie wylatuje w powietrze Cytadela, a ściślej ogromny magazyn prochowy i amunicyjny w niej zlokalizowany. Ginie 25 osób, poranionych jest z górą czterdzieści, głównie z rodzin wojskowych mających w Cytadeli mieszkania służbowe... ****, w całym bodaj mieście wylatują z okien szyby, a wstrząsu odczuwano podobno i w Rembertowie, Radzyminie, Otwocku a z Mińska Mazowieckiego dzwoniono do stolicy z pytaniem, czy to jakie ziemi trzęsienie...
   Przydajmyż temu, że te wstrząśnienia i niepokoje nie byłyż jeno naszą specjalnością. Takoż jesienią bułgarscy komuniści i chłopów część jaka za broń przeciw rządowi Cankowa chwyciła. 22 października zbuntowali się robotnicy Hamburga i przez dni kilka naprawdę bohatersko walczyli z policją i oddziałami Reichswehry. Choć tam przyznać wypadnie, że rzecz cała była jawną Kominternowską prowokacją, którą kierował Ernst Thälmann... Gdy u nas w Krakowie przyszło do jakiego takiego uspokojenia i można było o pogrzebach poległych począć myśleć, we wcale nie tak odległem Monachium niejaki Adolf Hitler swego wszczynał puczu, który go miał na rok zaprowadzić za kratę, czyli dać sposobności spisania "Mein Kampf"...
  Ano i pora byłaby nareście, jak to ironizuje Vulpian Jegomość: "po tym krótkim wstępie" przejść nareszcie do rzeczy, czyli do samych wypadków przebiegu, ale żem tu już i tak był popisał niemało, to by nie zanudzić, od tego rozpoczniem części kolejnej...:)
_________________________
w roku 1989 mięliśmy tej inflacyi w stosunku rocznym 639,6% (tak podaje Wikipedia w artykule o planie Balcerowicza, choć pod hasłem "inflacja" twierdzi, że 251,1%), zatem można rzec, że mięlim niejakiego porównania do trzech pierwszych lat inflacji z lat dwudziestych, aliści do roku czwartego już żadną miarą...
** przyszłoż tego roku łącznie do 1 200 strajków, w których udziału wzięło z górą 850 tysięcy ludzi. Wejrzawszy na to, że to najwięcej w przemyśle, gdzie jeno cząstka jaka tych, co w niem do wojny pracowała, przyjdzie przez tą proporcyją pojmować, że to bodaj czy nie największe w przemyśle przedwojenne poruszenie było... Zwłaszcza, że przystępowali do nich także i pracownicy państwowi jako to kolejarze, czy pocztowcy...
*** redakcje kilku gazet, zarówno lewicowych, jak i prawicowych, stąd jakby brak zdecydowanego politycznego ostrza tych ataków, piętro jednego z hoteli, budynki UW i UJ.
**** Przyczyn tej eksplozji także nie znamy, choć dziś, bacząc na rzeczy bez politycznych emocyj, najwięcej skłonniśmy się tej przychylić teorii, że eksplodował proch pochodzenia włoskiego, który podobno zbyt długo leżakując ma skłonność do uwalnia z siebie łatwo zapalnych gazów. Gen.Sosnkowski już wtedy w specjalnym wywiadzie dla "IKC" tłomaczył, że tego rodzaju ładunek winien być z czasu do czasu zlewany wodą, czego w Cytadeli zaniedbano. Rzecz chyba jednak była szerszej natury, bo w raporcie francuskiej misji wojskowej z 23 sierpnia tegoż samego roku, wytykano nam niewłaściwe w Cytadeli przechowywanie "materyjałów eksplozywnych" w tem i, odziedziczonych jeszcze po przedwojennej rosyjskiej załodze twierdzy, granatów ręcznych, które w 1923 były przeżarte rdzą niemal doszczętnie... 

21 marca, 2014

O wietrze historii i portkach pętaków...II

  Każda chyba inflacja pierwotkiem dobroczynnych ma dla gospodarki konsekwencyj. Pieniądz na wartości tracący, jeśli go kto miał w oszczędnościach jakich, żal kłaść w banki było, bo tam zmarnieć mógł jeno do cna, tandem lepiej kupić było czegobądź, bodaj i krzesła, bo owo nazajutrz więcej wartało, niźli te cyferki na bankowem koncie. Sztucznie zatem cokolwiek, ale wymuszono koniunktury na wszystko, co na wartości tak nie traciło, zatem i na wszelkie przemysłowe dobra, na czem gospodarka korzystała... A że fabrykant rozumował, że skoro jest popyt, to trzeba produkcyi uwiększać, to i zatrudniał, ergo bezrobocie spadało, to i manufaktur rozbudowywał, ergo skorzystał i murarz, i cegielnia pobliska etc.etc... Spytacie za cóż on tego budował? Ano na kredyt najczęściej, bo i ten w wielce inflacyjnych czasach tanieje z dnia na dzień, a że rządy poprzednie całkiem rozsądnie rozumując, że bez podniesienia przemysłu zrujnowanego wojną, a i wywózką wyposażenia większej części fabryk z Kongresówki przez Rossyjan ustępujących*, wrychła nas czeka stagnacja, to i rządowych było niemało... Z tem, że o wieleż banki, jeśli nie umiały zadbać o swoje, to padały jak muchy, tak państwo przecie upaść nie mogąc, a o sprawy swoje dbając nierównie od banków powolniej i mniej skutecznie, dziury tylko w budżecie coraz większe miało, nie tylko zresztą za sprawą tych kredytów, co za hiperinflacji przyczyną de facto stały się dotacjami, bo nim ich kto spłacać poczynał, to papier banknotu był więcej wart od nominału na niem drukowanego...
  Mało się ówcześnie rozumiano na powszechnych ekonomiki prawidłach, ale tyle rozumu, by wiedzieć, że próba ustabilizowania pieniądza, musi w pierwszem okresie przynieść skutki odwrotne, czyli recesję, falę bankructw i bezrobocie powszechne, to przecie politycy nasi mięli...
  Dlatego też i każdy za koleją rząd rzecz traktował jak gorący kartofel z żaru wyciągnięty, podrzucając go sobie jeno, a najradziej kolejnemu ostawując nietkniętym... Starsi z Lectorów najpewniej niezwykłe w tem obrazie pobratymstwo odnajdą do czasów sprzed i w czasie reformy Balcerowicza i wielce zasadnie, boć przecie o tych samych mechanizmach prawim... Co mędrsi z ówcześnych polityków naszych wiedzieli i tego, że stanu takiego w nieskończoność ciągnąć nie idzie i koniec końców wrzodu ktoś przeciąć będzie musiał, jeno tego odważnego nie było. A ściślej był, Grabski właśnie, jeno ów jako polityk niebywałego miał w rzeczy samej pecha. Pierwszy raz ministrem skarbu został już grudniem 1919 roku i nawet niemało zdziałał dla waluty ujednolicenia**, gdzie udało się pomyślnie ukończyć dzieło korony austryjackiej w Galicji wymienienia na markę polską po kursie 10 koron na marek 7, a wrychle tegoż samego dla Wielgiej Polski z markami niemieckiemi po kursie 1:1. Aliści rząd przecie nie działał w próżni i gdyśmy na froncie od bolszewików na Warszawę następujących tęgo już brali po skórze, to i rząd ten upadł, a z niem wszelkie Grabskiego zamysły. Wtórego, gdzie nawet i ów był premierem pogrążyła nieszczęśna wyprawa do Spa na konferencyję Ententy, gdzie Grabski od militariów daleki, a położenie Ojczyzny rozumiejąc tragicznem, zgodził się na warunki wstępne bolszewików, co między inszemi granicy naszej widziały na Linii Curzona***, a co w Polszcze rozumiano hańbą nad hańbami i tej rzeczy Marszałek bodaj nigdy Grabskiemu nie wybaczył... Rzecz się na dniach stała akademicką, bo i sami bolszewicy, rozumiejąc, że zaraz w Warszawie staną, ustaleń ze Spa nie przyjęli, ale Grabskiego to pogrążyło, choć w powołanym na czas największej grozy rządzie jedności narodowej z Witosem, ponownie ów był ministrem skarbu. Tyle, że wówczas wydatki wojenne dziury w budżecie już nawet i nie kopały większej, bo tego budżetu de facto nie było: po prostu wyjęto wojennych wydatków z budżetu i armia dostawała co chciała, a prasa drukarska hulała już na trzy zmiany...
  I powiedzmy sobie szczerze, że przez te pierwsze lata mechanizm ten, z punktu widzenia ludności i państwa niejakiego był i nawet dobroczynnego efektu: robotnicy zarabiali więcej nawet niźli przed wojną, do połowy 1923 roku można nawet o względnej prospericie mówić, a że nie było najgorzej, niechaj zaświadczy fakt, że na Górnym Śląsku, gdzie podług ustaleń poplebiscytowych mielim marki niemieckiej honorować aż po 1937 rok, przecie sami mieszkańcy jej czem rychlej na polskie wymieniali gdzie mogli i do powszechnej doprowadzili wymiany, bo to co nas dopiero dotknąć miało, w Niemczech szalało już w 1922 i marka tameczna śmieciowej była wartości...
  Ano i tak przyszliśmy nareście k'temu, że inflacyja ta, pierwotkiem zbawienna, sama poczęła gospodarki dławić, nie mówiąc już o wpływach do budżetu, które dla tej samej przyczyny zawsze były od zakładanych mniejsze. Nieszczęściem kraju, za naprawę wzięli się w końcu nasi tytułowi, z gracją słonia w składzie porcelany, ale o tem to już w części następnej opowiem...
____________________________
* Nawiasem to za nieszczęście niemałe uważam, że się tej rzeczy w traktacie ryskim nijak bolszewikom narzucić nie udało, by choć jaką częścią zapłacili za to. Jako kto się jeszcze kiedy by rozwodził o tem, jakże to tam cudownie się w Kraju Rad przemysł po rewolucji rozwijał, to pamiętać proszę czyim, między inszemi, kosztem...
** przypomnę, żeśmy w niepodległość z trzema wkraczali walutami głównemi pozaborczemi, marką polską emitowaną na Niemców zlecenie przez Polską Krajową Kasę Pożyczkową na ziemiach przez nich okupowanych, nie licząc niedawno przypomnianych "notgeldów" wszelkiej maści...
***czyli de facto dzisiejszej wschodniej granicy naszej...

19 marca, 2014

O wietrze historii i portkach pętaków...I

  Gałczyński swego wiersza popisał w Roku Pańskim 1953 i tak naprawdę czort jeden wie, cóż poeta miał przy tem na myszli... Ale jego słowa o trzęsących się portkach pętaków przy wiejącym wietrze historii jak ulał pasują do zdarzeń o lat trzydzieści wcześniejszych, czyli do nieszczęśnych zamieszek krakowskich z listopada 1923 roku, o których za chwilę...
  A czemuż to, może zapytacie, ja w marcu o tem piszę, skoro ani rocznica, ani insza rozumna przyczyna? Ano temu, że te zdarzenia się długim i smutnym cieniem kładą na imieniu 8 Pułku Ułanów Księcia Józefa Poniatowskiego*, który w nich brał nieszczęśny udział, a że pułku tego dziś święto, to i rzecz się, mniemam, zrozumiałą staje... O samem pułku dwóch bym tu not moich dawniejszych przywołać pragnął. Pierwszej, wierszami Włodzimierza Przerwy-Tetmajera stojącej, który jednego ("Na święty Józef pułku święto...) właśnie pułkowi ukochanemu poświęcił, a wtórego synowi, co w jego barwach poległ był w 1920 roku, na Wołyniu. A i wtórej, gdziem dziejów pułku wystawił, o zdarzeniach z 1923 takoż pisał niemało, a rzecz ilustrował zdjęciami i filmikami, między inszemi o tradycyję tegoż pułku podtrzymującym, dzisiejszym, Szwadronie "Niepołomice"... 
   Wróćmyż do roku 1923, gdzie do rządu przychodzą nasi tytułowi, choć pokrzywdziłbym z nich niemało, bym ich wszytkich z tegoż rządu jednaką miał liczyć miarą. Najwięcej mi idzie o wyjątkowo nieudolnego totumfackiego Witosa, Władysława Kiernika, co w tem rządzie był ministrem spraw wewnętrznych i w Krakowie osobiście za rozkaz strzelania byłby odpowiedzialnym, aleć i o ówcześnych krakowskich: wojewodę Kazimierza Gałeckiego i dowódcę okręgu wojskowego gen.dyw. Józefa Czikla. Ale i do ministrów skarbu bym miał pretensyj niemało, choć pierwszym był nie kto inszy, jak znany wszystkim ze szkół reformator waluty naszej, Władysław Grabski. I w największem skrócie by może i rzec można, że o tąż walutę i o słabość opartej na niej gospodarki rzecz najgłówniej będzie szła. Grabski (o czem jeszcze pisał będę) został na naczelnego reformatora namaszczony niejako wolą wszystkich kolejnych ministrów skarbu, których na naradę zaprosił Witosowy poprzednik, Sikorski. To, czego Grabskiemu przyszło dokonać niemal rok później i już na czele gabinetu własnego, przychodzić miało powoli do skutku już pod rządem właśnie Sikorskiego. Nieszczęściem i dla tych zamiarów, dla kraju a i dla samych zainteresowanych poniekąd, przemożna chęć władzy przywiodła polityków chadeckich i ludowców Witosowych do paktu, później "lanckorońskim" mylnie zwanego, bo bynajmniej nie podpisywano go w lanckorońskiej posiadłości jednego z negocjatorów, a w warszawskim mieszkaniu endeckiego polityka, Juliana Zdanowskiego, w efekcie którego owi koalicyją złożyli i wrychle Sikorskiego do dymissyi przywiedli.
   Miał po prawdzie Witos zamiar szczery Grabskiego na ministerium skarbowem i w nowem rządzie utrzymać, aliści ten się na to godził jeno pod tąż kondycyją, że reform planowanych mu wstrzymywać nie będą, bo czas już na nie i tak był grubo za późnym. Witos mu tego przyobiecał, aliści stojący za niem komiltoni jego już tak spolegliwi nie byli i wszelkie Grabskiego projekta nie dość, że utykały w Sejmie, to i on sam, choć nominalnie nibyż z endeckiego Związku Ludowo-Narodowego, przecie prezydenta Wojciechowskiego uczciwie szanujący, ścierpieć nie umiał lekceważenia i intryg w gabinecie przeciw prezydentowi snutych. W miesiąc niecały zatem ustąpił i z końcem czerwca zastąpił go Hubert Linde, narodowiec, choć i legionista były. Twórca Pocztowej Kasy Oszczędności i jej pierwszy prezes, prawdziwy organizator Poczty Polskiej i w kilku rządach minister poczt i telegrafów. W październiku 1925 roku odwołany w wyniku kontroli NIK-u w PKO, która dla Lindego wypadła druzgocąco, choć trudno rzecz nazywać aferą, raczej to nieszczęśliwy splot nieudolności i zwykłego braku doświadczenia w kreowaniu instytucji, było nie było, nie mającej precedensu i odpowiednich wzorów. Jednak na niedociągnięciach organizacyjnych poczty żerowali przeróżni, w tym i brat Lindego, Marian i to przydawało całej historii gęby dość paskudnej. Rzecz trafiła przed sąd, aliści na dwa dni przed wyroku ogłoszeniem Lindego zastrzelił na ulicy niejaki Trzmielowski, sierżant WP, ponoć z obawy, że wyrok byłby nazbyt łagodnym, co podaję także i dla zobrazowania nastrojów ulicy ówcześnych, na miesiąc przed przewrotem majowym. 
  W nas zajmującej najwięcej walce z hiperinflacją Linde miał koncept grosza z zagranicy pożyczyć i w oparciu o niego tych Grabskiego reform, choć wielce stonowanych przeprowadzić. Tyle, że bankrutowi mało kto chętnie pożyczek daje, to i Linde od Amerykanów i Angielczyków z kwitkiem odprawiony, z początkiem września dymissyi dostał, a ministrem został dotychczasowy minister przemysłu Władysław Kucharski, którego polityka w teorii być miała taż sama, a w praktyce Kucharski nie zrobił literalnie nic... Co jeszczeć i gorsza, w temże samem czasie ręki przyłożył do nieszczęśnej afery żyrardowskiej, której szczegółów polecam każdemu, co myśli, że wyprzedaż majątku państwowego za grosze jest wynalazkiem dopiero III Rzeczypospolitej, a która to afera na lata całe uwikłała kraj i rządy kolejne nie dość, że w straty potworne i nie dość, że w dyskredytujące państwo odium skandalu, to i jeszcze w konflikt dyplomatyczny z Francją, czego i niejakiem pokłosiem było umniejszenie kwot nam pierwotkiem przyznanych na zakupy uzbrojenia we Francyi, tandem któż wie, czy i by tego nie należało widzieć jako jednej z kolejnych licznych przecie przyczyn naszych w uzbrojeniu braków Wrześniem 1939 roku...
  Ano i takież to asy, orły i sokoły nami ówcześnie rządziły, a sprawy się miały ku coraz gorszemu, aliści, że nam się to już i temi dygressyjami rozrosło niemało, to i po szczegóła do części wtórej upraszam, której da Bóg, na jutro wyrychtuję...
_________________________
 *i taka tylko pisownia tej nazwy jest właściwą. Wtrącanie zbyteczne słówka "imienia" jest błędne...

16 marca, 2014

Z myśli Wachmistrzowych...

 Duma Wachmistrz dla jakiejż to przyczyny ludzkość, co już poradziła wymyślić i wydumać odchudzających ziółek, proszków, pigułków, herbatek... Ba! I kaw nawet, jakem dojrzał ostatnio... Owa ludzkość, co w gwiazdy latać gotowa i atomów jądra rozbijać poradzi... głupiego wyszczuplającego piwa wykoncypować nie umie!

14 marca, 2014

Dykcyonarzyka Imci Bartoszewicza, mieniącego się być głosem prawdy i zdrowego rozsądku*, część XVII i zapewne nieostatnia...

 Części uprzednich (  I,  II,  III,  IV ,  V ,  VI ,  VII ,  VIII  ,  IX,  X,  XI,  XII,  XIII,  XIV, ) Czytelnik Łaskawy na mem dawniejszem onetowem blogu najdzie, zaś XV i XVI już na tem... We wszytkich hasłach pozwoliłem sobie zachować pisownię oryginału.

Przyjaciel, jak grzyb, może być prawdziwy i nieprawdziwy, tylko ta różnica, że kiedy na sto grzybów znajdziesz jednego prawdziwego, to i na tysiąc przyjaciół możesz nie znaleść ani jednego prawdziwego przyjaciela; łatwiej o małomówną żonę, dobrą teściowę, szlachcica bez długów, krytyka bez żółci... Nietylko zająca "wśród serdecznych przyjaciół" psy zjadły. Najwięcej jest przyjaciół "chlebowych", a przysłowie uczy: "przyjaciel się zmieni, gdy pusto w kieszeni". Ktoś porównał przyjaciół do cienia: gdy jest pogoda, to ich widać, a gdy zajdą chmury, to z nich ani śladu. Przyjacielowi nie pożyczaj ani żony, ani książki, bo książki nie zwróci, a żonę odda po przeczytaniu. Schopenhauer mówi: "Myliłby się, ktoby wartość człowieka mierzył według liczby jego przyjaciół. Ludzie są jak psy, które za tym najchętniej pędzą, kto ich głaszcze i kąski im rzuca; tak samo przyjaciele do tego najbardziej się cisną, kto daje. Ludzie wybitni nie mogą mieć przyjaciół, bo zanadto bystro widzą błędy innych i brzydzą się niemi".

Przymierze - spółka terminowa, zawiązana w celu orżnięcia kogoś lub zabezpieczenia sobie zdobyczy. Z pomiędzy dwu lub więcej sprzymierzonych, umowa obowiązuje przede wszystkim słabszych. Bywają przymierza wesołe, wysoce zabawne, bo sprzymierzeńcy tak się kochają, jak pies z kotem. O nich bliższe szczegóły pod wyrazem: trójprzymierze.

Rachunek posyłać do kogoś jestto mieć chwilę błogiej nadziei; odbieranie zaś rachunku sprawia często większą przykrość, niż samo płacenie. Brać na rachunek, jestto mieć wielkie, a niezawsze uzasadnione przekonanie o własnej uczciwości i wypłacalności. Rachunek różniczkowy oznacza, iż między podaną wartością towaru lub wyświadczonych usług, a wartością ich rzeczywistą, bywa zazwyczaj, olbrzymia różnica[...]

Racja. Dawniej mówiono: "masz rację, daj dwa złote!" - dziś, kto ma rację, musi sto i tysiąc razy więcej zapłacić, nie licząc poniesionych strat moralnych. Arystok-racja i demok-racja, choć całą rację na końcu posiadają, rzadko przecie mają rację, a jeszcze rzadziej się nią kierują[...]

Rada. Jeżeli kto biednemu nie chce pomódz, to mu udziela "dobrej rady"; im więcej biedny takich rad nazbiera, tem prędzej umrze z głodu. Mała wartość rady zapewne na tym polega, że mądry się bez niej obejdzie, a głupi jej nie posłucha. "Rada nazorcza" jestto taka rada, co mało radzi, a nigdy nie nadzoruje. "Rada gminna" wiejska tyle znaczy, co zbiór analfabetów. W Galicji "rady miejskie" składają się przeważnie z ludzi dobrze upasionych i jeszcze lepiej upaść się pragnących. "Rada powiatowa" radzi nad tem, w jaki sposób przez zrobienie dziur w budżecie łatać dziury w mostach. "Rada państwa"[c.k.parlament w Wiedniu - przyp.Wachm.] austrjacka, jestto maszyna do robienia nowych podatków; członkom jej wolno sobie publicznie wymyślać. Galicyjska "rada szkolna krajowa", zajmuje się przenoszeniem nauczycieli, wytaczaniem im dyscyplinarek, wydawnictwem książek nieużytecznych i przerabianiem planów naukowych na gorsze. Z rad wierszowanych warta przytoczenia mało znana, a dobra:
               Z przodu strzeż się kobiety, 
               Z boku unikaj karety;
               Z tyłu konia nie dotykaj,
               Wszędzie przed głupim umykaj.

Rezolucja, to samo, co mydlenie oczu, lub kiwanie palcem w bucie. Głośną była niegdyś galicyjska rezolucja sejmowa z r.1868 żądająca szerszej autonomji dla Galicji, ale zginęła po drodze do Wiednia i nie dało się jej odszukać. Ponieważ zaś znajdowała się w niej jedyna myśl polityczna, na jaką Galicja się zdobyła, przeto strata ta jest niepowetowaną [...]

Rezultat w polityce mąż rezolucji, - jaka rezolucja, taki i rezultat. Małżeństwo jest rezultatem miłości, a rezultatem małżeństwa są powijaki, flaszki z mlekiem, kołyski, śliniaczki etc.

Rozchód, brat dochodu, żyjący z nim w ciągłem nieporozumieniu, ztąd już dawni Polacy mawiali: "pamiętaj rozchodzie żyć z przychodem w zgodzie." Wezwanie to jednak do dziś dnia pozostało bez skutku.

_____________________________________________
*"Słownik prawdy i zdrowego rozsądku" Kazimierza Bartoszewicza, wydany w Warszawie w 1905 roku

11 marca, 2014

O urządzeniu śpiżarni...

  Nota ta nibyż w cyklu "Porad ze starego kufra" pisanych, przecie, że dziś nikt już tak śpiżarń nie czyni, kontentując się szafkami i machiną chłodzącą w kuchniej, temuż to raczej na rzeczy pamiątkę nota, wpisująca się więcej może i w ten nurt u Wachmistrza, w którem żeśmy tu już mięli i porad o tem "Jak ryb kupować i chować" , Porady ze starego kufra względem myszy i szczurów szkodnych... tudzież różnym miesiącom przynależne czynności gospodarskie.
  Rzecz w zamyśle najpryncypalniejsza w tem, by Lectorowie Mili poprzez cytat dziś przytaczany, wystawić sobie mogli nawet i nie tyleż trud w urządzeniu spiżarni konieczny, co onej znaczenie i to, jakże wiele czynności się w niej odprawiać musiało. Item "...w urządzeniu spiżarni na przedewszystkiem trzeba zwracać uwagę, ażeby ta znajdowała się w miejscu suchem, od wilgoci zabezpieczonem, gdyż to głównym jest warunkiem zachowania zapasów żywności przez czas długi, naszemu klimatowi właściwy. Spiżarnia powinna bydź wewnątrz wybrukowana cegłą, we dwa rzędy kantem kładzioną, co zabezpiecza od znajdowania się i gnieżdżenia się w niej szczurów. Okna bydź mają gęstą żelazną kratą zabezpieczone, ażeby przy częstem ich odmykaniu dla przewietrzeniu, nie mogły się koty zakradać i szkody wyrządzać; porobić na ścianach police* tak, gdyby posadzki nie sięgały, powinny się znajdować dwa szerokie stoły z lisztwami do suszenia mąki; kilkanaście paczków różnej wielkości, z drzewa olchowego albo lipowego, dla zsypywania wszelkich gatunków krup i innych bakali; dwie żerdki na wieszanie worków; stół niewielki do krajania i innych potrzeb; szalki do ważenia; słoje szklanne różnej wielkości i słoje gliniane do użycia w potrzebie; stolnice przy ścianie wisząca; z kołkownicą do wieszania ptastwa i innego mięsiwa; trzy skrzyni na nogach pół-łokcia wysokich, z małemi u spodu odsówkami, dla sypania ordynaryjnej mąki lub otrębi; kilka sit różnych; pytle** ; garniki poliwane różnej wielkości, drótem oplatane; małe grabelki do rogartywania i mieszania mąki i krup w czasie ich suszenia i przewietrzania; szufli różnej wielkości dla brania mąki albo krup; beczułki i wanienki różnej wielkości; rozmaite jaszczyki*** tokarskiej roboty; garniec, półgarncówka, kwarta i kwaterka****; lejka szklanna dla zlewania do butelek, i lejka drewniana dla zlewania do beczek; nóż do krajania chleba, nóż i siekiera do siekania mięsa; rydlówka dla czyszczenia spiżarni; widełki drewniane, służące do zdejmowania lub wieszania różnych rzeczy; skrzydło na drewnianym drążku osadzone, dla oczyszczania sufitów i ścian z pajęczyny; kilka skrzydeł do zmiatania z polic i paczków, i nakoniec piec szwedzki kachlany***** dla umiarkowanego ogrzewania spiżarni w czasie zimowym, ażeby niedopuścić do zamarznienia.
NB. Paki powinne mieć dna papierem wyklejane; do klajstru na to użytego, dobrze jest wlać żółci bydlęcej, co je broni od molu; szuflady czyli paki powinne bydź z wierzchniemi cieńkiemi zasuwkami, a po końcach z antabkami czyli żelaznemi kółkami dla podejmowania albo odsuwania. Każda szufladka powinna mieć napis co się w niej zawiera. Czystość spiżarni, wszelkiego naczynia i żywności w niej znajdujących się, jest głównym warunkiem dobrego i porządnego jej utrzymania"******

__________________________________

* półki (czasem można spotkać i nazwę: polenie)
**worki z muślinu do przesiewania najdelikatniejszej mąki
***skrzynki, kuferki, pudełka
**** idzie o naczynia określonej wielkości służące do odmierzania ilości
***** kaflowy
****** całość cytatu ze "Spiżarni wiejskiej obywatelskiej..." J.Dabkiewicza tłoczonej we Wilnie Roku Pańskiego 1838

08 marca, 2014

O kobietach...

   Wbrew temu, co się może komu zdawało po tytule, nie o personach ja myszlę pisować, jeno o mianach, jakie polszczyzna nasza na oznaczenie żeńskiej części ludzkości przyjąć raczyła. Owóż wszytkim nam słowo „kobieta” dziś zda się zwyczajnem i zgoła pospolitem nazwaniem, bez nijakich konotacyi... osobliwie płci odmiennej przykrym. Ano... jako ongi jeden podróżny Angielczykom tameczne trawniki chwalił, rzekli mu oni, że to przecie nic wielkiego, starczy jeno przystrzygać je foremnie i wraz takowego obrazu same nabiorą. Podróżny ów udziwił się wielce, prawiąc, że przecie w jego ojczyźnie takoż trawniki się strzyże, a cale inaczej się postrzegać dają... Rzeczono mu w on czas: „A owszem...jeno my to czynim już siedmset lat!!!” Takoż i ze słowem „kobieta”...starczyło używać go w tem znaczeniu, jakie dzisiaj znamy, głupie pięćset lat i już wszytcy k'temu przywykli, że nic w słowie tem zdrożnego nie masz... Jakoż zatem drzewiej bywało? Ano...po prawdzie, to jeszcze w XVI stuleciu wyraz ten nic miłego nie znaczył... Jest ci dziełko czasom tamtym nader foremnie rzecz wystawiające, mianowicie Marcina Bielskiego „Sejm niewieści”. Mnogość tam przywar sobie spółcześnych imć Bielski w usta niewiast o dobru publicznem (!!!) rozprawiających był włożył... A to że mężowie ówcześni jeno po sejmach ozorami mielą po próżnicy, ponad miarę k'napitkom i ucztowaniu się kwapią, Króla Jegomości za nic mają, a we wszytkim jeno prywaty szukają... Ciekawość, cóż Pana Marcinowe niewiasty dziś by nam rzekły?...:))) Przy tem wszytkim jedna z nich, nader srodze widno rozżalona, żali się, że i do nich... niewiast, moresu i respektu nijakiego nie znając... mężowie zowią je „prządkami”, a nawet... ku większemu zelżeniu(!): KOBIETAMI!!!
   Cóż to za słowo zatem, tak im nienawistne? Cóż znaczyć mogło? Ano...trudna to sprawa dziś wykoncypować... Wiodą ci to słowo już to z fińskiego „kave” lubo estońskiem „kabe” („kobieta,matka”), starosłowiańskiem „kob” („wróżba”, aleć też później „chlew”)...tak czy siak: pewnego nic nie wiedzieć nam dzisiaj. Wpodle jednych zwano tak niewiasty niecnotliwe, nierządem się trudniące, przez co miana takiego użycie względem białogłowy statecznej, za najsroższą obrazę poczytane być winno. Za dowód miałożby być i to, że określenie „lekkich obyczajów” nigdy z niewiastą łączone nie było, jeno zawżdy z kobietą właśnie... Insi, co mnie barziej też stosownem się zda, mniemali, że to dla rzkomo mikrego umysłu niewieściego takie miano zdatne było. I takoż u Bielskiego, w „Sejmie niewieścim” Jejmościanka jedna prawi: „Mogąć przezywać żony KOBIETAMI, aleć też nie do końca mayą rozum sami...”! Ano...widno, że wiekom następuyącym cale odmiennie się zdawało, takoż co do miana, jako też co się umysłu niewiast samych tyczy... W XVII stuleciu kobietą kogo zwać, już nie dyshonor dla niewiasty było...a w ośmnastem wieku cale filuternie Imć biskup X.Krasicki był wykoncypował: „My rządzim światem...a nami kobiety”... Możeć to i prawda...aleć jako może kto bystry był dostrzegł: u mnie jeno niewiasty i białogłowy:)))...kobiet (okrom tegoż tekstu) nie uświadczysz:)))...i tem Ci sposobem mogęż śmiało rzec, że mądrość Xiędza biskupa dobrodzieja mnie się cale nie tyczy:))))
   Tandem, Miłe Panie, Wam Wszytkim, coście dla mnie nie kobietami, bo bym nijakiej niewieście takiej się nie poważył uczynić przykrości, zowąc ją mianem zelżywym, pozwólcie, że w dzień tegoż niewieściego święta życzyć Wam będę przede wszytkiem mężczyzn dość mądrych, by rozumieć myśl Afreda de Musset: "Czasy trzeba przyjmować tak, jak przychodzą, wiatr jak wieje, kobietę taką, jaka jest.", której to myśli, zważywszy na koleje jegoż związku z George Sand, powątpiewam, czy sam autor naprawdę rozumiał...

06 marca, 2014

Z myśli Wachmistrzowych: o poście...


  Post, by zaistniał, musi być od czegoś powstrzymaniem i wyrzeczeniem... Aliści, skoro wyrzekają się wszyscy, tedy to już nie jest rzecz odrębna i odmienna, jeno jakiś rodzaj arcypopularnej, choć dość osobliwej diety powszechnej. Ergo post bez nieposzczących nie istnieje, podobnie jak nie jest możliwe istnienia Dobra, jeśli nie istniałoby Zło... I temuż proszę wszytkich poszczących byście bez jakich przykrości postronnym sprawionych, umięli docenić jakiegoż poświęcenia to wymaga to ode mnie i mnie podobnych, albowiem by wszyscy insi pościć mogli, musi nie pościć ktoś... i tego krzyża ja już, pro publico bono, biorę na barki swoje i zdrowia Was wszystkich poszczących, bez jakiejkolwiek złośliwości i z podziwem szczerym...przepijam!:)

05 marca, 2014

O marcowych czynnościach gospodarskich z wystawieniem autora jako i poradniczka jegoż...

  Wystawialiśmy tu już podobne porady dla stycznia i lutego, tandem za koleją bieżąc, pora nam porad przypomnieć marcowych, by ziemianie wszyscy wiedzieli czem im pora się trudnić, nie wchodząc w to, zali owi paniami, czy panami na hektarach, czy na balkonowych skrzynkach lun doniczkach:) Nim przecie k'temu przejdziemy słów kilka o dziele, z któregoż czerpiemy, bośmy jeno titulum i autora w przypisie wspominali. Otoż i owo dzieło:


  Nic to, że reprint, nie oryginał, choć i reprint nakładem Akademii Umiejętności wydany w roku (1891) tak dawnem, że dziś sam już zabytkiem zacnym...
   Słów dwóch o autorze skryślić przyjdzie, bo już tytułowa karta czytelnikowi spółcześnemu dwóch zagadek czynić może... Pierwsza to owe "z domu Rogala", gdzieśmy u niewiast za mąż idących podobnym nawykli wyznaniom, nie zaś mężowi statecznemu. Tu jednak o dom w rozumieniu herbu, klejnotu rodowego idzie... Wtóre, to niespotykane, a przynajmniej nieczęsto podkreślanie owego szlachectwa, co się duszy podejrzliwej zaraz parweniusza jakiego domyślać każe, luboż persony, której ten klejnot może w jakiem jednak podejrzeniu...
   Ano i nie bez kozery te podejrzenia, boć dziad onego, Mikołaj z Zawad po szlachecku niechybnie się wojaczką parał i może dla tej przyczyny gospodarzenie mu nie szło. Przedał tedy wioszczyny rodowej i do Krakowa się był przeniósł, gdzie syn jego, Stanisław na Jagiellońskiem Uniwersytecie profesorem został medycyny i filozofii.
   Niemała w tem z pewnością i Imci Mikołaja zasługa, że syna do Padwy na nauki posłał, niechybnie wyrzeczeniem to było familiej wielkim dla ekspensu swego, aliści jak widać, nie bez in futuram nagrody... Ano i temuż Stanisławowi Zawackiemu król jegomość Zygmunt August, najwidniej za staraniem samego zainteresowanego, herb rodowy odnowił przywilejem osobnym, jako że podług tegoż przywileju herb ów został "przyćmionym"... Domyślać się jeno możem, że to o ów żywot de facto mieszczański i o ową praktykę lekarską Imci Profesora tu szło...
   Nie dziw zatem, że jego z kolei syn takiej wagi do klejnotu przywiązywał. O samem Teodorze wiemy niewiele, ponad to co z xiąg jego wynika samych... Wiemy, że wielu jeszcze i inszych gospodarskich i prawniczych xiąg był autorem, z których jedna przynajmniej ("Processus iudiciarius Regni Poloniae" z 1612) niemałem się cieszyła wzięciem, aliści gdzie ów tej wiedzy prawnej nabył... rzec trudno... Nie w Krakowie, bo go "Liber promotionum" universitas krakowskiej nie wspomina... Wiemy, że za młodu jeździł po Niemczech, Włoszech i Francyi, co i możebne, że wzorem ojcowym za naukami, przecie tam mógł jeno z przydatnych u nas, prawa kanonicznego i rzymskiego liznąć, nie zaś polskiego, które już naówczas wielce było Europie odrębnem i osobliwem...
   Tak czy owak, nie w tem zatrudnienie nasze... Dziś, za Imci Teodorem Zawackim przytoczyć mi przyjdzie fragmenta z marcowej "Pamięci robót i dozoru gospodarskiego", by każdy mógł względem obejścia czy majątku swego przepatrzyć, zali nie przepomniał o czem, by się na pośmiewisko u sąsiadów nie podać...:)
 - W tym miesiącu poczynają kury, gęsi, kaczki znowu jajka nieść. a czasem też i na końcu Lutego, jako czas ciepły, abo lato blisko następuje. Starać się tedy, aby jako naraniej kokoszy były nasadzone i kurczęta wylęgły, abowiem się tym prędzej uchowają.
-  Jedennastej niedziele po Bożem Narodzeniu* ma być pług na rolej.
- Tegoż miesiąca szałwią, rutę, majeran i insze tym podobne ziółka sieją i przesadzają, melony, także ogórki i banie.
- Także może 24 dnia Marca gruszki, jabłka, pigwy, morwowe drzewa szczepić i sadzić; może też jedlinę, dębinę szczepić.
- W Marcu, gdy róża polna trzy dni albo sześć przed pełnią będzie przesadzana z miejsca na miejsce przez trzy lata, będzie miała na sobie różą cielistej farby i bardzo pachnącą[...]
- Okopuj drzewa w Marcu, lej wodę w doły, niech będzie korzeń tak wilgotny aż okwitną, tedy im nie będzie szkodził grad ani mróz.
- Wierzbę obcinać dla grodzenia i sadzenia na nowiu tego miesiąca a trzeba prędko obcinać, póki w nią miazga jeszcze nie wnidzie; obciąwszy, w wiązki ją zebrać i postawić i tak przez tydzień abo dwie niedzieli niechaj stoi, aż wyschnie; choćby też tak stać miała aż do letnego siania a potym ją w wodę włożyć, gdy płot będziesz miał pleść.
- Cielęta odsadzać w wtórej kwadrze około pełniej.
- W zbożu zielska wyrywać
- Na jęczmień, len, kapustę i konopie gnój wozić, kto tego przed zimą nie uczynił.
- Groch i wykę w ostatniej kwadrze siać, abo przed nowym miesiącem**, około środopostnej niedziele, także i owies, jare żyto i jęczmień marcowy.
- Na len kto przed zimą nie orał, może to jeszcze w Marcu uczynić, skoro śnieg znidzie i skoro się będzie godziło orać; potrzeba jednak pierwej dobrym gnojem ziemię nawieść, gdzie go masz siać i worać go w ziemię.
- Skoro śnieg zejdzie, łąki, ogrody wymiatać, grabić, wyprżatać, kretowiska przydeptować, zamiatać, zrównywać, aby trawa róść mogła; około łąk przekopy kopać i stare wybierać.
- Kapustne pozne nasienie przed św. Gertrudą*** siać.
- Pszenicę jarą w Wielki Tydzień siać
- W ogrodach kopać, grabić, rozmaitym nasieniem i jarzynami zasiewać, jako są: cebula, ogórki, pietruszka, rzepa, marchew, ćwikła, chrzan, pasternak, kuczmerka****, sałata, rzepnica***** też nie zła dla oleju, dla czeladzi domowej i insze do kuchni należące jarzyny, jeśliże w Lutym zimno było i nie godziło się siać.
- Różą sadzić.
- Śliwowe i wiśniowe drzewa przesadzać.
- Na nasienie cebulę, pietruszkę, marchew i insze sadzić pod pełnią[...]
- Skoro puści*****, o nasieniu myślić, siać i nieodrywać się od siewu.
- Grodzić na ten czas, póki siew nie nadciągnie, a tak, aby na drugi rok grodzić nie trzeba było.
- Świniom dzięgiel z korzeniem, zaraz po Wielkiejnocy w picie kłaść, bo im to zdrowo i zdychać nie będą.
- Owce na pole znowu wygnać, gdzie na polu przez lato bywają dla gnojenia rolej.
- Więcierze na ryby zastawiać i na wiosnę na rzekach szczublęta, karpięta i wszelaki drób łowić i stawy tym rybić abo też przesadzać z stawków w pierwszej kwadrze miesiąca nowego abo przed pełnią.
- Straż też mieć dla ryb w stawiech i w sadzawkach i kędyby po polu jakie jeziorka były, nie tylko na wiosnę ale i lecie, bo w ciepłą wodę rychlej chłop webrnie i ukradnie.
- Budowanie wielkie na wiosnę zaczynać; rzemieślnika do budowania, dranic, drzewa, tarcic, gontów i do wszelakich robór najemnego na wiosnę, kiedy dzień wielki, jednać a swymi poddanymi zimie i w jesieni i na wiosnę robić może, który osiadły, abo którego doma zawsze chowa.
- Ugor orać poczynać kędy nadalszy pierwej, dla paszej, zwłaszcza kiedy czas na paszą, a tam kędy nagnojone role, pośledz orać, dla pasz i sian, bo na wielu miejscach może siano posiec toż orać.
- Jęczmień siać przed Wielkąnocą abo po Wielkiejnocy, według pogody i zwyczaju kraju każdego.
- Do pszczół dojzrzeć, gdy jasny dzień jest.
- Wino odkrywać, gdy suche i jasne niebo; także winnice wyprzątać, okopywać wino etc.
- Powrósła na zboże dla przyszłego żniwa czynić i na poszycie, na domy, snopki wiązać.
- Mąkę dać mleć, bo taka przez lato leżeć może, gdy kto w Lutym dla potrzeby przez cały rok nie da jej zemleć.
- Statków, szkut dojźrzeć, aby zawsze całe były.
- Od Wielkiejnocy aż do św.Jakuba******** trą się rozmaite ryby, dla tegoż pod ten czas wielkiemi sieciami szkoda ryb łowić, aby stawy nie opustoszały.
- Na Zwiastowanie Panny Maryi********* abo w rychle potym wychodzi ryba z głębiej na szerokość wody.
- W Marcu może być sadzona cebula młoda, około grząd abo zagonów, a nasienie cebulne można siać w pośrzodek; z tej sadzonej będzie potym wielka cebula, a mała, która była pośrzodku siana, może także być na przyszłą wiosnę sadzona, aby więtszą urosła.
- Dzikie kaczki strzelać i łowić, gdy zaś do nas przylecą.
- Młodym kurczęta sadzić, bo takie najlepsze są, które się w Marcu wylęgą, bo się mogą prędzej wychować a niż te, które się w Sierpniu wylęgają abo potym, gdy chłodne czasy następują.
- Malonowe nasienie sadzą pospolicie dwie niedzieli przed Wielkąnocą abo później, gdy już mrozów nie bywa, bo prędko wymarzną[...]
- Gdy chleba kto przed nowem skąpo ma, może z owsa, z tatarki, z prosa, z soczewice, z bobu, z wyki, zwielogrochu, z jabłek, z gruszek chleb czynić[...]
- Brunatne fiołki rodzą się w Marcu, z których dobre gospodynie sok, olejek, cukier, wódkę, ocet, konfekt i insze rzeczy do swej apteczki domowej, czynić mają[...]
- Rozsada bywa siana w Wielki tydzień a przesadzają ją na św.Urban**********. A trzeba jedną od drugiej na półtory stopy sadzić, aby jedna przed drugą rość mogła, a gdy podroście, trzeba ją często okopywać, póki się w ziemię dobrze nie wkorzeni[...]
___________________________

* a zatem po 11 Marca... No i "niedziele" pojmować jako tydzień upraszam, nie zaś jako wezwanie do przykazań łamania...:)
** księżycem
*** 17 Marca
**** skrzyp polny
*****  za dykcyonarzami zdałoby się może, że to kapusta... ściślej brassica rapa oleifera, aliści to o rzepik idzie, któren się takoż pomiędzy kapustowate (jako i rzepak -brasica napus oleifera) liczy
****** podług mnie, Autorowi o glebę idzie, że jako przódzi mrozami skowana, teraz się na ziarno roztworzy...
*******25 Lipca
******** 24 Marca
*********25 Maja

03 marca, 2014

O pokusie relatywizmów, czyli Wachmistrzowych okołoukrainnych rozmyszlań continuum...

  Przedziwnie, jak na mnie, polityki bieżącej się brzydzącego, śledzę zdarzeń na wschodzie nieledwie na bieżąco, trendu i zamysłu odgadnąć próbując... Aliści ja tu nie o prognostykach i analizach swoich, jeno o arcyciekawej dla historyka możności na bieżąco śledzenia zjawisk niezwykle zajmujących. Na zdumiewające odrodzenie kozackiej, siczowej formy demokracji wiecowo-półparlamentarnej żem już był uwagi obracał, pora na konkluzyję inszą...
  Otóż wystawcie sobie stan tych oto godzin nocnych, gdy piszę (a co naturaliter rankiem się i może psu na budę nie nada), że wojna tam na włosku wisi, aliści jeszcze nie zaszły te sprawy tak dalece, by krwią masowo przelaną możność porozumienia zatopić, a strony obie, jak się zdaje, przecie jednak starają się tego krwie rozlewu wystrzegać... I imaginujmyż sobie, że się oto pojawia mąż opatrznościowy jaki, bez znaczenia zali zza wielkiej wody, czy znad Sekwany czy Sprewy, bo pewnie naszego to by ani słuchać nie chcięli i że doprowadza do tego, że oto jednak siadają do stołu strony obie. Że pertraktują godzin niemało, zasię przychodzi do jakiego nibyż kompromisu, który de facto jakie ustępstwo ukraińskie znaczy, przy czem rzecz jest tu drugorzędna, czy by to miał być dajmyż na to sam Sewastopol oddany, luboż jaka Krymu autonomija tak szeroka, że de facto niezawisłość znacząca, luboż i jakie Moskwy prawo tam wojska mieć rzekomo do ziomków pilnowania... Powtarzam: bez znaczenia co, bo nie o to tu idzie. Cokolwiek to będzie, będzie odstępstwem od status quo ante, zatem będzie Ukrainy przegraną, a Moskwy wygraną..
  Imaginujmyż dalej, że tego nareście pod naciskiem onego męża opatrznościowego i popierającego go pół świata, jedni i drudzy podpisują nareście i przez świat się westchnienie ulgi przetacza... I rzeknijcież szczerze... nie mnie, samym sobie tegoż rzeknijcie: azali ta myśl nie jest kuszącą? Azaliż i my byśmy gdzie tam nie odetchnęli z ulgą?
  Najpewniej tak... czegokolwiek byśmy potem nie wygadywali o mniejszym złu, etc.etc. A wiecie cośmy właśnie opisali? Monachium i Chamberlaina za powrotem do Londynu mówiącego "Przywiozłem wam pokój"...