27 kwietnia, 2015

Święto 3 Pułku Strzelców Konnych

... imienia hetmana koronnego polnego Stefana Czarnieckiego, bo tak pułku tego pełna nazwa brzmiała. Winienem pułkowi temu szczególne względy, bo to ostatni z tych czterech, którem prześlepił, ustawicznie onych pomijając w przypomnieniach naszych...:((
   Po prawdzie, jak Szczur z upodobaniem powtarza, na niejakiego Wachmistrza się powołując, tom o cząstkach tego pułku jednak pisał, bo primo, żem pisał o 5 Pułku Strzelców Konnych, a to właśnie dawny 3-ci wojennego czasu, jako i spominałem słynnych "Huzarów Śmierci" porucznika Siły-Nowickiego (ojca słynnego w PRL-u adwokata w sprawach politycznych występującego).
   Ale przejdźmy do rzeczy i wyjaśnień, w tym przypadku koniecznych. Reorganizując po bolszewickiej wojnie pułki, samodzielnie działające dywizjony i szwadrony, przyjęto pierwszeństwo kolejności pułków ułańskich wywodzących się z dawnych Korpusów Polskich, co ich jenerał Dowbór-Muśnicki w rozpadającej się carskiej Rosji formował. Ale iżby swarów o to pierwszeństwo pomiędzy niemi a pułkami wywodzącymi się z legionowych tradycji ułanów ukrócić, a jenerała zasłużonego i jego żołnierzy nie urazić, chytry Wieniawa podsunął Piłsudskiemu konceptu, by te post-legionowe nazwać szwoleżerskimi i przypisać im znów jako pułkom szwoleżerów numery od pierwszego. Aliści pozostały jeszcze pułki, co z jenerałem Hallerem i jego "Błękitną Armią" z Francyi przyszły i te pierwotkiem ponazywano pułkami dragonów, co się żołnierzom samym nie za bardzo podobało i nie przyjęło się. Równocześnie pojawił się jakoby i inszy podział: na ułanów wojujących w swoich pułkach samodzielnie niejako i na tzw. kawalerie dywizyjne, czyli jaką tam przygarść jeźdźców, wykonujących wobec dywizji piechoty, do której ich przydzielono, funkcje niejako służebne, czyli zazwyczaj zwiad i osłonę w odwrocie... I tych wszystkich żołnierzy (plus pułki Hallera) poczęto nazywać w odróżnieniu od ułanów i szwoleżerów: strzelcami konnymi, wywołując za sposobnością ciągnące się latami spory i swoiste poczucie wyższości u jednych, a niższości u drugich...
   Iżby rzeczy skomplikować jeszcze bardziej, po pokończonej wojnie bolszewickiej, gdy przydzielano pułki do terytorialnych Dowództw Okręgów Korpusów (odpowiednik dzisiejszych okręgów wojskowych), jakiś geniusz w ministerstwie umyślił, by numeracyi tych pułków ujednolicić z numerami tych okręgów i tak pułk, co już miał numeru 3-go, za przydziałem do Tarnowa, czyli V DOK, sam też i nowego numeru 5-go Pułku otrzymał, a w jego miejsce właśnie 27 kwietnia 1922 w Białymstoku nowego 3 Pułku sformowano, aleć właśnie z pojedyńczych szwadronów i dywizyjonów, coż dla braku czasu na pełne pułków uformowanie, w bój były posyłane, jako się tylko gdzie który utworzył, przecie same dla siebie sławy niemałej szablami wyrąbały… 
   Pułk, formowany pierwotkiem w Białymstoku, wrychle do Wołkowyska przeniesiono, co mało pochlebne  żurawiejki natychmiast strzelcom wypominać poczęły*.
  Być może i tą lokalizacją, która nie zapewniała jakichś szczególnie wyszukanych rozrywek, sprawiono, że kadra pułkowa skupiła się na sporcie i przez wiele lat ekipy z 3 Pułku zdobywały laury w w przeróżnych zawodach hippicznych, ale i w dorocznym ogólnowojskowym biegu zwanym "Militari". Gdyby sporządzano jakąś ogólną klasyfikację sportową tych pułków, na podobieństwo ligi piłkarskiej, to 3 Pułk Strzelców Konnych byłby przez wiele lat trzecim także w rywalizacji na ilość zwycięstw i pucharów:)
  Małą osobliwością pułkową było to, że służyło tu ochotniczo kilkoro podoficerów i oficerów Osetyńców (m.in.Znaur Gagjew, Ewgraf Cucite), którzy w czasie wojny walczyli najpierw u Denikina, a po jego klęsce, ramię w ramię z Polakami i w Polsce po wojnie zostali czasowo internowani.
   Kampanię wrześniową pułk rozpoczął w składzie Suwalskiej Brygady Kawalerii, tocząc potyczki w Czerwonym Borze pod Łomżą, Osowcem i Hodyszewem, gdzie zostaje czasowo od brygady odciętym. Przeszedłszy Narew, strzelcy dotarli do Hajnówki i tam ich doszły wieści o wkroczeniu Sowietów. Z jednostek w Puszczy Białowieskiej się znajdujących (pułki Suwalskiej i Podlaskiej Brygady Kawalerii) jenerał Podhorski tworzy Zgrupowanie Kawalerii "Zaza", i temu to zgrupowaniu 3 Pułk Strzelców Konnych w ciężkich bojach pod Kalenkowiczami (21-22.IX) otwiera drogę na południe, ku przeprawom przez Bug i dalej ku rumuńskiej granicy, do której nigdy się już im dotrzeć nie udało. 28 września, po nieudanej próbie bojowego sforsowania Wieprza, pułk, jak i całe Zgrupowanie "Zaza" podporządkowuje się dowódcy Samodzielnej Grupy Operacyjnej "Narew"[oczywiście idzie o SGO"Polesie" - błąd, którego poprawiał nie będę, bo komentarz prostującego tą myłkę anonimowego czytelnika byłby wówczas nielogiczny-Wachm.]jenerałowi Franciszkowi Kleebergowi, z którym walczą do końca, a nawet dłużej, bo do pułku nie dotarł rozkaz generała o kapitulacji i maszerujące w szpicy ku południowi oddziały dostały się w nocy z 5 na 6 października w zasadzkę we wsi Malinowy Dół** i tam zostały rozbite :(( Paradoksalnie jednak, wielu żołnierzy ocalało dzięki koniom, które, by ich jeszcze bardziej nie przemęczać, prowadzono "w ręku" i to one, w ogniu karabinów maszynowych złożyły najkrwawszą ofiarę, zasłaniając zarazem swoimi ciałami strzelców konnych...:(
__________________________
* "Kawał d... zamiast pyska, 
    to są strzelcy z Wołkowyska!"
   "Tyle zysku, ile w pysku,
     mój "ułanie" w Wołkowysku!" 
** - Anonimowy Czytelnik, prostujący moje (i nie tylko moje) myłki w tymże tekście, twierdzi (i najpewniej ma rację), że miejscowość ta nosi naprawdę nazwę Kalinowy Dół. Ja mogę tylko powtórzyć, com rzekł w komentarzu, że błędu powtórzyłem za, poświęconym pułkowi, 33 tomikiem Wielkiej Księgi Kawalerii Polskiej (s.55, tekst najprawdopodobniej Lesława Kukawskiego)


                                           .                   

26 kwietnia, 2015

O sposobie patrzenia na dzieje nasze, takoż i o tem, że kłopoty i na cesarzy przychodzą...

   Nie ma ten cykl (IIIIIIIVVVIVII , VIII , IX, X ) o Mieszku szczęścia, by się zakończenia doczekać, bo jakem tej noty już z pół spisał, tom pomiarkował, że albo jej podzielić znów przyjdzie, a i to na trzy co najmniej, albo ciągnąć się będzie jako osobowy relacji Przemyśl-Szczecin... Tandem trudno, mniej cierpliwych przyjdzie przebaczenia prosić a Was wszystkich suplikować będę o to, com był winien na samem początku poczynić: byście spróbowali choćby jedynie na czas tych rozważań tu naszych uwolnić się od pewnych schematów myślenia, których, jak mniemam, większość ma w podświadomość niejako wdrukowanych... Co widzę i opisuję, bo czuję po sobie :)
  Rzecz najpierwsza, to przestać myśleć o państwie ojczystym w kategoriach zamkniętych granic, w dodatku granic opartych o Odrę i Bug. Bug najprawdopodobniej dla Mieszka nie znaczył nic*, a tą rolę, której w sercach większości z nas od pokoleń pełni Wisła, czasem i sama za symbol kraju będąca, dla Mieszka (jeśli w ogóle) pełniła Warta... A z latami być może, że i Odra, bo ów swego władztwa widział po obu jej stronach szeroko...:) I gdyby mu się udało to, czego - jak sądzę - w swej polityce zachodniej zamierzył, to dziś tą rolę rzeki centralnie przez Polskę płynącej pełniłaby właśnie Odra:) Mieszko bowiem wzrastał i dojrzewał w odziedziczonym po przodkach przekonaniu, że państwa ma się tyle, ile się go sobie wyrąbie...:) I jestem najgłębiej przekonany, że gdyby mu starczyło żywota, sił, środków i sposobności to wyrąbywałby dalej... :)
  Nawiasem to pozwolę sobie fragmentum Gallowej przytoczyć kroniki o przodkach Mieszkowych:
„…Siemowit tedy(…) granice swego księstwa rozszerzył dalej niż ktokolwiek przed nim. Po jego zgonie na jego miejsce wstąpił syn jego, Lestek, który czynami rycerskimi dorównał ojcu w zacności i odwadze. Po śmierci Lestka nastąpił Siemomysł, jego syn, który pamięć przodków potroił zarówno urodzeniem, jak godnością.” Przyjmuje się dość powszechnie, że nim Gall tego spisał, to tego przekazywała sobie na piastowskim dworze tradycja ustna, na podobieństwo tej, która umiała w biblijnym pięcioksięgu dziesiątków pokoleń spamiętać i tego, kto tam kogo spłodził, a Homerowi spamiętać tysięcy wersów onego bajęd, nim mu ich spisano... Jeśli tak, to imaginujcie sobie wieleż razy tego musiał na ojcowym dworze słyszeć mały, a później dorastający Bolko. I czy to, w zestawieniu jeszcze z oglądanymi już na własne oczy dokonaniami ojca, nie mogło budzić u chłopca kompleksu i niejakiego imperatywu, że mus przyszłemu pierwszemu królowi naszemu, swemi poczynaniami przyćmić pamięci przodków? I jakem Kneziowi responsował o możebnych przyczynach sięgania przez Chrobrego po Łużyce, Miśnię i Milsko, to ta właśnie być i może była tą drugą... A jest jeszcze i trzecia, ale do niej to jeszcze wrócimy...  
   Schemat wtóry będzie jeszcze cięższym do odrzucenia, bo wielkość i potęga Niemiec wydają się nam dziś poza dyskursem, osobliwie miłośnikom piłki kopanej, ale czasy o których mówimy to dopiero dobijanie się do tej wielkości. Wtedy bynajmniej nie było oczywistem, że każdocześny król niemiecki będzie zarazem cesarzem rzymskim, bo to dopiero właśnie Otton I podniósł tej cesarskiej korony z kurzu, gdzie leżała w niejakim zapomnieniu niemal pół wieku, wcześniej zdobiąc czoła nawet i jakichś przypadkowych zgoła awanturników w rodzaju Berengara z Friulu... Cesarstwo Rzymskie (Narodu Niemieckiego) czasów Mieszka to zlepek księstewek paru, które dopiero od kilkudziesięciu lat są pod jednym berłem jako tako powiązane, bo nie odważę się rzec, że zjednoczone, a summa sił rozrywających je, nieznacznie tylko jest mniejsza od sumy sił spajających. Jeśli dodać do tego zewnętrzne zagrożenia z niemal każdej strony, gdzie cesarze bez przerwy czują się w obowiązku interweniować zbrojnie, z przeróżnym zresztą skutkiem, to mamy obraz, z którego zrozumiemy, że Mieszko, choć może i zginał przed cesarzem karku ze względów taktycznych, to bynajmniej się nie czuł odeń gorszym, czy słabszym! I dowiódł tego w polu co najmniej raz, jeśli nie dwa, wliczając w to ową niedowiedzioną wojnę roku 979, o której żeśmy ostatnio pisali...
  I rzecz trzecia, kto wie, czy nie najtrudniejsza, a u niektórych, jak u Torlina, zgoła już chyba niemożliwa...:) Uwolnić się od przekonania, że jeśli się coś zdarzyło, to tak widocznie być już musiało i że Historia, może i meandrując cokolwiek inaczej, przecie i tak płynąć musiała korytem ustalonym przez jakieś niewidzialne i tajemnicze prawa determinizmu... Najlepiej to zawsze ilustruję przykładem z naszej historii, gdzie Bona na tym nieszczęśnym polowaniu w Puszczy Niepołomskiej, co Stańczykowi przysporzyło kolejnego powodu do bon-motu arcycelnego, spadła z przepłoszonego przez niedźwiedzia konia i poroniła niemowlę płci męskiej... A gdyby tak król miał dość przezorności, by jej tam nie brać w ogóle, a choćby kazać ją trzymać gdzie dalej i w efekcie miałby Zygmunt August młodszego o siedem lat brata? I dynastia Jagiellonów nie odeszłaby razem z Zymuntem Augustem, bo byłby sukcesor, dodatkiem więcej może w płodzeniu własnego potomstwa szczęśliwy? Umiecie wystawić sobie, że przez jeden nieszczęśny upadek, którego mogło nie być, w ogóle nie znalibyśmy pojęcia "królowie elekcyjni"? Wystarczyłoby, iżby Jagiellonowie pociągnęli jeszcze ze trzy-cztery pokolenia i nie byłoby w dziejach naszych żadnych Wazów, ani uwikłań w ich zasr... pardonnez moi... w ich problemy dynastyczne, zatem najpewniej nie byłoby i "potopu", który nas zrujnował na tamte czasy może i więcej, niźli XX-wieczne wojny światowe razem wzięte? I któż wie, jak wyglądałyby nasze z Moskwą relacje... Przecie po kłuszyńskiej wiktorii wynegocjował Żółkiewski arcykorzystny traktat, zniweczony następnie przez tego szwedzkiego cymbała, którego byśmy przecież w takim układzie w ogóle nie oglądali nawet na tronie, nie mówiąc już o odnowionej w Warszawie modzie z początków chrześcijaństwa na umieszczanie co bardziej nawiedzonych na słupach... I choć ta unia z Moskwą nie uchowałaby się pewnie długo, to niechby choć i jedno tylko pokolenie przetrwała, to i tam, i tu byłby to dziś zupełnie inny kraj! A śmielej myśl tę ciągnąc dalej, że oto niezniszczeni wojnami XVII-wiecznymi, w wiek XVIII wchodzimy z zupełnie inną pozycją i któż wie, czybyśmy się dziś w ogóle uczyli po szkołach o rozbiorach...
  Podobnie z cesarstwem niemieckim, mniemam, rzecz się miała... Tworzył go Otton I, mając koncepcji i wizji opartej na tym zlepku księstw, posiadaniu kontroli nad Italią i Rzymem, jako warunku sine qua non do aspiracji i tytułów cesarskich, plus marchii na wschodzie, które spełniwszy swego zadania podboju i ochrzczenia Słowian, dałyby przyszłym władcom ziemie podległe bezpośrednio koronie, przy których nasze przyszłe królewszczyzny byłyby jak bilon w kieszeni trzymany wobec zasobnego konta bankowego. Tyle, że ta koncepcja się jako tako jeszcze udawała jemu, dzięki zapewne ogromnej charyzmie własnej i roztropności, ale już jego synowi niekoniecznie... Niewiele zabrakło, by się to wszystko w proch i pył obaliło...
   Za Ottona II cesarstwo bardziej przypominało strażaka z wiadrem wody miotającego się od pożaru do pożaru, których strażakowi jakiś złośliwy piroman nie szczędził, zaś omalże gwoździem do trumny się nie stało owo wielkie powstanie słowiańskie, które w 983 roku omal nie pogrzebało Ottonowych wizji i koncepcji... Jakaż w tym Mieszka rola czy zasługa? Ano, mniemam, że pośrednio jednak niemała, choć ów sam na krzywe pyski żyjąc z Wieletami i Obodrytami, z pewnością niczego im ani sugerować, ani narzucić nie miał możności... Ale jeśli, jakem w tych wszystkich uprzednich notach dowodził, prowadził spójnej (z naszego punktu widzenia) i wielce aktywnej polityki w centralnej, a może i południowej Połabia części, kaptując sobie Lubuszan, Stodoran (Hawelan), Doszan, a pewnie i Łużyczan i tęgo lawirując między niemi, a cesarskiemi marchiami, to trudno iżby jego działania, a osobliwie owa nieznana wiktoria w wojnie 979 roku, nie stały się podnietą i zachętą dla owych plemion... Przypomnę, że choć przyjmuje się, że owo powstanie, na wieść o klęskach cesarza w Italii, w całości przygotowano i zaplanowano w Retrze (Radogoszczy), głównym ośrodku religijnym wieleckich(lucickich) Redarów, to pierwsze uderzenie wykonali właśnie Stodoranie: 29 lipca na Havelberg, czyli swój dawny Hobolin, zaś trzy dni później na Brandenburg, czyli swoją dawną Brennę, z której ledwo co ujść zdołał Mieszkowy teść, markgraf Dytryk...
   Nie bardzo umiem uwierzyć w to, iżby Mieszko nie wiedział, że coś się święci. Mógł nie znać szczegółów, ale z całokształtu jego polityki zachodniej wnoszę, że miał z temi plemionami niezgorsze relacje, a i wywiadowców takoż niezgorszych. Jeśli nie uprzedził teścia, to być może dlatego, że właśnie szczegółów (w tym i ówcześnej godziny "W") nie znał, albo też może i dlatego, że ... nie chciał:)
 Jeśli go z teściem nie łączyły jakie szczególne osobiste relacje, to jak na sprawę nie wejrzeć, wszelkie Niemców kłopoty, jemu były na rękę, dlaczego zatem miałby im żywot ułatwiać, psując sobie zarazem całą latami wypracowaną wiarygodność wobec tych plemion z Połabia? To trochę jak dylemat Churchilla w czasie II wojny: ocalić ludność Coventry, ewakuując ją zawczasu przed dywanowym bombardowaniem, czy poświęcić ją, byle tylko nie zdradzić Niemcom, że się złamało tajemnicę "Enigmy" i czyta się niemieckie depesze?
   Otton II te walące się zewsząd ściany budowli, którą zaczął wznosić ojciec, a on przez całe swoje panowanie próbował podpierać,  jeszcze zobaczyć zdążył... Jakby miał za mało kłopotów, to jeszcze wystąpili przeciw niemu Duńczycy, a w Rzymie 10 lipca pomarł był Benedykt VII i mus było tam zdążać, by obioru nowego dopilnować papieża... A jeszcze mu, pomimo bizantyjskiej żony, dokopało Bizancjum, ale o tym, jako i o owej arcyważkiej dla spraw naszych niewieście, zgonie cesarza i relacyjach pomiędzy aktorami ówcześnej sceny pryncypalnemi, napiszemy osobno...:)
____________________
* - uboczną konsekwencją tej tajemniczej wojny z cesarzem z roku 979 była utrata Grodów czerwieńskich, zagarniętych w 981 roku przez kniazia kijowskiego Włodzimierza, korzystającego z naszego zaangażowania na Zachodzie. Odzyskał je dopiero Chrobry wracając z wyprawy kijowskiej w 1018 roku i nic nam nie wiadomo o tym, by Mieszko cokolwiek przedsięwziął, czy planował w tej mierze za swego żywota, choć skwapliwie korzystał z każdej nadarzającej się sposobności, by kraj powiększyć.

                                                   .

23 kwietnia, 2015

15 Pułku Ułanów Poznańskich dziś święto...:)

...o których to ułanach, jeśli kto co przeczytać pragnie, nim ich zdrowia wypije, tutaj najdzie co więcej napisanego, a i sfilmowanego...:)

                                         

                                                  .

19 kwietnia, 2015

O wielgiej wiktoryi naszej, co do której nawet pewności nie mamy, zali miejsce miała...

   Nim do rzeczy przejdziemy meritum, godzi się dzisiejszego święta,11 Pułku Ułanów Legionowych imienia Marszałka Edwarda Rydza-Śmigłego , bo taka to nazwa była od lat trzydziestych oficjalną, uczcić toastem za pamięć pułku tegoż, takoż jak i dziś przypadającej rocznicy bojów tegoż pułku o Wilno, prowadzonego pod komendą Mariusza Zaruskiego, o którem najwięcej żeśmy przy sposobności noty o Rzeczpospolitej Zakopiańskiej rzekli...:)
  W ostatniej notce cyklu naszego (IIIIIIIVVVIVII , VIII , IX,) żeśmy rozprawiali o niesnaskach w cesarstwie pomiędzy młodziutkim cesarzem Ottonem II i bawarskim książęciem Henrykiem, przezwanym dla tegoż sporu Kłótnikiem. Wspomnieliśmy o spisku, w którem uczestniczyć mięli Kłótnik, książęta polski i czeski oraz biskup Fryzyngi, Abraham. Pokończyliśmy konkluzją, że wszytkich ich (okrom Mieszka) Otton w taki czy inszy sposób pokarał i postawiliśmy kwestyją zali na pewno cesarz jednak i Mieszkowi nie próbował dać jakiej nauczki.
   Jeśli co można jeszcze wnosić z onych przedstawionych zawirowań, bojów, klęsk i wypraw powtórnych, a potem jeszcze i powtórnych, po tych przegranych pierwszych powtórnych, to stwierdzić wypadnie, że Ottonowi z pewnością nie brakowało ani zajadłości, ani uporu (czy jak kto woli: konsekwencji). Trochę gorzej z talentem wojennym, czy też i może ze zwykłym szczęściem, ale to zdaje się cesarza w najmniejszej mierze nie zrażało... Tem więcej zatem z obrazu takiego rysowałby się człek, który by Mieszkowi nie odpuścił. A ściślej, nie odpuściłby bez jakiej po temu extraordynaryjnie ważkiej przyczyny.
   Rzeczy dokładnie przemyślawszy, doszedłem ku konstatacjom, że nie było persony, która by na Ottona wpłynąć w tem duchu mogła, zatem przyczyna taka być mogła tylko polityczna dwojakiej natury. Pierwsza to taka, że były jakie wielkie nadzieje na przeciągnięcie Mieszka na swoją stronę i nie chciano by jakiem niebacznym atakiem, przyszłego być może sojusznika, zrażać. Co, jeśli miejsce miało, znakomicie by o dyplomatyce Mieszkowej świadczyło, bo wiemy, że owszem, przeszedł on do cesarskiego obozu, ale dopiero po śmierci Ottona, a i też nie od razu, bo dopiero w Roku Pańskim 985. Zatem jeśli ten się czego przez te swoje lata ostatnie spodziewał, to znaczyłoby, że mu Mieszko oczy mydlił wybornie i kręcił nim lepiej jak Zagłoba Rochem Kowalskim...:)     Możność wtóra, pierwszej nie wykluczająca, a być i może że jej składową będąca, to jakie dobrowolne przez Mieszka uczynione finansowe wsparcie, czy to pod pozorem trybutu, czy darów, nieważne... ważne, że wojnę toczącemu, do której to jak wiadomo, potrzeba zawsze trzech rzeczy, czyli pieniędzy, pieniędzy i jeszcze raz pieniędzy, jawił się jako jaka dojna krowa, której pod żadnym pozorem nie należy przeszkadzać szczypać trawy i trawić... Nie bez kozery może i to, że Mieszko się zbrojnie w żaden sposób w ten konflikt nie angażował... Jeśli przy tem wszytkiem nadal jeszcze uchodził za stronnika Kłótnika, to naprawdę jako to młodzi prawią: szacun dla Mieszkowej dyplomatyki...:)
   Jeśli jednak te odrzucimy koncepty, to naprawdę nie pozostaje nam chyba już nic racjonalnego, co by wstrzemięźliwość cesarską wytłomaczyć mogło, zatem wracamy do kwestii, czy aby na pewno takiej próby nie było?
Okazuje się, że jest i na ten temat niezgorzej się do logiki akomodująca teoria, dodatkiem dwoma zapisami kronikarskiemi podparta. Pocznijmyż zatem od tych zapisów.  Pierwszem będzie kronika biskupów dawniejszego Cambresis, a dzisiejszego Cambrai ("Gesta episcoporum Cameracensium"), które dla roku 979 odnotowują, że był się cesarz wybrał wojennie "na Słowian", zasię powrócił dopiero w grudniu i raczej na tarczy... Dotychczas większość historyków rozumiała to w ten sposób, że na któreś z plemion Połabia, tyle że aby cesarskim pludrów przetrzepać, to jednego jakiegoś plemionka by za wątłe siły były, zatem albo w grę by wchodził Związek Wielecki, sojusz pokrewnych plemion nadbałtyckich i związanych z niemi inszych (tyle, że o działaniach Wieletów mamy całkiem sporo relacji i wszystkie o tej wojnie milczą), albo jakiś doraźnie sklecony sojusz innych Słowian, gdzie w grę wchodzą nam nibyż podbici, ale przecie ciągle groźni, Łużyczanie, albo plemiona znad Soławy, Sprewy i Haweli, czyli nasi starzy znajomi: Stodoranie, Doszanie i insi, być i może, że Lubuszanie takoż...
  Znając znów, że Mieszko między temi plemionami ostro lawirował i ku jakiej jedności już to nakłaniał, już to przymuszał, nie zdziwiłbym się w tem jakiej jego ręki, a może i osoby własnej na czele wojska własnego, widząc... Czemuż tak sądzę? Ano i tu się kłania źródło wtóre, czyli kolejny stary znajomy: Thietmar, który o wojnie oczywiście milczy, ale to nam jakby u tego kronikarza nie nowina, że jak mu co było nie w smak, to przemilczał, albo wykręcał się sianem. Aliści napisał coś o drugim Mieszka małżeństwie, co by sugerowało, że jednak nie upilnował języka:)
  Otóż drugą żoną Mieszka została Niemka Oda, córka margrabiego Marchii Północnej, Dytryka... Tak, tak! Tego samego, co d... nie ruszył, gdy się Hodon na Mieszka wyprawiał, by baty pod Cidini dostać! Sęk w tem, że Oda była już mniszką w klasztorze w Kalbe! Zatem, żeby jej z tego klasztoru wydostać, konieczną była zgoda biskupa, a tej wiemy, że biskup Hildiward nie tylko nie udzielił, ale i rzecz całą napiętnował jako skandal, pogwałcenie prawa kanonicznego i nie wiedzieć jakich jeszcze praw boskich... Nawiasem, nie on jeden przeciw temu małżeństwu pyskował...
   Skoro zatem rzecz do skutku przyszła, musiały się za nią wstawić potencje od biskupa wyższe, czyli wydawałoby się, że arcybiskupie, ale że Thietmar pisze, że się to w ogóle bez zgody Kościoła odbyło, tedy najpewniej to sam dwór cesarski za tem obstawał... A czemuż by miał tego pragnąć, to nam właśnie mimochodem zdradza Thietmar, pisząc, że to oczywiście naganne, ale że zważyć trzeba jak wiele się dzięki temu poświęceniu Ody dobrego stało, a to mianowicie:
  "Kiedy matka Bolesława [Dobrawa-Wachm.] umarła jego ojciec poślubił bez zezwolenia Kościoła mniszkę z klasztoru w Kalbe, która była córką margrabiego Dytryka. Oda – było jej imię i wielką była jej przewina. Albowiem wzgardziła Boskim oblubieńcem, dając pierwszeństwo przed nim człowiekowi wojny (…). Z uwagi jednak na dobro ojczyzny i konieczność zapewnienia jej pokoju, nie przyszło z tego powodu do zerwania stosunków, lecz znaleziono właściwy sposób przywrócenia zgody. Albowiem dzięki Odzie powiększył się zastęp wyznawców Chrystusa, powróciło do ojczyzny wielu jeńców, zdjęto skutym okowy, otwarto wrota więzień przestępcom."
   Są próby czynione, by tego inaczej rozumieć, niźli w ten najprostszy i najlogiczniejszy sposób, czyli, że to było zawarcie niepisanego pokoju po niewypowiedzianej wojnie. Z całym szacunkiem dla tłumaczenia prof.Jedlickiego, idę o zakład (mimo, że nie mam pod ręką łacińskiego oryginału), że Thietmar nie pisał o jeńcach, tylko o więźniach. Samo pojęcie "jeniec" w rozumieniu wziętego do niewoli żołnierza zrodziło się gdzieś dopiero w XV wieku, zatem takie tłumaczenie to ahistoryzm, choć zrozumiały u profesora Jedlickiego, pragnącego oddać czytelnikowi współczesnemu właściwy sens. Myślę, że najwłaściwiej byłoby tu mówić o brańcach, czyli o szeregowych wojownikach bez majątku i zamożnych rodzin, którzy by ich z niewoli wykupić mogli oraz o ludności najzupełniej cywilnej, w wyniku danej wojny pochwyconej i pognanej na ziemie zwycięzcy. Ci ostatni rzec by można, że w zasadzie robili to samo po owym porwaniu, czy zawłaszczeniu, co dotychczas, czyli uprawiali rolę tudzież pełnili inne powinności służebne, ale już na rzecz innego pana. 
   Otóż przyjmując, że Mieszko brał Odę z pełną wiedzą i aprobatą jej ojca, a nie mamy żadnego powodu, by o tym wątpić, a co więcej, widziałbym w margrabim jednego z głównych architektów tego porozumienia i pokoju opartego na owem małżeństwie, to Mieszko był winien Dytrykowi wiano, którego u saskich możnych na tamte czasy przyjmowano zwyczajowo na jakie trzysta solidów. Mógł naturalnie Mieszko tego wypłacić w gotowiźnie, czy w jakich dobrach, ale mógł i postąpić tak, jak tego uczynił jego prawnuk, Kazimierz Odnowiciel, gdy brał siostry ruskiego kniazia Jarosława Mądrego(1039), któremu zwrócił 800 brańców, pojmanych jeszcze przy kijowskiej wyprawie dziadka, Bolesława Chrobrego(1018). Pewno, że ci postarzali w niewoli nieszczęśnicy już nie mogli być w cenie równi niewolnikom młodym i zdrowym, których w czasach Mieszkowych ceniono nawet i po dziesięć solidów od łba, ale dla trzydziestu uwolnionych ani by Thietmar sobie głowy taką nie zawracał argumentacją, ani by też i Dytryk tych bojów o wydostanie córki z klasztoru nie wszczynał! Tandem odnotowujemy tejże teoryi z kronikarskiego obowiązku, ale i z punktu ją odrzucamy, bo iżby to sens miało, to tych uwolnionych być musiały setki, a może i tysiące...
  Jeśli przyjmiemy, że to małżeństwo w rzeczy samej służyło zawarciu pokoju i zwolnieniu tych setek brańców, to z punktu się rodzi kluczowe pytanie: z jakiejże, na Miły Bóg, wojny by mieli być ci brańcy, skoro niby żadnej nie było, a w każdem razie oficjalna historiografia albo milczy, albo powątpiewa o tem? Jeszcze spod Cidini? Przecież sam Thietmar pisał, że stamtąd żywa noga (okrom tych dwóch najważniejszych grafów, w tem i jego rodzonego tatusia:) nie uszła! No to skąd ci jeńcy?  Z potyczek przygranicznych jakich by się tego miały setki nazbierać i nagle to dla Dytryka taki problem, że nie inaczej tylko córkę z klasztoru porywać? Nie sądzę... Podobnie jak dla tej samej przyczyny nie sądzę, by to o kmiotków z osad pobranych szło... osobliwie, że ci by najwięcej być musieli Słowianami, zatem ani by za niemi tak Dytryk nie obstawał, ale i pytanie, czy by się Mieszko poważył onych łapać, na szwank swoje narażając tameczne układy i sojusze...
   Podług mnie Dytryk najgorliwie wkoło tegoż pokoju chodził, bo zdaje się, że i sam nie był prawdziwie Mieszkowi wrogim, ale że cesarz wyprawy zarządził, to iść musiał. I najpewniej najwięcej w owych jeńcach sam poszkodowanym tam został, co by i tę gorliwość tłomaczyło, ale i pośrednio wskazywało na miejsce konfliktu, czyli na ziemie Słowian pod Dytrykową Marchię Północną podpadających, czyli znów wracamy do naszych Stodoran (Hawelan), Doszan i innych...
   Podług mnie rzecz się rozegrała tak: przyszło do jakiegoś pomiędzy Słowianami tamecznemi zawirowania, przy czem nie wiadomo, czy już do otwartego buntu, czy też cesarz zamierzał ich pacyfikować profilaktycznie. To by tłomaczyło brak tej wyprawy w większości kronik, skoro to w zamyśle być miała nie tyle wojna, co ekspedycja karna... Być też i może, że w pamięci kronikarzów późniejszych zlało się to powstanie z wielkim powstaniem Słowian Połabskich o parę lat późniejszym (983), które wstrząsnęło posadami cesarstwa*. To by też i tłomaczyło enigmatyczność zapisu kroniki z Cambresis, wspominającej o wyprawie ogólnie "na Słowian". Gdzieś nam się tu w tej wojnie pojawia Mieszko ze swoimi ludźmi, ale czy był w niej już od początku i czy był być może tegoż zamieszania spiritus movens, tego się rozstrzygać nie podejmę. 
   Czy cesarz, podejmując wyprawę, wiedział, że przeciw Mieszkowi idzie, czy się tego wywiedział już w jej trakcie, tego też się możemy tylko domyślać. W każdym razie zamiarów nie odmienił, być i może mniemając, że dwie pieczenie na jednem upiecze ogniu, czyli Słowian poskromi, ale i tego ostatniego niepokaranego stronnika Kłótnika rzuci na kolana.
  Znowuż możemy jedynie spekulować o przebiegu tej wojny i czy do jakiej walnej bitwy w ogóle doszło. Są oponenci, co twierdzą, że nie mógłby Mieszko stawić czoła cesarskiej potędze w polu i że rzecz się odbyła tak, jak tego późniejsze pokazują doświadczenia Chrobrego... że się Niemiaszków włóczy po polach i lasach jak długo się da, by się wymęczyli i wymordowali, że się im tęgie grody szykuje, by się wykrwawili w szturmach i oblężeniach i wrócili jak niepyszni z niczem...

   Teoria znakomita i sam bym jej przyklasnął, gdyby nie jeden drobiazg: w ten sposób wojując się setek jeńców nie zdobywa! Zatem być musiała jakaś, kompletnie nam nieznana, wielka bitwa, coś na podobieństwo rangą nieledwie Grunwaldu, gdzie pod Mieszkowym dowództwem stanęły plemiona z niemałej części Połabia. Uważcież, że za lat kilka ci sami Słowianie wielkiego swego powstania poczną od zajęcia swej dawnej Brenny, ninie Brandenburgiem zwanej, z której ledwo nadąży dać nogi biskup Folkmar i... markgraf Dytryk:) A Mieszko jakoś z pomocą teściowi nie pospieszy...:) Ciekawość czemu? Sentymenty wobec niedawnych sojuszników i podkomendnych?
   I jeśli taki przyjmiemy scenariusz, to nam się zaczynają te rzeczy do kupy składać: ten gorączkowy pośpiech w załagodzeniu sporu, ta Oda, nieledwie wykradana z klasztoru**, Mieszkowe profilaktyczne działania obronne***, a przede wszystkim to późniejsze wielkie uszanowanie na cesarskim dworze, jakim się Mieszko cieszył, gdy do aliantów cesarskich przystał. Bo też i ciężko nie szanować wojownika, co by po dwakroć Niemcom tęgo skóry przetrzepał i był w ich oczach niepokonanym...:) Uważcież na to, jak go nazywa tu Thietmar: "człowiek wojny". A przecie my go kojarzymy z chrystianizacją i kraju budowaniem:) A że tam jakieś utarczki na pograniczach, to jakoś nam narodowej świadomości nie za bardzo zajmuje...:) A przecie nie zbudowałby tego państwa inaczej jak krwią i żelazem, czego mu nie pamiętamy, lub nie pamiętać wolimy... 
   Zamyśliłem na tej nocie cyklu tegoż kończyć, ku niemałej zapewne uldze Lectorów (z wyłączeniem Jaśnie Wielmożnej Pani Grażyny, której to czasy i thema umiłowana, i Torlina, który nam nowych wątków przyłożył:)), ale nie sposób jej w nieskończoność ciągnąć, tandem o tych aliansach Mieszkowych późniejszych, z przydatkiem paru refleksyj własnych o pierwszych Piastach, napiszę w nocie kolejnej i tem razem już z pewnością ostatniej...:)
______________________________
* - powstańcy m.in. zdobyli i spalili Hamburg
** - nawiasem chyba przypadła Mieszkowi do gustu, skoro żyjąc z nią jakieś 10-11 lat spłodził trzech synów, a być i może i więcej, przyjmując, że w tamtych czasach poronienia i martwe porody były może i od żywo urodzonych częstsze, zaś za tyleż samo lat z Dobrawą przepędzonych jeno jeden Bolko i siostra jego Świętosława, która posłynąć miała jako skandynawska Sygryda Storrada, żona i matka królów, a jeśli Jasienica ma rację, to i jako ta, co zgubiła ichniego herosa nad herosami, Olafa Tryggvasona...
*** - archeologowie dość zgodnie twierdzą, że co najmniej Gniezno i Ostrów Lednicki zostały potężnie ufortyfikowane właśnie w ostatnim ćwierćwieczu X wieku, czyli, że te decyzje o rozbudowie musiałby Mieszko podjąć w tych właśnie, lub niewiele późniejszych latach, najpewniej licząc się z możliwością niemieckiego odwetu.

                                        .

14 kwietnia, 2015

O tem, co nam do swarów dwóch niemieckich młodzieńców...

   Przyznam się Wam, żem od dziecka miał w sobie żal do Słowian wszelkich między Łabą i Odrą siedzących, że się tak dali wyjąć z saka po kolei, zupełnie jak jakie dzikusy indiańskie w Hameryce... Że stawali dzielnie, nie zaprzeczę, aliści cokolwiek bezrozumnie, choć i tak, nawet z tym bezrozumem dwa wieki z górą Niemiaszkom zeszło, nim ich w kaszy zjedli... Miałem i żal do dynastów naszych, że nie wspomogli, że nie było myśli po temu, że oto jest potrzeba jednoczyć, choćby i siłą, bo idzie nowe, po stokroć silniejsze, którego tylko pospólnym i mądrym wysileniem zatrzymać idzie...
   I oto okazuje się, że ta myśl była! Że Mieszko na kraju Lubuszan nie poprzestał, a sięgnął i po kraj Stodoran, czy też jako ich Niemce nazywali: Hawelan, czegośmy w nocie w temże cyklu ostatniej  (IIIIIIIVVVIVII , VIII ), a o bitwie pod najprawdopodobniej jednak Cydzynkiem, a nie Cedynią, opisali. 
   Jako na mapę, którą powtórzę dla nawigacyi łacniejszej, wejrzycie, to kraj Hawelan to będzie ten klin pomiędzy Marchiami Łużycką i Północną, w samo serce cesarstwa celujący! 
  Przytwierdzają temu i insze dowody, jako chociażby późniejsze pożenienie syna Mieszkowego, Bolesława z Emnildą, która mimo niemieckiego imienia, była córką słowiańskiego księcia Dobromira. Szkopuł w tem, że  o niem najmniejszej już pewności nie mamy, czem władał, aliści po mojemu być to musiało gdzieś na pograniczu między nami i Niemcami, czego i córki imię dowodzi, jako i to, że Thietmar tego księcia albo znał sam, albo znał kogoś, kto go znał i wpoił mu do niego niemały szacunek. Wyklucza to chyba koncepcje podług których miałby Dobromir być księciem pomorskim, czy nawet czeskim. Podług mnie zatem to będzie albo książę Stodoran właśnie, albo któregoś z plemion łużyckich. Czemu tak mniemam? Ano bo był Mieszko w kwestii mariaży do bólu praktyczny (czego po własnym z Dobrawą już Wam chyba dowiódł?) i takich zawierał, których na danym etapie mu było potrzeba. I tylko na tym etapie! Pierwszą żoną syna Bolesława była nieznana z imienia córka margrabiego miśnieńskiego Rygdaga, którego jak rozumiem, chciał Mieszko w ten sposób spacyfikować, by mu w poczynaniach na ziemiach Słowian połabskich nie bruździł. Ale zaraz po śmierci Rygdaga w 985 roku, ta dziewuszka stała się kompletnie zbyteczna, a dodatkiem jeszcze stała na zawadzie jakim inszym mariażom, na daną chwilę politycznie ważniejszym. Cóż zatem się z nią robi? Odprawia! Siadaj no, mała, na wóz i hajda do domu; ryczeć będziesz po drodze...
   Księżniczka madziarska, połowica Bolka wtóra, znów nam nieznana z imienia? Ta może ze dwa lata zabawiła, nim i jej na wóz do dom odjeżdżający nie wsadzono, bo czas nam już nadszedł Emnildy, a był to ten sam czas, w którym nam najwięcej sojusznicy z Połabia byliby potrzebni, zatem sądzę, że i Dobromir tam gdzieś władał, a córa musiała Bolkowi do gustu przypaść wyjątkowo, bo już pozostała do swej śmierci w 1016 lub 1017 roku. I jakem w komentarzu na pytanie Kneziowe, czy Bolesław, zajmując w 1002 roku Miśnię, Łużyce i Milsko*, kontynuował politykę ojcową, odpisywał, że miał Bolesław najmniej jeszcze dwa inne, bardzo dobre po temu powody, tom miał w jednym z nich to na myśli, że być może zajmował między inszemi i te ziemie, które Emnildzie były ojczyzną. Nie ojcowizną, bo niewieście prawa dziedziczenia nie przysługiwały, ale ojczyzną i że mogło być i jej to miłe, a i tameczni mogli być dzięki temu lojalni bardziej...:) Z jakiegoś też powodu (oprócz własnej słabości) musiał cesarz Henryk II przecie pierwotkiem te zdobycze Chrobrego zaakceptować, choć przyznał mu ich jako cesarskiego lenna. Być i może, że szło tu o jakie przez Emnildę jednak powiązania. Nawiasem: wejrzyjcież na tę mapę i pod tem kątem jakiż to wielki szmat ziemi Chrobry zawłaszczył!  Toż to niemal połowa przyszłego NRD! :) I przecie to oznaczać musiało ruinę całej koncepcji Ottona I z tymi marchiami jego! Po aneksji Chrobrego Marchie Miśnieńska i Łużycka de facto już nie istniały i racji bytu nie miały! I niech mi kto powie, że to nie jest jak najbardziej zgodne z koncepcją polityczną "zbierania ziem słowiańskich".
   Ale do brzegu, jako Klarka napomina, gdy się w dygressyje kto rozjedzie niebaczne. Dokazaliśmy z batalią znaną jako cedyńska, że być mogła gdzie indziej zgoła i dowodziłaby tęgiego przez Mieszka mieszania Niemiaszkom w ich aneksyjnych zamysłach. Kończylim tej noty informacyją, że stary cesarz był pomarł, ergo odtąd mieć będziem z młodym do czynienia. Otton II zaś, w chwili ojcowej śmierci ledwo osiemnastoletni, na samym swego panowania początku wszedł w tęgi spór ze stryjecznym bratem swoim, Henrykiem II, książęciem bawarskim, znanem jako Henryk Kłótnik. Poszło o to, że pomarł bezpotomnie książę Szwabii, Burchard III, a Otton odmówił prawa do objęcia księstwa szwagrowi onego, czyli Kłótnikowi, własnego tam osadzając bratanka. Odtąd będzie mu bruździł Kłótnik jak tylko będzie umiał i potrafił, a popierać go będą nie tylko macierzysta Bawaria i część panów ze Szwabii, ale też i różni insi niemieccy wielmoże, a także książę czeski, Bolesław II Pobożny** i polski, czyli Mieszko. Wiemy z całą pewnością, że gdzieś w roku 974 przyszło do spotkania sekretnego Henryka Kłótnika z Bolesławem czeskim i z Mieszkiem, oraz z najpewniej organizatorem tegoż spotkania i jednym ze stronników swoich, biskupem Fryzyngi, Abrahamem.
  Czemu Mieszko się w to w ogóle wtrącał? I czemu popierał Kłótnika, skoro z Ottonem I tak dobrze nam szło w kierunku jakiegoś nieagresywnego (jeśli najazd Hodona traktować jako coś w rodzaju wypadku przy pracy) współistnienia? Znowuż niczego z pewnością nie wiemy i możemy się tylko domyślać. Myślę, że dla przyczyn kilku, z których pierwsza mieć będzie źródło jednak w tym konflikcie, który do bitwy pod Cidini doprowadził. Zdaje się, że Mieszko zrozumiał, że doszedł do ściany, za którą Niemcy mu już bezkarnie integrować plemion słowiańskich nie dozwolą, bo przynajmniej część z nich już rozumie, że to jest wbrew ich najżywotniejszym interesom. Jeśli do tego dodamy, że syn pierworodny siedzi wprawdzie nie w więzieniu, ale w luksusach cesarskiego dworu, przecie jednak od domu daleko i w każdej chwili od kaprysów cesarza zależny, to nieufność Mieszka do cesarza nowego i młodego łacno możem pomiarkować... Plusem kolejnym i chyba najważniejszym była możność namieszania w cesarstwie cudzymi rękami, tak by dać młodemu cesarzowi wystarczająco dużo i dobrego zatrudnienia, gdy Mieszko będzie robił swoje.   Dodatkiem Mieszko niewiele ryzykował, bo jak się zdaje, nie wojów Kłótnik po Mieszku oczekiwał i otwartego w jaką wojnę zaangażowania. Czegóż zatem? Pieniędzy? Proszę bardzo... Zdobycia poparcia inszych? Czemu nie... a nawiasem to by to nienajgorzej świadczyło o pozycji Mieszka w Niemczech... Gdyby się rzecz wydać miała, cóż tracił? Że będzie w niełasce? I tak był! Może kto rzec, że szafował życiem Bolesława zakładnika... 
   Ano właśnie... i tu rzec się godzi, że są tacy, co wątpią o tem, czy Bolesław, mimo wyroku starego cesarza, w ogóle na ten dwór pojechał... Takie Mieszka zachowanie dowodziłoby, że w rzeczy samej chyba nie...:) Albo, że się tak czuł swego pewnym, że wiedział, że się cesarz ukrzywdzić Bolesława nie poważy. Bo przecie cesarz się koniec końców o wszystkim dowiedział i represje na niemal wszystkich spadły...
  Na Kłótnika,  którego uwięziono; na biskupa Abrahama, co do klasztoru w Korbei zesłanym został za prostego mnicha, nareście na Bolesława, którego kraj Otton II najechał zaraz w roku następnym, choć przy tem nie odniósł sukcesu żadnego. W rok później Kłótnik się jakoś spod klucza wydostał***, zbiegł do Bawarii i znów stanął na czele stronników swoich. Otton znów go pokonywać musiał, a pokonany Kłótnik zbiegł do Czech, ergo Otton znów na Czechy najechał, ale tęgich tam zebrał batów pod Pilznem i się wycofać przyszło.
   Rok z okładem zeszedł, zaczem cesarz w domu porządku zrobił****  i znów na Czechy najechał, tem razem o tyle fortunnie, że się Bolesławowi widać te zabawy znudziły, bo postanowił Kłótnika odstąpić i się przed cesarzem ukorzyć, co nastąpiło w Kwedlinburgu w Roku Pańskim 978, aliści nijakich większych konsekwencyj dla Czech nie przyniosło, bo księcia czeskiego na dworze z wszelkiemi honorami uważano...
   Jak zatem widzicie sami, byłże nam Otton II młodzieńcem cokolwiek zajadłym, z tych co to mówią "ja tam pamiętliwy nie jestem, jeno mszczę się do siódmego pokolenia". Czy aby na pewno? Przecie był tegoż spisku uczestnik kolejny jeszcze, którego żadna przecie nie spotkała kara, ani nawet pomsta na synu jego, któren przecie zakładnikiem miał być na dworze...
  Jakże to zatem z Mieszką sobie cesarz poczynał, skoro nic nie wiemy o tem, by jakie wojny były, luboż sankcje dotkliwe? Bardzo dobre pytanie...:)) Ale odpowiedzi na nie udzielimy już w nocie następnej i cyklu tego definitywnie ostatniej...
______________
* - wyjaśnijmy od razu, że to mityczne Milsko, którem dziatwę po szkołach bakałarze katowali, to po prostu Górne Łużyce, dziś rozparcelowane między Niemcy, Czechy i Polskę. To będzie ten kawałek z Budziszynem, Zgorzelcem, Bogatynią i Żytawą...:)
** - syn Bolesława I Okrutnego, który pomarł tak jak i cesarz w 972 roku, choć Kosmas podaje datę 967, najpewniej jednak mylną.
*** - nie jest jasne, czy go uwolniono, czy też sam uciekł
**** - m.in. odebrał Bawarii Kłótnikowi i przekazał jej bratankowi, a dodatkiem ją podzielił, tworząc Księstwo Karyntii, która w przyszłości będzie Austrii zalążkiem.

                                            .
                             

09 kwietnia, 2015

O kontrowersjach wpodle bitwy pod Cidini narosłych

  Począć chciał będę od supliki, byście sobie co imaginować raczyli, co tuszę, nadto ciężkim nie będzie, bo po części pryncypalnej to cyrkumstancyje nasze dzisiejsze, codziennością się nam zdające... Idzie o polityczne implikacyje cudzoziemskie nasze, a ściślej o nasze z Niemcami dzisiejszemi relacje. Imaginujcie zatem to, co znacie, czyli żeśmy z niemi w jednem organiźmie kościelnem, podobnie w politycznem, a na dobitkę jeszcze i w militarnym aliansie, a do tego wszytkiego jeszcze i przywódcy w jakiej takiej amicycji, a i narody nie tak znów zaraz skore za oręż chwytać na samo miano nacyi tej drugiej...
  Ano i tak sobie żyjemy, z łaską Bożą, w jakiej takiej szczęśliwości, aż tu nagle któregoś poranka się pokazuje, że nas znienacka i zdradziecka najechała...Meklemburgia! Albo Saksonia czy Szlezwik-Holsztyn, albo jeszcze inszy niemiecki land związkowy... Umiecie to imaginować sobie? Ano właśnie... ja też nie...
   A właśnie coś takiego nam się przydarzyło Roku Pańskiego 972-go... W nocie ostatniej tego o Mieszku cyklu, co nam się powoli, bo powoli, przecie sam, mimochcąc, był stworzył (I, IIIII, IV, V, VI, VII ), opisywałem cyrkumstancyje niebywałej zgoła w dziejach naszych konkordii z cesarzem niemieckim, która choć po prawdzie nie aż tak wielga, jako za Bolka Chrobrego i Ottona III na zjeździe gnieźnieńskiem bywała, przecie też i niezgorsza...
   I oto nam nagle w temże raju relacyj wzorcowych przychodzi do zgrzytu żelaza po szkle, bo najeżdża nas cesarski podwładny, margrabia Marchii Łużyckiej, Hodon i przychodzi do bitwy pod miejscowością, którą Thietmar określił mianem Cidini, a której do dziś się utożsamia z Cedynią, położoną nad Odrą w zachodniopomorskiem. 
   Nim ku wszystkim przejdziemy z tem związanym wątpieniom wyliczmy to najpierw, co o tejże batalijej wiemy pewnego. Otóż pisało o niej ledwo jedno pokolenie później dwóch kronikarzów niemieckich i choć zazwyczaj za więcej wiarygodnego się przyjmuje wcześniejszego, to tutaj mi Thietmar będzie nad Brunona z Kwerfurtu ważniejszym, a to dla tej przyczyny, że wojował tam jego ojciec rodzony, ergo miał Thietmar niejako wieści z pierwszej ręki. Insza, że te relacyje sprzeczne nie są; u Brunona mamy trochę więcej retorycznych ozdobników w rodzaju wdeptywania w błoto niemieckiej pychy, czy poniszczeniu sztandarów. Z zapisu Brunona jedno słowo, czy też sformułowanie, do którego wrócimy jeszcze, zasługuje na większą uwagę, a to mianowicie, że Mieszko zwyciężył poprzez "artem militarii", co idzie przekładać zarówno jako "sztukę (kunszt) wojenny", ale i jako podstęp...
   Tekst Thietmara, że krótki, przytoczyć sobie pozwolę in extenso: 
  "Tymczasem dostojny margrabia Hodo, zebrawszy wojsko, napadł z nim na Mieszka, który był wierny cesarzowi i płacił trybut aż po rzekę Wartę. Na pomoc margrabiemu pospieszył wraz ze swoimi [zbrojnymi] tylko mój ojciec, graf Zygfryd, podówczas młodzieniec i jeszcze nieżonaty. Kiedy w dzień św. Jana Chrzciciela [24 czerwca] starli się z Mieszkiem, odnieśli zrazu zwycięstwo, lecz potem w miejscowości zwanej Cidini brat jego Cidebur zadał im klęskę, kładąc trupem wszystkich najlepszych rycerzy z wyjątkiem wspomnianych grafów [margrabiego Hodona i grafa Zygfryda]."
  Dwa słowa pozwoliłem sobie ze znakomitego tłumaczenia prof. Jedlickiego pozostawić w oryginale, czyli nazwę miejscowości i miano Mieszkowego brata, Czcibora, które wyróżniłem na czerwono, podobnie jak inne jeszcze słowa, które dla tej narracyi za wręcz kluczowe uważam. Ale idźmyż za koleją...
  Lat dziesiątki, czy setki nawet nikt się tą bataliją nie zajmował szczególnie, nie byłaż ona ani czczona, ani nawet i niewielkiego nie zajmowała miejsca w zbiorowej, narodowej pamięci. Wszystko to się zmieniło za nastaniem PRL-u, gdzie kult tejże bitwy narastał, apogeum swoistego doznając w latach sześćdziesiętych i siedemdziesiątych. Czemuż to tak? Ano bo zbiegło się kilka po temu powodów ważkich, mniej ważkich, arcyważkich a i ambicyjek ludzkich pospolitych takoż... Władzom to sielnie na sercu leżało, by podniosłość faktu uwiększenia kraju o ziemie Niemcom zabrane i odebrane podkreślać na kroku każdem, by gorycz utraty Kresów wschodnich osłodzić. Na toż ukuto nawet i nazwy nowej: Ziem Odzyskanych na zbiorcze przyłączonych ziem zachodnich i północnych określenie.
   O wieleż jednak względem Pomorza Gdańskiego, Śląska, Wielkopolski cząstek kwestyi nikt w zasadzie nie stawiał, to już krzynę inaczej Warmię z Mazurami rozumiano. Pojmowano, że  dawnym Prusom czy Jaćwingom ich zwrócić było niepodobieństwem, a znowuż nie brać, jak dają? Osobliwie, że "Ruscy" zawłaszczyli prawem już zupełnego kaduka Królewiec, ninie Kaliningradem zwany i jeśli my byśmy Warmii czy Mazur nie wzięli, z pewnością by radzi tego rozparcelowali między okręg kaliningradzki i Litewską SRR.
  Insza jednak rzecz tu z Pomorzem Zachodnim, którym nigdy - okrom czasów właśnie Mieszka i częściowo Bolesława Chrobrego - żeśmy nie władali, a i tego Niemce radzi kwestionowali. Skoro Ziemie być miały Odzyskane, to trzeba było dowieść, żeśmy tam już byli, nim ich nam zabrano. I do tego celu Cedynia pomorska się nadawała wybornie...
   Przyjąwszy bowiem za Thietmarem, że to Hodon "napadł" na Mieszka, mamy jasno określonego agresora i obrońcę. Obrońca - wiadomo - broni przecież swego, ergo jego prawa do Pomorza były wcześniejsze, a Hodon (a za niem wszyscy pozostali Niemcy wtedy i w przyszłości) dopiero próbował uzurpować swoich.  Przy tem ta Cedynia z roku 972 na "naszych" ziemiach znakomicie się wpisywała w propagandową tezę o tysiącletniej agresji niemieckiej, o antypolskości niejako wysysanej z mlekiem matki i kształtującej "odwiecznego wroga". Oczywiste, że to po cierpieniach II wojny na nader podatny grunt padało, to i nie dziwota, że gmin pospolicie rozumował, że jak Niemiec, to wiadomo, że zły, bo jedyny dobry Niemiec, to martwy Niemiec, czego jeszcze i mnie mój Pan Ojciec nie oszczędził. Miały z tem władze ambarasu niemało, bo tego raz rozpętawszy, okiełznać już nie szło, no i jakże przy tem ludowi prostemu pzetłomaczyć, że są także i dobrzy Niemcy, ale tylko w NRD...:)
   Archeologowie naszy przekopali pól pod Cedynią niemało, śladów jakich tejże batalii szukając. Nie naleźli w zasadzie niczego, okrom śladów ognisk ogromnych, które wrychle zostały uznane za ognie wojów przed bitwą strawę warzących. Nawet żem sam jednego "badacza" ongi czytał, co się rozpędził i pisał o wojach grzejących się przy tych ogniskach, przepomniawszy najwidniej, że o końcu czerwca prawim...:) Naturaliter na tysiąc inszych sposobów szło tych ogni interpretować, a choćby i tak, że nawet jeśli to się bitwy tyczyło, to więcej bym w tem widział sprzątania sanitarnego po bitwie, co by nawiasem dowodziło jak marnie się to chrześcijaństwo przyjmowało, skoro w sześć lat po oficjalnym rzekomym chrzcie kraju, pochówki w książęcej armii nadal pogańskie. Ale równie i dobrze to być mogły jakie miejsca ofiarne, latami nawarstwione, luboż jakie prapoczątki wypalania węgla drzewnego...:) Nieważne to wszystko, bo przyjęto co przyjęto, czczono co czczono i nawet tam stosowne na tej bitwy pamiątkę pobudowano muzem, którego dyrektorem jeden z tych zasłużonych archeologów został, a przewodnicy latami opowiadali dziatwie szkolnej i wycieczkom zakładowym zza którego krzaka i jaki woj na jakiego Niemca wyskoczył...
   Nie będę ja się w przebiegi samej tu wdawał batalii, siła o tem inszy popisali i kto jeno ciekaw, najdzie niechybnie... Mnie w tem najwięcej to zajmuje, że się ta cała koncepcja kupy nie trzyma. Wejrzyjcież, Mili Moi, na mapę poniżej, a kto może, niechaj jej i nawet uwiększy :


























 Macie na niej oznaczonych ziem Marchii Łużyckiej, z której Hodon wyruszał, macie i Odry,wpodle której żem różowym krzyżykiem Cedynii naznaczył (krzyżyk niebieski w przybliżeniu oznacza lokalizację dzisiejszego Berlina, dla lepszej orientacji Waszej). Peerelowscy historycy przyczyn tejże Hodonowej napaści w tem upatrywali, że miało mu niby nie w smak być nasze nad Pomorzem władztwo i zamierzał nam go odebrać.
   Darujcież, Mili Moi, ale wmawianie nam czegoś takiego to jawna kpina z rozumu naszego. Jeśliby bowiem cesarz uznał, że swojemu wasalowi (a tak Mieszka na dworze cesarskim rozumiano, co sam Thietmar potwierdza) zamierza jakich jego włości ująć, to podobną akcję prowadziłby cesarz, lub też może i nawet sam Hodon, ale z cesarskiego rozkazu i pod cesarskimi sztandarami. JEŚLIBY... bo tego praktykować nie było w zwyczaju bez naprawdę poważnej przyczyny w rodzaju zdrady, bo takie suzerena postępki z punktu budziły nieufność pozostałych wasali i podkopywały fundamenta całego feudalnego ustroju.
  Po wtóre, jeśli przyjmiemy, że to wszystko, co na mapie białe, to ziemie jeszcze niepodbitych i niepokornych Słowian, to sięganie przez samego Hodona po Pomorze nasze zakrawa na najczystsze szaleństwo, ale nawet gdyby to była akcja całego cesarstwa, to byłoby to tak, jakobyśmy my sięgali po Moskwę, ale nie mogąc iść przez Mińsk i Smoleńsk, wybierali się tam przez Ukrainę...:)
  Po trzecie, Cedynia leży już na naszym Odry brzegu i ponad krajem Lubuszan, który musiałby przejść Hodon cały, nim nad brzegiem Odry w tymże miejscu by stanął. Zbyt to daleka wyprawa od swoich, by się tam szczupłemi siłami zapuszczać...
  Zgoła inaczej mają się sprawy jeśli przyjmiemy zupełnie inszą tejże batalii lokalizację, której na mapie oznaczyłem krzyżykiem czerwonym. To ówcześny Cydzynek, a obecne Zehdenick... I na tom Wam miano Czcibora w tekście Thietmarowym podkreślił, byście uwidzieli sami, co mogła z imieniem słowiańskim uczynić niemiecka wymowa, jeszczeć zapisana w języku, co się piszącemu zdawał być łacińskim. Czy owe nieszczęśne Cidini, to nie mógł być Cydzynek?
   Podług mnie nie tylko mógł, ale i najpewniej był, bo tu się dopiero rzeczy zaczynają w jakiej takiej logicznej układać zależności. Cydzynek leży poza krajem Lubuszan, z którego to kraju najpewniej Mieszko tego swego trybutu cesarzowi płacił.
Co więcej, leży na ziemiach przeznaczonych przez cesarza do podboju i chrystianizacji w ramach odrębnej Marchii Północnej (z której się w przyszłości Marchia Brandenburska narodzi).
Jeśli zatem do bitwy by tam dojść miało, to to oznacza, że to Mieszko się poza swoje zapuścił i czegoś na ziemiach, które cesarstwo uważało za przyszłe swoje, szukał... Czego? Możem się tylko domyślać, że najpewniej tego samego, co przódzi w kraju Lubuszan, czyli że Mieszko te słowiańskie ziemie próbował zbierać do kupy w swoim ręku, by ich w jakiś sposób zjednoczyć i przed tym niemieckim walcem ocalić (choć wątpię, by akurat tymi ostatnimi kategoriami myślał).
   Pozwolę sobie pokusić się na próbę rekonstrukcji tych zdarzeń, choć zastrzegam, że to jedynie domysły, choć sądzę, że na twardych logicznych oparte podstawach. Oto, podług mnie, Mieszko z armią w kraj Stodoran wkracza, pragnąc onych podbić lub do wierności przymusić. Czy to być miała w zamyśle wyprawa wojenna, czy demonstracja siły... nie wiemy...
  Dowiaduje się o tem margrabia Hodo i czuje się w obowiązku temu przeciwdziałać natychmiast, nie czekając powrotu cesarza z dalekiej Italii, bo jak mi się zdaje, chyba najszybciej przejrzał on zamiary Mieszka i zrozumiał, że one na zawadzie żywotnym interesom cesarstwa i niemczyzny stoją... Z całą pewnością ma przy tem wątpliwości szereg, czy sobie może pozwolić na zaatakowanie, było nie było : cesarskiego lennika. Dodatkiem, dodajmy, samemu będąc nie księciem udzielnym, a urzędnikiem na urzędzie, z którym się nader łacno może, przy cesarskiej niełasce, pożegnać... Jak sądzę, rozpuścił on wici w tej sprawie i o wsparcie prosił. Uważcież bacznie na to Thietmarowe słówko "tylko", gdy pisze o tem, że jeno ociec jego Hodonowi z posiłkami pospieszył. Nie wiem jak Wy, ale ja tu cień jakiejś goryczy znajduję i wyrzutu, pod inszych panów adresem, że tegoż nie wsparli przedsięwzięcia...
   Podług mnie, to właśnie dowodzi, że i oni te rozterki mięli, czy mogą na Mieszka im w nie swoim garnku mieszającego, uderzyć, i że lwia część onych je rozstrzygnęła na rzecz legalizmu lub niechęci do wychylania się. W tym, co tu najwięcej znamienne,powstrzymać się wolał od działania Dytryk, margrabia Marchii Północnej, czyli tej, która pierwsza powinna po oręż sięgnąć, bo to na jej przyznanych ziemiach Mieszko operował. Do Dytryka, a osobliwie jego córki, jeszcze w nocie następnej wrócimy, póki co zapamiętajmy mu tego, com był napisał.
   Summa summarum na to idzie, że oto jeden margrabia ledwo jednego narwanego gołowąsa ("podówczas młodzieniec i jeszcze nieżonaty") spomiędzy urodzonych skaptował i na Mieszka ruszył. Spotkali się na ziemiach Doszan, ze Stodoranami (Hawelanami) związanemi, aliści uważcież, że to dość jest głęboko na północ od granicy, jako i od Hawelan właściwych. Nie sądzę, by to Hodon Mieszkowi zabiegł drogi i go do Hawelan nie wpuścił, bo musiał czasu zmitrężyć niemało na te wici konsultacje i wojska zbieranie.  Zabiegł drogi powrotnej? W takim razie z czym Mieszko wracał? Czego u Stodoran dokonał? Czy może jeszcze inaczej: Mieszko się tu specjalnie ku północy cofał, by Hodona jak najgłębiej wciągnąć, zmęczyć i od posiłków możliwych odciąć? Nie wiemy tego, ale każda odpowiedź na każde z tych pytań nowych rodzi zgoła fantastycznych możliwości zupełnie innego odczytania Historii tylko pozornie nam znanej...
  Wiemy, że Mieszko Hodona rozbił i ledwo się ci dwaj dostojni wodzowie uratowali. Uratowali, czy ich specjalnie wypuszczono, by ujść mogli? Jeśli Mieszko wlazł cesarstwu w szkodę, to mógł być pewien, że go sąd cesarski nie minie... Może nie chciał odpowiadać jeszcze i za uwięzienie, lub zabicie cesarskiego urzędnika wysokiej rangi?
   Na sąd ten w rzeczy samej zostali zawezwani obydwaj: i Mieszko, i Hodon. Nic nam nie wiedzieć o karze jakiejś dla Hodona, co też nie znaczy, że jej nie było, zaś Mieszko musiał się znów przed cesarzem ukorzyć i syna Bolesława oddać na cesarski dwór na zakładnika.
   I ten właśnie wyrok (którego ostateczności też pewni być nie możemy, bo cesarz pomarł w kilka miesięcy później i nie znamy, czy jakich jeszcze inszych nie planował rozstrzygnięć) jest dla mnie dowodem kolejnym na prawdziwość tego wywodu tutaj naszego. Jeśliby to był wyrok związany z najazdem Hodona na nasze Pomorze, czego by dowodziła bitwa pod Cedynią pomorską, to byłby ten wyrok skrajnie niesprawiedliwym i dla nas krzywdzącym, no ale czego się po Niemcu spodziewać, nieprawdaż?:))
  Zupełnie jednak innej rangi tenże wyrok nabiera, jeśli to Mieszko poczynał Słowiańszczyznę zbierać, ergo cesarstwu bruździć, to wtedy zabranie mu umiłowanego pierworodnego jako gwaranta spokoju nie wydaje się karą jaką przesadną, nieprawdaż?
   
                                                 .

05 kwietnia, 2015

O pożytkach z gestów rycerskich...

  Nim ku meritum przejdę, sumitacyję żem Wam winien: że oto chociem, jako się pokazało, nadto buńczucznie, zapowiadał, że jeszcze zdążę Was wszystkich poodwiedzać, życzeń stosownych składając, przecie nas szykowanie tegorocznej Wielkanocy cuś wyjątkowo obciążyło i zrealizować zamiaru nie dozwoliło... Nibyż nam wielkanocne śniadanie czy Wilija na cztery familie i person kilkanaście szykowane, nie pierwszyzna, aliści jednakowoż, sam po prawdzie nawet nie bardzo wiem czemu akurat tegoroczne nam tak w kość dały, że z utrudzenia żeśmy już i krzyża ledwo co sprostować poradzili...:( 
    Tak czy siak, effecta tego takie, żem tegoż roku nie nawiedził z Was nikogo, na maile nie odpisał, za życzenia przepiękne nie podziękował, ni nie rewanżował i jedynie żem tej nadziei, że choć tych słów teraz parę przyjmiecie za onych namiastek:
  Zdrowych, Spokojnych i Pogodnych Świąt między bliskiemi i wytchnienia odrobiny - oto, czego wszytkim Wam życzę...:)  

                                         *     *     *
  Noty tej, po prawdzie, winieniem poprzedzić małym zadaniem domowym dla Was kolejnym:)), a mianowicie zgrabnie napisaną i wielce ciekawą Vulpianową notą o tem, jako to się kniaź kijowski na Bułgarów był wybrał za bizantyjskim poduszczeniem, bo to wbrew pozorom, choć od nas nibyż odlegle, nie bez wpływu było na nasze (a ściślej Mlady) o biskupstwa starania... Do dat tam jeno bym się odniósł, bo Vulpian Jegomość jeno końcowej (971) tych wszytkich zawirowań podaje, a dla nas i ważny początek (967).
  Czemu? Wrócimy jeszcze do tego, póki co zaś się na naszą północ przenieśmy, bo tam się wielce ważkie rzeczy działy... Oto Mieszko pochrzczony i teścia-krześcijanina auxiliami* nareście czoło stawił Wichmanowi i Wolinianom jako się należy** i pludrów onym przetrzepał porządnie, Wichmana wichrzyciela ubijając przy tem. Ponoś pomierający Wichman na polu bitwy miał zwycięskiego Mieszka suplikować o to, iżby miecz jego cesarzowi wysłał. Czy tak było, czy inaczej, dość że Mieszko sam luboż z onego doradcami umyślili tako właśnie uczynić. I po prawdzie nie jest to ważkie, zali prawdziwie Wichman o to prosił... Ważne jest to, że na dworze Mieszkowym byli ludzie (a może i on sam), co znali się na zachodnim, krześcijańskim rycerskim obyczaju i znali, że tak się uczynić godzi... Barbarzyńcy pogańscy w borach siedzący raczej by takiego Wichmana proszącego wydrwili, bo też i kto to widział tyli świat jechać z wyszczerbanym mieczem nie wiedzieć na co i po co...
  Summa summarum poszło to poselstwo za cesarzem do Rzymu, przy czem też ciekawość, czy prosto, znając, że go w Rzeszy nie masz już ( co by świadczyło niezgorzej o wywiadowcach Mieszkowych), czyli też błądząc tam za niem. Miecz Wichmanowy dostarczono i wręczono, niemałe tem wywołując u Ottona wzruszenie... Tak, tak, Mili Moi, jest w polityce, osobliwie tej personalnie uprawianej dawniejszemi czasy przez władców, bez debat parlamentarnych i regulacyj unijnych, że czasem na niej ważyły afekta i abominacje z logiką nie nadto wiele wspólnego mające, ale nawet cesarz czy papież pozostaje wciąż tylko człowiekiem, i choćby nie wiedzieć, jak bardzo się kontrolować starał, czasem i jemu się takie zwyczajne, ludzkie przytrafiają wzruszenia i z niemi związane odruchy...

    Oto mamy bowiem cesarza, rycerskością Mieszkowego gestu ujętego, mamy też i supliki, przez to samo poselstwo, lub insze wrychle po niem następujące, gdzie Mieszko papieża o biskupów dla kraju swego prosi oficjalnie już zgoła, iżby dwuletnie za tem starania Mlady wesprzeć prośbą oficjalną, a do głębi żem przekonany, że i monetą brzęczącą...
   Ówcześnym relacyjom papieża z cesarzem daleko jeszcze do Canossy i dokazalim już chyba dobitnie, że ten pierwszy bez drugiego sam znaczył niewiele, czego w dodatku był świadom boleśnie. Zatem prośby jakich tam Słowian z lasów na krańcu świata, choćby nie wiedzieć jak przychylnie witane, w oczywisty sposób wymagały, by i cesarz był temu przychylny, a cesarza właśnie ugłaskalim :)
  Wielekroć w dziejach naszych sarkać nam przychodziło, żeśmy bitew wygrawszy, wojny wygrać nie poradzili, luboż że jej effecta szłoby zwać zniweczoną wiktoryją... Ta jakaś nie nadto przecie wielka potyczka, której nawet miejsca nie znamy, gdzie tegoż Wichmana ubito, przysłużyła nam się, jako bodaj żadna insza...
  Pozostaje nam tu jeszcze tylko wyjaśnić, czemuż to posłom naszym i Mladzie się pofortunniło dla nas biskupstwa wyjednać odrębnego i co mają do tego wszystkiego Bułgarzy... Otóż Bułgarów, podobnie jak Czechów, pochrzcili Cyryl i Metody i onych wiara od Konstantynopola pochodziła, nie zaś z Rzymu... Ergo papieże rzymscy mięli metodianizmu nieledwie za herezję, choć jej nie tyle zwalczali jawno, co skrycie wyrugować probowali. Na toż Czechów poddano biskupowi ratyzbońskiemu, by ten ich poprzez duchownych łacińskich na powrót w krąg rzymskiego wprowadzał katolicyzmu... I trudno, iżby w Rzymie wypadków bułgarskich nie odczytano jako okrzepnięcia metodianizmu, tejże bułgarskiej herezyi, przy której wspominana już i przez Vulpiana, popularność tam bogomiłów, odstępców kolejnych, była już drobiazgiem...
  I postawcie się teraz w roli tego papieża Jana XIII, do którego te wieści dochodzą, a tu mu jeszcze od dwóch lat w uszko szepcze ta miła Czeszka, imieniem tatusia swego, kolejnego chowanego w tem Boga obrażającym obrządku metodiańskim, że tatuś o biskupstwa prosi dla siebie, a i jeszcze dla zięcia świeżo pochrzczonego, co w jakichś lasach na krańcu świata  siedzi i krajem musi władać (po ilości grosza przysłanego wnosząc) rozległym i zasobnym... Nie zdałoby się Wam to nadto groźne, te wszystkie nagłe metodianizmu tryumfy? Nie poczuwalibyście się do obowiązku, by temu jakoś przeciwdziałać? Zapobiec ruinie Kościoła rzymskiego?
    I cóż z niemi czynić? O biskupów proszą, krześcijanami chcą być pełną gębą, przecie im tego odmówić nie sposób, sensu istnienia papiestwa przy tem nie podważając. Osobliwie, gdy jeszcze się cesarz dobrodziej dopytuje, czy tam by dla tego rycerskiego Mieszka nie dało się czego zrobić, by się odwdzięczyć? I jest oto papież w kropce : chce Bolesław Czeski biskupów dla siebie i dla zięcia, chrześcijanina świeżego? Dobrze, z czeskimi jeszcze poczekamy, póki co biskup ratyzboński, nad Czechami zwierzchny, tego z pewnością oprotestuje (a jak nie, to mu się przypomni, że mógłby) i czas jaki się jeszcze zwłóczy... Ale tej ziemi nowej, do chrześcijaństwa aspirującej odrzucić nie sposób, a znów przyznać tam biskupa, nie dając go Pradze, to króla czeskiego obrazić i zeń wroga uczynić sobie i cesarzowi... Dać znów tych biskupów do Ołomuńca, Pragi i tego jakiegoś tam Gniezna, czy Poznania, znaczy wzmocnić tak metodianizm jak i króla czeskiego***, za co nie wiadomo czy Otton wdzięcznym będzie, bo się już z Bolesławem Okrutnym brali za łby...
  I wtedy ktoś oto w papieskim otoczeniu, a być i może, że on sam, wpada na koncept genialny: jest przecie przy czeskiej żonie tego Mieszka duchowny, co Czechem nie jest****, ergo będzie może bardziej papieżowi wierny, osobliwie gdy się go do godności wysokiej wyniesie... Uczynić go zatem biskupem, ale misyjnym, czyli ani Czechom, ani biskupom cesarstwa nie podległym, jeno papieżowi w Rzymie bezpośrednio! Ten zaś, może i jeszcze jako napomniany extraordynaryjnie o tem, niechaj ten kraj nawraca, aliści nie za pomocą Czechów, jeno duchownych z Zachodu, zatem nie Metodego metodą, czyli zapobiegnie się najgorszemu. Czesi już schrystianizowani, spieszyć się nie ma z czym, ale tej Polski w łapy metodianistów oddać nie można. 
   Po prawdzie to nie zdziwiłbym się też, gdyby się okazało, że Mieszkowe podarki nadto hojne były i się pokazały bogatsze nad to, co teść czeski był do Rzymu posłał...:) Natenczas może i o to szło, że ta zwłoka w spełnieniu próśb Czechów miała i jeden jeszcze podtekst...:)
  Jeśli tak było, to jest to dla mnie dowód istotny w jednej jeszcze ważnej sprawie. W dawniejszych notach żeśmy dysputowali, zali mógł być Mieszko Wikingiem, czy nie mógł. Ale jest i insza jeszcze teoryja o tem, że nie z miejscowego się on wiódł plemienia... Oto profesor Urbańczyk przy tem twardo obstaje, że z Moraw, z tamtejszego rodu Mojmirowiców, któych państwo z początkiem X stulecia mięli rozgromić Madziarowie. Tąż teoryję miałaby potwierdzać powtarzalność imienia Świętopełk (powszechnego u Mojmirowiców), napierw u jednego z synów Mieszka, a później i u późniejszych naszych Piastowiczów, osobliwie pomorskich i brak tegoż imienia w inszych krajach słowiańskich. Argumentem wtórym miałyby być podobieństwa niektórych elementów konstrukcji grodów, aliści ta jest rzecz zwodnicza i na różne strony się kręcić dająca, bo znów zwolennicy normańskości Mieszka się w tych samych grodach doszukują podobieństw do skandynawskiego Trelleborga.
   Argument trzeci, że miano Poznania, wielce bliskim jest miano rodu morawskiego Poznana, zdaje mi się dość wątły, zasię imię Świętopełk nosił i jeden z Rurykowiczów w Kijowie (Świętopełk Przeklęty zm.1018), a na Ruś to już Mojmirowice z pewnością nie uciekali. Koronnem przecie dla mnie dowodem przeciw temu byłoby właśnie postępowanie papieża w roku 967 i kolejnych w sprawie naszej chrystianizacji.
   Gdybyż bowiem był Mieszko Mojmirowicem, to niepodobna by papież o tem nie wiedział, gdzie się podzieli władcy jednego z wcale nie najmniejszych księstw. Tyle, że Morawian, podobnie jak Czechów, też chrystianizował Cyryl i Metody, zatem władca Wielkopolski z Mojmirowiców się wywodzący, byłby już z dziada pradziada chrześcijaninem, i to w dodatku w niemiłym Rzymowi obrządku metodiańskim. I jeśli by tak było, to cała ta kombinacyja z biskupem w Polszcze misyjnym, sensu nie ma za grosz, bo jej tak po prawdzie sens jest jeden jedyny w tem, że to czysta prewencja przeciw metodianizmowi była... 
_________________________________________________

* - auxilia - posiłki
** - wcześniej wojska Mieszka dwukrotnie zostały przez Wichmana i Wolinian pobite, przy czem w walkach tych zginął, nieznany nam z imienia, brat Mieszka. Nawiasem bym zwrócić pragnął uwagi Lectorów Miłych na tą zadziwiąjącą w ówcześnym świecie rodów panujących okoliczność: że oto tam gdzie ustawicznie brat powstawał przeciw bratu, syn przeciw ojcu, a exemplum tego najlepszym teść Mieszkowy, morderca brata, św.Wacława... Że w takim oto świecie te pogańskie, czy ledwo ochrzczone "prostaki z boru" współpracują zadziwiająco zgodnie! Nic nie wiemy o jakichkolwiek niesnaskach w rodzie panującego w tym czasie, dopiero za Bolka Chrobrego nam się ta rzecz pojawi, któż wie, czy nie za sprawą "cywilizowanych" zachodnich księżniczek, z któremi się Piastowicze żenić zaczęli?:) Póki co, wygląda na to, że obaj znani nam bracia (o Czciborze i Cedyni jeszcze nam pisać wypadnie) Mieszkowi działali nad wyraz zgodnie dla dobra państwa i władcy, na co już i Kneź w jednem z komentarzy pod poprzednimi notami był uwagi zwracał.
*** - przy trzech biskupstwa zdałoby się może, by któregoś uczynić arcybiskupstwem i kto wie, czy nie o to grał właśnie swą córką w Rzymie Bolesław Okrutny, by mieć i od razu arcybiskupa w Pradze, a i kościelną nad krajem zięcia zwierzchność...

**** - o narodowość Jordana do dziś uczeni wiodą spory, najwięcej za sprawą jego imienia, które niemieckim nie jest, a już z pewnością nie czeskim. Przyjmuje się najogólniej, że się wywodził z kręgów kultury romańskiej, ale czy był podług dzisiejszych pojęć Francuzem, czy może i Irlandczykiem nawet, tego się już najpewniej nigdy nie dowiemy...




                                           .                     

02 kwietnia, 2015

W czasie przedświątecznym...

   u nas i tak wybitnie krótkim, boć drzewiej na takich Kurpiach na przykład nie jeno domu jakie takie to było ochędożenie, a całego domostwa jakoby de novo dekorowanie. Wyjmowano podwójne (zimowe) okna, malowano (bielono) izby, pnie drzew i odwiązywano od nich chochoły. Malowano i kręgi studzienne, jako i przydrożne kapliczki czy kamienie...
   Tym, co się będą kontentować święconką przypominam dawniejszego obyczaju, by skorupek z tych jaj po polu rozrucić, by rodziło, po domu nieznacznie, by dobrego bytu zaprosić, a i przechować szczątek, by i pod pierwszy snop tegorocznego wrzucić siana, by od szkodnika chronić i mieć w niem urodzaj. Słoninką ze święconego krówkom chorych wymion smarować, jako i ludziom rąk i nóg, by ich we żniwny czas kosa i sierp omijały. Solą ze święconego do studni nasypać, by ją w czystości konserwowała. Myszkom okruszków ze święconego wysypać, to im zęby rosnąć nie będą i szkodnemi być przestaną:) Jeno przed tem napominam, by po zachodzie słońca już niczego ze święconego nie jeść, bo kurza ślepota pewna...:)
   Taaa... rozmarzyłem się cokolwiek za spomnieniem tychże obyczajów dawniejszych, których szczęśliwie gdzieniegdzie jeszcze konserwują... W Krakowie broni się jeszcze tradycja akurat dziś wypadającego babskiego combra, czy Emaus i Rękawki...  Mają się niezgorzej Pucheroki i Siuda Baba a w Tokarni ponoś reaktywowano Ogrojczyk zakazany przez władze kościelne dobrze będzie lat już temu ze dwieście, dla wielkiej nieprzystojności młodzieży, co to miast dostojnie Pana Jezusa figurki na wózeczku wozić i nabożne pieśni śpiewać, wywrzaskiwała takie oto:
      "Jedzie Jezus, jedzie
        Weźmie żur i śledzie!
         Kiełbasy zostawi
         i pobłogosławi!"

   Ano i tak... tym, co by jeszcze więcej świątecznego pragnęli klimatu przedkładam not swoich dawniejszych wpodle tego resume, a to mianowicie:
http://wachmistrz.blog.onet.pl/Resume-not-dawniejszych-zapust,2,ID371706962,n

http://wachmistrz.blog.onet.pl/Jeszczec-o-obyczajach-zapustny,2,ID372013069,n
 tu zaś piórem Lucjana Siemieńskiego święconego opisalim:
http://wachmistrz.blog.onet.pl/O-swieconem,2,ID372322236,n
http://wachmistrz.blog.onet.pl/Jeszczec-z-Siemienskiego,2,ID373043558,n
  Życzeń póki co, nie składam Wam jeszcze, bo tuszę, że między makomleniem a jajec kraszeniem, wyrwę się choć na chwilę, by ich Wam złożyć godnie, jako się należy...:)... A komu dawniejsze noty moje w tejże okołoświątecznej materyi już i ponad miarę obmierzły, luboż nowości wygląda usilnie, temu inszych blogowych pobratymców polecam:
http://jaga-babciaradzico.blogspot.com/2013/03/po-woczebnem-z-zyczeniami_25.html
http://spacerem-przez-zycie.blogspot.com/2013/03/o-jajku-rzezusze-sow-kilka.html
http://staraprasa.blox.pl/2013/03/Babka-swiateczna-ekspresowa-Przewodnik-Katolicki.html
  Kłaniam nisko:)
...plus nota dawniejsza własna:
 http://pogderankiwachmistrzowe.blogspot.com/2013/03/o-staropolskiej-sztuce-cukierniczej-abo.html

                                               .