31 stycznia, 2014

O dniu Bemowi bodaj najtragiczniejszem...I

  Jest w tem tytule moja pewna zuchwałość osądu, bo przecie cóż ja mogę rzec o tem, któryż z dni prawdziwie ciężkich - a tych w żywocie jenerała Bema nie zbrakło - byłże mu prawdziwie najcięższym? Atoli mniemam, że on sam by do nich nie policzył ani tych ciężkich i groźnych z ustawiczną śmiercią nad głową, przecie zuchwałych młodością w sławnej Gdańska obronie, ani pewnie i pojedynków nader licznych, ani może i tego dnia, gdy go wybuchający kocioł mieszanin prochowych w jednej chwili w ogniu postawił i nieomal żywota nie pozbawił. Z dnia, gdy przed sądem stawał wojennym za spiskowanie pospołu z towarzyszami z Wolnomularstwa Narodowego, zapewne byłby i może nawet dumnym*... Ostrołęcka potrzeba, gdzie nieśmiertelną okrył się chwałą, z pewnością była mu ciężką przez śmierć tak licznych podkomendnych swoich i przez wynik batalii ogólnie niefortunny, przecie sam sobie nic by tu nie mógł zarzucić...
  Przeskoczywszy lat wielu i dni zliczając sławne wiedeńskich walk, zasię insurekcyi madziarskiej, mniemam, że i te mu nie były przykremi, dopokąd rosyjską potencyją w sukurs Habsburgom idącą pognębiony nie został i tu może byłyż mu srogie te dni, gdy resztki wojsk ku tureckiej prowadził granicy, pośród żalu powszechnego, wyrzekań i oskarżeń wielu... Najpewniej i te dni, gdy na tureckiej już łasce w Widyniu czekał zali ich Turczyn Moskalowi nie wyda, gdyby miał ich sam Bem na jakiej szali ważyć, widziałby ich może nie tak srogiemi... Czegom niepewny, to finalnych owych dni widyńskich, gdy postanowił wiary odmienić, by w tureckiej armii szukać szczęścia i sposobności, by znów przeciw Moskalowi stanąć, a i może w tej obcej i dziwacznej służbie, przecie jednak o wolność ojczyzny umiłowanej walczyć. To się dziś lekce mówi, gdy wiara mało komu czem poważnem, a tu jeszcze okrom apostazji musiał mieć Bem tej świadomości, że to kres jest wszelkich jego przyjaźni i związków paryskich, z xiążeciem Adamem Czartoryskim na czele, bo mu tego sam xiążę zapowiedzieć listownie raczył... To naprawdę było przecięcie wszystkiego, co go z dawnem łączyło żywotem i postawienie wszystkiego na jedną kartę... Kartę nadziei na rychłą Turczyna z Moskwą wojnę, przecie kartę daremną, bo wojna ta wprawdzie nadeszła, ale w cztery lata po Bemowym skonie, a i tak przecie w niczem na losach naszych nie zaważyła...I jakże w tych cyrkumstanyjach dramatycznych owego rozbratu z wszystkiem i z wszystkiemi tragicznie brzmią jego słowa ostatnie**, słowa konającego, świadomego, że wszytkie jego starania obróciły się wniwecz... Jak się jest tego tak boleśnie świadomem, to nawet i nieznośny patos tych słów nie zdaje się tak pompatycznym, a jeno tragicznie prawdziwym... I być może jednak błądzę, bo to ten dzień ostatni był mu najcięższym... Ale nawet jeśli tak było, to mniemam, że dzień szturmu Woli przez Paskiewicza, dzień chwały i śmierci jenerała Sowińskiego, był mu tym drugim dniem tak tragicznie przykrym... Czemuż to? Ano opowiem, a opowieść ta prawdziwie mogłaby mieć podtytuł: "Studium bezsilności"...
   By jednak tegoż wystawić godziwie, przyjdzie nam się w zdarzeniach cofnąć krzynę, by położenia wojsk naszych i samej Warszawy pomiarkować właściwie. Nie jest bowiem prawdą wrażenie, jakie zapewne i większość Lectorów z nauk szkolnych wyniosła, że owo powstanie było jednym z licznych naszych przedsięwzięć desperackich i bez szans powodzenia podjętych. Przeciwnie: rzekłbym, że jak rzadko które tych szans miało nader wiele, choć nie pora tu i miejsce by ich wykładać ab ovo, bo nie noty a xięgi przyszłoby napisać. Skupię się zatem na czasie po przegranej ostrołęckiej batalii, gdzie i nawet wtedy vox populi nie sądził powstania przegranem... Czego się znów szerzej nie wykłada po szkołach, byłoż po Ostrołęce potyczek niemało, które jeśli nie przeważnie naszą się kończyły wiktoryją, to pozostawały nieroztrzygniętemi, co nawiasem bodaj największym grzechem wojowania tamtocześnego naszego, żeśmy nigdzie przeciwnika, w polu pobitego, nie rozgromili do cna... W tem wszytkiem Ostrołęka się raczej zdawała "wypadkiem przy pracy", niźli zapowiedzią klęski ogólnej. I powiedzmy sobie szczerze, byłaż to opinia wielce zasadna, zważywszy, że Paskiewicz liczbą wojska nie zanadto nas przeważał, choć w armat ilości rzeczywiście znacznie, atoli jakość ówcześnego żołnierza naszego, jego zapał, wyszkolenie i wyposażenie niemal zawsze, dopokąd duch w tem żołnierzu nie upadł, prognostykowały fortunny nam obrót spraw... To dowódców niedołęstwo, luboż i kunktatorstwo paskudne owe pomyślne w polu zdarzenia obracały wniwecz, luboż i ku czemu jeszcze gorszemu...
   Jakaż jest zatem sytuacja nasza z końcem sierpnia? Paskiewicz z ponad 70 tysiącami przeszedł był Wisłę pod Włocławkiem i zakręciwszy ku południowi maszeruje ku Warszawie. Każdemu, co się choć trochę na wojskowości rozumie, wiadomo, że szturmując miasto tęgo bronione, gorzej, gdy jeszcze ufortyfikowane, liczyć się potrzeba ze stratami niemałemi, tandem jeśli atakujący nie ma przewagi jakiej znacznej, najmniej dwóch do jednego, a lepiej jeszcze trzech, to bym mu azard takowy odradzał, oblężenia i wygłodzenia obrońców przedkładając...Sęk w tem, że taktyka taka to czasu mitręga niemała, a tego akurat Paskiewicz nie miał.
   Mikołaj I lękał się bowiem okrutnie, że jako sobie z tem dokuczliwem polskim buntem nie poradzi rychło, to będzie mu to poczytane za słabości objaw i pobudzi mocarstwa insze do jakich dyplomatycznych działań, których może nie będzie mu tak łacno zlekceważyć czy odrzucić wprost...*** Po wtóre, jeśliby nie przyszło do rychłego rozstrzygnięcia, dalsze walki przyszłoby toczyć w jesiennych słotach i błotach, co niechybnie by właśnie Paskiewiczowi z jego armat mnogością i nader długiemi szlakami aprowizacyjnemi dokuczyło najwięcej, po trzecie zaś zarzewie buntów na Litwie i Ukrainie zdawały się być zaledwie przytłumionemi, nie zaś ze szczętem zdławionemi, zatem jaki znaczny sukces Polaków mógł był te iskry rozdmuchać na powrót... Nie mówiąc o tym, że klęska Paskiewiczowej armii musiałaby oznaczać straty tak znaczne, że zmuszałoby to cara do wystawienia armii następnej, to zaś by znaczyło właśnie ogołocenie z wojsk ziem dawnej Rzeczpospolitej, a być i może jaki nowy pobór rekruta i pytanie zasadne, czy by się z tem nadążyło przed zimą...
   Myśmy wojska mięli jakie 60 tysięcy, zatem przy jego umiejętnem wykorzystaniu i sprawnem dowodzeniu, odparcie Paskiewicza nie zdawało się czymś niemożliwym. Wglądając w nastroje ówcześne w stolicy widać, że żyła Warszawa oczekiwaniem tej walki i nie było to oczekiwanie trwożliwe... Niejakim uzasadnieniem może i tych nadziei były niedawne w dowództwie zmiany. Oto Skrzyneckiego, którego nazwać nieudolnym miernotą, to toż samo co barona Münchhausena nazwać cokolwiek fantazjującym gawędziarzem, zastąpił pierwotkiem Dembiński, zasię po wypadkach 15 sierpnia, gdy lud warszawski rozruch uczynił i wdarłszy się do więzień nieosądzonych zdrajców i szpiclów powywieszał, Krukowiecki, co jako bodaj jedyny głowy nie stracił i ów tumult uciszył...
   Jest rzecz wielce osobliwa w sposobie tejże wodza zmiany. Jeśli jest bowiem władza nad armią cywilna, to owa zwierzchność winna jednego odwołać, a drugiego na miejsce jego mianować i taka być winna kolej rzeczy zwyczajna, przecie nie u nas... U nas oto delegaci Sejmu i Rządu jadą do obozu wojskowego, gdzie się zaczynają z poszczególnemi jenerałami rozmowy, a któż by chciał, a któż by się nadał, a kto by się zgodził i kogoż słuchać raczą... Horrendum po prostu, chyba że kto miał iście na celu wszelką w armii zniszczyć dyscyplinę i to, czem armia każda stoi: posłuch rozkazom, bo wojsko nie klub dyskusyjny, a rozkaz nie gazeta, żeby tylko do czytania była luboż i do dysputowania nad nią... Nieszczęśna prawda zaś taka, że nie pierwsza to taka zbrodnia na dyscyplinie wojskowej przez rządy powstańcze popełniona. Chłopickiego, gdy już dyktaturę złożył, ubłagano by wojskiem dowodził, chociażby jako doradca formalnego wodza, Michała Radziwiłła, co sam własną czując niezdatność do narzuconej mu roli, we wszytkiem się na niego spuścił... Efekt? W bitwie rozstrzygającej pierwszy atak Dybicza na Warszawę, pod Grochowem, Krukowiecki odmawia Chłopickiemu ruszenia swej dywizji do ataku, bo jakiś cywil mu rozkazywać nie będzie, a Łubieński, jazdą dowodzący, przysłanemu od Radziwiłła z rozkazem ruszenia dywizji do ataku, adiutantowi (nota bene synowi Napoleona i pani Walewskiej, porucznikowi Walewskiemu) odpowiada pytaniem, czy idzie o dywizję, czy o dywizjon****, a stropiony gołowąs nie wie, co rzec i tak czas i sposobność bezpowrotnie zmarnowano...
    Obaczycie zresztą ze zdarzeń kolejnych, że to właśnie zjawisko, gdzie z jenerałów każdy jakoby własnej toczył wojny, za nic mając ordonanse i cele pryncypialne, mieć się będzie wybornie aż po sam powstania kres i jego bym miał za jedną z przyczyn klęski najpryncypalniejszych. Dembiński człek zacny, wielkiej ofiarności i ochoty, przecie niczem większem dopotąd nie dowodził i sam to czując, że rzecz go przerasta, wielce chętnie się dowództwa zrzekł, by Krukowieckiemu nie stać na zawadzie. Ten znów, dopotąd znany jako cależ sprawny dywizyj dowódca, przy tem wsławiony odniesioną pod Białołęką wiktoryją*****, a świeżo Warszawy rewoltującej się pacyfikator, mógł się zdawać cywilnym powstania kierownikom mężem niemal opatrznościowym. Nie wiedzieli tego, że ów urazę skrywa nader głęboką za uprzednie miernoty Skrzyneckiego wywyższenie, tudzież tego, że ów jak na wodza cechy ma skrajnie niebezpiecznej, a tej mianowicie, że wielce łacno od skrajnego optymizmu i zapału przechodził do najgłębszej depresji i prostracji...:(( Cóż tedy nasz nowy wódz naczelny czyni w tej godzinie próby swojej? Pierwotkiem z wielgiem zapałem i animuszem obrony szykuje, pozycyj dogląda, wojsk przepatruje... Dawniejszych spomniawszy doświadczeń hiszpańskich zapowiada buńczucznie, że do ostatniego się broniąc żołnierza, nową sprawimy najezdnikom w Warszawie Saragossę! Słowem: wszelkie dawał podstawy by go za wodza mieć nareście z prawdziwego zdarzenia... Aliści na radzie wojennej gdzie przyszedł był z projektami dalszych działań trzema, jenerałowie wybrali tegoż, by sił we stolicy zamkniętych uszczuplić, korpusik formując grzeczny, co z Warszawy wyjdzie, boków i tyłów Paskiewicza szarpał będzie i oddziały mniejsze znosił, zasię w chwili jakiego szturmu decydującego, od tyłu na Paskiewicza uderzy... Tu się rzec godzi, że Warszawa ówcześna miastem była wielce rozległym i by chcieć przestrzeni między pozycjami poszczególnemi obsadzić, to i stu tysięcy wojska byłoby może mało, zatem ten koncept obrony upadał tu z punktu na rzecz mądrej wojskiem gospodarki, gdzie na odcinek atakowany wielce chyżo by trzeba było z tyłu podciągać posiłków. Przyznaję, że nie wiem, zali na miejscu jenerałów naszych bym się na ten azard poważył, by tych sił jeszczeć i na ten korpusik delegowany uszczuplać, aliści możem tu i obaw przesadnych, bo może właśnie mądre onegoż użycie by tem było, co Paskiewicza złamie... Jeno by tak iście było, trza było temuż żołnierzowi wychodzącemu dać wielce roztropnego, ale i śmiałego wodza!
   Okrutnie być niem chciał Prądzyński, co bez wątpienia był wojskowym geniuszem, jeno człekiem wielce już ciągłemi ze Skrzyneckim swarami udręczonym i dawniejszej energii wyzbytym. Krukowiecki nie zgodził się na to, pragnąc mieć Prądzyńskiego przy sobie, jako tego ducha inspirującego i konceptami sypiącego... Wybrano... Ramorinę, przybłędę italskiego, nie wiedzieć na co w Paryżu dla sprawy naszej zwerbowanego... Jeszczeć osobliwsze, że wielce protegowanego przez i xięcia Czartoryskiego samego, a najwięcej jeszczeć przez Władysława Zamoyskiego, personę natenczas jeszcze intrygami swemi i charakterem przykrem nie zanadto znaną******. No i wymaszerowali obadwa, Ramorino z Zamoyskim, w asyście 20 tysięcy żołnierzy, Warszawy nie tyle nawet opuszczając, co porzucając i z punktu maszerując byle od niej dalej, aż koniec końców za galicyjską zabłądzili granicę...
   Krukowiecki się o tem na dniach dowiedział, i posłał za niem Prądzyńskiego, który zachował się tu nie jak przedstawiciel dowództwa (był kwatermistrzem generalnym), a jak sztubak zgoła. Nie mogąc Ramoriny, ani Zamoyskiego do posłuchu przymusić...odjechał!  Doprawdy trudnoż mi sobie wyobrazić, by można było w tej chwili Ramorinie nie odebrać dowództwa, a nawet i zastrzelić, jako kapitan Skulski jenerałowi Giełgudowi uczynił, gdy ten pruskiej przekroczył granicy i dał swój korpus rozwiązać i internować... Uczynią to za nas dopiero Włosi dwadzieścia lat później, gdy kolejna Ramoriny niesubordynacja kosztować ich będzie przegraną pod Novarą w 1849 roku... 
  Tem zaś czasem Krukowiecki za powrotem Prądzyńskiego tragizm błędu swego pojmując nie uczynił nic zgoła, okrom lamentów, wyrzekań i pogrążenia się w najczarniejszej panice i rozpaczy! Jeden z wybitniejszych historyków wojskowości naszej, a powstania tego w szczególności, Wacław Tokarz, po latach napisze, że to jest nie do pojęcia jakże można było "dopuścić się tak katastrofalnego i wprost zbrodniczego zaniedbania obowiązków żołnierskich o następstwach wręcz nieobliczalnych".
   A przecie rzecz wcale nie była jeszcze przesądzoną! Ludność stolicy o kałabaniji z Ramoriną nie wiedziała wcale. Szańców szło obsadzić w pierwszej linii wojskiem regularnym, a w drugiej i trzeciej Gwardią Narodową i ochotnikami, dla których dosyć byłoby broni dzięki prawdziwie mrówczej, a wciąż niedocenianej pracy Bontempsa! Jeno, że na to się nie zgodził gubernator stolicy nowy, jenerał Wojciech Chrzanowski, któremu wizja uzbrojonego tłumu gorszą się zdała, niźli Warszawy przez Moskala pognębionej...
  I w temże właśnie momencie, załamanemu Krukowieckiemu, szle Paskiewicz propozycję układów. Doprawdy sam diabeł musiał mu ten właśnie wskazać moment! Krukowiecki z punktu zarzuca wszelkie swe wizje Warszawy jako Saragossy wtórej i prawdziwie rozpacza, gdy sejm propozycje rosyjskie odrzuca... Nawiasem mówiąc, to choć mniemam, że to był jeno bluff Paskiewicza i nie miał on najpewniej pełnomocnictw po temu, to błędem było te układy z punktu odrzucać******, czas bowiem tu na naszą pracował korzyść Moskalom zaś aprowizacyjnych piętrząc turbacyj, że nie wspomnę o niewygasłej w wojskach jego cholerze i tyfusie...
   Ano tak... miałoż być o Bemie, aliści cyrkumstancyj uprzednich i okolicznych opisanie tyleż zajęło, że trudno mi doprawdy imaginować sobie, by kto jeszcze z Lectorów wytrwał i dłużej jeszcze, gdybym tu ninie dopiero do meritum przechodził, tandem szturmu opisanie i wyjaśnienie myśli mej pryncypalnej, w tytule zawartej, do kolejnej odłożę noty...
________________________
* postanowiony już był i wyrok na Bema, co miał te wolnościowe zapały przypłacić rokiem twierdzy i z wojska relegowaniem, aliści ujął się za niem jenerał Bontemps, o którym tu jużeśmy siła pisali (I,II) i kapitana Bema jeno zesłano do służby w garnizonie w Kocku z rygorami podobnemi aresztowi domowemu. Kolejna zresztą protekcyja Bontempsa i od tego go w ośm mięsiąców później uwolniła i pozwoliła do służby powrócić.
** "Polsko! Polsko! Ja cię już nigdy nie zbawię!"
*** W rzeczy samej już po szturmie Warszawy Austria próbowała się narzucić z mediacją...
**** nie rozwodząc się nad istotą dywizjonu, czyli w jeździe doraźnie formowanego zespołu dwóch lub więcej szwadronów, rzecz szła o to, czy uderzać ma szabel kilka tysięcy, czy kilka setek...
***** nawiasem nie bardzo zasadnie, bo tam się rzecz dnia pierwszego nie rozstrzygnęła w niczem, a drugiego dnia Szachowski mając od Dybicza rozkaz się w razie oporu cofnąć, to właśnie począł czynić, na co szeregi piechoty naszej samorzutnie animuszem podniecane własnem i jakiemi sprowokowanemi strzałami, same z siebie natarły na tylną Szachowskiego straż, masakrując ją niemiłosiernie.
****** Był synem Stanisława Kostki Zamoyskiego, wielkiego przeciwnika powstania, co na znak protestu się był wyniósł do Petersburga i Zofii z Czartoryskich, rodzonej siostry xięcia Adama Jerzego, co by tłomaczyć mogło późniejsze zaślepienie xięcia powierzającego siostrzeńcowi tak wiele zaufanych misji Hotelu Lambert . Władysław w powstania przededniu był...adiutantem wielkiego księcia Konstantego, z którem pospołu Warszawę opuścił, aliści potem zameldował mu, że jego jest miejsce między powstańcami i służby porzuca, na co Konstanty miał się doń odnieść ze zrozumieniem i nijakich w opuszczeniu obozu nie czynił trudności. Potem był adiutantem Skrzyneckiego, który go na podpułkownika awansował, kolejnego doczekując awansu, gdy miał jako szef sztabu Ramoriny, z niem pospołu Warszawy opuścić. Po latach posłynie jako prawa ręka Xięcia Czartoryskiego, a ja bym dodał, że i jako jego zły duch, ustawicznie mącący i wielce szkodny, choćby właśnie Bemowi w czasie jego zmagań węgierskich, zaś szczególnie w tych chwilach po klęsce arcyciężkich... Jedyny pozytyw jego żywota w tem widzę, że syna spłodził, również Władysława i to ten będzie, co Zakopanego z okolicą wykupi dla ratowania lasów tamecznych i spór o Morskie Oko z korzyścią dla Polski w sądownych z Madziarami bataliach rozstrzygnie... 
******* reprezentujący go jenerał Dannenberg miał rzec: "(...) Narodowość, konstytucya, zostałyby wam zachowane; moglibyście je nawet do woli modyfikować; samibyście sobie prawa robili i urzędników obierali. Zgoła wasz król przystałby na wszystko, tylko naturalnie fundamentalnym warunkiem byłoby pozostanie pod jednym berłem z Rosyą. Nie sądziłbym także, aby w obecnym położeniu, można wspominać o wschodnich guberniach". Na to sejm miał za sprawą Bonawentury Niemojowskiego odpowiedzieć, że Polacy chwycili za broń w obronie niepodległości i dawnych granic, co trudno w tej sytuacji uznać, delikatnie mówiąc, za rozsądne... Prądzyński, co te układy z naszej strony prowadził, po latach napisze w memuarach, że to byłaby dobra odpowiedź, jakoby to polska armia stała pod Orszą, a nie w okopach Woli...

29 stycznia, 2014

O marketingu zakonnym...

Karmelici, coż z początku jeno eremitami z góry Karmel byli, za przeniesieniem się do Włoch po upadku Królestwa Jerozolimskiego, skupili się w zakon i dla większej propagacyi swej powagi i pozyskiwania nowicjuszów, poczęli się mianować jako od proroka Eliasza założeni, a między swemi najpryncypalniejszemi policzyli niemal wszytkich znakomitości Starego i Nowego Testamentu z Matką Boską na czele, którą w ogólności za osobliwą zakonu opiekunkę uważali.
   Tymże banialukom odpór dali rozsierdzeni jezuici, a jak gorące to spory były, to niechaj świadczy, że się bez papieża nie obeszło:)). Koniec końców, połajawszy karmelitów, ukrócono tych bajęd ahistorycznych zgoła, coż karmelitom jeno assumpt dało na inszem polu swej wyższości dowodzić. Otóż mianowali się oni jedynymi prawowiernymi i właściwymi wykonawcami reguły św.Franciszka z Asyżu i dla dowiedzenia tegoż poczynili wynalazku szkaplerza z dwóch płatów sukiennych na piersiach i plecach wiszącego, coż miało być przyodziewą prawdziwą św.Franciszka. Poszło między naiwnemi a mało piśmiennemi zwolennikami onegoż zakonu, że to sama N.M.Panna onego szkaplerza im z nieba zesłała na znak łaski szczególnej, a przy tym obiecowała karmelitackiej zwierzchności, że co tydzień będzie czyściec nawiedzać, aby zeń dusze szkaplerznej braci wybawiać...
   Nie masz się co zatem i dziwić, Czytelniku Drogi, że dla tak znamienitego towarzystwa kupili się nowicjusze i fundatorzy, a kolejne klasztory rosły niczem grzyby po deszczu. W Polszcze zjawili się w XIV i XV wieku, najpierwej w Krakowie, zaczem w Płońsku, Bydgoszczy i Poznaniu. Moc było zamięszania z podziałem onychże na prowincyje, takoż dla późniejszego podziału na karmelitów dawniejszej (wolniejszej) i nowszej (ściślejszej) reguły... Koniec końców jeszczeć i k'temu doszli karmelici bosi, których trzech (Włoch i dwóch Hiszpanów) Anno Domini 1605 Klemens VII na misyją do Persji wyprawił, ale że się tam dostać nie zdołali za przyczyną zawieruch w państwie moskiewskim szalejących (czas Wielkiej Smuty i Dymitriad), osiedli w Krakowie, a do nich wrychle i polscy mnisi dołączyli, co nam po dziś kwestyją czyni do których Karmelitów na mszą się wybierać:))


26 stycznia, 2014

Jak kwaczą kaczki?

    Tym, co po tytule wnosząc, zlękli się może, że Wachmistrz już ze szczętem z rozumu obran, upewnić spieszę, że aczkolwiek demencya niechybnie ku mnie zmierza, toć jednak nadto wiele się w stanie umysłu mego nie popsowało, a to, czemu się dziś przyjrzeć bym rad, to osobliwości jakie powstają, gdy ludzie różnych nacyj tenże sam dźwięk zapisać probują...
   Ptaszek nieduży i nader miły, sikorką bogatką zwany, z czasu do czasu dźwięczy tak, jakoby jakie "pink" się niesło, z rzadka "siiii!", jako co smakowitego ujrzy... Samce najczęściej "cicibe, cicibe, cicibe" śpiewają, aleć najpowszechniej się z sikorą się prześliczne "teteteterr" kojarzy... Znaczy...nam się kojarzy... Bo jakobyśmy o ten dźwięk Rossyjanina zagadnęli, wraz nam rzeknie, że to "ziń-ziń-tarrarach" słyszym; Ukrainiec powie "ceń-ceń-tarrarach" a Amerykanina zagadnąwszy najpewniej się dowiem, że ptaszyna "czik-czik-e-didi" świergoli...
   Zaliżby one ptaszęta się w różnych krajach rozmaicie wysławiały?:))) Aleź, Boże uchowaj... otoż jeno dowód jako mowa nasza ludzka ułomną jest, gdy przyjdzie dźwięki żywe, w przyrodzie słyszane, zapisać i na papier przelać... Nacyja każda mniema, że słyszy co bliskiego swej mowie ojczystej, co przecie ex definitione bzdurstwem się widzi, boć ptaszętom nie mieć ni zębów, ni języka, ni warg, ni nosa...słowem ludzkim aparatów mowy artykułować zdolnych, tedy ich śpiew nic pospólnego z mową ludzką mieć nie może...


  A przecie ucho ludzkie (a jeszczeć i więcej rozum) w niewoli mowy własnej tkwiące, jako tam bądź owe dźwięki przypisać musi... stąd nam tychże osobliwości, że Polak do drzwi puka "puk-puk", a Amerykanin "knock-knock" (nok-nok) słyszy...
    A kaczki nasze tytułowe? Ano w Polszcze kwaczą "kwa, kwa,kwa" co przecie i dziecku wiedzieć... aleć w Rosyi to już krzyk "kria, kria" będzie; kaczkom z Francyi wołać "couin, couin"(kuę,kuę) przystoi; olęderskim kaczętom zasię "rab, rab, rab" a kaczkom-Rumunkom "mak, mak, mak" ...:))

23 stycznia, 2014

Nie tylko rocznicowo...

do przemyśleń mych o styczniowem poruszeniu roku 1863, których żem raz pierwszy był spisał roku przeszłego ("O insurekcyi nielubianej"), dodać bym jeno pragnął cytaty niedużej u Stanisława Cata-Mackiewicza wyczytanej. Po prawdzie w eseiku Napolionowi poświęconemu w tomie "Był bal", ale zdającym mi się wielce akuratnym i dla themy powstańczej, jak i dla każdej niemal innej w narodzie naszem zamierzonej, osobliwie jeśli mieć to ma związek jakikolwiek z działaniami państw, rządów, instytucji czy narodów okcydentalnych, według nauk oświeceniowych ukształtowanych:
"Z nastawienia nauk filozofów wynikała zasada bardzo praktyczna, która ważyła na życiu ludzi przez wiek XVIII wychowanych. Oto dla wieku XVII czyn był o tyle dobry, o ile wypływał z poczciwych intencji, dla wieku XVIII czyn był o tyle dobry, o ile dał się zrealizować i był skuteczny."
 I tyle... Nibyż tylko słów parę, a poraziło jak gromem... Jeśli praw Cat-Mackiewicz i przy słuszności stoi, to źródło wszelkich naszych rozczarowań odwiecznych względem Zachodu mamy jak na dłoni... Skłonnym tu Mu dowierzać, bo primo, że to jeden z najtęższych i najbardziej przenikliwych historiozoficznych umysłów (choć we własnej swej sprawie dał się podejść ubekom jak dziecko zgoła), z jakiemi dane mi było choć w piśmie obcować, secundo, że brzmi to przekonywująco... Jeśli przyjąć w ślad za tem, że nas Oświecenie jeno liznęło po warstwie cieniutkiej z paru literatów i myślicieli tudzież króla ostatniego złożonej i świadomości nie przeorało narodu, to zrozumiała jest łatwość, z jaką na ów XVII-wieczny, jezuicki poniekąd, pogląd, nałożył się romantyzm ze swym szaleństwem mierzenia sił na zamiary, czyli w praktyce niemierzenia w ogóle... I czemu po dziś dzień w narodzie tem "poczciwe intencje" za wszelkie wystarczą wytłumaczenia, usprawiedliwienia... ba! za zasługę i nawet!
  I konkluzyja wtóra, bodaj czy nie przykrzejsza... Jeśli praw tu Mackiewicz, a poznał przecie ludzi i rządów okcydentalnych niemało i na własnej doświadczył skórze, jako się tam traktata spisane honoruje, to zdałoby się może, by tej wiedzy wbitej do łbów mięli zawżdy wszytcy kolejni włodarze nasi... Bo inaczej my po dawnemu będziem wszelkie do ostatka wypełniać traktaty, w imię swoiście rozumianego honoru, zasię onym będzie wolno podług tegoż XVIII-wiecznego ich rozumieć urządzenia... Co dość marnie wróży wszelkim obecnym i przyszłym aliansom z niemi naszym...

19 stycznia, 2014

O wątpliwościach wpodle pewnej cholerycznej ofiary, a ściślej: dwóch...

 Roku Pańskiego 1831, z wiosną, rozbiegła się między rossyjskiemi wojskami, osobliwie temi, co z feldmarszałkiem Dybiczem przyszły insurgentów poskromić naszych, epidemija choleryczna, podobnoś z Bałkanów zawleczona. Dziś wiemy już o tem, coż jest cholery przyczyną i że to najgęściej jest za sprawą wód skażenia bakteriami, co ich z siebie insi chorzy wypróżnili, tandem epidemije owe, przy pożywaniu wody skażonej, nasilały się w gęstości niczem w błędnym kole, bo istotą tej choroby jest biegunka w stopniu tak straszliwem, że do natychmiastowego odwodnienia prowadzi i leczenie najgłówniejsze to onemu odwodnieniu przeciwdziałanie.
   Statystyki dzisiejsze podają, że pomiędzy leczonymi jeden zaledwie na stu pomiera, zasię pomiędzy nieleczonemi co drugi... Obaj bohaterowie noty naszej to persony znaczne, co ich na służby stać było niemało, i na doktorów, którzy zresztą winni się niemi z obowiązku najpilniejszego swego zajmować i nibyż się zajmowali, choć cokolwiek dziwacznie, przynajmniej jeśli o Dybicza idzie. Nic mi nie wiedzieć o tem, by na cholerę cokolwiek pijawki dopomóc mogły, chyba że to o to idzie, by krwie wyssawszy, chorego jeszczeć i więcej osłabiły i by może pomierał bez przytomności...
   O leczeniu wielkiego księcia Konstantego nic mi nie wiedzieć, ale zakładam, że i tam był medyk jaki i swego czynić próbował. Czemuż mię te dwie śmierci dziś tak zajmują, żem im umyślił całej noty poświęcić?
  Ano bo obie wielce rychle po sobie postąpiły (Dybicz 10 czerwca, wielki xiążę dwie z okładem niedziele później - 27 Iunii), obie w cyrkumstancyjach cokolwiek intrygujących i co najpryncypalniejsze wobec plotek szerzonych o tem, że to nie cholera a trutka przyczynami zgonów tych były, że jakom rzeczy przemyślił... tom i pomiarkował, że podług rzymskiej zasady cui prodest, byłby i winowajca, któremu to przyniosło korzyść, a przynajmniej mnóstwa oszczędziło turbacyj niepożądanych... Winowajca, co miał moc i możność, a kwestyja jedynie w tem, czy miał i wolę?
  O carze ja prawię, Mikołaju I... Zapyta kto: a czemuż by miał car czynić tego, osobliwie zwłaszcza wielkiemu xiążęciu, który był mu bratem? Ano odpowiem: może i właśnie dlatego!
  By pomiarkować rzeczy godziwie, zdałoby się byśmy cyrkumstancyje tamtocześne obejrzeli, jeno nie tak, jako to się po historyi lekcyjach wykłada, a takiemi, jakiemi mógł ich widzieć car oczami swemi, luboż i otoczenia najbliższego swego, co w tem przypadku na jedno wychodzi. Dodatkiem cyrkumstancyje, takiemi, jakiemi się one zdawać mogły do jakich dwóch miesięcy przed temiż skonami... Czemuż tak akurat zapytacie? Ano bo kolejną dziwaczną zbieżnością w śmierci obydwojga to jest, że się niewiele przed niemi tak jeden, jak drugi, z hrabią widział Orłowem, najzaufańszym Mikołaja adiutantem i totumfackim, w najsekretniejszych missyjach przezeń zażywanym. Rachując, że zwyczajnie się znad Newy nad Wisłę jakie sześć do ośmiu dni jechało, tu zaś powstańce i na Litwie przecie czynnemi byli, tandem szlak zwyczajny z Peterburka na Warszawę przez Kowno i Rygę byłoż trzeba porzucić, zatem jakie dwie niedziele na drogę tę przyjąć wypadnie. Orłow zamarudził jednak i więcej jeszcze, bo ku Dybiczowi jechał przez Berlin, gdzie z Prusakami konferował dni parę, zatem wyjdzie nam z onych obrachunków, że jeśli iście jechał z missyją zbrodniczą, to poruczona być mu ona w Peterburku musiała gdzie najpóźniej w maja początkach. Domniemując tu znowu, że nie było jej Mikołajowi lekko podjąć, długo jej najpewniej w sobie ważył, tandem przyjąłbym, że się z tem od kwietnia gdzie najmarniej nosił i ten zatem okres niech nam się najważniejszym stanie. Ta droga nam tu jeszcze z jednej strony ważką, bo jeśli iście Mikołaj umyślił Dybicza za nieczynność onego usunąć sine scandalum, co się postarać wykażemy, to mogłaby niem ostrołęcka batalia (26 maja) wstrząsnąć krzynę i może do myśli o pochopności pobudzić... Jeno, że nawet jeśli i car z czerwca początkiem w odległem Peterburku o niej wiedział, a i może by nawet umyślnego jakiego słał Orłowowi z ordonansu odwołaniem, to ów już żadnej na to nie miał szansy, by zdążyć...
   Wiecie wszyscy o tem, jakże się insurekcyja nasza w Noc Listopadową wszczęła, jakoż potem rokowania wszelkie zawiodły, a gdy w responsie na kapitulacyi żądanie, Sejm w Warszawie uchwalił detronizacyją carską (25 stycznia), posłał nam Mikołaj korpusu 115-tysięcznego pod Dybiczem właśnie, by nas zgniótł, jako dwa lata przódzi postąpił z Turczynem, za coż mu tytuł Zabałkańskiego car nadał.
  I cóż się oto dzieje po wojsk tych wkroczeniu? A baczmyż na to oczami cara, o rzeczy uwiadamianego takoż przez Dybiczowe raporta oficjalne, jako i z pewnością przez jakich sekretnych w sztabie jego szpicli i zauszników... Wrychle po granic przekroczeniu, już 7 lutego najpierwszych starć mamy: pluton jeden jedyny naszego 1 Pułku Ułanów w Siedlcach całej moskiewskiej rozprasza straży przedniej, a z Węgrowa 3 Pułk Ułanów dwa pułki wypiera rosyjskie! Prognostyki zatem fatalne, aliści Dybicz niezrażony na Warszawę ciągnie, szturm pragnąc powtórzyć Suworowa sprzed lat. Zastępują mu nasi drogi pod Olszynką Grochowską (25 lutego), której to bitwy w polu za nierozstrzygniętą uznać będzie najućciwiej, przecie już sam wiktoryi brak, to Zabałkańskiemu policzek i porażka... Osobliwie, że nie spisywał się tam najroztropniej, a co najgorsze, z punktu widzenia donosicieli i cara samego, oszołomiony cokolwiek siłą polskiego oporu*, czeguś na animuszu przygasł i nie uderzył, radom własnego szefa sztabu wbrew, na szańce Pragi, co mogłoby nas ze szczętem pogrążyć, zważywszy, że niemal całe wojsko w polu i w odwrocie spod Grochowa, po jednem jedynem ciągnące moście, zwyczajnie mogło nie nadążyć tych szańców obsadzić... Odwrót znów i rozłożenie się armią na leża, musiały Mikołaja zeźlić, a prawdziwie zirytować nasze ofensywy wiosenne, gdzie pod Iganiami Prądzyński omalże nie rozbił ze szczętem Rozena, zasię ponownie mu przetrzepano skóry pod Wawrem i Dębem Wielkim. Dał temu car zresztą upust w korespondencyi do feldmarszałka, gdy ten mu raportował:"Nie mogę ukrywać, że uważam za stracone wszystkie wyniki naszej ciężkiej kampanii zimowej.. Jestem zrozpaczony zwrotem, który przybrała ta wojna, podjęta przy pomocy tak znacznych środków, od której - powiedzmy wyraźnie - zależy polityczne istnienie Rosji" i doczekał się kąśliwego responsu: "Niech mi wolno będzie wyrazić Panu moje zdziwienie i mój żal, że w tej nieszczęśliwej wojnie donosisz mi częściej o klęskach, niż o zwycięstwach, że w 189 000** nie możemy nic zrobić 80 tysiącom."
  Uważcież na te słowa Dybicza znamienne, bo nie bez kozery żem ich przytoczył... Tych o "politycznym istnieniu Rosji"... Mnie też się pierwotkiem zdały one przesadą niemałą, dopokąd żem nie uzmysłowił sobie, że Dybicz miał na myśli najpewniej nie rosyjską państwowość, ile władztwo samego Mikołaja... Któż wie, czy i sam temi słowy nie posiał jakich podejrzeń, które w paranoicznym umyśle z powodzeniem mogły w jedno złożyć ów ciąg zdarzań, co się od objęcia tronu przez Mikołaja przecie ciągnął... Przypomnę, że dekabryści, formaliter się o prawa do tronu upominali brata starszego, nic o rezygnacji Konstantego z praw swoich***, nie wiedząc... Starczyłoby jakiej znów pogłoski puszczonej, że wszystkie Rusi nieszczęścia obecne to kara boża za Konstantego ówcześne pominięcie i bunt idzie przez kraj, jak pożar przez stodołę po zbiorach... A może to jest i spisek jaki? Może Konstanty tylko pozornie ustąpił po to właśnie, by się Mikołaj zblamował? Jeśli tak nie jest, to czemuż wielki xiążę już 30 listopada insurekcyi nie zdusił, doprawdy zadosyć mając wojska i środków pod Warszawą po temu, zamiast się ku Rossyi wycofywać? Czemuż to żołnierze z jego władzy dawniej poruczonym korpusom przeciw Polakom walczą najgorzej, a Litewski Pułk Piechoty (złożony tak naprawdę nie z Litwinów, a z włościan prawosławnych Białorusi dzisiejszej) w całości się im poddał i ze sztandarami nawet, co w armijej rossyjskiej się od setek lat nie zdarzyło i co ukradkiem powtarzano sobie na dworze ze zgrozą... Przecie to się we łbie nie mieści, żeby po niemal kwartale wojowania być od granicy nadal ledwo 30 wiorst, bo tyle Siedlce leżą od granicy Królestwa Kongresowego! I żeby za te trzydzieści wiorst zapłacić z górą piętnastoma tysiącami żołnierza poległego, pochwyconego czy dobitego**** ... wychodzi po pół tysiąca za wiorstę, co jak drogę do Warszawy dalszą by rachować tą miarą, wychodzi, że nie będzie jej komu zdobywać... Do tego na Litwie insurgenci nastają na Kowno, co by im dało złączenie się z powstańcami w Królestwie, a jeszcze i na Połągę, co by drogi dostawom otwarło zamorskiej broni*****... Na Wołyniu Dwernicki prze naprzód, a Rydygier go powstrzymać nie umie, jeszcze nie daj Bóg, da się pogromić i nie pomogą wojska świeżo znad Dunaju spieszące, rozleje się insurekcyja po Podolu i ukrainnych ziemiach jak amen w pacierzu...
  A może ten Dybicz też jest w spisku i dlatego tylko udaje, że wojuje, a tak naprawdę wojsko wykrwawia i żąda wciąż nowych, by w chwili decydującej nie miał kto przy carze stanąć? Już przecie ogołocono z wojska Mołdawię i Wołoszczyznę, okupowane na mocy adrianopolskiego pokoju, czyli w efekcie tej wojny, gdzie Dybicz pokazał, że jak chce, to umie...
   Teraz tylko czekać, aż cesarzowi we Wiedniu przyjdą do łba jakie pomysły głupie, dajmyż na to takie, żeby pierścień rosyjski ( okupowana Mołdawia, Wołoszczyzna, gwarancja rosyjska dla autonomii Serbii, Wołyń, Podole i ziemie Kongresówki) wkoło ziem austryjackich przerwać, a od szpiegów już wiadomo, że tam koncypują o tem, by samemu Mołdawii i Wołoszczyźnie udzielić gwarancyj i wpływów stamtad rossyjskich wyżenąć... Jeno, że iżby się to udać mogło, to Rossyja by gdzie musiała być wielce usilnie i długo zatrudnioną siłami wszytkiemi, no ale czyż to nie dzieje się właśnie?
  Do tego Francyja i Belgia nieszczęśne, gdzie do interwencyj carskich naszem staraniem nie doszło, tandem prestiż carski niewątpliwie ucierpiał, przy tem Anglija, co się na Morzu Śródziemnem panosząc, rada by Moskala widzieć daleko za Bosforem, gdy ów przeciwnie, rad by tam siąść okrakiem i dalej jeszczeć na świat sięgać!******. A Prusacy? Tych jeno polska sprawa z carem wiąże, ale czy to wiadomo, czy onym się aby nie roi, by do traktatów nie powrócić w ich pierwotnem kształcie, gdy Warszawa pod pruskiem była zaborem? 
   Wystawiwszy tych wszytkich obaw i powątpień, których mieć musiał Mikołaj na pewno, przychodzimy do pytania o remedium na te smutki wszytkie, bo i tego musiał sobie przecie Mikołaj zadawać... I musiał wrychło przyjść do konkluzyi, że jakoby brata starszego utrapionego nie stało, to wraz by i tych turbacyj było wielekroć mniej, osobliwie, że się szczęśliwie epidemija napatoczyła, co by wielce tu pomocną być mogła... Pytanie tylko, czy od tejże konstatacji przyszło i do ordonansu w tej sprawie jasnego, czyli też i przeceniam ja tu determinacyję carską...  Była ta śmierć wielkiego xięcia Mikołajowi zwyczajnie na rękę, i jeno pytanie, czy się zdobył iście na czyn, czy rzeczy pozostawił losowi... O skrupułach i sumieniu to i nie napomykam nawet; nie takie ta familija sprawy oglądała i ścierpiała... A Dybicza? No przecie, że go mus odwołać, bo jeśli nawet nie w spisku, to znaczy, że sobie zwyczajnie nie radzi... Jeno jak go odwołać, skoro wszytcy we świecie wiedzą, że w carskiej armii wodza się jeno wtedy odwołuje, gdy jakie arcytęgie wziął baty lub zdradził... Odwołać Dybicza znaczyłoby przyznać, że insurgenci wygrywają, a na to żadną miarą car sobie pozwolić nie mógł. Co innego gdyby przyszło nieszczęśliwym akurat przypadkiem zmarłego wodza kim pewniejszym i sprawniejszym zastąpić...
  Możem przyjąć, że to jeno rojenie jakie moje... Jeno nam wciąż okrom wątpliwości już tu podniesionych pozostaną i te, czemuż to wielki xiążę pomarł nam w Witebsku nader od ognisk zarazy odległym, czemuż to nikt jakoś nie myślał o pojeniu ich, by ratować, by i przymusem nawet, a za to jakieś zgoła idiotyczne przystawiano pijawki... Czemuż to Dybicz pomierający miał prosić, by przekazano carowi, że "śmiercią swą stwierdza wierność swemu monarsze"? Dziwaczne stwierdzeniu u kogoś dogorywającego we własnych odchodach, w następstwie dalekiego od wojennej chwały zakażenia... Chyba że... chyba że Dybicz zamysł cesarski przejrzał i chciał, by car tego wiedział i wiedział też, że się z tem godzi... być może w jakiej nadziei o łaskę dla familii, jeno że nic nie wiem o jakiej Dybiczowej progeniturze, a małżonka go już i na rok przódzi odumarła była... A jakeśmy już i przy połowicach: xiężna łowicka też małżonka dziwnie jeno o rok niespełna przeżyła...
__________________________
* a może i incydentem z 20 lutego, gdzie przy wstępnych o Grochów bojach niewiele doprawdy zbrakło, byśmy samego feldmarszałka w niewolę pochwycili...
** nie wiem skąd ta cyfra u cara, być i może rachował w tem wojska, co ich przyszło już jako uzupełnienie strat słać.
*** w 1823 roku, skutkiem ślubu morganatycznego z Joanną Grudzińską, przyszłą xiężną łowicką.
****zwyczajna tamtym czasem w armii rosyjskiej praktyka wobec najciężej rannych...
***** - po prawdzie to staraniem samego Konstantego, a i późniejszych kwatermistrzów i zbrojmistrzów, w tem i przywoływanego tu już na tem blogu Bontempsa , armija nasza wyekwipowana była nader bogato i jak nigdy bodaj w dziejach starć naszych, to myśmy tu i nieraz lepiej stali, niźli adwersarze nasi, jeśli ogólnej liczby artyleryi nie liczyć...
***** Jeszcze Katarzyna II snuła plany wskrzeszania dawnego cesarstwa bizantyjskiego, mając nawet upatrzonego kandydata na tron ten... właśnie "naszego" Konstantego, któremu jako chłopięciu nader skwapliwie przydano na towarzysza zabaw dziecięcych Demetriusa Kuruttę z rodu emigrantów greckich, by się akomodował co jako do przyszłych swych poddanych języka i obyczaju. Z rojeń tych po latach jeno znienawidzony nad Wisłą adiutant i totumfacki pozostanie, zruszczony Grek, jenerał Dymitr Kuruta, u boku wielkiego xiążęcia do końca pozostający...

17 stycznia, 2014

O zgadzaniu się z celebrytą...

Napisałem, że z celebrytą, bo politykiem mi go nazwać trudno, choć pewnie ów się za takiego uważa.... Bóg z nim, dla mnie jest byłym fenomenalnym brydżystą i aktualnym celebrytą i nie sądziłem dopotąd, iżbym się kiedykolwiek w życiu z jakimkolwiek poglądem Janusza Korwin-Mikkego zgodził, dopokąd na taki cytat nie natrafiłem:
"„Generalnie rzecz biorąc, ja jestem w jednej dziedzinie za równouprawnieniem, a mianowicie: żeby w małżeństwie było 50% mężczyzn i 50% kobiet.”

15 stycznia, 2014

Z myśli pokradzionych, choć tem razem niesłusznych...

Wilhelma Beuplana , francuskiego kartografa i inżyniera, co w służbie u hetmana Koniecpolskiego będąc, siła na ukrainnych ziemiach naszych naczynił dobrego, a jeszczeć po sobie arcycudnego pozostawił Ukrainy opisu, żem miał na starem jeszcze mem blogu dwakroć przyjemność cytować, gdy o obyczaje wielkanocne szło, tak jako o jajca szło i z tem całuśne kleru prawosławnego obyczaje, jako i o dziewek wodą obliwanie...:) Ninie, w niejakiej koincydencji do noty o Tatarach uprzedniej, onegoż Tatarzyna konnego opisanie:
"Są oni wszyscy bardzo zręczni i dzielni na koniu, lecz źle go dosiadają, gdyż nogi mają całkiem podkurczone i sami są bardzo pochyleni. Siedzą na tych koniach, jak małpa na charcie, niemniej biegle się nimi posługują, a taka maja zręczność, że w galopie skaczą z jednego konia na drugiego, gdy pierwszemu z nich tchu juz braknie. Tego drugiego ręka prowadzą, umożliwia im to dogodniejszą ucieczkę, gdy ich ścigają..." 
   A czemu ów cytacik zdał mi się być takim interesującym? Ano, bo Beauplan, w najgłębszej zgodzie z przekonaniami wszytkich współcześnych onemu, spostponował tu tatarskiego sposobu konia dojeżdżania, ani mniemając zapewne, że to właśnie z najgłębszego konia poznania się brało i z wiedzy dogłębnej, jak onemu ulżyć, by go więcej jeszczeć i chyżym uczynić, czy to w pogoni, czy w pościgu, gdzież właśnie konia chyżość za największy Tatarczynów oręż idzie liczyć... Cóż tu zresztą rozprawiać o tem: wejrzyjcież jako konia dosiadają dżokeje na wyścigach wszelkich! Jeno, że my, cywilizowani europejczycy, potrzebowaliśmy jeszcze trzech kolejnych stuleci, by do tejże, Tatarzętom oczywistej, dojść może mądrości...

12 stycznia, 2014

Obrona Tatarów...

  Wszytkich, co znając może i dawniejszych „obron” moich, poniekąd prześmiewczych (Obrona Leppera,Giertycha,Gosiewskiego), upraszać będę, by tem choć razem tejże obrony wielce serio wzięli, bo nie masz tu nic ku facecjom, a przeciwnie: wielce bym rad był, gdybyż ta obrona choć część tego zrobiła wrażenia, co swego czasu równie poważnie wywiedziona Obrona Liberum Veto . Nawiasem to i najpewniej już na zawsze poniecham ja tych personalnych "obron", przynajmniej w odniesieniu do person żyjących, bo czeguś im one, widzę, szczęścia nie przynoszą...:(
  Co się znów Tatarów tyczy, to byśmy się tu wyrozumieli wybornie: nie jest intencyją moją, iżbyśmy ich za niewiniątka mięli, których jeno krześcijańska złośliwość w wilczą przyodziała skórę i dziatki niemi bezzasadnie straszy, gdy owi wszytkiemu przecie niewinni, jako te lelije czy panny cnotliwe na wydaniu... No dobrze, przeholowałem z tem ostatniem, wiem... Ale o toż idzie, byśmy sądzili ich sprawiedliwiej: za krzywdy winując, ale i zrozumieć próbując, tam zasię gdzieśmy ich nie doceniali dopotąd, jeno za dzikusów-rabusiów mając, byśmy sprawiedliwej znaleźli miary. Ad rem znaczy, czyli jak to mawia Klarka: do brzegu!
  Mało kiedy się da tak precyzyjnie datę narodzin państwa jakiego określić, jako to z Chanatem Krymskim było, bo przeważnie to w jakiej pomroce ginie dziejowej i jeno się jakiej czasem symbolicznej jako u nas daty domniemanego chrztu Mieszkowego przyjmuje za umowną datę państwa narodzin. U Tatarów rzecz przecie była prosta: Anno Domini 1427 rozpadła się Złota Orda, a na jej gruzach powstało państewek tatarskich nieskąpo, w tem i nas zajmujący najwięcej, Chanat Krymski.
   Pocznijmyż może od systemu tegoż kraju urządzenia, czyli ustroju. Otóż władcą był chan, nieodmiennie z dynastii Girejów, ale bynajmniej nie był on samodzierżcą na ruską modłę, a przeciwnie, na co dzień wielce był ograniczonym w zamysłach i czynnościach swoich, osobliwie przez Dywan, czyli radę przyboczną, w której przedstawiciele sześciu najgłówniejszych rodów (Szirinów, Barynów, Kipczaków, Argynów, Sedżeutów i Mansurów) wadząc się i walcząc o wpływy, jako to między możnymi zwyczajnie,  przecie jednak jakiej wspólnej wypracowywali polityki. Na co dzień też i chan się władzą wykonawczą nie trudził, kraju mając podzielonego na części dwie, wschodnią i zachodnią, czy też, jako kto woli, lewą i prawą, nad któremi wielkorządcy stali. Wschodnią rządził kałga, który to tytuł by się na nasze wykładał jako "brama", i onemu też przypadał zaszczyt dowodzenia prawem (większem) skrzydłem wojsk chańskich w jakich wyprawach, gdzie całością sił chanat maszerował. Urząd kałgi był też zawarowanym zawżdy dla brata luboż najstarszego syna chańskiego, słowem aktualnego następcy trony, zatem francuskiego delfina na głowę tu kładł praktycznością swoją, gdzie się władca przyszły, pod obecnego nadzorem, prawdziwie wprawiał w rządzeniu. Zachodnią kraju częścią i lewem wojsk skrzydłem nureddin ("Światło wiary") rządził i przyznam, żem się słowa te pisząc zadumał, zali i dzisiejszy nader wyraźny przecie rozziew między wschodniemi i zachodniemi ukrainnymi ziemiami, i w tej tradycji nie będzie miał źródła...
  Chana wybierało zgromadzenie wszytkiej tatarskiej szlachty, czyli mirzów (murzów) i wielkich panów, u nich bejami zwanych, choć nominalnie wszytcy owi byli sobie równi. Coś Wam to może przypomina?:) Zgromadzenie owo, kurułtajem zwane, nie byłoby jednak z naszą wolną elekcją tożsame, bo bywały cyrkumstancyje, gdy byłoby owo ciało sejmowi naszemu bliższe, bo zdarzało się, że w jakich nader ważkich dla kraju okolicznościach, to kurułtaj o jakiej wojnie rozstrzygał, a bywało, że wszczęty jako obrady, kończył się przeciw panującemu chanowi rokoszem... Słowem, mieliśmy tam monarchii, gdzie władca najwięcej tytułem się cieszył, nie zaś władzą realną, a całość tejże nominalnie w ręce całej ichniej złożona szlachty, realnie przynależała do rodów największych... Iście, jakobym o Rzeczypospolitej pisał, nieprawdaż?:) I nie przypadkiem jako Sobieski o to zabiegał, by chanatu z Turkiem skłócić i do buntu przywieść, to najwięcej onym uroki wolności wystawiał:
   "Niewolnicy [w tem kontekście szło królowi o wezyrów sułtańskich - Wachm.] nie powinni już dłużej rządzić nad wolną, odważną i starożytną nacyją [tatarską-Wachm.]."  I nie przypadkiem agitował chana, by stał się "wolnym ze wszystkimi swoimi ordami, co najmniejszy ptak i zwierzę pragnie."
   Porównując nasze nacyje obie, zastanawiam się nawet, zali to nie u Tatarów owo, przynajmniej teoretyczne, wolności umiłowanie nie było większem, niźli u szlachty naszej? Myśmy, poza paroma niezbyt skutecznemi, choć dokuczliwemi, rokoszami, władców nie obalali... Oni owszem, nawiasem zazwyczaj marnie na tym wychodząc, bo gdy się to za pierwszym zdarzyło razem*, to wygnany powrócił z potencyją obcą i odtąd chanat musiał być Turcji powolnym, a spory w tej mierze kolejne najczęściej nad Bosforem już rozstrzygano. Słowem, stan, którego myśmy się za Jekatieriny dopiero doczekali, na Krymie po 1475 był codziennością, zaś rolę ambasadora Repnina pełnił sułtański urzędnik, rezydujący w Kaffie, którego powinnością jedyną było mieć na chana oko...
  Lwią część naszych z chanatem relacji rozumie się pospolicie jako ichnich najazdów za jasyrem i łupem, zasię naszej przeciw temu, najczęściej nie zanadto udolnej, obrony. W rzeczywistości, w prapoczątkach Chanatu, to wielu rodaków naszych za żołdem i łupem w chańskim służyło wojsku, przeciw inszym chanatom stając, czasem przeciw Moskwie, a bywało, że i Litwie naprzeciw... Długosz musiał Hadżi Gireja znać może i nawet osobiście, dość, że był o niem wielce dobrego sądu**, zatem te relacje naprawdę musiały być bliskie. Uważcież też, że pierwszy raz Tatarzy z Krymu na nasze najechali Podole Anno Domini 1471, gdy tam już właśnie tenże Mengli Girej władał, za którego to chanat w podległość Turczynowi popadł... 
   W połowie XVI stulecia jeszcze zaludnienie jakie, cywilizacyi podobne, się na Białej Cerkwi kończyło. Dwa pokolenia później byłoż już ku południowi na grubo 150 kilometrów dalej, w Czerkasach ludność się uwiększyła pięciokroć, a Kijowa po trzykroć! A wszystko to po czasach, w których żeśmy mięli najcięższych mieć na ziemiach tamtych najazdów tatarskich łupieżczych... Jakże to zatem? Aboż nam te relacyje dawne łżą i wyolbrzymiają owe od Tatarów straty, abo też one w rzeczy samej tak uciążliwemi nie były, by osadnika odstraszyć... Prawda, jak mniemam, jako to zwyczajnie, najpewniej pośrodku leży... Rozumiem, że po Unijej Lubelskiej się jęli możni, aleć i całkiem mali tam posiedlać i osadnika sprowadzać na skalę prawdziwie niemałą, w czem rozumiem, że i naszych zbiegów było nieskąpo, aleć i okcydentalne chłopstwo wolało nowego chleba na swobodach przyjmować ukrainnych, niźli w ojczyźnie głodem przymierać, osobliwie, że tam od pokoleń wcale nie było spokojniej***... A że najazdy, i owszem, były, choć może nie w skali prawdziwie zagrażającej, przecie sakiewkom magnatów na Rusi dokuczliwym, to i owi królowi do ucha trąbili, by czego z tem był zrobić łaskaw, ma się rozumieć, na koszt Rzeczypospolitej, a relacyje z pewnością i wyolbrzymione, służyć miały sejmów urobieniu, by temu okoniemi nie stawały...
  Jakież to bowiem Tatarowie nam te najazdy czynili? Tych wielkich (sefer), gdzie chan z potencyją ruszał wszelką, byśmy może na palcach obu naliczyli rąk za całą historyję naszą... Nie liczę tu tych, gdzie ruszyć musiał, jako sułtański wasal, gdy i Turek na nas szedł, a opisane niedawnem czasem (I, II, III) Sobieskiego z Tatarami utarczki i czambułów pogromienie, takich się właśnie tyczyło cyrkumstancyj... Więcej było tych średnich (czapuł), gdzie z tysiącami paroma wyprawiał się jaki znaczny tatarski wielmoża, ma się rozumieć za łupem, aleć też i za niejakiem chańskiem ukazaniem, by i może dla jakiej wyższej polityki, związać tem sił naszych, byśmy może i nie przeszkodzili w czem ważniejszym****, a najwięcej tych nibyż drobnych (besz basz), gdzie się jaki drobny mirza ze swojemi na naszą stronę zapuścił za łupem, choć czasem się i w kilku takich skrzykiwano, niczem piraci karaibscy, gdy jakiego większego chcieli pospołu złupić portu.
   Analogij do piratów bym tu i widział więcej, bo co Vulpian ongi żartobliwie spółdzielnią był nazwał, w rzeczy samej bliższe byłoby temuż pirackiemu urządzeniu, z tą różnicą, że tam się zaciągał człek wolny, a tuśmy mięli drabiny feudalnej w pełni i że tam, gdy jaki kapitan pirackiego nie szanował kodeksu, to długo się nie uchował, tak tu samowola niejaka była powszechniejsza. Jest tego i u Sienkiewicza ślad, gdzie ów niedoli siostry pana Nowowiejskiego opisując ustami brańca nad ogniem przypiekanego, przyznaje, jako to ją jeden drugiemu znaczniejszy zabierał dla folgowania chuci swojej...
  Aliści jako u piratów było z góry wiadomem jaką łupu cząstkę weźmie sternik, jaką bosman, a kapitan jaką, tak i u Tatarzątek najostatniejszy znał, że nie zostanie bez udziału swego, jeśli wyprawa profitną tylko będzie... A jeśli nie będzie? Ano to przyjdzie głodem przymierać, bo reszta gospodarki Krymu się już jeno na handlu solą z ichnich kopalin zasadzała*****, na podatkach i na handlu, o czem był już łaskaw Kneź wspomnieć:)
   Jeno, że te dochody nie prostym ordyńcom służyły, choć godzi się znów rzec, że jeśli już prawdziwie do najostatniejszych przychodziło terminów, to i chan, i wielcy bejowie, jako tam sakiewek na wspomożenie rozsupływali, a przynajmniej jako choć zapasami wspomogli... 
   Czegośmy jeszcze o tych nie powiedzieli najazdach? Ano tego, że niemała ich część odwetem też była, za najazdy kozackie, aleć i nie tylko, bo niejeden, nawet z wielkich panów, jako Samuel Zborowski czy Łaszcz, luboż "Diabeł" Stadnicki, własnych formowali tam watah zbójeckich, na skalę prawdziwie ogromną, i na ich czele najeżdżali już to Krymu, już to i majątków miejscowych. Wierę ja, że i niemało z tego, co się Tatarom przypisuje, osobliwie, jeśli żywa noga z osady nie uszła, to i to, co rodzimych padło ofiarą grasantów...:(
  I jedno jeszcze... Wejrzawszy na to, że koniec końców obie państwowości nasze, od rosyjskiego upadły bagnetu, zda się, że Tatarzy lepiej czuli skąd zły wiater duje... Nijakich nasze straty nie wytrzymują porównań z tem, co owi Moskwie czynili... Anno Domini 1571, jako Moskwy samej z dymem puścili, to i kilkadziesiąt tysiąców mieszkańców w tem ogniu ducha oddało; w czas Wielkiej Smuty zniszczono bez wyjątku wszytkie grody południowej Rosji, a jasyru na perskie i tureckie rynki pognano setki tysięcy ludzi! Szach perski Abbas Wielki, jako doń poseł był przybył moskiewski, udziwił się wielce, że ten kraj jeszcze stoi i że w niem jeszcze jacy pomieszkują ludzie!
  Jako zebrać te lata w kupie, w czasie których iście żeśmy przeciw sobie z Tatarstwem na wojennej stali ścieżce, będzie tego ledwo ćwierćwiecze... I żadną miarą tych strat i zniszczeń się porównać nie da z łupiestwem nibyż cywilizowanej Szwecji, co nas potopem na ledwo dwa lata pokryła! Weźmyż też i na to, że chanowie, nawet będąc wasalami sułtańskiemi, nie czynili czego i przeciw Turkowi sekretnie. Pod Wiedniem to Murad Gireja i Tatarów jego byłaż powinność przepraw na Dunaju pilnować, a że ów tego z rozmysłem najpewniej nie czynił, przeszedł był Jan III z całą polsko-niemiecką armią i mógł Kara Mustafy pognębić. Któż wie, jakoż by się ta pokończyła odsiecz, gdyby Girej był lojalnym więcej... A gdybyż jeszcze Tatarzy udział wzięli, czego nie uczynili, w bitwie po Wiedniu kolejnej... pod Parkanami, gdzie omal się losy całej nie odwróciły wyprawy, a Sobieski jeno chyżości konia swego i poświęceniu paru towarzyszy, żywota ocalenie zawdzięcza?
  Małoż na tem! Jest w islamie zasada, że ziemie na niewiernych zdobyte, winny się stać ziemią islamu (Dar al-Islam), słowem być nie mogą przedmiotem żadnych z niewiernymi targów czy negocjacji. A chanowie najmniej kilkakroć się zobowiązywali Rzeczpospolitej przekazać ziemie na Moskwie zdobyte!****** Jeno na przełomie XV i XVI wieku, gdyśmy z Moskwą wojowali, to mielim wówczas przeciw sobie i Tatarów krymskich... Pytanie jeno, czy nie dla tej przyczyny, żeśmy natenczas wielce blisko byli ze Złotą Ordą, z którą znów chan z Bakczysaraju koty darł... We wszelkich wojnach już z Moskwą późniejszych, był Tatar krymski aliantem naszem, rozumiejąc wybornie moskiewskiego księcia (tytułu cara nie uznawali, podobnie jak i my bardzo, bardzo długo...) uzurpatorem po schedę po dawnej wielkiej Złotej Ordzie sięgającym (carowie używali tytułu chanów i rościli pretensje do wszystkich ziem dawniej tą ordę składających). Batalije pod Konotopem (1659) i pod Cudnowem (1660) żeśmy wygrywali, mając Tatarów przy naszem boku, a i w niemałej, dzięki nim, części... O pomocy przeciw Szwedom wiadomo, za Sienkiewiczowego bohatera, Kmicica, sprawą, najszerzej, choć i tu dodać się godzi, że posiłki tatarskie było wielekroć potężniejsze, niźli oddziałek Kmicicowi w komendę oddany. Był epizod w bitwie pod Warszawą, że i nieomal zagon tatarski by Karola Gustawa pochwycił, któż wie z jakiem dla całej tej wojny skutkiem... Rzeknie kto, że aliant, to i się sprawował dobrze, choć też i sarkano, że tam gdzie co w przemarszach napadli, złupili i spalili... Ale aliant już nie byłby zobowiązany do tego, by z własnej woli, jako to chan czynił, pisać do wielmożów, co Jana Kazimierza odstąpili, gdzie ich "napominał", by "do wierności bratu naszemu wrócili, bo w przeciwnym razie ta sama szabla, którąśmy przepędzili Moskwę i poskromili Kozaków[...] spocznie na waszych karkach wyniosłych..."
   Przyszło do tego, że ich nieledwie na dworze rozumiano własnością swoją i ta osóbka niewielkiego rozumku, co jej był Jan Kazimierz królową uczynił, Maria Ludwika, inszej pisała Francuzicy: "Gdybyś kiedy potrzebowała Tatarów, pisz do mnie, dowódca ich jest moim przyjacielem i powiada, że okrom króla i p.Czarnieckiego tylko mnie jedną szanuje."
   Pokój w Karłowicach (1699) ugruntowujący znaczne Turcji osłabienie, dał i Tatarom swobody wielekroć więcej. I z tego to, choć i jeszcze z wcześniejszego - pomiędzy bitwą wiedeńską a onym pokojem - czasu, pochodzą najpiękniejsze fragmenty z korespondecyi dyplomatycznej ich i naszej:
   Jan III do chana: "Do Moskwy nie mam z przyrodzenia chęci, a do Tatarów przyjaźń dawna i znajomość stara [przypominam, że za młodu był Sobieski na Krymie więźniem - Wachm.], i humor rycerski jeden ciągnie i zobowiązuje."
  Poseł polski do chana: "Król [Sobieski - Wachm.] jest i być chce tak jako był z dawna dobrym chanowi i całemu jego domu przyjacielem. Bejów, mirzów i cały naród tatarski ma u siebie w wielkim poważaniu i aby szable ze sobą były złączone tych dwóch narodów z serca życzy."
  Chan do Augusta II Mocnego: "Przyjaciółmi waszymi być chcemy, zwłaszcza, że naród polski, nad inszych chrześcijan od dawnego czasu z Tatarami mając przyjaźń, jeden drugiemu pomoc sobie dawali."
  I perełka sama w sobie, której wyrzekł był poseł tatarski na audiencyi w Warszawie u Augusta Mocnego, będącej w gruncie rzeczy deklaracją pomocy przeciw Rosji [rzecz się miała zaraz po Sejmie Niemym 1717 roku-Wachm.]: "Gdy przyjaciel choruje, powinien go przyjaciel pytać, co go boli. I Chan Jegomość, widząc Rzplitę osłabiałą, pyta się, co jej dolega i jeżeli [w jaki sposób-Wachm.] nie może pomóc?"
  O zapożyczeniach językowych (nawet nasz staropolski "ułan" jest przecie tatarski:), kulturowych się już i nawet nie rozwodzę, bo nadto długą się nota ta czyni... Jednego jeno rzeknę, że Jan Sobieski, człek przecie wielce światowy, co kucharza jeno Francuza uważał i jako mu ów służby w środku wyprawy wymówił, żalił się Marysieńce niepomiernie, mody bynajmniej nie z Paryża wyglądał, a do rezydenta swego w Bachczysaraju pisał "Jakaż moda najforemniejsza w Krymie teraz?"
  Kończąc już tych wynurzeń może i nadto przydługich... Któż wie o licznych polskich i litewskich żonach czy nałożnicach bejów, a i chanów nawet? Wiedział Mićkiewicz, jako "Sonetów Krymskich" pisał, bo żonie najumiłowańszej XVIII-wiecznego chana, Kryma Gireja, poświęcił "Grób Potockiej".*******
  Któż wie, że gdy w 1917 roku, po lutowej rewolucyi, co caratu zmiotła, na Krymie próbowano dawniejszego tatarskiego państwa wskrzesić, a na jego czele polski stanął Tatar, Maciej Sulkiewicz, a wspomagali go w tem dziele na tyle liczni pobratymcy insi (jeden z ministrów był chrześcijaninem), że bolszewicy tego mięli za intrygę naszego wywiadu. W 1920 roku posłowie tatarscy do Ligi Narodów wnosili o to, by... Polsce protektoratu przyznała nad Krymem! Cała międzywojenna, antybolszewicka emigracja tatarska siedziała w Polsce i tu działała na rzecz państwa przyszłego swego... I któż wie o tem, że pierwszą książką, jakiej w 1989 roku mogli wreszcie wydać Tatarzy na Krymie nie w znienawidzonej cyrylicy, a w alfabecie łacińskim, były... "Sonety Krymskie" pióra człowieka, co do ojczyzny swej wołał "Litwo!", ale w sercu i duszy czuł się najpełniejszym Polakiem...
_____________________________
* nawiasem to osią konfliktu tego, była haraczu wysokość, jakiej winna genueńska Kaffa (dzisiejsza Teodozja) chanatowi płacić. Wygnany Mengli Girej haraczu uwiększać nie chciał, znając, że owcę lepiej strzyc, niż zarżnąć, przecie powstali przeciw niemu możni i bracia, zaś rzecz się pokończyła tem, że za interwencyją turecką utracili i Kaffę i niepodległość swoją...
** "mąż pełen dobroci, człowiek łagodnych obyczajów, skory do dobrych uczynków". Jeśli by dalej Długoszowi wierzyć, to miał Hadżi Girej proponować Kazimierzowi Jagiellończykowi, że gdyby ten zechciał i rozkazał, to "gotów był z całą potęgą pójść chrześcijanom na pomoc przeciw Turkom".
*** Wojna chłopska 1525 , której przyczyn dziś wiemy, że i w głodzie, zmianami klimatycznemi wywołanemi szukać przychodzi (Remmert), zasię religijne ruchawki nie jeno w Niemczech samych, aleć i w Europie niemal całej, wszystko to, aż po wojny trzydziestoletniej kres znakomicie pracowało na rzecz uwiększenia osadnictwa naszego, w tem i ukrainnego...
**** Czegoś takiego bym upatrywał w do dziś niewyjaśnionej sprawie wyjątkowo ospałego i nieudolnego działania hetmana Zamoyskiego, gdy Tatarzy się w 1594 roku przez nasze Podole i sporne Pokucie na Madziara wyprawili. 
***** Nawiasem wielce intratnej, bo przecie łacniej było jej, mimo wszytko, do Kijowa dowieść, czy do grodów inszych, że i o anatolijskim wybrzeżu nie wspomnę, jako wozić tam na świata kraj, soli wielickiej...
****** Po zawarciu sojuszu w 1654, pisał wielki wezyr tatarski do kanclerza koronnego: "Cokolwiek wam wpadnie w ręce z zamków moskiewskich jest wasze. Dajcie im w skórę."
******** Istniejące do dziś w Bachczysaraju mauzoleum i fontanna smutek chana miliardem łez ilustrująca opisywał i Puszkin ("Fontanna Bachczysaraju")

06 stycznia, 2014

Stowarzyszenie Zapomnianych Wynalazców VI : o nartach prehistorycznych...

   Komu by wola była do dawniejszych z tegoż cyklu opowieści powrócić,  ten tych not za porządkiem znajdzie wszytkich w kategoryi swojej, osobnem uszykowanej ordynkiem po prawicy od Archiwum niżej...

  Dziś zaś, że nam pora zimowa, choć po aurze byś tego może i nie odgadł, Czytelniku Miły, to się za sprzęty weźmiem zimowe, osobliwie zaś te dwie deszczyny, co ich szaleńcy boży zwykli do stóp przypinać i śmierci na nich szukać, co się i czasem któremu nawet dokonać udaje...:(( Jeśli by się zdało komu, że to rzecz jaka extraordynaryjnie nowa i naszym jeno przypisana czasom, to nader przykro mi go rozczarować przyjdzie, zaś za dowód malowidło naskalne przedstawię, co go na norweskiej insuli niedużej Rodoy naleziono, a owo niechybnie nie młodsze, jak dwóch i pół tysiąca lat przed Narodzeniem Pana Naszego liczące...

               

                               

  Wypisz na nim, wymaluj człek to, co może i tych nart nam znanych ma podług mody dzisiejszej przydługich krzynę, aliści pomnieć upraszam, że one najpewniej do komunikacyi, nie zaś rekreacyi służyły i w takiem zapewne kształcie łacniej biegaczowi onemu było szczeliny w lodowcu forsować... Widać też, że ów jednem się jeno odpychał kijaszkiem, na podobieństwo może wioślarzów czólno wodzących, i jedno, co niepojętem się zda, to owe jakie uszyska dziwaczne, choć to może jakie nie nadto udolne czapki-uszanki sportretowanie:)) Baczyć też i proszę, że człek ten podług nader nawet surowego instruktora ma sylwetki cależ poprawnej, do przodu podanej w korpusie i na kolanach przygiętych...

 Aliści komu zda się, że to narciarz najstarszy z poznanych, to tu znów go rozczarować przyjdzie, bo w torfowisku wpodle osady Wis przy Uralu leżącej, wyszukały archeologi fragmentów konstrukcyi najmniej ośm lat tysiąców liczącej, co gdybyż nie ów torf niepodobieństwem by było zgoła, by się do naszych poradziło przechować czasów!

                                     



  Tu na uwagę szczególną ów dziób, czyli też hak na narty przodzie zasługuje... Najpewniej owo rzeźbienie w kształ łosiowego łba, okrom może i jakiego wierzenia symboliki, nader praktycznej miał funkcyi, a to jako hamulca może, luboż i pomocy przy podchodzeniu pod górę...

  Przy znaleziskach tak dawnych nowinkami się zdają wieści z odległego Kitaju, gdzie kronikarz cesarski pod rokiem 640 po Chrystusie odnotował przybyszów z plemienia nomadów Lui-Kuei, co jak się zdaje wpodle dzisiejszego Bajkału pomieszkiwali, o których tak pisał:

  " Ponieważ ich kraina tak często pokryta jest śniegiem, posługują się oni deskami o długości dwóch metrów i szerokości osiemnastu centymetrów, na których ślizgają się po śniegu i polują na jelenie i inne zwierzęta..."

  Przy tem już się i niemal wczorajszemi zdają relacyje ze Skandynawiej z wieku po Chrystusie XIII, gdzie z absolutną nam wiedzieć pewnością, że w czas bitwy pod Isen (1 200 r.) wpodle Oslo, norweski król Sverre, szpiegów na nartach użył, by wroga wypatrzyli, zaś po dziś dzień nam pamiątka po zdarzeniu o sześć lat późniejszem, gdzie dwóm strażnikom w jeździe na tych nartach biegłych, inszy z królów norweskich, ówcześnie jeszcze pacholę, Haakon Haakonson żywota zawdzięcza ocalenie. Owi bowiem pędraka do nart przypiąwszy i między sobą wiódłszy, uciekli prześladowcom, co go ubić chcieli i uciekali tak kilometrów dzisiejszych pięćdziesiąt, czego do dziś pamiątką jest bieg doroczny tegoż króla imienia, na takiem właśnie dystansie rozgrywany...

P.S.

  Pomieszczam słów poniższych takoż w cyklu "wynalazczem" bo choć o nijakiem on inszym nie stanowi dokonaniu, tak w sensie rozważań nad etymologiją polskiej nart nazwy, continuum to niejakie do treści poprzedniej, temuż słusznem mi się zdało, by w kupie były pospołu...

  Indagował mię ongi w tejże intencyi Imć Vulpian Dociekliwy i słuszna, a że rzecz jest z dawna nader niejasną, mnie zaś wiedzy w tej mierze nie staje, tedy zrekapitulować sobie pozwolę, coż dopotąd w tej mierze obmyślono...

  Najwięcej tu za Brücknerem powtórzyć przyjdzie, co wyrazu tego wiązał ze zbitką "nárt", co u Czechów i w Polszcze dawniejszej znaczyć miało część stopy: przyszwę, która to przyszwa dziś już jeno na oznaczenie części buta do podeszwy przyszywanego u nas przeszła. Ówże rozbijał tegoż słowa jeszcze na "na" i "ret", "rta" co szpicę znaczyło, a czego ślad w starocerkiewnym pozostał "rût", co takoż szpicę czy jaki dziób inszy oznaczać miało.

  Ciekawość, że Brückner sam jeszcze jednego nart podaje znaczenia, a mianowicie w szesnastem wieku w Wielkiej Polszcze tak czasem lasy zwali. Przytwierdzeniem niejakiem teoryi Brücknerowej Słownik Języka Polskiego Karłowicza, Kryńskiego i Niedźwiedzkiego z 1904 roku, gdzie narty w trzech podają znaczeniach, a okrom tegoż najwięcej nam znanego mamyż i "przedniej części cholewy z przyszwą" takoż i anatomiczego jako "część stopy będąca poniżej kostek, do przedstępia sięgająca".

  Z przełomu wieków XVI i XVII mamyż z Polski w nieodległem czasie trzech xiąg, gdzie o nartach pisano. Najpierwszej było być xiędze, której in linguam latinam spisał Aleksander Gwagnin, Italczyk, co w służbie Zygmunta Augusta i Stefana Batorego wojował, a lat ośmnaście był rotmistrzem pod komendą mającym załogę Witebska. Dwie insze to memuary Wacława Dyamentowskiego ("Dyariusz" z 1606 roku) i "Dziennik" Jana Piotra Sapiehy z 1609. Że Gwagnin najpierwszy ze swą "Sarmatiae Europeae descripto", a przy tem i najpełniejszy, bo też i zamierzenie miał ów Italczyk ambitne, by jeografiej i historyjej Polski, Prus, Inflant, Moskwy, Litwy i Tatarii w swem dziele pomieścić, tedy na jego opisaniu Sarmacyi się skupim.

  Dzieło to światło dzienne ujrzawszy in Cracoviam Anno Domini 1578 wrychle po całej Europie wznawiane było a to w Bazylei, a to w Lejdzie i bodaj po XVII kres stulecia najpełniejszym było w Europie kompedium do spraw ludów, jak je ówcześnie zwano "Północy"... Wzmianeczki dwie nas tu szczególnie zajmujące tytulikami już dowodzą, jakoż zwano ów komunikacyi rodzaj: "Nartae" i "Mirabilis curcus in Nartis". Nawiasem, to przez czas niejaki, nim Angielczykowie za Skandywami swego "ski" nie upowszechnili, owe "narty" za Gwagninem przyjęte i w okcydentalnych krajach za miano rozpoznawane służyły...

  Pisze nam Gwagnin, a ściślej tłumacz jego, Paszkowski*, bo to za nim powtarzam:,........ a tych Nart wszyscy niemal narodowie północni w Moskwie, na Rusi i po stronach Ukrainnych używają...". Na nartach tych można było osiągnąć nie tylko znaczne szybkości, lecz również skakać, tak że ich na koniu, by nie wiedzieć jak rączym dogonić nie można, albowiem koniowi wielkość śniegów i gór są przeszkodą. Ale ci , którzy na nartach biegają, góry, jamy, kłody łatwo przeskoczyć mogą....".

  "Rusini na nartach bardzo prędko po wierzchu śniegu biegają; a te narty są drzewiane, przydłuższe, żelazem podłożone ze spodu, na dwa albo trzy łokcie wzdłuż; które na nogi miasto trepek włożywszy, kosturkami przydłuższemi na końcach zaostrzonemi podpierając, bardzo prędko wciąż bieżą"

  I jeśli co jeszcze moje tu wątpienie budzi, to to, że po prawdzie archaicznej moskiewskiej na to formy nie znając, nie wiem zali i u Moskali gdzie owych nart nie było. Dziś przecie po nich śladu nie zostało, bo owi nie na nartach, a na "лыжaҳ" ("Łyżach") biegają i jeżdżą, podobnie jak Ukraińcy dzisiejsi. Aliści jeśli się języka chwycim białoruskiego, to tam ów ślad przetrwał, bo pod Mińskiem i Pińskiem jeżdżą na "irtach", a z ziem przez Gwagnina opisywanych jeszcze większych turbacyi Litwa przyczynia, bo tam znają nie narty, a "slides", co może jaką onomatopeją jest na dźwięk po śniegu drewna suwanego...

  Spomnieć się jeszcze i godzi, że po szwedzkiem potopie żeśmy w kraju nart mieli porzuconych niemało, co kmiotkowie lat jeszcze dziesiątki później ich używali ochotnie, aliści dla nich i dla nart naszych późniejszych cależ insza nazwa służyła. Ano bowiem dla wygięć swoich, co je koślawością rozumiano, jeszcze i w dziewiętnastym wieku, gdzieniegdzie w Polszcze wołano na nie "kośle".

_____________________________

* "Kronika Sarmacyej europejskiey" z 1611 roku




01 stycznia, 2014

O styczniowych czynnościach gospodarskich...

 Nota niniejsza przypomnieniem jest z cyklu całego, co się ongi na starym jeszcze mem blogu narodził, gdym poradnik praktyka szesnastowiecznego, Imci Teodora Zawackiego* począł Lectorom Miłym wystawiać dla zobrazowania ogromu pracy w folwarkach dawnych czynionej, jako i tego, jakiem potężnem przedsięwzięciem logistycznem był folwark takowy i jak rozlicznej od wiodącego go wiedzy wymagał.  Lectorom Miłym nieustających uśmiechów Fortuny życzymy i dobrodziejstwa urodzaju, każdemu na włościach jego, nieważne, czy się owe liczą w hektarach, czy w doniczkach...:)
"  Styczeń z srogimi mrozmi, z nowym latem [rokiem-Wachm.] chodzi,
    W nowe lato i stary kożuch nie zaszkodzi.

- W Styczniu może każdy zrozumieć, co za rok będzie, bo gdy pogodny początek, środek i koniec tego miesiąca będzie, tedy i rok dobry będzie.
- Słomą dla bydła, aby dobrze szafowano w tym miesiącu, kędy jej mało, doglądać, bydło dobrze karmić i pilnować go.
- Nasienie na lato i insze zboże młócić i od młocników porządnie odbierać i na śpichlerze sposobne sypać; zboże przerzucać [czyli szuflować z czasu do czasu, by się nie zaparzyło i nie pleśniało- Wachm.] [...]
- Karmne wieprze bić w ostatniej kwadrze.
- Do gumna aby się świnie nie zakradały, tego pilnie strzedz, bo nie tylko szkoda, ale i sromota. Przeto ma się starać gospodarz rządny, aby gumno zawarte miał.
- Drzewo ze pnia rąbać przed św.Fabianem i Sebastianem [20 Stycznia-Wachm.], w ostatniej kwadrze, gdy miesiąc jest pod ziemią, na budowanie, także na obręczy i na insze statki domowe, bo takie drzewo długo trwa.
- Suszony owoc, jako jabłka, gruszki, kwaśną kapustę, marchew i insze jarzyny tego i przyszłego miesiąca najlepszy czas jest przedawać, póki młode, zielone ziółka i jarzyny nie nastąpią.
- Cynów wszelakich**, - gdzie jest dębina, tam kołów, słupów, - gdzie sośnina, tam żerdzi, dylów i drew do palenia, łuczywa na kominy, - nawozić, narąbać; także wszelkich statków naprzyczyniać, tak tych, które doma urobić może, jako i kupnych, kędy las - leśne, gdzie garncarz - z gliny, gdzie kowal - z żelaza.
- Gnój, który od św.Marcina [11 Listopada-Wachm.] na kupy był kładziony, przewracać, ten, co był na spodku, na wierzch, aby dobrze ugnił.
- Kto też ma co budować, abo co zwozić; jako sól, żyto do śpichlerza, na saniach niech to odprawuje, bo łacno wszelkiej materyi na budowanie przyczyni i zwiezie, co się mu będzie podobało; bo saniami lżej i bliżej drogę przez błota i rzeki wyprostuje.
- Pługu, brony, wozu i inszych sprzętów poprawiać.
- W Styczniu najlepsze są ślimaki, kto je rad je.
- Popiół, kędy leśnemi drwami palą, zbierać i chować rządnie; chmieliny też i makowiny palić na popiół.
- Na cienki płótno cienko kazać prząść; obrusów, ręczników, serwet, dostatek kazać tkaczom zrobić.
- Kury i gołębie pośladem karmić.
- Z jarki gorzałkę kazać palić.
- Owies rozprzedawać, bo pod ten czas nadroższy bywa; dla siebie go i dla przyjaciela z potrzebę zostawiwszy.
- Masło i mleczno rozprzedawać.
- Podły drób bydlęcy w beczki solić.
- Owcom olszowe liście dawać, która go jeść będzie o tym czasie, ta jest zdrowa, która nie, ta choruje na wątrobę i płuca [...]
- Kokoszy żeby prędzej niosły, dawać im podczas tego miesiąca suszony groch, owies, abo też suszony chleb.
- Tatarkę młócić i co podlejszego ziarna i co namniejszą na nasienie schować, bo taka, jako powiadają gospodarze, najlepiej się rodzi.
- Sieczkę rzezać bydłu wymiarem a porządnie i koleją, bo słomy bydłu, owcom, stadu i kozom siła wychodzi; a gdzie jej nie wiele bywa, ladę z kosą do rzezania sieczki, a kocioł do grzania wody mieć, tedy łacniej sieczką niż słomą, dobytek przechować się może.
- Gdzie stawki są, które oddechu potrzebują, opatrować to i na każdy dzień przeręble kazać przerębować, aby ryby mogły trwać a nie pozdychać; toż czynić i przyszłego miesiąca, także i w Grudniu, gdy zimno prędko nastąpi.
- Sieci na ryby rozmaite, do wielkich i małych stawków dziać i skręty na powrozy do nich gotować; a kędy puszcze i zwierz jest, sieci przyczynić i zdartych poprawić.
- Pszczoły przenosić na insze miejsca.
- Dziewki mają kądziel prząść, pierze drzeć, groch obierać, grzyby suszone krajać, także wędzoną rzepę.
- Tegoż miesiąca bydło rozmaite, komuby [tak w oryginale-Wachm.] podchodziło, ma być kupowane; także kury, gęsi, kaczki.
_____________________
* - wszystkie części z xięgi Imci Teodora Zawackiego sub titulo "Memoriale oeconomicum" z 1616 roku,
** -Jakeśmy to już grudniem Anno Domini 2010 wykładali: cyn - takoż czyn oznaczał jaki materiał drzewny, nigdy wyrób gotowy. Dziś byśmy to może półfabrykatem zwali drzewnem, zatem wszelkie bale, deski, krokwie, koły, słupy a i drobnica wszelaka w tej mierze.