31 grudnia, 2017

Obyście...

Wszytcy w zdrowiu jak najlepszym tego roku odchodzącego żegnali, jedni z żalem i na rok nowy z nadzieją, insi, jako i ja nawet i może z myślą, by przepadł precz i oby się taki długo nie przydarzył... Ci, których stać jeszcze na jakie nadzieje in futuram pokładane, onym życzę by się ziściły... A wszytkim by ten nadchodzący nowy nie przycisnął nas tak, żebyśmy i za starym nie zatęsknili, jako za tym, co wcale nie był taki zły... I z tym optymistycznym akcentem etc.etc... kłaniam nisko, za zdrowie i pomyślność przepijając Waszą...

               

30 grudnia, 2017

O brnięciu przez wspominki...

które to dopadły mnie nieuchronnie, jakem brodził przez czeluści dawnego mego bloga, na onecie jeszcze tkwiącego, którego podobnie jak i niemałej części z Was, przychodzi ninie pora przenosić, by na zmarnowanie nie poszedł tak mój trud, jak i Waszych i Waszych poprzedników myśli i uwagi...
   A skorośmy przy tem, to słów paru bym poświęcić pragnął takim, co to już nie przeniosą, nie zadbają o swoje dawne blogi, czasem porzucone ze zniechęceniem, a czasem osierocone, jako te psiny nieszczęsne, co miesiącami swoich pań i panów odeszłych na niebiańskie spacerniki, wyglądają...
   Jednym z takich, ongi mi bliskich miejsc, a i dziś nostalgiję budzących był blog "Na padoku", przez dwie prowadzony niewiasty, młodszą Karminę, stajnię na Uznamie czy tam Wolinie prowadzącą i starszą, Panią Teresę Szydłowską, szerzej ongi znaną jako Babka z Gdyni, z którą mi się wielekroć więcej skamracić przyszło, nie jeno dla końskich zamiłowań, ale i dla mnóstwa pospólnych znajomych, podobnych experiencyj i zainteresowań, nareście dla Onej zasług w niepowszednim dziele odtwarzania przepadłych w zawierusze wojennej kopii dawniejszych krzyżackich chorągwi, pod Grunwaldem zdobytych, opisanych w "Banderia Prutenorum" i na Wawelu zawieszonych.
   Rozeszły się gdzie w zawierusze poprzedniej z Onetu emigracji drogi nasze i grubo po czasie żem wieści powziął, że Pani Teresy nie masz już wśród nas:

   A mnie, po niezapomnianej Babce z Gdyni pozostało jeszcze jedno, niezwykle osobiste wspomnienie: nota, której Ona mnie poświęciła, a której po niemałej rozterce, czy to aby nie nadmierna mną kieruje megalomania, umyśliłem tutaj wkleić, miarkując, że link będzie jeno chwilowy i że miejsce to całe zniknie niebawem, a ja stracę tą możność czytania tych słów, które w chwilach zwątpienia przywracają człekowi wiarę w sens tego, co czyni...

Wachmistrz

 czyli perły wydobyte z lamusa
Blogów mamy w sieci pod dostatkiem, politycznych, rozrywkowych, wyznaniowych, a nawet jak donosi prasa sponsorowanych przez rządy innych krajów. Jest to kopalnia wiedzy o ludziach, piszących i komentujących.
 Ale blog naszego Wachmistrza to perełka, wśród tych, które zdarzało mi się czytać (Jedne z uznaniem, inne ze wstrętem i te omijam szerokim łukiem, choćby tylko by autorowi, któremu jest wszystko jedno kto i co u niego pisze nie napędzać „statystyki”)
Wachmistrzowe pogderanki „to kopalnia wiedzy historycznej, okraszonej dowcipem i piękną, staropolską mową. Kryteria odwiedzania blogu są klarowne, toteż u Wachmistrza „bywają” koneserzy spragnieni poszerzenia swojej wiedzy historycznej, popartej solidną dokumentacją, ale i odbycia swoistego seansu, przyprawionego ze swadą odrobiną „pieprzu”.
Rychło dopytaliśmy się współznajomków, zarówno w okolicy, gdzie nasz Wachmistrz działa i pracuje, jak i nawet takich zabawnych wydarzeń, jak skrzyżowanie naszych dróg w Zimę stulecia, o czem pisałam, a Wachmistrz komentował.
Zdarzają nam się i spory, jak w wypadku słynnych „Organów” W. Hasiora na Snożce, ale i tak dobrze się porozumiewamy mimo różnicy zdań.
To Wachmistrz na naszej stronie Gth. prostował moje nieścisłości dotyczące Rtm. Wołoszowskiego, za co bardzo wdzięczna jestem, a Prezes osobiście dziękował.
Będąc z zamiłowania historykiem – Wachmistrz wydobędzie spod ziemi wszelką wiedzę na każdy podjęty temat. Jest rannym ptaszkiem z naturą skowronka.
Nie ruszy do pracy, nim nie odpowie na komentarze, dorzuci poszerzającego temat linka. Ma też rubrykę swoistego staropolskiego poradnictwa, z której przyznaję często korzystam.
Dowcip w postach Wachmistrza, aż się skrzy! Jak w opowiadaniu przedświątecznym, kiedy to nabyta na Gwiazdkę choinka nagle zmniejszyła obszerny dom Wachmistrza.
Jest też wiernym i lojalnym przyjacielem swoich gości, dość powiedzieć że i zmagania z nieuleczalną chorobą blogowemu przyjacielowi nie przeszkodziły w kontakcie z autorem do ostatniej chwili. Piękny to dowód, że Wachmistrz czule przyjaźnie pielęgnuje.
 T.Sz. 24.03.09








KATEGORIE: Na padoku

8 Komentarze

  1. wachmistrz@poczta.onet.pl
    27 marca 2009 o 12:02
    Toż to hagiografia jaka, nie recenzyja:))) Tylko patrzeć, jak poczną procesu beatyfikacyjnego, a wtedy tom przepadł, bo i słów grubych zaniechać wypadnie, do piwniczki się jeno po zmroku przekradać i o dzierlatkach przepomnieć…:)) Miłe Gospodynie, baczcież że nawet moja próżność ma swej miary:) Co bym jeno dopowiedzieć pragnął, to primo, żem nijakich nikomu nie naznaczał cenzusów ni kształcenia, ni inszych, temuż nic mi o żadnych nie wiadomo kryteryach, co bo komu wstępu do „Pogderanek” broniły… Nie masz tam tedy, że z szabliną jaką w progu stoję i przychodzących na zdrowiu, czy substancyjej szkoduję, jako jakich nie spełniają „kryteryjów”:))… Przeciwnie: rad żem każdemu, komu ochota owe pogderanki nawiedzić, tusząc, że każdy co dla siebie najdzie… Przestrzegam jedynie, że mowa moja nie jako apostolska „tak, tak, nie, nie”, a po sarmacku zakręcona i czasem iście wywinięta, że nie wiesz gdzie onemu smoku początek, gdzie koniec…:) Secundo, co prostować przyjdzie, to że choć iście ranne mi godziny najmilsze, to czem mi ostatnio później wracać przychodzi i łeb skołatany do podusi złożyć, tem rankiem wstać ciężej, temuż żem już nieraz przewinił srodze, bez onych tak wychwalanych responsów rankiem spraw ostawiwszy…:(( Domostwa też mi obszernego szukać na posesyi zeszło krzynę, nimem wymiarkował, że zapewne o chatynkę moją idzie, co sprostować się godzi, że obszerna ona jeno temu, kto sam w jakiem kurniku pomieszkuje, a sam znam moc domostw takich, przy których moje by za psią budę może się uchowało… Maćka Świętej Pamięci zaś, choć żem iście przez bloga poznał był, przecie insze też nas i złączyły sprawy, a że i ów w komitywie naszej widno nie same jeno widział przykrości, to i stąd ta nasza amicycja, co w tem przypadku się iście do grobowej okazała deski… Kłaniam nisko, raz jeszcze za słowa tak miłe obligowany:)
    • ~Babka z Gdyni
      27 marca 2009 o 14:59
      Prostoduszność moja, albo i naiwność- nie są to najgorsze cechy ludzkie Wachmistrzu! ;-)Tak opisałam, jak czytam i widzę na ekranie.Inny by może splendoru więcej dodał,albo rewerencji, ale Waść młody jesteś, to i psuć nie uchodzi,żeby z bombelkami nie uciekło co u Wachmistrza najwartościowsze.A pracy ponad miarę Wachmistrzowi życzę, póki ona jest lepiej, lub gorzej płatna zawszeć to wartość bezcenna.Nieraz się martwię o Waścinych rówieśników, czy też wszystkim tej pracy starcza.Serdecznie pozdrawiam z Gdyni.
  2. pinukel@op.pl
    28 marca 2009 o 13:36
    dzięki…weszłam sobie na bloga owego Waćpana….faktycznie przemiły blogas….ppozdrawiam serdeczniegramik
    • pinukel@op.pl
      28 marca 2009 o 13:50
      swoja droga dobrze by b ylo poczytac tego blogasa wiecej,…a nie tylko w Twoich komentarzach…..
    • ~Babka z Gdyni
      28 marca 2009 o 18:27
      Pinukel, to nie „blogasek” to porządny i bardzo dobrze merytorycznie przygotowany blog mówiący nie tylko o historii oręża, ale i o obyczajach naszych przodków, o czym, albo nie wiemy, albo nas nie uczono.Wypełnia tę lukę.Naturalnie dla miłośników historii.Pozdrawim wszystkich.
  3. Ekhm co ja widzę? Peon jakiś pochwalny czy mi się zdaje?;>;P
    • ~Babka z Gdyni
      28 marca 2009 o 18:22
      Zdarza się Pegaso, bo i jest to chwalebny wyjątek.Moze nie pean, ale wyraziłam swoje uwagi,a w dodatku Wachmistrz na koniach się zna, sam ma konia, już nie powiem,że w historii jeździectwa jest bardzo dobrze obeznany.Czytam Go zawsze z prawdziwą przyjemnością, bo o wielu sprawach nie wiedziałam.Nie zamierzam wykładać swoich racji, ale wydaje mi się,że człek całe życie się uczy, a w historii oręża polskiego (opócz czasów Króla Jagiełły) mam spore braki.



Treść komentarza *



   

23 grudnia, 2017

Wszytkim Wam Zdrowia i Spokoju w Bliskich najchętniej gronie...

  ...a komu by jeszcze i czas posłużył, a miło byłoby inszych spomnieć tradycyj czy obyczajów, to ku dawniejszym się notom moim tejże materyi poświęconym pokwapić się może. I tak "O obyczajach wigilijnych" żem już ongi raz pisał, co dziś widzę, że jeno krótkiemi było do tematu wstępem, któregośmy rozszerzali tutaj, gdzieśmy między inszemi o psotach wigilijnych pisali i o ściganiu się włościan na pasterkę spieszących... Tutaj żesmy cytacikiem obszernem z JMci Xiędza Kitowicza się sparłszy, o jasełkach pisali, a własną ręką zaś kolędników dawniejszych żeśmy jeszcze i tutaj opisali, oryginalne przy tej wojnie klechów z kolędnikami kolędnicze podziękowanie z roku 1615 podając. Zasię żem Lectorom Miłym starodawnych góralskich składał życzeń "Na scynście, na zdrowie..."Tutaj zasię żem własnej był alteracyi swej dał upust na durnotę ogólnonarodową, mniemającą karpia na wigilijnym stole mieć za obyczaj staropolski... Za okazyją, jako komu tego karpia, ryby dawniej rzadkiej i jeno na pański stół dawanej, chcieć prawdziwie po staropolsku na stół serwować, nie zaś jak leda kotleta schabowego na patelniej osmażonego, to tu ma przepisu na "Karpia po polsku w sosie szarym"... Ongi żeśmy roku minionego notą "O kradzieżach noworocznych" kończyli, dawniejszego tam a dziś przepomnianego cale obyczaju opisanie po krótkości ująwszy... Tutaj zasię, cytacikiem z Wincentego Pola się wsparłszy, żem prawdziwego znaczenia krzeseł pustych stawianych przy stole tłomaczył, tradycją dawniejszą i przedziwną mieszkulancją pogaństwa z krześcijaństwem będącą, aby onych mieć dla duchów...:)
   Nastroju odmieniwszy, bym jeszcze chciał wspomnieć przecudnej urody, choć smutną wielce "Kolędę ułańską" pióra Imci Minkiewicza.
   Was wszytkich przebaczenia proszę, żem dla turbacyj niezwyczajnych i czasu okrutnego niedostatku (tak wiem, że się tak nieledwie rokrocznie tłomaczę, aliści turbacyj los mi prawdziwie nie skąpi, a żem i nie coraz młodszy, to i może temuż z niemi coraz i gorzej sobie radzę...), żem Was nie ponawiedzał z osobna i każdemu życzeń, choć w cząstce tak cudnych, jakich mi szlecie wszelkiemi sposobami, nie rewanżował, w czem zresztą nie dopomagają coraz i liczniejsze, przez onet ladaco wymuszone, przeprowadzki Wasze... Póki co: niechaj Wam te Święta w rodzinnych, daj Boże, gronach spędzane, będą chwilą wytchnienia i spokoju... A jak się uda to i radości wszelkiej możebnej, a i we zdrowiu niechaj to wszytko się odprawuje... Czego Wam, jako i sobie samemu, życzy, nim pójdzie na te pokojowe święta mordować, kto co tam jest do zamordowania, siec, kto co jest do usieczenia, tłuc, kto co jest do utłuczenia i dusić, kto co tam jest do uduszenia...
              kłaniający się nisko
                                     Wachmistrz

17 grudnia, 2017

Jeszczeć o niegodziwościach listopadowych, czyli wielkiego odwrotu spod Moskwy szczegółów przygarstek...III

   Jakeśmy to w częściach uprzednich (I, II) wyłożyli, rzecz, choć wielce z zimą okrutną kojarzona, przecie od początku do niemal końca (czyli przekroczenia Berezyny)*, się w listopadzie zamknęła, miesiącu, który w Polszcze się więcej z pluchą niemiłą i wszystkich już liści opadem kojarzy, niźli z zamarzaniem na mrozie...
   Biograf marszałka Ney'a, Roman Bielecki, w odniesieniu do tego, co się przy przeprawach na Berezynie zdarzyło, napisał: "Nigdy jeszcze w jednym miejscu i czasie nie nagromadziło się tyle bohaterstwa i tchórzostwa, cierpień i poświęcenia, współczucia i dobroci dla bliźniego, a równocześnie podłości i samolubstwa." Pomijając moja ustawiczną skłonność do polemizowania, gdy słówko "nigdy" słyszę, to skłonny byłbym się z temi słowami zgodzić, ale i rozciągnąć je w czasie na cały ten nieszczęśny spod Moskwy odwrót...
  Historia adiutanta Davouta, pułkownika Kobylińskiego, rannego pod Małojarosławcem jest właśnie na istnienie tej pięknej strony ludzkiej natury dowodem. Marszałek poruczył rannego pewnej kompanii grenadierów z rozkazem zaopiekowania się nim, ale i z prośbą, by go, niezależnie od cyrkumstancyj, których im cierpieć przyjdzie, nie porzucali... Nieśli go na noszach, owiniętego kocami, zmieniając się w tem trudzie, na postojach zaś doglądając i karmiąc, choć sami ledwo co mieli do gęby włożyć. Ginęli i marli, ale wciąż nieśli rannego, nawet i wtedy, gdy ów sam ich błagał, by go porzucili i ratowali siebie... Ostatni żywy z tej kompanii grenadier samojeden owe nosze z cierpiącym pułkownikiem dociągnął do Wilna...
   A równocześnie działy się rzeczy, któreśmy już w części pierwszej za pamiętnikami Jakoba Walteran spominali, który pisał o potworzonych grupkach, które tylko o siebie dbały, walcząc w nieludzki sposób z innymi o byt i przetrwanie... Spominaliśmy los koni, które masowo ginąc, czas jakiś przedłużały jeszcze agonię ludzi, choć onych mięso częstokroć ciężko było uwarzyć, czy upiec, przy braku opału, lub odważnych do zbierania go wobec uwijających się wkoło Kozaków. Kapitan woltyżerów Charles Francois wspominał, że jadał "mięso końskie na wpół dogotowane, i to w taki sposób, że od brody po kolana bywałem ochlapany tłuszczem i krwią (...) Widziałem żołnierzy, jak klęcząc lub siedząc w pobliżu szałasów wgryzali się w końskie mięso niczym wygłodniałe wilki." Owo mięso, a po jego skończeniu się, powszechnie warzony "kleik Spartanina"** , zapijany wodą z topionego śniegu, nieuchronnie prowadził u wielu do dyzenterii, która zabijała żołnierzy Wielkiej Armii jeszcze bardziej skutecznie od kul i kartaczy, choć zapewne ustępowała w liczbie ofiar grypie, którą przywlekli służący w rosyjskich oddziałach Baszkirzy i Kałmucy. Dla osłabionych i wycieńczonych organizmów, dodatkiem zupełnie nieodpornych na nieznaną chorobę, skutki były takie, jak dla Indian amerykańskich zawleczenie im naszych chorób przez konkwistadorów...
  Choć znów przyznać przyjdzie, że owa grypa, czy kule nie odzierała tak bezlitośnie swych ofiar z godności. Kamerdyner Napoleona, Constant, wspomina widok całej kolumny takich nieszczęśników:
   "Jej [dyzenterii-Wachm.] ofiary obnosiły się ze swoimi straszliwymi szkieletami pokrytymi wysuszoną i siną skórą. Nagość tych nieszczęśników, którzy musieli zatrzymywać się co krok, była najbardziej przerażającym obrazem, jaki mogła nam ukazać śmierć. Inni, prawie sami kawalerzyści, zgubiwszy lub spaliwszy przy ogniskach buty***, szli teraz z gołymi nogami. Zamarznięta skóra i obumarłe mięśnie złuszczały się jak kolejne warstwy wosku. Kości były odsłonięte, a tymczasowy brak wrażliwości na jakikolwiek ból podtrzymywał w nich płonne nadzieje na ponowne zobaczenie domu rodzinnego."
  Inny oficer, major Leroy, wspominał "kilku żołnierzy i oficerów niezdolnych do zapięcia spodni. Ja sam pomogłem jednemu z tych nieszczęśników włożyć z powrotem jego przyrodzenie i zapiąć guziki. Płakał jak dziecko. Na własne oczy widziałem jak pewien major zrobił dziurę w siedzeniu spodni, żeby nie musiał się rozbierać, by sobie ulżyć. Nie był zresztą jedynym, który zastosował tak odrażające środki ostrożności."
 Roman Sołtyk, ongi bohater spod Raszyna, zanotował ze zgrozą, do czego żołnierzy doprowadzały warunki i cierpienia, które znosić musieli. Widział on "żołnierzy otumanionych, czy raczej upojonych panującym zimnem niczym alkoholem, jak rzucają się twarzą w ognisko i giną w płomieniach, podczas gdy ich kompanionom nawet nie przyjdzie do głowy, aby ich wyciągnąć." Inni strzelali sobie w głowę, lub prosili o to kolegów, a czasem ruszali do samotnej walki z Kozakami, by zginąć w boju, co nie zawsze było im dane, bo ci okrutnicy nie wojowali, jeśli naprawdę nie musieli, a pochwyconych najczęściej rozdziewali do goła i pozostawiali na mrozie.
   I tak ta, bardziej gromada nieszczęśnych potępieńców, niźli armia, dobrnęła do Berezyny, granicznej ówcześnie rzeczułki Wielkiego Księstwa Litewskiego, nawet i niegłębokiej, aliści w zwykłym czasie szerokiej okrutnie, a w tamtych dniach dodatkiem jeszcze, poprzez nagłą, a krótkotrwałą odwilż, więcej i jeszcze szkodą podtopieniami i połamaną w kry pokrywą lodową, po której przejść było nie sposób, a przepłynąć czy nawet i przejść po dnie, niepodobieństwem tak przez wodę zabójczo lodowatą, jak i przez owe kry na ludzi napierające, miażdżące ich i przytapiające... Miałżem ja w zamiarze onej przy Berezynie batalii, jako i samej przeprawy, opisać w części ostatniej, aliści zważywszy na okropieństwo i przykrość niewymowną, którą tym cyklem sprawiam Lectorom, nie wiem zali się na to odważę...
_______________________
* - do Wilna, co by można za kres tej wyprawy uznać, dobrnięto pod koniec pierwszej grudnia dekady. 
** - "Najpierw roztop trochę śniegu, pamiętając, że musisz zużyć go dość dużo, by uzyskać niewielką ilość wody; potem rozmieszaj w niej mąkę; następnie , wobec braku tłuszczu, wrzuć trochę smaru do osi, a wobec braku soli, odrobinę prochu. Podawaj na gorąco..."
*** - mechanizm takiego nieszczęścia był stosunkowo prosty; odmrażanie kończyn to efekt swoistego odcinania przez organizm krążenia krwi od części, które z punktu widzenia organizmu stają się nieefektywne i uciążliwe. W efekcie wielu żołnierzy usiłowały zagrzać zgrabiałe i zamarzające kończyny trzymając je możliwie najbliżej ognia, a gdy zasypiali lub tracili przytomność, nie kontrolowali tego, gdy zaczynały im się palić buty. W latach trzydziestych i czterdziestych we Francji weteranów spod Moskwy poznawano po charakterystycznym, kaczkowatym chodzie, którego nabywali po amputacji dużych palców u stóp, najczęściej padających pierwszą odmrożenia ofiarą.

10 grudnia, 2017

Święto 1 Pułku Szwoleżerów

Grudniową porą nam przyjdzie obchodzić ostatniego w tem roku pułkowego obchodzić święta, za to nie byle jakiego pułku, bo 1 Pułku Szwoleżerów Marszałka Józefa Piłsudskiego (i tylko taka pisownia jest prawidłową, a nie często, acz błędnie: imienia Marszałka etc.), których dzieje i cośkolwiek z tradycyj żem już tu był opisywał w trzech nawet dla ogromu materyi częściach: I, IIIII, tandem jako komu miło byłoby ich spomnieć wraz ze mną to i ku tamtym notkom upraszam, gdzie się cofniemy i do napoleońskich czasów, aliści nie pożałujemy czasu ani i na arcyosobliwe Kijowa zdobywanie w dziewiętnastym roku, a i o Wieniawie słów parę...:) A w kropeczkach możecie sobie między inszemi aż w czterech zupełnie różnych utworach posłuchać nutek tych samych, ze szwoleżerami u nas kojarzonych...:) Ostatnia zaś jest fragmentem "Popiołów" w wersji Wajdowskiej, o której w ostatniej z tych części wspominam słowami Daniela Olbrychskiego, który opisywał tragiczny wypadek przy kręceniu tej sceny zdarzony, który żywota pozbawił filmowego konsultanta, legendę naszego jeździectwa, oficera szwoleżerów i olimpijczyka, majora Adama Królikiewicza...

Cytat miesiąca, czyli niejakie post scriptum do notki "O niegodziwościach listopadowych"

  Po prawdzie to już grudzień, aliści zawszeć ta choć ostaje pociecha, żeśmy części pierwszej choć w listopadzie zaczęli...:)
   Zełgalibyśmy okrutnie, gdybyśmy nie wspomnieli, że Bonaparta przed tą eskapadą nie przestrzegano... Gdy w przeddzień inwazji umyślił własną osobą się na brzeg Niemna wybrać, by przepraw obejrzeć, zdarzyło się, że szarak jaki koniowi spod kopyt nieledwie pyrgnął, a wierzchowiec nowinom takim niezwyczajny, przeląkł się tego okrutnie, jako to u koni zwyczajnie, że ich byle co płoszy. Napoleon nigdy jakim jeźdźcem nie był szczególnym, co i widać po tym, że zawszeć w długich podróżach wolał swojej berliny*, niż siodła. Ano i co tu będziem wokół prawdy kołować: zleciał nieborak i stłukł sempiterny, co świta onego za zły znak przyjęła i sam Berthier począł go namawiać na odstąpienie od zamysłów, a i insi przyklasnęli, wodzów rzymskich pamięć przywołując, co przed batalijami wróżyć kazali i dla drobniejszych znaków przeciwnych potrafili się cofnąć...
  Nikt jednak nie był więcej trafnym, jako własny cesarza posłaniec do służby dyplomatycznej w Rossyi, attache wojskowy przy francuskiej ambasadzie, pułkownik de Ponthon  , który uczynił to następującemi słowy:
"Ludy pod  Pańskim jarzmem, Sire, nigdy nie będą prawdziwymi sprzymierzeńcem. Pańska armia nie znajdzie ani żywności, ani furażu. Pierwsze deszcze spowodują, że teren będzie nie do przebycia**. A jeśli kampania przeciągnie się do zimy, jak Pańskie oddziały zniosą temperatury minus 20 czy 30 stopni?"
_____________________
* - wehikuł specjalnie dla cesarza skonstruowany, gdzie i może by rzec można, że jakich dzisiejszych kamperów pierwowzór. Okrom resorowania niezwyczajnie starannego, wyposażenie miała iście imponujące: miejsce do spania, podręczną bibliotekę, zestaw map sztabowych, serwis podróżny, utensylia toaletowe i kuchenne i wiele poręcznego drobiazgu. Jako jej przechwyciły Prusaki po bitwie pod Waterloo i królowi swemu odesłały, ten onej wyposażenia rozparcelował jenerałom swoim i faworytom na pamiątkę i tak książę Ferdynand Radziwiłł dostał z tegoż dostatku srebrnej szkandeli do ogrzewania pościeli, której, kto ciekaw, może i dziś podziwiać w zbiorach Muzeum Narodowego w Warszawie.
** - choć to powinien był Napoleon zrozumieć, skoro po kampanii na naszych ziemiach w 1807 roku stwierdził, że w Polsce spotkał się z piątym żywiołem: błotem. Wielkiej Armii wprawdzie roztopy nie dokuczyły tak, jak Wehrmachtowi w 1941

03 grudnia, 2017

Do noty o grochowiankach i "Zemsty" post scriptum czyli znów o wyrazach przepomnianych...

  Za sprawą noty ostatniej o grochowiankach, gdzieśmy się exemplum posłużyli fredrowskim wyszła i pobocznie kwestyja insza, a mianowicie młódź nam zbłądziła tegoż dzieła Imci Aleksandra inscenizacyję szkolną szykująca i z tekstem fredrowskim się biedząca... Ano i gdy mię zapytali jakąż to dywidendę Dyndalski w przywołanej scenie Milczkowi obiecuje, że by go z rąk Cześnika spotkać miała przy pojedynku sposobności, pojąłem jakem już z osłupienia był wyszedł, że siła nam tu tłomaczeń jeszcze nieraz czynić przyjdzie, by prosty, zdałoby się tekst sprzed ledwo dwóch stuleci, zrozumiałym uczynić. A że, jak mniemam, Lectorom Moim takoż tych objaśnień nie zawadzi, to i przywołuję, com szkolnikom tłomaczył, że w słowach
                   "Bo jak machnie po pętlicach,
                    Zdywiduje, jak Bóg Bogiem."  
nie idzie o żadną dywidendę, a o toż same słówko łacińskie znane z proverbium "Divide et impera"... Jeno,  że Dyndalskiemu nie idzie o żadne dzielenie metaforyczne, a najzupełniej konkretne. Inszemi słowy, znając przeszłość swego pana, a umiejętności szermiercze Rejenta mając widać za nieprzesadnie wielkie, prorokuje on Milczkowi, że go Cześnik potnie w kawały, czy jak kto woli poporcjuje... Nawiasem wskazuje też i zarazem, że to o korpus rejentowy idzie, bo "machać po pętlicach", czyli zapięciach szamerowanych, składających się ze zdobnego guza (dawniejszej hetki) i pętelki, można było w zasadzie tylko mierząc po tułowiu...
   Zaraz też nam wyszła do tłumaczenia i prezumpcyja ze sceny dziewiątej, gdzie Dyndalski się żali na spostponowanie go przez Cześnika przy pisaniu sławnego listu przez pana swego dyktowanego.
DYNDALSKI
(zbierając kawałki swojego pisma)

Jak co sobie ubrda w głowie,
To i klinem nie wybije.
Żebym pisał co się zowie,
Jak już długo z Bogiem żyję,
Tegom jeszcze nie powiedział -
Grzechem prezumpcyja taka,
Ale jednak rad bym wiedział,
Czemum dzisiaj zszedł na żaka?...
Co on sobie, tylko proszę,
Mógł do tego B upatrzyć?
Co nie staje tej literze?
Czy brak w kształcie, czy brak w mierze?"

     Ano najprościej by rzec, że to pomiędzy kilkudziesięcioma znaczeniami bym tu najcelniej widział zadufanie jakie, wyniosłość, zarozumiałość czy wręcz pychę. Nawiasem z tamtej znów sceny problemem się okazał "hebes" ("Z tym hebesem nie pomoże"). Ano, paru żeśmy tu mięli w niedawnym czasie z wizytą, nawiasem gdyby dziś zajrzeli najpewniej by Fredrze udowadniali, że nie ma wyrazu prezumpcyja, tylko presumpcja, bo taka tylko jest w słowniku PAN-u...:)
   Ale hebes nie tylko abderytę znaczył, także nicponia, czego exemplum mamy w jednej z nowel Reymontowych ("zaprowadzę pana do kawiarni, gdzie pan zobaczy kolonie nadzwyczajnych hebesów! Malarze, muzycy, poeci, rzeźbiarze, prorocy, matołki i geniusze, jednym słowem, całą menażerię artystyczno-intelektualną").
  Byłaż i jeszcze insza tłomaczenia potrzeba, gdzie wprowadzają Cześnikowi porwanego Wacława, a ten się raduje słowami: "Objechałem jak bartnika" (nie wiedzieć czemu, mnie w wymowie Imci Gajosa, aktora skądinąd przewybornego, wciąż się zdaje, że tam słyszę "warchlika"). Idzie o niedźwiedzia, przez myśliwych przy barci osaczonego i w zasadzkę pochwyconego, zatem rzec by można, że owe myśliwskie Raptusiewicza metafory, to i poniekąd kompliment dla Wacława, którego z pewnością nie można uważać za jakiegoś szczególnie trudnego przeciwnika, a przecie go Cześnik porównuje do nie byle kogo, bo spotkanie z niedźwiedziem w borze zawszeć były i są do przeżycia spotykającemu ciężkim, a pojedynki z niemi to w naszej literaturze jedne z najwięcej emocjonujących kart...