29 czerwca, 2015

Dziewiątego...

Pułku Strzelców Konnych Pułku Strzelców Konnych imienia Generała Kazimierza Pułaskiego dziś święto, co pozwolę tak sobie, jako i Lectorom wiernym ku memorii przypomnieć...
                                                                      .                            

28 czerwca, 2015

O siostrach Rzewuskich...

   Kto czytał może kiedy "Dzieje pięknej Bitynki" Jerzego Łojka, której to pozycji nawiasem polecam każdemu gorąco, ten niechybnie znać będzie dzieje owej niezwykłej niewiasty i onej kariery poczynającej się od luksusowej stambulskiej kurtyzany, zasię metresy rezydującego przy Porcie Ottomańskiej posła Stanisława Augusta, niejakiego Karola Boscamp-Lasopolskiego, przezeń sprowadzonej w granice Rzeczypospolitej z zamiarem wydania jej za jakiego nieznanego kupca lwowskiego. Miał ów kupczyk chyba szczęścia niemało, że zanim owa pieknotka usidliła targowiczanina słynnego Szczęsnego Potockiego, a w Europie posłynęła jako miłośnica między inszemi francuskiego hrabiego Prowansji*, bawiąc przejazdem w Kamieńcu Podolskim zbałamuciła syna komendanta tamtejszej twierdzy naszej najznamienitszej**, Jana de Witta, któren jej zaślubił nawet wbrew i ojcowej woli...
   Nam dziś z tego mariażu ważne jeno dziecię, a więc Jan de Witt kolejny, który raz w carskiej, raz znów w napoliońskiej służbie, aliści niemal zawsze jeno formalnie w liniowej, bo najchętniej w szpiegowskiej, dosłużył się w roku 1818 generalskiej rangi i przydziału służbowego do Odessy, które to miasto świeżo co właśnie się narodziło i korzystało z wszytkich szaleństw właściwych mieścinom podobnie narodzonym dla chwilowej potrzeby w rodzaju Klondike czy Manaus.***
  W tymże samym czasie znalazła się tam niedawno poślubiona hrabiemu Hieronimowi Sobańskiemu młoda pięknotka, Karolina z Rzewuskich. Małżonek, wielce zamożny ziemianin (innemu by zresztą Rzewuscy swej panny nie dali), choć niewiele od Karoliny starszy, nie uroki młodej żony miał jednak na względzie, a interesa zbożowe rozliczne, które go najwięcej poza miastem trzymały. Nudząca się Karolina zatem dość rychło sobie nowej poszukała rozrywki, a najlepszej zapewnił jej właśnie carski jenerał de Witt, primo, że kochanek być musiał niezgorszy, secundo, że uczyniwszy z niej swoją agentkę, zapewniał jeszcze i zwyczajną szpiegowskiej robocie adrenalinę... Opisywano ją jako niebieskooką, cokolwiek rudawą blondynkę z perkatym noskiem. Niechybnie musiała mieć na mężczyzn wpływ magnetyczny, co przy niewątpliwej inteligencji uczyniło z niej broń zgoła zabójczą...
  Odessa tamtego czasu to, oprócz milionowych i często krzyżujących się interesów, także siedlisko rewolucjonistów wszelkiej maści, a i pod pozorem interesów przybyłych szpiegów cudzoziemskich, których Karolina Sobańska, nim jeszcze zasłynęła ponurą sławą denuncjatorki dekabrystów z Towarzystwa Południowego, właśnie w tym czasie na zlecenie de Witta miała zwyczaj w sobie rozkochiwać i inwigilować. Nie uniknął tego losu i zesłany do Odessy w 1823 roku Puszkin, choć ten oprócz Sobańskiej wziął na cel i żonę Michała Woroncowa, pełniącego obowiązki odeskiego gubernatora.
   Czasy i środowisko były co prawda mocno libertyńskie, przy tem sam Woroncow snobował się na angielskiego lorda, aliści zapały poety pozbawiły go rychło lordowskiej flegmy i zadbał, by Puszkina czem rychlej z Odessy wydalono. Następnym poetą, który miał w tem światku zamięszać był, przybyły parę miesięcy później, zesłany tu z Petersburga, Mickiewicz.
   Wiadomo, że owego przymuszono do przyjęcia roli konfidenta carskiej policji politycznej, co ze strony poety być musiało jeno mimikrą, choć przeżywaną boleśnie i traumatycznie, czego śladem literackim będzie "Konrad Wallenrod". Nie wiemy natomiast, czy uwiadomiono o tem de Witta i czy ów nakazał Sobańskiej z "agentem" Mickiewiczem jakiej wspólnej pracy, czy też uważał, że tak czy siak mieć go potrzeba na oku... W każdem bądź razie rzecz zaowocowała nader bliskim związkiem Mickiewicza i Sobańskiej i to takiem, który niekoniecznie się de Wittowi podobać musiał, bo na to wychodzi, że Karolina w rzeczy samej dla przyszłego wieszcza głowy straciła... Bawili zatem w owym osobliwym trójkącie, męża nieobecnego nie licząc, czas niejaki na zabawach salonowych, ale i na wojażach, których owocem i "Sonety krymskie", jako i miłosne tzw. sonety odeskie.
   Osobliwe, że z tej miłostki pozostała najpewniej rzeczywiście prawdziwa przyjaźń... W każdem razie Adam do śmierci złego słowa na Sobańską przy sobie rzec nie dozwolił, korespondowali zdaje się do końca, czego jednak potwierdzić się już nie da, ani wywiedzieć o czem, bo syn poety, Władysław, pomiędzy licznemi inszemi i te z Sobańską pisania był spalił...
  Najpewniej to jej jednak, a i pewnie de Wittemu zawdzięcza Mickiewicz, że go zesłano z Odessy... do Moskwy:), a wrychle i dozwolono do Niemiec popłynąć angielskiem parowcem. Jak mniemam, pomny niedawnej własnej z Puszkinem turbacyi, nie odmówił Woroncow tej przysługi przyjacielowi, pragnącemu z zasięgu pięknej Karoliny czem prędzej wyprawić gdziebądź litewskiego rymopisa...:) Któż zresztą wie, czy wyprawienie go do Moskwy na czas, gdy w Petersburgu akuratnie pomarł Aleksander I i wystąpili zbrojnie tameczni dekabryści, nie ocaliło Mickiewicza przed czymś wielekroć gorszym... Ostatecznie sam pisał, że ściskał bratnią szyję Rylejewa i rękę Bestużewa, a któż wie czego by jeszcze może dowiodły śledztwa, gdyby komu na tem zależało, by go w nie wplątać... Szczęściem dla niego, dla nas i dla literatury naszej wychodzi na to, że nie tylko nie zależało, ale że i czuwał nad niem czyj duch opiekuńczy, w którym upatrywałbym carskiej agentki, denuncjatorki dekabrystów, Karoliny z Rzewuskich Sobańskiej i jej, przynajmniej w tem względzie powolnego, kochanka de Witta...
   Ponieważ żeśmy tu titulum dali, że o siostrach rzecz będzie, to pora wtórej dramatu persony na scenę wprowadzić... Młodsza od Karoliny lat niemal sześć Ewelina****, za mąż jednak poszła ledwo dwa lata później. Podobnie jak Karolina za ziemianina zamożnego, Wacława Hańskiego, w majątku którego osiadłszy w Wierzchowni, nudziła się nie mniej chyba niźli w Odessie początkiem Karolina... Z tychże nudów czytała co popadło, najwięcej jednak ulubiła sobie współcześną powieść francuską, tak dalece, że po latach lektur nabrała śmiałości do autora najwięcej poczytnego napisać i tak się wszczęła ich korespondencyja, co trwać miała lat kilkanaście, a skończyć się tem, że jako nareście Imć Hański opuścił ten padół łez, a Imć Honore de Balzac postanowił ujawnić w sobie mężczyznę, przyszło koniec końców i do matrimonium.
   Póki co jednak jeszcze pani Ewelina czyta balzakowskie romanse, powstanie w Warszawie zgnieciono ze szczętem, ponure swe rządy rozpoczął w dawnym Królestwie Polskim feldmarszałek Paskiewicz i jego prawa ręka, gubernator Warszawy i zwierzchnik sądów śledczych nad powstańcami... jenerał de Witt. Za nim do Warszawy pociągnęła i owdowiała Karolina Sobańska, aliści ten jej nakazał ciągnąć dalej do Drezna, gdzie się miała w środowisko emigrantów naszych wkupić i donosić, cokolwiek się wywiedzieć uda...
   Niepojęte to dla mnie, jak osoba o której w Odessie wszyscy wiedzieli, czem się trudni, zatem podług wszelkich szpiegowskich prawideł, będąc po tysiąckrotnie zdekonspirowaną, mogła dopiąć swego, przecie Karolinie się udało, co jeno naiwnością mężczyzn chyba wytłomaczyć idzie...
   Mimo wszakże tychże sukcesów znamienitych, jej prowadzenie się takiem już było scandalum, że de Wittowi jawnie powiedziano, że by dla niego i kariery jego lepiej było, by się jej pozbył, tandem ów jej w rzeczy samej oddalił Anno Domini 1836.
    Karolina jednak ani myślała się ze świata do jakich majątków wiejskich oddalać, czem rychlej poszła więc za mąż za pierwszego lepszego, którem się okazał Serb w służbie carskiej, Stefan Cerkovič, dawny de Witta podkomendny, przykro wsławiony brutalnością w powstania naszego tłumieniu...
   De Wittowi to po prawdzie niewiele pomogło, bo po wykonaniu brudnej w Warszawie roboty, na osłodę dano mu stanowiska dowódcy rezerw kawalerii, co nie znaczyło właściwie nic. Pomarł w Petersburgu w 1840, powszechnie nawet i przez Moskali pogardzany... Podobnie zresztą nie pociągnął długo i Cerkovič, a po jego skonie Karolina wyjechała do Paryża tym razem już chyba z własnej ochoty i bez nijakiego sekretnego zlecenia. Tam wyszła za mąż za Julesa Lacroix, tłumacza i wydawcy dzieł szekspirowskich. Wodzów fantazji popuściwszy, możnaż domniemywać, że podążyła tam w ślad za swem sentymentem młodzieńczym z lat odeskich, z którym pospołu stepy akermańskie zwiedzała...:)
    Znów jednak nic o tem, za staraniem Władysława Mickiewicza, nie wiemy, a skoro o wtórej z sióstr Rzewuskich, za sprawą mariażu z Balzakiem dość było głośno, to i tu już opowiadać nie ma o czem... Może jeno o tem spomnieć warto, że jako już Balzak był ducha oddał i pozostawił po sobie nieprzeszacowanej wartości literacką spuściznę i podobnie nieoszacowane długi, to wszystkie te długi po chlubie francuskiego pióra popłaciła siostra jego żony, awanturnica o moralności ladacznicy (o wieleż tu ladacznic tem porównaniem nie krzywdzę) , agentka carska, denuncjatorka... Karolina z Rzewuskich Sobańska...*****
__________________

* późniejszego Ludwika XVIII. Podobno też sypiała i z bratem jego, hrabią Artois...

** której ongi Torlin w pasjonującej był przywołał nocie... Twierdzy znaczy, nie stambulskiej kokoty...:)

*** W przypadku Odessy czynnikiem stymulującym rozwój było jednak dobro trwalsze niźli złoto czy kauczuk, bo zboże...:). Pisaliśmy tu ongi w cyklu o polskich próbach zbożowej żeglugi dniestrowej, jak profitnym mógł być handel tamtym szlakiem, niestety dla cyrkumstancyj politycznej natury niewykorzystanym. Katarzyna II, zagarnąwszy Krym i spacyfikowawszy Tatarów, a ziemie pod gród ten zabrawszy Turcyi, umożliwiła wyjście rosyjskiego zboża na świat i przyszły burzliwy tego miasta rozwój (2 tysiące mieszkańców w 1795 roku, 25 tysięcy w 1814, 100 tysięcy w 1850 i 450 tysięcy w 1900). Mniemam, że porównanie do Klondike i Manaus można by tu jeszcze uzupełnić o Łódź z czasów "Ziemi obiecanej" Reymonta...

**** rodzeństwa dopełniała jeszcze jedna siostra Paulina, która nas tutaj zajmować nie będzie, bracia Ernest, Adam (carski generał, walczył m.in przeciwko powstańcom w Polsce w 1831 roku) i najwięcej chyba znany pisarz Henryk Rzewuski, autor cudownych zgoła "Pamiętek Soplicy", pod których wpływem ponoć Mickiewicz zdecydował się "Pana Tadeusza" pisać, a i Sienkiewicz czerpał z nich bogato...:)

***** zmarła w 1885 roku

                                                                 .

26 czerwca, 2015

Suplika...

Na prośbę jednej z naszych tu blogowych zaprzyjaźnionych, której ta rzecz takoż dotyka pozwalam sobie Jej prośbę pomieścić, wyrażoną słowami przewodniczącego Towarzystwa Pomocy Głuchoniewidomym... Idzie o podpis pod petycją w kwestyi dla nich wszystkich niezmiernie istotnej, tandem i moja k'Wam suplika pokorna, byście poczynili, co i ja czynię: podpisali i uwiadomili kogo jeno tylko można, że jest taka potrzeba pomocy, nic niemal przecie nikogo z nas nie kosztującej:


prośba od przewodniczącego TPG Grzegorza Kozłowiskiego

Kochani,
Zachęcam do wsparcia poniższej akcji:

Zachęcam do podpisania poniższej petycji:
Pacjenci użytkujący implanty ślimakowe i Baha zainicjowali akcję dotyczącą
WYMIANY PROCESORÓW DŹWIĘKU. Każdy użytkownik implantu słuchowego ma prawo
ubiegać się o całkowitą refundację wymiany procesora dźwięku po upływie
okresu gwarancji. Niestety, niejasności proceduralne i niewystarczający
poziom finansowania udaremniają realne szanse na wymianę procesorów.
Użytkownicy implantów słuchowych skierowali petycję do Narodowego Funduszu
Zdrowia, Ministerstwa Zdrowia, Kancelarii Prezesa Rady Ministrów, Biura
Rzecznika Praw Pacjenta oraz innych instytucji i osób mających wpływ na
finansowanie wymiany procesorów dźwięku.
Pod petycją mogą podpisać się użytkownicy implantów słuchowych oraz ich
rodziny i znajomi. Dlatego liczy się każdy głos poparcia! Przyłącz się do
akcji i miej wpływ na poprawę jakości swojego życia i innych użytkowników
implantów słuchowych!
Petycja dostępna jest na stronie http://www.petycje.pl/11381
Pod petycją należy wejść w zakładkę "Popierampetycję - jestem ZA" i
wypełnić krótki formularz.
                              
                                    .


24 czerwca, 2015

O peregrynacyjach kapelmajstra, czyli kolejne ex libris Wachmistri...I

   Tem razem będzie szło o Jegomości Karola Kurpińskiego, kompozytora, dyrygenta i kogoś, kogo dziś byśmy nazwali animatorem życia muzycznego... Znający życiorys Chopina, wiedzieć będą kim był Józef Elsner, tandem onym dodać wystarczy, że w interesującym nas okresie lat dwudziestych XIX wieku, Elsner był dyrektorem i pierwszym dyrygentem orkiestry Teatru Narodowego, zaś Kurpińskiego sobie przybrał na zastępcę i przyszłego następcę. Nieznającym dopowiem, że w osobie Kurpińskiego mieć będą przyszłego (w 1831 roku) autora muzyki do nieśmiertelnej "Warszawianki"...
   Anno Domini 1823 przyszło jednak do ciekawego tegoż jegomości wojażu, a to mianowicie z polecenia księcia namiestnika Królestwa Polskiego* , nakazano Kurpińskiemu objechanie znaczniejszych w Europie teatrów, gwoli zebrania experiencji cudzej i wdrożeniu jej może na scenie teatrum narodowego... Już sam ten zamysł jest imponującym, jeszczeć i większym onegoż egzekucja, takoż i konkluzyje, których w swem pamiętniku podróżnem **, nam Kurpiński nie szczędzi, a z których wynika niezbicie, żeśmy się wstydzić nie mięli czego i nijakich do kompleksów powodów ówcześny świat muzyczny stolicy mieć nie powinien. Osobne pokłony dla małżonki pana Karola, która ów pamiętnik przechowała i post mortem małżonka doprowadziła do jego wydania, pomimo tego, iż ów tam dowiódł, że ... hmm... jakoż by to politycznie wywieść?:) No powiedzmy, że w czasie tego wojażu miał jegomość dyrygent-dyrektor insze cokolwiek nad wierność małżeńską priorytety, o czem pisze z rozbrajającą szczerością...:)
  Na dziś z onego jeno wyimków kilka, bom ciągle na początku tej jegomości Kurpińskiego drogi, ale już te, jak sądzę, cokolwiek Wam do myślenia dadzą względem obyczajów ówcześnych...:)
"Budowa teatru wrocławskiego jest mała (miasto ma zamiar wybudować teatr większy i okazalszy). Osób grających rolę jest dosyć, ale z małymi talentami. Orkiestra niezła i w dobrej zgodzie; w ogólności wszystko idzie równo i porządnie."
"Stanęliśmy w Dreźnie d.22 [marca-Wachm.], w sobotę rano o godz.4. Przespawszy się cokolwiek, wziąwszy ze sobą lonlokaja *** obchodziłem miasto. Niewielkie, ale prześliczne! [...] odwiedziłem [...] p. Marii de Weber , tutejszego kapelmistrza przy teatrze niemieckim, autora muzyki Freischütz ; bardzo uprzejmie mnie przyjął. Jest to figureczka niska, wyschła, nogi pokoślawione, małomówiąca, ale do rzeczy."
"Kantata była dosyć dobrze wykonana i kompozycja niezła, ale niezmiernie długa. Drugiej części nie czekałem, bo pierwsza trwała półtory godziny. Chóry i sola z recytatywami bez orkiestry nie mogą długo zachwycać."
"Dnia 28, w Wielki Piątek, słyszałem z rana w kościele luterskim św.Krzyża kantatę Beethovena****, piękną i nieźle wykonaną, ale także długą. podczas kazania wyszliśmy z p.Nakwaskim zjeść śniadanie, po którym wróciliśmy do kościoła, gdzie znowu egzekwowano calusieńkie Requiem Mozarta. Niemcy poziewają, ale słuchają cierpliwie jak najęci. Orkiestra dobrze była obsadzona, 24 skrzypków, 4 kontrabasy etc. [...] Poklęczawszy król [saski Fryderyk August III, w czasach Księstwa Warszawskiego nominalny nasz władca-książę warszawski - przyp.Wachm.] chwilę przed grobem, oddalił się. Potem przeczytaliśmy wywieszony przepis, kto z kim ma klęczeć i o której godzinie. Trzeba wiedzieć, że takowy przepis sama królowa układa. Trzy pary, to jest mężczyzna z kobietą, klęczeć muszą całą godzinę przed grobem, np.od 11 do 12... I tak na p.Nakwaskiego wypadło z jakąś starą panią klęczeć w parze od 2 do 3 po południu. Dziś w piątek królowa obrała sobie klęczeć z panem hr.Palffy, pełnomocnikiem dworu austriackiego, od 9 do 10 wieczór. Jutro zaś w sobotę sam król klęczeć będzie z piękną księżną Janową Amalią Augustą, królewną bawarską, od 9 do 10 z rana"
"O godz.3 po południu usłyszałem przecież długo i z wielką niecierpliwością oczekiwane oratorium Morlacchiego  z poezją Metastazego. Mając daną sobie książeczką tejże kantaty od samego Morlacchiego (który tegoż dnia był u mnie z wizytą) rozważałem ją sobie w czasie egzekucji z wielką przytomnością umysłu i pozaznaczałem sobie na tejże książeczce znakomitsze miejsca. Orkiestra doskonała, Śpiewacy wielcy, ale już zjeżdżeni; nawet Sassarolli (który mi w lamentacjach wzniecił takie uczucia, żem aż zazdrościł Żydom, iż upadek ich narodu podobny głos opiewa), Sassarolli mówię, w obszerniejszej przestrzeni głosu dzisiejszej kantaty często kiksał, a basista Benincasa bardzo nie dociągał. Jednakże są to piękne szczątki!"
"Dnia 30, w Niedzielę Wielkanocną, byłem u p.szambelana Tödwen na maciupkim święconym (gdyż tu nawet Polacy nie miewają święconego). Wypiwszy u niego kieliszek wybornego węgrzyna z jego własnej piwniczki (bo w Dreźnie nigdzie nie dostanie węgrzyna), poszedłem na mszę do kaplicy..."
"Orkiestra i wcale uczciwa orkiestra zaczęła wygrywać w altanie różne uwertury, po czym wygrywała tańce począwszy od poloneza, co mię bardzo ucieszyło; śmieszna też to kompozycja tych tutejszych polonezów; są to jakby Niemcy poubierani w kontusze i żupany. Walce za to są uczciwsze jak nasze."
"W ciągu mego pobytu w Dreźnie przychodzili do mnie różni muzykusi: oboiści, kontrabasiści, fleciści, etc...etc... dowiadując się, czyli by nie znaleźli miejsca w orkiestrze warszawskiej i dziś było u mnie kilku."
"Widziałem w tej operze panią Sandrini; jest to osoba przyjemna, szczupła, niewysoka i mimo czterdziestu latek nieźle z teatru wygląda. Głosek jej już ucierpiał wiele; są to jednak piękne ruiny, ale aktorka z niej wcale dobra. Przypatrzywszy się dobrze tutejszej operze włoskiej mogę powiedzieć, że naszą przy lepszym umieniu ról bylibyśmy może wyżej [...]"
"O wpół do siódmej poszedłem do teatru [już w Lipsku-Wachm.]; grano kwodlibet pt.Kapelmajster z Wenecji (zdaje się, że p. Aszperger miał zamysł wystawić go u nas, ale mu szczerze nie radzę). Teatr choć niewielki, a dosyć ciemno oświecony; orkiestra nieosobliwsza; śpiewacy i aktorowie nie bawili mię, a sztuka dosyć płaska dawała mi na sen. Prawda, że może byłem trochę niewyspany i może za nagle przeskoczyłem z drezdeńskiej opery do lipskiej. W uwerturze kwodlibetu, gdy dał się słyszeć polonez Kościuszki, taki się szmer zrobił na parterze, jakby się z Polaków składał."
"Dnia 10, w czwartek. Mimo że trochę śnieg padał, odwiedziłem pomnik księcia Józefa Poniatowskiego i miejsce, w którym utonął. Westchnąłem głęboko!... Co też napisów na nim!... Na szpilkę miejsca już nie ma. Musiałem moje imię umieścić w poprzek na innych imionach."
_____________________
* Czyli nominalnie generała Józefa Zajączka, aliści że ów był w tych sprawach raczej dyletantem, to podejrzewam, że spiritus movens tego wyjazdu był albo Elsner, poprzez jakie protekcyje czy koligacyje rzecz załatwiający u Wlk.Ks. Konstantego, albo Wojciech Grzymała, ówcześnie referendarz w Radzie Stanu i ceniony publicysta, a przy okazji niemały Kurpińskiego protektor. Z pamiętnika Kurpińskiego wiemy, że go Grzymała wyposażył na drogę w listy polecające, a od siebie dodam, że była to persona niesłychanie szeroko ustosunkowana, zaś w czasach napoleońskich był... adiutantem Zajączka:)
**  "Karola Kurpińskiego dziennik podróży 1823" opr.Zdzisław Jachimecki, Polskie Wydawnictwo Muzyczne Kraków 1954
***  lonlokaj - także Lohndiener czy londyner - służący publiczny, płatny przez miasto lub władcę, ówcześnie nader często dorabiający jako przewodnik podróżnych po mieście 
**** wg komentarza wydawcy tutaj Kurpiński się myli i nie chodzi o kantatę, ale o oratorium "Chrystus na Górze Oliwnej".

                                              .

22 czerwca, 2015

Doczekaliśmy...:)

dnia tegoż miesiąca dwudziestego drugiego, a z niem...święta 22-go Pułku Ułanów Podkarpackich imienia księcia Jeremiego Wieśniowieckiego święto, któregośmy przódzi dawniejszym pułku tego obyczajem świętowali 19 sierpnia...
  Dwudziestego czwartego zasię 20 Pułk Ułanów imienia Króla Jana III Sobieskiego świętować powinien, zasię miesiąca kończyć nam dwudziestego dziewiątego będzie święto 9 Pułku Strzelców Konnych imienia Generała Kazimierza Pułaskiego,  Za pamięć zatem o tych ułanach i szaserach toast wznoszę !
                                                            .

20 czerwca, 2015

O jenerała Wołkowickiego żywota kolejach osobliwych...

   Jegomość jenerał, nim w jenerały postąpił, jako pacholę jeszcze po nocach o morzach i korabiach śnił, to i nie dziwota, że młodzieniaszkiem do carskiego Korpusu Morskiego w Sankt Petersburgu postąpił, co było czem pośredniem pomiędzy szkołą kadetów, a Akademiją Morską. Onej pokończywszy, Anno Domini 1904, jako młodziuteńki miczman* służyć począł na pancerniku "Impierator Nikołaj Pierwyj", pod admirałem Niebogatowem we Bałtyckiej Flocie.
   Wrychle się nad carskiem imperium czarne poczęły zbierać chmury i Japoniec zdradny dalekich tegoż imperium począł szarpać krańców, z samego początku Portu Artura oblegając i zamknionej w niem Eskadry Pacyfiku, co nie tyleż słabością swoją, co więcej może indolencją komendy się sama uwolnić nie poradziła. Rada zatem w radę, umyśliły carskie admirały, by słać tam w sukurs Floty Bałtyckiej, którą de nomine odtąd zwać poczęto Drugą Eskadrą Pacyfiku. Nim jednak wyekwipowano tejże, nim się sójka za morze zebrała i wypłynęła, nie bez przygód zresztą**, to już Port Artura się poddał, a Pierwsza Pacyficzna Eskadra na dnie tegoż portu spoczęła...
   Droga idących w sukurs tak daleką była, postoje tak długie, że na Madagaskarze dopędziła Drugą i Trzecia Eskadra, której właściwiej by zwać było Zbieraniną Trzecią, bo tam mało co jeszcze nie ruszonego zostało, a to co popłynęło, to czasem i cud, że w ogóle płynęło... Dla naszej opowieści ważkie, że tą Zbieraniną Trzecią dowodził Niebogatow, a trzon jej między inszemi stareńki "Impierator Nikołaj" stanowił, ergo i miczman Wołkowicki tam płynął...
   O samej batalijej cuszimskiej, co więcej była masakrą rosyjskiej floty, niźli bitwą, rozpisywał się nie będę, bo to może i za inszą sposobnością szczegóła opiszemy. Tu nam na razie nastarczy tego, że dnia pierwszego tegoż starcia (27 maja 1905) poraniony został admirał Rożestwienski i ogólnej już nie mógł sprawować komendy, zatem do wieczora, w totalnem bezhołowiu, każdy wojował bez ładu i składu, w stylu przy którem nasze polskie "ja z synowcem na czele i jakoś to będzie" szczytem się jawi sprawności i organizacji... Dopieroż przed wieczorem komendy przejął Niebogatow i to u niego właśnie rankiem dnia następnego się słynna odbyła oficyjerów narada, gdzie ów wszytkich prosił o głos, zali się bić, zali kapitulować, luboż co może i inszego jeszcze czynić...
   Cyrkumstancyje zaś już takie były, że dalsza walka rzezią być by musiała niechybną, bo z floty mało co już zostało, a niepostrzelanego jeszcze mniej, ergo wybór był między ratowaniem żywota tych, co jeszcze nie zginęli, a ratowaniem honoru imperatorskiej floty, jeśli tam jeszcze co do uratowania było... Ano i w tejże debacie, gdy wszyscy od najstarszej rangi w dół idąc się zatem wypowiadali, by białej wywieszać flagi, miczman Wołkowicki, gdy do niego przyszło, pierwszy się temu przeciwił, wzywając, by " walczyć do końca, a potem wysadzić okręt w powietrze i ratować się". Paru go tam jeszcze młodszych rangą wsparło, ale Niebogatow, na szczęście i dla bohatera naszego, nie posłuchał ich i kapitulować wolał... Gdybyż posłuchał, najpewniej byśmy na tem dziejów miczmana Wołkowickiego zakończyć musieli, a tak możem ich ciągnąć dalej, bo przeżył...
   Za tąż postawę swoją dostał był najwyższego carskiego krzyża świętego Jerzego i go za bohatera głoszono, choć ów długo nawet i nie wiedział o tem, za kratą u Japończyków siedząc, a osobliwie jeszcze, że zbiec próbował, to go pohańce na dwa lata do tiurmy zawarły za karę. Po powrocie ów uczył się nadal, najpierw w Morskiej Szkole Artyleryjskiej w Kronsztadzie (1907-1908), zasię w petersburskiej Morskiej Szkole Inżynieryjnej (1909-1912). Czasu wojny światowej służył na jednostkach rzecznych we Flotylli Dunajskiej, zasię w Czarnomorskiej Flocie i gdy do władzy w Rosyi bolszewicy przyszli, ów był już komandorem porucznikiem. Uznał jednak, że mu z tem towarzystwem nie po drodze i pożegnawszy się z flotą i z Rossyją, ruszył ku Francyjej, gdzie dotarł po niemal półrocznej tułaczce.
   Od Francyi ku Polsce już i nie tak zeszło długo, jeno, że po drodze było z hallerową armiją, a w tej marynarki nie było, tandem Wołkowicki się za piechura zgodził i wrócił z hallerczykami jako dowódca batalionu strzelców w 3 Pułku, w 1 Dywizji. W Polszcze początkiem go do Departamentu Spraw Morskich ministerium wojskowego angażowano, ale w czas najgorętszy lata 1920 roku posłano go na dowódcę Flotylli Pińskiej, co niemało naczyniła tam dobrego, wspierając nieraz lądowych wojowania... Widać jednak, że Wołkowickiemu zasmakowała kariera piechura, bo na powrót do strzelców przystał i od dowódcy Wileńskiego Pułku Strzelców, poprzez sztabowanie w Dywizji Litewsko-Białoruskiej poszedł był i koniec końców w generały***. Służył jeszcze na stanowiskach przeróżnych, atoli z rokiem 1938 przeszedł był w stan spoczynku, w wieku lat 55.
   Jako się jednak coraz i więcej miało z Niemcem ku wojnie, powołano go do czynnej służby i sierpniem 1939 dowódcą został tzw. Etapów Armii Odwodowej "Prusy", czyli po ludzku mówiąc odpowiadał za zbieranie się i formowanie rezerw w miarę mobilizacyi spływających. Wojna jednakowoż się tak potoczyła chyżo, że owe tyły, na których jenerał rezerwistów zbierał, po dniach kilku już niemal na pierwszej się linii znalazły...
   Dowódca Armii "Prusy", jenerał Dąb-Biernacki, co nawiasem sam na jak najgorsze za kampanię wrześniową zasłużył oceny, mianował Wiłkomirskiego komendantem Chełma, gdzie wiele rozbitych ściągało i ściągnąć jeszcze więcej miało oddziałów.
   Z tychże niedobitków**** jenerał był sformował de novo dywizyi, z którą przeciw Niemcowm ruszył, aliści jego wojowanie było podobne jak i całe nasze wrześniowe. Rozbity raz i drugi, gdy wojska okoliczne pod Kransobrodem przyciśnięte kapitulowały, on sam jeszcze z jakiemi trzema setkami żołnierza probował się ku wschodowi przebijać, gdzie go 28 września Sowieci ogarnęli i do niewoli wzięli.
   Ano i tu się za Wołkowickim Historia ujęła... Enkawudzista brańców spisujący, gdy do jenerała przyszło, zapytał azali ów nie jest jakim krewnym tegoż miczmana, co pod Cuszimą kapitulować nie chciał. Jenerał przytwierdził, że onże sam jest, czem w osłupienie bolszewika wprawił. Trafił po prawdzie z inszemi pospołu do Kozielska, aliści gdy stamtąd nieszczęśnych oficyjerów naszych ku Katyniowi wieziono, Wołkowickiego już z załadowanej więźniarki wypchnięto i powieziono do Griazowca.
   Niechybnem jest, że żywota ocalonego zawdzięcza swej spod Cuszimy sławie, której w Kraju Rad zażywał, a czego pewnie i nawet nie wiedział... Owoż w stalinowskiem raju na ogół o carskich dawniejszych wojowaniach nie pisano i nie rozprawiano, od czego wyjątkiem była właśnie wojna rosyjsko-japońska, której Stalin głosił "pierwszą ludową wojną proletariacką", najpewniej dla powiązań onejże z rewolucyją 1905 roku i częstych przecie buntów w armii i flocie (vide słynny pancernik "Potiomkin"), a najpewniej i dla osobistych Stalina, antyjapońskich fobij...
   Spomiędzy zaś pisującymi o tejże wojnie szczególną władz sowieckich łaskawością się cieszył marynista Aleksiej Nowikow-Priboj, który Anno Domini 1932 wydał był powieści zatytułowanej "Cuszima", gdzie między inszemi całegoż tego epizodu z naradą u admirała Niebogatowa, wielce przychylnie dla Wołkowickiego opisał. Xięgi tej parokroć do wojny wznawiano, tedy znał jej niemal każdy, co tam xiąg czytywał, osobliwie zaś wojskowi wszelkiego autoramentu, bo i politrucy z niej na szkoleniach swoich korzystali często. Tak tedy się stał jenerał, ani wiedząc o tem, sowieckim bohaterem narodowym i temu najpewniej głowy ocalenie zawdzięczał.
   Zrozumiał tegoż pewnie i jenerał Anders i gdy swej począł formować armii, uczynił uwolnionego Wołkowickiego zastępcą dowódcy formowanej 6 Dywizji, choć miał i jenerałów może i młodszych, czy też i może zdatniejszych, przecie nie cieszących się tak wielkim u Rossyjan mirem. Dopieroż za wyjściem z Sowieckiego Związku i przeformowaniami dalszemi Wołkowicki na powrót jakoby w stan nieczynny przeszedł, wiktoryi wojennej doczekawszy bez przydziału.
  Po wojnie się początkiem osiedliwszy we Walii, koniec końców pomieszkał w polskiem Domu Kombatanta "Antokolem" zwanym w Chislehurt w hrabstwie Kent, gdzie pomarł był styczniem Anno Domini 1983 roku. Dwóch niedziel zbrakło, by stulatkiem był...
_______________________________
* chorąży
**Strach wielkie oczy mający, ukazał rosyjskim moriakom już na Północnym Morzu jakie japońskich okrętów widma, efektem czego owi mało nie potopili brytyjskich kutrów rybackich i własnej, tak słynnej potem, "Aurory"...
***16 III 1927 prezydent Mościcki na wniosek ministra spraw wojskowych, którym był akurat Piłsudski awansował go na generała brygady ze starszeństwem od 1 stycznia.
**** najwięcej z 13 i 19 Dywizji Piechoty.

                                                                         .            

17 czerwca, 2015

O dwoistości pojmowania proverbium pewnego...

   Pacholęciem byłem, gdym pierwszy raz tego posłyszał, czy gdzie przeczytał proverbium "Za króla Sasa jedz, pij i popuszczaj pasa". Nie pomnę już kogom o znaczenie pytał, wszelako mi tegoż tłomaczono tak, że to szlachty ówcześnej powiedzenie było, a nader dobitnie oddaje ono owej zainteresowań płytkość, horyzontów rozległość i ogólniej: sens żywota tejże warstwy próżniaczej, pasożytniczej i dogadzającej jeno przyjemnościom swoim... A znów, że i król nie od tego odległy*, to się i jeden z drugimi, jakoby do pary dobrali...
   Jak mniemam i Wam tegoż tłomaczono podobnie, a winować tych, co tłomaczyli też nie ma potrzeby, bo interpretacyja takowa bynajmniej nie z młodością naszą w komunistycznym raju związana, jeno pokoleniami się ciągnie aż do romantyzmu czasów, co saskie czasy miał w absolutnej pogardzie.
    Było mi potrzeba czasu niemało, a i lektury Cata-Mackiewicza, co był ongi natrafił na nibyż podobne proverbium białoruskie, przecie to nasze w cależ inszym stawiające świetle:
"Za Sasa było chleba i miasa;
Nastau Poniatowski, uż chleb nie takouski!"
   Ha! Z przysłowiem białoruskiem nawet i dysputować nie ma o czem: jednoznacznem jest wyznaniem żalu czyjego za czasem minionem, w którem najwidniej wielekroć lepiej się ludziom powodziło... Małoż na tem! Jakże znamienne, że się to przysłowie po białorusku przechowało! Po białorusku, czyli w języku nacji, co nijakiej w tem czasie warstwy nie miało oświeceńszej, ergo jeno między chłopstwem, a i najpewniej jeno w ustnej, pokoleniami przekazywanej, formie... A skoro przetrwało, widać było przekazującym ważkie, choć dziś już rozstrzygnąć nie sposób, czyli dla owej tęsknoty za dobrobytem czasów saskich, czyli też dla owej niechęci dla króla naszego ostatniego...
__________________________
* Kronikarz czasów tamtych, mój faworytny xiądz Jędrzej Kitowicz spomina, że pijać, król pijał mało, za to obiady i po 20 dań miewały!

                                                                    .

14 czerwca, 2015

O "księżnej" Tarakanow...

   W swojej "Historii filozofii" Tatarkiewicz pisze: "Wiek XVIII był okresem salonów i życia poddanego stałym normom i formom; ale także fantastycznych, awanturniczych żywotów: Casanovy, Cagliostra, Münchhausena, Radziwiłła "Panie Kochanku". Podobnie bodaj najpopularniejszy XX-wieczny madziarski pisarz Antal Szerb w "Naszyjniku Marii Antoniny" orzekł, że "wiek XVIII jest złotym wiekiem awantur i awanturników".
   Prawda... lecz nie jeno mężczyzn się owo tyczy, a jednej z głośniejszych niewiast tamtego czasu przybliżył nam ongi Jerzy Łojek w "Dziejach pięknej Bitynki". Ja dziś o inszej opowiem heroinie, osobliwie, że i ona z naszemi losami narodowemi się splata.
   Jakże się zwała, skąd pochodziła i kim była naprawdę, tego już pewnie nigdy znać nie będziem. Wiemy, że się zwać kolejno kazała Funk, zasię z coraz to ambitniej mierzonymi kochankami i miana odmieniała na ambitniejsze : de Tremouille czy hrabina Pinnenberg. Jako tam z początkiem lat siedmdziesiątych musiał ją poznać w Paryżu, jako kochankę xiążęcia Limburg, niejaki Domański herbu Laryssa, totumfacki xiążęcia Karola Radziwiłła "Panie Kochanku", która to postać nie jednej noty, a xiąg wielu osobnych warta:) Tu nam przypomnieć starczy, że ów za jedną z person najpryncypalniejszych był, a i może sam się miał za naczelnika całej, dogorywającej właśnie, konfederacyi barskiej...
   Ano i tu zagadka pierwsza: zaliżby to sama owa piękna awanturnica, prospekta nowe ujrzawszy, się umyśliła samozwańczą władczynią Rosyi mianować, czyli też to koncept był radziwiłłowski, jako się dziś powszechnie sądzi? Przyznam, że osobiście bym Radziwiłła o aż taką nie podejrzewał finezję, ale cóż mnie sądzić, gdym ni jego przecie, ni onej osobiście poznać nie miał przecie sposobności...:) Nie wiem, czy obydwoje co o losach prawdziwej xiężniczki Tarakanow wiedzieli, czy to jednem z najskrytszych imperatorowej Jekatieriny było sekretem, dość że znać musięli (musiała?), że owa im nikogo do oczu nie postawi i konfrontacyją nieprawdy nie dowiedzie...
   Prawdziwa księżniczka bowiem owocem była związku carycy Elżbiety, chyba ostatniej rosyjskiej władczyni, w której żyłach krew Romanowów naprawdę płynęła, i pewnego zaporoskiego kozaka Rozuma, co do łoża carycy wszedł za sprawą gładkości lica i śpiewu pięknego w kaplicy carskiej, zasię do historii jako już, z jej łaski, feldmarszałek Razumowski. Miałby ów być i sekretnie małżonkiem morgantycznym, jeno post mortem Elżbiety i tronu przez Katarzynę II zagarnięciu, ta na niem wymogła, by wszelkie tegoż zniszczył ślady i dokumenta. Dziecię z tegoż związku porodzone Anno Domini 1744 z punktu zostało jeszcze przez Elżbietę w jakiem klasztorze zawarte, początkiem na wychowanie sekretne, zasię, by turbacyj nie przyczyniło dynastycznych, osobliwie, że prawa naznaczonego następcy, przyszłego Piotra III, jeszczeć może i więcej były problematyczne*...
   Jako już Jekatierina rządziła, po męża zgładzeniu, samowładnie, jeszczeć i więcej ścisłemu poddała nadzorowi, nie dopuszczając, by jej na świat wychodzić dozwalano i by kto niepowołany widzieć ją gdzie mógł. Nawet i msze dla niej osobne w jej celi odprawiano, byle była w zamknięciu ustawicznym. Mimo tychże szykan owa w tem zamknięciu dożyła lat nader późnych, bo pomarła dopiero w 1810 roku, jako już bodaj żadnego z inszych tejże opowieści bohaterów dawno na świecie nie stało...
    Pewnem, że Jekatiernia znała wybornie, że objawiona w dalekiej Italii przez Radziwiłła awanturnica, być prawdziwą Tarakanową nie może, bo tą przecie pod kluczem miała. A jednak, czy to dla niepokoju prawdziwego, czyli też dla lęku, iżby dyskredytować samozwańczynię musząc, trzeba by ujawnić, że otoż ona, przyjaciółka Woltera i wielce oświecona władczyni, ma własnej "Żelaznej Maski", czy dla jakich przyczyn inszych zdecydowała się tę grę podjąć, to już nam takoż pewnie znanem nie będzie. Dość, że caryca weszła do gry i to weszła, swoim obyczajem, ostro...
   W tej partii nawet jeśli Radziwiłł był królem i rozgrywał rzecz damą i jej waletem, to Jekatierina miała jokera. W tejże roli wystąpił admirał Aleksiej Orłow**, którego dla uczczenia onegoż nad Turkami wiktoryi pod Czesmą, wołano Czesmeńskim... Ówże z eskadrą swą do Livorno popłynął, gdzie "xiężna" pomieszkiwała, tamże onej zawrócił w głowie takoż bałamucąc ją i rozkochując w sobie, jako i politycznie: stronnikiem się głosząc i miraże roztaczając, czegoż to pospołu z onegoż wierną nie dokonają flotą. A że wszytko to na to jeno obrachowane było, by Tarakanowa go nawiedziła na okręcie, tedy gdy ją nareście ku temu nakłonił, to już owa przepadła z kretesem...
    Owszem, gdy jeszcze na nabrzeżu była i gdy po trapie wchodziła, załoga prezentowała broń, ryczała "Ura!", zasię orkiestranci grali cesarskiego marsza, aliści gdy zeszła pod pokład ku gościnnej kapitańskiej kabinie, tak nie opuściła jej, aż  gdy nawy przy Pietropawłowskiej nie przycumowały na Newie twierdzy... W owej też twierdzy nader rychło żywota dokonała, rzekomo na suchoty, aliści że się to nader rychło po porwaniu dokonało (grudniem 1775) to i powątpiewać zasadnie, zali kto jej w tem zejściu nie dopomógł.
   Z całą też pewnością obraz poniższy, Konstantina Flawickiego z 1864 roku, wielce wstrząsający i sugestywny, a dokumentujący pogłoskę powszechną, że owa zginęła w czasie wielkiej powodzi Newy w 1777 jest z gruntu fałszywym...


 
_____________

* Nim dla Rosjan został Piotrem III i mężem Katarzyny II, był zwykłym niemieckim księciem i zwał się Karl Peter Ulrich von Holstein-Gottorp, a jedyny jego z carską familiją związek, to poprzez macierz, Annę, co córką nieślubną Piotra Wielkiego była i jego późniejszej żony, Katarzyny.
** W wikipedycznej nocie, księżnej Tarakanow poświeconej, jest błąd w linku do owegoż Orłowa się odnoszący, bo wskazuje cależ inszą personę i lata wiele po Czesmeńskim żyjącą... A sam hrabia Aleksiej jeszcze z jednej pasji zasłynął:... hodowcy koni, aliści o tem, to już więcej by znawcy rzekli tematu i rasy koni achałtekińskich...

12 czerwca, 2015

Weekend pracowity :)

będzie dla tych, co memoryi o dawniejszej kawalerii naszej uchybić nie chcą i ze mną pospołu dawniejsze święta pułkowe uczcić zapragną:) Przed nami bowiem świąt tych zagęszczenie największe, a w tenże weekend poniekąd i kumulacja:), co się z wojną dwudziestego roku wiąże, gdy bolszewicy na polskie rdzenne już wkroczyli ziemie i ku Warszawie postępowali.
    Natenczas, Armii Ochotniczej formując, siła to nowych pułków powstało, luboż dawniejsze najcięższe swe toczyły boje... A zazwyczaj assumptem dla uznania dnia jakiego za święto pułkowe późniejsze najwięcej właśnie jaki bój był, co to pułkowi nieśmiertelnej przyniósł sławy, a jeśli takiego błyskotliwego zwycięstwa czy obrony nad wszelkie pojęcie heroicznej nie było, jeno bitwy zwyczajne, żmudne i krwawe, ale w sensie sławy to poniekąd "szare", to przyjmowano zwykle za dzień święta luboż bój w ogóle pierwszy, luboż dzień pułku ostatecznego sformowania, a czasem i dzień rozkazu pułk formować dopieroż nakazującego... Dla porządku przypomnę i o jeszcze okoliczności częstej jednej, a to otrzymania sztandaru przez pułk, ale że to w zamęcie dwudziestego roku nader było rzadkim, to i dla przyczyn uprzednio wymienionych mamyż tych świąt w czerwcu, lipcu i sierpniu najwięcej...
  I tak dziś nam przypadnie toast za 8 Pułk Strzelców Konnych z Chełmna, jutro zasię za 2 Pułk Szwoleżerów Rokitniańskich wsławionych właśnie pod Rokitną szarżą nieśmiertelnej zgoła sławy, ale i szaleństwa, podług mnie, wielekroć nad Somosierrę większego...
  Pojutrze zaś, czternastego wypadnie nam święto Pułku 3 Ułanów Śląskich (nie bez kozery tu taka w pisowni kolejność:), a piętnastego 21-go Pułku Ułanów Nadwiślańskich...
                                   .

09 czerwca, 2015

O kupczeniu grontami historyja ucieszna wielce...

A przy lekturze nie zawadzi szklenica jaka za pamięć
dziś świętującego 5 Pułku Strzelców Konnych...:)
   
Taka oto myśl mię naszła, by Czytelnikowi miłemu znającemu one sprawy przypomnieć, a nie znającemu opowiedzieć o tem jako to Luizjaną kupczono. Dla tej głównie przyczyny, że historia sama w sobie zajmujaca, a jak dla mnie...to w niej na zakręcie niemal każdem, złośliwy chichot dziejów słychać...:)))
   Luizjana, którą dziś pod tem mianem znamy to ledwie skromna część krainy, którą ongi tak zowiono, całą dolinę Missisipi do niej licząc. Dość rzec, że z niej dzisiejsze stany Alabamę, Arkansas, Illinois, Indianę, Iowa, Kansas, Kentucky, Luizjanę właściwą:))), Missisipi, Missouri, Nebraskę, Ohio, Oklahomę, Tennesee i Wisconsin, jak nie całe to choć kawałkiem przynależały. Takową krainą władały do 1763 roku Francuzy, aleć wojny siedmioletniej z Angielczykami przegrawszy pokarani zostali oddaniem onej kolonii...Hiszpanom:)), gdzie Angielczyki cudzem kosztem sojusznika pragnęli docenić. Napoleon, zasię Hiszpanów przymusił Anno Domini 1801 w San Ildefonso nazad zabrane oddać (nawiasem: za nigdyż nie dotrzymanę obietnicę italskiej Toskanii darowania). I tutaj stanął był jako ta małpa, co jej orzecha przez małą dziurę z beczki dobyć każą... Jako orzecha złapie, ręki nazad nie cofnie; jako puści...cofnie się wolną, aleć zdobycz, zda się pewna... utracona zostaje... Co takowy stworzeniom dylemat czyniło, że mało która z dobrawoli odstąpiła, śmierci głodowej unikając... Takoż i z Luizjaną, której cesarz pożądał wielce, dla produktów stamtąd sprowadzanych, aleć przecie wiedział, że jako tylko wojna z Angielczykiem nastanie (a że krokiem wielkim się zbliża toż już i najostatniejszy gavroche na paryskiem bruku ćwierkał) i korabie Brytów na morze wyjdą, mysz nawet się do onej zamorskiej włości nie przeciśnie i pożytku nie masz, małoż na tem...grontów ode Hiszpanów nie nadążywszy przejąć i wojskiem nijakim obsadzić, nijakiej nadziei na obronienie orzecha!
   Frasunek cesarski spory być musiał, skoroć Constant, sługa ulubiony ponotował za tą przyczynę taką alteracyę:"Przeklęty cukier! Przeklęta kawa! Przeklęte kolonie!". Ano cóż, nie dziwić się nam nieborakowi, z drugiej znowuż strony... jakże to? Paryża kawiarniami stojącego, kawy zbawić?:))))
   Ano, juści, że Napoleon nie małpiego rozumu przecie, to i wykoncypował jako orzecha i to z całą beczką wraz przedać! A to Mu tyle łacniej szło, że za wodą prezydencję u Amerykanów miał Imć Tomasz Jefferson, co go nie wiem, czy nie za najmędrszego z ichnich wodzów mam w dziejach przeszłych, a jako na obecne pozieram, toć boleję, że długoż Mu jeszcze konkurencyi nie widać... Znał ci on, że z wojna o niepodległość z koroną wygrana jeno uporem i szczęsnym zdarzeń zbieżeniem, a że za Francyi zduszeniem, nijakich gwarancyi, zali znów Anglia buntowników zamorskich poskromić nie popróbuje... Danyż mu szczęsny czas umiał ci mąż ten wyzyskać dla kraju wzmocnienia, a historyja o której prawim, tego najlepszym dowodem...
   Za pierwszą wieścią, że Napoleon jakie gronta przedać zamyśla, senat ku Paryżowi Imć Monroe'a detaszował z tajną instrukcyą wszech sił dołożyć, by Nowy Orlean kupić i Florydę Zachodnią, a nie przepłacić więcej jak milijonów dolarów dziesięć najwięcej! A takoż cesarzowi do intencyi dowierzano, że w onej instrukcyjej stało jasno, że jakoby k'temu miało nie dojść, a jeszcze ugniewan cesarz groziłby kupcom amerykańskiem na Missisipi bronić wpływać, w on czas Monroe wracając miał w Anglijej zabawić i o przymierzu gwarzyć.
   Napoleonowi zasię tako grosiwa chyżo trzebaż było, że nie czekając Monroe'a, z Livingstone'm ambasadorem pertraktacye czynić począł, czegoż Livingstone biedny, nie wiedząc, co czynić, instrukcyi i Monroe'a jako kania dżdżu wyglądał... Aleć bardziej jeszcze Monroe biedny jako pojął z czem Mu się mierzyć przyszło! Owoż wystaw sobie, Czytelniku miły, że to Ty jedziesz chociaby Podole z Wołyniem kupić, a tu Ci prawią, że samego Łucka nie kupisz, jeno za dwakroć ceną, aleć razem z Polską całą, Litwą i Ukrainą na okrasę! Co możem i zły przykład dał, bo tamta Luizjana dzisiejszej Polski siedmiokroć większa...
  Toż z Amerykanów nikt w snach najśmielszych nie marzył nawet o tem, że kraj mu niemal się podwoić może! Po prawdzie to też i sami targujący nie za bardzo znali, czem handlują. Jako Monroe Talleyranda granic pytał, ów jako piskorz mu gdzie tam między palcami się wił, sam widno responsu nie znając..:))) We traktacie popisano, że przedają wszytką ziemię, jaką kiedy tam mieli Francuzi, a obecnie siedzą na niej Hiszpany, co się samo w sobie głupością okazało, bo Hiszpanom nigdy całego obszaru ogarnąć się nie udało...

http://fineartamerica.com/featured/louisiana-carey-map-1814-daniel-hagerman.html

   Koniec końców tempem ekspresowem, w tydzień targu dobito ( co dzisiejszym dyplomatom dedykuję:))) i Monroe z Livingstone'm kupili za 15 milijonów jako policzono później 823 tysiące mil kwadratowych grontu, co czyniło po 3 centy za akr!!! Nie dziw, że to do dziś największa w dziejach handlu ziemią transakcya...i najbardziej rentowna:)))
    Układ stanął 30 kwietnia, dwie niedziele później Angla wojnę wypowiedziała... Napoleonowi dla pilności spraw wojennych, co jak żadne inne grosiwa wymagają, przyszło jeszcze warunek stawiać, by to wszytko natychmiast i gotowizną płacone być miało... Owoż dla Amerykanów frasunek, bo w kabzie pusto; dawaj w płacz ku bankom o kredyta prosić i, co mnie najbardziej w tej historii i śmieszno i straszno... brakujące im 10 milijonów na transakcyę z Napoleonem (czyli de facto na Napoleona z Anglią wojnę!) wyłożył...londyński bank braci Baring:))))*....

____________________________

*Bank Baring Brothers & Co - tenże sam, co niedawym czasem w bankruty był postąpił za sprawą swego singapurskiego maklera Leesona

                                                                                                                                                                                                                                                                         .

05 czerwca, 2015

O pozbywaniu się natrętów sklepowych...

   Prawda to niezełgana, że mi coraz i trudniej czasu na to pisanie wyszperać, choć rzekłby kto może, że iskra zapału rozniecona gracko i tej by zapewne pokonała przeszkody.. Ano, pewnie tak, jeno że mi się przy tem przyplątały turbacyje wpodle przedsięwzięcia mego, któremu chleb zawdzięczam, a to już myśli mąci, podobnie jak i zdrowotne perypetie, których żem latami szczęśnie unikał, przecie i na Matyska przyszła kryska...
   A piszę to k'temu byście nie sarkali, że się i może czasem podpieram do archiwaliów odwołaniem, bo alternatywą będzie jeno na kołek tegoż na czas jaki zawiesić, a wiadomo jak to potem z odwieszaniem bywa... Aliści na dziś to furda wszytko, póki co na chleb i wino nastarcza jeszcze, takoż konowałom żem popędził kota, tedy dopokąd w liczbie jakiej przemożnej nie powrócą, tyle naszego:))
Gawędziliśmy ongi o natarczywcach, co gdzie po sklepowych grasują wnętrzach, skupić się nie dając, jeno pojmując swój obowiązek, by chciany czy niechciany, z pomocą i doradą się ochfiarować natrętnie... Pół biedy z niemi, jeśli kto w rzeczy samej takiej pomocy wygląda i ów subiekt mu iście z nieba spada, częściej przecie żeśmy na kupnie czego konkretnego, co już i może czasem nawet w garzci mamy, gdy się taki napatoczy jaki unterpomocnik podasystenta subiekta i dawajże swego... Ano i teraz dylemat prawdziwy, bo człek jednak chowany między ludźmi, tedy tak z punktu w mordę bić i niezręcznie i czeguś niepolitycznie... Słuchać go znów mitrega próżna, bo jeszcze namówi na co niby lepszego (czytaj: dwakroć droższego), co się pewnie i tak rozleci po tygodniu, bo w Kitaju składane... Jakże tedy onego się pozbyć, niekoniecznie od razu na komisariacie lądując, luboż dla spokoju świętego wykupując pół sklepu?
   Ano różnych u JW Paczuchy komentatorzy przedkładali konceptów, ja powtórzę swego... A ze mną rzecz jeszcze jest więcej szczególna, bo bywalcy tuteczni znają jak ja nienawidzę po sklepach bywać, a żem przy tem gorączka, to i bywało, żem już tam czasem i może kogo potarmosić chciał i jeno Pani_Wachmistrzowego_Serca ręce przytrzymała... Z czasem przecie żem się wyumiał konceptu w swej prostocie jedynego, o skuteczności zgoła porażającej, którego zdradzę Wam darmo nawet i nieproszony...
   Owoż wyumiał żem się ja formułek kilku po madziarsku, co nie było szczególnie trudnem, skorom u Felczaka (I,II,III) terminował, a i za grzecznością i staraniem Profesora do Madziarów jeździł... Ano i gdy mi tak podchodzi który, gdy co oglądam i właśnie zrachować probuję, zali mi to koniecznie nieodzowne i w jakież znów popadnę termina, grosza wysupławszy, ów zasię z tą swoją irytującą grzecznością zawodową służby swoje poleca, natenczas ja onemu kiwam przyjaźnie łbem i rzekłszy przódzi grzecznego "Jonapotkivanok"*, przechodzę zrazu do meritum, pytając: "Hol van a mosdó?"**
  Ilem ja się już przez to gąb naoglądał osłupiałych, rozdziawionych, szczęk opadniętych, marsów na czole srogich, ilum bełkotów nasłuchał! Nic to, gęby by jeno wytrzymać poważnej, nie ośmiać się to sztuka największa... Trzeba przy tem baczyć na jegomości uprzejmie, responsu nibyż czekając i udając, że nie widzim, jako na nim koszulina czemuś znagła mokra, jako ów oczami za jakim salwerunkiem błądzi i jako tej przeklina chwili, w której ku nam podejść umyślił... Zazwyczaj taki po chwili rąk bezradnie rozłoży i uśmiechając się głupawo tyły poda, ostawiając nas w pokoju, choć bywają gorliwcy co próbują nas zażyć już to angielskim, już to niemieckim, już to rosyjskim czy francuskim... Rekordzista mi przywlókł bodaj cały sklepu personel i sam żem się zdumiał, wieleż owi pospołu narzeczy znali...okrom (szczęśliwie) madziarskiego...
  Nic to! Czego by ów nie czynił i nie prawił, w jakiembądź narzeczu i z czyjąkolwiek pomocą, my za razem każdym uśmiechamy się przepraszająco, ręce rozkładamy bezradnie i mówimy: "Nem ertem!"*** Zazwyczaj to wystarcza, choć nie od rzeczy czasem, przy szczególnie upartych zarzucić go jakiemi słowami dalszemi, do czego wybornie się nadaje poema pewna, której żem ongi tłomaczonej posłyszał i spisał:
"A család! A család! Ó, ez a család!
A család nem ad örömet, nem ad, amikor van –
de ha nincs, egyedül vagy, mint az ujjam!"****
   Pół biedy jeśli wychodzimy z niczym, gorzej gdy co iście kupujem, bo wówczas trzebaż tej farsy ciągnąć przy kasie, gdzie już wtedy ani myśleć o jakich kartach i mus gotowizną płacić, każąc sobie przy tem jeszcze rysować, wieleż to będzie etc.etc. Dwóch Wam jednak bym chciał z tychże zabaw obserwacyj przekazać i o objaśnienie prosić... Primo: dla jakiej przyczyny taki untersubiektoficyjer, jako już i tak wie, że go ni w ząb nie pojmujem, przemawia do nas nadal po polsku, jeno dwakroć głośniej i wyrazy rozstawiając, jakoby niemowlaka uczył? Mają co decybele do zdolności pojmowania?
   I secundo: jak sobie tak posłucham, co owi gwarzą między sobą, nie bacząc tępego Madziara, co się języków cudzych nie edukował, to rzeknę Wam, że to mit jaki, żeśmy ponoć bratanki i do bitki, i do szklanki... Więcej Wam rzeknę: Polacy Węgrów nienawidzą!!!
I w głowę zachodzę dla jakiej to przyczyny?
Viszontlátászra !
____________________

* jó napot kívánok - dzień dobry
** Hol van a mosdó? - gdzie jest toaleta?
*** Nem ertem - nie rozumiem
**** Rodzina! Rodzina! Rodzina, ach rodzina!
Rodzina nie cieszy, nie cieszy, gdy jest –
lecz kiedy jej nie ma – samotnyś jak pies! (Jeremi Przybora)

                                      .

P.S. Jako że mię tu już nie ma, bom się był wybrał z Kneziowiczan częścią  do doroczne łba zaprószanie... Wrróć...! Na wysoce intelektualne spotkanie towarzyskie...:)), tandem na komentarze responsować mi pewnie przyjdzie po niedzieli dopiero, a gdyby to nie nastąpiło, znaczy, że trzeba o tem fakcie zawiadomić stosowne organa... A'propos organów, to jeśli by się tak iście zdarzyć miało, znak to będzie widomy, że można ich już ze mnie pobierać będzie, co tam komu potrzebne, z tem że wątroby nikomu nie polecam...:)
    Kłaniam nisko:)

01 czerwca, 2015

Zaległości nadrabianie zasię i aktualności świętowanie....:)

   Nie, nie... nie o Dzień Dziecka mi idzie, choć jak się tam kto poczuwa, niechajże i sobie poświętuje na zdrowie... Tylko z trunkami niech uważa, bo to przecie dziecku nie dość, że nie wypada, to i niezdrowo...:)) Idzie o święto 18 Pułku Ułanów Pomorskich, tych od których się bzdura o szarżowaniu na czołgi powzięła, a których święto 29 Maii wypadło, czegom nie dopilnował, przymuszony wyjechać włości mych góralskich doglądnąć...
  Dziś zaś przepić nam za pamięć 23 Pułku Ułanów Grodzieńskich wypadnie, zasię wytchnąć po tem dni parę i na nadciągające święta pułków jeszcze w tym miesiącu inszych ośmiu gardeł naszykować... :)