30 kwietnia, 2013

O pisaniu na Berdyczów...


 Ludzie wieku podeszłego pomną jeszcze jako się chciało natręta zbyć, luboż rzec komu, by dał nam pokój, to antecessores nasi prawili takiemu: "pisz do mnie na Berdyczów!", co powszechnie pojmowano, że to jakoby pisanie swoje miał do studni rzucić, luboż i gdzie na rozstajach na wiatr puścić, effecta by też same były...
   Rzecz w tem znaczeniu się już jako z połową XIX stulecia powszechną stała, w każdem bądź razie, jako Słowacki pisał w "Beniowskim":
  "Lecz pan Beniowski liczył lat dwadzieścia,
    O doświadczenie jak o grosz złamany
    Nie dbał - wolałby mieć wioskę i teścia,
   To jest ślubem być dozgonnym związany
   Z panną Anielą. - Téj sztuka niewieścia
   Sprawiła, że był srodze zakochany;
   Na gitarze grał i rym śpiewał włoski,
   I wszystko dobrze szło - dopóki wioski
   Nie stracił... wtenczas po włosku: addio!
   Po polsku: pisuj do mnie na Berdyczów.
   Okropne słowa! jeśli nie zabiją,
  To serce schłoszczą tysiącami biczów."

   to lectorowie wieszcza miarkowali wybornie, o cóż onemu szło...
   Tem zaś czasem genesis owego proverbium prawdziwa wiedzie się z czasów o niecałe stulecie wcześniejszych (nawiasem: zadumać sie wielce tu idzie, jakże chyżo te słowa znaczenia odmieniły), gdy Radziwiłłowie się u króla Stasia wystarali o przywilej, co dotychczasowego prawa do bodaj czterech jarmarków w roku, dozwalał ich w Berdyczowie czynić dziesięciu, co na owe czasy było rzeczą wręcz niesłychaną!
   Naturaliter, gródek tak uhonorowany, a przy tem i siedzący okrakiem na dawnem szlaku handlowem, co łączył ziemie ukrainne z koronnemi, rozrósł się rychło i wielce na tem handlu zbogaciał, do może i ponad miarę swoją przychodząc znaczenia. Tak, czy siak, kupczykowi, co się miał za poważnego, nijaką miarą nie wypadało na tych berdyczowskich jarmarkach nie być, a że owi w peregrynacyjach swoich czasem i ptakom wędrownym podobni, temuż gdzie miał jaki taki swego podawać adresu, by kto doń sprawę miał jaką pilną?  Ano... nie znając ani swego jutra, ani pojutrza, tego miał jednego pewne, że do miesiąca, dwóch najdalej na kolejnem berdyczowskim stanie jarmarku, i z poczty tamecznej złożonego poste restante odbierze, tedy mówił to, co o sobie znał najpewniejszego: "pisz Waść na Berdyczów!"

29 kwietnia, 2013

O wyrazach dawnych znaczeń pozbawionych część piąta...


W temże cyklu mielim już tu (IIIIII, IV) wyrazów takich, które co insze dawniej, a co insze dziś (o wiele cokolwiek) znaczą. Dziś nam ku I i J się obrócić przyszło:
Iglice - by rzec najprościej, dzisiejsze to wykałaczki. Rozpowszechniły się w Polszcze za Sasów, takoż jak i obyczaj wycinania ich z drzewa bukszpanowego. Początkiem zwano je z włoska: kuradenty.
Indje - nie o krainę zamorską tu idzie, jeno o lochy na całą Rzeczypospolitą słynne, co pod zamkiem w Kamieńcu Podolskim (temże samem co to go Wołodyjowski z Ketlingiem wysadzić w finale Trylogii całej mieli) były. Tamże wsadzano tych, co dłuższych kar zasądzonych mieli, co w dawnej Polszcze ogólnie było rzadkością, karano bowiem wielekroć więcej na gardle, luboż banicyją, temuż świat zza krat najwięcej podsądni w śledztwie będący jeno widzieli...
Indyczka - pozorowi wbrew nie o ptactwo domowe tu idzie, nawiasem takoż za Kolumba sprawą mylnie zwane, o czem żem już tu pisał, jeno o szablinę niedużą a wąską z rękojeścią głowę indyczą wystawiającą, której to mody dworacy Kazimierza Jagiellończyka wprowadzili, co o tyle ciekawem, że to czas był, gdy miecz jeszcze królował, temuż owe indyczki niechybnie się do intronizacyi szabli w Polszcze przysłużyły niemało...
Instrument - w dawnej polszczyźnie okrom znaczenia dzisiejszego był to jeszcze i dokument jaki sądowy lub urzędowy.
Jadwiszka (takoż i Jadwichna) - już i dawnemi czasy dwojakiego okrom imienia niewieściego miał ten wyraz znaczeń. W czasach Stanisława Augusta zwano tak kontusik krótki, będący responsem swoistem na francuszczyznę się wszędy naówczas do ubioru cisnącą, jednakowoż więcej powszechnie tegoż dawniej zażywano na określenie maluśkiej poduszynki białogłowom do szpilek i igieł koniecznej.
Jaszczur - nie o zwierzę tu szło, lecz o skórę onego (co wielce rzadkie i jeno u najbogatszych panów), luboż inszą, jaszczurowej podobną, najwięcej przy tem pewnych fragmentów skóry oślej czy końskiej zażywano, by odpowiednio chropawą będąc, się na oprawę rękojeści i na pochwy do szabel akomodowała.
Jedenasta godzina - nie o czasomierze tu idzie, luboż cosi na podobieństwo Angielczyków obyczaju piątej godziny, gdy jakiem wywarem na liściach cudzoziemskich się raczą, dopokąd nie zardzewieją od środka, zamiast jaką naleweczką grzeczną, czy winkiem zacnem gardziel przepłukać... W Polszcze jedenasta godzina sposób budowania dworów znaczyła, a ściślej takiegoż onych moderowania frontem jakoby na tąż godzinę celującym, by w porze dnia południowej ów fronton zawżdy był jak najpełniejszem słońcem oświetlony...
Józefki - tak zaś zwano pewien rodzaj zwierzchniego okrycia niewieściego, arcymodnego za króla Jana. 

28 kwietnia, 2013

O wyrazach dawnych znaczeń pozbawionych część czwarta...


  Bawilim się już tutaj (III, III) w te słowem zabawy, co to dziś jeszli nawet i nieprzepomniane, to cależ inszego mają nam znaczenia, jako ich przódzi pojmowano...
Kartel - co dziś się może już jeno z wielgiem kapitałem kojarzy i jakie imperia przemysłowe na myśl przywodzi, w średnich wiekach znaczyło tyleż, co porządek na turnieju rycerskim obwieszczony, do którego mus się było potykającym stosować. I nie jeno o cosi na kształt "listy startowej" szło, ale i o to jakiem orężem, na tępe, czy na ostre, do krwie, czy jeno do adwersarza obalenia etc... Wiodło się to po najprostszej linijej ode kartelusza, który naonczas był jeno kartką, aliści nie bele czem zagryzmoloną, a wyzwaniem na pojedynek, którego na kopijej zatkniętej na placu turniejowem wyzywający zatykał i baczył, kto zerwać go gotów... Wiekami późniejszemi kartelusz pojmować poczęto dwojako, co primo bowiem programmy jakiej uroczystości luboż spectaclum znaczyło, secundo zasię rewers, tyleż nieordynaryjny, że szlachecki, gdzie słowem właśnie szlacheckiem pożyczający zwrot gotowizny ręczył, a podpisem i herbem oblig przyjmował...
Kalata - co najpierwsze upraszam, by z kaletą nie mylić... Wtóra się bowiem z tureckiego wiodła i mieszek skórzany na grosiwo znaczyła, pirwsza atoli jakie łoże w stajniej, dla czeladzi uszykowane.
Kapcie - co dziś jeno domowe pantofle znaczy, choć i nie wszędzie, bom u przyjaciół Moskali sam wyrzekania słyszał, że "U Poliaków daże i tufiel PAN":)), dawniejszemi czasami znaczyły obuwie ze skóry koziej, dla taniości swej najwięcej przez kmiotków zażywane (jeszli którego choć na takie stać było...) Wołano je też "kapce", z czego "kapcan" poszedł na oznaczenie kogo, co człekiem prostym i nieogładzonym. Pojęcie z czasem na wzgardliwości przybrało i najwięcej nam go w tem spotykać rozumieniu, że jakiego prostaka, niezgrabiasza, brudasa i chama znaczy...:(
Kardynały - zabawa to staropolska była, jako żywo bierki dzisiejsze na myśl przywodząca. W kardynałach grający piórkiem drewienek z leda jak rzuconej ich garstki wyciągali, tegoż bacząc, by insze drgnąć nawet nie śmiały...
Karoca - dziś dla nas za jedno z karetą, przecie jeśli wtóre wiadome, pierwsze początkiem jeno wóz znaczyły jaki kryty, którym chorych, luboż i ranionych wożono...
Kartuza - takoż i kartuszem zwana. Nie iżby dziś co dla ogółu pojętego znaczyć miała, ale że z miana swego jakich z mnichami spólności sugerować się zda, temuż objaśniam, że to torba myśliwska była z ładunkami do strzelby świżemi...
Katalogi - nim do dzisiejszego poważnego to słówko przyszło znaczenia, za Stanisława Augusta zabawę znaczyło dworską, gdzie się spisów osób ze złośliwie dowcipnemi jakiemi opisami czyniło. Nawiasem, tom z czasów, gdym się jeszcze bakałarzeniem trudził, pomnę, że na wypędach od rodzin letnich, gdzie się rodziciele wdzięczni pacholąt na czas niejaki pozbywali (za dopłatą ma się rozumieć!:), a kolonijami to zwano luboż obozami (co samo w sobie winno opiekunów zastanowić:), tamże młódź owa cosi podobnego układała zowiąc to bodaj "Echem kolonijnym"...
Kawalerka - do niedawna tak jeszcze o mieszkaniu niewielkim mówiono, dla młodzieńca samotnego właściwem, co jednakowoż w cyrkumstancyjach naszych kpiną było jawną, boć owej upragnionej kawalerki doczekiwał się mąż już i wielce stateczny, i dzieciaty...dobrzeć zali nie wnuczaty! In pluralis żem się był jeszcze i spotkał z określeniem tem na chłopców jakich gdzie tam w kupie stojących, luboż co pospołu czyniących... "Kawalerka stoi pod sklepem", "Kawalerka poszła na tańce..."etc. Nam atoli o wiek XVII i XVIII idzie, gdzie kawalerką zwano luboż to przyodzienie niewieście formą i krojem męski ubiór przypominające, co jazdy konnej dłuższej miało białogłowom wygodniejszą czynić, luboż jeśli tak samą niewiastę kto nazwał, to miałże prawo onej opiekun brać się do korda, bo znaczyło, że jej wielce nieprzystojne zachowanie imputowano...
Kawalkada - dziś tegoż pojmujem na oznaczenie orszaku niemałego, dawniej konnego, dziś i po części największej pewnie automobilów, otaczającego jaką personę dystyngwowaną, co w Małej Polszcze z czasem się utarło takiego orszaku, banderią zwanego, uszykować komu znacznemu na powitanie, luboż za jaką okazyją szczególną formować wpodle procesyi kościelnej... Dawniejszym jednak czasem kawalkadą zwano samą naukę konnej jazdy, temuż i nauczającego, osobliwie cudzoziemca, zwano kawalkatorem... Z czasem się ów kawalkator zdeprecyonował znacznie, bo aż do jakiego starszego stajennego:(
Kędziorek - co się z czeskiego wywodzi, najprzód jeno deseń na pisankach znaczył...:))
Kibitka - dziś nam jeno z zesłańcami jakiemi na Sybir gnanemi się kojarzy toto, a z tatarskiego zapożyczone to słówko języka Sarmacie jakiemu ośmnastowiecznemu jeno lekki jaki wózek znaczyło.
Kieca - dziś to może o jakiej kreacyi niewieściej nie nadto subtelne wysłowianie... Wiekiem jeszczeć XVI i późniejszemi płaszcz to był gruby, sukienny, coż go rycerstwo na zbroję rade zapinało... osobliwie w czas słotny, najpewniej dla Hammerajta niedostatku:)... Wiekami późniejszemi z rycerstwa zeszło to ku powszechniejszemu pożytkowi, takoż na ośmnastego koniec stulecia kmiotkowie już tak i wieśniaczą grubą suknię niewieścią nazywali...
Kielnia - dzisiejszego znaczenia tłomaczyć, zda się, nie muszę...:) a może i kto w ręku miał prawdziwie... W dawniejszej jednak polszczyźnie tak tylną część wozu, czy powozu zwano; tą w której za siedziszczem paki jakie luboż i kufry kładziono, a czasem i jaka czeladź tam stała...
Kijak - w Małej Polszcze tak kmiotków zwano co do miasta na targ ciągnęli, na kiju niosąc jakie słoniny czy kiełbasy. Sami jednak włościanie kijakami ( a to i w całej Polszcze) przódzi jeszcze zwali rzeźników niecechowych, wędrownych, co to o kiju ode wsi do wsi peregrynowali, usług swych proponując...
Kilim - nim jaki kobierczyk do pokrywania ław, skrzyń, czy stołów to znaczyć poczęło, byłże kilim jeno derką grubą do konia po jeździe nakrywania...:)
Kleparz - co dziś jakie mieścce targowe jeszcze po grodach niektórych znaczy ( w królewskiem i stołecznem Krakowie dwa takie nawet:), dawniej jeno targ koński znaczył... Nawiasem, znana gdzie i nie gdzie Barycz też się z targów wiedzie, bo to rodzaj kozłów był, któremi kupczących ode klienteli odgradzano...
Klepka - hmmm... jak by to rzec, by tegoż niepolitycznem nie uczynić...:)) Owoż czasem tak na zakonnice wołano, aliści nie był to kompliment bynajmniej...:)
Koc - okrom znaczenia dziś powszechnego, w dawnej Polszcze byłaż to kara w grosiwie (dodajmyż: niemała!), której sędziemu płacono za bezzasadne się od jego wyroku ku instancyjom wyższym odwołanie...
Koczowanie - nam się to z ludami jakiemi wedrownemi kojarzy, zasię przodkom naszym oznaczało to obyczaj onym przebrzydły, przecie powszechny, dodatkiem jeszczeć i karalny...mianowicie szło o cosi na kształt kaptowania poddanych cudzych, by wsi i dziedzica porzucili, a do wioski kaptującego się przenieśli, za co zwyczajowo jakiej wolnizny obiecowano, czasem i grosz jaki, rzadziej grontu spłacheć...
Kobiela - jeno przez wzgląd na aktora nieżyjącego o tem mianie spominam, bo słówko samo zaniknęło ze szczętem... W dawnej polszczyźnie tak ordynaryjne jakie  pudło nazywano...:), czego jeno echem dalekim jeszcze może kobiałka ostała...


27 kwietnia, 2013

Z myśli Wachmistrzowych...

  Za sposobnością u Szczurka z Loch Ness, nie wiedzieć czemu Sokołem się mieniącym, jeszczeć dodatkiem Maltańskiem, naszła mię refleksyja o banknotach naszych... Czemuż to widoczni na nich króle, według osobliwego się tam naleźli klucza: Jagiellonowie okupują nominały grube, zasię Piastowie te pośledniej wartości? Zaliżby o to szło, że ci drudzy nam bliżsi, bo na co dzień towarzyszą narodowi, u którego w sakiewce rzadko gruby pieniądz gości?

26 kwietnia, 2013

O wyrazach dawnych znaczeń pozbawionych część trzecia...


   Zeszło krzynę, nimem zdolił nowej noty z cyklu tak przez Czytaczów Miłych wdzięcznie przyjętego (I, II) poczynić, przecie i tak sam siebie podziwiam (choć to wielce nieprzezpieczne affekta:))), że mimo gróźb, którem czynił, częstości pisywania jak dotąd żem jeno nieznacznie spowolnił...
  Dziś zatem porcyjka znowuż nieduża słówek, które choć może i czasem znanemi nam, przecie tym co ich dawniej zażywali, cależ co inszego znaczyły, niźli nam dziś mniemać:
Farmazon - tegoż wyrazu odmienienie się w dziś jakie banialuki i dyrdymały wielce znamienne, boć z początku słówko owo z francuskiego "franc maçon" powstałe jeno wolnomularza znaczyło:))
Fatum - dziś mamyż tego na oznaczenie czegosi, najwięcej przykrego, co na nas spada, przecie jako rzeczy nieuchronnej, przed którą nijakiej nie masz ucieczki. Ano i do źródłosłowu sięgnąwszy wielce to potoczne dziś znaczenie dobrze o dawnem polskiem prawie dowodzi, bo w niem właśnie fatum znaczyło tegoż czasu, co był dozwolony od wyroku, by strony apelacyj jakich czynić mogły...
Faworki - wielce nam dziś miłego, osobliwie w Tłusty Czwartek, znaczenia faworki dość późno przyjęły, początkiem bowiem tako zwano jeno barwne i poskręcane na wietrze (temuż i kształt ciastek takowy:) wstążki u koszul krakowskich:)
Filigrany- dziś i słowa może samego w nominativie nie uświadczysz, przecie jako przymiotnik filigranowy ma się niezgorzej i cosi maciupeńkiego znaczy... Najdawniej jednak były to znaki wodne na papierze w dawnej Polszcze wyrabianem, a najwięcej nie banknoty szło, których przecie nie było, jeno o papierni, luboż drukarni znak...
Fladry - dziś jeszcze czasem tak kto na słoje drzewa rzeknie, aleć i to z rzadka... Dawniej słówko owo, z niemczyzny zapożyczone, długich sznurów z uwiązanemi prórami, później wstążkami i kitajkami, oznaczało. Sznurami takiemi się skraje lasów luboż jakich przecinek czy duktów zastawiało, by źwierzynie w czas łowów nagonką w inszą stronę gnanej drogi ucieczki zastawić...
Flejtuchy - mało miłe dzisiejsze znaczenie proweniencyję swoją ma w niemieckiej nazwie polskich szarpi do ran opatrywania zażywanych. Widno, co komu taki pobandażowany nieszczęśnik się mało estetycznem widział, temuż praźródło znaczenia dzisiejszego...
Fort - ano tak się dawniej w Polszcze okowita jedna zwała:)), dodajmyż mocna pioruńsko:)
Foksal - cóż dziś znaczy tłomaczyć, osobliwie ludziom stołecznym, nie trzeba. Ode angielskiego Vauxhall w Polszcze się tak przyjęło wieczorną zabawę taneczną opisywać, a temuż że za Stanisława Augusta dla takich właśnie zabaw ów ogród najpierwszy otworzono, co miano przechował i dla ulicy dzisiejszej, na temże mieśćcu będącej.
Fryc - początkiem jeno flisa bez eksperiencyi znaczył, później i profesyje insze swoich nowicyuszów tak zwały, każąc onym obrzędy "frycowego" przechodzić, a najczęściej jeszczeć i "płacić frycowe" kolegom, co poniekąd wkupienie się w łaski starszych i do grona przyjęcie zapewniało.
Frykas - ode francuskiego "fricassé" się to wiedzie, co u Francuzików po dziś dzień potrawkę z jakiego rodzaju mięsiwa znaczy; w Polszcze przecie saskiej, jeszczeć wymyślnością francuską nieskażonej (jak mawiał Kitowicz:) potrawa taka a i miano onejże za synonim wymyślnej kulinarnej cudzoziemszczyzny poszło...
  I na koniec słówko, co już i dziś nieznane, przecie urokliwe wielce:
Figatele - w kuchni staropolskiej byłyż ci to pulpety z mięsa, łoju, chleba skruszonego i siekanych jajec na twardo uwarzonych. Dla konsystencyi swej, kruchej wielce, przeszłoż to na potem na oznaczenie rzeczy wszelkiej, co się mówiącemu krucha, wątła i nikła widziała...

25 kwietnia, 2013

O Sarmatów zamyśle sekretnym...


  Nim tu Lectorom jeno moim najwierniejszym wyjawię ów sekret tak tajny, że dopotąd nikomu okrom mnie nieznany... a i mnie jeno za jaką chwilą nagłego, a niespodzianego objawienia zawdzięczany*, przyjdzie mi tu wywód uczynić głębszy, niemal naukowej natury...
   Owoż, jako nam jajogłowi mędrce wyrachowali, sto gramów alkoholu niszczy bezpowrotnie jakie sześćset tysiąców tych szarych maleńtasów, komórkami zwanych, co nam przestrzeń między uszami meblują... Naturaliter tym jeno, co tam nie mają pustki niczem saharyjskie pustacie, luboż lodowe bezkresy antarktyczne. Zrachowano takoż, wieleż my** ich mamy w ogólności i wyszło, że jaki bilion, z czego jeno jakie sto milijardów czynnych, insze zasię leniuchują póki co, choć są podejrzenia cależ i poważne, że owe są niczem ci rekruci jeno komendy "Szlusuj!" czekający, by weteranów padłych w boju zastąpić...
   Ano wiodąc tedy dalej obrachunków naszych, choć to więcej Vulpianowa, a nie moja specialitas, aleć że rzecz nadto ważka, to pókim trzeźwy liczydła nie odstąpię, bo Ów by co zmylił jeszcze rozmyślnie w jakiem absssst... absut... absssty... a tfu!... trzeźwości nieubłaganym napadzie... Sto gram alkoholu to okowity czterdziestoprocentowej jakie niespełna ćwierć litra, zatem rzecz zwyczajna pospolicie w każdem układzie odniesienia, w kręgach naukowych zwanem potocznie "pół litra na dwóch".
  Prosty obrachunek wywodzi, że by miliard tych szarych spsować, to nam trza na łeb jeden 166,66 litra alkoholu czystego, ergo najpospolitszej, czterdziestogradusowej okowity miana dowolnego litrów 417***. Zatem możności gastryczno-bachiczne rodaka przeciętnego rachując na jakie owe przysłowiowe "pół litra" dziennie, by tegoż miliarda zniszczyć trza nam dwóch roków i miesięcy jeszcze czterech... Nader optymistycznie zakładając, że przed owym rodakiem statystycznym od flaszy pierwszej w okolicach pełnoletniości opróżnionej po kres możliwości jakichkolwiek  onego, jest jakie półwiecze takiegoż dzieła niszczycielskiego, to nam i tak wyjdzie, że ów ducha oddając mieć będzie cięgiem jeszcze ośmdziesiąt milijardów tych szarych nietkniętych, a i to nie rachując, że się te nieczynne czynnymi w międzyczasie w jakiej części uczynią... 
   Niechybnie jednak są i osobniki szczególne, co tejże próby ogniowej zniosą wielekroć lepiej, niźli insi i podług Darwinowego konceptu, to owi właśnie być winni przyszłością narodu naszego. I o toż właśnie rzecz idzie... Sarmaci był naród to ambitny okrutnie, niechybnie o własnej nad inszemi wyższości przekonany. Naturaliter, że skorośmy inszych lepsi, to i nam się słusznie nad totus mundi władanie należy, w trosce najszczerszej, by te nacyjki i nacyjeczki insze, a takie niedorosłe i głupiutkie sobie i inszym krzywdy jakiej nie wyrządziły... Ano i trudność niemała, bo że narodek jaki rozumu mikrego, nie znaczy zaraz, że posłuszny... i że szablą machać nie umie...:((  A jeślić przy tem przez jakich własnych szamanów omamiony, że toż oni niby właśnie we świecie najmędrsi i najzacniejsi?
   Nooo... prostą drogą takiemu nie przełożysz... Trudu szkoda, osobliwie jeśli onych od nas więcej... Na cóż Ci z głupim gadać, przecie Cię najpierw do swego zewlecze poziomu, zasię pokona experiencyją w głupocie... Prościej już onego pognębić, oręża pozbawić, do pokory przymusić, a lekcyj dobrego z czasem dopieroż udzielać, jako się hardości przyrodzonej wyzbędzie... Ba! Rzec łacno, czynić trudniej... Jakże tak mając wszytkiego jakie milijonów dziesięć, w tem po części najpryncypalniejszej Chama potomstwa, a i Sema niemało... Jakże tak z tą potencyją tak nieznaczną świata zawojować, kiedy Turczyn trzydziestokroć liczniejszy, Moskal zasię, Niemiec i Francuz wszystko psubraty takoż liczbą porażają...?:((
   Ano, nie masz inaczej jeno jakiej trza było nacyi arcyherosów wyhodować na mierzwie pospolitej własnej... Darwinowskiej, nieobjawionej jeszcze przecie myśli, aliści najwidniej genijuszem sarmackiem przeczutej, powolnym będąc, trza było się jako akomodować do tegoż procesu, co się w naturze lat milijonami odprawiał, słabych na śmietnik wyrzucając Historii, najsilniejszych zasię i najmędrszych nowych pokoleń czyniąc rodzicami... Jeno, że praojcom naszym nie byłoż dane mieć tych lat na ery mierzonych... Owi, w swej niecierpliwości zacnej zagrzewani o chwałę przyszłą Sarmacyi i salus świata cąłego stojąc, musieli co obmyślić, by się tej mierzwy pośledniej pozbyć, zasię owych tytanów doczekać by jeno jak najrychlej...
   Ano i tu przyjdzie się nawrócić do tych obrachunków naszych... Jeśliś, Czytelniku Miły, uwierzył kiedy w ów kamuflaż pokoleniami czyniony, że to dla jakiej ultragościnności Polacy się pogrążyli w opilstwie, luboż że to dla zbytku i swawoli czynione było, toś jeno tego dowiódł, że Cię omamić leda czem nader łacno...  Łuski zrzuć z oczu a przejrzyj, jestli gdzie we świecie nacyja, co by się samowolnie na zagładę przeznaczyła? Toć przecie musiał być w tem zamysł głębszy... a jaki, tom już przecie wyłożył akuratnie, a jeśliś nie pojął... idźże z Bogiem czynić aż do końca to dzieło Darwinowe zbożne, byśmy się jak najrychlej tych arcyherosów doczekać mogli...:)
________________________________
* Najpewniej za sprawą wyjątkowo dobrze dobranego admistio środków imagogennych, a któż nie miarkuje o czem prawię tego do własnej mojej luboż Vulpianowej noty o imagineskopii odsyłam...:)
** nieposiadających okrutnie za to uogólnienie przepraszam:)
*** 834 półlitrówki! Ma się to liczydło, a co!:))

24 kwietnia, 2013

O wyrazach dawnych znaczeń pozbawionych część wtóra...


  Pisałżem już tu o kilku takich słówkach, co dawniej co inszego znaczyły, jeno że tamte się z B poczynały... Dziś o kilku, którym G jest początkiem, przy czem powtórzę, że nie o słowa dawne, ze szczętem nieraz przepomniane mi idzie, jeno o to, co je dziś nawet i czasem w mowie mamy powszechnej, jeno ich cależ inaczej pojmujem.
Gładysz: (tu mi się na grząskie puścić przyjdzie, boć to dziś często za naźwisko służy, a i z druhów moich jeden, jeśli czyta, prawdy nie daruje:))) Wiekiem XVII i XVIII pojmowano tegoż jako komplimentu niejakiego względem urody męskiej, cależ o tem przepominając, że mężczyzna przystojniejszy ode dyjabła już jest piękny...:)) W tejże formie rozumiał tego i Sienkiewicz, stąd co i rusz na Trylogii kartach mamyż jakiego gładysza:) Tem ci czasem, przódzi jeszcze słówko to bynajmniej nie komplimentem było... Takoż bowiem zwano jakiego paniczyka zniewieściałego, coż go ogół rycerzy miał za pośmiewisko. Zwać kogo w oczy gładyszem, tyleż znaczyło, że ów przy prawie byłby na udeptaną wyzwać o obrazę swoją i honoru swego...
Gmach: (z niemieckiego Gemach) nim znaczyć począł każdy budynek co najmniej piętrowy, jedynie pokój jaki znaczył, szczególnie jeśli ów się iście na pięterku znajdował. Nawiasem na piętro wołano też (i też za niemczyzny podszeptem) "gada".
Gierka - ode niemieckiej Gertrudy to powstało i znaczyło niewiastę...tfu... Przebaczcież mi ućciwe panny i białogłowy! Kobietę znaczyło, ot co! Kobietę w onej najstarszem, ergo wielce plugawem znaczeniu, czyli taką co się nadto lekko prowadziła... (Nawiasem: jako Czytaczki Moje już pewnie z dawna dostrzegły Wachmistrz słowa tego, nawet i w dzisiejszem powszechnem znaczeniu nie używa... No: przynajmniej się stara:))
Gamrat - ode miana Piotra Gamrata, biskupa krakowskiego, Bony ulubieńca, rozpustnika znanego, ni mniej ni więcej właśnie jakiego męża wielce rozpustnego znaczyło (ode tegoż Gamrata i jego kurewskie podobieczne, co ich był nawet ze sobą w podróże woził, gamratkami zwano). Dziś: nazwa zakładu w Jaśle, z którego rynny na milionach dachów:))
Gawęda - w znaczeniu najwięcej pierwotnem to paplanina była jaka sensu i treści wszelkiej pozbawiona... ot, tyle co dziecięcia maluśkiego gaworzenie... rzec komu, że gawędzi (a już osobliwie posłowi jakiemu!) znaczyło znieważyć go śmiertelnie... A jakośmy przy mylnym gadania rozumieniu, a i przy literze właściwej, godzi się spomnieć, że "gędźba" pierwociną tyleż samo znaczyła, co muzyka do zabawienia gości odgrywana...
Gąska - bułeczka żytnia luboż i pszenna. Z tegoż się to powzięło, że piekarze dawniejsi częstokroć bułeczkom swoim kształt ptactwa domowego nadawali.
Gbur - ode niemieckiego Bauera się wiedzie i chłopa bogatego znaczył. Że to jednak najsamprzód najczęściej koloniści niemieccy byli, z któremi dogadać się nie szło, temuż i gbur początkiem się w mrukliwego jakiego spółtowarzysza przykrego odmienił, by na koniec ku chamstwa ordynaryjnego oznaczeniu się zsunąć...:((
Generał - nim tak za Augusta III wszytkich dowódców wojsk cudzoziemskich (a później już i naszych) zwać poczęto, był w Rzplitej jeno ten generał znany, co harmatami komenderował, a i to nie o puszkarzu leda jakim prawim, ale o kim, kto nad całością artyleryi miał pieczę i nad cekhauzami królewskiemi staranie. Exemplum :Imć Marcin Kątski 
I na koniec "gościa" nam spomnieć przyjdzie dziś tak powszechnego... Gdzieści tak do XV stolecie jeno kupca zagranicznego, za handlem ku nam przybyłego słówko to znaczyło...


22 kwietnia, 2013

O wyrazach dawnych znaczeń pozbawionych część pierwsza...


  Dobijając się u szanownego Towarzystwa o dawnych słów zrozumienie, poniechałżem przy tem połaci ogromnych... słów, coż ich dziś przecie znamy, ba!... zażywamy ochotnie, przecie wieki temu trzy, czy cztery cależ co inszego one znaczyły! I temuż bym dziś na początek kilku słówek takich na B wystawić Lectorom Miłym pragnął:
Basałyk: do polszczyzny XV i XVI wiecznej przeszło z turecczyzny, gdzie znaczyło narzędzie do bicia, nie nadto wymyślne, ot... rodzaj maczugi z drzewa nieostruganego nawet, czasem z ołowiem na końcu uwiązanem. W Polszcze tegoż pojmowano w ogólności jako słówka na oznaczenie jakich cięgów branych za karę przez jakiego winowajcę, a że toż się przecie najczęściej uczniom po scholach przytrafiało, tedy i słówko przeszło we świadomości powszechnej na takichże jakich wisusów małych, a szkodnych. Nie znał Sienkiewiczznaczeń uprzednich, w usta Zagłobie słówka tegoż w tem właśnie sensie wkładając, a nawet i może ulubionem tegoż bohatera czyniąc, albowiem za Sienkiewiczowskich czasów nikt już w dawnem znaczeniu się niem nie posługiwał.
Blondyna - coż dziś znaczy prawić nie muszę; lat temu trzysta z okładem zwano tak jeno koronkę białą, arcydelikatną i drogą, której dawne Polki do ozdabiania sukien zażywały.
Bobo - w polszczyźnie już XVI-wiecznej mamyż tego słówka na oznaczenie jakiego straszydła imaginowanego, którem dzieciska nadto rozdokazywane straszono, by je ku posłuchowi nakłonić. Z czasem miano ze straszydła przeszło na same pacholęta i dziś już w tem jeno znaczeniu używane powszechnie (aczkolwiek żem jeszcze razy parę słyszał gdzie jakie do dzieci głosy, że "przyjdzie bobo i cię zje")
Borys - dziś jako imię znane, w dawnej polszczyźnie znaczyło mieszkańca borów, aliści więcej jeszcze w tem rozumieniu, że to kto nieokrzesany, prostak jaki bez ogłady. W XVI wieku borysem zwano też chleb razowy z grubo mielonej mąki.
Bór - okrom pojmowania dzisiejszego jako lasu gęstego znaczył też pewną ilość barci pszczelich, zazwyczaj 60. 
Bursa - nim pospólne żaków pomieszkiwanie znaczyć poczęła, byłaż jeno nazwaniem kasy związkowej bractwa jakiego, czy klasztoru
Burty - z niem. Borte, w czasach saskich znaczyły tyleż, co taśmy włóczkowe, któremi szamerowano mundury wojskowe.

21 kwietnia, 2013

O naczyniach najdawniejszych, a ściślej o ich braku...


 Jest rzeczą ze wszech miar osobliwą - jeśli naturalnie przyjąć, że zaspokajanie głodu było i jest najpierwszą potrzebą człowieka - że najstarsze odkryte wpodle Dolnych Vestonic w Czechach rozmaite wypalane tam ceramiczne utensylia nie są naczyniami dla przysposobienia jadła uczynionymi. Więcej to może przedmioty kultowe, bo jakie ludzików czy zwierza figurynki, a z naczyń możem co najwyżej o maciupkich mówić pojemniczkach, co by może więcej niewieście na toaletce na jakie mazidło się zdały, niźli w kuchniej...
   Gdybyż jeszcze były gdzie insze takie, niewiele młodsze, przyszłoby i może ręką machnąć, że kwestyja błaha i uwagi niewarta... Aliści zabytki w Dolnych wykopane Vestonicach sprzed 27 tysięcy lat pochodzą! A najpierwsze znane nam ceramiczne naczynia, co je niechybnie z jadłem powiązać idzie to Japończyków pradawnych dzieło... jeno z trzynastego Ante Christum Natum tysiąclecia! Jak by i zatem nie rachować, czy od tyłu do przodu, czy od przodu do tyłu, na wspak, czy i przeciwnie, wychodzi nam to szydło z wora, że ludzkość posiadłszy umiejętność piecowej obróbki wytworów glinianych, przez kilkanaście tysięcy lat korzystała z niej jeno by jakich figurynek klecić???? Taż nam do łbów od maleńkości wbijano, że garncarstwo to bodaj nie najpryncypalniejszy obok koła krok milowy w ludzkości rozwoju! Więc jakże to tak...?
    Jakże nam wyrozumieć podobnego zachowania? Toż gdyby z inszem takiem krokiem milowem, lataniem, podobnie postąpić, do dziś pewnie by potomkowie braci Wright sami nie latali, tylko modelik z łąki na łąkę wysyłali z listem od mamusi do tatusia, że na obiad pora... Ano, najpierwsi ręce  zatarli radośnie, ci co człekowi jakiej wyższej duchowej przypisują natury, że ów nie jeno o brzuchu myślał, a przeciwnie: wynalazek tak znaczny wolał bożkom swoim może poświęcić... Ciekawe to, ale podług mnie miałkie i nie jeno temuż, że Wachmistrz sam więcej do kultury skory, jako się już nażre i napije...:)
   Pewnie, że to zawżdy rzec można, że jedne wykopki nie znaczą, że tej wiedzy insi spoza tejże kultury kręgu poznali. Można i na upływ czasu złożyć, że się zabytki takie skądinąd nie zachowały i naczyń najpierwszych masowo znajdujem dopiero w syryjskiem Mureybet na jakie dziesięć tysiąców lat starych...  Starsze od nich o jakie dwa lat tysiące moździerze do ziarna tłuczenia i żarna w Nubijej i Egipcie odkryte, wprost w skale drążono i to poniekąd nas do inszego możebnego prowadzi wyjaśnienia zagadki, czemuż przodkowie nasi mogli, a nie chcieli naczyń glinianych przez najmniej kilka tysięcy lat czynić...
   Ano może i dlatego, że owe, jako to i w proverbium, że najpierwsze śliwki to robaczywki, nadto były kruchemi, luboż i nie nadto szczelnemi i się ku nim zniechęcono rychło... Ano... może i tak być mogło, aliści, jeśli człek w potrzebie, a alternatywy nie masz, to się i biedzi nad niedoskonałości poprawieniem, kruchości wzmocnieniem etc.etc... słowem tak właśnie się postęp cały po świecie od wieków dokonuje... Dla jakiej zatem przyczyny od tego przodkowie nasi na czas jaki odstąpili? Ano... bom rzekł, że człek myśli, przymuszony myśleć... a przymuszony, jak inszej nie ma drogi... Zaliżby więc były możności jakie, by strawę warzyć naczyń nie mając?
    Z dawna respons na to znany nawet i nie uczonym, a prosto nawet i może z Lectorów Miłych któremu, co za młodu skautowskiego jadał chleba i sprawność ongi "Trzy Pióra" zwaną w boru zdobywał, gdzie pozostawionemu samojednemu przychodziło z garści mąki i wody jakiego ciasta na podpłomyk na łopianowem liściu miesić i na saperce nad ogniem przypiekać, podobnie jak i czasem jakie jaje smażyć, którego ubyło w jakiem gnieździe...:) Ale pocznijmyż ab ovo...
   Najpierwsze mięsiwo niechybnie pieczono, aliści tu się wielce stosowne wydaje o rożen pytanie, bo mięso w ogień wrzucone, niechybnie spłonie wcześniej, czy później a już najmniej przypalonem będzie. Jeśli nie czekać ze ślinką cieknącą, by w żarze zakopać i czekać znów nie wiedzieć jak wiele godzin, mus czego w tem kształcie obmyślić. Najnaturalniejsza tutaj gałąź jaka, wielce świeża sokami swemi co ją przed ogniem chronią, jako to do dziś Polinezyjczykowie czynią... Aliści mamy i odkrytego na Ukrainie sprzed lat dziesięciu tysiąców paleniska wielce zmyślnego, gdzie po dwóch stronach kły mamuta wkopane i szpicami nad ogień obrócone niechybnie właśnie za pra-rożenek służyły...
   Koncept z gruntu odmienny i, jak się zdaje, w powszechniejszej będący praktyce, do dziś praktykujem jeśli gofrów pieczem czy niektórych rodzajów tostów. I choć nie obkładamy tu rozgrzanemi do czerwoności kamieniami ptaka upolowanego, jak nieznani nam neolityczni łowcy z Ariege, którym widno co przeszkodziło go spożyć, to zasada pozostaje ta sama...
  I w tych właśnie kamieniach, do czerwoności w ogniu nagrzanych, najpewniej jest rzeczy sekret. Andre Leroi-Gourhan nalazł był w Pincevent wpodle neolitycznego paleniska szereg dziwacznych dlań początkiem wgłębień, których sens wymiarkował, gdy ogień srogi rozpaliwszy, wodę z deszczu w tych wgłębieniach doprowadził do wrzenia. Rozumiał nasz Francuzik, że może tam jakich misek z drewna dłubanych, czy ogniem drążanych*, z jadłem stawiano i warzono, luboż i choćby ciepłego dla późno wracających trzymano, jako i my jeszcze czasem niedawnem w piecach na to mając osobnej duchówki, czasem i szabaśnikiem zwanej. By zaś domysłów swoich potwierdzić, w dołek największy wstawił wiadra z wodą i przez dwie godziny z górą tejże wody tam w stanie niemal wrzenia utrzymywał...
   Ludy znad Amazonki, miód pitny czyniąc, do dziś onego grzeją, rozpalonego kamienia pakując do rozwieszonej skóry zwierzęcia, w którą miód zlano. Są przekazy, przez M.L.Rydera zebrane, jako to rycina z 1581 mająca wystawiać Irlandczyków zupę warzących w "garnku" ze skóry barana między trzema rozpiętej palikami i zapis o podobnych czynnościach wojsk szkockich z roku 1323. Ryder po prawdzie sukcesu nie odniósł, naśladować probując, aliści to może jeno onego braku zręczności sprawa, luboż i skóry mało grubej...
   Herodot opisując Scytów, czyli lud, co między inszemi na naszych miał siedzieć ziemiach, podał rzecz znamienną:
"Kiedy Scytowie nie mają kotła, to wrzucają całe mięso do brzucha upolowanego zwierza, dodają wody i rozpalają od spodu ogień przy pomocy kości, które bardzo dobrze się palą. W ten sposób gotują byka w jego własnym ciele."
  Podobnie jeszcze i niecałe lat temu dwieście czynili Indianie, osobliwie kanadyjscy, zaś Mongołowie do dziś arcyzręcznie się umieją z kozą ubitą obejść, tak onej łeb obciąwszy, że przez szyję poradzą z niej kości wyciągnąć, jak i wypatroszyć, zasię do powstałego "wora" wrzucają mięso posiekane, wody i jakich jarzyn wiele poradzą, w to zasię kamieni rozpalonych, by po dwóch godzinach mieć i zupy uwarzonej i kozy upieczonej...
  Malajowie w żarze ognisk swoich zagrzebywali wydrążone bambusy, które faszerowali ryżem, zaś lud Baluba z Zairu umie pono smażyć placki na korze... ergo jeśli zatem antecessores nasi nie szukali tych naczyń z gliny, to najwidniej nie było takiej potrzeby, bo sobie wybornie radzili bez nich... Nawiasem mówiąc, to we wspomnianem Mureybet mamy i pewien ślad jakąż to się ewolucyją odbyło. Jest bowiem dół pewien, gliną wyłożony, w którem na dnie znalezione popękane z gorąca kamyki i popiołu drobiny. Znak więc to niechybny, że warzono tam jadło tąż właśnie metodą, by kamieni nagrzanych DO jadła wrzucać, a glina początkiem jeno po to była, by bulion bezproduktywnie w ziemię nie wsiąkał. Niechybnie jednak glina z czasem z gorąca stwardniała i kucharzący ze zdumieniem pojął, że oto właśnie mimowolnie sporządził najpierwszego w świecie garnka, jeno że tkwiącego w ziemi... Obmyślenie jak go też uczynić poza dołem (i przenośnego) było już tylko czasu kwestią, tuszę, że nie nadto długiego...:)
________________________
* jak do dziś się w Amazonii czółen z pnia drąży

19 kwietnia, 2013

O 11 Pułku Ułanów Legionowych w dniu onych święta...


Miesiąc temu (sub die 23 Martii) żeśmy o 7 Pułku Ułanów Lubelskich pisali, zasię dziś przyjdzie nam o 11 Pułku Ułanów Legionowych imienia marszałka Edwarda Śmigłego-Rydza rozprawiać, pułku poniekąd tamtemu (takoż i 1 Szwoleżerów) bratniemu... wszytkie trzy bowiem się z jednego korzenia wywodziły - dawnych ułanów legionowych Beliny-Prażmowskiego, a nawet onych najdawniejszych historyi, gdy ich jeno siedmiu było, a wojować na bryczkach im przyszło:))...
   Ze słynnej "siódemki" Beliny, coż Pierwszej Kadrowej w 1914 roku za zwiad służyła, z naszem dzisiejszem jubilatem tradycyja się wiąże wielce, bowiem aż dwóch z tych siedmiu losy swoje z 11 Pułkiem przez czas pewien wiązało... Rotmistrz (potem major, a pośmiertnie i podpułkownik) Antoni Jabłoński, "Zdzisławem" zwany, bodajże jeden z najwiętszych zagończyków tamtych czasów, a w międzywojniu Ludwik Kmicic-Skrzyński (we Wrześniu generał,  dowódca Podlaskiej Brygady Kawalerii, po bitwie pod Kockiem w niewoli), coż niem dowodził w latch 1921-24.
  Jednak dziś nam najszerzej o boju o Wilno mówić, bo to dla zasługi Wilna zdobycia właśnie dzień ten świętem pułkowem ogłoszono. Nim o tem dwa słowa przyjdzie spomnieć, coż się w tem czasie z Wilnem działo. Owoż to, że się w Niemczech w listopadzie ośmnastego roku monarchia załamała i rewolucyja wszczęła, nie znaczyło, że armia potężna na wschodzie stojąca (tzw."Ober-Ost") nic tam już do powiedzenia nie miała. Szmat ziemi zajmując, niechybnie Niemcy się liczyli między temi, coż karty rozdają... Litwini swego poczyniwszy rządu, z nami ani gadać chcieli i jakoby ich czerwoni nie cisnęli, niechybnie by się we Wilnie ostali. Że jednak Litwinom słabość okrutna, tedy Wilna nie obronili i całaż niemal Wileńszczyzna się pod bolszewickie rządy dostała. I w tejże oto chwili, za Piłsudskiego rozkazaniem, a Sejmu naszego błogosławieństwem rusza wyprawa, coż miała Wilna czerwonym wyrwać...
  Niemce dają pozwoleństwo na przemarsz przez tereny pod ich zarządem będące i Belina-Prażmowski (boć to on tejże rejzy miał komendę) ruszył z 11 Pułkiem właśnie, posiłkowemi szwadronami szwoleżerów z Pułku Pierwszego i ułanów z 4 Pułku, zasię dwiema dywizjami piechoty. Kombinacyja szła taka, by w równem czasie ułani na Wilno dotarli i natarli, a w tem czasie 2 Dywizja Piechoty na Lidę miała uderzyć, by stamtąd czerwonych wykurzywszy, tegoż zapewnić, że nikt ode Lidy później w plecy ciosu nie zadał...  Że ułanom samym miasta dobywać nadto wielgiem wyzwaniem było, tedy umyślono, iżby się najprzód ku dworcowi kolejowemu kierowali, zaczym pociągu jakiegobądź z parowozem dobywszy, co rychlej go ku Lidzie ekspediowali, by piechurów auxilia* czem prędzej przybyć mogły!
   Pułkiem naonczas dowodził też nie byle kto, bo major (późniejszy jenerał) Mariusz Zaruski! Tak, tak...tenże sam Zaruski, któremu nie wiem, czy jednej noty mi poświęcić starczy, boć zasługi Jegoż nieprzeszacowane! Tenże sam taternik znamienity, co TOPR-u założył, żeglarz wspaniały, któremu Yacht-Clubu Polskiego zawdzięczać przyjdzie i wielkiej pracy nad propagowaniem żeglarstwa śród młodzi naszej... W październiku ośmnastego roku zasłużył się nie mniej od Żeromskiego, gdzie obadwa Rzeczpospolitej Zakopiańskiej utworzywszy, wydarli dla przyszłej Polski szmat Spisza i Orawy, za coż go właśnie do majora podniesiono...
  Marsz na Wilno prostym nie był, bo co i rusz sprzecznych wieści mając o zdobyciu Lidy, to znów o utracie onej, Zaruski pochodu strzymywał, nareście z wieści ze zwiadu ode Wilna strony wywiedziawszy się, że Lidę wzięto, zdecydował ruszyć śmielej. Potwierdzenie tejże wieści ze strony własnej go niemal na przedmieściach zastało. Etapu ostatniego, skrytego podejścia poczyniono pieszo, konie za uzdy wiodąc, by ich do walki szczędzić, co się tyleż zbytecznem pokazało, że najpryncypalniejszego boju per pedes, piechocińską modłą czynić przyszło...
   Rankiem 19 kwietnia, uderzywszy znienacka zdobyto dworca, gdzież czem rychlej poczęto pociągu dla piechurów ekspediować. Częścią sił broniąc dworca i jakiej seciny jeńców, częścią Pułk na śródmieście uderzył, cależ fortunnie sobie z początku poczynając. Jako jednak czerwoni okrzepli i ochłonęli z zaskoczenia pirwszego, zrazu naciskać poczęli, a że harmat u nich dostatek, tedy i palbą niemiłosiernie naszych gnębić poczęli:((... Aliści nie bacząc tego, ni strat niemałych, gdzież między inszemi rotmistrza Jabłońskiego poraniono srodze, takoż inszych wielu, a niemało ubito, do wieczora 11 Pułk pozycyj swych zdzierżyć zdolił. Zasię k'wieczorowi muzyki najpiękniejszej posłyszawszy: gwizdu parowozu wracającego z pociągiem piechocińców pełnem, wiedzieli już, że boju wygrali...
   Bodaj nigdy w dziejach naszych tak miłośnie ułany piechurów nie witały, jak tegoż dnia na wileńskiem dworcu!:))) Nawet, że się tam jeden z drugiem szorstko czasem przymówił, że "Nie po to Pom Bóg ułanów stworzył, by pieszo łażęcy, pociągów dla piechoty zafajdanej zdobywała!"
   Godzi się jeszcze o wilnianach spomnieć, coż od godziny najpierwszej się garnęli z pomocą swoją. Broni nie mając, ani ćwiczenia wojennego nijakiego, przecie pomagali, jak mogli, rannych opatrując, koni bacząc, wieści znosząc... Kto nadto biedny, by spyży jakiej bądź przynieść, garnął się przecie, by choć munduru polskiego za rękaw potrzymać!  Z wioszczyn okolicznych chłopi owsa na siew chowanego (takoż i przed bolszewikami!) zwozili dla koni ułanów naszych...
  Sztandar przyszły pułkowy z Matką Boską Ostrobramską po jednej, a Pogonią po drugiej stronie** z górą od roku już był wówczas skrycie haftowany,  boć wilnianki niezłomne jeszczeć i pod okupacyją niemiecką haftować go poczęły dla najpirwszego polskiego oddziału co do miasta wejdzie...
_____________________
*auxilia - posiłki
** wisi w Muzeum Wojska Polskiego

14 kwietnia, 2013

O złodziejstwie narodowem...

 Nie iżbym ja tu ku jakim generalnym zmierzał osądom i konkluzjom, aliści za lekturą dziełka JWPani Moniki Piątkowskiej sub titulo "Życie przestępcze w przedwojennej Polsce. Grandesy, kasiarze, brylanty" (PWN Warszawa 2012), żem nie po raz pierwszy zresztą przyszedł ku tej myszli, żeśmy tą plagą jako szczególnie pomiędzy narodami dotknięci... Zadumawszy się nad tem, przyszedł żem na koniec ku konkluzjom kilku, których zmilczeć sobie pozwolę, bo jeszli prawdziwe, to miłe nikomu nie będą... Póki co zaś, tenże wyimek, co najwięcej mię ku tych myszli przykrych popchnął:
  "Opowiadając o swoim życiu w Toronto, córka działacza chłopskiego wspominała, że na początku wyglądała na ulicy dziwacznie. ponieważ bardzo mocno przyciskała do ciała torebkę, czego nikt inny nie robił. Chodziła tak długi czas, przekonana, że podobnie jak w Polsce w każdej chwili może stać się ofiarą grandziarza [pospolitego rzezimieszka atakującego na ulicach]. Zdarzało się, że stawała przed sklepami, przyglądając się wystawionym na trotuar towarom, i długo wpatrywała się w piramidy ziemniaków czy cebuli, sprawdzając, czy ktoś ich nie kradnie. Czegoś takiego w Polsce nigdy nie widziała: rzeczy leżały bez opieki, każdy przechodzący mógł coś zabrać, ale nikt tego nie robił."

12 kwietnia, 2013

O starciu golizny z techniką...


  Rzecz się tyczy włościan podhalańskich, góralami potocznie zwanych. Ongi, za łaską cesarsko-królewskiego dworu wiedeńskiego w osobie JMCi Namiestnika wykoncypowano, że dla postępu ułatwienia kolej żelazną należy z Nowego Targu ku Zakopanemu przeprowadzić. Zamierzenie inżynieryjne niebanalne, aleć nie o urok prospektu Bukowiny i Poronina z okien pullmanów oglądanych tu idzie, jeno o kabzę góralską, która na tej inwestycyjej utracić miała wiele. Prawim tu nie o tych, co za ledwo jakiej izby z gruba ochędożonej najmując kwot o pomstę do nieba wołających żądają, jeno o tych co nim kolei czas nastał ceprów wszelakich furkami i fiakrami z owego N.Targu ku Zakopanemu wozili...
   Za pierwszym (25.10.1899r.) wjazdem pociągu na dworzec zakopiański, gazdowie tameczni powitali go bez nijakiego dla notabli nim jadących respektu, stojąc gromadnie na torach i ku parowozowi, podróżnym zacnym i personelowi c.k. kolei żelaznej pośladki swe obnażone wypinając. Uroczystość szykowana podniosła o włos niemal skandalem się nie skończyła, takoż i sprawami karnemi o obrazę publicznego porządku, a i majestatu może, boć przecie na parowozie godło Najjaśniejszego Pana było... Dziś by może policyja jakich negocjatorów ściągała; owi by z pół dnia z góralami o ustąpieniu z torów gwarzyli, zaczym by pewnie wezwano antyterrorystów czy jeszcze jakie insze siły, zasię sprawa by pewnie przed sądy trafiła i prokuratorów... Anno Domini 1899 rzecz całą zakończył w pół pacierza niejaki Wojciech Błoński, maszynista rzeczonej lokomotywy. Ów mąż przytomny, niewiele dumając, szlaucha do kotła parowozowego podpiąwszy, gorącą wodą jeno raz po sempiternach wypiętych śmignął... i byłoż po protestacyi...

08 kwietnia, 2013

O pochodzeniu osła dardanelskiego...


 Kogo dziś pospolicie durniem luboż idyjotą ( o gorszych jeszcze mianach nie spomnę:) zowią, dwieście lub trzysta lat temu wołali kpem lub osłem, co dziś się niemal pieszczotą zdawa:))... Jakoż jednak zwano kogo, kto arcydurniem luboż oberidyjotą się widział? Sam żem ongi pewnego radnego publicznie abderytą nazwał, co ów za kompliment wziął i jeszcze dziękował, nawiasem przytwierdzając mej o niem opinii i starej prawdzie, że quidquid latine dictum sit, altum videtur*. Poniechawszy onego przecie, jeśli osieł nadto się małem mówiącemu widziało, to chciał takiego osła nad osłami (asinus asinorum:) nazwać osłem największym z możebnych i znanych... a jakiegoż wierzchowca największym w on czas widziano? Juści, że trojańskiego, boż przecie antecessores naszym widziało się, że w wątpiach onegoż podstępnego ode Greczynów daru ze trzystu wojów skrytych być musiało, a dla liczby takiej nie mógłże przecie ów wierzchowiec być nadto mikrym...
   Że Dardania częścią antycznej Troady się widziała, oczywistem było, że dardański a trojański toż samo znaczy, co niemal jakobyśmy dziś w potocznej mowie angielski i brytyjski za tożsame mieli. Że zasię owoż miano rychło co wielgiego znaczyć zaczęło, gadało się i o dardańskich, czyli wielkich miastach, dardańskich odległościach etc.etc... Rychłoż i tegoż słówka pod oboczną postacią zażywać zaczęto, że barziej niźli Dardania znana była przyległa k'niej i od niej też miano swe wywodząca Cieśnina Dardanelska. Jakoż zatem kto chciał co nazwać ogromnem, co wprost mógłby uczynić snadnie, zali by się tego nie lękał, że go za prostaka wezmą niekształconego jakiego, tedy rychlej się k'temu kwapił, by to zwać dardańskim, trojańskim luboż coraz częściej dardanelskim, by się kształceńszym i barziej światowym wydać. A że nader często onej zbitce słownej z osłem folgowano, tedy i to najbardziej w pamięć gminu zapadło i k'czasom naszym jeno w tej postaci dotrwało... no, chybaż że się teraz jaki obyczaj nowy narodzi in exemplo o posłach dardanelskich rozprawiać

_______________________________
* cokolwiek powiesz po łacinie, wydaje się mądrzejsze

05 kwietnia, 2013

O kuligach dawniejszych...

  Kulig Polakowi spółcześnemu jeno już znaczy sannę jaką, czasem przy tem i biesiadkę przy ognisku w lesie niedużą, w każdem bądź razie w takiem kształcie nam to imaginacyja podsuwa, a i wszelkiej maści macherzy od "spotkań integracyjnych", czy wywczasów za grosz słony, co tego jednem tchem w ofercie swej wyliczają pomiędzy bilardem jakiem, sauną, czasem basenem i spa dla niewiast (jeśli hotel czy pensyonat zasobniejszy), cokolwiek by to ostatnie znaczyć przy tem miało...

Jeno, że taka kuligu wizja tak się ma do dawniejszych kuligów staropolskich jak kondel po śmietnikach myszkujący do charta łowczego z magnackiej psiarni! Śmiech mię brał pusty przed laty, gdym czytał w recenzyjach jakich, że Imć Hoffmann w początkowych "Potopu" obrazach scenę kuligu pono wybornie odmalował... Pewnie o te sceny szło, gdziem ja jeno przejażdżki widział saniami w arcyurodnych, przyznaję, plenerach...
  A przecie kulig to obrzędowość cała! To punkt arcyważki i nie dowolnie byle kiedy w roku czyniony, choć i bywali magnaci, co dla pustoty i wysadzenia się na zbytek sztuczny kuligu latem czynili jako Radziwiłł po drodze solą sypanej, luboż jak Sułkowski, co jeszcze Augusta III na tę sannę uprosił, po gościńcu na milę tłuczonym cukrem posypanym...
  Primo, że kuligiem poczynano przedostatni tydzień zapustny i jeno one do Wstępnej Środy trwać miały prawo, secundo, że z niemi się i moc inszych tradycyją i obyczajem trwale zapisanych elementów wiązało, z których nam dziś już jeno śnieg i sanie ostały, a dobrze jeszcze jak konie przed niemi, bom już i karykatur kuligowych za automobilem czy traktorem widział...:(((
  Przyjdzie najprzód etymologijej kuligowej (czy kulikowej, jak jeszcze u Wacława Potockiego* najdziem) objaśnić, a to mianowicie się stąd wzięło, że całe to z pochodniami się po lesie czy polach uganianie, to rzekomo wszytko kulika-ptaszka błotnego szukanie:)) Że o niego tąż porą roku w Maghrebie może łacniej, niźli na ziemiach naszych, to mi się widzi, że szlachcie naszej na poczuciu humoru Monty Pythonów godnego nie zbywało...:) Najkrócej rzekłszy kulig dawniejszy to cosi na kształt obwoźnego balu maskowego było, gdzie przy muzyce się szlachta poprzebierana za Cyganów, Żydów, kramarzów wszelkiej maści, dziadów proszalnych i teorbanistów od dworu do dworu woziła, nieuchronnie po antrakcie w danem dworze dłuższem, gospodarzów ze sobą do następnego uwożąc... Skretarzowi królowej Marysieńki, Imci Clermontowi, zawdzięczamy opisu kuligu, co go jutro mieć będziem właśnie rocznicy.
 20 bowiem Januara Anno Domini 1695 zjechało się towarzystwo zaproszone do pałacu Daniłłowiczów i trzeciej popołudniowej godzinie wyruszono na trębacza znak kawalkadą przez 24 Tatarów otwieraną**, zasię za niemi dziesiecioro sań czworokonnych, w szydło zaprzężonych***, a na każdych muzyka insza... Tu Żydzi z cymbałami, zasię po nich Kozacy z teorbanami, janczarowie z piszczałkami i której tam jeszcze jaki magnat z zaproszonych nie miał kapeli, wszytko to na saniach korowód poprzedzających gościom sannę graniem umilało... Dalej sto siedm sań z gośćmi płci obojga, ustrojonemi jak najbarwniej i najstrojniej, gdzie piór i czubów mnogość niezliczona, a sań niemal widać nie było spod futer i kobierców. Bokiem przy saniach, osobliwie tych, gdzie płci nadobnej przewaga, kawalerowie co więcej ogniści konno, przy tem choć nie za tąż okazyą, ale znane byłyż i popisy młodzieńców winem podochoconych, by z wierzchowca między panny na saniach skakać i, nibyż za pozorem salwowania się od upadku, obłapiać je nielutościwie...:))   
  Kończyły zaś kawalkadę sanie w kształcie Pegaza uformowane, z których młodzieńce śród gawiedzi ciskali nadrukowanych kart z poezyjami Ustrzyckiego i Chrościńskiego...
Orszak ów, za koleją nawiedziwszy warszwskie pałacyki Radziwiłłów, Sapiehów, Potockiego wojewody i kasztelana lubelskiego Lubomirskiego, przez Ujazdów na koniec w Wilanowie u Ichmościów Króla i Królowej stanęli. Wszędzie zaś, gdzie się nibyż dla popasania zatrzymano, pito i tańcowano ochotnie, a ośm setek pochodni blask niczym za dnia uczyniło...
  Na koniec z Xiędza Kitowicza cytacikiem się wesprę, by person drobniejszych zabawy w tej mierze opisać, aliści nim Dobrodziejowi głos oddam, suplika ku Lectorom pokorna, by o experimentum z czcionką zmajoryzowaną co rzec raczyli, bo mię ona się arcyosobliwą zdaje, ale że mię głosy doszły, że dawniejsza się niektórym nadto mikrą widzi, tedym gotów jej na jakie vox populi powszechniejsze odmienić i samemu się w niej wprawiając, z czasem może i nawet akomodować...:)
" Niższej zaś fortuny szlachta wyprawiała kuligi, które były takowe: dwóch albo trzech sąsiadów zmówili się z sobą, zabrali z sobą żony, córki, synów, czeladź służącą i co tylko mieli w domu dorosłego, nie zostawując w nim, tylko małe dzieci pod dozorem jakich dwojga osób, mężczyzny i niewiasty. Sami zaś wpakowawszy się na sanki albo gdy sanny nie było, na kolaski, karety, wózki, na konie wierszchowe, jak kto mógł, jachali do sąsiada pobliższego ani proszeni od niego, ani przestrzegłszy go, żeby się im nie skrył albo nie ujechał z domu. Tam go zaskoczywszy, rozkazywali sobie dawać jeść, pić, koniom i ludziom, bez wszelkiej ceremonii, właśnie jak żołnierze na egzekucji, póty u niego deboszując, póki do szczętu nie wypróżnili mu piwnicy, szpiżarni i szpichlerza; gdy już wyżarli i wypili wszystko, co było, brali owego nieboraka z sobą, z całą jego familią i ciągnęli do innego sąsiada, któremu podobneż pustki zrobiwszy, ciągnęli dalej, aż póki w kolej do tych, którzy zaczęli kulig, nie doszli. Ci zaś, że pospolicie byli najmniej majętni, a do tego garłacze koronni, nie mający zaległych trunkami piwnic ani zapaśnych szpiżarniów, niedługo w domach swoich kompanią zabawili, ile już deboszami w innych domach dostatniejszych znużoną.
Poczynały się te kuligi zwyczajnie w przedostatni tydzień zapustny i trwały do Wstępnej Środy. Że takowe kuligi najwięcej bawiły się pijatyką i obżarstwem, przeto mniej dbając o tańce, przestawali na jakim takim skrzypku, czasem z karczmy porwanym albo między służącą czeladzią wynalezionym; chyba że gospodarz miał swoją domową kapelę albo też rozochocony posłał po nią gdzie do miasta. Najsławniejsze co do pijatyki i brawury te kuligi były w województwie rawskim, gdzie się nieraz krwią oblewały, a jeżeli się kto obcy przez niewiadomość wmięszał do tego kuligu, a nie podobał się mu albo nie mógł wystarczyć zdrowiem pijaństwu, zbili jak leśne jabłko, suknie w płatki na nim podrapali i wypędzili, jakoby dla słabego zdrowia niegodnego tak dzielnej kompanii."
________________________________________
* W "Marii" Malczewskiego mamyż i takiej strofy:
"My sobie jedziem kulikiem;
I w noc, i we dnie,
Maska nas kryje - a kto chce wiedzieć,
Skąd my i czyje, to odpowiedzieć,
Śmiechem i krzykiem.
Szczera ochota
Otwiera wrota..."
** w służbie u królewicza Jakuba pozostających
*** w szydło czyli koń za koniem... Koń obok konia to zaprzęg "w poręcz"...

02 kwietnia, 2013

O pętach odwiecznej niewoli...

Ciemność... Potworna, wszechogarniająca i wieczna ciemność... To pierwsze, co się w tych cyrkumstancyjach doskwierającego odczuwać musi niechybnie. Wtóre, to niepewność losu własnego i otoczenia. Nic... kompletnie nic się wywnioskować nie da ze strzępków docierających słabiutko dźwięków, czasem jakiegoś ciepła, ale to chwilowe. najczęściej dominuje przejmujący chłód... I nie można się ruszyć! Czasem może odrobinę, ale ustawicznie będąc ściskanym przez jakże odmienne i nieprzyjazne otoczenie, po jakimś czasie nie masz inszej możności, jak poddać się temu i trwać tak niemal bez ruchu... Długo byście tak wytrzymali? Godzina zda się torturą nieludzką, a cóż dopiero rzec o dniach, czy - o zgrozo! - tygodniach, miesiącach i latach... A to jest przecie odwiecznym losem naszych małych żółtych braci, nad którymi nikt się dopotąd nie pochylił z najdrobniejszym miłosiernym i litościwym odruchem... Dość tego! Precz z ciasnotą i ciemnością! Pora z tym skończyć!... Najwyższa! Wolność dla żółtek! Allons enfants de la Poule*...
______________
*poule - kura

01 kwietnia, 2013

Ogłoszenie

 Śniegu każdą ilość dostarczę loco i franco. Ceny do uzgodnienia.