30 listopada, 2013

W wigilię św.Andrzeja...

 Dziś już po prawdzie nie ta tytułowa Andrzejowa wilija, przecieśmy wczoraj mięli święta inszego, tedy by jako jedno z drugiem zgodzić, wiersz ów, z któregośmy titulum zapożyczyli, pióra Imci Władysława Sabowskiego (1837-1888) na dziś żeśmy publikować przeznaczyli...  
            
   W wigilię św. Andrzeja  

Już się zeszła w pokoiku gromadka,  
Jest i ojciec z fajką w ustach, i matka,  
Staś, Bronisia, Antosia i Mania,   
I najmłodsza czteroletnia Helenka,   
Tak ciekawa, chociaż trochę się lęka...   

A na ścianie zegar północ wydzwania.       
W twarzy starszych ciche, błogie wesele,        
Staś - filozof, bawi go to niewiele,        
Lecz dziewczynkom wszystkim oczy aż płoną.        
A Bronisi tak serduszko wciąż bije...     
   
Ona z brzega... co też dla niej się kryje        
Poza ciemną przyszłych losów zasłoną?     
Ową przyszłość dziś bez wielkich mozołów,   
Wskazać może wosk stopiony, lub ołów,       
Gdy swobodną kroplą w wodę upadnie.   

Rzecz ciekawa co tam z niego się złoży?...     
Pewno młodzian urodziwy a hoży!...    
Co?... ten tłuścioch!...nie...pfe, wosku, nieładnie!           
Wszyscy chórem się zaśmieli z tłuściocha,        
Draźnią Broncię, że go z czasem pokocha,
       
Na jej twarzy wykwitł żywy rumieniec,        
A na wargach uśmiech pusty zgasł, zamilkł...        
Czyżby tam już do serduszka pod stanik        
Wkradł się inny, nie ten z wosku młodzieniec?  

29 listopada, 2013

Podchorążym w dniu Ich Święta...

Wszytkim Podchorążym w dniu Ich Święta, co Insurekcyi Listopadowej z 1830 roku jest pamiątką* : promocyi rychłej, urlopu długiego, wódki zimnej, podwik gorących, przydziałów niezgorszych, i zwierzchności nie nadto durnej, a przede wszytkim zwykłego żołnierskiego szczęścia!
             życzy wielce dawnego rocznika podchorąży,
                 dziś samozwańczo Wachmistrzem się mianujący...
____________________
* A o Nocy Listopadowej tom pisał był tutaj, choć jak to u Wachmistrza zwyczajnie, tekst ów więcej piwnego tej nocy się tyczy aspektu...:)

28 listopada, 2013

O tem jak husarze ptaki na powietrzu latające bili...III

  Alterują się nam już  niewiasty niepomiernie, że tej wojaczki z Tatary już trzecią w cyklu notę toczym i końca onej wojaczce nie widać. Ku pocieszeniu rzeknę, że oto ninie już kończym dzieło poczęte...:) Insza przy tem, że bym się i do miłosierdzia był pragnął odwołać niewieściego, bośmy przecie ostawili husarzów naszych i dragonów (a i kozaków:) nocą październikową paskudną pod Komarnem, gdzie i deszcz marznący przycinał, a i do głowy nie masz gdzie przyłożyć, chyba że do kulbaki w błocie położonej...:(( Miałbyście sumienie, Waćpanie i Waćpanny, ostawić żołnierza zmitrężonego w cyrkumstancyjach tak przykrych? Hę?  Nie godzi to się, jako już pod dach wpuścić nie łaska (a wierę, że co gładszych, to i może pod pierzynę?:), to choć dozwolić pokończyć żołnierskiego poczętego rzemiosła i ku stanicom odejść na popas, daj Boże z jaką hiberną poćciwą...?:)
  Dziś przed nami rozprawa Pana Hetmana walna z ostatnim z czambułów trzech, o tyleż jednak nie z wodzem trzecim, bo Hadżi Girej, choć syn chański, przecie w zawiłościach tatarskiego starszeństwa rangą Nuradin Sułtana niższy, temuż jako ów z niedobitkami spod Komarna z niem się złączył, tak i komendy mocą starszeństwa swego przejął. Ważkie to dla spraw naszych, bo czy to za przyczyną skóry świeżo przetrzepanej, czyli też za przyrodzonej starszym większej ostrożności sprawą, wcale też sobie i ów już nie nadto śmiele poczynał, czego by się może po młodym i ambitnym chanowym potomku spodziewać było można...
   Sobieski spod Komarna jeszcze widział ognie wsi przez Hadżi Gireja palonych gdzie za Dniestrem, temuż mniemał, że Tatarzyn będzie nad najdogodniejsze sobie przeprawy dniestrowe pod Rozdołem ciągnął. Umyślił tedy grobli i mostów zerwanych przez Wereszczycę i Staw Klitecki co rychlej do porządku doprowadzić i samemu się tu z komunikiem przeprawiać, by już raz wtóry przez Dniestr się moczyć nie musieć, a Tatarczynów na tych przeprawach pod Rozdołem dopaść w cyrkumstancyjach onym najprzykrzejszych, gdy owi jasyrem i łupami obciążeni, przeprawą rozdzieleni, ex definitione niejako w największej swej mu się ukażą słabości.
    Szyki jednak pomięszał Imci Hetmanowi kmieć jeden z jasyru od Hadżi Gireja zbiegły rzkomo spod Hruszowa, co miał wieści przynieść, że chański syn z całą swą potencyją pod Komarno ciągnie, co by może i znaczyć mogło, że ów przeciw hetmańskim stanąć zamyśla. Pojął Sobieski, że mu nie przez Wereszczycę się przeprawiać, a czym rychlej nad Dniestr ciągnąć, by na Tatara na przeprawach spodziewanych nowych się zasadzić. Aliści gdy po zwłoce niemałej, bo to wojska część już trza było przeprawionego zawracać (a koniec końców i bez niego Hetman ruszył wreście), gdy wpodle Mostów nad Dniestrem stanął, pojął, że kmiotek bodaj jakich bajęd wyplatał. Tam gdzie się bowiem Dniestr i Bystrzyca łączą, dolina rzek obu na mil kilka szeroka, błotnista, gęsto szuwarem porosła i niepodobieństwem zgoła, by się tamtędy dziesiątki tysięcy ludzi i koni przeprawiać miało dogodnie. Droga, bodaj w okolicy jedyna, między Mostami i Wołszczą, tamtym czasem za przyczyną roztopów jesiennych była pod wodą, temuż przeprawa po nieznanej głębi i przy nurtu bystrości niemałej nadto się azardowna widziała, by tu się prawdziwie Tatarzyna spodziewać... No... ale gdzie Tatarzyn nie może, tam nie powiedziane, że Sobieski nie przejdzie:)) Prawda, że jakiego kmiotka z Wołszczy tęgo groszem uczęstowano, by ów jakiej części choć wojska przeprowadził i nie potopił, ale to wszystko mało było... Umyślił tedy Pan Hetman osobą własną wraz z dragonią jeno pójść i jedną chorągwią pancerną przez te szuwary i błota, by po drugiej Dniestru stronie co rychlej ruszać ku Mostom, gdzie jako miano samo ukazuje, most stał, a ściślej by rzec: stałby, gdyby go w pożodze wojennej już i przódzi nie zerwano...
   Przyznam, żem tu krzynę zadziwiony ordonansem hetmańskiem, bo przecie ostawiwszy ludzi kilkuset na przeprawach przez Wereszczycę, co go dopiero doganiać mieli, teraz znów dzieląc siły tak szczupłe, szedł na drugą Dniestru stronę w najwięcej może szabel trzy, cztery setki, a tam przecie z chwilą każdą musiał się całej pogańskiej spodziewać potencyi... Takaż to ufność w talent wodzowski własny i kunszt żołnierski podkomendnych swoich? Czy desperacyja tak okrutna? Mniemam, że i po trosze tego i tego... Dowiódł był nam Imć Hetman, a i Król potem, całem żywotem swojem, że umiał w chwili rozstrzygającej rzucić na szalę wszystko, co jeno miał w garści i tem boju rozstrzygać...* W nadto dalekie się może nie wdając spekulacyje, gdybyż nie zatracił tego talentu z czasem Napoleon i pod Borodino nie zawahał się świeżej i nietkniętej gwardii własnej na Moskala wypuścić, by bitwy rozstrzygnąć, może by Historia nie znała hańbiącego zimowego spod Moskwy odwrotu, pogromu Wielkiej Armii i nad Berezyną sztandarów palenia...
   Insza, że miał Pan Hetman świadomość ryzyka podjętego... Pisał w jednym z do króla listów:"przyjdzie cośkolwiek y azardować, dla Wiary wprzód Świętey, miłości Ojczyzny y przysługi W.K. Mści"... Może też to i intuicja niezwykła kazała Sobieskiemu tak czynić, bo czuł, że doniesieniom skąpym wbrew, nie masz już w tej stronie Tatarów... Ano i tak najpewniej też było, bo nawet jeśli niedobitki Nuradynowe przechodziły tejże nocy wpodle Mostów, to ów nijakich nie rozpuszczał już podjazdów, lękając się pewnie rozproszonych potracić, a darł, ile jeno konie wydoliły w ślad za Hadżi Girejem, który już być musiał dalej ku wschodowi, najpewniej na dalsze się przeprawy kierując wpodle Halicza, czy Stanisławowa. Drogę też i rozeznać było łacno, bo ów, nic jeszcze najpewniej o klęsce Nuradynowej nie wiedząc, tęgo znaczył łunami okolicę...
   Ano i tak Sobieskiemu nadto wiele było czasu danem, by nawet zwłoki odliczywszy na mostu de novo stawianie, wojsk rozproszonych ponowne zebranie (choć i tak ich więcej jak półtora już i nie uzbierał tysiąca) i wytchnienie konieczne, by pod Hołyniem stanąć niemal za tatarskiemi plecami. U Tatarów tem czasem owa zmiana ważka zaszła, bo najpewniej pod Bolechowem Nuradyn Hadżi Gireja doścignął nareście i komendy przejął... Z tegoż miejsca mieli Tatarowie możność się nadal ku przeprawom kierować Dniestrowym drogą na Kałusz, aliści droga ta doliną przez rzeczki liczne i w trójkącie między tęgo bronionemi zameczkami Kałusz, Nowica, Rożniatów z wciąż jeszcze polską załogą, temuż czambułowi sielnie jasyrem obciążonem niepolitycznie było się tamtędy kierować. Droga wtóra, choć dłuższa, lasem i pagórkami mitrężącemi, mijała te zameczki po boku, a przy tem idąc lasem większą częścią dawała prospektu na skryte oddalenie się... Ano i Nuradyn tejże właśnie wybrał drogi, a dotarłszy nad Bereżnicę pod Petranką miał już swoich tak umęczonych, że musiał się dla popasu zatrzymać, a ognie obozu tak licznego najlepszym Hetmanowi były drogowskazem...
   By szczupłość sił własnych wzmocnić, Tatarzynowi zaś zguby uszykować zupełnej, jął się jeszcze i konceptu, którego po niem już nikt bodaj do Kościuszki czasów się w Rzeczypospolitej nie chwycił. Nie wiem, zali własnego tu znać hetmańskiego konceptu, zali też podsunęła go Onemu krwawa łaźnia, jakiej uczynili kmiotkowie pohańcom na grobli przy ostrowie na Stawie Kliteckim, com jej w nocie poprzedniej opisał, dość że posłał pan Hetman ordonansów w owe miasteczka (Kałusz, Rożniatów i Nowica) przykazując, by kto żyw i w co tam zbrojny, wyszedł nocą w owe bory i by zasieczono wszystkie przejścia i dukty na Halicz, takoż by wpodle tych duktów zasieczonych czatować na Tatarzęta uchodzące...
   Sam zaś Sobieski z komunikiem, na ognie biwaku tatarskiego się kierując szedł noc niemal całą, sprawiając zarazem w tym marszu nocnym i leśnym wojsko do bitwy spodziewanej. Darujcież, ale jeślim tym pisaniem swojem dopotąd może nie nadto nisko przed Hetmanem głowy pochylił, to za ten sam jeden marsz nocny wojska do granic wycieńczonego, się pokłon tak niski należy, by już nie czapką, a czupryną ziemi przed Niem zamiatać! Pomnij, Czytelniku Miły, że te paroma zdaniami opędzone pościgi i przemarsze, to nowe w dwa i pół dnia kilometrów niemal sto pięćdziesiąt, w tem ileż mitręgi po przeprawach, mostów odbudowywania i jazdy nocnej śród deszczu marznącego... Prawdziwie to czytać lekko, kufel jaki zacny grzanego mając, przy tem drewek grzecznie do kominka dołożywszy, ale by się choć i chcieć aby trochę w tych żołnierzów wczuć naszych, nie sposób by łzą rzewną nad ich poświęceniem nie zapłakać...
     Nad ranem, pojąwszy po łunie, że już się i przed czambuł wysforował był, pchnął nazad chorągiew wojewody ruskiego, by na Tatarów od tyłu natarła, od Petranki strony, insze chorągwie dwie ubezpieczające, rozesławszy na boki, by mu nikt nie uszedł, jako się pod Komarnem zdarzyło, sam pan Hetman zamierzał najpewniej osobą własną i siłami pryncypalnemi natrzeć od czoła.
    Aliści, gdy batalija przyszła do skutku nareście, Tatarowie już od godziny niejakiej w drodze byli, czy to lękiem Nuradynowym przede dniem ze snu porwani, dość, że chorągiew wojwody ruskiego przez puste przemknęła obozowisko, zaś przednia hetmańska straż miast pohańcom drogi zabiec, z boku wyszła na kolumnę ogromną.
   Nuradyn najpewniej szczupłych jeno sił widząc, mniemał, że to się załogi zameczków i gródków spominanych skrzyknęły i jeno go przytrzymać probują, na Sobieskiego licząc nadejście. W każdem bądź razie, ustawił swych frontem do boju, zaś karawanę całą z jasyrem popędzał, by za linią wojsk do boju uszykowanych przejść zdążyła. Aliści, gdy z lasy wychynęły chorągwie następne, najwięcej zaś gdy pokazała się husaria, zagrały trąby i kotły, a nad całością dojrzeć można było buńczuk hetmański, nie zdzierżyli Tatarowie...
   Rzuciło się to bractwo do ucieczki całe, jednej mając jedynej drogi na Uhrynów niezagrodzonej przez ową myłkę w wyliczeniu czasu sprawioną, aliści większa część onych najpewniej jej za jaką pułapkę miała nieznaną i wolała, na zgubę własną, w bednarowskie się skryć lasy... Ano i mało która noga z tych lasów od chłopstwa rozjuszonego żywa wyszła, osobliwie, że Hetman jeszcze i dalej umyślnych pchnął, do Halicza, Stanisławowa i Tyśmienicy, by i z tych miejscowości wyszedł kto żyw i drogi niedobitkom zabiegł... Dwa dni jeszcze trwała ta gonitwa po lasach i dolinach, której plon trudno inaczej zwać jak krwawym... Z jakich 8-10 tysięcy tatarstwa może się jakie pół tysiąca by ocalonych uzbierało. Jasyru oswobodzono do dziesięciu tysięcy ludzi, aliści to już ostatni był akord tego wysilenia nadspodziewanego. Pewnie, że to największe jeno pobito czambuły, a by chcieć i móc to jeszcze drobniejszych by szło na pólnocnej Dniestru stronie pogromić kilkunastu... Aliści ani żołnierz, ani konie do wysiłku takiego już zdolnemi nie byli. I tak ponad podziwienie wszelkie to czego tak niewielu dokonało przeciw tak wielu, a przecie nie jedyne to tej wyprawy skutki...
    Przypomnieć upraszam, że wszystko to w czasie oblężenia Lwowa zdarzone, gdzie rokowań toczono, haniebnym zakończonych traktatem buczackim. I w ten czas najczarniejszy, wszelkiej nadziei pozbawiony, Imć Hetman i ŻOŁNIERZE Jego tegoż promyczka onej wątłego nam ukazali... To serce, co wśród szlachty urosło tak dalece, że się na sejmie na odrzucenie traktatu ważyła i na niebywałe w dziejach Rzeczypospolitej ekspensa, uchwalając podatki extraordynaryjne nowe, których skutkiem były zaciągi świeże i wojna nowa, gdzie roku następnego pod Chocimiem był Imć Hetman (takoż i za husarii nieprzepomnianą sławą:) częścią choć hańbę zmył buczacką...:)
   Nie wiem, czy by się bez tych opisanych wiktoryj nad czambułami, na to odrzucenie narzuconego traktatu zdobyto... Zapewne i tak, podobnie jak i owa wiktoryja chocimska by do skutku przyszła, przecie niechybnie duch nowy, który do tej wiktoryi prowadził i znaczenie onej uwiększył, się częścią niemałą w te opisane noce mroźne, szarugami przetykane, a rozświetlane jeno ogniem łun wiosek przez Tatarczyna palonych, narodził...

_____________________________________
* Ale też i pod Parkanami, wtórej po wiedeńskiej batalii tamtej kampanii, o włos omal i Króla Jegomości żywota ta skłonność nie pozbawiła...

  

26 listopada, 2013

O tem, jak husarze ptaki na powietrzu latające bili...II

  Jakem się nad tem zadumał głębiej, tom przyszedł był do takiego mniemania, że aura owych dni październikowych Anno Domini 1672 iście musiała być arcyplugawą, skoro hetman wolał wojsku dnia cząstki na wytchnienie oddać, a maszerować nocami, najpewniej miarkując, że to nijakie wytchnienie się na ziemi zmarzłej kłaść... Z drugiej zaś strony, czy nam pamiętnikarze z owemi deszczami nie nad miarę czynią ponurego obrazu, skoro sami piszą, że za łunami wiosek szli przez pohańca z dymem puszczanych?
   Tak, czy owak, nocą z szóstego na siódmy oktobra ruszyli nasi pod Cieszanów, a idący w awangardzie kozacy porucznika Linkowicza przed świtem na jaką przygarść pogaństwa się natknęli, której wyciąwszy, kilku jeno brańców hetmanowi dostarczyli, aliści owi wyznali, że Dżiambat Girej kosza wpodle Niemirowa postawił i tam czambuły ściągają wszystkie. Tu bym Lectorów Miłych upraszał przebaczenia, że mapki tej samej powtórzę, aliści zda mi się sposobniej Wam będzie tu ją mieć przed oczami, niźli przewijać cięgiem ku nocie wcześniejszej...
  
    Wierę ja, że miał hetman chwili namysłu głębokiej, bo na zachodzie się łuna nad Lubaczowem pyszniła, znakiem będąc niechybnym obecności tatarskiej w tej stronie. Zawierzył jednak Sobieski opowieściom jeńców i ruszył ku wschodowi, na Lubaczów jeno pół setki szabel posławszy pod rotmistrzem Łazińskim. Gryzło to widno hetmana, czy nie nadto szczupło tych sił, bo już z drogi nakazał chorągwi pana Zbrożka, by w skok za Łazińskim ruszył...
   Możem tu i źle rzekł, że z drogi, bo drogą na Niemirów Tatarów się hetman ciągnących zastać domyślał, temuż sam ruszył bokiem, bezdrożami i wpodle Bruszni domysły swoje potwierdził, znajdując cały porzucony obóz tatarski z mnóstwem jasyru i łupami... Najwidniej niedobitki co spod szabli umknęły pozostałych takim napełniły strachem, że ci woleli zdobyczy poniechać i gardła ratować...
   Nie na wiele się to zdało, bo pod Horyńcem nasi straży tatarskiej tylnej na czas spostrzegłszy, dali hetmanowi sposobność skrycie onych bokiem wymanewrować i pod Radrużem dopaść. Posłał Sobieski jeszcze Linkowicza lasami, by ze swą chorągwią i wolentarzami z towarzystwa, których się do dwustu uzbierało, nastąpić na pohańców drogą ode Niemirowa, by pozór uczynić, że już drogi odwrotu odcięte i by się tatarstwo nazad cofnęło... prosto pod hetmanowe siły pryncypalne, któremi ów bitwy zamyślił rozstrzygnąć...
   Cóż tu rozprawiać długo... zamysł się powiódł, bitwa czyli też raczej utarczek szereg, trwała niemal do dnia białego, cięgiem to i przygasając, to i rozbuchając na nowo płomieniem świeżym. Czemuż tak? Ano, bo raz że ścigać przyszło uciekających najwięcej w Lubaczowa stronę, gdzie znów nasze przódzi posłane podjazdy Łazińskiego i Zbrożka, swoich dorżnąwszy Tatarów, ku hetmanowi nawracając nagle się zostali za tych myśliwych, którym nagonka zwierza na sztych napędziła; wtóra zaś onych odmian przyczyna, że na plac boju cięgiem czambuły nowe po okolicy myszkujące ściągały, niczem muchy do miodu, ani bacząc, że nie muchami im być, a ćmami i że nie do miodu, a do świecy lecą... Między ubitemi a pochwyconemi nie było jednak Dżiambat Gireja, bo ów zemknąć zdołał w koni ledwo parędziesiąt, aliści już i pewnem było, że ów się w grach dalszych liczyć nie będzie...
   Tem ci razem po bitwie niedługiego było popasania, bo uwolnionego jasyru na kilkanaście tysięcy luda licząc, wraz trza było o tych ludzi zadbać, osobliwie zaś o dzieci, których z jasyrem szła moc nieprzebrana, często i gęsto osierocona świeżo...:( Dopieroż wyzbierawszy tych nieszczęśników i wyprawiwszy ku bezpieczniejszej okolicy, przyszło hetmanowi pod Kochanówką na dzień cały stanąć dla wytchnienia wojsku. Dziwi się kto może, że ruszyli ledwo, a tu już na leża się kładą, aliści weź to na wzgląd, Czytelniku, że w tych dniach opisanych trzech wojsko z górą 150 przebiegło kilometrów, nieustannych niemal tocząc utarczek mniejszych i bitew kilku większych. Nieuchronnie też się pojawić musieli maruderzy, których luboż to koń okulały, czy ochwacony spowolnił, luboż się zagubili gdzie, próbując za hetmanem-błyskawicą nadążyć...
  Nadto szczupło było sił hetmanowych, by i tymi, bodaj kilku dziesiątkami żołnierza pogardzić i dogonić się nie dać. No i ludziom może jeszcze mus takiej wojaczki przetłomaczysz, ale koniom? A co i jeszcze nie mniej ważkie: rozbiwszy Dżiambat Gireja nie miał Sobieski o przeciwniku wieści nowych, temuż gdy siłom głównym wytchnąć krzynę dozwolił, obyczajem już i z dawna spraktykowanem, rozpuścił po okolicy podjazdy i wieści niejakich powziąwszy, rankiem 9 Oktobra wyruszył przez Jaworów na Gródek, dziś Jagiellońskim zwany... 
   Dumałżem, zali nie godne to by noty której titulum nie odmienić, bom już dokazał, że równie od husarzów dzielnie sobie poczynali dragoni, a dziś nam jeszcze i kozaków, co też w hetmańskim szli komuniku, docenić przyjdzie. Ale że, co nam i dzisiaj opisywana pod Komarnem potrzeba dokaże, to nie kozacy sprawiali, że Tatarczynowie pierzchali na sam widok ludzi hetmańskich, a husarska to sprawiała renoma, tedym umyślił rzecz bez odmiany ostawić, a jeno oddać i kozakom, co kozackie...:)
   Pytałby kto może, dla jakiej to przyczyny z kozakiem Tatarzyn boju podejmował, a przed husarzem nawet i drzewka* pozbawionym, pierzchał... Ano, bo po primo husarza może i osaczonego w kilkorgą i bojem z dziesięcioma naraz zatrudnionego może by i szło jako poszkodować pchając onemu kindżały gdzie w przerwy między pancerzem, podobnie jak i czołgu zatrzymanego dziś idzie oślepić, peryskopów mu psując, przytykając powietrza wloty załogi dusić i motoru, ognisko na silniku paląc jakie unieruchomić probować, luboż belki jakie wtykać między gąsienice... Wszystko przy tem jednem pryncypalnem założeniu, że tanku załoga podejść tak pozwoliła blisko i luboż nie ma ordonansu, luboż i woli przeciw ludziom dookoła następującym strzelać... Exemplum czegoś na ten kształt żeśmy niemal ćwierć wieku temu widzieć mogli w Moskwie, gdy Jelcyn przeciw Janajewowi zbuntowanemu parlamentu bronił i ta chwila właśnie, gdy czołgów ekipaże na jego stronę przeszły, bodaj czy nie decydującą była...
   Ale to na palcach ręki jednej, a i to robotnika jakiego tartacznego, zliczyć idzie zdarzenia takie. Wielekroć częściej takie starcie między tłumem niemal gołym a tankiem się tak kończy jak na placu Tiananmen luboż u nas w Gdańsku w siedmdziesiątym roku...:(( A z husarzami tu i podobnie... Rzecz najpierwsza już niepodobieństwem będąca, to zatrzymać onego... Może gdyby tatarstwo jakich czyniło eksperymentów z siatkami czy wilczymi dołami, szłoby może i myśleć o tem, ale zazwyczaj i konceptu i czasu nie stało, a konia husarskiego byle parę szeregów Tatarzątek na mierzynkach swoich przecie nie strzymie... Ale weźmyż, że by się i to przydarzyć mogło... To i husarzowi, na koniu rosłem siedzącemu jakie pół metra najmniej wyżej nad Tatarem na bachmacie i siekącemu wkoło by trza być samobójcą, by choć podejść próbować, osobliwie, gdy ów ćwiczony tak ciąć, by łby zdejmować, coż widokiem było tak wielce deprymującym, że czasem i jak się jedna czy druga potoczyła głowa, reszta z wrzaskiem pierzchała...
   Nie bez kozery strat śród husarstwa najwięcej było od jakich podleców niestratowanych, co koniowi zdołali pęcin podciąć, czy brzucha rozerżnąć i tem sposobem husarza obalić... Ale przecie ów i bez konia, i na ziemi nie przestawał być strasznym!
  Nie darmo pisał Szymon Starowolski o husarskiej wszechstronności: "husarz drzewko porzuciwszy, służy za rajtara, zbroję zdjąwszy, za kozaka stanie". Pomnieć upraszam, żeśmy tej husaryi nigdy nadto wiele nie mieli, a dokonywać jej czynów przychodziło extraordynaryjnych, temuż ci, co w niej służyli, naturalnej niejako przechodzili selekcji, raz za ekspensu okrutnego przyczyną, dwa że by do żołdu nader rzadko płaconego łupem dorobić, trza się było tęgo na polu zwijać, by się dobrać do brańców znacznych, łup i okup prospektujących... Ach, jak narzekał Pasek (nie husarz przecie, a pancerny), że w jednej z przeciw Moskwie bitew, pacholik z tyłu gdzie ostał ladaco i nie miał mu kto koni zdobycznych odprowadzać, a sam się tem trudzić nie chciał dla dyshonoru, a i okazyj inszych uciekających...
   Aleśmy dygresyją począwszy, takiego pomięszania uczynili, że tu Tatarzyn nawet i nie dotknięty, pan hetman w polu, a my noty mamyż rozpędzonej, niczem chorągwi usarskiej w galopie...:)) Ad rem, tedy! Ad rem!:))
   Ostawilim hetmana, jako Dżiambat Gireja pod Niemirowem pobiwszy, wojsku dał wytchnienie, a podjazdami wieści zebrać probował, gdzież mu teraz Tatarzyna szukać. Wywiedziawszy się tego i owego, ruszył 9 Oktobra Anno Domini 1672 na Jaworów, ku Gródkowi, aliści w drodze już wymiarkował, że od łun gęsto na południowej, ku zachodowi stronie, ergo że mu Nuradin Sułtana szukać przyjdzie ku Samborowi i Przemyślowi się więcej kierując. I tu, w niejakiej do słów poprzednich korelacyi uwaga moja... Nie ze szczętem Sobieski myśli o kierunku na Gródek porzucił. Znał, że tam jaki czambuł plądruje i najpewniej będzie, po rozbiciu Dżiambat Gireja do sił pryncypalnych tureckich, pod Lwów ciągnął... Tedy posyła przeciw niemu Pukoszewskiego porucznika z... dwudziestoma ludźmi! Może to nie zadziwia, jako wejrzeć, że nader szczupły komunik Sobieskiego jeszczeć i topniał niczem śnieg w słońcu, za przyczyną maruderów koni pozbawionych, czy z końmi nad miarę zmitrężonemi... Byłoż i przy tem to przykre, czego przemilczeć nie sposób, bo i sam pan hetman się na to w listach do króla żalił, że w miarę umitrężenia, ale i łupem zdobycznym obciążenia... część towarzystwa się gdzie cichcem nocami do domu wykradała!:( Znamienne, że to o urodzonych piszem, nie masz zaś wieści o tem, by się to między dragonami zdarzało...
   Insza to jednak oszczędnie zasobem szczupłem gospodarzyć, a insza w żołnierzu pod komendę danym ufność pokładać i wiarę. Wyrachowawszy, że czambulik bodaj najmarniejszy, przecie by choć miał z 10-20 Tatarów na jasyru stróżowanie odkomenderowanych, wraz najskromniej rachując po jakich 5-10 na straże boczne i po 10-15 na awangardę i ariegardę**, to sił pryncypalnych (by to w jakiej zdrowej mieć proporcyi) być musiało najmniej z 70-100 szabel. Razem zatem, znając że przeciw najmniej 120-150 Tatarom podjazd Pukoszewskiego posyła, najwidniej hetman najmniejszej nawet nie miał wątpliwości, że to potencyja grzeczna i dostateczna. I nie, że może i Tatarzyna pobiją, aleć za cenę strat swoich znacznych. Takie myślenie hetmanowi obcem było ex definitione... Skoro naznaczył dwudziestu, znać że może by i starczyło piętnastu, ale kosztem onych strat właśnie. Tedy, posyłając dwudziestu, znał hetman, że to przeciw potencyi najpewniej dziesięciokroć przeyższającej, aż nadto starczyć winno...
   I... nie mylił się pan hetman...:)) Pukoszewski czambulik Omar Alego pogromił, jasyru oswobodził, a choć pod Komarno nie zdążył, to później do sił hetmańskich ze swemi, wcale i nie poszczerbionemi, dołączył...:))
   Tem zaś czasem, Sobieski ku południowi maszerując, wpodle wsi Hoszany strażą przednią na Tatarów plądrujących wpada, których pogromiwszy, arcycennej dostaje wieści od jeńca indagowanego, że Nuradin koszem swojem pod Komarnem stoi.
  Znając okolicę, wraz wymiarkował hetman, że najpewniej w poczuciu absolutnej bezkarności sam się Nuradin w pułapkę zapędził, bo z zachodu mu rzeczka Wisznia broniła ucieczki, od wschodu zaś większa jeszcze Wereszczyca, a co więcej jeszcze Staw Klitecki z groblą wąską na drodze bodaj jedynej... Starczyło onego w potrzask chwycić w okolicy pagórkami porosłej, zatem niemal do ostatka podchodzących kryjącej, by nań po równi natrzeć z południa i północy... Podług tegoż samego jeńca miało tam być do dziesiąci tysięcy Tatarów Nuradynowych własnych, przy tem jakich czterech secin Lipków*** wspomagających i tyleż samo Doroszeńkowego kozactwa, między którem miała być i z Polaków złożona onego chorągiew najemnicza... Miałoż być i w tem obozie więcej rozpasania, niźli wojskowego ordynku, za sprawą jasyru znacznego i przez to wojska obozującego w sporem od siebie rozproszeniu. Przeciw temu hetman nie miał więcej jak jakie dwa i pół tysiąca sił wszystkich, pospołu to i z czeladzią licząc.
   Znamienne, że ulubionej swej czyniąc taktyki, by Tatarom rzucić "w oczy" oddział jeden, samemu zasię usiąść na nich z boku, czy z tyłu z siłami głównemi, nie miał przecie Sobieski z durniami do czynienia, co się cięgiem na jeden i ten sam fortel nabierać dawali... A przecie pchnąwszy od wsi Buczały tegoż pozornego jeno uderzenia, uczynił go na tyle licznem, że Tatarzy uwierzyli, że to z siłami mają do czynienia głównemi. Rachując, że to chorągwie były kozackie Strażnika i Oboźnego Koronnego, takoż pułk księcia Ostrogskiego, którem porucznik Łasko komenderował i nieznana liczba towarzystwa, najpewniej wolentarzy w chorągwię nijaką nie skupionych, byłoż tego może i do tysiąca... Hetmanowi zatem jakie półtora tysiąca zostało na uderzenie pryncypalne, którego wywiódł od strony wsi Chłopy, nie przódzi jednak nim się Pan Strażnik Koronny Bidziński ze swemi na oczach całego Tatarstwa przez rzeczkę Smotrycz przeprawił i na nich nie uderzył...  
   Podział wojska był na tyle celnie uczynionym, że faktycznie Tataria biorąc Bidzińskiego za sił hetmańskich całość jako się już i wyzbierała i do boju uszykowała przeciw Panu Strażnikowi frontem, tyły swoje i flankę na sztych hetmanowi wystawiła, który też i uderzył, nie mieszkając, boć to głębokim już było wieczorem, około ósmej wieczornej godziny, co październikiem przecie już niemal noc znaczy...
   Nie sposób opisać tegoż popłochu i przerażenia, z którem tatarstwo husarzów zza pagóra się wyłaniających przyjęło... Walki całej było może minut kilka, a i to najwięcej było drogi do ucieczki prób sobie wyrąbania, niźli boju ućciwego...  Godzi się przy tem wytknąć hetmanowi, że najwidniej nie baczył, że mu Tatarzyn pomiędzy obiema komunika częściami przemknie i ku zachodowi, na przeprawy na Dniestrze, pomykać będzie. Aliści prawdziwe jest proverbium, że co się odwlecze, to nie uciecze... Jak usiadły Tatarom na karki chorągwie nasze, tak nie spoczęły dopokąd na przeprawach pod Bieńkową Wisznią ich nie dopadły i nie dorżnęły...
   Byłaż Tatarom i droga ratunku, a przynajmniej onej pozór, jedna jeszcze... Grobla przez Staw Klitecki, o której żem już tu i spominał, co przez staw sam idąc, wpodle wyspy na niem niemałej wypadała... Jeno, że jak się Nuradyn nie popisał obozu samego w mieśćcu tak niebezpiecznem rozkładając, takoż i przy kosza samego ubezpieczeniach, tak już ze szczętem się jako wódz w moich przynajmniej oczach pogrążył, że tej insuli i grobli przódzi nie nakazał jak nie obsadzić, tak chocia nie przepatrzeć!
   Skryłoż się bowiem na tem ostrowie chłopstwa z okolicy niemało, najmniej na jakie parę setek, jak mniemam, liczonego. Owi, dopokąd Tatarzyn był siły pełny, ani myśleli nosa z chaszczy wyspę porastających wyściubiać, przecie o bezpieczeństwo stojąc własne, pozawalali grobli konarami, pniakami jakiemi czy wyrębkami, na zgubę jeźdźca każdego, co by jej chciał przejechać, a już nie daj Boh, chyżo...
   Ano i jak część jaka Tatarzątek się przez tąż groblę puściła, wrychle im wielce przykro konstatować przyszło, że onej im prędzej na żółwiu przejechać, jak na koniu!  Przy tem co i rusz to jeden z drugim konik obaliwszy się, luboż Tatara poturbował, luboż spławiał niczem Marzannę wiosenną... A że owi najwięcej się na tąż insulę nieprzepatrzoną wyczołgać probowali, to i chłopstwo rozumiejące, że jak Tatarzynowi wyleźć z wody cało dozwolą, to przecie na zgubę swoją, tedy ani myśląc wiele, bo i ni o czem tu dumać było... wyległo chłopstwo na brzeg i czem tam kto miał: siekierami, cepami, kijakami, a pewnie jak już niczem to bodaj kułakami... tłukło Tatarzyna odpłacając za krzywdę swoją, a wierzaj mi, Czytelniku Miły, że nie masz nad zajadłość chłopską zajadłości większej, no chyba, że niewiasty zdradzonej...:)
   Ano i tak jak spod szabli ledwo parę setek z samym Nuradynem cało uszło, tak i spod cepa nie wiem, czy parę dziesiątek:( Jeńca mało co było, bo ni chłopi pardonu nie dawali, ni kozactwo nasze, a to oni najwięcej na tatarskich karkach siedzieli. Najwięcej przy tem ocalało Doroszeńkowych, bo tych najwidniej chwytano, na okup nadziei mając. Tak i pułkownik znaczny, Bermat niejaki, cało z tej rzezi był wyszedł, że go jaki towarzysz miał za więcej w proficie spodzianym żywego, niźli ubitego... Chorągwie wszystkie, łupy zgromadzone, a przed wszystkim więcej jak dwadzieścia tysięcy jasyru uwolnionego... oto plon komarneńskiej potrzeby!
  Sam Nuradyn Sułtan, nawet niedobitki po drodze zbierajac, a i te czambuły, co do kosza na szczęście swoje nie nadążyły, jako do Adżi-Gireja dobrnął nie miał więcej jak półtora tysiąca ludzi. Reszta wszystko gardła dało, jak nie w samej batalijej, to w pościgu i na przeprawach, a i niemało jeszcze chłopi przez dni parę następnych nasiekli po lasach, jak za zwierzem dzikim polując. Hetmańscy zaś, że konie mieli już ponad wszelką umordowane miarę****, ostali na pobojowisku obozować, Sobieski zaś nim za ostatnim z wodzów tatarskich ruszył w trop, po staremu rozpuścił podjazdy... Aliści o tej, ostatniej już w tej wyprawie, batalijej... opowiemy w nocie następnej.
 _________________________
* kopii. Nie nalazłżem nic o tem, aliści niepodobieństwem mi się zdaje, by przeciw Tatarzynom husarze z kopiami szli. Owe, nader przydatne przeciw szeregom czy czworobokom piechoty, przeciw jeździe naprzeciw szarżującej, aleć nie przeciw onym "ptakom na powietrzu latającym" co się przeciw szarży rozstąpić migiem na boki umieli, by po flankach harcując, zewrzeć się gdzie za plecami na nowo, a i inszych jeszcze moc sztuk czynić umiejąc, które podług mnie kopie husarzom jeno zbędnym by czyniły balastem...
** awangarda - straż przednia; ariergarda - tylna
*** Tatarów litewskich
**** rachowałem przódzi, za wyczyn to podając niemały, że w cyrkumstancyjach tak przykrych, drogach tak podłych, w aurze na poły zimowej, przebiegów dziennych po pięćdziesiąt i więcej kilometrów. Tego zaś dnia (licząc z pościgami nocnemi) spod Kochanówki wyruszywszy, ku Gródkowi, zasię na Hoszany, znów na Komarno i ścigając ku Bieńkowej Wiszni, wyjdzie kilometrów dobrze sto !!!




22 listopada, 2013

O tem jak husarze ptaki na powietrzu latające bili...

    Zamyślałem tej noty, a ściślej ich cyklu całego przypomnieć październikową jesienią, gdy aura może i cokolwiek by Lectorom dopomogła się wczuć w klimat cyrkumstancyj czasu opisywanego, aliści szczęśnie nas Fortuna tegoż roku nader przyjemną i grzeczną jesienią obdarować raczyła, tom i z tem zwlekał, zwlekał... szarug i słoty jesiennie zwyczajnej czekając, aliści że zda się prędzej mi się śniegów już przyjdzie doczekać, tedy nie mieszkając: idźmyż w imię Boże...! Kto by zaś myślił, tytułem zmamiony, że usarze jakich ku ptactwu szczególnych mieli ansów, tego uspokoić pragnę, że to jeno z wyimka listu mości hetmana Żółkiewskiego do Wawrzyńca Gembickiego myśl wzięta:
"Tatary gromić tak to niemal podobna, jako kiedy by kto chciał ptaki na powietrzu latające pobić. Trafi się czasem, że ptaka i kilku w powietrzu zabiją; toż samo jest i z Tatary."
 A prawić nam dziś przyjdzie o wyprawie Jana Sobieskiego na czambuły tatarskie, co jej odbył Anno Domini 1672, w cyrkumstancyjach nader szczególnych. Kto zdarzeń roku tego nie pomni, tego na karty Sienkiewiczowskiego "Pana Wołodyjowskiego" odsyłam, bo to rok dla Rzeczypospolitej prawdziwie tragiczny, bodaj czy i nie więcej nawet, jak rok rebelijej Chmielnickiego, czy rok potopu szwedzkiego...
   Oto Turczyn w ośmdziesiąt tysięcy wojska włąsnego (Tatarów i kozaków posiłkujących nawet już i nie licząc) w granice Rzeczpospolitej wtargnął, wziął (o czem "Trylogijej" część ostatnia) przystępu w głąb kraju broniącego Kamieńca Podolskiego, gdzie się miał mały rycerz podług legendy z prochownią wysadzić, za czym postąpiwszy w kraj niebroniony, Lwów obległ i do najostatniejszego przywiódł Rzeczpospolitą pohańbienia, traktat nikczemny w Buczaczu narzucając... Nim jednak ku temu przyszło, a rokowania się wszczęły, spuścił Turczyn Tatarów ze smyczy, by się rozbiegli po kraju za nagrodą swoją w łupie i jasyrze braną. Niechybnie też i o to szło, by parlamentarzy i króla jegomości, Michała Korybuta Wiśniowieckiego, cośmy go sobie chyba za karę za grzechy nasze na króla obrali, do prędszej przymusić ugody. I to przeciw tymże właśnie Tatarom powziął zamysł Sobieski, by im kota popędzić, choć więcej królowi przyszłemu o to szło, by ludu na pastwę pohańców wydanego osłonić i kraju nie dać wyniszczyć... nawet i bez rojeń nadmiernych, by w tej najczarniejszej godzinie biegu Historii zawrócić...
   Tatarczynów zliczyć rzecz trudna, aliści nie uczynim myłki nadmiernej, jako ich na jakie sześćdziesiąt zrachujem tysiąców. Nawet i na to licząc, że czambułami po kraju rozproszeni, mało gdzie się w kupie na więcej, niźli dwakroć po dziesięć znajdą tysięcy, to i tego nad siły hetmana było nadto, co ich miał początkiem kilka tysięcy, ale to wojsko raz wojną dotychczasową umęczone i pobite, tedy w choragwiach pewnie nie więcej jak po pół stanu liczyć można; dwa że akurat teraz, rychło w czas, się nam miłościwie panujący umyślił brać za wojaczkę osobą własną, temuż przyszło hetmanowi dziesięć najlepszych chorągwi puścić królowi ku eskorcie. Tego, z czem został, nie wiem czy możem na więcej niźli na jakie trzy tysiące rachować...
     W "Księgach hetmańskich" Sarnickiego zachowała się przypowieść o tem, jak kasztelan chełmski, Zamoyski*, napotkał był gdzie wpodle Baru na Podolu niespodzianie starca, czem się zdumiał wielce, bo mało kto w tej okolicy, najazdami tatarskiemi znękanej, się tam wieku zacnego dochował. Indagował zatem imć kasztelan staruszka**:
"- A, niebożę stary, jakożeś się tu zestarzał, że cię poganie nie wzięli?
- Iżem miał wiarę. - odparł stary.
- Jakże to? - dopytywał się kasztelan, snadź jakiej budującej powiastki się spodziewając.
- Skoro o Tatarach było słychać, że idą, to ja wierzyłem i uciekałem - i doczekałem się starości..."
    Przytoczyłżem tej powiastki, bo nam dziś zda się może czasem, że Tatarstwo, owszem, cosi tam u krain*** Rzeczypospolitej szkodowało, coś spaliło, czy porwało... ot, taka egzotyka stepowa, aliści miary tegoż zjawiska nie znamy i nie doceniamy... Czasy zaś, o których nam dziś pisać przychodzi, o wiek są późniejsze, aliści ten wiek tu jeno odmianę na gorsze jeszcze znaczył. Ziemie też i nie odległe, ale i z naszej perspektywy dzisiejszej to przecie Korona żywa! Stąd i może zajadłość pohańców, że na mniej wyniszczonych ziemiach nadzieja na łup obfitszy, a i może Sobieskiego i żołnierzów jego złość żołnierzowi na wroga zrozumiała, tu jeszczeć i więcej natężoną...
  Na mapce****, com jej poniżej pomieścił, widać, że najgłówniejsze zagony tatarskie poszły między Wieprzem a Sanem, ku Wiśle idąc. Tam dowodził Dżiambet Girej i do niego też najbliżej było Sobieskiemu, póki co tkwiącemu wpodle Krasnegostawu w oczekiwaniu króla.


  Nie siedział jednak tam hetman bezczynnie, bo com już rzekł, wojsko miał kampanią letnią wyniszczone, tedy niechybnie sprawiał szyki swoje, aleć i rozpuścił szeroko podjazdy, by o nieprzyjacielu mieć wieści. Temuż najwięcej zawdzięczał, że gdy się już z królem przez listy dorozumieli, że czekać na króla nie masz potrzeby, znał że okrom Dżiambet Gireja przyjdzie jeszcze sprawę mieć z Nuradin Sułtanem, co się aż po Podkarpaciu ku Lesku, Krosnu aż po sam Biecz i Jasło zapuścił! Małoż na tem: wpodle Bełza kilka czambulików pomniejszych armię pod Lwowem stojącą ubezpieczało, zasię ku południowi, nad Dniestr idąc, niechybnie spotkać się przyjdzie z Hadżi Girejem, synem chana samego...
   Każdy z tych czambułów po wielekroć siły hetmana przewyższał, nawet i na to wzgląd mając, że tatarskim obyczajem czambuł każdy, kosz***** założywszy, jeno częścią sił onego strzegł, zasię reszta okolicę pustoszyła, szlak swój płonącemi znacząc wioskami i sadybami, do kosza jeno z jasyrem i łupem ściągając, by znów się po okolicy rozbiec... Sobieski znając, że periculum in mora******, a Tatarczynów nie dogoni z wojskiem ciągnącem z taborem, gdzie trudno przypuścić, by się nad dziesięć do dnia kilometrów pokonać udało, ruszył przeciw nim komunikiem, czyli jeno z konnem wojskiem, taborem nie obciążonem. Przy tem żołnierz każdy wiódł i konia drugiego, by utrudzone móc podług woli swojej mieniać, a przy tem, by ów wolny mógł cokolwiek choć nieść zapasów, bez czego przecie ani rusz w kraju, gdzie jak pisał jeden z uczestników tejże wyprawy: "o bochenek chleba trudniej jak o tatarów tysiąc"... Do turbacyi dołóżże jeszcze, Czytelniku Miły, że to październik, plucha za dnia, noce przymrozkiem podszyte, drogi jako to w Polszcze zwyczajnie: najpodlejsze we świecie, a przeprawy spsowane...:((
   Ano i tak, wyruszywszy w imię Boże, piątego października nad ranem z Krasnegostawu ku Zamościowi stanął Sobieski na wieczór pod Sitańcem, co się łacno pisze, ale między miejscami temi kilometrów trzydzieści, w cyrkumstancyach opisanych, a kto w siodle tylu nawet i w pogodny dzień, rekreacyi tylko czyniąc (bez pancerza, oręża i moderunku), nie wysiedział, ten nie wie, cóż to znaczy...
   Z Sitańca kamieniem do Zamościa rzucić, gdzie stał pułkownik kozacki Haneńko z dwiema tysiącami Kozaków regestrowych, których najwidniej rachował mieć Sobieski za wsparcie w przedsięwzięciu swojem. Posłał tedy hetmen Haneńce ordonans, że go rad przy boku swoim widzieć będzie, aliści goniec wrócił próżno, bo Haneńko miał się za dnia jeszcze wypuścić ku czambulikom wpodle Bełza plądrującym. Wieść insza, od podjazdów, co dzień cały okolicę przepatrując, kup kilka luźnych hultajstwa pogańskiego zniosły, że pod Krasnobrodem większy czambuł stoi, sprawiła, że hetman ani bacząc deszczu, ani utrudzenia żołnierskiego się był nocą ku temuż czambułowi nawrócił, nowych trzydziestu i dwóch do przebytych dokładając kilometrów...  


    Doszli husarze i dragoni hetmańscy Tatara przed świtem jeszcze, aliści Sobieski mimo deszczu siekącego wstrzymał atak i dnia kazał czekać białego, co niemałej dowodzi roztropności, bo to starcie najpierwszem być miało, temuż arcypryncypalna była to rzecz, by swoich jak najmniej wytracić, pohańców wszytkich zaś bezwzględnie wybić i wyłapać, by inszych nie uwiadomili. A że bój nocą, jeszczeć z żołnierzem utrudzonym, zawżdy azardowny, temuż nie dziwota, że wolał hetman godzin paru jeszcze zmitrężyć, niźli przedsięwzięcie całe na szwank wystawiać. No i pewnie byłoby po myśli hetmańskiej, gdyby nie Haneńko, co niczego niebaczny, się przy tem samem znalazł czambule, miast w Bełzkie iść... Ów ze swemi na Tatarczyna uderza, nie nadto stojąc o to, by go ze szczętem pogromić, samem się jeno czambułu rozproszeniem kontentując, przy tem, że Tatarów kozacy wspierali Doroszeńkowi, onych przyparłszy do kaplicy, a wyżenąć ich nie mogąc, kaplicy z kozakami z ogniem puszcza, łuny czyniąc na mil wiele wokoło...
   Nader mi łacno imaginować sobie alteracyję hetmana, jak wąs gryzie z wściekłości i słowem miota plugawem, najpewniej w powątpienie czystość prowadzenia się macierzy pułkownika podając, tudzież onego przymioty z umysłowemi na czele... Nic jednak już  nie pozostało, okrom szkód by najmniejszemi choć uczynić, temuż hetmańscy do rana się za Tatarami rozbiegłemi uganiali, by ich możebnie wielu pochwycić lub ubić, co mniemam na jedno wychodziło za sprawą szczupłości sił hetmańskich, co przecie nie mógł sobie pozwolić, by kogo do brańców jeszcze pilnowania wydzielić...
   Wdzięczniejsze niechybnie za to jasyru rozproszonego zbieranie i odesłanie ludzi uwolnionych do Zamościa. I jeśli tak stał hetman za tem starciem pierwszem, by go pewnem mieć, by ducha w komuniku ukrzepić, to choć mu Haneńko myśl spsował, przecie owe łzy ludu uwolnionego i wdzięczność najszczersza najlepszą żołnierzowi była nagrodą!  I choć, co w wyprawach długich zwyczajne, siły hetmańskie nieuchronnie szczuplały, zapał tych, co przetrwali z tego się brał najwięcej, że żołnierz niepomierne swych starań wraz widział effecta... I choć nie grzała naszych jeźdźców ni kaleta pusta, czy suknia obszarpana a żołądek marsza grający, przecie affect najszczerszy tych ludzi oswabadzanych za największą wystarczył nagrodę! A jedno tu się jeszcze rzec godzi, nim opowieści naszej przerwiemy...  Piszem tej noty w o husarzach cyklu i tejże jeździe laur czynimy, aliści w hetmańskim komuniku byli i dragoni, co pora rzec o nich słów parę ućciwych, choć to wojsko zawżdy w pogardzie u urodzonych będące... Jazda to jazda, koń jaki jest każdy widzi, tłomaczyć nie masz potrzeby; dragonia zasię to nic inszego jak piechota na koń posadzona, by się przemieszczała chyżej... Aliści tak jak wodzowie ówcześni wystawić niemal sobie nie umieli, by dragonom kazać na koniu wojować, tak jazda powszechnie miała dragonii istnienie samo niemal za obrazę i uzurpacyję, tak nie sposób odmówić, że ta z włościan się wywodząca jazda, nader czułą była na tę ludu krzywdę... I choć nam Historya maluje Jana III na tle husarskich skrzydeł, to by ućciwie rzec, winniśmy Go więcej może na portretach między dragonami mieć, bo to było onego wojsko prawdziwie ulubione, nader chętnie do wszelkich zażywane działań, niesarkające, bo i ochocze, i twarde nad podziwienie...
    Oddawszy tedy Bogu, co boskie, husarzom, co husarskie, a dragonom, co dragońskie, łacniej nam może wymiarkować tę zajadłość żołnierza szczególną, co po dniu i nocy w siodle, godzin ledwo kilku mając na wytchnienie leda jakie, wraz się spod Krasnobrodu na Narol i Szarą Wolę nakierował, bo tam pono czambuł znaczny i jasyru moc. Nowe to trzydzieści kilka kilometrów i choć czambuł przez niedobitki pod Krasnobrodem niewyrżnięte ostrzeżony, przecie nie po próżnicy ten marsz...
   Sława hetmańska już naówczas między Tatarami być znaczną musiała, bo ów czambulik ani myślał przeciw Sobieskiemu stawać. Jasyru porzuciwszy, zemknął co rychlej do Dżiambat Gireja, choć nie cały, bo części dopadli nasi pod Narolem i zepchnąwszy nad Tanew, luboż pobili, luboż się owi sami potopili, w nurcie salwerunku przed szablami naszemi szukając... Uradowany wiktoryją hetman pozwolił wojsku aż do północy popasać, by znów nocą iść śladem osad palonych ku Lubaczowowi i Cieszanowowi, aliści o tem kogo i gdzie tam dostali, snuć razem następnym tej będziem gawędy...
__________________________________________
* Stanisław, ojciec Jana, słynnego kanclerza i założyciela Zamościa
** mieć na względzie upraszam, że podług kryteryów ówcześnych ów "starzec" mógł mieć i ledwo pięć krzyżyków na karku...
*** nawiasem: jak kto dopotąd nie wiedział, skąd miano sąsiada naszego dzisiejszego, to ma go tu właśnie wywiedzionego najprościej:)
**** - mapka niniejsza, jak i wszystkie następne w cyklu częściach kolejnych, z paginy dziejom husarii naszej poświęconej wzięta (http://www.husaria.jest.pl/index.html)
***** obóz
****** łac.  dosł: niebezpieczęństwo w zwłoce, czyli każdej chwili szkoda...




16 listopada, 2013

O prezydenckich responsach...


  Prezydent USA w latach 1923 - 1929, Calvin Coolidge , z dawna był idolem mojem jeśli o zwięzłość i celność riposty idzie:)). Niedawnom się wywiedział o niem jeszcze czego, co ku niemu sympatyi więcej pobudziło (nie o politykę onegoż mi idzie). Za razem bowiem pirwszym na urząd ten postąpił za śmierci prezydenta Hardinga przyczyną. Przy kadencji kresie kandydował de novo i wygrał*, ale że końcówki kadencyi po Hardingu nie liczono, tedy mógł jeszczeć i raz w 1928 kandydować, ku czemu liczni go namawiali, aliści Coolidge umiał ode urzędu odejść i pokusie się oprzeć... Chapeau bas!
   A oto dwie anegdoty o niem, jakoż z żeną pogwarzał... Był ongi na mszy niedzielnej sam, za sprawą niemocy jakiej, co niebogę naszła. Owa, ciekawa nowin, dopytywała jakaż msza, o czem kazanie, zasię Coolidge, co nigdy wymowny nie był, półsłówkami responsował. O kazanie indagowan rzekł, że pastor o grzechu mówił. Naciskany, cóż takiego pastor o tem grzechu prawił, odparł: "Był mu przeciwny".
  Inszem razem zwiedzali pospołu jakiej wielgiej fermy kurzej. Jejmość Coolidgowa, na koguta tam się panoszącego wejrzawszy, zapytała wieleż razy ów za dzień użytek z przyrodzenia swego czyni. Właściciel fermy odparł, że najmniej kilka razy do dnia, na coż pani Coolidgowa poprosiła, by tej wieści powtórzyć małżonkowi. Ów, nowiną ową uraczony z punktu hodowcy dopytał, zali to się za razem każdem z tąż samą kurą odprawuje. Gdy mu responsowano, że bynajmniej...za razem każdem coitus się z inszą kwoką odbywa, grzeczno uprosił, by tejże wieści w rewanżu prezydentowej powtórzyć...:))**
__________________________________________________
* jego kontrkandydat, John W.Davis otrzymał wszystkiego 28,8 procentów wszytkich głosów i do historii przeszedł był jako najgorszy wynik, jaki kiedybądź w dziejach USA demokratyczny kandydat uzyskał. Politolodzy do dziś się o to swarzą, czy to nie effect Coolidge'owej taktyki w czasie kampanii wyborczej, gdy ów nigdy, w żadnym przemówieniu nawet nazwiska przeciwnika nie wymieniał, ani się do onegoż nie odnosił, traktując go w gruncie rzeczy jak nieistniejącego...
** rzecz być na tyle głośną musiała, że gdy po latach seksuologowie w badaniach potwierdzili faktyczne istnienie zjawiska wzrostu libido u mężczyzn przy partnerki zmianie, nazwali tegoż "efektem Coolidge'a"

11 listopada, 2013

O Rzeczpospolitej Zakopiańskiej...

  Sugerował był Kneź czasu swego, bym na 11 Listopada wyszykował zbiorcze świąt pułkowych kawaleryjskich zestawienia, aliści po rzeczy przemyśleniu żem k'tejże był przyszedł konstatacyi, że to się nadto mało z themą wiąże, a i danie by się mogło Lectorom części pryncypalnej zdać nader ciężkostrawnem... Zdałoby się zatem co inszego, a stosownego za tąż do świętowania okazyją ważką popisać o tem, przy tem i nie ze szczętem głupiego, cóż gdy rocznice zawżdy tej czynią trudności, że thema oklepana i prawdziwie ciężko jej tak zajść, by co nowego popisać luboż zapoznanego przypomnieć... Dziś zatem, by czego mniej znanego opowiedzieć, przyjdzie mi dzieje republiczki opisać, co trzech niedziel nie trwała, przecie dla person znamienitych w dzieło to zaangażowanych, takoż i tego faktu mało znanego, że to najpierwsze w ośmnastym roku w Polszcze wolne i niepodległe było terytorium, godne to, mniemam, opowieści naszej osobnej... Zdarzeń najpryncypalniejszych nam opisywać przyjdzie, co się PRZED 11 Listopada zdarzyły, przecie zda mi się, że możem ich z myślą nadrzędną, jaką jest niepodległości odzyszczenia święto, powiązać nader łacno...
  By rzeczy jednak wywieść jako się należy, ab ovo*, zdałoby się nam cofnąć krzynę ku czasom wojnę światową, co nanonczas jeszczeć numeru własnego nie miała, poprzedzającym. Nasze dzisiejsze Zadeptane, jako dzisiaj już mieścinkę tą niektórzy zwą, za staraniem person przeróżnych, od Chałubińskiego poczynając, wielce się modnem uczyniło uzdrowiskiem, temuż zjeżdżało się tam niemało ludzi pióra, pędzla, a i polityków więcej bywało, niźli w przeciętnem tejże wielkości grajdołku. Dość rzec będzie, że gdy się mocarstwa przestały obrzucać ultimatami, a poczęły szrapnelami, w Poroninie na stałe mieszkał Kasprowicz, w Zakopanem Kazimierz Tetmajer, wrychle ogłaszający się „referentem” Naczelnego Komitetu Narodowego. Z końcem lipca Anno Domini 1914 zjechał i zamieszkał w „Szałasie” przy Kasprusiach Reymont z żoną, a zaskoczony przez mobilizację w Krakowie Józef Conrad-Korzeniowski wolał bezpieczniejsze Zakopane i mieszkanie w „Konstantynówce” przy Jagiellońskiej. Żeromskiego wojna zaskoczyła z drugiej strony Tatr, w Wyżnich Hagach, skąd z kłopotami powrócił, by wrychle pociągnąć za legionami, do których jednak ostatecznie (po burzliwej rozmowie z Piłsudskim) nie wstąpił i spod Kielc zawrócił do Zakopanego.
Przydajmyż temu towarzystwu jeszcze Axentowicza, Niesiołowskiego, Skoczylasa, Sichulskiego, Witkiewicza, ale i ten obraz Zakopanego jako kulturalnej stolicy Polski ówcześnej pełnym już nie będzie, bo z wojny wybuchem wyruszyła spod pensjonatu „Stamary” na ówczesnej Marszałkowskiej** kompania strzelców podhalańskich, później w Legionach zwana I Kompanią Zakopiańską, a z niemi Zaruski, Orkan, Sieroszewski i Żuławski***... O Zaruskim żem tu już i pisał był, choć za okazyją święta 11 Pułku Ułanów Legionowych, któremi dowodził w niezapomnianej batalii o Wilno i gdzie się swego krzyża Virtuti Militari dosłużył za walki o wileński dworzec kolejowy... Ale nie uprzedzajmy wypadków, póki co Zaruski nie jest jeszcze nawet ułanem, ale że to postać dla zdarzeń przyszłych zakopiańskich arcyważna, temuż trza nam co rzec o niem, a by chcieć opowiedzieć sumiennie, znaczyłoby najmniej wieczorów kilku na gawędę przeznaczyć!
Ach, bo też to i postać z tegoż towarzystwa niechybnie najbarwniejsza...:)) I nie wiem zali i mój tutejszy patron blogowy, Wieniawa, tejże konkurencji zdzierży...:) I jak w mało którem żywocie tyleż tu sprzeczności, czasem prawdziwych, czasem pozornych... Zesłany za młodu na kraj świata za antyrosyjską konspirację, wrócił z niej oficyjerem carskiej floty. Ba! Małoż na tem.. z Polaków bodaj że pionierem w pływaniu po wodach polarnych... I jak z tych swoich stepów ukrainnych poszedł w morze, tak z morza wrócił...w góry:) Umiłowawszy zaś Tatry, uczynił co mógł, by ich śród ceprów rozpropagować, przy czem u schyłku żywota bronić Mu przyszło ciszy i majestatu gór, których tłuszcza bezrozumna zadeptać gotowa... Nie wiem cóżby rzekł na Zakopane dzisiejsze, aliści mniemam, że nie o takie mu szło... Socyalista z przekonania, stworzył i rozpropagował dwa bodaj najwięcej w Polszcze przedwojennej elitarne sporty: taternictwo i żeglarstwo jachtowe. Malarz, poeta... Ba! Spyta kto: „A któż tamtem czasem się poezją nie parał?” Odrzeknę, że prawda... każdy niemal, z tem że Zaruskiego rymy cależ nie podłej są próby! Legionista, i to z tych z prawdziwie najpierwszego szeregu, a przecie za rebelią majową Marszałka opowiedział się przeciw Piłsudskiemu. Nieprzeszacowane zasługi Jego dla narodzin w Polszcze tradycyi morskiej, której nie oszukujmy się: przecie żeśmy niemal nie mieli, a liczenie w jej poczet zasług gdańszczan grubym jest nieporozumieniem. To Jemu zawdzięczać nam, że przepomniana uchwała sejmowa o powołaniu Komitetu Floty Narodowej odżyła i ciała nabrała... Za tegoż komitetu staraniem składka narodowa (głownie jednak Pomorzan) i zakup „Daru Pomorza”, a przódzi jeszcze Szkoły Morskiej najpierwszej naszej, jeszcze w Tczewie lokowanej powstanie, narodziny Ligi Morskiej i Rzecznej****, narodziny Yacht Clubu Polskiego i najpierwszego jego jachtu; „Witezia”, zakup... Całaż niemal historia narodzin harcerskiego żaglowania z tem człekiem się wiąże, a „Zawisza Czarny” to niemal pomnik, którego sobie jeszcze za życia wystawić zdążył! Katolik szczery, a przecie nader blisko z masonami; człek do bólu praktyczny, a wielki entuzjasta spotkań spirytystycznych... i tak by można o niem niemal bez końca... Dziś nam najwięcej jego rola i pozycja w Zakopanem, ergo człeka, co sam chodząc w góry, inszych szkolił, szlaki tyczył, pisał o tem, a głos jego we wszystkich zaborach był znany. Nareście pomysłodawca, twórca i naczelnik pierwszy Tatrzańskiego Ochotniczego Pogotowia Ratunkowego. Górale go uwielbiali jak mało kogo i niechybnie idea każda, której Zaruski był zwolennikiem, z punktu między ludkiem podhalańskiem największe miała wzięcie...
Pominąwszy dla krótkości wojenne Jego dzieje, starczy nam tu rzec jeno, że po kilkumięsięcznem uwięzieniu po legionowym kryzysie przysięgowym, powrócił był do Zakopanego grudniem 1917 roku, gdzie zastał cyrkumstancyje cależ odmienne, niźli te, w których w sierpniu 1914***** miasto to opuszczał, Rzec by można, że o ile sierpniem 1914 roku duch w mieście byłe jednej z Państwami Centralnemi myśli i na wiktoryję Austro-Węgier i Niemiec rachuby swe opierano, tak wrychle się te nastroje odmieniać poczęły, w czem niemałej miały zasługi tyleż i wypadki na frontach się dziejące, co i najpierwsza w Zakopanem konspiracyja o orientacyi ententofilskiej... Nie wiem czy i czasem nie nadużywam tu słowa konspiracja, bom stanu wojennego przeżywszy, a więcej jeszcze realia bezwzględne czasu okupacji za wojny ostatniej znając, gdzie jakie zasad konspiracyi lekce sobie ważenie zazwyczaj rychło się mściło okrutnie, do inszych żem konspiracyi standardów nawykł... Z pewnością nie mieszczą się w nich zebrania powszechnie niemal wiadome w restauracji wielce znanej Karpowicza na Krupówkach******, gdzie dyskursów nawet i protokołowano!:) Do naszych czasów po tejże konspiracyi pozostały jeno pyszne karykatury Sichulskiego w Muzeum Tatrzańskiem, które ów ponoć za podszeptem Solskiego rysował. Może i się nasz rysownik tak nudził na tych zebraniach sielnie, że się czem zająć musiał, więcej mi jednak mniemać, że to za sprawą samego Karpowicza owe ryciny powstały, a Sichulski niemi restauratorowi płacił za wikt i opierunek, bo właśnie u Karpowicza miał stancyję...:)) Nie umiem ja bowiem sobie wystawić, by jakibądź restaurator, goszcząc u siebie „konspiracyi” przez tak znamienite persony jak Żeromski i Kasprowicz prowadzonej, nie chciał mieć z tego pamiątki...:)
Z rozczuleniem niejakiem spominając tejże „konspiracyi”, o której by jeno ślepy i głuchy może pod Tatrami nie wiedział, za niemałej przezorności dowód przyjdzie uznać decyzję organizatorów, by jej z początkiem szesnastego roku rozwiązać, bo trudnoż było liczyć na to, że zwierzchność cesarsko-królewska dłużej ją ścierpieć będzie umiała... Organizacja znikła, przecie idee pozostały...
Wielekroć skryciej konspirowali narodowcy, których czynność wzrosła wielce za przybyciem pod Giewont inżyniera Leona Krobickiego, któremu wielce udatnie sekundował nauczyciel tutejszy Medard Kozłowski, a wrychle i insza w światku tutejszym persona wielce znaczna, bo zarządca dóbr hrabiego Zamoyskiego, na którego to włościach przecie całe Zakopane i większa część okolicy leżała... Nie od rzeczy onego zarządcę i patriotę spomnieć, bo to Wincenty Szymborski, w prostej linijej ojciec rodzony poetessy naszej, Noblem uhonorowanej.
Nie od rzeczy takoż rzec będzie, że był w Zakopanem czasu tamtego, osobliwie w średniej warstwie, duch jaki szczególny społeczny, co się w niesłychanej wprost aktywności person miejscowych przejawiał. Mało kto był jeno prostym nauczycielem, aptekarzem, kupcem czy restauratorem... Zliczył ktoś kiedy, że towarzystw wszelkiej maści, o społecznym, czy edukacyjnem charakterze było kilkadziesiąt. Sam Zaruski się w niemal trzydziestu udzielał przedsięwzięciach... Żeromski zawiadywał miejscową biblioteką publiczną i oddziałem Towarzystwa Szkoły Ludowej, zakładał stowarzyszenie "Podhalańskie Warsztaty Pracy", był jeszcze przy tem sekretarzem Narodowego Komitetu Zakopiańskiego i przewodniczącym jego sekcji, co by może kogo zdziwiło, aliści szczególnej... bo ekonomicznej... I z tegoż to wrzenia podskórnego a ustawicznego, tegoż wyczulenia na rzeczy publiczne, tegoż zapału patriotyzmem karmionego i poświęceniem jednostek silnego przyszło w dniach wojnę kończących do zdarzenia w dziejach naszych niebywałego, a mało znanego... Do narodzin Rzeczypospolitej Zakopiańskiej!
Swarzą się Kraków z Tarnowem o to, któreż z nich najpirwszem było miastem prawdziwie niepodległym. I nie na dni tam już, a na godziny bój idzie, a najwięcej o to, że się Tarnów 31 października Anno Domini 1918 zdeklarował o swej do Polski przynależności i siłę zbrojną zaborczą rozbroiwszy, rankiem już o 7.30 porannej godzinie, wolnym był prawdziwie. W Krakowie zaś temczasem oberleutnant rezerwy Antoni Stawarz o 6.00 przed frontem swego oddziału cisnął był w kałużę czapki oficyjerskiej z austryjackiem „bączkiem”, przywdział zaś maciejówki z orłem, poczynając tem samem dzieło przejmowania władzy i rozbrajania stacyonujących w mieście żołnierzów inszych nacyj, co pokończono obiadową porą, temuż prawdziwie Tarnowowi przed Krakowem prymat słusznie należny... Aliści przecie na Krakowie się Polska nie kończy! Na dwa tygodnie przed temi zdarzeniami cieszynianie własnej powołali Rady Narodowej, a w Zakopanem jeszczeć i przódzi, bo 13 października na wici rozesłane przez wójta Wincentego Regieca*******, się w kinie „Sokół' zebrało z pięciuset obywatelów miasta i okolicy najcelniejszych i wybrali przewodniczącym tegoż zgromadzenia Żeromskiego, zaś zastępcami onegoż dla równowagi po jednem przedstawicielu prawicy w osobie Wincentego Szymborskiego i jednem z lewicy w osobie Mariusza Zaruskiego. Jednomyślnie też przyjęto rezolucyją poniższą:
„Wobec przyjęcia zasad pokojowych prezydenta Stanów Zjednoczonych Wilsona przez państwa rozbiorowe, uważamy się odtąd za obywateli wolnej, niepodległej i zjednoczonej Polski. Tej Polsce winniśmy wierność i posłuszeństwo, mienie i krew naszą, nie uznajemy żadnych więzów, tym najświętszym obowiązkom przeciwnych. Przejęci ważnością godziny dziejowej dla wspólnego gorliwego pełnienia obowiązków wobec państwa polskiego postanawiamy stworzyć Organizację Narodową w Zakopanem i w tym celu wybieramy jej zarząd, złożony z 32 osób, polecając mu ułożenie programu i sposobu działalności.”
Dodajmyż dla porządku, że przewodniczącym owej Organizacyi Narodowej obrano znowuż Żeromskiego, zasię sekretarzował onej Medard Kozłowski. Dwa dni później dopiero polscy posłowie do parlamentu we Wiedniu ogłosili, że odtąd się za deputatów suwerennego państwa polskiego mają, zasię w dwa tygodnie później (28 października) w Krakowie pod Witosa przewodem powołano Polską Komisję Likwidacyjną (do likwidacji rządów austryjackich w Galicyi całej). Probując ongi tego sporu Tarnowa z Krakowem rozsądzić, profesor Chwalba z UJ orzekł, że same uchwały, luboż i organów jakich powołanie nie czynią prawdziwie niepodległemi i że tego jeno od rozbrojenia wojsk obcych na danem terenie stacyonujących liczyć można. Myśl słuszna, choć może cieszynianom niemiła, bo w ich aspiracyje to bije. Co się zakopiańczyków tyczy, to owi 30 października, zatem i przed Tarnowem, i przed Krakowem niepodległemi się ogłosili. Praw Imć profesor, że słowa same niepodległemi nie czynią, aleć zakopiańczyków tego uczyć nie musiał. Polscy żołnierze i oficyjerowie pod komendą porucznika Mariana Bolesławicza i doktora Gustawa Nowotnego rozbroili Austryjaków, zajęli skład broni i stacyję telefoniczną, po czem się pod władzę Organizacji Narodowej oddali. I tu mi już dalszych dalszych profesora wywodów nie pojąć, gdy ów Tarnowowi prymatu przyznając, argumentował, że w Zakopanem istotnych oddziałów wojska austryjackiego nie było. W mojem pojęciu nie to ważne, czy rozbrojono ich trzy kompanie, czy jednego żandarma... Sam akt już świadczył bowiem o determinacyi rozbrajających, świadomych przecie, że za leda jakiem losu kolei odwróceniem, głową za swą śmiałość zapłacą, jako zapłacili marynarze różnych nacyj, za bunt podniesiony przed czasem w Kotorze******** przeciw komendzie austro-węgierskiej, nadto jeszcze ówcześnie silnej...
Godne podług mnie najwyższego jeszcze i jedno podziwienia... Owoż gdy się Organizacja Narodowa zakopiańska w Radę Narodową Rzeczypospolitej Zakopiańskiej przekształciła, ludzie lewicy protestacyję podnieśli, że ów organ nie jest prawdziwie reprezentatywnem dla składu swego aż nadto jawnie endeckiego. I cóż? Politycy dzisiejsi zapewne by się jeno obśmiali na protest takowy i swego dalej czynili... Dawniejsi widać insze mieli o honorze pojęcie, o czem żem tu już i pisał był, za exemplum biorąc tokijskie spotkanie wrogów przecie, bo Piłsudskiego i Dmowskiego... W niejakiej zaś korespondencyi do tamtego tokijskiego, i w Zakopanem do kompromisu przyszło i do Rady Narodowej dookoptowano jeszcze siedemnastu osób, głównie z PPS związanych... Tak tedy od 1 listopada mielim w Zakopanem Rady Narodowej jako małego parlamentu********* i prezydenta onej Rzeczypospolitej, w osobie Żeromskiego. Zastępcami zaś onego po dawnemu Szymborski i Zaruski, na trzeciego zaś obrano przewodniczącego Związku Górali Franciszka Pawlicę. Sekretarzował po dawnemu Medard Kozłowski.
   Przyjąwszy, imieniem wolnej Polski, przyrzeczenie wiernej służby od kierujących wszelkimi zakopiańskimi towarzystwami i instytucjami, Żeromski najwięcej się skupił na zapewnieniu spokoju w mieście samem, tudzież na sprawach granicznych, do czego jeszcze nawrócim, o samej zaś Rzeczypospolitej rzec jeszcze się godzi, że to wielce znamienne, że się owa, po dwóch ledwo tygodniach, podporządkowała Polskiej Komisji Likwidacyjnej w Krakowie, nie zaś działającemu w Lublinie rządowi Daszyńskiego... Wiedzieć o niem, wiedzieli w Zakopanem niechybnie, ale zapewne nadto silni w Radzie byli endecy, a socyaliści od Zaruskiego...hmmm... jakże oni poważać mieli człeka, co wprawdzie najlepszym był naówczas narciarzem wśród polityków, przecie na tych nartach jeździł w sakpalcie i w meloniku, powszechnej już wtedy pod Giewontem budząc tym wesołości...
   Dwie jeszcze i uwagi insze... dość powszechnie w Międzywojniu ową republiczkę interpretowano jako ziszczenie baśni o przebudzeniu rycerzów pod Giewontem śpiących, a już nie z baśni to rodem uwaga, że jest niejaka sprawiedliwość w tem Historyi, bo przecie ode Spisza i Podhala się grabież ziem ojczyzny naszej przez zaborców poczęła. Rozbioru jeszcze przecie nawet pierwszego nie podpisano, gdy austryjackie wojsko te ziemie zajęły**********...
   Można by już na tem dzieje Rzeczypospolitej Zakopiańskiej zakończyć, ale że za czynność ni Żeromskiego, ni Zaruskiego za podporządkowaniem się PKL, a przez to i rządowi Moraczewskiego, nie znikła, pociągnijmyż jeszcze tej opowieści chwilę, bo rzecz się arcyważkich spraw tyczyć będzie, bo to kto komu hołdy składał mało kogo zajmowało na Orawie i Spiszu, gdzie z początkiem już listopada przyszło do kontrowersyj z Czechami, własną siłą zbrojną na te ziemie nastających. Ludek tameczny na wiecu w Jabłonce, podobnym wielce temuż zakopiańskiemu, proklamował polskości Spisza, Orawy i okręgu czadeckiego, zasię rozumiejąc, że Czechom nie dostoi, o salwerunek się ku Zakopanemu obrócił, gdzie prezydent Żeromski nie mieszkając nakazał Zaruskiemu wioszczyn tych imieniem Rzeczypospolitej zająć. W połowie listopada w Lubowli powstała polska Rada Narodowa Spisza, i na jej to suplikę Zaruski, działając już jako nowotarski komendant wojskowy z namaszczenia rządu Moraczewskiego, wojskami swemi obsadził Jaworzynę i Zamagurze Spiskie.*********** Tamten spór się dość pokojowo był skończył, bo we Wiliją w Popradzie, a w Sylwestra w Chyżnem się nasze Rady ze słowackiemi dogadały o granicy przebiegu.
   Krótkośmy się tem jednak nacieszyli, bo już 13 stycznia na mocy rzekomego ordonansu marszałka Focha, imieniem Ententy rozsądzającego te spory, rządowi Moraczewskiego nakazano wojsko nasze z tych ziem nazad cofnąć. Po latach dopiero się pokazało, że nijakiego od marszałka w tem względzie rozkazania nie było, zaś jego imieniem się podszył wiarołomnie niejaki pułkownik Vix, szef alianckiej misyi wojskowej w Budapeszcie siedzącej, co wielce był Czechom życzliwy... Szłoby może tym rzeczom jaki odpór i dać z sensem, jeno że... nocą z 4 na stycznia przyszło do wielce smutnych zawirowań w samej Warszawie, gdzie pułkownik Januszajtis i xiążę Sapieha iście operetkowego usiłowali wznieść puczu, którem tyleż wskórali, że Naczelnik Piłsudski w dni niewiele później Moraczewskiego do dymisyi nakłonił i rządu, na szerszej opartego podstawie, Paderewskiemu powierzył... Zrozumiałe zatem, że w tem całem zamieszaniu mało komu było w Warszawie pamiętać o kilku wioskach na Orawie i Spiszu...:((
   Może gdyby był jeszcze i na Podhalu Zaruski... może by i jakiej samotnej przeciw temu czynił desperacyi, aliści onego na ten czas już do Komisyi Regulaminów Wojskowych************ delegowano, a wrychle (19 lutego) dowództwa 11 Pułku Ułanów Legionowych poruczono... Trafiła się po prawdzie okazyja sięgnąć po te ziemie znów latem dziewiętnastego roku, gdy Czechom zrewoltowane czerwoną zarazą madziarskie zagrażały siły i owi ze wszytkich wioszczyn ściągali posterunki. W Zakopanem tejże okazyi nie prześlepiono i Kompania Wysokogórska************* przeszła przez Koperszady aż do Matlar, aliści znów z Warszawy pod francuskiem naciskiem przyszły ordonanse, by akcyi przerwać. Finalnie rzecz się w kwietniu 1921 roku roztrzygnęła, gdy komisyja aliancka nam Suchej Góry (Sucha Hora) i Głodówki (Hladovka) przyznała z Lipnicy jeno częścią, czegośmy już między sobą z Czechami pomieniali w 1924 oddając onym Suchej Hory i Hladovki w zamian za Lipnicę Wielką całą i granica od tej pory po dziś się już w tej gór częsci nie odmieniła niemal na jotę...
  I refleksyja na koniec naprawdę ostatnia, bom w pełni świadom, żem nad miarę już i tej noty przeciągnął... Państwowości naszej to rocznica poważna, ale i mnie takoż, choć mniejsza... Oto trzydzieści lat temu żem z biało-amarantową kokardą w klapie dla dnia tego pamiątki stanął był przed młodzią nauki oczekującą, co się tem pokończyło, że mię zwierzchność w osobach dyrekcyi ówcześnej XIV krakowskiego Liceum dymissyonowała i uczyć nie dozwoliła...
______________
* dosł.od jaja – łac.od początku
** dziś te zakopiańskie „Oleandry” to DW”Podhale” przy Kościuszki 21
*** Jerzy, nie mylić z Wawrzyńcem
**** od 1930 Liga Morska i Kolonialna, pismo Ligi pt.”Morze” wychodzi do dziś.
***** dodajmy, że niemal prosto z akcji ratowniczej i to jednej ze słynniejszych. 28 lipca grupa Zaruskiego sprowadziła z gór uratowaną Marię Bandrowską, zaś nazajutrz zwłoki jej brata Bronisława i towarzyszącej rodzeństwu Anny Hackbeilówny, kończąc tym smutnym akordem jedną z głośniejszych tatrzańskich tragedii. Kto by co więcej chciał o tem do Wawrzyńca Żuławskiego odsyłam:

****** dziś w tym miejscu, o zgrozo!... „Cocktail-Bar” (Krupówki 40)
*******profesor Szkoły Przemysłu Drzewnego, wójt prawdziwie wojenny, bo urzędu swego obejmował tegoż samego dnia, w którem w dalekim Sarajewie serbski student Gawriło Princip pozbawił Austro-Węgry następcy tronu w osobie arcyksięcia Franciszka Ferdynanda
********dziś w Czarnogórze, bunt zaś miał miejsce w lutym ośmnastego roku.
********* "Belweder" zakopiański tamtego czasu to willa "Czerwony Dwór" przy Kasprusiach pod 27 numerem. Dziś się tam przedszkole imienia Szymanowskiego mieści...
********** Spisz w lutym 1769 roku, zaś Podhale w lipcu 1770
*********** nawiasem za te właśnie działania Rydz-Śmigły (w rządzie Daszyńskiego minister wojny) awansował rotmistrza Zaruskiego na majora.
************ i w tejże komisyi nasz żeglarz, narciarz, taternik, malarz, poeta, ratownik i Bóg wie kto w jednej osobie jeszcze dokonał prawdziwie benedyktyńskiej pracy historyka niemal z regulaminów i pism ośmnasto- i dziewiętnastowiecznych czerpiąc, a dawnych, zapoznanych  de novo do czasów nowych akomodując, dwóch był regulaminów ułozył. "Nauka jazdy konnej", a więcej jeszcze "Rząd koński", przez Sztab Generalny zatwierdzone, na pokolenie się stały biblią kolejnych adeptów ułańskich.
************** pod porucznikiem Ziętkiewiczem , aliści na rozkaz pułkownika Galicy, dowódcy Strzelców Podhalańskich.



09 listopada, 2013

O pewnych listach miłosnych, czyli ilustracyja proverbium, że każda potwora etc.etc...

...których śmiało policzyć możem do bestsellerów największych XVII i XVIII wieku. Początkiem wydano ich pierwszych pięć, jak dziś już wiemy, jedynych autentycznych, w sekrecie ostawiwszy zarówno osobę autorki, jako i jej kochanka, onych listów adresata. Aliści w pół roku nieledwie po wydaniu pierwszem paryskiem z 1669 ukazała się wersja niderlandzka, gdzie już wprost pisano, że adresatem tych listów był kawaler de Chamilly, marszałek Francyi. Przez wiek z okładem zaś wznowień i przedruków były zaiste setki, dobitnie świadczące wieleż Pań i Panien płakało z Maryjanną pospołu... Dodać wypadnie, że wydawcy rychło interesu zwietrzywszy niezgorszego, przydawali owym pierwszym autentycznym pięciu, zaiste serce rozdzierającym epistołom, szereg apokryficznych inszych rzekomo późniejszych, takoż rzekome responsy umiłowanego...
   Komu i dziś by się chciało owo arcydziełko literatury miłośnej studiować, tutaj najdzie owych autentycznych dowodów afektu oszalałej z miłości zakonnicy do junaka dziarskiego:
http://milosc.info/listy/Listy-Marianny-d-Alcoforado-do-markiza-Noela-Bouton-de-Chamilly.php
  Nam zaś, nim się tam Lectorowie, a osobliwie Lectorki udać zechcą, pozostało właściwie jedno: wystawić personę adresata... Uczynimy to piórem Stanisława Przybyszewskiego, który ich na polski przełożył i wstępem opatrzył.
"Noel Bouton, Marquiz de Chamilly pochodził z starej i bardzo poważnej burgundzkiej familiji. Od najrychlejszej młodości służył w wojsku, a ponieważ był niezwykle odważny, więc szybko awansował. Wojna była jego rzemiosłem, a kiedy we Francji pokój zapanował, nudził się Chamilly i zaciągnął pod sztandar słynnego generała Schomberga, którego Portugalja zajęła w walce o niepodległość przeciw Hiszpanom. Schomberg mianował go kapitanem i postawił na czele całego regimentu jazdy, a Chamilly zakwaterował się w Bei, małem miasteczku portugalskiem, którego wielką ozdobą był klasztor Matki Boskiej Poczęcia, klasztor w którym 26-letnia Marjanna d'Alcoforado miała utracić cichy, pogodny spokój duszy, w którym jak sama opowiada, dotychczas żyła, utracić go na zawsze przez lekkomyślnego junaka zjadacza serc  niewieścich, 30-letniego kapitana zaciężnego wojska francuskiego.
   A był to wspaniały pan!
  Oto jak go harakteryzuje (tak w oryginale u Przybyszewskiego!- Wachm) Saint-Simon w swoich memoirach.
"Chamilly był w rzeczywistości tęgim i dość dobrze zbudowanym mężczyzną; ale równocześnie był bardzo grubiański i tak głupi, tak ciężki na umyśle, że gdy się na niego patrzało i jego bredni słuchało: człowiek nie tylko, że nie był w stanie pojąć, by się w nim jakaś kobieta rozkochać mogła, ale nawet wątpić należało iżby mógł posiadać jakiś talent wojenny. Jeżeli zrobił wogóle jakąś karjerę mimo swej potwornej głupoty, to zawdzięcza to jedynie swej żonie, mądrej i rozgarniętej osobie. Znając dokładnie wartość swego męża, p.Chamilly na krok go nie odstępowała, wszystko za niego robiła, a on nawet tego nie miarkował."
   Tyleż Saint-Simon... Przybyszewski dodaje, że to żony staraniem wyjednano temuż wojennikowi u ministra Chamillarda laskę marszałkowską, ja zaś dodam, że nim ów skończył jako gubernator La Rochelle, był u Duńczyków lat szereg ambasadorem nadzwyczajnem, zasię owi go zatrudnili na feldmarszałka armijej swojej, na toż może nadzieje mając, że ów Karola XII przemoże, ale jak Saint-Simona czytam, to mi nie dziwno, że Sudermańczyka nie pokonał i Wielka Wojna Północna się lat jeszcze toczyła, na nasze nieszczęście na naszych najwięcej ziemiach, niemało, zatrudniając przy tem wszystkie chyba tej części kontynentu potencje...

   Ale rzecz być miała o miłości, nie o wojaczce, tedy na koniec rzecz całą podsumuję jeszcze jednem zdaniem z Przybyszewskiego wyjętem:
"Rozumiem całe zadziwienie Saint-Simona, ale nieśmiertelna historja Tytanji z osłem powtarzała się zawsze i powtarzać się będzie"

05 listopada, 2013

O nienasyconem narodzie dziadów proszalnych i proweniencyi chałtur...

   Dla przyczyn pewnych, o których mi lepiej zmilczeć:), żem się czas jaki temu z Panią_Serca_Mego był kapkę powadził, za czym żem k'tej myśli przyszedł, że dla udobruchania Onej nie starczy leda jaki wiecheć i całunków tkliwych moc..:(
  Tedy westchnąwszy ciężko nad Fortuny meandrami żem się był zdeklarował w gotowości pójścia w obce kraje i przywleczenia krokodyla jakiego lubo inszego źwirza dzikiego, by go u stóp bogdance rzucić. Ofiara moja kwaśno nader przyjętą została, jakoż i wtóra, że wstążkę w Jej barwach upiąwszy na szyszaku, pójdę przez świat, by po turniejach rozlicznych chwałę i urodę Jej głosić, wszytkich coby przeciwnego mniemania byli na udeptanej ziemi, z Bożą pomocą, pokonując... Ano...przyszło k'temu żem zajadłości niewieściej nie docenił i jakom myślił, że się wykpię jakiej rzeki zawróceniem, lubo stajni Augiaszowych ochędożeniem, tom nawet nie dumał, jak srogim terminom mnie białogłowa moja poddać gotowa...:(((
  Owoż, by na łaskawsze spojrzenie zasłużyć ni mniej, ni więcej jeno przyszło automobila uruchomiwszy, pojechać ku hali ogromnej, towarami rozlicznemi naszpikowanej, gdziem podług listy sprawunki miał poczynić! Na nic się zdały błagania moje, by mi tak srogiej kary nie czyniono...:((( ...na nic pertraktacye misterne, by jeno kosz załadować, a już do kassy nie musieć stać:(((... Fortelu jeszczeć na mnie zażyto, jako to barszczu megoż ulubionego dane mi kosztować będzie jako ingrediencji k'niemu potrzebnych przywiezę...
  Tak więc, rad nierad, żem pobrnął do tej czeluści piekielnej, pełnej person niedomytych, pacholąt rozbrykanych, wózków ścieżki wszytkie taraszących i wrzasków z megafonu muzykę imitujących. Do tej otchłani, gdzie dzierlatki jakie sepleniące wtykać mi będą jakie cztery puszki mi niepotrzebne za cenę trzech zbytecznych; gdzie nie opedzić się człekowi od jakowych promocyi, podług których padlinę jaką, widno już świeżej żadną miarą udawać nie mogącej..."niemal darmo" dawać mi będą...:(((
  Aleć cóż było czynić? Pojechałem i ja na Golgotę moją... żem w horrorach nie gustujący, to i większą część onej wyprawy zmilczę i pisać nie będę jakem z kwadrans trudził siebie i inszych wyrozumieć probując, czem się jeden proszek ode drugiego odróżnia...:(((; jakiem męki przechodził odcyfrować probując za ileż to dni, tego co kupić zamierzam nawet i psi się nie chwycą... dość, żem na koniec do automobilu z koszem po brzegi napełnionem, a sakiewką pustą przybył.
   I tu mnie czekać, bodaj największa dnia tego niespodzianka czekała... Mąż jeden bezdomny, com go już parę razy był na tem parkingu spotykał, ku mnie się pokwapił o pożywienie prosząc...
   Tum Czytelnikowi miłemu winien osobne mego do ludzi owych, potocznie menelami (łac. - vir menelis:) zwanych odnoszenie przedstawić. Jako z takich sprawunków wychodzę, tom po większej częsci w takiej ku bliźnim przyjaźni, że komu życie miłe, lepiej czyni z drogi mi schodząc, co się takoż i onych bezdomnych tyczy. Jako mnie gdzie za inszą okazyją ucapią, gdym humoru spolegliwszego, zdarza się, a i owszem że pomnąc, jako za inszym losu odmienieniem sam bym może po ludziach kwapił się wsparcia szukać, że tam grosz jaki takiemu, czy inszemu rzucę, nigdyż jednak takiemu, co pjany, luboż ani wątpliwości jednej, że za chwilę za moje pić będzie... Tutaj już taki niejaki nadto dłużej potrudzić się musi, by kamienne serce moje zmiękczyć. Przyznam, żem nader podatny na koncepta wymyślne...exemplum jeden z sąsiadów moich, z lat mnogich już gatunku vir menelis klasyk, niechybny autoritatis  w dziedzinie porównawczej win owocowych, co mię lat temu już z dziesiatek będzie jako raz pierwszy zaczepił, cale grzeczno pytając, zalibym nie miał co przeciw, by ów z kompanionami zdrowie moje wypił. Żem zawżdy o zdrowie swoje staranie miał, tedym konceptowi przyklasnął, aleć sie pokazało, że tu trudność niejaka się ujawniła, a takaż mianowicie, że gentlemani owi chwilowo płynność finansową utraciwszy nie byli zdolni do inwestycji niezbędnej, by ów toast spełnić... Pojmując zatem mą rolę, żem dokonał owej inwestycji niezbędnej, koncept zaczepki doceniając... przez lata mnogie wieleż dysput między nami było, gdziem przymuszał sąsiada do konceptu wysilenia, by darmo jednak owej fundy nie czynić, aż na koniec wyznał mi on, że relacye nasze postrzegać począł jako mecenat swoisty. Jakem się objaśnień domagał, tom posłyszął, że dawni mecenasi po prawdzie artystów i wspomagali, aleć przecie nie darmo, jeno za jaki sztuki kęs, czy to konterfekt, czy rymów parę...takoż i ja datek na kufel jaki wręczając, że przecie onej dysputy zawżdym wymagał, mam to sobie za zasługę poczytać, że mózgowie sąsiada (w tem przypadku = artysty:))) nadal sprawnem utrzymuję:))...
   Męża spotkanego wracając, że znam, jużem prawił i ten ci nieborak już parę razy mię nagabując, przy czem nigdy o grosz, za to zawżdy jeno jadłem się kontentując...osobliwego mego zaufania dostąpił, a ninie dla fantazji jakiej niepojętej, żem okrom spyży takoż i po ekstrakt chmielowy był sięgnał, by mu go wręczyć, by i on miał jakie ukontentowanie z produkcji browarów naszych... Jakież moje zdziwienie przeogromne, gdym posłyszał, że dziękować dziękuje, ale nie weźmie, bo już miał był  z tem w życiu frasunków moc i wie że jak zacznie, tak już się nie wyrwie...a niezadług spotkanie ważne za pracą ma mieć, to i ryzykować nie myśli. I przyznam, że mąż ów dawno już był odszedł, zaczem jam, osłupiały wróconą mi wiarą w moce w menelach drzymiące, był się wreszcie ku domostwu wyzbierał zdarzenia zgoła inszego spominając, a i w niejakiej koincydencji będącego do dawniejszych tradycyj naszych względem dziadów zadusznych...
   Owoż  spomnianego sąsiada żem ongi ujrzał, jako ów się między automobilami krzątał, służby swe coraz to inszym polecając względem wózków po zakupach odprowadzeniu, w czem onego staranie nie o ordynek jaki pod marketem, a o owe monety w wózkach tkwiące, które za zwrotem wózka onemu przypadną... Ano i zdarzyło, żem dojrzał jako ów inszego jeszcze znajomka mego zdybał, ów zaś w jakiem niezwyczajnie dobrym będąc humorze, obdarował menelika i ponad miarę może. Ażem się po jagodach sam wyszczypał, zali nie śnię ja, że ów z zakupów własnych, a to bułek dobywa, a to kiełbasy, a to piwa sześciopak, zaczem jeszcze i groszem sąsiada mego wspomógł...
   Oczu przetarłszy, nie zdzierżyłem i jako ten ze zdobyczą swą gdzie przepadł, podszedłem i ja, znajomka pozdrawiając, nie przecie nadzieją kierowany, że i mnie co skapnie, jeno by ów mi przyczynę wyłożył tej niezwyczajnej hojności swojej, co przecie jak go z dawna znam, żem dopotąd u niego tej cechy nie dojrzał... ów zaś mię ze śmiechem tłomaczy, że na loteryi wygrał, a że nie milijony, jeno złotych nawet i nie sto, to i uznawszy, że łatwo przyszło, tedy łatwo niech i precz idzie, umyślił był, by tego rozdać wszytkiego, co też był i uczynił...
   Zadumałżem się ja nad tem, aleć nie nadto długo, bo to łacno sobie mózg spsować, jako człek czynnościom tak ciężkim nienawykły i byłbym rzeczy ze szczętem przepomniał, gdybyż za mojem napowrotnem wyjściem się i mnie ów sąsiad nie napatoczył... Wszelkie jego zwyczajne supliki żem przerwał, aluzyją czyniąc, że się chyba dość już na dziś obdarowanem czuje, co ów przeczyć początkiem probował, tedym zdarzenia sprzed godziny mu w oczy przypomniał, na coż ów mię począł na plewy brać, że to onemu darczyńcy się rzkomo wózek przewrócił i jeno to dawał co zbite, czy zdeptane... Alteracyja mną na łgarstwo owo zatrzęsła i tak by trzęsła jeszcze i długo, aliści za zajechaniem w dom we śmiech się obróciła, bom spomniał że tej rzeczy już i antecessores naszy znali, czego exemplum ninie przewołam, a to za "Silva rerum" Xiędza Karola Żery*, franciszkanina drohiczyńskiego z ośmnastego wieku, któren szlachcica pewnego pobożnego opisawszy, jako ów na dzień Zaduszny tęgiego wyprawił dziadom proszalnym obiadu, a okrom tego, że ów był i obfity, a i trzydniowy, to na ostatek ów jeszcze udarował wszytkich hojnie chlebem, mąką i okrasą, a jeszczeć przy tem dał i krowę...
   "Jeden z sąsiadów widząc to, rzecze: Choćbyś waszmość miodem ich wysmarował, to jeszcze powiedzą, że mieli wszystkiego zamało. Jakoż spotkawszy dziadów wywożących ładownym wozem zaduszne leguminy** i prowadzących ową krowę, pyta, czy mieli dość wszystkiego?
- Mieliśmy - odpowiadają dziadowie - chautury*** niezgorsze, ino krowę wybrano nam jałową: "A tak miał racyę ten szlachcic drugi, że nienasyconym i najchciwszym jest naród dziadów." 
__________________________
* Ów też i w swej "Torbie śmiechu" zapisał arcycennej perełki, a to piosnki ówcześnej dziadowskiej:
   Gdzie chautury, tam ja dziad,
   Gdzie wesele, tam ja swat,
   A gdzie chrzciny, tam ja kum,
   A gdzie piją, tam ja czum.
    Hej czum,  czum, czum!
    Hej czum, czum!
    But o but, noga o nogę,
    podkówkami krzeszę podłogę." 
co nawiasem, jeśli prawdziwe, nie najgorzej o stanie dziadowskim świadczy, skoroć onego i na buty i na podkówki do nich stać było...:))
** dziś za leguminę, choć i to słówka niebawem zaniknie pewnie, pojmujem już jeno pewien deser szczególny, dawniej jednak miano pod tem słowem pożywienie wszelkie z roślin ogrodowych, których można było zbierać ręką, bez sierpa pomocy, takoż sypkie jako kasze, mąki etc. Najwięcej zatem pod leguminami rozumieć należy wszelkich kasz, grochów, bobów i soczewic, z czego poprzez ową kaszkę na słodko warzoną przeszło to i do naszego dzisiejszego (czy już wczorajszego?) znaczenia...
*** chauturami zwano uczty na cześć i za dusze zmarłych, co nawiasem mię intryguje od lat, jakżeby to było, gdyby Mickiewicz swegoż poematu "Chauturami" nazwał, nie zaś "Dziadami"... Znalibyśmy i dziś chałtur powszednich naszych?:)