29 września, 2012

O animozyjach piechocińsko-ułańskich...


 W Roku Pańskim 1938 wpodle Kamienia Pomorskiego manewry doroczne odprawowano i gdy do mieściny pewnej zawitał 16 Pułk Ułanów Wielkopolskich, ułani ze zgrozą się wywiedzieli, że przed ich nadejściem proboszcz miejscowy napominał z ambony matki tameczne, by cór swych strzegły, bo ułany nadchodzą... a oni, jak rzekł "od piechoty stokroć gorsi".
  Domniemywać mi, cóż proboszczunio mógł mieć na myszli...zapewne skuteczność starań wielekroć większą:))), przecie wysłowił się tak niefortunnie, w jeden z najczulszych u ułana każdego punktów trafiając, że nie dziwota, że wrychle u xiędza dobrodzieja deputacyja ułańska stanęła, kategorycznie przeprosin się domagając... Oj, szczęśny ów klecha, że person duchownych wyzywać nie można było, bo niechybnie by miał najmniej kilkunastu adwersarzy gotowych na udeptanej z niem stanąć. I tak trza było bardziej krewkich mitygować, bo nie bacząc na godność stanu duchownego, rwali się przecie by xiężynie chocia gęby obić...
 Z dawna wiadomo, że ród kawaleryjski ze szlacheckiego się wiodąc, piechotę co się z włościan zawżdy wywodziła, w pogardzie miał. Zdałoby się, że ów "kastowy" niejako podział, wiekiem dwudziestem już anachronizmem czystej wody, przecie nadal każdy ułan, szaser czy szwoleżer miał się za nierównie lepszego od "zająca", chociaby to ów "zając" był herbowy, a kawalerzysta pierwszego konia w żywocie swojem oporządzał nie pod siodło, a do ojcowego pługa... Mało co tak kawalerzystów wszelkich drażniło, jak to, że oficyjerom piechocińskim takoż konie przysługiwały. Z powagą, godną doprawdy lepszej sprawy, kawalerzyści Międzywojnia zabiegali o odnowienie przepisu, co w carskiej Rossyi od Piotra I funkcyonował, że oficyjerowie piechoty koszary kawaleryjskie mijając, oblig mieli z konia zsiąść i prowadzić onegoż za uzdę, poza granicę "zza której trąbek jazdy nie słychać":))
  Bez liku by złośliwostek wyliczać... starczy żurawiejka jedna:
     "Kto na konia siada z płota?
       Oficyjer? Nie: piechota!":))
   Miałoż to niby być dla piechocińców wytykiem, że jeżdżą niczem worek kartofli na siodle przytroczony, podczas gdy "czubek nosa, czubek kolan i czubek buta jeźdźca powinny stanowić linię idealnie prostą i wertykalną".
  W mieścinie jednej, w sklepiku jakiego starozakonnego, rotmistrz pewien jakich sprawunków czyniąc, tak sie zeźlił, gdy go Żydowin "kapitanem" tytułował, że onegoż zrugał straszliwie, a na przeprosiny i dopytywania (przy manifestacyjnym przeliczaniu na nowo gwiazdek:), po czym ów kupiec miałby poznać, że trzygwiazdkowy* oficyjer nie jest kapitanem, usłyszał, że po inteligencji z twarzy bijącej...  
  W nocie poświęconej 7 Pułkowi Ułanów Lubelskich żem pisał o wachmistrzu tegoż pułku, co z berlingowcami był wrócił ze wschodu, lat niemało po wojnie służąc, się i stopnia pułkownika dosłużył w Ludowym już Wojsku Polskim, a przecie na grobie kazał ryć sobie jeno "Wachmistrz 7 Pułku Ułanów Lubelskich" za nic widno mając wszytkie późniejsze honory...
  Różnie nam dziś na to baczyć... niektórym to przykre, niektórym za dowód jakiej wody sodowej do łba idącej... mnie zasię po dziś dzień wiedzieć, że "nie masz pana nad ułana!":))
  A co się naszego proboszcza z Pomorza tyczy, to pułk się przeprosin nie doczekawszy, wzgardził gościną w tejże mieścinie, uznając, że w polu spać lepiej i w lesie, niźli w tak niemiłej być gościnie. Próżno ziemianie miejscowi, wójt a i później wicestarosta do ułanów z mediacyją jeździli; zaparły się ułany i już!  Plebanowi zasię, do wojny samej, społeczność miejscowa wytyków czyniła, że ich odezwaniem niebacznem w ułańskich oczach tak spostponował...

_______________
* przedwojenny kapitan i rotmistrz, dziś gdy chorążowie z jedną gwiazdką są liczeni do oficerów, kapitan nosi cztery gwiazdki

25 września, 2012

O machineryi do pisania...


Rzecz za numerem 34 "Tygodnika Ilustrowanego" z 1868 roku:
"Czytaliście zapewne już o maszynce do pisania. tak, bez żartów, wynaleziono taką maszynkę.
 Rzecz arcywygodna; każdy z was siada sobie najspokojniej przy biurku, do którego maszyna jest przymocowana, i nacisnąwszy pedał znajdujący się u dołu, uderza palcami po klawiszach; każdy klawisz odpowiada literze, którą pióro w też pędy kreśli na papierze pod maszynę podstawionem.
  To coś na kształt owych maszyn do składania czcionek, które w zeszłym roku pokazywano na wystawie paryskiej. Nie trzeba się troszczyć ani o odstępy pomiędzy wyrazami, a ni o regularną odległość wierszy, ani o znaki pisarskie, maszyna bowiem sama to już uskutecznia. Należy tylko wprawiać się w pasaże i robić częste egzercyje. Kaligraf zmienia się w fortepianistę, wyrobiona biegłość palców główną tutaj stanowić będzie zasługę. Wprawdzie traci się przez to indywidualność charakteru pisma, jaką każdy z nas mniej więcej posiada. A że indywidualność ta ma niemałe znaczenie, dowodzi tego nauka charakterystyki, o której niedawno wspomnieliśmy. Ale rozpoznawajże tu teraz charakter i usposobienie czyje ze znaków przez maszynę kreślonych. Nie wiem dlaczego, ale zdaje mi się, że jeżeli ta maszyna stanie się praktyczną i upowszechni się naprawdę, to wydrze ona każdemu z nas jakby jego osobistą własność i nawet część zasługi."

23 września, 2012

Święto 5 Pułku Ułanów Zasławskich...:)


      Będziem dziś pułk ten, jak i żołnierzów jego sławić, bo zaprawdę powiadam Wam, Lectorowie Mili, małoż takich pułków w Rzeczypospolitej było, a co pewna, że już nie będzie, bo choć po prawdzie nie zbywa naszym spółcześnym wojakom na fantazyi, ni na odwadze, przecie dalekie od rycerskiego to wojowanie dzisiejsze....:(
  Pierwociną naszych pułków ułańskich, co piątą cyfrę nosiły, był 5 Pułk Jazdy Galicyjsko-Fracuskiej pułkownika Gabriela Rzyszczewskiego, który w czerwcu 1809 się narodził (pułk, nie pułkownik:), w ogniu wojny z Austryjakiem. Pułk ten po wojnie, jak i insze ochotnicze formacyje galicyjskie, z wojskiem właściwem Księstwa Warszawskiego złączono, tam jednak cyfry dostał nowej 12 i właściwszem dalsze jego dzieje jako prekursora międzywojennego 12 Pułku Ułanów Podolskich sławić... Naszych zaś Zasławczyków prekursorem właściwym będzie 5 Pułk Ułanów Imienia Zamoyskich, sformowany grudniem 1830 roku za staraniem i niemałem grosza nakładem przez hrabiego ordynata Konstantego Zamoyskiego... Pułk ów, wielce dzielnie sobie poczynając pod Wawrem, Olszynką Grochowską, Dembem Wielkim, Rudkami, Ostrołęką i Młynarzami niemałej sobie i imieniu Zamoyskich chwały przyczynił, czego miarą najlepszą 14 złotych i 11 srebrnych krzyżów Virtuti Militari... I do tegoż pułku tradycji nawiązał latem 1917* pułkownik Stanisław Sochaczewski, gdy z polecenia Hallera jął nowego pułku ułańskiego w II Korpusie Polskim formować...
   Pisałżem tu już o cyrkumstancyjach przykrych, gdzie Niemce lojalności Korpusu niepewne, dyzarmować** go umyśliły, a że Polak broń darmo nierad oddaje, temuż do bitwy pod Kaniowem przyszło i narodzin nieśmiertelnej chwały pułku inszego, 6 Pułku Ułanów Kaniowskich... Zasławczykom przyszłym, choć i oni stawali tęgo, Fortuna dopiero za trzy lata bataliję miała przynieść, po której przed niemi na baczność insi stawali... Póki co, oficyjerom przyszło w twierdzy brzeskiej nader niegościnnej zażyć gospody, żołnierzów zasię Niemczyk przebrzydły na Śląsk do kopalń pod konwojem pognał...:((
   Sochaczewski, jako się jeno z listopadem ośmnastego roku z tych obieży wyłabudał jako, do szefa Sztabu Generalnego się zgłosił po ordonanse nowe (a z dat mi wychodzi, że pewnie jeszcze do Rozwadowskiego:***), ów zaś mu przykazał pilno 5 Pułku formować de novo, Mińsk Mazowiecki za garnizon naznaczając. Nie nadto tego czasu na formowanie dużo danem było, bo się pułk już w styczniu w grupie jenerała Romera na salwerunek oblężonego wybrał Lwowa, zasię następne miesiące w walkach na Wołyniu z Ukraińcami strawił. Wiosną dwudziestego roku pułk najprzód z Rydzem-Śmigłym i wojskami jego na Żytomierz się był zapuścił, pochody jednak dalsze sowiecka kontrofensywa strzymała i jak w kontredansie jakiem dawnem tańcząc, ci co przódzi na wschód szli, teraz na zachód przed Armią Konną Budionnego uciekali...
   Godna spomnienia bitwa pod Równem (5 lipca 1920), gdzie odwrót piechoty osłaniająca 1 Dywizja Jazdy, z trzech już stron osaczoną była, przy tem srodze niedostatkiem furażu, a najwięcej amunicyi doświadczana, już się niemal zgubioną widziała, gdy waleczność 5 Pułku na tyle napór bolszewicki strzymać zdoliła, że nie tylko kolegom, ale i onym samym głów cało unieść pozwoliła...
   W sierpniu, gdy się wpodle Warszawy losy wojny ważyły, cależ nie mniej ważkie zadanie na południu jazda nasza miała, gdzie po jednej stronie cięgiem Lwowa bronić trza było, z drugiej zasię nie dopuścić Budionnego, by w sukurs gromionym na północy Sowietom przyszedł... Pułk piąty, Lwowa broniąc, sam tęgo poszczerbion, przecie bolszewickiej 8 Dywizji Kawalerii tak licznych strat przyczynił, że się już i ona w bojach dalszych mało co i liczyła. Z przełomem sierpnia i września przyszła nareście kryska na Matyska i nasi kawalerzyści wzięli na Budionnym odwet za wszystkie odwroty i porażki. Pod Komarowem, gdzie piątego pułku nie było, insi Konnej Armii przetrącili karku, od tejże pory jeno już budionnowców w do odwrotu zdatnych zmieniając... Co przecie nie znaczy, że bestyi kły wybito... Niechybnie też owa, by jej jeno wytchnąć dać krzynę, auxiliów**** jakich pozyszczeć, byłaby znów groźną de novo... 
  Ano i by uchodzącym drogi zabiec, posłany był między inszemi pułk piąty, co w bojach wcześniejszych tak był doświadczon srodze, że do szarży wszystkiego sto piętnaście szabel ruszyć mogło... Uważ, Czytelniku Miły: stu piętnastu ułanów do walki zdatnych! Toż to nawet nie szwadron uczciwy...:( A przecie dopadli owi resztek sowieckiej 24 "żelaznej" dywizji pod Zasławiem i ani bacząc liczebnej przewagi szarżą na wroga pamiętną i w skutki brzemienną się puścili... Niewiarygodne to zgoła, aliści jako po bitwie strat policzono, jeńców bolszewickich wzięto 1 106,  ubito 103, zdobycz niemałą biorąc w harmatach, kulomiotach i taborach, z owej 24 dywizji jeno numer na papierze ostawiwszy...
Jeszczeć i niewiarygodne zda się więcej, że nam jeno jeden zginął oficyjer, wtóry zasię i ułanów kilku poranionych zostało...
   Ano i tu mi przyjdzie dygresyj dwóch uczynić... Najpierwsza, co się wiąże z wielekroć tu już przytaczanemi dowodami wyższości jazdy naszej, gdzie proporcye strat zgoła niewiarygodne, zuchwalstwo zaś jeźdźców naszych się zdaje być  z mitów i legend wziętem... Na osobną to może i dysputę thema, przecie nie sposób mi się refleksyją nie podzielić, że wszędy, gdzieśmy tej łaski szczególnej zaznali, że się nie przeciw wrogowi kilkakroć liczniejszemu (a gęsto i takich gromilim, ot choćby Kłuszyn za exemplum biorąc :), luboż nie przeciw palbie harmatniej gęstej szarżować przyszło (a Somosierra czemże inszem była, hę?), a gdzie się równy z równym potykał, gdzie szabla przeciw szabli, gdzie kunszt i rzemiosło wojenne rozstrzygało, gdzię męstwo wojennika, konia wyćwiczeniem wsparte kluczem do wiktoryi było, tameśmy niemal zawsze przy zwycięstwie byli! Nam dziś to sprawy niepojęte, aleć prawda to nieskłamana, że nie liczący niefortunnych utarczek konfederacyi barskiej, co niemal nigdy Moskalom nie dotrzymała pola, czy podobnych w sposobie wojowań insurgentów naszych z 1863 roku, tam gdzie się wojsko nasze prawdziwe, nie zaś partyzantka jaka, pokazywało, samą swą istotą lęk budziło i trwogę... Czemże inszem tłomaczyć wyczyny ułanów napoleońskiej doby, gdzie ośmiu ułanów z porucznikiem Kostaneckim sześć austryjackich harmat pod Hohenlinden zdobywa? Gdzie ułan Pawlikowski z nieznanem z miana szaserem wtórym w niewolę bierze 57 Austryjaków!!! Gdzie przy potyczce nad rzeczką Salzach ułan Trandowski założywszy się przódzi, że porwie Austryjakom jenerała sprzed frontu jego własnej brygady, rusza i iście w pacierzy kilka wraca z jeńcem... samem xięciem Liechtenstein, co go potem za Stanisława Fiszera pomieniono! Rzeknie kto, że Austryjaki nie żołnierze i na to Pan Bóg w swej dobroci stworzył Włochów, by nawet Austryjacy mieli bijać kogo... :) Może i prawda, aleć cóż z kozakami z 1812 roku, którzy przed naszymi pierzchali, fantazyję górną naszą znając, że nie tylko rannego nie ostawim w ich rękach, ale po rogatywkę jedną zgubioną, nazad, jako ułani pułkownika Konopki szarżować będziem? I dla jakiej przyczyny niderlandzcy, francuscy i niemieccy kawalerzyści ciężkich byli gotowi płacić pieniędzy za... nasze czaka ułańskie? Ano dla takiej, że na widecie w nich stanąwszy niemal gwarancyi mieli, że kozacy nocą znienacka nie uderzą...  O przyczynach tego jeszcze i pisać przyjdzie, na dziś do tych wyczynów legendarnych dołóżmy i zasławskiej szarży, gdzie niechybnie podkomendnym pułkownika Sochaczewskiego dopomogło to, że ów chwili wyczekał, gdy sowiecka kolumna tegoż gościńca fragmentum doszła, co się w jarze krył, temuż owi do chwili niemal ostatniej nie znali potencyi naszej, bo pewnie miast w panice uciekać, luboż oręża zrazu ciskać i łaski prosić, stawaliby wielekroć dzielniej... Prawda, że to już cale insza z żołnierzem zdemoralizowanem wojaczka, przecie cięgiem o starciu jeden na więcej niż dziesięciu prawim!
   Dygresyja wtóra się z tejże refleksyi wiedzie, że mało kto z wodzów tak był pamiętliwym jak Jossif Wissarionowicz. Tuchaczewskiego, co po klęsce 1920 roku właśnie jego i Budionnego o nią oskarżył, czekał lat bez mała dwadzieścia, by pomsty wziąć. Czego by przecie nie rzec, Stalin był na froncie południowym komisarzem i za jego to podszeptem Budionny utknął wpodle wpierw Lwowa, zasię Zamościa... I to nasi ułani pod Komarowem, zasię pod Zasławiem zniweczyli rojenia wszelkie o marszu w sukurs madziarskiej rewolucyi... Nie byłże Katyń odpłatą za to upokorzenie późną? A jeśli nie zemstą niską, to kalkulacyją okrutną acz w swej logice krwawej zrozumiałą, by kłów wybić temu narodowi, co nad podziwienie chyżo umie armie zgoła z niczego formować i to takie armie, gdzie ułan jeden przeciw dziesięciu wrogom staje... ?
______________
* spomnieć się godzi, że w czas wojny krymskiej tęgo forsowano koncepta, by przeciw Moskalom u boku Angielczyków i Francuzów własnych wystawić oddziałów. Między inszemi i pułk piąty w Konstantynopolu formować poczęto, ale że się potencyje walczące przódzi na pokój ugodziły, nim ten się uformował w pełni i do boju wejść zdążył, trudno go mieć za byt wojskowy pełny... Co może, gdyby nastąpiło, że i na Krymie naszych byśmy mieli ułanów, nie przyszło by do hańbiącej Brytów Bałakławy...:((
** robroić
*** nawiasem, jako komu ciekawo to propaganda piłsudczykowska aż za grób sięga i to w kręgach, co się łgarstwem parać nie powinny...:)) Oto z paginy biskupów polowych naszych spółcześnych kazanie, gdzie się biskupi każą Sochaczewskiemu u Piłsudskiego meldować... 13 października... Ciekawość okrutna: gdzie? W magdeburskiej twierdzy?:)))
http://www.ordynariat.wp.mil.pl/pl/55_5929.html
****posiłków

22 września, 2012

O relikwijach i miraculach...


 Bodaj każdemu znać z kart Sienkiewiczowskich "Krzyżaków" persony arcyzabawnej niejakiego Sanderusa, pątnika rzekomego, co się z kupczenia relikwijami był utrzymywał. Z konceptów onegoż jeden zwłaszcza, ten ze szczeblem z drabiny co się śniła Jakubowi, za bodaj najcelniejszy mi uznać:)))
  Rzec jednak przyjdzie, że to nie facecyja Sienkiewiczowska jeno, a nader pilne dyariuszów podróżnych szlachciurów naszych studyowanie. Mazur jeden (a godzi się dodać, że Mazurów - czyli mazowszan - w Polszcze dawnej mieli za kpów najostatniejszych i jako się dzisia w jakich krotochwilach naśmiewamy z Wąchocka, tak dawniejszemi czasy z Mazurów na potęgę kpiono), niejaki Maciej Rywocki w czas swej po Italijej peregrynacyi był widział posągów Mojżesza i Herkulesa "wielce akuratnie ad vivum*" :)))) wykonane przez rzeźbiarza nieznanego, przecie talentu niemałego, bo wystawił akuratnie jako ów Herkules  "wielki był i jako miąszy":)). Z inszych mirabiliów spomnienia godnych moc posągów cezarów, takoż z natury zdjętych... Insza to, że widno Rywocki nie nadto wiele imion spamiętał, bo co drugi z tych posągów to Wespazjan:)), aliści najcudowniejsze rzeczy, coż mu ich oglądać przyszło, to relikwije...
  I tak ukazywali mu w Rzymie "stół, na którym Pan Krystus wieczerzał z apostołami", "okno, kędy anioł zwiastowanie czynił Pannie Maryi" i "kamień, na którem kur zapiał, kiedy się zaprzał Jezusa Święty Piotr"... Przyznacie, że przy tem, to już "laska Aronowa" błahostką się widzi:))
  Inszy z peregrynatorów naszych, wielkiej pobożności (a i naiwności okrutnej) człek widział był w Messynie "list odręczny Najświętszej Maryi Panny do mieszczan tamecznych", na Malcie zasię rękę św. Jana "świeżuchną, jakoby ją dopiero od ciała odciął", takoż i "sztuczkę nosa tegoż świętego", nogę św.Łazarza i palec św. Magdaleny. W Leridzie ukazywano mu "prześcieradełko z pieluch Pana Chrystusowych samej Panny Najświętszej roboty, zasię gdzie indziej "kury św.Dominika pieczone, po izbie latające":)) Przyznać się przy tem godzi, że to jednak temuż prostaczkowi cosi jednak się nie widziało, bo jako mu na Malcie ukazano cząstkę głowy św.Urszuli,  napisał w rozterce niemałej: "Temu mi dziwno, bom ją  i w Kolnie też zupełną (całą głowę tejże świętej - Wachm.) widział i dotykał się niegodnymi usty swymi; ba i Wenetowie chwalą się mieć u siebie św.Jana rękę, w czym nie może być absque a scandalo**.
  Jeszcze insi podróżnicy nasi spominali jabłko, "które był Parys ochfiarował Wenerze" luboż beczki z Kany Galilejskiej:))
  Czemże przy tem są różańce przez Jana Pawła "osobiście błogosławione", luboż i parasol, z czasów gdy był biskupem krakowskim***... Eech, ginie fantazyja śród ludu....
____________________
* z natury
** bez skandalu (w inszem przecie mieśćcu: na Malcie mu też przecie prawicy ukazywali:))
*** aukcja na Allegro, bodajże sprzed lat dwóch...

18 września, 2012

Jak to z Sasem i Lasem było...


  Moc znaczeń przysłów dawnych nam dziś niepojęta, jak chociaby tego, niemal za szczętem przepomnianego: "Łapaj Tomku, póki na pomku!" Imię tu bez znaczenia, o rym jeno szło... pomek zaś luboż pomyk, boć to różniście pisali, to sidło niewielkie, sieć na ptaszki nieduża. Mieć co "na pomku" znaczyło mieć to tuż, tuż; bliziutko; na podorędziu niczem ptaszka w sieć pochwyconego, co go jeno docapić trza było. Inszemi słowy: łapaj, póki okazyja; ze sposobności korzystaj...
  Wielekroć gorzej dla języka naszego, gdy jakiem tłomaczeniem mylnem sens przysłowia dawnego się mięsza i znaczenia mu fałszywego przydając obrazu historii zaciera... Pisalim tu już o prawdziwem znaczeniu przysłowia "Stroi baba firleje...", lub też o tem jak to z Filipem z Konopii było... Dziś nam się za Sasa z Lasem wziąć przyjdzie...
  Powszechnie przyjętem w Polszcze pojmowaniem tegoż przysłowia jest wiązanie jego sensu z wypadkami politycznemi pierwszej ćwierci XVIII wieku, kiedy to ze sobą August II Mocny (Saski czyli Sas) ze Stanisławem Leszczyńskim (Lasem) wojowali i pojęcie "Jeden od Sasa, drugi od Lasa" miało całkowitego jakiego przeciwieństwa in extremis wystawiać... I tyleż to jędrna anegdotka, że żal prawdziwie jej psować, aliści cóż nam czynić, skoro to łeż okrutna?
  Przysłowia tegoż znać nam najmniej z XVI wieku, gdzie Wettynom dopiroż się zbierać do przyszłej potęgi było, a o Leszczyńskich to i mało który herbarzysta słyszał. Jeno, że owo przysłowie w on czas się kapkę inaczej pisało: "Jedno sasa, a drugie do lasa". Objaśnienie tegoż z gospodarskiej praktyki wywodząc, tak nam tłomaczy:
  "Trudno ma wóz dobrze iść, kiedy jeden stary wół ciągnie dobrze sa, sa a drugi młody do lasa - potrzeba onym sworności"
  Przytoczyłżem to takoż dla uroku niemałego słówka sworność, które się już tylko w swem przeciwieństwie zachowało: w "niesforności":)), aleć co się wołów tyczy to szło jeno o to, że jeden ciągnie wolno, drugi zasię niecierpliwie się gdzie tam do przodu wyrwać probuje...
   Owo "sa" w różnych stronach rozmaitego znaczenia z czasem nabrało; nie tylko powolną czynność oznaczając. Na Kaszubach, na Kujawach, wpodle Łęczycy zażywano nieraz "sa" (lub "sa-sa") chcąc rzec "tutaj". W Małej Polszcze woły poganiając "sa, sa!" onym wołano, chcąc ich w lewo nakierować, czego nam i potwierdził pośrednio Imć Relski komętując notę "O taśtakach, hesztakach i inszych", gdzie był spomniał dziadka swego, co na wołki jeszcze właśnie sasa i hecia wołał.....:)

14 września, 2012

O Filipie z konopii...


Pisałżem tu już, wiele warte jest (jeślić o merytoryczności prawim) dziełko Xiędza Chmielewskiego "Nowe Ateny", tedy wracać k'temu nie myszlę.
Otoż jak Xiądz Dobrodziej inszego przysłowia starego o wyrywaniu się jako Filip z Konopii, tłomaczył:
"Wyrwał się jak Filip z konopi, to jest, gdy kto co nie a propo mówi: Filip, ze wsi własnej Konopie, będąc za Augusta I Posłem na Sejmie Piotrkowskim, w swoim odezwał się interesie; krzykniono: Panie Filipie, z konopi wyrwałeś się, jako pisze Cnapius in Adagiis." 
   Po prawdzie to owo przywołanie się na Grzegorza Knapskiego, Knapiuszem zwanego i onegoż „Przysłowia...” cokolwiek tu Xiędza Chmielewskiego tłomaczy, że nie zawinił, a jeno nie sprawdził... Aliści, że Chmielewski wielekroć był więcej od Cnapiusa popularnem i czytanem, to i jakoż to już i poszło między lud, tedy przepadło...:((( Za Chmielewskim Syrokomla był swoich "Fragmentów o Filipie z Konopi spisanych rytmem" poczynił, za Syrokomlą najwidniej wierszokleta jeden litewski w dziele swym najpryncypalniejszem sub titulo "Pan Tadeusz" takoż w temże sensie Filipa z Konopi uwiecznia...
I takoż tego Filipa nieszczęśnego się i po dziś dzień w tem się najgłówniej sensie tegoż przysłowia zażywa, jako kto się ozwie tak, że to się ma do dyskursu tak, jak garbaty do ściany... Tem ci czasem już od Reja czasów najmarniej, o czem mnie wielce dziwno, że Knapskiemu i Chmielowskiemu nie wiedzieć, Filipem szaraka polnego najzwyklejszego zwano, takoż jak i bociana Wojtkiem, kota Maćkiem, wilgę Zofiją a wilka Jakubkiem... 
    A w przysłowiu prawdziwie szło o to, że nasz Filip długouchy dla bojaźni przede psami nań szczwanemi, najochotniej w polu konopij norek sobie czynił i tamże najczęściej siedział, tegoż wiedząc wybornie, że konopną ,nader silną, wonią zwiedzione... psy niełacno go najdą. Zali jednak dla przyczyny inszej, chociaby za nagonki sprawą, pomykać z onych konopij musiał, jedynyż odtąd jego ratunek w chyżości własnej...
   Tak tedy przysłowia onegoż w tem pierwotnie znaczeniu zażywano, rozumiejąc, że się z konopij wyrwać, znaczyło z bezpiecznego schroonienia na azard nieznany się wypuścić... Możnaż by i tego tako pojąć, że ów Filip w konopiach się tak bezpiecznym czuł, że o bożym świecie przepomniawszy, przykro zaskoczonym, niemal bezbronnym był i tak tegoż najwidniej Imć Rej był pojmował:
   " Cóż wżdy się z nami dzieje, iż tak nic nie dbamy,
     Jako Filip w konopiach prawie ulegamy..."

11 września, 2012

O Żwirce i Wigurze... nasze własne 11 września...


  Jako co roku już dnia tego przedkładam Lectorom wszytkim, że nie uchybiając w niczem pamięci nieszcześnie w nowojorskich wieżowcach zginionych, przecie własnego mamyż powodu, by dnia tego po stracie własnej płakać...:((. Owoż gdy świat cały opłakuje nieszczęśne wypadki nowojorskie sprzed lat, małoż kto pomni, że znów osobliwem Fortuny zrządzeniem taż sama i co do dnia data, naszej własne tragedyi przyczyną, takoż przecie z aeroplanami się wiążącej :((( 


   Ano boć to i dokładnie lat temu ośmdziesiąt już... świeżą sławą (28 sierpnia!!!!) zwycięzców III Challenge'u w Berlinie odbytego opromienieni, porucznik Żwirko, post mortem na kapitana awansowan, i inżynier Wigura ze słynnej konstruktorskiej grupy (Rogalski, Wigura, Drzewiecki - autorzy znakomitej serii RWD) lecąc na meeting lotniczy do Pragi, nad zaolziańskim Cierlickiem  przez wicher nagły  i nadspodziewanie silny pokonani zostali...
   Dziś nam nie pojąć ogromu tegoż żalu, co spółcześnych ogarnął...tegoż smutku i rozpaczy cały naród przejmujących... Czytelnikowi Miłemu wiedzieć trzeba, że lotników wszytkich w onym czasie nieledwie symbolem Niepodległej nie uważano, stąd i afekta k'nim mnogie a głębokie, nader ciepłe i przyjazne, jeszli mężów niewiast niektórych nie rachować... Zasię międzynarodowy Challenge dorocznie się odprawujący wyżej postrzegano niźli my dziś jakie wszego świata futbolowych kopaczy mistrzostwa...
   Że między tryumfem największym, a zgonem tragicznym ledwo dwie niedziele upłynęły, dodatkowego żalu jeno to przyczyniło...
   Żebym tfu...tfu... w złą godzine czego nie wykrakał, to jeno pogląd Czytelnikowi miłemu dać może, zali by zdolił sobie wystawić, gdybyż to Małyszowi się u kariery szczytu, odpukać, co stało, abo li też, nie daj Bóg, Kubicy, za jakimi paroma następnymi viktoryami Jego... takoż i naszych lotników w on czas płakano!!!
  A dziś? Dziś ani kto o nich pamięta, Cierlicko po wojnie na powrót do Czechów wróciło, gdzie jeno pomnik Anno Domini 1950 dłuta Imci Pelikana, rzeźbiarza czeskiego, odsłoniono... Przepięknej kaplicy, zniszczonej do cna przez Germanów przebrzydłych czasu wojny się panoszących, już nie odbudowano...takoż dzwonu nader pięknego, ze składek czytelników krakowskiego "IKC" fundowanego, co to ani razu przed wojną nie zdążył requiem oddzwonić...zaczym ciż sami Germanie go na kule do harmat nie przetopili....takoż już nie odtworzono...:((( ...zda się jakoby nie garstka Polaków w Cierlicku pamięć kultywująca, nikomuż już by nawet (okrom rodzin) o Żwirku i Wigurze nie pamiętać dziś...:(((

10 września, 2012

Jeszczeć o szarżach na czołgi rzekomych...

Nawiązując do wciąż żywej niepomiernie dysputy o tem*, której odpryski i u nas wypłynęły za sprawą opisu dziejów 18 Pułku Ułanów Pomorskich, cytat pewien, któregom poniewczasie był nalazł. Otoż Wiktoryn Grąbczewski w pracy swojej sub titulo "Diabeł polski w rzeźbie i legendzie", tandem cależ inszym sprawom poświęconej ( Ludowa Spółdzielnia Wydawnicza, Warszawa 1990,ISBN 83-205-3815-7, str. 159) pisze:
"Boruta - diabeł generała Abrahama.
Do jednego szwadronu Wielkopolskiej Brygady Kawalerii zaciągnął się jako ułan Boruta. Wspomagał on swoim uzbrojeniem - lancą zakończoną widłami - szwadron w natarciach na wroga. Szwadron, w którym służył Boruta, odnosił zwycięstwa. Wszędzie gdzie się pojawił, wzniecał strach i popłoch w szeregach wroga. Jak niesie wieść, miał on swoją lancą przecinać czołgi, zapalać je i zmuszać załogę niemiecką do ich opuszczenia. Wtedy szwadron ułański wpadał na swoich koniach między stalowe kolosy, wycinając załogi w pień. Dotąd szwadron dawał sobie radę z wojskami pancernymi hitlerowców, dokąd na czele cwałował wspaniały ułan - diabeł Boruta, broniący swej ziemi. Któregoś dnia na przedzie szwadronu zabrakło Boruty. Wmieszały się w to diabły niemieckie. Wyprosiły u Lucypera, żeby odwołał Borutę do piekieł, co też uczynił. Otrzymał Boruta porządną reprymendę, że wtrąca się w sprawy, które nie przystoją diabłom. To, co robi, idzie na zatracenie piekła. Zabrakło w szwadronie Wielkopolskiej Brygady kawalerii dzielnego ułana Boruty. Tak, jak długo był z ułanami diabeł, tak długo nie spadł im włos z głowy. A gdy Boruta przepadł - przepadła i kawaleria."
[...]
"W roku 1959 spotkałem przypadkowo gen. dr Romana Abrahama. Opowiedziałem mu tę legendę. Generał z uwagą jej wysłuchał i po namyśle powiedział: Czy pan wierzy w te brednie dotyczące szarży na czołgi? To brednie! Zwykła niemiecka propaganda podchwycona przez niektórych naszych pseudohistoryków lat czterdziestych. Chciano nas, dowódców, tym ośmieszyć. Pokazać jako nieuków, wymachujących szabelką i lancą na czołgi. To niechybna śmierć naszych żołnierzy, do której nigdy byśmy nie dopuścili.
Widzę, że zmartwiłem pana, niszcząc mu legendę. Jednak w każdej legendzie jest troche prawdy. Przypominam sobie taki fakt. Mój sztab stanął w majątku Psary na odpoczynek. W późnych godzinach popołudniowych zameldował się u mnie dowódca patrolu konnego i zakomunikował, że na drodze z Bielaw do Głowna pojawiła się kolumna 6 nieprzyjacielskich czołgów. Czołgiści stanęli nad rzeczką, wyszli z czołgów i biwakują. Po usłyszeniu meldunku poleciłem natychmiast wysłać tam szwadron i zaatakować odpoczywających, gdy tylko nastanie szarówka. Szwadron, który wykonywał bojowe zadanie, wyskoczył na koniach z lasu tak szybko, że Niemcy nie zdążyli zorganizować obrony. Część z nich poległa. Część wzięliśmy do niewoli. Czołgi spaliliśmy, gdyż nikt z nas nie potrafił ich obsługiwać. W czasie tej małej "szarży" szwadron wzniósł okrzyk hurrra!! Błysły strzały. Płonące czołgi. Były trupy, jak to się na wojnie często zdarza. Z oddalonych budynków wieśniacy musieli to wszystko obserwować i stąd pewnie powstała ta piękna i patriotyczna legenda. A że działo się to na Ziemi Łęczyckiej, nie mogło zabraknąć diabła Boruty."

___________________________________________
* Na pewnym forum dyskusyjnem historycznem żem nalazł był bite 23 strony sporów tak zajadłych, jakoby to co najmniej się katastrofy tyczyło smoleńskiej...

07 września, 2012

O łyżkach dawnych...


   Na początek może Xiędza Dobrodzieja Kitowicza nieocenionego kapkę:
"Od połowy panowania Augusta III nastały talerze farfurowe, dalej porcelanowe, nareszcie cała służba stołowa składała się u wielkich panów z porcelany: wazy, serwisy, misy, półmiski, salaterki, talerze, solniczki, karafinki, trzonki nawet u nożów i widelców porcelanowe; ale że ta materia była natenczas droższa od srebra, a przy tym prędkiemu stłuczeniu podległa, przeto bardzo rzadko się z nią popisowano, chyba w dni bardzo uroczyste. Łyżki do jedzenia pospoliciej srebrne, po niektórych zaś dworach, niezbyt wykwintnych lub mniej dostatnich, albo u tych panów, którzy zwykli dawać otwarte stoły i którzy często nie znali swoich stołowników, na pośrodek stołu, gdzie mieścić się miały dystyngwowane osoby, kładziono łyżki srebrne i talerze takież albo za wprowadzoną modą farfurowe lub porcelanowe, po końcach zaś, do których tłoczył się, kto chciał i kto się mógł zmieścić, dawano łyżki blaszane lub cynowe i talerze takież. Nożów i widelców u wielu panów nie dawano po końcach stołu, trwał albowiem długo od początku panowania Augusta III zwyczaj, iż dworzanie i towarzystwo, a nawet wielu z szlachty domatorów nosili za pasem nóż, jedni z widelcami, drudzy bez widelców, inni zaś prócz noża za pasem z widelcami miewali uwiązaną u pasa srebrną, rogową lub drewnianą - z cisu, bukszpanu lub trzmielu wyrobioną - łyżkę w pokrowcu skórzanym, u niektórych srebrem haftowanym; przeto poko taka moda trwała, miano za dosyć pośrodek stołu opatrzyć łyżkami, nożami i widelcami, wiedząc, że ci, którzy zasiędą końce stołu, będą mieli swoje noże i łyżki na pańską pieczenią, barszcz i inne kawały. Jeżeli zaś który nie zastał u stołu łyżki gospodarskiej i swojej nie miał, pożyczał jeden u drugiego, skoro ten, rzadkie zjadłszy, do gęstego się zabrał, albo zrobił sobie łyżkę z skórki chlebowej, zatknąwszy ją na nóż, co nie było poczytane za żadne prostactwo w wieku wykwintnością francuską nie bardzo jeszcze zarażonym czyli też nie wypolerowanym."
   Nawiasem ówże patent ze skórką chlebową znany po świecie z anegdoty wybornej o Wolterze i Fryderyku II pruskiem, gdzie za biesiadą jaką w Sanssouci król był polecił służbie, by filozofowi łyżki nie dawano, zasię przy stole miał rzec, że kiep ten, co zupy bez łyżki zjeść nie poradzi. Pewnikiem zamyszlał jako Woltera upokorzyć, przymusiwszy chłeptać onego z talerza prosto, aliści Wolter skibki chleba wydrążywszy, nabił onejże na nóż i takąż łygą preparowaną nie dość, że i zupy zjadł i talerz wytarł, a na koniec miał rzec Frycowi, że ten kiep co swej łyżki zjeść nie poradzi... Mnie z tej facecyi dowód najgłówniejszy na to, że widać i dawniej we Francyjej nie był to obyczaj nieznany, zatem kraj ów najwidniej długo nie był "wykwintnością francuską (...) zarażony":))
   Co się naszych łyżek tyczy, to do Kitowiczowego opisu dodam tyle, że dla obyczaju powszechnego sztućców z sobą wożenia, jeno cudzoziemcom gospodarze dbali, by onych podawać wpodle talerza. Jakoż Ochocki spomina we dworze przeciętnem "nie byłoż więcej nad jaki tuzin łyżek i sztuśców srebrnych, i to chowano w kolbuszowskim biurku pod kluczem jegomościowym(...).Dla pana i pani były sztućce osobne, uprzywilejowane, reszta stołowników domowych, nawet ks.kapelan, jedli łyżkami blaszanymi".
  Że jak widać łyżka się czemsi wielce osobistem stała, wrychle przyszłoż i k'temu, że kogo stać było, śrybnej sobie obstalowywał, by nią na biesiadach inszych w oczy kolić i inwidii u onych budzić. By zasię ich nie kradziono sobie wzajem, co i nierzadkie było, osobliwie jako biesiada się w pijatykę odmieniała, a właściciel dobrze łba zaprószył, tedy częstokroć na nich herbów własnych bito, luboż i takich inskrypcyj  na trzonku pomieszczczano:
    "Mnie kto skryje, barzo mój pan bije"
    "Na to mię tu dano, aby mię nie brano"
     "Wolno mną jeść, ukraść nie"
     "Dla srebra kawalca obwieszą zuchwalca"

03 września, 2012

Stroi baba firleje...


   Dla uroku języka dobrze jest może i czasem pirwszej polskiej encyklopedyjej poczytać, którejże autorem Xiądz Benedykt Chmielowski. Dzieło to sub titulo "Nowe Ateny albo Akademia wszelkiey scyencyi pełna, na rożne tytuły jak na classes podzielona, mądrym dla memoryału, idiotom dla nauki, politykom dla praktyki, melancholikom dla rozrywki erygowana [...] przez xiędza Benedykta Chmielowskiego dziekana rohatyńskiego, firlejowskiego, podkamienieckiego pasterza." Anno Domini 1745 się było pokazało.
  Jakoż już kto wierzyć chce w objaśnienia Chmielowskiego, tedy się nieborak na taki azard puszcza, jakoby samojeden nocą na morzu wzburzonem w lichej łodzi żeglować umyślił... Przykro to rzec, bo i osoba duchowna, aleć jako Xiędzu Dobrodziejowi wiedzy nie stało, by rzecz dokumentnie wyłożyć, łgał wieleż wlazło, samemu objaśnień nowych czyniąc...
   Takoż się i z przysłowiem staropolskiem "Stroi baba firleje, kiedy sobie podleje" miało... Mało co wiedząc o tem, był Ci nam Xiężulo takiego tłomaczenia podał:
"...że Królowa Polska Bona będąc na Panów Firlejów łaskawa, kiedy była dobrego humoru, najwięcej Im rozdawała i ich bogato stroiła, mając ich przy boku swoim."
   Prawdziwie zaś się owo cudeńko z francuskiego virelei - tańczyć (luboż , jako Gloger chce: niemieckiego firlei) bierze...* I tyleż znaczy, że jako sobie niewiasta krzynę podchmieli, do tańcowania ochotniejsza...:)))
  Jestże i takie insze tegoż przysłowia wysłowienie: "Krom (bez) chleba i piwa, nie stroi firlejów baba".
   Ano...idzie na to, że nie nowy to wynalazek, niewieście alkoholu podać, by jej spolegliwszej czynić...:)))
       Kłaniam nisko:)
_________________
* Vulpian Jegomość tegoż jeszcze i tak ongi wywodził: "Virelai" to rodzaj średniowiecznej pieśni truwerów o dość kunsztownych rymach i powtarzającej się części (refrenie), w pewnych przypadkach pzybierającej postać ronda, cokolwiek by to znaczyło. Słowo pochodzi od czasownika "virer", który oznacza tyle, co "obracać się, kęcić się". Pewnie stąd doszło od piosenek z refrenem do tańców (może w koło?). A ten zapowiadany adres to: http://www.musicologie.org/sites/v/virelai.html."

01 września, 2012

Cokolwiek rocznicowo...

Gwoli ordynku jeno dawniejsze swe noty z rocznicą wrześniową się wiążące wspomnę, z których jedna cytatem jednym wielkim z Profesora Wieczorkiewicza pod znamiennem tytułem "Blamaż legionowych generałów?" , insza o narodzinach nie tylko Hubalowej partyzantki, nareście trzecia o polskiej Guernice, czyli Wieluniu, na który bomby spadły, gdy na Westerplatte jeszcze spali, zasię kolejnych o pewnem cieniu na sławnej pamięci naszej łodzi podwodnej "Orzeł" i o możliwych (podług mnie) inszych kampanijej wrześniowej sposobów rzeczy poprowadzenia:
http://wachmistrz.blog.onet.pl/Czy-mozna-bylo-inaczej-czyli-o,2,ID390588682,DA2009-09-07,n i

http://wachmistrz.blog.onet.pl/Czy-mozna-bylo-inaczej-czyli-o,2,ID391886531,n