30 marca, 2013

O staropolskiej sztuce cukierniczej abo do życzeń preteksta...

Wszytkim życzę Świąt udatnych a wesołych, jadła nieskąpo, aleć i nie nad miarę bogato, by ciałkom postem jadła odwyknionym cierpienia nie przysporzyć:)), Affectów bogato, Sakiewek najtłustszych i aury w sercach i domostwach lepszej niźli ta za oknem plugawa...:) A tym, co nie dowierzają, iże wiek złoty za nami, wyimek z listu Imci Michała Pszonki, dworzanina hetmana Jana Tarnowskiego, któren połowicy swej opisował stół świąteczny u rajcy krakowskiego Michała Chroberskiego, do którego go na święcone proszono:
" Czas przystąpić do kołaczów, placków, jajeczników...które okrążały jeden najpoważniejszy kołacz: jakeśmy weszli do izby, to już nam zapachniał swojemi przyprawami. Po brzegach w kole stały różne figurki: święci 12 apostołowie udani jako żywo, a to wszystko z ciasta... Pan Jezus z chorągiewką... Inne placki wyobrażały różne zjawiska... Zabawiła mię kąpiel, bo był jeden taki placek, co miał w środku sadzawką z białego miodu i wyglądały z niej rybki i nimfy kąpiące się, a Kupid strzelał do nich z łuku..."

28 marca, 2013

O Wielgiej Nocy klimatach...


" Przytłoczonym zatrudnieniami ostatnio niczem ten dromader, co go na szlak już ujuczyli, a tu jeszcze go jaki tłusty kupiec arabski był dosiadł... Temuż nowych na rzeczy not pisać nie podołam..." ... takem był pisał jako się te Święta trzy lata temu przybliżyły i co mię już nawet nie zadziwia, że jeszli się co odmienia, to jeno włosów siwych na łbie i brodzie mnogość, nie zaś prawdziwość słów przywołanych, których jako tak dalej pójdzie, pewnie na nagrobku ryć każę... Chocia powiadają niektórzy, że niedoczekanie w tem moje, bo czasu mieć nie będę, by pomrzeć, co jedyną się zdaje być jasną tego stanu rzeczy stroną...:)
   Ano i tak... tym, co świątecznego by jakiego pragnęli klimatu przedkładam not swoich dawniejszych wpodle tego resume, a to mianowicie:
http://wachmistrz.blog.onet.pl/Resume-not-dawniejszych-zapust,2,ID371706962,n

http://wachmistrz.blog.onet.pl/Jeszczec-o-obyczajach-zapustny,2,ID372013069,n
 tu zaś piórem Lucjana Siemieńskiego święconego opisalim:
http://wachmistrz.blog.onet.pl/O-swieconem,2,ID372322236,n
http://wachmistrz.blog.onet.pl/Jeszczec-z-Siemienskiego,2,ID373043558,n
  Życzeń póki co, nie składam Wam jeszcze, bo tuszę, że między makomleniem a jajec kraszeniem, wyrwę się choć na chwilę, by ich Wam złożyć godnie, jako się należy...:)... A komu dawniejsze noty moje w tejże okołoświątecznej materyi już i ponad miarę obmierzły, luboż nowości wygląda usilnie, temu inszych blogowych pobratymców polecam:
http://jaga-babciaradzico.blogspot.com/2013/03/po-woczebnem-z-zyczeniami_25.html
http://spacerem-przez-zycie.blogspot.com/2013/03/o-jajku-rzezusze-sow-kilka.html
http://staraprasa.blox.pl/2013/03/Babka-swiateczna-ekspresowa-Przewodnik-Katolicki.html
  Kłaniam nisko:)





26 marca, 2013

O uciszaniu wyrzekań połowicy...


 Nie mojej, oczywista:))... Rzecz idzie o poślubioną wielkiemu książęciu litewskiemu, Witołdowi, Juliannę, którą ów miłował tak dalece, że jak sarkali czasem dziejopisowie, potrafił wojsko na wyprawie w kraju nieprzyjacielskim zostawić, by do łoża onej czem prędzej rozstawnymi końmi zdążyć... Insza to i prawda, że miał xiążę miłośnic i inszych kilka i trudno nam rzec dzisiaj, dla której najwięcej one konie rozstawne męczył... Spomniana Julianna zaś okrom uroków niewątpliwych nie była jednak i od wad wolną, między któremi najgęściej się o skąpstwie onej prawi. Rzecz to jednak do wątpienia godna, czy owa iście Szkotów obyczaje na Litwie szczepiła, czyli też wędzidłem jeno być pragnęła dla nadto w tej mierze rozhukanego ogiera Witołdowej rozrzutności...
   Pisalim tu już, za okazyją spotkania z cesarzem Zygmuntem w Kieżmarku, jakich też wiózł onemu Witołd darów i prawdziwie wyliczenie to dech człekowi zapiera... Nie inaczej było i dnia powszedniego na książęcym dworze. Oto za służby księciu podziękować zapragnął jeden z sekretarzy książęcych, niejaki Mikołaj Małdrzyk, któremu choć chleb książęcy wielce był miłym, przecie milszą żonka w Polszcze ostawiona. Że zaś ów był od xięcia nad inszych wielce ulubionym, temuż na odchodnem Witołd był mu nad podziwienie serca przychylnego. I gdy Małdrzykowi już i końmi zacnemi serce uradował, takoż futrami i klejnotami grzecznemi, a na sam koniec skarbnikowi przykazał jeszcze i sto kóp groszy wyliczyć, Julianna nie zdzierżyła i gęsto małżonkowi przymawiać poczęła, że w ruinę księstwo swe wiedzie...  Gdy zaś ją złość własna jeszczeć i więcej ku wyrzekaniom sroższym przywiodła, był książę nakazał skarbnikowi, przez złość, co ją miał na księżną, raz wtóry Małdrzykowi nowe sto kóp groszy wyliczyć. Xiężna w lament pod niebiosa idący uderza, że się i pewnie Święty Pieter nad dolą Witołdową zadumał, a kniaź skarbnika woła po raz trzeci...
   I tak: czem więcej Julianna despektów xiążęciu czyniła, ów przez przekorę co i raz nowych sum Małdrzykowi dokładał, aliści czy owa nie nadto bystrą była, czyli też się tak w onej złości zapamiętała, że ośmiu takich powtórzeń trza było, by  pomiarkowała, że to przez onej sarkania rośnie Witołdowa szczodrobliwość i by, pojąwszy rzeczy tej nareście, przez rozum nie zmilczała. Nim jednak do rozumu z tym przyszła, byłże Małdrzyk wziął ośmiokroć po sto kóp groszy i ruszył z ziemi litewskiej ku Polszcze sławiąc wszem i wobec hojność pana swego i skąpstwo Julianny...:)

24 marca, 2013

Z myśli Wachmistrzowych...

Ongi żem wielce około tego myślał i czynił, by tego świata jako naprawić. Dziś już jeno wielce kontent byłbym, gdybyż ów swiat nie nadto usiłował naprawiać mnie...

23 marca, 2013

Święto 7 Pułku Ułanów Lubelskich...:)


7 Pułk Ułanów Lubelskich im. Generała Kazimierza Sosnkowskiego - 23 marca -rocznica dekoracji sztandaru Krzyżem Virtuti Militari w 1921 r. Pułk zorganizowano w Lublinie w listopadzie 1918 roku. Że się spierał na kadrze dawnego 1 Pułku Ułanów Beliny-Prażmowskiego, wolnoż przypuścić, że formowano go z myślą o jakiej sile zbrojnej, mającej tworzący się rząd Daszyńskiego, zasię Moraczewskiego ochraniać, czego przytwierdzają memuary posła Dubiela z PSL, w sprawach tych swój udział mającego, których żem przywoływał w cyklu Sieroszewskiemu poświęconemu. W bój jednak przyszło najpierw przeciw Ukraińcom iść, nawet końca szkolenia jakiego nie czekając, coż zaowocowało żurawiejką mało pochlebną:
    "A pułk siódmy to zasrańce
       pogubili w boju lance!"*
Reszta jednak kampanii i potrzeby przyszłe jeno do chwały assumptem, szarży jednak najsławniejszej przyszło w bitwie warszawskiej doczekać, gdzie 16 sierpnia pod Cycowem pułk rozniósł na szablach sowieckiej brygady idącej... na Lublin:))
  W międzywojniu pułk stacjonowany w Mińsku Mazowieckim, za wojnę 1918-1920 jako jeden z pięciu tylko doczekał się spomnianego Virtuti Militari... Żeśmy w nocie poprzedniej o 8 pułku pisząc, mogli co nieco krotochwilnej fotografii z pławienia koni pomieścić, gdzież ułani się w strojach prezentowali adamowych, jest i ta możność dzisiaj, bo się i podobne zdjęcia siódmaków zachowały (znów za Wielką Księgą Kawalerii Polskiej, tym razem z tomu 10):
   Pławienie koni:

i ludzi:)
 Tu zaś nader rzadko uchwycona scenka za którą bym i dziś zdjęcia autora do jakiej przedkładał nagrody. Uboczne effecta szkolenia jeździeckiego, których bynajmniej nie tak rozumieć proszę, że się to szczególnie co jako w tem pułku trafiały...:) Tu po prostu fotograf miał może krzynę szczęścia więcej...

    I jeszcze rzadkość jedna... Oto fragmenta przedwojennego filmu sub titulo "Śluby ułańskie", gdzie właśnie 7 Pułkowi statystować wypadło i tło dla akcji czynić:

W kampanii wrześniowej pułk walczył  pod Chorzelą i Przasnyszem, bronił Narwi pod Pułtuskiem, zaczem w odwrotach ku Lubelszczyźnie, pobity i pokonany kapitulował 27 września... Z siódmakami jednak niczem z tem kotem, co mu siedem żyć dane być miało:)) Pierwszy raz go odtwarzano jako pieszego w Armii Krajowej, gdzie w powstaniu warszawskiem pod mianem Zgrupowania "Jeleń" wojował... po raz drugi z początkiem 1945 we Włoszech u Andersa, aliści już do boju nie zdążył... Po raz trzeci i jak dotąd ostatni...jako 7 Dywizjon Ułanów Lubelskich w składzie spółcześnej 25 Dywizji Kawalerii Powietrznej:)))...choć, Dalibóg... śmigłowiec nie koń, a kałasz nie szabla:))
  Za okazyją historyjka, która serca mego ujęła i dzierży od lat, boć w niej jak w kuli czarnoksięskiej przywiązania do rangi i pułku swego widać... Otóż jeden z podoficyjerów onegoż pułku, co się do września 1939 rangi wachmistrza dosłużył (a nad niem już tylko możebność między chorążych postąpić, boć matury nie mając, ani mu marzyć o oficerskiem stopniu było), z armią berlingowców wojnę kończąc, a i później w Wojsku Ludowem ostawszy, pułkownikowskich szlifów się na koniec dosłużył... Jako pomarł, a familija testament otwarła, pokazało się, że Towarzysz Pułkownik pod groźbą gniewu swego i gromów miotanych już z szeregów Błękitnego Szwadronu**, nakazał ryć na grobie pod nazwiskiem swem jeno "Wachmistrz 7 Pułku Ułanów Lubelskich"... Cześć Jego (i inszych siódmaków) Pamięci!
______________
* insze były już wielekroć subtelniejsze:
     "A o siódmym wszyscy wiecie,
       to Beliny drugie dziecię"

     "Albośmy to jacy tacy,
       My ułani - Beliniacy"
      
      "Rąbią szablą w każdym ścisku,
        Siódmy - dzielny stoi w Mińsku"
  
       "Mazowszaki, czy wy wiecie,
         Kto w galopie robi dziecię?"
* kawaleryjski odpowiednik "wiecznej wachty" u żeglarzów

19 marca, 2013

Na Święty Józef Pułku Święto...II

8-go Pułku Ułanów Księcia Józefa Poniatowskiego  w dzień imienin szefa pułku, Księcia Józefa Poniatowskiego, nominalnego jeno, oczywista, choć wielce zasadnie przybranego. Otóż bowiem tenże xiążę, o czem mało kto pamięta, nim się w narodowych wsławił był barwach, służył pierwej w austryjackiej armii i tamże ordonansu dostał w 1784 roku, by we Lwowie pułku ułanów cesarzowi uformował. Tenże to pułk, początkiem zupełnie polski w składzie i charakterze, za powrotem xięcia w 1790 roku pod narodowe sztandary (a z niem i oficyjerów wszystkich), począł być stopniowo swej tożsamości pozbawianem, choć rekruci aż po sam kres jego, z Galicyi byli wybierani. Ale na kolejnych polskich oficyjerów przyszło poczekać do lat 60-tych i 70-tych XIX stulecia, pierwotkiem nieznacznych w liczbie i funkcyi, by przed samą wielką wojną, co jeszcze wtedy numeru nie miała, przyszedł pułk na powrót k'temu, że go niemal wyłącznie Polacy składali i Polacy w niem dzierżyli komendy. I ciż oto, gdy c.k. monarchija topniała niczem lodu sopel w wiosennem słońcu, pozbywszy się ostatnich nie-Polaków ze składu swego, gremialnie dawniejszych porzucili sztandarów i narodowe podnieśli barwy, z austryjackiego 1 Pułku Ułanów (obecnie z Krakowa) tworząc 1 Pułk Ułanów Ziemi Krakowskiej, a xiążęcia Poniatowskiego sobie za patrona i szefa tytularnego pułku biorąc. Grzebałem w memoryi, by wynaleźć, czy była w tamtem czasie inicjatywa gdzie jeszcze jaka insza, by się gdzie co drugiego takiego zdarzyło, alem nie nalazł... Owszem, tworzono regimentów wiele, których zalążki czy i pododdziały nawet całe się z zaborczych armij wiodły, ale by cały, w pełni sformowany, uzbrojony i wyposażony pułk kawaleryjski z dnia na dzień, z całem dobrodziejstwem inwentarza, był z armii zaborczej do nowo tworzeonej polskiej przeszedł, tego nie pomnę, by się gdzie jeszcze zdarzyło...
  Numer się ostatecznie pułkowi nie uchował, między inszemi za sprawą opisywanych tu ongi przepychanek między Dowborem-Muśnickim a Piłsudskim o pierwszeństwo pułków ułańskich pod ich auspicjami formowanych w Legionach i w Korpusach Polskich w Rosji, takoż i miano Ziemi Krakowskiej, aliści z kwietniem 1919 roku przyjętą ostatecznie została nazwa dlań 8 Pułku Ułanów Księcia Józefa Poniatowskiego* i święto naturaliter na dzień najstosowniejszy, ergo szefa pułku imienin:).
   Wszystko to w czasie, gdy już pułk wojennej posmakował niedoli, ale i chwały, między inszemi cząstką na cieszyńskim, przeciw Czechom, froncie, aleć najwięcej przeciw Ukraińcom stając pode Lwowem i na Wołyniu. Bojów i szarż by chcieć wymienić następnych, z pół strony by zapisał... tedy jeno zdobycia Beresteczka spomnę, zajęcia Równego i udziału w słynnem zagonie na Koziatyń. Zasię w 1920, gdy pod sowieckim naporem wycofać się przyszło**, chlubnej i zaszczytnej karty pułk zapisał w ostatniej wielkiej (bodaj czy nie największej w XX wieku***) bitwie kawalerii, pod Komarowem, gdzie Konarmii praktycznie zniszczono 
   Takoż i we Wrześniu chlubna karta, a i późniejszej, z francuskiej kampanijej się wstydzić nie ma czego...  
 Ja jednak dziś bym szerzej nad inszym się chciał zatrzymać epizodem, boć ten się cieniem na pamięci pułku kładzie... Idzie mi o nieszczęśne wypadki krakowskie z listopada 1923 roku, gdzie pułku przeciw strajkującym robotnikom pchnięto. Nas bowiem, tych starszych, co dawniejszego jeszcze nauczania pomną, uczono, że to soldateska i kapitalistyczne sługusy burżuazyjną Polską ówcześnie władające, przeciw bezbronnym robotnikom wojska używszy, krwawej tam uczyniły masakry. 
 Tradycja pułkowa i prawda historyczna cależ z tem rozbieżne, bo rząd był ówcześnie Witosa, moralnie najwięcej odpowiedzialnym (to on osobiście wydawał rozkazy do działań jak najwięcej brutalnych i krwawych) był minister spraw wewnętrznych Władysław Kiernik, takoż z PSL-u, a i robotnicy nie byli bynajmniej bezbronni, bo od 1905 już co najmniej roku PPS nie organizował wieców i manifestacyj, by go grupa bojowców nie ochraniała, choć najwięcej w wolnej Polszcze szło to zwykle przeciw policji czy endekom, więc starczyły pałki i kastety, w ostateczności wyciągano rewolwery. Tym razem było jednak inaczej, bo oto jeden z pododdziałów 20 Pułku Piechoty odmówił strzelania do tłumu, za co mu może i chwała, aliści już nie za to, że się rozbroić dał, bo za chwilę te kilkadziesiąt karabinów miało smutno się w historii zapisać...
   Podług tradycji pułkowej dramat się wszczął zaraz po szarży rozpoczęciu, gdy konie przerażone zwielokrotnionem pono między domami hukiem wystrzałów popadły w panikę i na śliskiej od wody,  uprzednio przez policję na demonstrantów z beczkowozów wylanej, kostce brukowej wywracać się poczęły, a na nie wpadały w pędzie szeregi kolejne, zamęt jeszczeć uwiększając i wystawiając się na cel niemal bezbronny z tłumu strzelającym... Kolosalna, jak na takie starcie, ilość ofiar zdaje się tejże wersji przytwierdzać... Zazwyczaj bowiem w takich szarżach, nawet przy niezwyczajnej zgoła brutalności kozaków carskich, bywało kilku do kilkunastu poranionych demonstrantów, jeden czy dwu ubitych i z rzadka jaki jeden kozak, policjant konny czy dragon poraniony... Tak się te rzeczy zwyczajnie w Europie dawniejszej miały...      
W Krakowie zginęło cywilów szesnastu, choć nie wiemy wieluż w tym akuratnie starciu. 8 Pułk Ułanów stracił trzech zabitych oficerów i 10 ułanów... 101 rannych oficerów i żołnierzy!!! 37 zabitych a 83 poranionych koni!!! 
Przy najlepszej chęci tego nie sposób równym bojem nazwać... Wachmistrz by jednak Wachmistrzem nie był, gdyby wątpliwości nie miał... Primo, że w 1923 roku konie w pułku być winne jeszcze w części pryncypalnej frontowe, wojnę bolszewicką i nie takie huki i strzały pamiętające, secundo, że mieśćce akcji całej: ulica Dunajewskiego to obwodnica wkoło Plant biegnąca, więc najmniej z jednej strony pierzei domów nie masz, a przestrzeni nadto sporo, by o odbiciu huku od murów jakiem porażającem mówić... Po mojemu, to najpewniej jeszcze się tu na to złożyły, do czego wojskowi się przyznać nie chcięli, i wyszkolenie świeżych powojennych roczników jakie marne, ale i najpewniej onych zapał niewielki do tego szarżowania, co się niestety przeciw nim samym obróciło i zemściło... Jest i jeszcze okoliczność insza, której nie do końca wyświetlono w późniejszem śledztwie. Oto pospołu ze szwadronami drugiej podejmującemi szarży od strony Rynku ulicą Szewską, komendujący całą tą rzezią jenerał Czikel wypuścił dwóch automobilów mających natarcie ułańskie wspierać, ale że tu ułani byli szybsi, zatem owe pancerki wraz się znalazły ZA UŁANAMI, a mimo to, ognia nie przerwały... Śmiem domniemywać, że niemało z tych ofiar, to owych automobilów zasługa...:((  Pominąwszy moralną, ale i nawet czysto pragmatyczną ocenę poczynań ministra Kiernika, może i ta krew na jedno się choć zdała: oto już do końca II Rzeczypospolitej żaden rząd nie wysłał przeciw robotnikom wojska, najpewniej nauczony tymi smutnymi okolicznościami, a najwięcej tem, że żołnierze niektórzy broń odebrać sobie dali i tem, że samo wojsko największych w tem strat doznało...:(
   By nie kończyć tej noty zanadto minorowo, cokolwiek krotochwilny może pomieszczę obrazek. Otoż (za 11 tomem Wielkiej Księgi Kawalerii Polskiej) ułani 8 Pułku na chwilę przed pławieniem koni w Wiśle w 1930 roku. Pikanterii może i niejakiej dodaje fakt, że te mury u góry szacowne... to klasztor benedyktynów w Tyńcu:)




   Tu zaś to, com jeszcze o 8 poradził był wyszperać Pułku z kinematograficznych archiwalnych zapisów:


Na koniec zaś cześć i chwała tym, co pod sztandarem Szwadronu "Niepołomice" tradycji i barw 8 Pułku strzegą:

_____________________________
* i taka tylko pisownia tej nazwy jest właściwą. Wtrącanie zbyteczne słówka "imienia" jest błędne...
** w bojach tych pułk tak stopniał, że z początkiem lipca 1920 roku do obrony mostu w Łucku stanęło już tylko 55 szabel pod porucznikiem Krzeczunowiczem...:(( Szczęśliwie przed kontrofensywą polską i bitwą komarowską dotarło kilkuset rekrutów z uzupełnień
*** po sowieckiej stronie cała Konarmia Siemiona Budionnego, a ściślej to, co z niej zostało po nieudanych próbach zdobycia Lwowa i Zamościa. Łącznie 20 pułków, a w nich jakie 7-8 tysięcy szabel. Po naszej: 1 Dywizja Jazdy z sześcioma pułkami (1 Pułk Ułanów Krechowieckich, 8 Pułk Ułanów Księcia Józefa Poniatowskiego pod rotmistrzem Krzeczunowiczem, 9 Pułk Ułanów Małopolskich, 12 Pułk Ułanów Podolskich pod rotmistrzem Komorowskim, przyszłym dowódcą AK, 14 Pułk Ułanów Jazłowieckich i 2 Pułk Szwoleżerów Rokitniańskich), łącznie jakie 1 500 szabel składających, jeśli nie liczyć batalionu piechoty szturmowej wybornie dowodzonej też przez nie byle kogo, bo przez kapitana Stanisława Maczka, przyszłego dowódcy pancernych naszych na Zachodzie)

18 marca, 2013

Na Święty Józef Pułku Święto...

  O samem pułku pisał będę jutro może, w dzień święta właściwego, jako czasu nastarczy co więcej, boć kaducznie tegoż towaru ostatnio skąpo...:((  Dziś jeno wiersze dwa:
 Pierwszy, co go krakowskiemu 8 Pułkowi Ułanów Księcia Józefa Poniatowskiego poświęcił był nie byle kto, bo sam Włodzimierz Tetmajer, malarz i poeta nie dość, że własną pamiętny zasługą, to i unieśmiertelniony przez Wyspiańskiego w "Weselu" jako Gospodarz. Ów tych właśnie rymów  ofiarował pułkowi na święto w 1923 roku, od tychże się, przywołanych w tytule, słów właśnie poczyna:
Na święty Józef Pułku Święto
Stańcie polegli między nami
Wspominać przyjaźń zadzierzgniętą
W śmiertelnym boju z Moskalami.
Na święty Józef dzień patrona
Odżywa wspomnień szereg długi
Gdzie bój? Gdzie szarża ta szalona?
Gdzie krwi ułańskiej krasne strugi?
Na święty Józef za kraj miły
W niebo modlitwa bije stara
I otwierają się mogiły
I brzmi komenda: naprzód wiara.
Na święty Józef ze światłości
Bożej właściciel pułku schodzi
Między swoimi siada w gości
Do nich uśmiecha się najsłodziej.
Wszystkich ułanów przyprowadza
Co z nim u Boga siedzą tronu
Baczność! To pułku święta władza.
Raport z każdego zdać szwadronu!
Czy tu porządek dawny wszędy?
Czy żyje polska cnota stara?
Czy nie zapomniał kto komendy:
Polskie ułany! Naprzód wiara!
Wszyscy polegli przyszli zgrają
Między kolegów, co zostali.
I tak się do nich uśmiechają,
I tak się z nimi przywitali.
I tak się z nimi cieszą szczerze,
Radość im lice rozpromienia,
I mówią zdobni w srebrne krzyże
"na przyszłą wojnę dowidzenia".
Kiedy ruszycie do ataku
Drużyna z Wami rusza stara,
Wszyscy staniemy w Naszym znaku,
Żółte ułany!! naprzód wiara!
Polegli z nami żyją zawsze,
Zawsze w ułańskim stoją rzędzie,
Biegliśmy w boje wręcz najkrwawsze,
Posłuszni męstwu j komendzie.
I mówią: ,,Niech się nikt nie żali,
Żeśmy U Boga! nasze blizny
I młode życie my oddali
Jako rycerze dla ojczyzny!
I w Waszej chcemy żyć pamięci
I niech komenda dzwoni stara:
Z ósmego Pułku w niebo wzięci
Wołamy z Wami -,,Naprzód wiara!!"

i drugi, co się z osobistą Tetmajera tragedią wiąże i zarazem przyczyny do pułku sentymentu wyjaśnia... Oto w lipcu 1920 roku, pod Stanisławczykiem na Wołyniu poległ był jeden z synów Onego, porucznik Jan Kazimierz Tetmajer, 8 Pułku Ułanów właśnie oficyjer. Onemuż takiej Ociec* poświęcił elegii:

Już Cię tu nie ma w śmiertelnych gromadzie!
Już u Bożego Ty stanąłeś tronu!
Z Księciem Józefem Ty w ułańskiej radzie
Chwalisz się cudem rycerskiego zgonu!
Bóg Ci na głowę jasną tęczę kładzie
I Ducha blaskiem świecisz z nieba skłonu!
W ósmego pułku złocistych wyłogach,
W dźwięcznych przed Bogiem stanąłeś ostrogach!

Ze szablą w dłoni!... I z tą małą raną,
gdzie kula Twoje przewierciła serce!...
Z twarzyczką dziecka, śmiechem wyzłacaną,
Z Twem zakochaniem w wojnie i żołnierce,
Z duszą jak czysty kryształ, nieskalaną
w brudzie i w ziemskich rzeczy poniewierce,
Z miłością wielką dla Polski Przeświętej,
za którą padłeś, Rycerz nieugięty!...

Kiedy o śmierci Twej w morderczym boju
wiadomość smutną przynieśli ułani,
oboje z matką szliśmy do pokoju,
gdzie nas żegnałeś... I łkaniem targani
zdało się, tego nie zniesiemy znoju...
Siostry, jak stadko zrozpaczonych łani,
spokojna w bólu otoczyły matkę,
zbiegłszy się cicho w płaczącą gromadkę!...

A ja, - ja stary... przebaczysz mi Synu!...
Ja nie umiałem opanować siebie!...
Choć twarz spokojną chowałem dla gminu,
Łkałem na moich nadziei pogrzebie...
I do żadnego już niezdolny czynu,
wierzyć nie mogłem, żeś Ty już tam - w niebie!...
I że Cię więcej, ukochany Synku!...
nie ujrzę w żółtych ułanów ordynku!...

Bolesna cisza dom zaległa stary,
Do tego domu już nie wrócisz więcej...
Chyba z pradziadów ułańskiemi mary
przyjdziesz w rocznicę tych krwawych miesięcy,
gdy, w ukraińskie zabłąkane jary,
na śmierć patrzałeś młodzieńców tysięcy,
na mękę rodzin, na krew i pożogę,
Krzyżową Polski przebiegając drogę!...

Lecz nie!... Ty żyjesz!... Tak nam coś szeptało,
gdy płaczu kurcze chwytały za szyję,
Tam, - w Ukrainie leży Twoje Ciało,
lecz Tyś tu, z nami! I Twój Duch tu żyje!
Choć coś strasznego się tu z nami stało,
niech tego oczy nie widzą niczyje!...
Bo wciąż koło mnie dzwonisz ostrogami,
Wróciłeś z boju, jesteś między nami...

Z wieścią o śmierci wstąpił do komnaty
Anioł, co rzeczy opowiadał cudne:
że, jako rycerz poległeś skrzydlaty,
że Cię minęły do zniesienia trudne
męki konania... Weselem bogaty
nie wiedząc, wszedłeś między mary złudne,
I... że całuje Polska Twoją bliznę,
bo jako rycerz padłeś za Ojczyznę,

I uciszyły się powoli płacze,
A duma w piersi rodziła się rzewna.
I uwierzyłem, że znów Cię zobaczę.
I moja przyszłość stała mi się pewna.
Bo kiedy życie skończy się tułacze
jakaś mnie droga prosta, modlitewna,
jasna do tego zaprowadzi progu,
gdzie Ty ułańską pełnisz służbę Bogu.

I ten dzień taki stał się uroczysty,
jakoby wielkie Zmartwychwstania Święto!
Bo widzę Ciebie, jak Anioł srebrzysty,
prowadzisz dalej pracę rozpoczętą...
Jak miecz Twój błyska słońcem promienisty,
gdy Pułk Twój hordę rozgramia przeklętą,
wiedziesz ułanów wśród ognia i krzyku,
boś nie opuścił ułańskiego szyku!

A tylko do mnie, prosto z boju wrzawy
przyszedłeś nocą, w Twym mundurku szarym,
i uśmiechnięty pytałeś ciekawy,
czy serca jeszcze nie pękły nam starym?
Dałeś mi rękę! Ściskałem ją łzawy...
i widzę Ciebie nie snem ni oparem,
ale ułanem Cię widzę, jak żywym,
i uśmiechniętym!...i jakby szczęśliwym!...

I nie wiem - w mojej strasznej poniewierze -
płakać, czy śmiać się do Ciebie - ułana?
Dumnym, że dałem Cię Polsce w ofierze,
choć dusza we mnie leży połamana.
Choć - że Cię ujrzę, niezachwianie wierzę,
bo sam zawołasz mnie rychło przed Pana!...
Szczęście - i razem taki ból okrutny...
Synu! O jakżem po Twej stracie smutny!...

15 marca, 2013

O związkach stróżów z kulturą...


   Ktoby się podtekstów jakowych doszukiwać silił, że to o stróżów prawa, luboż moralności mi idzie, niechaj trudu poniecha, bo rzecz o stróżach najzwyklejszych, dziś dozorcami zwanemi, regijonalnie takoż cieciami... Rzecz też o zamierzchłych tych czasach, gdy może i częścią zasadnie mieszkańców Kraka grodu centusiami zwano, z czego dziś już nijakiej nie masz zasadności, a czasem szkoda, bo iżby w czas stadionowych szaleństw włodarze grodu mięli jakiego w kieszeni węża, to byśmy dziś jako gród takowych perturbacyj nie cierpieli... Insza, że jakem u przyjaciół wielkopolan gościł (nawiasem wielce serdecznych i gościnnych:), tom się tam czuł nieledwie jak utracjusz jaki, a co mię rzekł jeszczeć rodowity Poznaniak, że owi to jeszczeć całkiem przeciętni, aliści w Lesznie, to ho, ho ... bo tam to ponoć ci pomieszkują, co ich z Poznania ongi wygnano za skąpstwo...:) 
  Ale ad rem:  z końcem wieku XIX jako zjechała do Krakowa artystka scenowa pewna wybitna, wielomaż tournee wsławiona, a wszędy przez publiczność rozpieszczana (osobliwie przez jej męską część:)) kilkoma najmniej wieczoru każdego koszami kwiatów na scenę wnoszonemi, takoż owacyjami na stojąco i wielkiej admiracyi wyrazami powszechnemi... Nieszczęśnej ani przez chwilę nie postało zapewne w główce nadobnej, że i tem razem by tak miało nie być...
  Oznaki pirwsze niepokojące impresario artystki dojrzał już po ostatniem antrakcie, gdzie nader licznych person płci obojga z szatniej palta i futra odbierać poczęło... Biedakowi, co się w tem jakiej demonstracyjej jawnej doszukiwał, dyrektor teatrum spokojność zalecił, upewniając go, że nikt wychodzić nie myśli. W rzeczy samej towarzystwo całe, takoż na parterze jako i po lożach akt ostatni przesiedziało, palta na ramiona narzuciwszy, lubo na kolanach dzierżąc. Impresario znowuż indagował dyrektora dla jakiej to przyczyny się dzieje, boć teatr nie Sybir przecie. Dyrektor wił się i wykręcał, takteż obadwa końca szczęśliwie dobrnęli, jeno że kosze kwiatów jakoś nadto chyżo na scenę wniesiono, publiczność chwilkę jeno poklaskała, o bisach i wywoływaniach nawet i nie myszląc, takoż o jakowych przydługich owacyjach, przeciwnie wszytcy nader chyżo się ku drzwiom kwapili, i nawet i minut kilku nie trwało, jako teatr opustoszał...
   Impresario zrozpaczony, tegoż świadom, że teraz dni kilka gwiazdy swej pocieszać mu przyjdzie, że cależ nikt jej w zapomnienie już nie odsyła, ani afrontu nijakiego czynić nie zamierzał, nareście by artystka w gniewie i histeryi kontraktu na dalsze występy nie zerwała, wymógł przecie wreszcie, by mu dyrektor objawił przyczynę zjawiska niepojętego. Zdumionemu dyrektor tedy wytłomaczył, że rzecz w tem, że świżo co urzędowej taksy na bram odmykanie podczas szpery* przez stróżów na 20 halerzy podniesiono, tedy zapobiegliwi mieszczanie, by się na nadmierne ekspensa nie narażać, czym rychlej do domostw swoich się wybierali.
   Przybysz osłupiał, za czym kapkę złośliwie był dyrektorowi doradził, by...skoroż dla takiej publiczności mu grać przyszło, przeniósł spektakli początek na pory wcześniejsze. Dyrektor, szyderstwa cależ nie postrzegając, ze wzruszeniem gościa za koncept jenijalny był uścisnął i od tej pory poczęto przedstawień poczynać o 19-tej, najpóźniej kwadrans jaki po, co i do naszych czasów przetrwało, największej radości i profitu gastronomikom i restauratorom dostarczając, boć przecie teraz cosi i po teatrze czynić trza było... a nie jak kołton jaki do dom bieżyć i pod pierzynę się chować...
________________________
* szpera - pora nocna (od 22-iej do 5-tej, a w zimie do 6-tej godziny) podczas której stróżom oblig był bram kamienic zawierać. Za otwarcie po 22 najsamprzód sie płaciło jeno 5 halerzy, ale że to mało ktoremu stróżowi się za tak marne grosze chciało trudu zadawać i z łożnicy zwlekać, nieraz i pół kamienicy świadkami było targów przez okienko czynionych:)

11 marca, 2013

Jak subtelnie epatować chamstwem - poradnik

  Bywają cyrkumstancyje niechciane, gdzie nas usilnie na jakie proszą przyjęcie, gdzie dla przyczyn jakichbądź najochotniej byśmy się tegoż zaszczytu wymówili, a że to niepolitycznie i nie uchodzi, tedy rok w rok chodzim w gości do ludzi niechcianych, zębów ścisnąwszy i wmawiając wszystkim (siebie nie wyłączając), że bawimy się wybornie...
  Ano i tym, co wiedzą o czem mówię, tegoż dedykuję poradnika, gdzie by się jeno doń zastosować, starczy wieczoru przecierpieć jednego, by mieć tej niezbitej in futuram pewności, że nas już nie zaproszą więcej i kwestyja rozwiąże się samą.
  By tegoż dokazać, dwóch nam trza zasad dzierżyć się najpryncypalniejszych... Primo, jak w tytule, rzecz główna, by się tej cieniuśkiej granicy chamstwo subtelne od ordynaryjnego oddzielającej trzymać pilnie. Nie sztuka to bowiem pójść, gospodarzowi obić gęby, panią domu zmolestować, a komu z gości  paluchy od tłuszczu ociekające o krawat wytrzeć... Przecie nie o to nam idzie, by imię nasze ze zgrozą wymawiano od Odry po Bug, a może i dalej! Nam trza zgoła chirurgicznej precyzji, by się śród tych person kilku już pojawiać nie musieć, a nie by sława nasza nas nie poprzedzała jako dyplomatów sowieckich, jednemu z których Słonimski ongi na pytanie dyskretne gdzie też ów by mógł pęcherzowi ulżyć, odparł z rozbrajającym uśmiechem: "Pan? Wszędzie..."
   Zasada wtóra to konsekwencyja żelazna... Subtelność nasza bowiem (która niektórym się może zdaje i z chamstwem nie do pogodzenia) sprawi, że część i działań naszych zgoła przejść może i niezauważoną, osobliwie jeśli gospodarstwo i goście sami dowcipu grubego... By zatem już nadto długo się nad tem nie rozwodzić, do meritum przejdziem, a że najłacniej rzecz przedłożyć exempla stosowne wystawiając, to też i przykładami siać gęsto będziem...
   Pomnieć upraszam, że wrażenie uczynione najpierwsze, najdłużej in memoriam się ostaje, tedy entrée nasze dopracować należy w najostatniejszych szczegółach. Ważna rzecz okazyja, dla której nas proszą... Najpewniej to jakie imieniny, luboż co koło tego, tedy spodziewają się po nas prezentu... Ha! I tuśmy ich czekali!:)) Najlepszego effectu zyszczem pięknie opakowując ów kryształ, książkę luboż bibelot jaki inszy, cośmy go przed rokiem od gospodarzy właśnie sami dostali... Jeśli to niemożebnem, bośmy dostali jakiej flaszy i dawno ją sami osuszyli, szukamy czegoś możliwie najmniej praktycznego i do niczego niezdatnego, koniecznie przy tem rozmiarów możliwie największych, by się tego żadną nie udało miarą gdzie po pawlaczach pochować... Nieocenione tu zwykle są wszelkie rzeźby afrykańskie, maski polinezyjskie, et caetera, et caetera... Aliści własnego mieć przy tem rozumu i wymiarkowania własnego, bo jeśli to za okazyją domu nowego postawienia przyjęcie, w którem pół scian jeszczeć gołych i gospodarstwo przemyśliwa właśnie, cóż tam zawiesić, to prezent nasz nieoczekiwanie okazać się może wielce pożądanem i serdecznie przyjętem, a przecie nie o to nam idzie...
   Przepomniałżem jeszcze rzec o zasadzie trzeciej, jeśliśmy proszeni pospołu z naszą lepszą połową... Współdziałanie! Ot, co! Nieraz już bywało, że chorągwie dwie jeno, byle doborowe i pospołu działające wielekroć przeważającego gromiły przeciwnika... Tak tedy, gdy my panu domu depczem po lakierkach i nagniotkach w przejściu wąskiem, Pani_Naszego_Serca nie całuje, jako to u niewiast zwyczajnie, powietrza koło uszu gospodyni, jeno pieczołowicie i ze starannością niezwyczajną niszczy onej tak pięknie dopracowany makijaż... Są też i kwestie, które wielekroć lepiej w niewieścich wybrzmią ustach, weźmyż na to takie "Prześliczna sukienka, kochana! Ale Ci znacznie lepiej w niebieskim..." albo taka nibyż mimochodem rzucona uwaga, że czerń wyszczupla, gdy pani domu akurat w pastelach... Jeśli przeciwnie, to nie od rzeczy zapytać, czy może nie w porę to przyjęcie, bo pewnie jaka żałoba w domu...
  Panu domu miażdżymy dłoń niczem w imadle pokrzykując przy tem komplimenta, że oto nareście mężczyzna prawdziwy, co wie jak się po męsku dłoń ściska, a nie jaką zdechłą rybę podaje... Będą z nas chcieli brać okrycia zwierzchnie, by ich gdzie odwiesić. Żadną miarą tej grzeczności nie przyjmujem, najlepiej pod pozorem konfuzyi niejakiej, że powiesić nie ma za co, bo się właśnie urwało. Wieszając zaś sami, czynimy to najmniej po trzykroć i najlepiej tak, by paltocików kilku jeszcze przy tem zrucić... Koniecznie pocertolić się trzeba, że obuwia zdjąć chcemy, choć wszyscy wkoło ani o tem pomyśleli. Najlepiej pod pozorem, że nasze obuwie paskudne ślady z czarnej gumy zostawia... Tu z punktu dwie pieczenie na jednem pieczem ogniu, bo osiągamy konfuzyję powszechną i niejeden się jeszcze frasować będzie, że może on też powinien...po wtóre zaś niechybnie jakibądź kto gdzie na wyszykowanych podłogach ślad zostawi, na nasze to pójdzie konto. Nie przesadzać z tem jednak, byśmy przypadkiem nie przywiedli gospodarza k'temu, że iście się zgodzi i nam w rzeczy samej boso paradować wypadnie...
   Zwykle nas też z punktu dopytują, cóż pić będziem. Czegokolwiek by nie łaknęła dusza nasza, arbaty prosimy, zaczym gdy przyniosą, przyglądamy się jej chwilę krytycznie i mówimy: "A nie... to ja jednak kawę poproszę!".  Mina przy tem rzecz arcyważna, bo tu o subtelności prawim... To nie ma być kot na chwilę przed zwróceniem myszy, co nadto długo na słońcu leżała, a ów ją pożarł w porywie jakiem... Bynajmniej... Odraza lekko jeno zaznaczona do wywaru podanego ma uzmysłowić podającemu (-ącej), że nasze definicje herbaty są rozbieżne jak boki kąta prostego co najmniej... Kawę przyjmujemy z rezygnacją i godnością jakiego markiza na gilotynę wiedzionego, upijamy łyk, nieudolnie staramy się ukryć grymas i odstawiamy filiżankę na pierwszy lepszy mebel, by o niej natychmiast zapomnieć na resztę wieczoru... Trudno, chamstwo subtelne wymaga wyrzeczeń...
   Jemy niedużo, starając się jednak zaangażować w to dzieło osób możliwie najwięcej... A to o sól poprosimy, a to o pieprz... Siadać przy tem rozważnie, bo jak prosić będziem o co, co pod nosem stoi, durnia z siebie jeno uczynim... Prosić też nie lada kiedy, jeno w dwóch cyrkumstancyjach najwięcej... Ano, jako nam gospodyni jakiej potrawy nakłada nowej, to probujem z ostrożna i naówczas z punktu prosim o to, czy tamto, jawnie pokazując, że to dopiero przysmaczone przełknąć da się... Przy tem chwalimy, a i owszem, jak najwięcej... Effecta tegoż najlepsze, gdy sałatka na milę zdradza, że kupna, a nie domowa... Wtedy chwalimy najwięcej...
   Okoliczność o sól proszenia wtóra, to taka, gdy jaki towarzystwo bawiący dykteryjkę wyborną opowiada i już, już ma przejść do puenty, to na toż wtedy chwila najlepsza. Z facecyj cudzych nie śmiejemy się pod pozorem żadnym, co niektórym polecam ćwiczyć doma przódzi, bo znam, że to czasem nadludzkiego wymaga wysiłku. Sami dykteryjkami sadzimy gęsto, pieczołowicie ich sobie uszykowawszy przódzi... Bywają talenty samorodne, jako jegomość Strasburger, co każdej zniszczą opowieści, że jednak tu improwizacyje nadto azardowne, tedy ćwiczym przódzi na kolegach, gdzie której i jak spsować najlepiej... W najostateczniejszej desperacyi sięgamy po dowcipy z brodą za kolana, co to ich już i dziadkowie tu przytomnych słyszeć musieli w młodości...
  Co rzec jeno pragniem, dzwonimy sztućcem o kieliszek przódzi, przymuszając wszytkich do uciszenia się, jakobyśmy mieli co oświadczyć nader ważkiego... Przy alkoholach się wymawiamy kluczyki od automobilu ukazując i perorując z katonową surowością o zgubności trunków dla kierującego każdego. Jak jakie zadrżą w dłoniach kieliszki, znak niechybny żeśmy ugodzili celnie... Dajemy się namówić na jeden jedyny wina kieliszek... Tak, wiem... wiem... mówiłem, że tu wyrzeczeń potrzeba, ale skorom JA to znieść umiał, to i wy poradzicie!
   Upijamy łyk nieduży i tu trzeba aktorstwa próby najprzedniejszej, by wszyscy wkoło struchleli, będąc przekonanemi, że oto walczymy okrutnie, by tego nie wypluć natychmiast... Przełykamy na koniec, oddychamy ciężko i postępujemy z kieliszkiem analogicznie jak z kawą... W najostateczniejszem cierpieniu udział przyjmujemy w toastach kolejnych, wargi jeno mocząc i czem prędzej je ocierając serwetą...
   Dzieciaczki, jeśli są jakie, głaskamy koniecznie! Może nam się przecie nie udać od się gospodarzy odstrychnąć, aliści na dzieci zawsze liczyć możem... Byle nie przesadzić, bo owe przecie niczemu niewinne, a przecie nie chcemy mieć na sumieniu traumy jakiej onych pacholątek... Starczy, jako pani domu nie nadto urodziwa, rzec, że córka to wykapana mama, luboż że z ojca żywcem skóra zdjęta, jeśli ów fizjognomią swoją straszyć może nocą na cmentarzu... Jeśli owi przeciętni, luboż i nie daj Boże, urodziwi, zastanawiamy się z połowicą własną szeptem typu scenicznego: "A po kimż to małe szkaradzieństwo takie brzydkie?"
   Toaleta... Jeśli w domu jedna jedyna, nieocenionych nam daje możliwości, aliści by to siebie nie skatować czasu marnowaniem jakiego kieszonkowego Conan Doyle'a doradzam, lubo co tam kto czytać nawykniony... Jako już po szeptach pode drzwiami się upewnim, że kolejka najmniej cztero-pięcioosobowa... wychodzim, bo przecie nie o to idzie, by owi w desperacyi piaskownic szukać poczęli, czy jakich krzaków w ogrodzie... Wychodząc, pierwszego z kolejki napominamy szeptem scenicznem, by rąk potem umył arcyskrupulatnie... Dobrze to tonem uczynić takim, by wszyscy wymiarkowali, że są po temu jakie arcyszczególne przyczyny...  Jeśli to komu się nadto widzi, starczy że rzuci mimochodem, że przeprasza, że tak długo mitrężył, ale COŚ mu musiało zaszkodzić...
  Wszytko to na nic, jeśli wygódek w domu więcej, ale i na to jest rada... Po jakich kilku minutach pobytu, uchylamy drzwi jeno, by głowę wystawić i wołamy do pani domu, możebnie najgłośniej, pytając gdzież też mamy papieru szukać... Nie ma co czekać, aż pani sinieć i czerwienieć przestanie, bo się możem nie doczekać... Starczy, że oddech złapie i usta otworzy, by tam co zacząć, że był przecie... Nie dopuszczając do słowa wołamy, że już wszystko w porządku, pokulał się niecnota za muszlę i właśnieśmy go znaleźli.
   Tuszę, że po exemplach przedłożonych, Lectorowie Mili pojęli wybornie w czem rzecz i nad miarę nie przesadzą. Miarą jednak tego czyśmy sukcesu odnieśli będzie w roku następnem z życzeniami dzwonić tak najmniej tydzień przed spodziewanem zwykle zaproszeniem... Jakoż usłyszym żalu pełny głos, że ubolewają wielce, ale tegoż roku dla przyczyn jakich (wyjazd niespodziany, zdrowotne jakie turbacyje, ciotunia niespodziana z Ameryki zjeżdża... - niepotrzebne skreślić) się tego roku przyjęcie nie odbędzie, możem Imci Marcinkiewicza wzorem sobie "Yes!, yes!, yes!" pokrzyczeć... Jeśli nas jednak zaproszą, znak żeśmy na twardzieli prawdziwych i desperatów trafili, tedy na nic tu subtelności dalsze... No i zawżdy nam jeszcze ostaje wyjście awaryjne, jako to wyjazd nagły a niespodziany, zdrowotne jakie turbacyje, ciotunia nieoczekiwana z Ameryki zjeżdżająca... - niepotrzebne skreślić...:)
   

08 marca, 2013

O tem, na cóż jest nam płeć piękna potrzebną...


 "Pytanie to, w tytule postawione tak śmiało, choćby z największym bólem rozwiązać by należało..." jak stwierdził ongi Mistrz Ildefons:)
   Co do mnie to przez lat dziesiątki zdało mi się, że z grubsza wiem, dopokąd lektura spominków Stanisława hr.Wodzickiego sub titulo " Z ułanami cesarza Maksymiljana w Meksyku" nowego prospektu w tem względzie mi nie uczyniła...
   Tym, co się na muzę Klio sempiterną obracali, przypomnę, że idzie o dość mało pochlebne dla Austriaków spomnienie epizodu, jako to za podszeptem Napoleona III potęgi europejskie umyśliły na tronie meksykańskiem osadzić władcę, któren miał kres położyć niekończącym się przewrotom, rewolucyom i anarchii, kraj ów szarpiącej. Anno Domini 1864 habsburski Erzherzog Maximilian Ferdynand ostał się cesarzem Meksyku Maksymilianem I. Trzy następne lata swego panowania zawdzięczał w najgłówniejszej mierze tem, że go Austryja i Francyja wojskiem przeciw Juarezowi zbontowanemu spierały. Jakoż Franzuzy umyśliły się z onej awantury wykręcić, los Maksymiliana był przesądzony, ale o tem inszą porą nam prawić... tutaj starczy powiedzieć, że wojna ta była nader okrutną, a cesarscy żołnierze (pomiędzy któremi i służył nasz hrabia)  wrychle tak mile byli tam widzianemi, jako o u nas Wehrmacht...
  I tu dopuśćmyż wreszcie do głosu Imci hrabiego Wodzickiego:
  "Co się zaś tyczy towarzystwa, szczególnie kobiecego, nie mieliśmy żadnego, gdyż wszystkie domy prywatne były przed nami szczelnie zamknięte. jeżeli kiedy proszono nas na bale, to było więcej z obawy przed rządem, jak z przychylności dla nas. Takie były uczucia całej ludności. Co zaś do arystokracji, to ta nie istnieje, bo tak nazwana składa się przeważnie z bogatych kupców. Brak towarzystwa kobiecego miał wpływ deprymujący na nasze stosunki towarzyskie, gdyż żadnemi względami niehamowane uczucia i wyrażenia  doprowadzały do gburowatości, wskutek której i nasze stosunki osobiste się zaostrzały".

  Quod erat demonstrandum...:))

06 marca, 2013

O niekonwencjonalnych funkcjach naczyń nocnych...


     Pomną, jak mniemam, Lectorowie, scenę z "Ogniem i mieczem" gdzie kozactwo dobytku regimentarzów naszych pod Piławcami zdobywszy, kontentuje się naczyniem takiem, za puchar jaki zacny Xięcia Zasławskiego uważając...? 
   Owoż nie jedyne to cyrkumstancyje, gdzie się owe utensylia prawdziwie poważnej doczekały roli, w tem i niejakiego nawet elementu bojów, jeśli nie o niepodległość, to choć o dumę narodową...:) Powszechnie bowiem w Galicyjej po 1848 roku naczynia takie hammersztajnami zwano, dla uczczenia pamięci tegoż jenerała, co to Lwowa w czas rewolucyjny bombardowaniem z harmat spacyfikował...
 Dwieście z górą lat po kozach urynał Xięcia Zasławskiego niekonwencjonalnie użytkujących, pani kasztelanowa Katarzyna z Potockich Kossakowska austryjackiemu poborcy podatkowemu, któren egzekucyją chciał czynić w poczet podatków niepłaconych, jako pirwszą cenność rodową wręczyła srebrnego takiego naczynia (podług niektórych żródeł nawet i wraz z zawartością:) i precz mu z tem uchodzić kazała.
  Jakoż w Wolnem Mieście Krakowie* rezydenta rosyjskiego dogląd nad Radą mającego, mus był w towarzystwie przyjmować, JWP Marianna Badeniowa (de domo Wawrzecka) na stół masło podać kazała "w naczyniu do złudzenia przypominającym urynał"
  We Lwowie nocnik stał się bohaterem inszego i jeszcze skandalu, gdy ubrano go na głowę spomnikowanego namiestnika, wielgiego lojalistę habsburskiego, Imci Hrabiego Agenora Gołuchowskiego...
____________________
* ano było ci takie...aleć jeno do 1846 roku:((((

03 marca, 2013

Rekomendujęć...

Rozważań, nie tyle może Rzeczypospolitej naprawie, co przynajmniej onej finansów, za niekonwencjonalnem konceptem Vulpiana Jegomości pro publico pod rozwagę przedkładam:
http://vdn.blog.onet.pl/2013/02/28/o-mozliwosciach-potencjalnych/

zasię Babci Jadzi wyjątkiem nie kulinaria, a notkę o powiedzonkach sarmackich, z których częstokroć i owi przydomki swe brali:
http://jaga-babciaradzico.blogspot.com/2013/03/osobiste-przysowia-mocium-panie.html

01 marca, 2013

Jeszczeć o pojedynkach i Wieniawie...II

  Jakem o idolu mem, Bolesławie Wieniawie-Długoszowskim, był pisał biograficznego cyklu (I, II, III, IV, V, VI ), czy gdziem poemy Jegoż cytował, czy elegiją na zgon pisał tragiczny, niemal żem tam nie dotknął pojedynków themy*, czego teraz zrozumieć probując, prawdziwie nie wiem, zalim podświadomie chciał sobie jeszcze na przyszłość do suplementów pozostawić czego, czyli też - co chyba więcej możliwe - żem miał jakiego żalu podskórnego o to... Trudne to i do wyłożenia może, więcej jeszczeć do pomiarkowania, bom przecie Go miłować winien z dobrodziejstwem inwentarza, przy tem ów właśnie pojedynkowy rys jak najbardziej doń przecie pasuje, takoż do image'u przezeń kreowanego, jako i do prawdziwie głęboko kultywowanego pojęcia honoru, jako wartości niemal nad wszystkiem nadrzędnej. I nie drwię tu, bo nie ma z czego, wziąwszy, że owo go na koniec na ten taras nowojorski zawiodło, z którego w dół samobójczo skoczył.
   Głos raczej powszechny Go w tych pojedynkowych zapałach więcej i może gloryfikować jest gotów: Wieniawa "nie tylko sam bił się wielokrotnie; ale pełnił wszelkie możliwe funkcje przy pojedynkach innych, dziesiątki razy sekundował, prowadził walki, a już stale udostępniał pojedynkowiczom ulubione miejsce spotkań stołecznych, krytą ujeżdżalnię 1 Pułku Szwoleżerów. Wiedziała o tym cała Warszawa, nikt jednak nie słyszał, by Wieniawa został kiedykolwiek pociągnięty do odpowiedzialności karnej za tak jawne, sprzeczne z prawem działanie."** Trudnoż tu nie wychwycić u autora nutki swoistego podziwu, powszechnego niemal wszystkim, co o Niem piszą. Gdzież tu zatem na jaki żal, choćby i skrywany, i mimowolny, miejsce?
  Ano bom Go miał za człeka dość roztropnego, by, mimo wszystko, pojmować, że to już łąbędzie śpiewy i anachroniczność sroga, co niechby sobie może i była lat jeszcze wiele, gdybyż nie to, że nieraz za fałszywie pojętem honorem niejeden przychodził dramat, gdy człek w pełni sił jeszcze wczoraj, dzisiaj kaleką zostawał, czy gorzej jeszczeć: żywota postradał... Że on, który znał przecie ceny, cośmy jej za wolność zapłacili, a więcej jeszczeć przez ten autorytet, co go miał u wszytkich, winien może jako tych spraw ukrócać, moderować, zapały tępić, byśmy darmo, w bratobójczych starciach tej kadry z takiem trudem wychowanej i wyszkolonej,  nie tracili bez pożytku i głupio... Ano i takiegom miał doń skrywanego, bo skrywanego, przecie żalu cichego, że się ponad ową tradycję nie okazał... Do czasu...:)
   I taż jest bowiem, bodaj czy nie najprzyjemniejsza, w historyka robocie chwila, gdy faktów i cyrkumstancyj poznawszy nowych, z czystem przecie sumieniem, boć nie dla kariery, mamony, próżnej sławy, a dla prawdy umiłowania, dawniejszych swych poglądów zmienia i zwrócić honor niebacznie obwinionemu jest obligowanem...:) Wystawmyż zatem owe cyrkumstancyje nowe, a drzewiej mi nieznane...
   Pisałżem w nocie o pojedynkach poprzedniej, że w każdem pułku na okoliczność taką trzymano pary pojedynkowych pistoletów, czasem wielce oprawnie prezentowanych w kasynie, czasem cichcem trzymanych w szufladzie u kogo zaufanego. Ano i nie do końca to prawda, bo w 1 Pułku Szwoleżerów, którem właśnie Wieniawa lat niemało dowodził, ich nie było... I, zda się, nie w tem jednem pułku stołecznego garnizonu, a najmniej w kilku, jeśli nie we wszystkich. Pamiętnikarz bowiem, któremu rewizyją poglądów zawdzięczam, podporucznik tamtocześny*** Zygmunt Sokołowski, który z artylerzysty został lotnikiem, służył w 1 Pułku Lotnictwa Myśliwskiego i jak z memuarów**** jego wynika, i tam także takich pistoletów nie miano. W garnizonie stołecznem bowiem byłoż przyjętem udawać się po nie do Spółki Myśliwskiej, gdzie jedną przechowywano parę i jej wypożyczano za kaucją, nawiasem niebagatelną, bo 75 złotych liczącą. Porucznik Sokołowski tak swój opisuje pojedynek:
  "Pojedynek jak pojedynek. Jeden odbywa się krwawo, drugi bezkrwawo. Nasz był ten drugi. Pierwszy strzał oddał mój przeciwnik celując w moją głowę. Padł strzał, a mnie nic się nie stało. Wtedy ja wycelowałem w jego pierś, by mieć większe prawdopodobieństwo trafienia. Padł strzał i... znowu nic! Ponieważ warunki były tylko do pierwszego strzału zostaliśmy wezwani do pojednania. Wtedy posunął się w moją stronę mój przeciwnik i ja również zacząłem iść w jego kierunku. Po dojściu do siebie wyciągnął dłoń do mnie, ja podałem mu swoją bez słowa i wróciliśmy do swoich powozów i w bardziej już radosnym nastroju wróciłem do pułku".
   I gdzie tu Wieniawa? Cierpliwości...:)
    "Oddając pistolety [w siedzibie Spółki Myśliwskiej - Wachm.] zapytał mnie obsługujący starszy pan, jak wypadł pojedynek i które pistolety były w użyciu, "czy te" dodał [...] Odpowiedziałem, że właśnie te, na co on z kolei: "no to nic dziwnego, że bezkrwawo", chociaż mu tego nie powiedziałem. "To są pistolety Wieniawy i on ma je stale w użyciu, gdy potrzeba". Przypomniałem sobie w tej chwili, że gdy mój przeciwnik wypalił posypały się gałązki z drzewa za mną, było to bowiem na polanie w lesie..."
   Ano i to wszystko... Przypomnę, że po zdaniu dowództwa szwoleżerów, Wieniawa przez lat kolejnych kilka był komendantem właśnie warszawskiego garnizonu. I jak złożyć to do kupy z ową sławą pojedynkowego guru, dzięki której chyba bez przesady orzec możem , że działalnością swoją ogarnął cały pojedynkowy światek warszawski i dodać konkluzyje po lekturze wspomnień Sokołowskiego się cisnące, rzecz staje się jasną... Najpewniej to Wieniawy czynność cicha, że w Warszawie te pistolety łatwo dostępne nie były. Zapewne też i na to Onegoż całe staranie, by zmonopolizowawszy tego pojedynkowego światka, cichcem znów zadbać i o to, by do minimum zredukować ofiary zbyteczne, nikogo przy tem na adrenalinie i emocjach głęboko przecie przeżywanych, nie szkodując...:) Zwracam honor, Mości Generale!:)
_____________________________________________________
* jenom w jednej z części wzmiankował, że był sekundantem Słonimskiego w onegoż słynnym pojedynku z malarzem Mieczysławem Szczuką... 
** J.Rawicz "Do pierwszej krwi" Warszawa 1974 s.33
*** Wojnę odbył w lotnictwie bombowym, m.in. w słynnym 304 Dywizjonie Bombowym Ziemi Śląskiej. Po wojnie wrócił do kraju na zgubę swoją, bo choć początkiem mu dozwolono pracować, m.in. wykładać taktykę lotniczą w Akademii Sztabu Generalnego, to aresztowany w maju 1952 roku, został skazany na śmierć jako "wróg Polski Ludowej" i stracony w więzieniu mokotowskim w sierpniu 1953 roku.
**** Z.Sokołowski "Moje święta pułkowe" w "Przegląd Kawalerii i Broni Panc." Londyn 1986 T.XVI, nr 121, s.353 i nast.