19 października, 2012

O klipie i inszych uciechach ślunskich bajtli...:)


  Wicie, co to je klipa? Ni? Ano to taka gra beła, co se ku tymu było trza dwa drewka przirychtować. Jedyn, do obu śpiców łoszczony, na jakie 20 centemetrów, to była klipa (nojlypsza z dymbowego drzewa) wtóry, co go kobyrem abo klocem zwali, długi na jakie osimdziesiąt. Klipy sie nad jakiem rowkiem stowiało, a szło ło to, coby kobyra pod klipe podsadzić, podbić do góry i piznąć klipy kobyrem, by leciała jak najdali. Czem dali, tym lepi...:) Ino coby to mieć zaliczone, trzeba boło nojprzód pedzieć na wiele kroków sie klipa ciśnie. Czasem sie robieło co dla łodmiany i inksi mogli klipe w locie chytoć ( a to strach boło robić, coby paluchów nie przetronciła). Jak kery chycił, to mierzyli krokami kaj jom chycił i cołki lot na unego zaliczano. Ugadywali sie, że grajom, dejmy na to, do 500 i kery pierszy temu doszedł, wygrywoł. Przy ty grze trzeba było dawać pozór, bo czasem i jaka szyba poleciała, a byli i take karlusy, co jak piźli, to klipa leciała bez dwa place i londowała u kogosik w kuchni na stole abo w gorkach.:))
  Fajnisto zabawa beła, jako sie łod szmaciorza* pomieniało jaki stary łojcowy ancug na bąkorza.:)) Coby sie taki bąkorz fajnie kryncił, trza beło mieć bacik, kerym sie go łozganiało, a do bacika nojlepsze beły sznorki łod szczewików. Niyroz w domu było wielge larmo, bo bajtle wyciongali łojcom sznorki zy szczewików, a potym w niedziela łojciec chcieli do kościoła sie łobuć w fajne szczewiki, a tukej niy boło czem zwionzać.
  Kupa uciechy beło z zabawy w indianerów:)) Łuki sie robiyło z drotów łod starego paryzola, szczały z filipusów** i łostrego gwoździa drotem prziwionzanego. Szczylało sie i do tarczy, co sie jom kredom maluwało na drzwiach łod chlywika, a do ty tarczy szło i ciepać lotkami, co sie ich robieło ze starego sztyla łod łopaty, kerego sie na konski cięło i do tych konsków prziprawiało łostry gwóźdź, a z drugiej strony dwa piora łod gynsi. Do staryj rolki łod nici prziwionzywało sie tyż guma z galot i szło szczylać z tego szczołami, abo szpyndlikami***. Kożdy synek musioł mieć szlojder****, z kerego sie szczylało belo kaj, do flaszek, puszek, czasem i do szybów:)), abo na ptoki.
  Wszyndzie sie grało w guziki, co ich różniście nazywano. We Chorzowie godali na to usioki, we Świętochłowicach pinki, a w Siemianowicach duble, a gdzie indzi knefle... Jak zwał, tak zwał: szło o metalowe, wypukłe guziki, kerymi sie dawne mantle abo mundury zapinało. Do dziś mocie takie w górniczym paradnym ancugu... Łoj, beło i z tego nieraz larmo, a mało który bajtel nie dostoł smarów łod łojca paskiem po rzyci, jak unemu z ancuga knefli powypruwoł. W samem graniu ło to szło, coby tak ciepnąć kneflem ło mur abo drzwi, coby upod kole cudzego. Czem bliży, tym lepi...
   Nowe knefle, kere niy boły jeszcze połobijane, boły nojwiyncy warte. Te już łobite łod tego pinkanio nazywały sie klebzdy i boły najmyni warte. Mosiynżne knefle, co sie je "heliosami" zwało, były wiyncy warte jak żółte, blaszane "kanarki". Kożdy synek mioł wypchane kabze. Kery mioł najwiynksze buły przi kabzach, to boł najlepszy gracz.:))
  A co to swarzynio beło przy mierzyniu!!! Jako knefel upod na szpana***** szło za taki rzut wygrać jedyn nowy knefel abo dwie klebzdy. Za bojt - 2 nowe abo 4 klebzdy, za kajt - 3 nowe abo 6 klebzdów, za berek - 4 nowe abo 8 klebzdów, za col - 5 nowych abo 10 klebzdów, za cwiling - 6 nowych abo 12 klebzdów a za kupka 7 nowych abo 14 klebzdów. Czasem jako już i z własnych galot powypruwali knefle i trzimali galoty w gorści, by nie spodały, szło sie jeszcze zratować na dogrywce zwanej ducką. Ryło się dołek, czyli właśnie duckę; do niej szły wszystkie knefle łod wszystkich graczy i kożdy mioł jedyn rzut, ino z trzi razy dalsza i jak kery trefił, co mu wpodło w ducka, zgarnioł wsziskie..:))
_______________________
* Jeszcze do lat trzydziestych chodzili szmaciorze zbierający stare szmaty, rzadziej złom i różne starocie. Najczęściej nawet nie wchodzili do domów, tylko za pomocą fujarki świstali na dzieci, które im znosiły jakieś stare szmaty i wymieniały na kolorowe kulki, drewniane strzelby lub właśnie "bąkorze" - drewniane stożki z wbitym gwoździem, na którym się obracały.
** cienkie drewienka do rozpalania
*** szpilkami (później także oznaczało to wsuwki do włosów)
**** proca:))...ech... mais oú sont les neiges d’antan? :((
***** szpan - odległość między rozciągniętymi palcami: kciukiem i środkowym

55 komentarzy:

  1. Vulpian de Noulancourt19 października 2012 13:08

    1. Za "bliźniaka" tylko 6 nowych?
    2. No i właśnie: na pewno "Szlojder", a nie "Cwile"?
    Pozdrawiam

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Ad.1 Cóż robić... Zawsześmy mniej zarabiali, niźli wydawać przychodzi...:((
      Ad.2 Na Śląsku na pewno, a przyznam, że o "Cwilach" żem dopotąd ani słyszał... Skądże to (regionalnie) się wiedzie?
      Kłaniam nisko:)

      Usuń
    2. Vulpian de Noulancourt20 października 2012 09:23

      Od Niemca:
      - szlojder: http://de.wikipedia.org/wiki/Schleuder
      - cwile: http://de.wikipedia.org/wiki/Zwille
      Przy czym, o ile wyrozumieć potrafię (na obrazki patrząc, bo z tym językiem u mnie krucho), "szlojder" to bardziej starożytna konstrukcja i domniemywać można, że z takiej właśnie Dawid Goliata utłukł.
      Pozdrawiam

      Usuń
    3. Niemczyzną na co dzień nie grzesząc, teraz żem dopiero myśl pomiarkował Twoją... Prawda, na logikę powinno być owe Cwile, bo konstrukcyja iście taka, aliści cóż tu z logiką się wybierać, gdy język wie swoje:) Z całą pewnością upowszechnioną (choć, jak widać, logicznie błędną) nazwą był szlojder, za co mogę i do ucięcia podstawić i głowy, i ręki:)
      Kłaniam nisko:)

      Usuń
  2. W klipę zdarzało się grać w szczenięcych czasach, choć inaczej ją zwaliśmy - zabij, nie pomnę, jak! A nad dołkiem jej żadnym nie trzeba było ustawiać, bo ku temu własnie owe zaostrzone końce służyły - trzeba było z góry uderzyć w koniec, a cała klipa leciała wtedy w górę, wirując.
    U mnie w szafie, na półce, do dzis stoi pamiątka - bąk, wytoczony ongi przez dziadka, calutki z mahoniowego drewna. I żadnego gwoździa nie ma - po prostu zaostrzony, drewniany koniec. Nawet moje dziatki już się nim bawiły i to całkiem udatnie.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Bóg Zapłać za to spomnienie serdeczne:)Względem bąka tego mam jednak pytanie: jakże się go rozpędzało? Czy podobnie jakem opisał - sznurkiem jakiem, czyli też insze temu służyły koncepta?
      Kłaniam nisko:)

      Usuń
  3. O klipie doczytałam się w jednej z książek Chmielewskiej, gdzie był smaczny opis, jak to mistrzyni tej gdy chcąc poszkodować złoczyńcę niemal nie huknęła w zięcia in spe ;)

    Łuki sama robiłam z leszczyny, a mąż to bawił się i w guziki i kapsle i w obrywanie szlufek (zdaje się, że się dwóch zczepiało jaką kłódką i któremu się urwie, to przegrywa). Czym doprowadzał do szału teściową :)))

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Cudne:) Bóg Zapłać:) Jednak te bajtle to na całem świecie utrapienie i skaranie boskie:) Jam znów był w "zośkę" długi czas mistrzem, a tej by latała cudnie, potrzebny był pompon, którego się luboż z włóczki samemu uszykowywało, luboż i urywało jaki przy bamboszach czyich gotowy...:))
      Kłaniam nisko:)

      Usuń
  4. Cudny opis! Aż zobaczyłam te klipe jak leci bez dwa place i londuje u kogosik w zupie, plusk! Ubaw po pachy!

    notaria

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Może nie temu akurat zupę warzącemu, ale inszym z pewnością:) Przynajmniej dopóki za to nie przychodziło odpokutować...
      Kłaniam nisko:)

      Usuń
  5. Mości Wachmistrzu przypomniałeś mi lata dzieciństwa, w których to też się bawiło w różne podwórkowe zabawy, a to: palanta, zbijanego, klasy i wiele, wiele innych. A tej zabawy to ja nie znała, ale tak ją piknie przedstawiłeś, że już teraz wiem jak to się ma. I tak sobie myślę, że nasze dziatki o tych wszelkich zabawach podwórkowych już zapomniały, ino komputer im w głowie ...
    Pozdrawiam serdecznie.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Na tom właśnie tegoż spisu poczynił, by pokazać, że nawet jak i rodzicieli na jakie zabawki drogie stać nie było, to przecie przez to dzieciństwo wcale nie musiało być nieszczęśliwem, byle inwencyi i chęci stało... I z pewnością te dzieciaki wyrastały na więcej samodzielne, niźli do pokolenie, co ma ręco do dżojstików i myszek przyrośnięte...:(( A któż wie: może nawet i szczęśliwsze?
      Kłaniam nisko:)

      Usuń
    2. Ja swoje dzieciństwo mile wspominam, było pełne zabaw z rówieśnikami. Nie wiem czy to samo będą mogły powiedzieć o nim dzisiejsze dzieci gdy ich głowę pokryje szron ...
      Pozdrawiam serdecznie.

      Usuń
    3. Lękam się, aby to nie były wspomnienia, jak cudnie przechodziły kolejne poziomy w grach komputerowych...
      Kłaniam nisko:)

      Usuń
  6. KOmpanion mój serdeczny z Kongresówki rodem często wspomina, że tamże bawił się jako bajtel w ,,pikuty na koła''. Jeno zdradzić nie chce, na czym owa zabawa polegała...

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Najpewniej, co jako Galicyjanin świeżego (ledwo dwupokoleniowego) chowu potwierdzić mogę, szło o grę, którą też i zwano grą "w noża". Na ziemi lub piasku wyrysowywało się nożem (scyzorykiem lub finką) koło, które następnie dzieliło się na tyle "państw", ilu było graczy. Potem za koleją tym nożem rzucano, starając się trafić w "państwo" któregoś z sąsiadów. Jeśli nóż się wbił w ziemię, tyczono prostej w obie strony od ostrza do granic i ten kawałek ziemi, który większą powierzchnią przylegał do ziemi rzucającego, był przez niego dołączany do własnego "państwa". Wygrywał oczywiście ten, co największego zdobył "państwa", a z gry odpadali kolejno ci, co już nie byli w stanie w swoim "państwie" stanąć nawet jedną nogą (przepomniałżem objaśnić, że rzucało się stojąc na własnem "państwie", tandem jako już nie dało się nawet na jednej ustać, traciło się i tą resztkę, choć znam przykłady, gdy taki, co już i niemal pięty nie mieścił, odkuł się i w ostatku wygrał).
      Kłaniam nisko:)

      Usuń
    2. O, spóźniłam się, ale Wachmistrzu podczytałam jeszcze na necie, że to co piszesz to po prostu gra w Państwa (ja grałam w inną odmianę - z kijem zamiast noża), a w noża jako takiego, to była lista figur do rzucania - układało się nóż w odpowiedni sposób poczynając od czoła po kostki, a na końcu były rzuty z ręki - te pikuty właśnie... Tak zrozumiałam.

      Usuń
    3. http://www.knives.pl/forum/index.php?action=printpage;topic=88499.0

      Usuń
    4. Ano widać jako to właśnie sklerosis człeka pomału ode śrzodka wyżera:(( Naturaliter, żem opisał gry "w państwa", nie zaś pikutów, które, gdy człek opisy poczytał, to się wraz i klapka ozwarła w memoryi sklerotycznej. Toćżem i ja grywał w owe figury, których na forum spomnianem niejaki Vick opisał (choć chyba nie wszystkie u nas znanemi były), natomiast potwierdzę, że te, których ów nazwać nie umiał pierwsze, znałżem jako "ojca" i "matki":))
      Kłaniam nisko:)

      Usuń
    5. Nawiasem: całe nieszczęśne ruskie Dymitriady i Wielka Smuta powziąć się miały z tego, że syn już jedyny Iwana Groźnego, Dymitr, miał w czasie gry w pikuty rzekomo na nóż się przewrócić i zginąć... Po dziś dzień zachodzę w głowę, jakże sobie tego imaginował ten, co durniów szukał i imieniem Szujskiego tejże wykoncypował i upowszechniał wersji... Przecie na nóż w ziemię w pikutach wbity upadłszy, to sobie jeno siniaka mógł był carewicz nabić... No chyba, że ów miał zamiast rękojeści jakie ostrze drugie...:)
      Kłaniam nisko:)

      Usuń
  7. to były czasy - bele czym się człowiek bawić potrafił ;)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Prawda:) Ale czy nadal potrafi?
      Kłaniam nisko:)

      Usuń
    2. mój syn z drewnianym łukiem po ogrodzie lata, więc chyba tak ;)

      Usuń
    3. Balsam, WMPani, na serce moje lejesz...:)
      Kłaniam nisko:)

      Usuń
  8. Nic zupełnie z tego nie zrozumiałam... oprócz tego że musieli się za galoty trzymać żeby im nie pospadały. A w "zośkę" to wszyscy moi koledzy grali. Ale że taki młody Wachmistrz w "zośkę" grał to mi się wierzyć nie chce ...
    A dziewczyny to w "ciupy" na przerwie na korytarzu grały. Ja też ... i nawet niezła byłam w te ciupy.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Ale zauważyłam, że Wachmistrz za procą tęskni....
      Czyżby jako niesforny chłopiec do ptaszków strzelał albo paskudnym sąsiadkom okna wybijał?
      Czy ja mam zaprzestać się kolegować wirtualnie z Wachmistrzem, bo to zgroza straszliwa jest przecież.....Bo mi się ten wizerunek Wachmistrza jakoś tak odbrązawia...
      I już.
      /Ale się zdenerwowałam/

      Usuń
    2. Coraz bardziej sie denerwuję... Bo jak sobie pomyślę, że Wachmistrz gumkę do procy ... dziewczynkom z majtek zapewne kazał wyciągać... to poprostu KONIEC ŚWIATA.!!!!!

      Usuń
    3. Zdałoby się, Stokrotko Miła, byś się zdecydowała, czy to jednak Wachmistrzowi dzieciństwa odmawiasz, przyjmując, że się od razu rodził z siwą brodą, w bryczesach i sztybletach, czyli też jednak jakiego dzieciństwa miał, ze wszystkiemi swawolami jego:)) No... może nie ze wszystkiemi... z temi dziewczeńskiemi majtkami to Cię, Stokrotko, imaginacyja z pewnością poniosła...:)) Temi rejonami Wachmistrz się począł zdecydowanie później interesować... A ostatniej w mem żywocie procy żem z przyjacielem, dziś dyrektorem muzeum wielce nobliwym i godnym, zmajstrowali Anno Domini 1983 i na zomowców służyć miała, jenośmy się effectów przelękli bo próby na kubłach od śmieci wskazały, że ubić którego na amen byłoby fraszką...
      Kłaniam nisko:)

      Usuń
    4. Stokrotka wcale nie jest miła... tylko podstępna okrutnie... Wymyśliła to wszystko, żeby się dowiedzieć czy Wachmistrz "stał po tej czy po tamtej stronie"
      Ale ma przynajmniej jasność w temacie...
      :-))

      Usuń
    5. A nie prościej było zapytać?:)
      Kłaniam nisko:)

      Usuń
    6. Przecież pisałam, że podstępna jestem... I zła okrutnie.
      Ale za to serdecznie pozdrawiam.

      Usuń
    7. Oj, Stokrotko, nie idź tą drogą...:)
      Kłaniam nisko:)

      Usuń
  9. A było tych zabaw ,było ,i byle co do nich służyło ,pozdrawiam

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Właśnie o toż idzie... Imaginacyi trochę, starych wzorów krzynę i jest czem dzieciarnię zająć, bez expensów nadmiernych i na powietrzu świeżem...
      Kłaniam nisko:)

      Usuń
  10. W klipę grali u nas przeważnie chłopcy, dziewczęta raczej wybierały klasy. Pamiętam dziecięce zabawy takie jak strzelanie z proc, puszczałki zrobione ze sznurka, do których wkładało się kamień i rozkręcając wypuszczało. Gra w palanta, w kręgle z klocków drewna, a zimą "krutnia" na lodzie. To były czasy!!! Pozdrawiam serdecznie.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. A były, były...:) Choć puszczałki mi, przyznam, nieznane, choć dziwnie z opisu antyczną procę (tą bez drewnianych widełek:) przypominają...:)
      Kłaniam nisko:)

      Usuń
  11. A w gumę graliście, w klasy, w kapsle ??? Ha, to były czasy. Pokłony niskie:))Paczucha.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. A czy ja na dziewuszkę wyglądam, bym z gumą skakał?:)) Luboż i po owych klasach kredą malowanych?:)) Co się kapsli tyczy, to jeśli rzecz idzie o wyścigi swoiste na torze kredą rysowanym, to jak najbardziej:)) Zdaje się, że później to nawet było znane pod nazwą "kolarzy":))
      Kłaniam nisko:)

      Usuń
    2. A u nas chłopcy grali w gumę. No, może nie grali, ale gumę trzymali. W kapsle byłam dobra, ha !! Pokłony i skłony !!

      Usuń
    3. Przysiady i podrygi!! Teżżem był niezgorszy... choć gumy żem się wystrzegał i tak mi zostało:)
      Kłaniam nisko:)

      Usuń
  12. Jako dziecko urodzone i wychowane na wsi coś wiem na temat różnorodnych gier. Nikt z nas nigdy się nie nudził, aż żal było wieczorem iść do domu. Gdy widzę teraz znudzone dzieci, dziwię się, jak my potrafiliśmy się wspaniale bawić.
    Serdecznie pozdrawiam.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. No i nie Waćpani jedna się temu dziwujesz, przy tem jedna jeszcze refleksyja mię naszła... Że ciekawem byłoby wiedzieć, czy aby większość z tych dziatek, co same sobie zabawek, czy sposobów do zabawy czyniło, w żywocie swojem więcej nie jest samodzielnym i zaradnym jako młódź, której wszystkiego pod nos podstawiono...
      Kłaniam nisko:)

      Usuń
    2. Zgadzam się z Waćpanem, na dodatek nie przypominam sobie, aby moi koledzy czy koleżanki byli zapasieni i nieporadni. Wszyscy byliśmy szczupli i sprytni, nie było dla nas problemu, aby wejść na najwyższe drzewo lub przeskoczyć przez strumyk w lesie. Ech, wspaniałe czasy...
      Serdecznie pozdrawiam.

      Usuń
    3. To i mniemam do jakiego dzisiejszego dobrobytu jest assumpt, że wówczas w niejednej familii zadosyć było, że głodni nie chodzili, aliści nikomu się nie śniły słodycze tonami, czy jakie Makdonaldy durne, w których się przesiaduje dla samego przesiadywania i podjadania g..., za które sprawców za kratą zamykać powinni...
      Kłaniam nisko:)

      Usuń
  13. Przyznam, że po przeczytaniu tekstu i komentarzy dochodzę do wniosku, żeś Waszmość najbardziej popularną grę młodych pokoleń pominął, a mianowicie - grę na nerwach :-) Z tego co pamiętam, głównie w tej dyscyplinie prowadzone były rozrywki i miały one wymiar uniwersalny :-)
    Kłaniam Waszmości z Loch Ness, chwilowo przeniesionego w okolice Lublina :-)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Bo Wasza Miłość generalizujesz, przepominając, że każde zapasy dzielą się na... Aboż nie jest graniem na nerwach łojcom guzików z ancugów wyprucie, szyb klipą wybijanie, czy w najgorszym razie pokaleczenie się jakie czy siniaków nabycie? Ze swej pomnę praktyki, że dopokąd dzieciarnia pod oknem larmo czyniła, szło jeszcze wydzierżyć, co najwyżej mamrocząc za Sienkiewiczem, że Herod to był mądry król... Najgorzej zaś było, gdy znagła jaka cisza zapadała, bo to niechybnie jakieś zwiastowało nieszczęście...
      Kłaniam nisko, wielce owym Lublinem zaintrygowany (zaliżbyś do alElli w gości przybył?)

      Usuń
    2. Służba, nie drużba, a zatem nie gościnnie, a służbowo na wygnaniu i poniewierce przebywam, o czym kiedyś chyba wspominałem i jeszcze z tydzień lub dwa to potrwa :-(
      Ukłony z Loch Ness na emigracji hehehe :-)))

      Usuń
    3. Współczuć mi zatem poniewierki, choć dopóki ona jeszcze po grodach tak zacnych jak Lublin się odbywa, nie jest chyba tak okrutną i straszną:)
      Kłaniam nisko:)

      Usuń
  14. Klik dobry:)
    Pamiętam jakąś grę w kije co się nazywała kiczki. Także szmaciarza pamiętam. Jeździł furmanką i za szmaty dawał garnki.

    Pozdrawiam serdecznie.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Jeśli opisowi temu wierzyć:
      http://podkarpackie.regiopedia.pl/wiki/popularne-gry-i-zabawy-mlodziezy-rzeszowa-przed-ii-wojna-swiatowa
      to nic innego właśnie, ino ślunska i małopolska klipa:)Nasz szmaciarz nie był taki hojny, ale przy okazji garnki właśnie lutował
      Kłaniam nisko:)

      Usuń
  15. Kiedyś dziatwa na podwórku się nie nudziła i nie potrzebowała do tego wymyślnego placu zabaw, kreatywność była górą.
    Z wakacji u babci pamiętam takiego szmaciarza, już wprawdzie zmotoryzowanego, ale skupował szmaty i butelki, a w zamian dawał garnki i ..lizaki:))

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Też lizaki, a i cukierki, na Śląsku "bonbonami" zwane żem miał na myśli, pisząc, że szmaciarz któregom ja zapamiętał, już taki hojny by garnki dawać, nie był... Dzieciom płacił słodyczami, gospodyniom, które co tam miały dlań odłożone, już groszem prawdziwym, choć skąpił przy tem tak okrutnie, że przy tem rozliczeniu całe awantury były i niewiasty owe setki sobie przysięgały razy, że nic już dlań nie odłożą, przecie odkładały zawsze, a gdy ten jeździć przestał, długo go jeszcze z sentymentem wspominano...
      Kłaniam nisko:)

      Usuń

Być może zdaje Ci się, Czytelniku Miły, że nic nie masz do powiedzenia aż tak ważkiego, czy mądrego, by psuć wzrok i męczyć klawisze... W takiem razie pozostaje mi się tylko z Tobą zgodzić: zdaje Ci się...:)