Jest w tem tytule moja pewna zuchwałość osądu, bo przecie cóż ja mogę rzec o tem, któryż z dni prawdziwie ciężkich - a tych w żywocie jenerała Bema nie zbrakło - byłże mu prawdziwie najcięższym? Atoli mniemam, że on sam by do nich nie policzył ani tych ciężkich i groźnych z ustawiczną śmiercią nad głową, przecie zuchwałych młodością w sławnej Gdańska obronie, ani pewnie i pojedynków nader licznych, ani może i tego dnia, gdy go wybuchający kocioł mieszanin prochowych w jednej chwili w ogniu postawił i nieomal żywota nie pozbawił. Z dnia, gdy przed sądem stawał wojennym za spiskowanie pospołu z towarzyszami z Wolnomularstwa Narodowego, zapewne byłby i może nawet dumnym*... Ostrołęcka potrzeba, gdzie nieśmiertelną okrył się chwałą, z pewnością była mu ciężką przez śmierć tak licznych podkomendnych swoich i przez wynik batalii ogólnie niefortunny, przecie sam sobie nic by tu nie mógł zarzucić...
Przeskoczywszy lat wielu i dni zliczając sławne wiedeńskich walk, zasię insurekcyi madziarskiej, mniemam, że i te mu nie były przykremi, dopokąd rosyjską potencyją w sukurs Habsburgom idącą pognębiony nie został i tu może byłyż mu srogie te dni, gdy resztki wojsk ku tureckiej prowadził granicy, pośród żalu powszechnego, wyrzekań i oskarżeń wielu... Najpewniej i te dni, gdy na tureckiej już łasce w Widyniu czekał zali ich Turczyn Moskalowi nie wyda, gdyby miał ich sam Bem na jakiej szali ważyć, widziałby ich może nie tak srogiemi... Czegom niepewny, to finalnych owych dni widyńskich, gdy postanowił wiary odmienić, by w tureckiej armii szukać szczęścia i sposobności, by znów przeciw Moskalowi stanąć, a i może w tej obcej i dziwacznej służbie, przecie jednak o wolność ojczyzny umiłowanej walczyć. To się dziś lekce mówi, gdy wiara mało komu czem poważnem, a tu jeszcze okrom apostazji musiał mieć Bem tej świadomości, że to kres jest wszelkich jego przyjaźni i związków paryskich, z xiążeciem Adamem Czartoryskim na czele, bo mu tego sam xiążę zapowiedzieć listownie raczył... To naprawdę było przecięcie wszystkiego, co go z dawnem łączyło żywotem i postawienie wszystkiego na jedną kartę... Kartę nadziei na rychłą Turczyna z Moskwą wojnę, przecie kartę daremną, bo wojna ta wprawdzie nadeszła, ale w cztery lata po Bemowym skonie, a i tak przecie w niczem na losach naszych nie zaważyła...I jakże w tych cyrkumstanyjach dramatycznych owego rozbratu z wszystkiem i z wszystkiemi tragicznie brzmią jego słowa ostatnie**, słowa konającego, świadomego, że wszytkie jego starania obróciły się wniwecz... Jak się jest tego tak boleśnie świadomem, to nawet i nieznośny patos tych słów nie zdaje się tak pompatycznym, a jeno tragicznie prawdziwym... I być może jednak błądzę, bo to ten dzień ostatni był mu najcięższym... Ale nawet jeśli tak było, to mniemam, że dzień szturmu Woli przez Paskiewicza, dzień chwały i śmierci jenerała Sowińskiego, był mu tym drugim dniem tak tragicznie przykrym... Czemuż to? Ano opowiem, a opowieść ta prawdziwie mogłaby mieć podtytuł: "Studium bezsilności"...
By jednak tegoż wystawić godziwie, przyjdzie nam się w zdarzeniach cofnąć krzynę, by położenia wojsk naszych i samej Warszawy pomiarkować właściwie. Nie jest bowiem prawdą wrażenie, jakie zapewne i większość Lectorów z nauk szkolnych wyniosła, że owo powstanie było jednym z licznych naszych przedsięwzięć desperackich i bez szans powodzenia podjętych. Przeciwnie: rzekłbym, że jak rzadko które tych szans miało nader wiele, choć nie pora tu i miejsce by ich wykładać ab ovo, bo nie noty a xięgi przyszłoby napisać. Skupię się zatem na czasie po przegranej ostrołęckiej batalii, gdzie i nawet wtedy vox populi nie sądził powstania przegranem... Czego się znów szerzej nie wykłada po szkołach, byłoż po Ostrołęce potyczek niemało, które jeśli nie przeważnie naszą się kończyły wiktoryją, to pozostawały nieroztrzygniętemi, co nawiasem bodaj największym grzechem wojowania tamtocześnego naszego, żeśmy nigdzie przeciwnika, w polu pobitego, nie rozgromili do cna... W tem wszytkiem Ostrołęka się raczej zdawała "wypadkiem przy pracy", niźli zapowiedzią klęski ogólnej. I powiedzmy sobie szczerze, byłaż to opinia wielce zasadna, zważywszy, że Paskiewicz liczbą wojska nie zanadto nas przeważał, choć w armat ilości rzeczywiście znacznie, atoli jakość ówcześnego żołnierza naszego, jego zapał, wyszkolenie i wyposażenie niemal zawsze, dopokąd duch w tem żołnierzu nie upadł, prognostykowały fortunny nam obrót spraw... To dowódców niedołęstwo, luboż i kunktatorstwo paskudne owe pomyślne w polu zdarzenia obracały wniwecz, luboż i ku czemu jeszcze gorszemu...
Jakaż jest zatem sytuacja nasza z końcem sierpnia? Paskiewicz z ponad 70 tysiącami przeszedł był Wisłę pod Włocławkiem i zakręciwszy ku południowi maszeruje ku Warszawie. Każdemu, co się choć trochę na wojskowości rozumie, wiadomo, że szturmując miasto tęgo bronione, gorzej, gdy jeszcze ufortyfikowane, liczyć się potrzeba ze stratami niemałemi, tandem jeśli atakujący nie ma przewagi jakiej znacznej, najmniej dwóch do jednego, a lepiej jeszcze trzech, to bym mu azard takowy odradzał, oblężenia i wygłodzenia obrońców przedkładając...Sęk w tem, że taktyka taka to czasu mitręga niemała, a tego akurat Paskiewicz nie miał.
Mikołaj I lękał się bowiem okrutnie, że jako sobie z tem dokuczliwem polskim buntem nie poradzi rychło, to będzie mu to poczytane za słabości objaw i pobudzi mocarstwa insze do jakich dyplomatycznych działań, których może nie będzie mu tak łacno zlekceważyć czy odrzucić wprost...*** Po wtóre, jeśliby nie przyszło do rychłego rozstrzygnięcia, dalsze walki przyszłoby toczyć w jesiennych słotach i błotach, co niechybnie by właśnie Paskiewiczowi z jego armat mnogością i nader długiemi szlakami aprowizacyjnemi dokuczyło najwięcej, po trzecie zaś zarzewie buntów na Litwie i Ukrainie zdawały się być zaledwie przytłumionemi, nie zaś ze szczętem zdławionemi, zatem jaki znaczny sukces Polaków mógł był te iskry rozdmuchać na powrót... Nie mówiąc o tym, że klęska Paskiewiczowej armii musiałaby oznaczać straty tak znaczne, że zmuszałoby to cara do wystawienia armii następnej, to zaś by znaczyło właśnie ogołocenie z wojsk ziem dawnej Rzeczpospolitej, a być i może jaki nowy pobór rekruta i pytanie zasadne, czy by się z tem nadążyło przed zimą...
Myśmy wojska mięli jakie 60 tysięcy, zatem przy jego umiejętnem wykorzystaniu i sprawnem dowodzeniu, odparcie Paskiewicza nie zdawało się czymś niemożliwym. Wglądając w nastroje ówcześne w stolicy widać, że żyła Warszawa oczekiwaniem tej walki i nie było to oczekiwanie trwożliwe... Niejakim uzasadnieniem może i tych nadziei były niedawne w dowództwie zmiany. Oto Skrzyneckiego, którego nazwać nieudolnym miernotą, to toż samo co barona Münchhausena nazwać cokolwiek fantazjującym gawędziarzem, zastąpił pierwotkiem Dembiński, zasię po wypadkach 15 sierpnia, gdy lud warszawski rozruch uczynił i wdarłszy się do więzień nieosądzonych zdrajców i szpiclów powywieszał, Krukowiecki, co jako bodaj jedyny głowy nie stracił i ów tumult uciszył...
Jest rzecz wielce osobliwa w sposobie tejże wodza zmiany. Jeśli jest bowiem władza nad armią cywilna, to owa zwierzchność winna jednego odwołać, a drugiego na miejsce jego mianować i taka być winna kolej rzeczy zwyczajna, przecie nie u nas... U nas oto delegaci Sejmu i Rządu jadą do obozu wojskowego, gdzie się zaczynają z poszczególnemi jenerałami rozmowy, a któż by chciał, a któż by się nadał, a kto by się zgodził i kogoż słuchać raczą... Horrendum po prostu, chyba że kto miał iście na celu wszelką w armii zniszczyć dyscyplinę i to, czem armia każda stoi: posłuch rozkazom, bo wojsko nie klub dyskusyjny, a rozkaz nie gazeta, żeby tylko do czytania była luboż i do dysputowania nad nią... Nieszczęśna prawda zaś taka, że nie pierwsza to taka zbrodnia na dyscyplinie wojskowej przez rządy powstańcze popełniona. Chłopickiego, gdy już dyktaturę złożył, ubłagano by wojskiem dowodził, chociażby jako doradca formalnego wodza, Michała Radziwiłła, co sam własną czując niezdatność do narzuconej mu roli, we wszytkiem się na niego spuścił... Efekt? W bitwie rozstrzygającej pierwszy atak Dybicza na Warszawę, pod Grochowem, Krukowiecki odmawia Chłopickiemu ruszenia swej dywizji do ataku, bo jakiś cywil mu rozkazywać nie będzie, a Łubieński, jazdą dowodzący, przysłanemu od Radziwiłła z rozkazem ruszenia dywizji do ataku, adiutantowi (nota bene synowi Napoleona i pani Walewskiej, porucznikowi Walewskiemu) odpowiada pytaniem, czy idzie o dywizję, czy o dywizjon****, a stropiony gołowąs nie wie, co rzec i tak czas i sposobność bezpowrotnie zmarnowano...
Obaczycie zresztą ze zdarzeń kolejnych, że to właśnie zjawisko, gdzie z jenerałów każdy jakoby własnej toczył wojny, za nic mając ordonanse i cele pryncypialne, mieć się będzie wybornie aż po sam powstania kres i jego bym miał za jedną z przyczyn klęski najpryncypalniejszych. Dembiński człek zacny, wielkiej ofiarności i ochoty, przecie niczem większem dopotąd nie dowodził i sam to czując, że rzecz go przerasta, wielce chętnie się dowództwa zrzekł, by Krukowieckiemu nie stać na zawadzie. Ten znów, dopotąd znany jako cależ sprawny dywizyj dowódca, przy tem wsławiony odniesioną pod Białołęką wiktoryją*****, a świeżo Warszawy rewoltującej się pacyfikator, mógł się zdawać cywilnym powstania kierownikom mężem niemal opatrznościowym. Nie wiedzieli tego, że ów urazę skrywa nader głęboką za uprzednie miernoty Skrzyneckiego wywyższenie, tudzież tego, że ów jak na wodza cechy ma skrajnie niebezpiecznej, a tej mianowicie, że wielce łacno od skrajnego optymizmu i zapału przechodził do najgłębszej depresji i prostracji...:(( Cóż tedy nasz nowy wódz naczelny czyni w tej godzinie próby swojej? Pierwotkiem z wielgiem zapałem i animuszem obrony szykuje, pozycyj dogląda, wojsk przepatruje... Dawniejszych spomniawszy doświadczeń hiszpańskich zapowiada buńczucznie, że do ostatniego się broniąc żołnierza, nową sprawimy najezdnikom w Warszawie Saragossę! Słowem: wszelkie dawał podstawy by go za wodza mieć nareście z prawdziwego zdarzenia... Aliści na radzie wojennej gdzie przyszedł był z projektami dalszych działań trzema, jenerałowie wybrali tegoż, by sił we stolicy zamkniętych uszczuplić, korpusik formując grzeczny, co z Warszawy wyjdzie, boków i tyłów Paskiewicza szarpał będzie i oddziały mniejsze znosił, zasię w chwili jakiego szturmu decydującego, od tyłu na Paskiewicza uderzy... Tu się rzec godzi, że Warszawa ówcześna miastem była wielce rozległym i by chcieć przestrzeni między pozycjami poszczególnemi obsadzić, to i stu tysięcy wojska byłoby może mało, zatem ten koncept obrony upadał tu z punktu na rzecz mądrej wojskiem gospodarki, gdzie na odcinek atakowany wielce chyżo by trzeba było z tyłu podciągać posiłków. Przyznaję, że nie wiem, zali na miejscu jenerałów naszych bym się na ten azard poważył, by tych sił jeszczeć i na ten korpusik delegowany uszczuplać, aliści możem tu i obaw przesadnych, bo może właśnie mądre onegoż użycie by tem było, co Paskiewicza złamie... Jeno by tak iście było, trza było temuż żołnierzowi wychodzącemu dać wielce roztropnego, ale i śmiałego wodza!
Okrutnie być niem chciał Prądzyński, co bez wątpienia był wojskowym geniuszem, jeno człekiem wielce już ciągłemi ze Skrzyneckim swarami udręczonym i dawniejszej energii wyzbytym. Krukowiecki nie zgodził się na to, pragnąc mieć Prądzyńskiego przy sobie, jako tego ducha inspirującego i konceptami sypiącego... Wybrano... Ramorinę, przybłędę italskiego, nie wiedzieć na co w Paryżu dla sprawy naszej zwerbowanego... Jeszczeć osobliwsze, że wielce protegowanego przez i xięcia Czartoryskiego samego, a najwięcej jeszczeć przez Władysława Zamoyskiego, personę natenczas jeszcze intrygami swemi i charakterem przykrem nie zanadto znaną******. No i wymaszerowali obadwa, Ramorino z Zamoyskim, w asyście 20 tysięcy żołnierzy, Warszawy nie tyle nawet opuszczając, co porzucając i z punktu maszerując byle od niej dalej, aż koniec końców za galicyjską zabłądzili granicę...
Krukowiecki się o tem na dniach dowiedział, i posłał za niem Prądzyńskiego, który zachował się tu nie jak przedstawiciel dowództwa (był kwatermistrzem generalnym), a jak sztubak zgoła. Nie mogąc Ramoriny, ani Zamoyskiego do posłuchu przymusić...odjechał! Doprawdy trudnoż mi sobie wyobrazić, by można było w tej chwili Ramorinie nie odebrać dowództwa, a nawet i zastrzelić, jako kapitan Skulski jenerałowi Giełgudowi uczynił, gdy ten pruskiej przekroczył granicy i dał swój korpus rozwiązać i internować... Uczynią to za nas dopiero Włosi dwadzieścia lat później, gdy kolejna Ramoriny niesubordynacja kosztować ich będzie przegraną pod Novarą w 1849 roku...
Tem zaś czasem Krukowiecki za powrotem Prądzyńskiego tragizm błędu swego pojmując nie uczynił nic zgoła, okrom lamentów, wyrzekań i pogrążenia się w najczarniejszej panice i rozpaczy! Jeden z wybitniejszych historyków wojskowości naszej, a powstania tego w szczególności, Wacław Tokarz, po latach napisze, że to jest nie do pojęcia jakże można było "dopuścić się tak katastrofalnego i wprost zbrodniczego zaniedbania obowiązków żołnierskich o następstwach wręcz nieobliczalnych".
A przecie rzecz wcale nie była jeszcze przesądzoną! Ludność stolicy o kałabaniji z Ramoriną nie wiedziała wcale. Szańców szło obsadzić w pierwszej linii wojskiem regularnym, a w drugiej i trzeciej Gwardią Narodową i ochotnikami, dla których dosyć byłoby broni dzięki prawdziwie mrówczej, a wciąż niedocenianej pracy Bontempsa! Jeno, że na to się nie zgodził gubernator stolicy nowy, jenerał Wojciech Chrzanowski, któremu wizja uzbrojonego tłumu gorszą się zdała, niźli Warszawy przez Moskala pognębionej...
I w temże właśnie momencie, załamanemu Krukowieckiemu, szle Paskiewicz propozycję układów. Doprawdy sam diabeł musiał mu ten właśnie wskazać moment! Krukowiecki z punktu zarzuca wszelkie swe wizje Warszawy jako Saragossy wtórej i prawdziwie rozpacza, gdy sejm propozycje rosyjskie odrzuca... Nawiasem mówiąc, to choć mniemam, że to był jeno bluff Paskiewicza i nie miał on najpewniej pełnomocnictw po temu, to błędem było te układy z punktu odrzucać******, czas bowiem tu na naszą pracował korzyść Moskalom zaś aprowizacyjnych piętrząc turbacyj, że nie wspomnę o niewygasłej w wojskach jego cholerze i tyfusie...
Ano tak... miałoż być o Bemie, aliści cyrkumstancyj uprzednich i okolicznych opisanie tyleż zajęło, że trudno mi doprawdy imaginować sobie, by kto jeszcze z Lectorów wytrwał i dłużej jeszcze, gdybym tu ninie dopiero do meritum przechodził, tandem szturmu opisanie i wyjaśnienie myśli mej pryncypalnej, w tytule zawartej, do kolejnej odłożę noty...
________________________
* postanowiony już był i wyrok na Bema, co miał te wolnościowe zapały przypłacić rokiem twierdzy i z wojska relegowaniem, aliści ujął się za niem jenerał Bontemps, o którym tu jużeśmy siła pisali (I,II) i kapitana Bema jeno zesłano do służby w garnizonie w Kocku z rygorami podobnemi aresztowi domowemu. Kolejna zresztą protekcyja Bontempsa i od tego go w ośm mięsiąców później uwolniła i pozwoliła do służby powrócić.
** "Polsko! Polsko! Ja cię już nigdy nie zbawię!"
*** W rzeczy samej już po szturmie Warszawy Austria próbowała się narzucić z mediacją...
**** nie rozwodząc się nad istotą dywizjonu, czyli w jeździe doraźnie formowanego zespołu dwóch lub więcej szwadronów, rzecz szła o to, czy uderzać ma szabel kilka tysięcy, czy kilka setek...
***** nawiasem nie bardzo zasadnie, bo tam się rzecz dnia pierwszego nie rozstrzygnęła w niczem, a drugiego dnia Szachowski mając od Dybicza rozkaz się w razie oporu cofnąć, to właśnie począł czynić, na co szeregi piechoty naszej samorzutnie animuszem podniecane własnem i jakiemi sprowokowanemi strzałami, same z siebie natarły na tylną Szachowskiego straż, masakrując ją niemiłosiernie.
****** Był synem Stanisława Kostki Zamoyskiego, wielkiego przeciwnika powstania, co na znak protestu się był wyniósł do Petersburga i Zofii z Czartoryskich, rodzonej siostry xięcia Adama Jerzego, co by tłomaczyć mogło późniejsze zaślepienie xięcia powierzającego siostrzeńcowi tak wiele zaufanych misji Hotelu Lambert . Władysław w powstania przededniu był...adiutantem wielkiego księcia Konstantego, z którem pospołu Warszawę opuścił, aliści potem zameldował mu, że jego jest miejsce między powstańcami i służby porzuca, na co Konstanty miał się doń odnieść ze zrozumieniem i nijakich w opuszczeniu obozu nie czynił trudności. Potem był adiutantem Skrzyneckiego, który go na podpułkownika awansował, kolejnego doczekując awansu, gdy miał jako szef sztabu Ramoriny, z niem pospołu Warszawy opuścić. Po latach posłynie jako prawa ręka Xięcia Czartoryskiego, a ja bym dodał, że i jako jego zły duch, ustawicznie mącący i wielce szkodny, choćby właśnie Bemowi w czasie jego zmagań węgierskich, zaś szczególnie w tych chwilach po klęsce arcyciężkich... Jedyny pozytyw jego żywota w tem widzę, że syna spłodził, również Władysława i to ten będzie, co Zakopanego z okolicą wykupi dla ratowania lasów tamecznych i spór o Morskie Oko z korzyścią dla Polski w sądownych z Madziarami bataliach rozstrzygnie...
******* reprezentujący go jenerał Dannenberg miał rzec: "(...) Narodowość, konstytucya, zostałyby wam zachowane; moglibyście je nawet do
woli modyfikować; samibyście sobie prawa robili i urzędników obierali. Zgoła
wasz król przystałby na wszystko, tylko naturalnie fundamentalnym warunkiem
byłoby pozostanie pod jednym berłem z Rosyą. Nie sądziłbym także, aby w obecnym
położeniu, można wspominać o wschodnich guberniach". Na to sejm miał za sprawą Bonawentury Niemojowskiego odpowiedzieć, że Polacy chwycili za broń w obronie niepodległości i dawnych granic, co trudno w tej sytuacji uznać, delikatnie mówiąc, za rozsądne... Prądzyński, co te układy z naszej strony prowadził, po latach napisze w memuarach, że to byłaby dobra odpowiedź, jakoby to polska armia stała pod Orszą, a nie w okopach Woli...
Zachęciłem się do biografii i po raz kolejny odkryłem własną ignorancję. Wierzyłem do dzisiaj, że Bem spędził w Turcji przynajmniej kilka lat, a tu okazało się, że to było zaledwie około roku.
OdpowiedzUsuńPozdrawiam
Cóż powiedzieć... Może i szczęśnie dla niego, że fiaska swych wszystkich nadziei nie oglądał...:((
UsuńKłaniam nisko:)
Dotrwałem i mi mało - może by wcześniej nieco kolejną część opublikować? :)
OdpowiedzUsuńNajpierw jej jeszcze napisać potrzeba, Kneziu Mam Nadzieję Prawdziwy:)) Obaw pełnym, że na dziś to niemożebnem już będzie...
UsuńKłaniam nisko:)
Ani zauważyłem, jak się notka skończyła. To już???
OdpowiedzUsuńWszystko powiadają na tem świecie ma swój kres, włącznie z niem samym, to czemuż by noty moje miały jakiej szczególnej zażywać protekcji?:) Osobliwie, że naówczas by się i może torturą nieludzką zdały...:)
UsuńKłaniam nisko i z serca za pocieszenie dziękuję:)
Idę do pracy na cały weekend, to nie zdążyłem przeczytać. Ale chciałem Ci zadać dwa pytania, czy lubisz wiersz Norwida, i czy lubisz piosenkę (a raczej pieśń) Niemena?
OdpowiedzUsuńJakoż by to rzec, by politycznie było?:) Wielce Norwida ceniąc jako poetę i uważając go za okrutnie niedocenianego, a podług mnie może i więcej nad Krasińskiego godnego, by go liczyć między wieszczy narodowych... nie, nie lubię Go... Jest dla mnie zbyt mroczny, zbyt przgnębiający, przeciwny całej mojej naturze... jest poetą klęski... Osobna rzecz Niemen Jegomość, któregom nigdy szczególnie nie uważał, to i dziś, gdy ów niemal kultu zażywa, nie będę się stroił w wielbicieli piórka...
UsuńKłaniam nisko:)
Przypuszczam, że to przejście na islam mogło być podyktowane też prawem koranicznym, które zakazuje wydawania niewiernym współwyznawców.?
OdpowiedzUsuńZastanawiałem się nad tym Niemenem i Norwidem i uznałem, że przytoczenie ich mogłoby być poczytane mi za złośliwość albo i zwyczajną upierdliwość, bacząc na moje dokonania ostatnimi czasy. :D
Za to myślę, że Herbert i polska Joan Baez będą w sam raz?
(...)gdy w dłoń otwartą przyjmiesz klęskę gdy czaszkę w czułe palce weźmiesz zacznie się wtedy jeszcze raz otwartych dłoni wielka sprawa(...)
Będą:) Co do Norwida i Niemena, tom jeno o swoich tu prawił gustach, co nie oznacza, że ich Lectorom bronię, czyli też ich czego w tej mierze pozbawiać pragnę:) Nad apostazją Bema żem się tu nie chciał już rozwodzić nadto długo, bo i bez tego materyi niemało... Aliści, skorośmy rzeczy tknęli już w szczegółach godzi się dopowiedzieć tego, co pewne i tego, co już jeno domysłem być może. Pierwotkiem wszyscy posłyszeli uchodźcy, że ich będzie potrzeba pewnie Habsburgowi wydać, a Polaków carowi, skoro to jego poddani dawni. Z punktu im też tego rzeczono, coś byś podniósł, że ci, co wiary odmienią bezpiecznemi będą z pewnością. Szmat czasu potem zeszło, nim jakie nowiny posłyszeli w tej mierze, zatem z pewnością między niemi długie o tem musiały odchodzić rozmowy i miał czas Bem myślić o tem, pozytywów i negatywów szukać, osobliwie, że zdążyły nieraz listy do Paryża i z powrotem obrócić... Z całą pewnością znosili się też z Michałem Czajkowskim, agentem Czartoryskiego w Turcji, który niezadługo sam dokonał na islam konwersji i działał dalej jako Sadyk-Pasza, podobnie jak Bem doświadczając zupełnego zerwania z Paryżem i Hotelem Lambert. Niewątpliwie ostateczną decyzję Bem podejmował dobrowolnie, bo już wtedy wiedział, że nawet jeśli Turcy się będą musieli pod naciskiem Austrii i Rosji ugiąć, to nie będzie to dotyczyło oficerów. Myślę więc, że zrozumiał, że formuła zbrojna w Europie Wiosny Ludów się wyczerpała zupełnie i jedynie potencjalny konflikt rosyjsko-turecki od lat wiszący na włosku rodzi jakieś jeszcze nadzieje na formacje polskie przeciw Rossyi walczące, a i być może jaki pomyślny dla nas tych wojen rezultat...
UsuńKłaniam nisko:)