03 listopada, 2012

O wiarygodności memuarów, czyli jeszczeć o Bontempsie...

  Będziem dziś tu mięli cosi na kształt konfrontacyi świadków, aliści nim ku rzeczy przejdziem, zdałoby się nam personae dramatis wystawić. Co się pierwszego tyczy, czyli Piotra Karola Franciszka Bontempsa, tom go był tu już spominał, cależ nawet bogato, bo i persona arcyciekawa:
"O pewnem zapalczywem Francuzie, co polskim jenerałem został i za cara zginął..." 
  Oskarżyciel onegoż, to ówcześny pułkownik, świeżo z majora podniesiony, co w kampanijej 1809 roku pod Sandomierzem stawał jako dowódca 12 pułku piechoty liniowej, Jan Weyssenhoff. Z niemieckiej ci on familijej, co w Inflantach osiadłszy, dawno się już i spolonizowała ze szczętem. Tamże (w Andżelmujży) porodził się był Weyssenhoff Anno Domini 1774 i nim do owej wojaczki z Austryjakami pod Sandomierzem doszło, być zdążył oficyjerem w polskim jeszcze wojsku przed rozbiorem wtórym, w insurekcyi kościuszkowskiej był samego Jakuba Jasińskiego we Wilnie adiutantem, zasię przeszedł do 8 pułku jazdy litewskiej. Trzynaście lat później rzec by można, że się ta rzecz i powtarza: oto zgłasza się on wolentarzem jenerałowi Dąbrowskiemu Wielgą Polskę oswabadzającemu na adiutanta (20 grudnia 1806 roku), ale już 23 lutego 1807 widzimy go majorem w tymże 12 pułku piechoty, z którem w czasie nas interesującym, się i pod Sandomierzem był znalazł i onego w maju 1809 dobywał, zasię w miesiąc później bronił...*
   Świadków wystawiwszy, pora nam przejść do aktu oskarżenia, którego właśnie Weyssenhoff autorem (Jan Weyssenhoff, Pamiętnik, Warszawa 1904.):
"Tak się ten szczęśliwy dzień w tym punkcie zakończył. Niecała linia pułku 12 była równie szczęśliwa; zbytecznie rozległa, rozproszonymi oddziałami broniona, była w środku przełamana. Szef batalionu Morawski i koło 100 żołnierzy dostało się w niewolę nieprzyjacielowi, ale miasto zostało obronione; nieprzyjaciel cofnął się o milę w tył. Tryumf ten był tym większy, że wszystkie korzyści były po stronie atakującego: przemożność sił, ilość dział, znajomość położenia i słabość okopów. Atak był i tym ułatwiony, że plan onego był ułożony przez kapitana Meciszewskiego, który sam to miasto fortyfikował.
  Aczkolwiek bądź przymuszeni byliśmy dobrowolnie ustąpić z Sandomierza, obrona ta może być policzona między najpiękniejsze fakta militarne. Opieszałości pana Bontemps winniśmy byli tę przeciwność. Po skończonym ataku, gdy wszystkie pułki zużyły swoją amunicję, pokazało się, że pan Bontemps nie miał ani jednego ładunku gotowego, że znajdujące się w magazynie ładunki po Austriakach nie mieściły się w naszym kalibrze. Przerabiać je wtenczas było za późno. Nieprzyjaciel zapowiadał ponownie szturm dnia następującego. Mimo najmężniejszej dyspozycji garnizonu, generał Sokolnicki, zważywszy, że cała piechota nie miała ładunków (o czym nieprzyjaciel był zapewne uwiadomiony przez gęste komunikacje, które się natychmiast między nim a miastem ustanowiły), że wszyscy trzej dowódcy pułków byli ranni, że na artylerię pod dowództwem pana Bontemps nie mogliśmy rachować - zmuszony był do wejścia w układy. Stanęła następująca konwencja: wojsko polskie wyjdzie z miasta, zabierając wszystkie działa i wozy; wszyscy Polacy wcieleni z wojska austriackiego w nasze szeregi pozostaną przy nas; wojsko maszerujące w dół Wisły nie mogło być atakowane, aż się przeprawi przez rzekę; jeńcy będą wymienieni na równą liczbę (mieliśmy ich przeszło 600). Ta konwencja była dosłownie wypełniona. W zamian za naszych oficerów i 100 żołnierzy oddaliśmy wszystkich Niemców, Węgrów, Wołochów etc. Tym sposobem szef batalionu Morawski w liczbie oficerów był nam wrócony."

   Przyznacie sami, że nader to ciężkiego kalibru jest oskarżenie... Zapewne i zrozumiecie, że Bontempsowi stronnicy. w których liczbę i ja mam się honor liczyć, szukali zajadle, jakże to prawdziwie było. I nienadaremno... Oto Bronisław Pawłowski w "Wojnie polsko-austriackiej 1809 r.", Warszawa 1999 pisze coś niemal przeciwnego  zupełnie (s. 353 -opis ataku austriackiego na Sandomierz w nocy 15 czerwca):

   "Wreszcie około godziny 1 w nocy ruszyły do natarcia kolumny piechoty austriackiej. Pierwsza, złożona z I batalionu pułku Davidovicha i 3 kompanii pułku Straucha oraz dywizjonu huzarów w odwodzie, dowodzona przez ppłk. Geigera, a prowadzona przez kpt.inż. Huelffa, ruszyła z Andraszkowiec na wieś Strochcice w celu opanowania Krakowskiego Przedmieścia i bramy krakowskiej. Oddział prawoskrzydłowy tej kolumny dość szybko przedostał się wzdłuż dopływu Wisły - Wisełki na kępę wiślaną pod Kocmierzowem i przy pomocy dywizjonu Straucha, który przeszedł tam z prawego brzegu Wisły, wyparł z niej po krótkim oporze kompanię fizylierów i 50 strzelców konnych. Następnie posunął się wzdłuż lewego brzegu Wisły aż po dawne kolegium jezuickie i szpital Św. Piotra, w którego obrębie była usypana bateria nr. 12. Tu jednak natrafili Austriacy na silny opór. Przywitały ich działa tej baterii, kierowane przez ppłk. Bontemps i ogień czterech kompanii pułku 3. piech., które następnie silnym przeciwuderzeniem zmusiły ich do odwrotu z poważnymi stratami."
  Zatem mamyż dowodu, że artyleryja Bontempsowa była w obronie Sandomierza czynną, i to fortunnie czynną!  Cytat kolejny, zdaje się dowodzić, że artyleryja nasza po prostu zużyła w obronie miasta cały cały kul armatnich zapas. Nie byłoby to więc zaniedbanie Imci Bontempsa. 
s. 380
"Gen. Sokolnicki po opuszczeniu Sandomierza posuwał się ze swą brygadą pod eskortą austriacką wzdłuż lewego brzegu Wisły ku Pilicy. Szedł wolno, gdyż, wysławszy naprzód do Warszawy płk. Bontemps z żądaniem dostarczenia mu amunicji, chciał, aby transport jej już zastał go u przeprawy przez tę rzekę. 23 czerwca podczas postoju w Górze naprzeciw Puław otrzymał rozkaz sztabu generalnego, aby się przeprawił przez Pilicę i na jej lewym brzegu zaczekał na dalsze instrukcje."
  Poszukując wytrwale znaleziono jeszczeć i inszą, pełniejszą, tych zdarzeń wersję, która, zda się, wyjaśnia już w pełni ten cały z ładunkami ambaras (A.M.Skałkowski "Książę Józef", Bytom 1913):
"Tymczasem doszła wiadomość o bitwie przegranej przez Zajączka pod Jedlińskiem 11-go czerwca w starciu z generałem Mondetem, który miał zostawioną komendę w księstwie, i o planach Austryaków obejścia głównego korpusu polskiego marszem na Ulanów. Gdy więc od współdziałania Rosyan** wszystko zawisło a Suwarow zasłaniał się brakiem wskazówek z głównej kwatery, posłał Poniatowski szefa swego sztabu, już z ran wygojonego Fiszera do Lublina do księcia Golicyna, aby położyć koniec tym wahaniom. Wojsku groziło największe niebezpieczeństwo, gdyż licząc na pomoc rosyjską osłabiło się na rzecz załogi w Sandomierzu, a straciwszy przeprawę na Wiśle nie mogło uchylić się przed przewagą korpusu Schaurotha ani złączyć się z trzecimi batalionami dywizyi Zajączka, które cofnęły się do Kozienic.
   Bezpośrednio po bitwie zabrakło nawet nabojów. Lecz nie zabrakło ducha męstwa, poświęcenia, gotowości walczenia do ostatka. Ładunki austryackie, których jeden wóz zdobyto, gorliwie uderzeniami młotka, robiąc kule bardziej płaskiemi, przystosowywano do naszej broni. Aż w ciągu dnia, 13-go czerwca, niespodzianie nadeszły z Pragi wozy amunicyjne w liczbie ośmiu, okrzykami witane radości. [...] Sokolnicki spostrzegł się, że ubytek w jego szeregach wynosił do tysiąca ludzi czyli l/5 , wszystkich obecnych pod bronią, Więc chociażby podwójną była strata wroga, 689 zabitych, 986 rannych i 315 jeńców, to niemniej nie czuł się na siłach do wytrzymania wtórego natarcia. Wyszedł z bronią i honorami, ale oddalenie jego za Pilicę nie pozwalało na bezpośrednie użycie tych czterech znakomitych pułków i ocalonej części artyleryi..."***
  Zdawać by się mogło, że honor Bontempsa obronionym już został, aliści dla dopełnienia dwa jeno zdania z raportu samego Sokolnickiego, xiążęciu Poniatowskiemu przesłanem:
  "Podpułkownik Bontemps, dyrektor artyleryi, znajdował się [w czasie austryjackiego szturmu na miasto - Wachm.] w bateryi Nr. 12 i przez doskonałe użycie dział tamże znajdujących się, niemało przyczynił się do odparcia nieprzyjaciela i utrzymania się na tem ważnem stanowisku."
  By zaś kropkę nad i postawić, sięgnijmyż po memuary jeszcze insze... Oto w "Papierach po generale" Juliana Sierawskiego, mamyż opisu z bojów pod Sandomierzem wcześniejszych, gdyśmy to my miasto w maju 1809 zdobywali ( za pracą Bieleckiego i Tyszki "Dał nam przykład Bonaparte....", tom I, s. 324-325), gdzie tak opisany jest finał nieudanego ataku 12-go pułku piechoty na bramę Opatowską:
"[...] Po kilku chwilach owego huku, jęku i krzyku wysypał się z wąwozu cały pułk 12 w najwiekszym nieporządku i na ściśniętą kolumnę batalionu Blumera [z pułku 6-go, którego Sierawski wówczas był dowódcą] tak leciał, że Sierawski [Sierawski, Cezara wzorem, pisał swoje pamiętniki w trzeciej osobie-Wachm.] zakomenderować musiał: "Nadstaw bagnety!" i tą groźbą odwrócił uciekających żołnierzy, między którymi sto głosów odpowiedziało:
- Coż można było bagnetem zyskać, kiedy nas zaprowadzono pod mury wysokie, fosami ogrodzone, zza których, jak się piekielny ogień wysypał, w mgnieniu oka i kapitan grenadierów z całym plutonem swoim, i szef Lubomirski poległ na miejscu.
- A gdzież jest wasz pułkownik?
- Tu leży, w bruzdzie na polu....
- Czy ranny?
- Ranny!
Natenczas i Sokolnicki, i Blumer, i Sierawski, i wielu oficerów, ciekawych czy ta wiadomość nie jest fałszywą, pospieszyli na wskazane miejsce i w rzeczy samej znaleźli Weyssenhoffa pomiędzy zasmuconymi podkomendnymi swymi, siedzącego na zagonie, z głową między kolanami zwieszoną, na rękach opartą. Sierawski, znając nałogi Weyssenhoffa[podkr.moje-Wachm.] od czasów kampanii 1794, zapytał się go, czy prawda, że był rannym?
- Tak, tak - mdlejącym głosem odpowiada Weyssenhoff - ranny jestem.
- A gdzie?
- W prawą nogę.
I rzeczywiście, zdawało nam się, że udo prawe, czyli raczej spodnie nankinowe pana Weyssenhoffa zbroczone były jakimś płynem czerwonym. Zsiadł więc Sierawski z konia i jak Tomasz niewierny chciał się dotknąć tej rany, do której opatrzenia żaden z lekarzy nie spieszył. Lecz nim ten zamiar wykonał, cofnął się przerażony zapachem, dowodzącym, że ten płyn nie był krwią ludzką ani bydlęcą, ale ryżawym wyskokiem, który w gorącym żołądku pana Weyssenhoffa fermentować począł. Sokolnicki przy tym śledztwie stał jak niemy, lecz po dowodach tak jasnych rzekł:
- Zawiodłem się na tym protegowanym!"
_________________________________________
* Nie podejmuję się ja rozstrzygać, zali to iście było tem spowodowane, że wojsko wolentarzami jak na drożdżach rosło i oficyjer fachowy każdy z punktu "zagospodarowywanym" został, czyli też... dla przyczyn jakich niewiadomych zarówno Jasiński, jak i Dąbrowski, nader sprytnie się adiutanta nie nazbyt może i chcianego, pozbyli... Jeśli to drugie, to znów wątpienie, azali nie naddanym tu mniemania możność, że dla jakich charakterologicznych Weyssenhoffa przymiotów? Dobrawdy nie chciałbym ja rzucać oskarżeń na żadnych przecie (okrom intuicyi) nie opartych podstawach na człeka może niewinnego, choć historyja z Bontempsem dowodzi, że i ta niewinność tu w podejrzeniu... Osobliwie, że późniejsze poczynania Weyssenhoffa, osobliwie w czasie listopadowego powstania, też nie najlepiej o niem świadczą...
** Arcyrzadki to w dziejach naszych wypadek, aliści w rzeczy samej na skutek dyplomatycznych między carem a Napoleonem układów, poczynając od pokoju w Tylży z 1807 roku, byli Rossyanie naówczas (a ściślej: winni byli być) aliantami naszemi przeciw Austryjakom. Prawdziwie jednak jeno rzecz tę pozorowali, starając się być jak najwięcej szkodnemi, za cóż znów odpłacili im tem samem w 1813 Austryjacy, co znów wtedy nam przeciw Moskalom sojusznikami byli być winni...:((
*** Sokolnicki w "korpusiku" swojem miał tylko trzy pułki piechoty (3, 6 i 12), w dodatku 12 tylko z batalionami dwoma oraz jazdy zaledwie dwa szwadrony.

22 komentarze:

  1. Vulpian de Noulancourt3 listopada 2012 11:20

    Uuu... śmierdząca to sprawa. Jednak byłby to nie pierwszy przypadek, gdy ktoś ma nadzieję, że czytający (słuchający) nie będą mieć okazji zapoznania się z innymi źródłami niż jego wypowiedź. Takich ludzi pełno jest do dzisiaj - wystarczy się rozejrzeć.
    Pozdrawiam

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Rzekłbym, że drzewiej tej nadziei mógł mieć i więcej, bo to rzadkość prawdziwa, że z jakiego zdarzenia sprzed lat dwustu mamy czterech czy piąci relacyj... Dziś media są wszechobecne, a nawet jak ich gdzie nie było, usłużni uwiadomią na wszelkich możliwych portalach i platformach...
      Kłaniam nisko:)

      Usuń
  2. donosicieli a zwłaszcza donosicieli co to mało kiedy trzeźwieli to u nas zawsze był dostatek.
    i powiedz wachmistrzu, czy moja podejrzliwość do ludzi nacji weyssenhoffa nie jest uzasadniona? choćby sie spolonizowali wieki temu:)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. W konflikcie między Niemcem spolonizowanem, a Francuzem na drodze do tegoż spolonizowania najlepszej, rację przyznaję... Polakowi Sokolnickiemu: też się na Weyssenhoffie zawiodłem...
      Kłaniam nisko:)

      Usuń
  3. Witaj
    Poczytałam sobie z przyjemnością, dziękuję :)
    A teraz pora na poranną kawkę, a Tobie miłej niedzieli życzę :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Bóg Zapłać i wzajem, choć jej już nie nadto wiele ostało:)
      Kłaniam nisko:)

      Usuń
  4. I teraz widać że miotać oskarżenia to proste.
    Pozdrawiam

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Bo ryzyko nie nadto wielgie... Jakoby za oszczerstwo i obmowę karano jako drzewiej, języka wyrywaniem, każdy z takich nie dwa, a pięć razy by pomyślał nim słowem niebacznem rzuci...
      Kłaniam nisko:)

      Usuń
  5. Klik dobry:)
    Wszelkie konflikty mają różne oblicze, w zależności od opisującego. Czytelnikowi trudno ocenić, któremu źródłu wierzyć. O ile - co do dawnych czasów - nie dziwię się temu,o tyle dzisiaj (w dobie wszystkowidzących satelitów) jest niepodobnym, aby jedno i to samo zdarzenie mogło mieć wiele teorii i różnych opisów, a jednak ma!

    Pozdrawiam serdecznie.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Cała czasem trudność historyka w tem, by umiał ziarno od plew odsiać... I rzekłbym, że coraz nam to lepiej wychodzi, osobliwie jako już nikt nad głową nie stoi i jedynej słusznej nie ukazuje drogi. Są albowiem i na to sposoby, by wiarygodności świadka tego, czy owego konfrontować, choć pewnie, że to rzecz żmudna. I rzekłbym, że paradoksalnie, łacniej tego może w odniesieniu do zdarzeń czynić dawnych, niźli spółcześnych, gdzie mimo owych satelitów, częstokroć zaślepienie czy niechęć ku głoszącemu co insze, prawdy przeszkadza w słowach jego dojrzeć...
      Kłaniam nisko:)

      Usuń
  6. Każda historia ma zwykle trzy oblicza; nasze zdanie w temacie, to co myślą inni oraz to co zdarzyło się naprawdę :-) Tak i dojść owej prawdy trudno, a zwłaszcza po latach, stąd cenię Waszmości narrację, w której nader słusznie ostrożnością się kierujesz.
    Kłaniam z zaścianka Loch Ness :-)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dobregom miał w tej mierze Promotora, Nauczyciela i Przyjaciela, co nas napominał zawżdy, by poglądu jaki mamy, próbować nibyż dla rozrywki obalić, przez co przymuszał nas słabych w tych teoriach szukać punktów... Po dziś dzień mi się ta metoda przydaje...:)
      Kłaniam nisko:)

      Usuń
  7. Od Gen.Bontemps piszący,
    Wielce sobie cenię, żeś Mości Wchmistrzu przypomnieć mojego generała znów raczył. Pułkownik Jan Weyssenhoff zapewne taki sam kruchy człek jak większość z nas. Tu widać dwie jego podłe przypadłości. Jedna brak umiaru do czasu i miejsca wypitku wielkiego a druga nieskrępowana choć drobiną honoru znamienność każąca jedną podłość drugą przykrywać tu przez oszczercze raportowanie i pisanie dla potomności o rzekomej niekompetencji gen.Bontempsa.
    Normalna to rzecz byśmy powiedzieli gdyby te wiekowe realia wyświetlili nam w TV. A tu proszę, zda się przyjąć do wiadomości, że dziedziczne nasze zachowania są - co czytając dawne historie potwierdza się w ogóle i w szczególe.
    Kłamstwo i potwarz z wielu dróg korzysta a prawda jest prosta i podana już wieki temu: "Nie czyń drugiemu co Tobie nie miłe".

    A ciekawiąc swego miejsca w osądzaniu ostatecznym pozdrawiam serdecznie Mości Wachmistrza i jego Przyjaciół. RN

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Wielcem rad Waszej Miłości, żeś czas znalazł, by tu powspominać z nami tąż personę przepomnianą i, jak widać czasem, zniesławianą przykro. A osądzać już taka jest nasza ludzka przywara, co może i czasem potrzebna, bo sądząc, każe samemu własnego w jakiej mierze wyrobić sobie zdania, przecie nie zawsze to zdanie jest upublicznienia godne...
      Kłaniam nisko Waszmości:)

      Usuń
  8. Znaszli Wachmistrzu moje upodobania historyczne już troszku, iże wolę je od strony kuchni niż wojen. Ale tekst ten sumiennie przeczytałam, i tak przy okazji na wojenkę z Tobą wyruszyłam :)

    Serdeczności zostawiam.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Żebyż to się historia jeno kulinariami, strojami i jakiemi dziełami sztuki zajmować mogła, byłożby to dowodem że świat ten szczęśnie jako do przodu idzie, a ludzie żyją na niem od wojen i nieszczęść z tem związanych wolni... Ale cóż robić, gdy i takie się przydarzały, a skoro już, to mniemam, że i tych studiować trzeba pilnie, by przyczyny znać i ich móc in futuram unikać, a jak i tego nie poradzi, to by wojować jak najsprawniej i najfortunniej...
      Kłaniam nisko:)

      Usuń
  9. A skąd ty tak dokładnie to wiesz ? przeczytałam i się zastanawiam ,pewnie jakiś nauczyciel historii jesteś ,pozdrawiam

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Łgał nie będę, żem był przy tem:)) Aż tak wiekowy to nawet ja nie jestem:) A bakałarzem byłem wszystkiego jakie roku półtora, dodatkiem siedmioma lata przedzielone, lat temu już parę dziesiątków... Zamiłowanie do xiąg po prostu i tyle...
      Kłaniam nisko:)

      Usuń
  10. Wszak wiadomo, iż najlepszą obroną jest atak...Skoro pułkownik Weyssenhoff sam niezbyt popisał się męstwem, postanowił uwagę odwrócić i rzucić oszczerstwem w generała Bontempsa...Wielkie dzięki Wachmistrzu za ten ciekawy fragment naszej historii:-)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Tyle, że Bontemps Weyssenhoffa nie atakował, ani nie oskarżał o nic... Dodatkiem zdarzenia dwa opisane, choć tego samego miasta się tyczące, niemal miesiąc rozdzielał... Mnie się zda, że luboż Imć Weyssenhoff był z tych, co to nawet jak błąd jaki poczynią, czy będzie w gronie tych, którym się co nie powiodło, przenigdy nie uzna w tem własnej jakiej przewiny, a wkoło siebie jeno szukać będzie komu by tu winowajcy łatkę przypiąć... Luboż też, dla jakiej nam nieznanej przyczyny, miał jednak jakiej osobistej ku Bontempsowi urazy...
      Kłaniam nisko:)

      Usuń
  11. Dałeś Waćpan jak zwykle imponujący wgląd w historii meandry.
    Dziękuję :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Nie moja to zasługa, a autorów cytowanych:)Ale za dobre słowo, ich imieniem, dziękuję:)
      Kłaniam nisko:)

      Usuń

Być może zdaje Ci się, Czytelniku Miły, że nic nie masz do powiedzenia aż tak ważkiego, czy mądrego, by psuć wzrok i męczyć klawisze... W takiem razie pozostaje mi się tylko z Tobą zgodzić: zdaje Ci się...:)