13 lutego, 2016

O braku experiencyi mojej z psami, czyli do inszej noty prolegomena przygotowująca...

   Nigdym własnego nie posiadał kondla nawet najmarniejszego, to i łacno mi tu jaki psiarz zarzucić może, że mało co wiem o tem. W dziesięctwie nawet żem i pragnął może mieć jakiego, jak zapewne większość chłopców w mym wieku, na przygodach filmowego Szarika edukowanych, aliści Pani Matce mojej wszelkie psy się z punktu z okupacją kojarzyły, osobliwie zaś z tem, jak i zimową jaką nocą czterdziestego roku Sowieci pochwyconych Polaków, podług papierów pomieszkujących przed wojną po "niemieckiej stronie" , tymże Niemcom "oddawali". Ano oddawali albo podług zamysłu sekretnego, by ich może Niemce same przy tem wytłukły, a może też podług własnego zwyczajnego przy organizacji większości spraw za które się brali, bałaganu, nieudolności i niekompetencji, przy której każdy burdel się jawi jako ostoja porządku i sprawności... Nikt niczego z Niemcami nie uzgodnił, setki ludzi znagła uwolnionych już to z kazamatów twierdzy brzeskiej, jako Babcia moja z Mamą i Jej siostrą, już to z miejsc jakich inszych, pognanych zostało nad bużański brzeg, przy czem większość z nich rozumiała, że ich rozstrzelać pędzą, a Pani Matce mojej, naówczas dziewuszce pięcioletniej, po żywota kres zapadnie w pamięć potworny strach... i psy enkawudzistów, szalejące na smyczach z zajadłości.
   Niemce, o niczem nie uwiadomione, nagłą wrzawą na drugim brzegu poruszone i podejrzanym ruchem na Bugu po nocy, zinterpretowali tego po swojemu, jako jaką zaczynającą się inwazję, zatem najpierwsze w ruch poszły flary, zasię karabiny maszynowe i moździerze, któremi lód na zamarzniętej rzece kruszyli. Ludzi poginęło co niemiara, jak nie od kuli, czy odłamka, to potopionych w lodowatej wodzie, w którą wpadali z pękającego lodu, a i sporo może by i przeżyło, jeno ranionemi będąc, aliści nim rana doczekano i jakiej takiej co zorganizowawszy ratunkowej eskapady po tych, co jeszcze na lodzie może i żywi jeszcze nocą leżeli, to za sprawą mrozu tęgiego ranka nikt już tam żywy nie doczekał...  Ponoś do tych, co na sowiecki brzeg próbowali powrócić, strzelali jeszcze i sowieccy enkawudziści...
   Niewielu dobrnęło do zbawczego "niemieckiego" brzegu... szczęśliwie dla mego w ogóle istnienia, Macierz moja z familijantami cudem jakim nawet nie draśniętemi, po to by wyleźć pod niemieckie lufy... i wściec się chcące na smyczach trzymane psy...
   Pojmujecie zatem, że nie była Pani Matka moja psów miłośniczką, aliści nie tylko ona, bo w gospodarstwie Dziadka i Babci, choć to na wsi niemal nie do uwierzenia, także psa nigdy po wojnie nie było...
  Mnie z czasem wszelkie nawet i myśli o tem wywietrzały ze łba, a napotkawszy na ścieżkach swego żywota Panią_Wachmistrzowego_Serca, żem też i z punktu mógł o jakiejbądź myśli o psie przepomnieć, bo ta świata poza kotami nie widzi, a jak wiadomo - choć mi tu będziecie pewnie tysiączne dawać wyjątków przykłady - jedne te stworzenia z wtórymi nie żyją na ogół we zgodzie... 
  Był jeszcze epizod drobny, za młodych mych lat, gdy koleżanki mojej wieloletniej familija, jakiej szansy ponoś wynalazłszy, by za onej uwolnieniem z internowania instancjonować, ruszyła do stolicy, by tam w tejże materyjej poruszyć kogo by się i może dało, w czem niejakich upatrywali nadziei, bo to familija znaczna i z koneksjami... Wypadki uprzedzając, niewiele natenczas wskórali, aliści widać jakiś kamyczek potrącili, co powolnej uruchomił lawiny, bo do pół roku byłaż nieboga na wolności i między bliskiemi, nawiasem za nie nadto naciąganym pozorom konieczności leczenia przypadłości groźnych... Moja zaś cała w tem rola była, bym przez tych dni parę domostwa im, majętności i psa przypilnował, przy czem psa należało jeszcze na spacer wyprowadzać i żreć dawać potworowi...
   Bydlę, w rzeczy samej tejże samej rasy, co i ów Szarik, jeno odeń chyba ze dwa razy większe, w każdem bądź razie ode mnie ważył wówczas więcej, co nie było bez znaczenia przy tych "spacerach" naszych. W każdym bądź razie wspomnienie tych zmagań, gdzie nierówną walkę toczyli odpasiony czworonóg, godzinami mięśnie ćwiczący w ogródku i studencina może i nie cherlawy, ale z pewnością też i nie osiłek, za to na wyleniałych podeszwach swych jedynych butów, usiłujący na zimowym lodzie i śniegu tegoż psa powstrzymać przed breweryj wyprawianiem, aportowaniem samochodów, cyklistów, kundli inszych i ich właścicieli, czasem i dziś mi się śni jeszcze i zwykle się wtedy budzę zlany zimnym potem, iście takim samym, z jakim wracałem, przemoczony i przemarznięty, po jakiej godzinie czy dwóch zmagań z tem bydlęciem... 
   Do dziś za to, gdzie bądź się nie znajdę u kogo, co takiego, mniejszego czy większego, czworonoga chowa, to takie stworzenie się do mnie ciśnie i dawaj próbować jakich wymusić drapań, czochrań, czy tam jakich zabaw inszych... Z nader rzadka się zdarzy, by mię obszczekało które, a i to najczęściej z daleka, zaś z bliska abo ucieka gdzie w kąt jaki, abo też i z nagła się zaprzyjaźnić próbuje...
  Ilem to razy ja się nasłuchał najbardziej durnego zdania o tem, jako to pies zawsze poznaje dobrego człowieka... Zwykle to mimo uszu puszczam, a czasem i mordę krzywię w jakiej uśmiechu podróbce, że niby doceniam, gdy na logikę, to gdyby tak było i psy by jakiejkolwiek w tej mierze miały moralności czy poczucia etyki, to Hitlera by jego własne zagryźć powinny, podobnie jak dziesiątki inszych satrapów i tyranów, wdzięcznie zawsze przez nadwornych fotografów czy malarzy uchwyconych przy zabawach z psami właśnie...  Że o tych, co się Pani Matce mojej śniły lat dziesiątki po nocach nie wspomnę...
   Podług mnie kundel każdy, nawet najwięcej rasowy, ma moralność całą tego rodzaju, że ten jest dobry, kto żreć daje i się czasem pobawić raczy, a jak jeszcze nie bije lub umiarkowanie tego czyni, to już pełnia psiego szczęścia. I jeśli każe inszego czasem pogryźć dwunoga, to widać tak trzeba i nie ma co łba sobie łamać nad tem... I na tem na razie tych rozważań pokończę, by do nich w nocie powrócić następnej, choć już niekoniecznie o psach...

24 komentarze:

  1. Lata temu pewien nasz znajomy przeprowadziwszy się do Pani Swego Serca, zaprosił nas w odwiedziny. Pod wskazanym adresem znaleźliśmy mały domek na końcu dość długiej alejki przez spory ogródek, na bramce ostrzeżenie przed psem. Zadzwoniłem. Drzwi domku otwarły się z hukiem,wypadł z nich ogromny owczarek kaukaski, na końcu smyczy którego podfruwała filigranowa dziewczyna... Równocześnie furtka otwarła się, co pozwoliło ujrzeć walające się tu i ówdzie po ogródku wielkie, starannie ogryzione kości...
    Dziewczyny dziś bym nie poznał, ale wrażenie zapadło w pamięć! ;-)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Mam rozumieć, że to z rozmysłem inscenizowane było, by gości usposobić?:)
      Kłaniam nisko:)

      Usuń
  2. Pamiętam taki obrazek: biegnie mały, wesoły kundelek radośnie machający ogonkiem, rzucam mu plasterek kiełbaski, potem drugi. Idziemy dalej, gdy w pewnym momencie czuję ból w nodze. Bez ostrzeżenia mnie ugryzł. Do dziś nie wiem, dlaczego. Od tej pory mam dystans. Sama wprawdzie mam jamniczka, ale - jak wiadomo - to nie pies, a kanapowiec. Pozdrowienia zasyłam.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Pierwsza myśl moja to taka, że może temuż, że już trzeciego plasterka nie było...:) Ale, co m już rzekł, mało co się na psach wyznaję, to bym tu co więcej między temi uwagami Knezia analogij może jakich szukał...
      Kłaniam nisko:)

      Usuń
  3. Pies lubi być głaskany i drapany tu i ówdzie. Bezbłędnie znajduje najsłabsze, jego zdaniem, ogniwo w stadzie i idzie do tego osobnika, natrętnie podstawiając łeb do pieszczot. Nie do końca wiem, czy uważa takiego "drapacza" za zwierzę niższe w stadzie ranga, czy nie. O to to trzeba by zapytać jakiegoś behawiorystę / behawiorystkę.
    Pozdrawiam

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Mam rozumieć, że sugerujesz, że uleganie temu nadstawianiu grzbietu, to zaakceptowanie własnej niższej roli w stadzie?:)
      Kłaniam nisko:)

      Usuń
  4. Ja ludziom truję od dawna i zawsze bezskutecznie, że przykładanie ludzkiej miary do psa sensu żadnego nie ma, a zachowania jego są wilcze u podstaw, a dopiero wychowywanie i układanie wg. naszych potrzeb i wzorców może to nieco zmienić. I tak, patrzenie w oczy jest zwyczajną bezczelnością ze strony psa, karmienie świadczy o niskiej pozycji w stadzie, szczególnie gdy najpierw karmiony jest pies, a później ów karmiący. Nadskakiwanie to próba wykazania wyższości, a ciągnięcie pokazanie kto rządzi na polowaniu. Żeby było ciekawiej, to agresywne są na ogół psy, które się boją - to co ludzie na ogół biorą za agresję, jest ledwie próbą "dyscyplinowania" podrzędnych osobników - jeżeli taki wg psa zachowuje się niestosownie, to trzeba go dziabnąć, najlepiej w nogę! Natomiast jeżeli pies uzna kogoś za istotne zagrożenie dla siebie lub "stada", to wtedy będzie prawdziwie agresywny i to się zdarza dość rzadko. Oczywiście takie zachowania można psu wtłoczyć do głowy, ale sensu to większego nie ma. Na ogół wystarcza właściwe wychowanie i podstawowe szkolenie w zakresie posłuszeństwa. Wbrew utartym poglądom, pies obronny to nie jest pies agresywny, ale taki, który swoją agresję potrafi opanować, czyli np. przestaje atakować ofiarę, która się nie broni.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. No proszę...prawdziwy wykład:) I naprawdę cenny: dzięki:)
      Kłaniam nisko:)

      Usuń
  5. Psy bardzo lubię. Natomiast koty... no ładne są, futerka mają milutkie, ale jakoś ich nie potrafię zrozumieć, a ich zachowania wobec mnie są dziwne.
    Oglądałam niedawno program o wilkach, a my przecież zapominamy, że pies pochodzi od wilka właśnie. A wilki to, wbrew pozorom, bardzo sympatyczne zwierzęta.:)
    Czytałam, doszłam do ostatniego zdania i nagle stwierdziłam, że... nic nie rozumiem. To ostatnie zdanie mnie krzynkę zaskoczyło.:)
    Pozdrawiam serdecznie:)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Bo kot, jak rozumiem, jest na tyle bezczelny, że przynajmniej nie ukrywa, że my jesteśmy tylko dodatkiem do niego i jego całodobową obsługą. Jest tam przy tem coś jeszcze o miejscach, czy ludziach emanujących jakimś rodzajem energii, co ma sprawiać, że ponoś najwięcej ulubione miejsce kota do leżenia (jeśli to nie coś, co ciepłem emanuje) to tam, gdzie jaka żyła wodna wypada, a na człeku niechybnie tem, co z danego stada najwięcej jest niezdrów...
      Zdanie ostatnie jest tylko zapowiedzią notki, mam nadzieję nieodległej, gdzie myśl moją wyłuszczę...
      Kłaniam nisko:)

      Usuń
  6. a kot zrozumie wszystko ;)
    ale co z tego!

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Bo kto zrozumie wszystko, ten nie ma potrzeby mówienia o tym. :-)

      Usuń
    2. Jeżeli nawet iście rozumie, to chyba nie zawraca sobie przesadnie głowy stosowaniem wniosków w praktyce...
      Kłaniam nisko:)

      Usuń
  7. szczur z loch ness14 lutego 2016 13:56

    Kynologicznie, historycznie i refleksyjnie. Na dodatek ciekawie. Jednakowoż co z tego wszystkiego wyniknie trudno zgadnąć a i przewidzieć nie sposób.
    Kłaniam Waszmości :-)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Ba! Z tem ostatniem to sam mam kłopot, to jakże mi czego więcej od Lectorów wymagać...:)
      Kłaniam nisko:)

      Usuń
  8. Prawie całe zycie bałam się psów. Aż kupilismy najmądrzejszą na świecie Lassie i wtedy przestałam się bać.
    A trzy lata temu na mojego Szczerbatego rzucił się pies wprawdzie nie jego, ale jego cioci. Mało nie odgryzł mu ucha bo bronił lodówki z której Szczerbaty wyciągał lody.Był szpital, szycie ucha, uraz niesamowity...
    I znowu boję się psów. A najgorzej, że Szczerbatego, który ma juz 11 lat poddawać musimy ciągłej terapii...bo boi się teraz nawet takich psów kieszonkowych.
    Pozdrawiam.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Jak rzekłem,mało co się na psach rozumiem, ale tu bym tejże winował w pierwszym rzędzie ciotuni, że jeśli psa nie umiała wychować, siostrzeńcowi (?) dozwalała iść po te lody samemu i się na niebezpieczeństwo wystawiać...
      Kłaniam nisko:)

      Usuń
  9. Zwierzęta wyczuwają, psy też, miałam kilka psów, książkę można by napisać, ale tak teraz myślę, ze dla zabieganych, albo awersję mających najlepszy byłby koala: wiecznie naćpany, 20 godzin na dobę przesypia, tylko skąd tyle eukaliptusa wziąć? ;-)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Jeszcze wygodniejszy jest leniwiec.:)

      Usuń
    2. No to może jednak złota rybka? Choć znów ja za wolnością jestem w każdem wymiarze, to nie imaginuję bym umiał jakiebądź zwierzę czy człeka w zamknięciu trzymać...
      Kłaniam nisko:)

      Usuń
  10. PSy dażę respektem. Byłam posiadaczką jamniczki przecudnej urody ito był nadwyraz kochany pies. Żaden kanapowiec.Jamnik to pies myśliwskijakby się kto pytał. Ta moja jamniczka to była nie kanapowiec a zaolecnik- bo zwkle usadwiała się na fotelu za moimi plecami.Natomiast tak w zasadzie to uważam ,że posiadanie kota to wygoda .Na spacer nie trzeba wychodzić,jest taki kot niezależny i charakterny.Kot to kot :))

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Taa... i sprząta po sobie, i zarabia na siebie...:)
      Zaplecnik zdało mi się uroczem, choć ciekaw jeszcze byłbym, czy ta pozycja na fotelu wynikała z zamiłowania do fotela i była kompromisem podzielenia się nim z konieczności, czy to owoc potrzeby bliskości z właścicielem?:)
      Kłaniam nisko:)

      Usuń
  11. Uważam ,że potrzeba bliskości z właścicielem.Co do kota i zarabiania - kot sobie złowi ,jak trzeba..kot potrafi się sam wyżywic..jakby co..

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. No cóż, tak na to, w rzeczy samej, nie spojrzałem:) Bóg Zapłać:)
      Kłaniam nisko:)

      Usuń

Być może zdaje Ci się, Czytelniku Miły, że nic nie masz do powiedzenia aż tak ważkiego, czy mądrego, by psuć wzrok i męczyć klawisze... W takiem razie pozostaje mi się tylko z Tobą zgodzić: zdaje Ci się...:)