07 stycznia, 2017

O tem, co pospólnego mieli Gauguin z Wyspiańskim...

Podług Leszka Mazana i współautorów zbiorku "Madame, wkładamy dziecko z powrotem"*  pracownię i kochankę... Owoż miałżeby Gauguin, wyjeżdżający grudniem 1894 roku do Belgii, ostawić "do dyspozycji swemu młodemu przyjacielowi Stanisławowi Wyspiańskiemu z Krakowa swą paryską pracownię przy ulicy Vercingetorix. Lokatorką pracowni jest - przywieziona przez Gauguine'a z ostatniej podróży na Jamajkę - dziewczyna, o ciele z bursztynu i szeroko rozstawionych piersi, Annah. Jest zarazem kochanką i modelką francuskiego, a wkrótce i polskiego artysty. Ubocznym, ale jakże istotnym rezultatem owej namiętności będzie - obok portretów Annah - również i nieuleczalna choroba weneryczna, z którą Wyspiański wróci do Krakowa i po czternastu latach umrze."
  Sęk w tem, że naszych autorów chyba jednak cokolwiek poniosła fantazja... Gauguin nigdy w życiu nie był na Jamajce; Annah, powszechnie zwano "La Javanaise", czyli Jawajka i podsunął ją Gauguine'owi marszand Ambroise Vollard, który "wszedł w posiadanie" dziewczyny w jakichś mocno niejasnych cyrkumstancyjach, gdzie miała ona zdaje się być sprowadzoną z Jawy przez śpiewaczkę operową Ninę Pack, jako coś w rodzaju egzotycznej służby domowej, ale została przez chlebodawczynię wyrzucona na bruk za jakiś wypadek przez nią niebacznie w domu sprawiony...
   Skąd się zjawiła naprawdę i kim była, dociec dziś już nie sposób, za to z pewnością służyła Gauguine'owi ciałem i jako miłośnica (mocno nawiasem nieletnia) i jako modelka... Wyspiański ją z pewnością poznał i także malował, ale historyjka o przekazywaniu pracowni z modelką się kupy nie trzyma także i z tego prostego powodu, że Wyspiański do Krakowa powrócił w sierpniu 1894 i to raczej definitywnie, zatem nie mógł od grudnia pomieszkiwać na rue Vercingetorix 6 z odziedziczoną po Gauguinie modelką... Ale zaprzeczyć nie sposób, że syfilisu się w Paryżu nabawił i że to on go zabił...
  Poniżej macie, Mili Moi, portrety Annah w wykonaniu Gauguine'a:

oraz Wyspiańskiego:
oraz fotografię przez Alfonsa Muchę uczynioną w pracowni, gdzie sam fotografik nam się pośrodku pokłada (ten w bieli), po swej prawicy (a naszej lewej) mając Gauguina, zasie Annah jest za Bretonkę przebrana po przeciwnej portretu stronie...

oraz przez tegoż samego artystę już sama, sportretowana jednak w pracowni przy rue De La Grande Chaumiere...

____________________________
* Katarzyna Siwiec, Mieczysław Czuma, Leszek Mazan "Madame, wkładamy dziecko z powrotem!" Kraków 2009 s.292 

69 komentarzy:

  1. Była z pewnością egzotyczna, ale żeby zaraz nazywać ją piękną, to już gruba przesada.
    Pozdrawiam

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Nie będę powtarzał truizmów o tem, że de gustibus etc.... ale jak coś po latach kosztuje miliony dolarów, to coś się w tym musi jednak sporej części ludzi podobać...
      Kłaniam nisko:)

      Usuń
  2. Ciekawa historia, przyznam, że o niej nie słyszałam i z przyjemnością dowiedziałam się czegoś nowego od Ciebie. :)
    A dziewczyna z Jamajki ... jakieś takie dziwnie ciepłe i opiekuńcze uczucia we mnie budzi. Przekazywana niczym przedmiot między dwoma malarzami, przykro się to czyta. Do tego stopnia, że jakoś im tego syfilisa nie współczuję (bo skoro złapał Wyspiański, to mógł i Gauguin)...
    Pozdrowienia

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Raczej z Jawy, niż z Jamajki, a owa Jamajka to jak się zdaje błąd polskich autorów, dla których Jamajka i Jawajka to żadna różnica... Gauguin w rzeczy samej się dorobił owej przypadłości, a modelki w owych czasach najczęściej były nierządnicami i podobnie jak one kończyły, zazwyczaj w nędzy, zapomnieniu i chorobach...:((
      Kłaniam nisko:)

      Usuń
  3. Jak to rzecz Gandalf do Bilba: "Każdą zacną historię należy nieco ubarwić" ;) Sensacyje zasię wszelakie, niezależnie od epoki, zawżdy dobrze się sprzedawały. Stąd i pewnie owa plotka o korzystaniu (i z pracowni i z muzy). Przyznać nawiasem trzeba, że portrecik Annah niczego sobie....

    Nie wiem tylko, czyżeś Waszmość zwrócił był uwagę na nazwę ulicy... VERCINGETORIX... Toż to imię jednego z największych celtyckich wodzów, jedynego, któremu udało się na krótko zjednoczyć pobratymcymców, aby stawić bardziej zorganizowany odpór Cezarowi.

    Samych Najlepszości na ten napoczęty już 2017 - nade wszystko spokoju, zdrowia, uśmiechu, czasu dla siebie i inspiracyj dalszych na Twe tutejsze włości... Dla Ciebie i Całej Familijej :)

    Jam Waszmości sługa uniżony...

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Bóg Zapłać za życzenie, które i Waszmości rewanżuję. Przemijalność wielkości właśnie na przywołanym przykładzie widać: pięć wieków po Cezarze, to wodzowie goccy sobie do Rzymu wchodzili jak chcieli i kiedy chcieli...
      Kłaniam nisko:)

      Usuń
  4. szczur z loch ness7 stycznia 2017 14:49

    Rzecz arcyciekawa, chociaż pozostawia pewien niedosyt. Nie podajesz Waszmość przykładowo na co zmarł Gauguine, a także wspomniana Nina Pack (a może bardziej jej partner, czy też mąż). A mogłoby to rzucić całkiem nowe światło na kwestię rozprzestrzeniania się inspiracji artystycznych :-)
    Kłaniam Waszmości z zaścianka Loch Ness
    :-)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Kwestię zgonu Gauguina już tu insi wyjaśnili, a co się Niny Pack tyczy, to nic więcej o niej nie wiem, ponadto, że mi w tejże historyi gdzieści tam wypłynęła na chwilę. Za czasów I Cesarstwa w dobrym tonie było mieć miedzy służbą "mameluków" lub "Turków", skądkolwiek by oni nie pochodzili... Na tym tle się bardzo korzystnie prezentuje nasz Jan Potocki (ten od "Rękopisu znalezionego w Saragossie"), któren miał prawdziwego francuskiego lokaja, naźwiskiem Pereaux, aliści wolał go z kozacka przebrać, łeb ogolić, jeno osełedec ostawując i wołać onego: "Pokotyło"... Za cesarstwa wtórego modni byli "Chińczycy", rozumiem, że owa śpiewaczka zapragnęła jakiej egzotyki jeszcze głębszej...
      Kłaniam nisko:)

      Usuń
  5. No to mieli jeszcze d-w-i-e dalsze wspólne "przypadłości" - talent i syfilisa...

    - Ale żeby "Jawajka" z "Jamajki" [czy tam odwrotnie?]...I wygląda niczym syberyjska dojarka Pasza Angelina [starsi wiedzą kto zacz] przebrana w szaty carycy Katarzyny [też wszyscy, poza posłem Suskim, wiedzą kto zacz].

    Pozdrawiam ciepło [przy minus 20 za oknem].

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. No jak tak idziemy, to jeszcze i oba nosili wąsy, a w spodniach też coś podobnego...:) Ja bym raczej optował za wyglądem a'la stary wódz indiański...
      Kłaniam nisko:)

      Usuń
    2. II Prawda ks. Tischnera.
      Pozdrawiam

      Usuń
    3. A juści...:)
      Kłaniam niziuśko:)

      Usuń
  6. Panie Wachmistrzu
    Paul Gauguin był nie tylko malarzem, ale i rzeźbiarzem, parał się ceramiką, a dodatkowo bardzo dobrze grał na mandolinie. Fakt, majątku się nie dorobił, często bywał bez pracy, a zdarzało się, że musiał zarabiać na życie rozlepianiem plakatów za 5 franków dziennie. Fascynacja kulturą polinezyjską miała swoje praźródło w czasie wystawy światowej w Paryżu w 1878, gdzie mógł wiele razy oglądać ręcznie wykonywane prace przez mieszkańców Tahiti. Pod koniec kwietnia 1878 wyjechał po raz pierwszy na wyspę Toboga w Zatoce Panamskiej, ale szybko skończyły się pieniądze, stąd musiał zatrudnić się przy kopaniu Kanału Panamskiego. W czerwcu przeniósł się na Martynikę, ale tu zapadł na malarię i pod koniec listopada wrócił do Francji. Na początku czerwca 1891 wyjechał na Tahiti i tam był 2 lata. Modelką ( i nie tylko) stała się trzynastoletnia pannica. Można ją zobaczyć na obrazie Duch zmarłych czuwa. W lipcu 1893 wrócił do Marsyli, bez grosza i z chorobą. Tylko fakt, że otrzymał spadek, pozwolił spłacić długi i wynająć atellier. Urządził je nie tylko na tahitański wzór, ale zamieszkał, ku oburzeniu i zgorszeniu sąsiadów, z młodziutką Mulatką. Uwidocznił ja na obrazie, z nierozłączną małpką Taoa.Niestety, dostępne mi źródła milczą w przedmiocie tego skąd pochodziła. Nie ma też wzmianki o chorobie wenerycznej malarza. Latem 1895 wyjechał znów na Tahiti, by opuścić ją i przenieść się na Markizy w 1901 roku. Zamieszkał z czternastolatką, doczekał się potomka, ale i też problemów z katolicką misją. Z tego, co wiem, zmarł na serce 8 maja 1903 roku. W
    z wyrazami szacunku

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. ...jakby to wszystko streścić, to paćkający birbant, opiumista, syfilityk i pedofil...
      Koniec świata!

      Usuń
    2. PS.
      Paul Gauguin zmarł na wyspie Hiva Oa na zawał serca. Serca osłabionego kiłą - w wielu publikacjach są o tym fakcie wzmianki.

      Usuń
    3. Może birbant, może pacykarz,może i ćpun , i co tam jeszcze, ale jego obraz z czasów tahitańskich, poszedł za 300 mln dolarów.
      z wyrazami szacunku

      Usuń
    4. Sztuka i doznania estetyczne są rzeczą umowną między odbiorcami. :)))

      Usuń
    5. Fascynacja fascynacją, aliści zda mi się, że jest nawet i taka przypadłość przez seksuologów wyróżniana, która się niemożnością spełnienia z przedstawicielem własnej rasy wiąże i wymaga egzotycznych partnerek czy partnerów...
      Kłaniam nisko:)

      Usuń
    6. ...heterochromofilia, Wachmistrzu, ale podejrzewam, że nie dotyczyło to tych dwóch panów, opisywanych przez Ciebie.

      Usuń
    7. Wyspiańskiego, Małgośko, z pewnością nie...:)) Co do reszty... hmm...
      Kłaniam nisko:)

      Usuń
  7. Syfilis syfilisem a talent talentem. Wyspiański już malować nie mógł bo w rękach pędzla nie mógł utrzymać /choroba rzuciła się na kości/ więc mu jego prosta chłopska żona przywiązywała pędzel do dłoni.
    I malował nadal.
    Ale to chyba wszyscy tu bywający wiedzą, więc nic nowego nie odkryłam.
    Pozdrawiam.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Wszakże, gdyby nie talent, to i [w przypadku Wyspiańskiego] syfilis by się nie objawił... Hmmm???

      Usuń
    2. Zda mi się, że owe weneryczności (i marskość wątroby) była tamtych czasów artystów niejako wyznacznikiem... Jak dziś śmierć od narkotyków...:((
      Kłaniam nisko:)

      Usuń
  8. W przypadku Wyspiańskiego słynne powiedzenie ''kiła i mogiła'' sprawdziło sie w100 procentach. Ale z tego co sie tam uczyłam to pamiętam, że Wyspiański bardzo przezywał tą chorobę. Inaczej wobec niej zachował się francuski pisarz Guy de Maupassant. Ten ostatni na wieść, że jest chory pisał:

    „Mam syfa, ale takiego z prawdziwego zdarzenia, nie jakiś tam tryper, nie świętoszkowate kłopociki, nie mieszczańską kłykcinę kończystą, nie nie! To prawdziwy wielki syf. Jestem z niego dumny i mam w pogardzie wszystkich burżujów. Alleluja! Mam syfa! A skoro go mam, nie boję się już, że go złapię!"

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. W tamtych czasach to chyba tylko nieliczni artyści tego syfa nie mieli...
      Pozdrawiam.
      :-)

      Usuń
    2. To już teraz miarkuję, czemum miał tego pisarza zawsze w lekkiem podejrzeniu dziwności umysłowej...
      Kłaniam nisko:)

      Usuń
    3. :D nie on jeden i nie ostatni, Wachmistrzu :-)
      Pozdrawiam :-)

      Usuń
    4. Niestety, Wilmo, niestety...:(
      Kłaniam nisko:)

      Usuń
  9. Malarze wymieniali się modelkami i wszyscy malowali te same, przynajmniej często widuje się te same na obrazach różnych autorów, to daje pole do dokonywania porównań, czyje malarstwo nam się bardziej podoba. Mnie rysunek Wyspiańskiego urzekł kreską i niewymuszoną pozą modelki w przeciwieństwie do portretowej sztuczności Gauguina.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Na tej paginie jest co więcej o tem rysunku, w tem i to, że to było verso pastelu "Dziewczynka oparta o poręcz krzesła", z czego wnoszę, że Wyspiański albo wówczas na papierze skąpił, albo własnej pracy nie szanował...
      Kłaniam nisko:)

      Usuń
  10. Żeby nie było, że ja tylko o syfilisie piszę, to dodam że Wyspiańskiego uważam za Czwartego Wieszcza i za człowieka renesansu. Chociaż to zupełnie nie ta epoka i nie te czasy.
    A najbardziej cenię go za "Wesele".
    Pozdrawiam.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. A ja za witraże:)I u mnie rachunek podobny, jak wyrzucić Krasińskiego i zastąpić Norwidem, to Wyspiański będzie Czwartym, a Lem Piątym...:)
      Kłaniam nisko:)

      Usuń
    2. Pozwólcie, Państwo i mnie...
      Wieszcze nie "wieszcze" + przecie jednak geniusze...
      1. Juliusz Słowacki
      2. Bolesław Prus
      3. Stanisław Lem
      4. Stanisław Wyspiański
      5. Adam Mickiewicz

      Usuń
    3. A dlaczegóż byśmy nie dozwolić mieli? To wolny kraj... a przynajmniej mam jeszcze wciąż taką nadzieję...
      Kłaniam nisko:)

      Usuń
  11. Witam.

    Aż chciałoby się zakrzyknąć "Sodomia" i "Gomoria" :)

    Bardzo podoba mi się "Nave nave moe" P. Gauguina.

    Natomiast o St. Wyspiańskim mogłabym chyba napisać elaborat :)
    Jest jednym z nielicznych polskich artystów, którzy z powodzeniem wcielili w życie koncepcję syntezy sztuk (to taka moja osobista "idee fixe" :)). Jego dramaty są takie, jak jego witraże - pełne światła, barw, dźwięków - wielowymiarowe :) Nie da się mówić o takim Twórcy wybiórczo, tylko z perspektywy jego dzieł literackich albo plastycznych.
    A tocząca się od wieków dyskusja, czy Artysta z racji swojego talentu ma prawo być poza (nie - "ponad") moralnością (ponieważ do tego w gruncie rzeczy ta Notka się sprowadza) jest wciąż otwarta :)

    Myślę (tak po maeterlinckowsku), że posiadali jeszcze jedną wspólną cechę - pokazywali w swoich dziełach pewną uniwersalną prawdę - że mimo najszczerszych intencji, chucie w człowieku przeważnie biorą górę; i nie poddawali tego osądowi, pokazywali, że taki oto jest człowiek; każdy człowiek :)

    Pozdrawiam :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Moe ? Czy Mahana? Bo nie jestem pewny, czym dobrze pomiarkował... Mnie jeszcze się z jego malunków bardzo podoba coś, co po tahityjsku nazwał "Te Tamari No Atua", a co by być miało jego wariacją wokół tematów bożonarodzeniowych... To tak cudownie bluźniercze...:) Co się tyczy rozróżnień artysty i człowieka, to odpowiem tak: lękam się chwili, w której artysta uznaje się za zwolnionego od bycia człowiekiem...
      Kłaniam nisko:)

      Usuń
    2. Witam.

      Mam na myśli obraz, na którym przy źródle siedzą dwie tahitańskie kobiety. Ta siedząca po lewej stronie ma aureolę, ta po prawej trzyma jabłko. Znam go jako "moe". "Mahana" przedstawia chyba kobiety zrywające owoce.
      Szanowny Panie Wachmistrzu, nie dokonałam takiego rozróżnienia i nie o to Młodopolskim artystom chodziło, by we własnym geniuszu szukać usprawiedliwienia dla haniebnych czynów i uniknąć zań kary. Trudno nakreślić problem w kilku zdaniach. Oni uważali, że Sztuka nie może być ani moralna ani niemoralna, nie może powstawać po to, by kogoś zdeprawować ani po to, by nawrócić; w trakcie aktu Tworzenia musi być wolna od wszelkich manipulacji odbiorcą. W momencie, gdy artysta tworzy dzieło z jakąkolwiek intencją - przestaje ono być Sztuką. To oczywiście tylko idea, z realizacją której różnie w praktyce bywało :)

      Nie da się ukryć - "Te Tamari..." jest bardzo bluźnierczy :)

      Pozdrawiam :)

      Usuń
    3. Te tamari no atua - Dzieci Boga.
      Dla wierzącego wszyscy jesteśmy dziećmi Boga.
      Dla niewierzącego - to tylko metafora...
      - W czym bluźnierstwo? Przecież nie ma -jeszcze przez chwilę - obowiązku oglądania i wyrażania zachwytu [lub dezaprobaty].
      Pozdrawiam...

      Usuń
    4. Witam, Apostato.

      Ot, choćby w tym, że "kolorowa nieżona", porównana do Maryi, jest ważniejsza od rzuconego w kąt "Dzieciątka" :)
      A tytuł tłumaczy się również jako "Syn Boży", co również nie pozostaje bez znaczenia, zważywszy, że "Dzieciątko" jest owocem trzynastoletniej, bodaj, dziewczynki i pięćdziesięcioletniego prawie Gauguina (ojca-Boga Owegoż?) :)

      Pozdrawiam :)

      Usuń
    5. Dżentelmeni, co do zasady, omawiają zagadnienie związane z wizytą , jaką złożyli trzej królowie. I temat można uznać za wyczerpany. Natomiast deczelmeni snują rozważania, co by było, gdyby odwiedziny złożyły trzy królowe. Po pierwsze, dopytywałyby się o drogę. Zapewne dotarłyby w porę, by pomóc przy porodzie. Bezsporne, że stajenka zostałaby starannie wysprzątana. Nie ma wątpliwości, iż prezenty okazałyby się niezwykle przydatne. No, i oczywiście, byłoby coś pysznego do jedzenia.
      Ale niemniej interesująca jest rozmowa jaką toczyłyby w drodze powrotnej.
      -Widziałyście jakie sandały miała na nogach położnica? Wcale nie pasowały do tuniki.
      -Ten mały kompletnie niepodobny do ojca.
      -Nie rozumiem jak oni mogą wytrzymać z tyloma zwierzakami?
      -Słyszałam, że ojciec jest na bezrobociu.
      -Chciałabym wiedzieć, kiedy też oddadzą mój garnek, w którym były pyszne łazanki?
      -Dziewica? Ja ją znam jeszcze z uczelni!

      z wyrazami szacunku

      Usuń
    6. Leno...
      Czy masz pewne wiadomości. o metrykalnym wieku Marii i Józefa? A jeszcze - sądząc z tradycji - to też była kolorowa żona-nie-żona... No więc...
      Tylko tradycja - nie fakt a zaledwie [czy aż] umowa, konwencja, dopuszczenie możliwości interpretacji...
      Kiedy przyglądałem się owemu Te tamari no atua, przypomniał mi się wiersz Lermontowa "Kołybielnaja" i w nim fragment: - Spij, mładzieniec moj priekrasnyj, bajuszki-baju... Ticho swietit miesiac jasnyj w kołybiel twoju...
      Bajuszki baju, Leno. Bajuszki baju...
      Nie weryfikujmy bajuszek za pomocą stereometrii i nie osądzajmy, nie sądźmy po tym, kto w jakim kącie spoczywa...
      POzdrawiam

      Usuń
    7. Apostato, już dawno ustalono, że ojciec udziału nie miał, zatem żądanie jego metryki jest bezprzedmiotowe. Co do matki jest problem, bo w orbicie zainteresowań jest kilka dat, ale są też poważne naciski, by je kwestionować. Nie sposób uznać za wiarygodną datę 2 lutego, wszak za obrazoburstwo trzeba przyjąć sojusz z Armią Czerwoną pod Stalingradem. 31 październik mógłby ewentualnie wchodzić w rachubę, bo tego dnia Anglicy przełamali po raz pierwszy front pod El Alamein, a zarazem papież, gorący zwolennik pokonanych, zaślubił ludzkość. Jedni są za, inni przeciw. W zasadzie mógłby być 15 sierpnia, ale akurat tego dnia kowboje zabawiali nad Japonią , chociaż nasi są za tą datą i to całym sercem. Co do metryki dziecka to, owszem, przyjmuje się 25 grudnia, ale nie tylko dzień i miesiąc budzą opory, ale przede wszystkim rok. Jakieś ancymony gardłują, że jednak marzec i co najmniej 4 lata wcześniej niż się oficjalnie wywodzi. Może więc zechcesz zrezygnować z wgłądu w dokumenty urzędowe?
      z wyrazami szacunku

      Usuń
    8. Witaj, Apostato.

      Ponieważ wizja Gauguina jest jego wersją biblijnego mitu o Synu Bożym, oczywistym wydawało mi się, że w naszych rozważaniach poruszamy się w określonej przestrzeni mitycznej, w oderwaniu od niej bowiem o tym obrazie mówić się moim zdaniem nie da.

      I - jeśli pozwolisz - na tej konkluzji poprzestanę. Mam bowiem wrażenie, że nie tyle zależy Ci na poznaniu mojej opinii, ile na "nawracaniu" mnie przy pomocy dość karkołomnych, przyznaję - zważywszy geometryczno-"genologiczną" nomenklaturę - figur retorycznych.

      Pozdrawiam :)

      Usuń
    9. Leno, nigdy-nigdzie-nikogo za nic , na nic i do niczego nie nawracam. Człowiek ma wolną wolę [lub przynajmniej tak mu się wydaje]. Dlatego nie optowałem m.in. za okazaniem świadectwa szczepienia niemowlaka, świadectwa dziewictwa matki i REGON-u ojca[prowadził bowiem działalność gospodarczą]. Do dzieł nie powinno się przykładać miarek moralistów [są bowiem zazwyczaj w niewielkim stopniu moralni], religiantów [w praktyce bywają mało religijni] i koneserów sztuki [w dużej mierze w tej mierze ignorantów]. Pozdrawiam.

      Usuń
    10. Stary Bosmanie [mam opory w traktowaniu ludzi "z małej litery]... To wszystko "najprawdziwsza prawda", której pewne aspeklty wyłuszczyłem naszej miłej Interlokutorce Lenie. Tu dodam tylko, że zazwyczaj pierworodne dzieci rodzą się w się w siódmym miesiącu ciąży i małżeństwa, a nikt nie dopatruje się w tym zdrożności. Ot uwarunkowanie społeczno-kulturowo-obyczajowo-biologiczne... Co do daty, to może 30 lutego byłby tym właściwym terminem, bo 29 niestety obłożony, a 1 kwietnia zajęty przez dowcipnisia Jana Kazimierza [m.in. króla Polski i Wlk. X. Lit., który akurat wtedy "ślubowął"]...
      Ahoj!!!

      Usuń
    11. Pozwólcie, Mili Moi, że skoro punktem wyjścia do dysputy Waszej były słowa moje o bluźnierczości tegoż obrazu, że wyłożę tu niedopowiedzianą resztę, bo zanosi się, widzę na długą i dość jałową, a zgoła niepotrzebną wymianę zdań i myśli, przy czym jest to poniekąd wymiana myśli jakoby fizyka z biologiem, dodatkiem każdego w inszem języku...
      Apostata odnosi się do sprawy z punktu widzenia dzisiejszego wolnomyśliciela i to jego święte prawo, ale nijak się to ma to do tego, jak dzieło było z gorą sto lat temu odbierane, a to właśnie miałem na myśli pisząc słowa moje... Poniekąd to JWPani Lena tu była najbliższą mojego tej sprawy widzenia, punktując niespotykane w temacie wcześniej owe bluźniercze (dla Gauguinowi współcześnych, w przeważnej mierze głęboko wierzących) nowinki... No i bez wpisania się przez Gauguina w kontekst biblijny, to na obrazie mamy tylko zmęczoną ciemnoskórą dziewczynę, gdzie nawet dziecko przez inszą niewiastę trzymane nie musi być ani jej, ani być nikim w tym obrazie ważnym... Pewnie, że można wieść spór o dzisiejsze każdego dzieła widzenie, ale dla mnie zawsze było, jest i będzie wczucie się (a przynajmniej próba) w tych, co je widzieli, gdy powstało, bo powstawało z myślą o nich, więc to tamten sposób myślenia i odbioru jest dla mnie wskrzeszenia i zadumy wart, a nie dzisiejsze percepcje...
      Kłaniam nisko:)

      Usuń
    12. Wielce Szanowny Wachmistrzu
      Cenię sobie Twoje zdanie, jednakże...
      Jest taki interesujący obraz Maxa Ernsta- "Najświętsza Dziewica karze Dzieciątko Jezus przy trzech świadkach" z przełomu XIX i XX wieku, za który w-t-e-d-y [bluźnierstwo!] wyrzucono malarza z Kościoła.
      Tymczasem jest rok 2017.
      - Aprobujesz anathemę?

      Przecież to my, teraz i tutaj, wiedząc o ówczesnych kanonach, patrzymy, oceniamy, akceptujemy, odrzucamy...

      Pozdrawiam.

      Usuń
    13. Co ma obraz Maxa Ernsta do percepcji Gauguina nie bardzo pojmuję... W Twoim, Apostato, pytaniu o aprobowanie klątwy najlepiej widać dzielącą nas różnicę: Ty właśnie oceniasz i akceptujesz lub odrzucasz, ja zaś rzecz rejestruję jako fakt historyczny i opisuję jako zjawisko, z jego wszystkimi konsekwencjami i powiązaniami. I w tym kontekście moje współcześne, jak najbardziej prywatne poglądy nie mają, a przynajmniej nie powinny mieć żadnego wpływu na opis i analizę...
      Kłaniam nisko:)

      Usuń
  12. Robiąc podsumowanie, uogólnienie i pewien skrót myślowy: wielcy artyści to raczej normalni nie są...
    Biorąc pod uwagę choroby i używki najróżniejsze, nasuwa się ciekawe pytanie: czy zdrowy, niczym nie skażony umysł jest w stanie stworzyć genialne dzieło? Bo wychodzi na to, że nie bardzo...
    Pozdrawiam serdecznie:)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. A reżyser filmu "Smoleńsk"??? Sądząc po recenzjach choćby w TVP 1...

      Usuń
    2. Jeśli chodzi o ten film, to - jak się teraz mówi - nie mam wiedzy w tym temacie.:)))

      Usuń
    3. Ten komentarz został usunięty przez autora.

      Usuń
    4. Grażyno - potwierdzam.
      Od kilku la prowadzę bloga, napisałem kilkanaście limeryków i jakoś nawet w rodzinie nikt nigdy nie pomylił się i nie zwrócił się do mnie per "literat".
      Znaczy to oczywiście - jestem zdrowy, używki są mi obce (no może ....... ale to nasz narodowy napój) i umysł mam niczym nieskażony. Dlatego też między innymi nie tylko nie mam wiedzy w temacie filmu na "S", ale też nie pałam żadną chęcią by choć odrobinę tej wiedzy posiąść.
      Pozdrowienia:
      dla Ciebie i oczywiście dla Wachmistrza.

      Usuń
    5. Ludzie! Gdzie Wy macie oczy? Przecież to jedyny polski film jednoczący ludzi niemal wszystkich poglądów w zgodnym opuszczaniu sal kinowych już od 10. minuty poczynając!!! Tak jednocząca zgoda w naszym społeczeństwie to coś wyjątkowo wyjątkowego!!!
      A od dzisiaj mamy darmowo w internecie dwa pierwsze odcinki serialu "Ucho Prezesa"... Cymes i kumys - jak mawiał Pan Andrzej Waligórski, a śpiewał Tadeusz Chyła. Pozdrawiam smogowo...

      Usuń
    6. Yyyy... No cóż... Nie jestem fanką kina i filmów. Tak ogólnie. Ostatnio byłam w kinie na "Sekretnym życiu zwierzaków domowych", bo to był prezent dla synka na Dzień Chłopaka.:)))
      A tematu na "S" mam szczerze i serdecznie dosyć...
      Pozdrawiam:)

      Usuń
    7. Jako wielki artysta całkowicie się z Tobą, Grażynko, zgadzam: nie są normalni...:)
      Kłaniam nisko:)
      P.S. W temata smoleńskie nie wchodzę, bo dla mnie rzeczy interesujące w tej mierze zakończyły się tam jeszcze za Batorego...
      Kłaniam nisko:)

      Usuń
  13. Gauguin nie miał łatwego życia. Musiał dorabiać przepisywaniem, rysowaniem większość krytyków i publiczności nie rozumiała jego sztuki, a jego ekscentryczny sposób bycia, niekonwencjonalny ubiór, a także bliska znajomość z nieletnimi Annah, Vascho, Pahurą spowodowały, że obrazy sprzedawały się marnie. Gdyby żył dzisiaj, nie miałby problemów. Nawet na twarzy nie zostałyby ślady po syfilisie, bowiem wystarczyłaby kuracja antybiotykowa.
    Zasyłam serdeczności.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Gdyby żył dzisiaj, najprawdopowodobniej malowałby w więzieniu, choć i tegom niepewny, bo współwięźniowie dość szczególnie się obchodzą z pedofilami...
      Kłaniam nisko:)

      Usuń
  14. Może to i nie jest prawda a jedynie fantazja, ale jakże inspirująca.
    W obu wersjach tylko syfilis się powtarza i jest jak ta łyżka dziegciu.
    Pozdrawiam

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. O ile ta beczka miodu, którą ta łyżka miałaby zepsuć była faktycznie aż beczką i czy na pewno z miodem...to i wtedy bym się zastanawiał, czy było warto...
      Kłaniam nisko:)

      Usuń
    2. Znajomy mojego ojca w latach 70-tych miał takie powiedzenie
      "Gentleman się syfa nie boi, gentleman go ma"

      Usuń
    3. I znowu wyszło na to, że jeszcze nie jestem gentlemanem...

      Usuń
    4. To jak powiem jakiemuś facetowi, że jest prawdziwym gentlemanem, to się na mnie obrazi?

      Usuń
    5. Jeżeli czytał, Grażyno, tą dysputę, to niewykluczone...:))
      Kłaniam nisko:)

      Usuń
    6. Jeśli jest dżentelmenem - nie obrazi się, jeżeli się obrazi - nie jest.

      Usuń
  15. Ciekawa historia z nutką egzotyki, szkoda że również z posmakiem syfilisu. Cyrkumstancyje rozpusty jednak prowadzą do złego, czasami ;)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. W przeciwieństwie do cyrkumstancyj umartwiania się, które do złego prowadzą zawsze:)) I powitać nader miło, jeślim dopotąd nie miał tejże przyjemności:)
      Kłaniam nisko:)

      Usuń
    2. Wczoraj dopiero zawitałam w te progi. Ciekawie waćpan piszesz o historii. Nie jestem w niej biegła, więc pewnie sporo się tu dowiem. Z wyrazami szacunku M. :)

      Usuń
    3. Zatem rozgościć się upraszam...:) Win i miodów czeladni doniosą, jako i do komina przyrzucą, by lekturę milszą uczynić...:)
      Kłaniam nisko:)

      Usuń

Być może zdaje Ci się, Czytelniku Miły, że nic nie masz do powiedzenia aż tak ważkiego, czy mądrego, by psuć wzrok i męczyć klawisze... W takiem razie pozostaje mi się tylko z Tobą zgodzić: zdaje Ci się...:)