Wszyscyśmy nie tak dawnym przecie czasem
spectatorami byli osobliwego widowiska, jakiego nam ufundowali
ówcześnie Miłościwie Nam Panujący, gdzie się nieledwie
przepychali o krzesło przy stole, o miejsce w aeroplanach i o sprawy
insze. Podobnie zapewne, jako i Lectorów część pryncypalniejsza
zniesmaczony, śpieszę jednak Czytaczów Miłych uspokoić, że i na
tem polu żeśmy tradycyj bogatych i włodarze współcześni w tych
swarach swoich bynajmniej niczego tu nie czynią nowego, czegobyśmy
nie znali i przódzi...
Źródło nieszczęść w tej mierze,
pospolicie dawną służbę dyplomatyczną naszą trapiących, po
największej części w tem było powodzie, żeśmy tej służby
zwyczajnie... nie mieli. Insze dwory miewały i posłów, i
dyplomatów czasem z dziada pradziada, a jak się który nieobyty w
tych subtelnościach i zawiłościach protokołów trafił, to był
chocia jaki mistrz ceremonii, luboż protokołu, co rzeczy umiał
właściwie urządzić. U nas komunikacyja z dworami inszemi nibyż w
gestyi było kanclerza i podkanclerzów onemu podległych, aliści
monarchowie one sprawy zazwyczaj sami nadzorując, tych najwięcej za
posłów zażywali, których wierności być mogli pewni, luboż
którzy na dworze, gdzie się udawali, najwięcej wskórać mogli. Za
tąż przyczyną do kuryi rzymskiej najwięcej duchownych słano, a i
to takich, co ich Stolica Apostolska rada widziała, jako choćby w
Łokietkowej dobie biskupa poznańskiego, Andrzeja z Wiślicy.
Ergo nigdy w Polszcze nie przyszło
do wykształcenia się czego, co byśmy dziś pewnie dyplomatyczną
służbą cywilną zwali. Jako temu przydać, że monarchowie
częstokroć własnej polityki wiedli, nie ze szczętem zgodnej z
tem, co by się za oficyalną politykę Rzeczypospolitej uważało,
takoż i to, że nawet jak Zygmunt August jakie poczynił próby, by
tego uładzić, wraz Walezy na powrót złączył w jedno kancelaryje
wszytkie, co już bodaj na wieki pogrzebało możność tychże
urzędów reformy... Wrychle i Batory swoje dołożył, by
własnej niemal dla prywatnych i siedmiogrodzkich spraw trzymając
kancelaryi, na służbę publiczną grosza poskąpił, temuż
się dyplomaci nowi kształcić przestali. Osobliwym znów polskim
było obyczajem, że poseł się na własny koszt ekwipował jadąc
gdzie w świat, co i nieraz okazyją do niezwykłego było przepychu
ukazania (exemplum: ot choćby wjazd Ossolińskiego do Rzymu, gdzie
konie z rozmysłem słabo bito podkowy złote, by je gubiły po
ulicach Wiecznego Miasta, podziw budząc niemały nad zasobnością i
potęgą Rzeczypospolitej), zasię myśmy wszytkie deputacyje
cudzoziemskie w granicach Rzeczypospolitej własnem żywili
sumptem... Staropolska gościnność, czy staropolska naiwność?
Przydługi ten i może wstęp temuż
miał pokazaniu służyć, żeśmy prawdziwie dyplomackich obyczajów
się na gorąco uczyli, a że i czasem afronty zamierzone bywały,
temuż nie raz przychodziło do niesnasek, przy których nasze o
aeroplan swary są niczem przedszkolaków przepychanki, któryż
ma w najpierwszej iść parze... Nie o aeroplan, ale o miejsce w
karocach się nasi najwięcej z Moskwicinami przemawiali, gdzie nie
dość, że afrontem było siadać nie naprzeciw siebie, to jeszcze
pragnąc siadać wpodle siebie i jeszczeć samemu stronę biorąc
godniejszą prawą, nasi Moskali do swoich inwitowali kolasek, onym
miejsce po lewicy ukazując. Zdażyło się to za poselstwa Lwa
Michajłowicza Anno Domini 1635, za czym aż królewskiego trzeba
było rozsądzenia, by nasi się zgodzili do moskiewskich siadać
karoc i Moskwicina mieć, jako równego sobie vis a vis... Nie na
długo tejże moderacyi starczyło, bo jako Imć Puszkin w 1650 ku
królowi posłował, rzecz się powtórzyła de novo i grubijaństwa
tak sążniste przeciw sobie adwersarze miotali, że się zdało, że
wraz za tem mało dyplomatycznym językiem i do szabel przyjdzie...
Zda mi się jednak, że w tle tychże ambarasów nadto czytelne
dyplomatom naszym niechęci samych władców rozeźlonych
roszczeniami Moskwy... W 1635 sam Władysław IV afront posłom
uczynił świadomy, przyjmując onych na siedząco i ni razu nie
powstając ni przy powitaniach, ni też przy oracyi posła. Nota bene
tegoż samego zaznały Niderlandczyki, co pokoju między nami a
Gustawem Adolfem mediować probowały Anno Domini 1627. Naonczas król
jegomość tem był rozeźlon, że owi przódzi do Szweda negocjować
pojechali... Nawiasem, to jako dwa lata później insi, tym razem
Angielczyk z Francuzem mediowały między nami a Szwedami w
Altmarku, nader zabawnym było przytomnym baczyć na onych, gdyż tak
baron Hercule Girard de Charnace, jako i sir Thomas Roe osobliwego
mimo wolej uczynili spectaclum. Szło o pierwszeństwo wielce
dyskusyjne jednego przed drugim, temuż oba się sobie wzajem niczem
dwa brysie przyglądali, kto się pierwszy ze zydla podniesie, któryż
pierwszy do karocy siadać będzie, któryż pierwszy się skłonić
raczy. Że drgnienie nieznaczne jednego wraz reakcyją wtórego
prowokowało, temuż spectator tych zdarzeń z melankoliją
skonstatował, że "tymi błazeństwami bardziej byli poszli
na małpy, niż na wielkich ludzi."
Jan Kazimierz poselstwu Puszkina
jeszczeć i więcej poczynił złośliwości, niźli jego brat, co
wstać nie raczył. Zwyczajem Moskwie powszechnem z poselstwami
onychże jeździły całe karawany kupców z towarami swemi, tanim
kosztem z przysługującej posłom korzystając ochrony, tak na
ziemiach własnych, jak cudzych. Zwyczajowo też się między sobą
jako tam rekompensowali niechybnie, temuż posłowie nierzadko i
przed expedycyją jeszcze swej spodziewanej intraty żądali.* Znając
o tem, król jegomość posłów przybyłych rezydencyją grzeczną
ugościł, aleć zbronił onym onej opuszczać, Polakom zaś
wszelkiej kondycyi i stanu onych odwiedzać, ergo z całegoż w
Warszawie kupczenia nic nie było, a towar po prowincyi przedawać,
osobliwie po drodze przez ziemie wojną zniszczone, znaczyło przedać
wielekroć taniej, a i ze stratą może...:)
W swojem czasie niemałego był
uczynił ambarasu poseł nadzwyczajny niderlandzki Honaert, której
to rangi Rzeczpospolita ani znała przódzi. Ów zjechał pod
Warszawę, zaczem uwiadomił o swem przybyciu kanclerza, że czeka do
stolicy wjazdu. Kanclerz Prażmowski, uznając w niem posła
ordynaryjnego, nie zaś ambasadora, kazał był responsować, iżby
Flamand zajeżdżał, kiedy mu wola, bo go ceremonialnie** nikt witać
nie będzie. Zjechał tedy Honaert i stanął we wskazanem leda
jakiem lichem domostwie, czem już poruszony oświadczył, że w czas
audiencyi należnego mu ceremoniału oczekuje. Upocił się biedny
kanclerz wyrozumieć probując, jakież to randze nieznanej
przysługują grzeczności, aliści nawet upiwszy rękodajnych onego,
tyleż wyrozumieli nasi, że w krainach inszych gości takowych się
niżej ambasadorów traktuje. Ergo nazajutrz Honaerta do pałacu
królewskiego wiódł jaki urzędnik z kancelaryi, nie zaś
senatorowie, czy dworzanie godniejsi. Wwiódłszy zaś na zamek,
przykazał między inszemi antyszambrować, ledwo jakiego mieśćca
na ławie mu uwolniwszy. Wprowadzony po czasie jakiem, bynajmniej nie
krótkiem, do króla, co go po prawdzie przyjął stojąc, ale za to
z głową odkrytą i bez asystencyi godnej, zasię wyprowadzony przez
tegoż samego urzędnika, przecie nawet nie do karety, czy bodaj do
schodów choć, a do pół korytarza jeno, tak się był Olęder
rozeźlił, że skrupulatnie owe afronty spisawszy, pchnął był
umyślnego do zwierzchności swojej. Rzecz się i o Stany
Niderlandzkie oparła, które zbroniły Honaertowi się w jakiebądź
negocjacyje zapuszczać, dopokąd Polacy afrontów owych nie
naprawią. Byłaż i zatem audiencyja wtóra, z asystencyją
senatorską, dworzanami i krzesłami poręczowemi, co takoż nie bez
znaczenia było...
Nawiasem, to pewnie ów Honaertowy
przypadek tak nam szambelana Denhoffa skonfudował, że ów na
przyszłość zapewne woląc przesadzić w wylewności, niźli
serdeczności poskąpić, wrychle nowej uczynił był mimo wolej
siurpryzy, gdy takież same poręczowe krzesła kazał stawiać za
przybyciem poselstwa tatarskiego, choć w Polszcze dziecku było
wiadomem, że Tatarowie przed władcami wszelkiemi, raz padłszy na
kolana, tak się i do nich przemieszczają, by kraj szaty ucałować,
waląc przy tem czołem o pawimenta, zaczem cofnąwszy się (znowuż
na klęczkach do jakiego kątka, stamtąd przemawiają, z licem przy
ziemi, ani śmiąc na monarchę wejrzeć, tandem stawiać onym
krzesła, jeszczeć poręczowe, to jako ptakowi skrzydlatemu ziarna
sypiąc, jeszczeć mu i do tego widelca położyć...
________________
* zda się, że nie jeno dyplomaci na tem
bogacieli... W memuarach Paskowych jest spomnienie chwili, gdy w
obozie wojskowem Czarniecki był go naznaczył na asystencyją i
przewodnictwo poselskiej moskiewskiej karawanie, do króla
zmierzającej. Z punktu mu za to inszy towarzysz pancerny gotowizną
wypłacić był gotów na rękę tysiąc czerwonych złotych, byle mu
jeno tegoż zaszczytu i obowiązku odstąpił, najwidniej
spodziewając się daleko więcej od orszaku poselskiego wyciągnąć
profitu...
** zwyczajowo po ambasadora wyjeżdżało najmniej
dwóch senatorów z orszakami, zaczem go w królewskiej do stolicy
wwozili karecie, śródzi szpalerów wojskowych, co gościowi miały
przydać znaczenia, aleć i chronić onego przed ciżbą ciekawą i
wiedli onego prosto na zamek, gdzie mu król czynił audiencyją.
1. Czytałem gdzieś, że pisma otrzymywane od Chana Krymskiego były powodem bólu głowy kancelarii królewskiej, bo nie było w niej zwykle nikogo, kto by potrafił arabski szryft czytać. Byli pono tacy, co tatarskim władali, ale czytających to już brakło. A nie zawsze znalazł się jakiś kupiec (ciekawe, kto? Ormianin?), który mógłby list odcyfrować. Przygladano się tedy kunsztownej kaligrafii i odkładano pismo ad acta, nie wiedząc, czy to znak przyjaźni, czy może kolejnej wojny. Jeśli dobrze wiem, to dopiero w ostatnich latach panowania pułkownika Kadaffiego Libia wysyłała wszystkie swoje noty dyplomatyczne po arabsku, odrzucając w ten sposób dyktat państw europejskich i USA.
OdpowiedzUsuń2. A jak było z korespondencją z Sułtanem? Turcy używali jakichś europejskich języków?
3. Rozumiem, że z posłami europejskimi długi czas porozumiewano się po łacinie, a później po francusku. A rozmowy z Moskalami (do XVII wieku)? Były prowadzone po rusku?
Pozdrawiam
Ad.1,2 i 3 Sporo w tem przesady, bo kancelaryje królewskie utrzymywały tłomaczy, takoż i z tureckiego, nie jeno w mowie, ale i w piśmie biegłych, a pozorowi wbrew nie zbrakło u nas (a więcej jeszczeć i na Litwie) takich, co tatarskiem władali. I nie jest to novum nijakie pisać do obcego w języku ojczystem własnem, onegoż przymuszając do trudu tłomaczenia, bo tak od dawna czynią te wszytkie nacyje, co się za wielkie i godne uważają. Wiemy tak na ten przykład że w 1523 Szydłowiecki miał do cesarza Ferdynanda oracyją po polsku, której dopieroż tamtemu na łacinę tłomaczono. Tak i do nas posłujący od cesarza Wilhelm z Rożemberka perorował po czesku, a poseł wołoski Batoremu perorował po madziarsku i dopieroż król za senatorów supliką onym na łacinę przekładał. Za Zygmunta Starego, kiedy z Tatary to Litwa właściwie graniczyła, to w litewskiej kancelaryi wielkoksiążęcej trzymano Tatarów-tłomaczy, choć z rachunków znów królewskich wiemy, że czterej z nich i dla Korony posług czynili. Byłoż i dwóch Ormian, niejaki Iwaszko i Wasyl Wrona, co nie tylko tłomaczyli, aleć i sami jeździli po glejty dla poselstw, co ich RZplita dopiero ekspediować miała... Poseł Krupski w 1514 roku w Stambule miał jeszcze jakiego dworzanina, co italskim biegle władał, a że w Stambule cięgiem jeszcze tęgie siedziały kolonie genueńska i wenecka, to i na dworze sułtańskiem był kto z pewnością, co italskiem władał. Po inkorporowaniu Rusi do Korony przeszły te obligi na kancelaryję koronną, choć to z Litwinów, gdzie białoruski był jednym z języków urzędowych, nadal szli posłowie i tłomacze dla spraw z Moskwą prowadzonych. Najmniej do Jana Kazimierza czasów Porta nam słała pism po turecku, aleć często z kopią tejże łacińską, a czasem i włoską (jedna taka jest w AGAD). Pokój zawarty przez Zamoyskiego z Tatarami pod Cecorą w 1595 spisany jest w dwóch egzemplarzach, w tym tatarski "ruskimi literami po serbsku"(czego bym jako cyrylicy rozumiał). W czasach Zygmunta Augusta i Batorego tłomaczem pryncypalnym był Krzysztof Dzierżek, wybornie orientalne języki, tak w mowie, jak i w piśmie znający. A okrom niego znamy i inszych, jako Krzysztofa Ormianina, niejakiego Sergo i Hanka Biskupowicza, których płacono takiemiż samemi pieniędzmi, jako i sekretarzy królewskim, zatem prawdziwie bogato. Choć prawda, że Batory skąpił okrutnie na ekspensa wszelkie i posłany do Stambułu na naukę języka właśnie Marcin Lubieniecki skarżył się często, że nie żyć z czego i nauczycieli płacić.
UsuńZa Zygmunta III i Władysława IV tłomaczyli Prandota Dzierżko, syn spominanego Krzysztofa, Samuel Hieronim, Aleksander Otwinowski a w sprawach tatarskich wyspecjalizował się Florian Oleszko, choć bywało, że owych przy dworze siedzących, zbrakło tam, gdzie by pilno potrzebni byli, jako w czas pertraktacyj pokojowych w obozie chocimskim i przyszło się z Turczynem dogadywać przez madziarski znających, jako starosta trembowelski Orsza...
Pokolenie później tłomaczyli Wojciech Bieczyński, który i sam posłem był wielokrotnym, a sława Franciszka Mesgnien-Menińskiego była prawdziwie na europejską miarę... Pobierał też najwyższej bodaj ze wszytkich tłomaczy pensyi, bo 1200 złotych polskich rocznie! A najlepszem dowodem na to, że znali te języki wybornie, to że gdyśmy do Kałmuków poselstwo słali, wspólnego w nich przeciw Tatarom alianta widząc, to jedynem językiem, którego owi pomiarkować mogli był turecki właśnie i tak też im żeśmy pisali. Szeryfowi zaś marokańskiemu, cośmy go przeciw Porcie poruszyć chcięli, pisało się po italsku...
Moskwicinowi się pisało po polsku, zasię onego ruskie pisania nie były żadnym frasunkiem dla prawosławnych Rusinów w służbie naszej...
Kłaniam nisko:)
Hmmm... Pod pewnem względem nic się w sumie w dyplomacyi naszej nie zmieniło - był ambaras i jest ambaras :)
OdpowiedzUsuńPrzy czem zauważyć pozwolę, iże brak porządnej służby dyplomatycznej, jaki nam tu Wachmistrz wystawia, znacznie osłabiał pozycyję Państwa na arenie międzynarodowej - nawet tak silnego, jakim ongi byliśmy...
Przy przypadku Honaerta ubawiłem się setnie :) Takoż przy mediacyi francusko-angielskiej :) Toż to dobrze znany fakt, iże Angielczyki ze Francuzami od wieków się swarzyli...ergo wystawienie TAKIEJ WŁAŚNIE pary do pertraktowania dla nas, szczytem krótkowzroczności było, jak dla mnie.
No ale - chocia mieliśmy wesoło :)))) (wesoło patrząc z dzisiejszej perspektywy...aliści wątpię, czy ci, co w tem wszystkiem udział brali, mieliby podobne odczucia :) ).
Pozdrawiam Celtycko!!
Jakobyśmy byli prawdziwie silnym mocarstwem, to nawet gdybyśmy małpy wysyłali z notami, to wszędy by się jeno zachwycano jakie zwinne i jakie przystojne... Co się mediacyi francusko-angielskiej tyczy, to nie o naszą tu idzie krótkowzroczność, bo nie myśmy ich o to prosili. Obu potencyjom o większe szło sprawy, by Szweda rękami kasztany z ognia wojny trzydziestoletniej w Niemczech wyciągać, co koniec końców iście nastąpiło. By jednak tego dopiąć trza było Szweda od ambarasującej wojny z Rzecząpospolitą uwolnić i temuż się i Angielczyki i Francuzy same z misyją swą narzuciły...
UsuńKłaniam nisko:)
A ja tam widzę, czy dawniej czy dzisiaj, sporą zasługę manii wielkości w powodowaniu tych dyplomatycznych gaf. Swoją drogą, fajny film z Louisem de Funes "Mania wielkości" ;-)
OdpowiedzUsuńnotaria
Nie zgodziłbym się z tem, albowiem dyplomatom w misyjach posyłanych z pewnością w instrukcyjach na toż kładziono, że powagę Króla Jegomości swego reprezentują, luboż i ojczyzny całej (Niderlandy jako republika nader świeżego chowu, dodatkiem cięgiem deprecjonowana między największemi monarchiami szczególnie na to czułą była), tandem owi czasem i iście aż do przesady o te honory wojowali. Insza, że to czasem służyło jakiemu posła testowaniu, by go na granicy gdzie przetrzymać w jakiej kwarantannie rzekomej, gościny poskąpić i baczyć, zali ów się co ozwie o tem, bo jeśli nie, znak niechybny, że cel misji onegoż wszytkich cierpień warty i siła onemuż na niem zależeć musi (szczególnie to częstem było przy pokojowych rokowaniach). Bywały i poselstwa z krajów, jako od Turczyna, Moskwicina, czy i od cesarza nawet, gdzie poseł pewnym być mógł, że ma w orszaku kogoś, kto na każde jego baczy słowo i gest, i że jeśli ów za godnością monarchy reprezentowanego się nie ujmie, to ten, co go posyłał, będzie o tem wiedział wybornie...
UsuńKłaniam nisko:)
Klik dobry:)
OdpowiedzUsuńZatem niesnaski, złośliwości i dyplomatyczne gafy to żadna nowość.
Pozdrawiam serdecznie.
Wręcz przeciwnie:) Jedynie to może co lepiej opakowane też same od stuleci produkta...:)
UsuńKłaniam nisko:)
No to mnie Waszmość uspokoiłeś, bom domniemywał że`to tylko nam w szczególnych czasach zyć przyszło.
OdpowiedzUsuńKłaniam z zaścianka Loch Ness :-)
Nihil novi sub sole, choć czasy rzeczywiście ciekawe...:)
UsuńKłaniam nisko:)
Czyli - "nic nowego pod słońcem".
OdpowiedzUsuńJa jednak mam w pamięci 3 wydarzenia z ubiegłego roku. Jak pan prezydent /na którego z resztą głosowałam/ stał pod parasolem w lejacym deszcze w Wilanowie, ale pani Angeli nie przygarnął pod ten parasol. Potem jak wszedł do jakiejs sali chyba w Belwederze i rozsiadł się wygodnie, a ta biedulka koło niego stała. No i jak głowie koronowanej z kraju skandynawskiego kieliszek z winem podwędził.
Przecież tego też uczą ... i to jest część protokołu dyplomatycznego.
A poza tym nie lubię jak ktoś strzela do zwierząt, a jeszcze bardziej do ptaków.
Pozdrawiam.
Bardzo proszę zajrzeć na mój blog pod swój ostatni komentarz.Dziekuję.
UsuńPani Angela zda się cokolwiek od połowicy szczuplejsza, to się i może jakiej potem od żony reprymendy lękał za konfidencję nadmierną:)) A gafy z kieliszkiem nie znałem, ale wybornie go tu rozumiem, jeśli zanadto długo gadali, zamiast pić:))
UsuńUczą, jak sądzę, nie tyle prezydenta (z reguły już mocno w latach i chyba mało reformowalnego), co urzędników za protokół dyplomatyczny odpowiedzialnych. I jeśli nie było fotela dla knclerz Merkel, to taki ktoś za to odpowiedzieć winien i to ciężko. Za parasol dla niej znów odpowiadać winni jej ludzie, nie nasi. A za łapczywość z kieliszkiem zapewne jaki stołu pilnujący, że tak źle rozsadził, że ten kieliszek się zbyt blisko znalazł i pomyłka być mogła. Nie wierzę przecie, by prezydent przez pół stołu sięgał, by królowi wina podebrać...
Kłaniam nisko:)
Veni, vidi... et dixi...:)
UsuńKłaniam nisko:)
Nawet jak nie było fotela dla pani kanclerz to nie powinien siadać pierwszy - w końcu facet i gospodarz.
UsuńA kieliszek królowej Sylwi po prostu podwędził biorąc go nie z tej strony z której powinien. I widać było zdziwienie duże na twarzy królowej, ale zachowała się jak królowa.
Ja oczywiście tez dużo gaf popełniam, ale nie "robię" w dyplomacji.
Serdecznie pozdrawiam.:-)
Z pewnością to nie na miejscu, ale podtrzymuję swego, że jaki ochmistrz czy mistrz ceremonijej winien tak gości sadzać, by nadto blisko nie siedzieli i nawet nieobyczajnemu by takich uniemożliwić myłek... Z siadaniem podług naszego obyczaju postąpił takoż niepolitycznie, aliści, czy to znów w protokole nie jest tak, że gospodarz siada pierwszym, to już głowy nie dam. Jest z pewnością w obyczajach wielu tak ludów, co się z atawizmów walk jeszcze plemiennych wywodzi, że jak siada, znak, że zamiarów jest pokojowych (siedzącemu trudniej wstać by zaatakować gościa). I nie jedyne to, co być może byśmy się i zadziwili wielce, podług obyczajności naszej mniemając... Wańkowicz bodaj opisywał, jako się w Ameryce udziwił, że tam niewiast przodem do lokali nie puszczają, jeno przodem mąż się ciśnie. Przetłomaczono mu, że to właśnie jest obyczajności i szacunku dowód, iż ten mężczyzna wchodzący na się bierze wszelkie w szynkowni latające kufle i krzesła i towarzyszki tem sposobem osłania...
UsuńKłaniam nisko:)
Zajrzałam i zauważyłam, że Wachmistrz tu o Wańkowiczu wspomina. Pan Melchior z pewnością w świecie bywały i z rodziny zacnej pochodził, więc wiedział co pisał. Podobnie czynią Francuzi, sami wchodząc pierwsi do lokali. Ale to nie jest nic złego. Bo cóż to za przyjemność kobiecie pierwszej wchodzić szarpiąc się z jakimiś cięzkimi drzwiami, albo w tych drzwiach zderzając się z jakimś podchmielonym jegomościem...
UsuńMój domowy historyk mówił mi, że kiedys na studiach czytał jakiś fragment poradnika dla rycerzy /czy cos w tym rodzaju/ i tam było tak napisane: "Nie noś hełmu usługując damie".Rozumiem, że Wachmistrz jako potomek jakiegoś rycerza tak czyni.:-)))
Pozdrawiam wieczorową porą :-)
Wachmistrz jako nieherbowy z pewnością potomkiem rycerza nie jest, a i hełmów przez wzgląd dla zabytków (najmłodszy ma ponad pół wieku) nie nasza ex definitione, tandem trudno tu o jaką szczególną w tej mierze względność:)
UsuńKłaniam nisko:)
Dyplomacja to nauka i to bardzo trudna, rządząca się ścisłymi prawami.Pozdrawiam serdecznie.
OdpowiedzUsuńMoże nie tyle dyplomacja, bo tam zasady proste (Jak Kali komuś...etc.etc.:), ile protokół dyplomatyczny, bo to rzeczywiście niczem kitajska ortografia mi się zdaje...
UsuńKłaniam nisko:)
Gdzieś czytałem wspomnienia prezydenta Wałęsy, jaki to problem mieli on i jego ludzie z właściwym zachowaniem i praktyką, bo nie było od kogo się uczyć. Potem z kolei, za prez. Kwasniewskiego, jak to pewne zwyczaje okrzepły i znaleziono właściwych ludzi, którzy potrafili przewidzieć że winda jest za mała dla całej delegacji, albo jakie gesty przystoją i jakie są historyczne zwyczaje. Ale skończyły się kadencje Kwaśniewskiego i wszystkich wyrzucono jako nieprawomyślnych, a zatrudniono nowych, "swoich", ze skutkami jakie widzieliśmy. Do tej pory nie ma następców owych straconych dla organizowania i unikania niewłaściwego zachowania. Ale da Bóg, że aktualny prezydent na pochodzenie i znajomości baczyć nie będzie i zatrudni fachowców. Parę razy mnie zawiódł, ale może jednak uczyć się będzie szybciej niż poprzednik. Czego i jemu i nam życzę :D
OdpowiedzUsuńNo tak... czasy iście rewolucyjne to i prawda stara, że kadry decydują o wszytkiem:) Aliści nie my jedyni w szczególnym do gaf talencie, bo pomnę jako Hajle Selasje Jugosławii wizytował i marszałka Titę, to wszędy go dwujęzyczne witały transparenty: "Witamy towarzysza cesarza!":)
UsuńKłaniam nisko:)
Posłem czasami strach było być, wbijano ich czasem na pal.
OdpowiedzUsuńPrawda, choć zda się że jeno w relacyjach z orientalnymi krajami i Moskwą... Nawiasem o wieleż pomnę, jakeś opisywał Kozaków list do sułtana piszących, to zda mi się, że się nie znalazł śmiałek gotów tejże hramoty sułtanowi zawieźć?:)
UsuńKłaniam nisko:)
Dobrze się o tym czyta, bo dystans przez wieki które minęły jest odpowiedni. Nie można tego powiedzieć o tym co czyta się codziennie w depeszach prasowych. Pozdrawiam
OdpowiedzUsuńGwoli pocieszenia rzeknę, że już za lat kilkadziesiąt będzie się to czytać podobnie do tych sprzed wieków:) Dziś jakby ten dystans skraca nam się szybciej:)
UsuńKłaniam nisko:)
Ani złej woli, ani posła pychy nie trza, by ambaras wywołać. Starczy, że zwyczaje nieco się od siebie różnią, a każda ze stron ze wszech sił stara się przeciwnej w niczem nie uchybić. Ot, choćby z potomkami Samurajów spotkanie, o którem drug mój opowiedział mi ongi. U nich zwyczajowo szkło stoi pełne. U nas puste - jeno tuż przed toastem napełniane. Toteż co samuraje polali, Lachy od razu wypiły. Samuraje zdziwieni, niezwłocznie polali znów - Lachy, równie zdziwione wypiły od razu. Pół pacierza i obie delegacje pod stołem się spotkały.
OdpowiedzUsuńNo jeśli iście w pół pacierza, to wielce bym był ciekaw cóż oni takiego pili, bo nijaka znana mi okowita, spirytusu nie wyłączając, aż tak piorunującej reakcji nie czyni:)) Ale i bez tej wiedzy anegdota przednia, za którą z serca dziękuję:)
UsuńKłaniam nisko:)
Oj, podkoloryzuje człowiek nieco, zaraz mu to wytkną... Założyłem, że czas mierzy osoba wielce pobożna, która na jednej Zdrowaśce nie przestaje ;))) Swoją drogą, ile trwał pacierz?
UsuńTedy innej anegdoty przytoczę, równie prawdziwej, ale już bez przypraw. Boli, że to nasza, lacka służba dyplomatyczna błąd karygodny uczyniła, delegatom z Indii upominki wręczając. Upominkami były piękne, skórzane portfele - z wołowej skóry... Hindus nie wiedział, czy dar przyjąć, czy na ołtarzu położyć i pokłony bić, wintencji męczeństwa świętego zwierza, czyli bez zwlekania wojnę Polszcze wypowiedzieć...
No tak... założenie cokolwiek błędne, bo choć pacierza mię ongi uczyli, to nigdy go nie odmawiam... Podobnie jak gorzałki, jeśli grzeczna, a kompanija zacna:) Zadumałżem się, zali i tu się nie próbować czepić czego, ale że tem razem by to było jeno podstępne działanie na to jeno obliczone, by z Waści jeszcze jakiej tak cudnej wydobyć dykteryjki, to już się chyba jednak nie godzi, nie uważasz Waszmość?:)
UsuńKłaniam nisko:)
Warto by naszych możnych podszkolić w dyplomacji, bo czasami wstydzę się za nich i za nietakty jakie popełniają. Dawniej różnie bywało, ale nie nauczyliśmy się niczego, chyba że historii nie chcemy znać. Pozdrawiam serdecznie.
OdpowiedzUsuńTego od lat sam głoszę, że jeśli historia nas uczy czego, to najwięcej tego, że nigdy (lub mało kiedy) kogo czego prawdziwie nauczyła... niestety...:((
UsuńKłaniam nisko:)
Chciałoby się rzec, że historia kołem się toczy w nieco innym wydaniu...
OdpowiedzUsuńSerdeczności zostawiam.
Bo i słusznie by się chciało, bo to podług mnie prawda najszczersza:) Nibyż nie wchodzimy do rzeki tej samej, aliści to się jeno chyba odmienia, co nią płynie i czego niekoniecznie byśmy może poznać chcieli i krzynę może brzegi nowocześniejsze...
UsuńKłaniam nisko:)