Nawraca nam ta thema kolonij naszych niedoszłych jak bumerang, snadź jest ta myśl nam miłą i pokuśliwą wielce:) Ongi żeśmy o tem dysputowali na starem mem blogu (choć byłem głowę gotów dawać, że to u Vulpiana Jegomości było:)), zasię w czas niejaki później u Torlina , za kanwę mając przedsięwzięcie kolonialne lennika naszego, xiążęcia kurlandzkiego Jakuba Kettlera, co to pierwotkiem w senegalskiej ziemi, u ujścia rzeki Gambia nabył od jednego kacyka wyspy i skrawków wybrzeża, by tam fortu postawić i handlem się z czarnoskóremi parać. Jako to przedsięwzięcie padło, przy naporze niechętnie się Afryką dzielących kolonizatorów państw inszych, wtórej szukał Kettler możności na dzisiejszym Tobago... Nawiasem to i dziś Wikipedia brytyjska, której widać, że do bułgarskiej daleko, w haśle zupełnie inszych spraw się tyczącego podaje mapkę Rzeczypospolitej Obojga Narodów z czasów powstania Chmielnickiego z owymi Kettlerowymi "koloniami" pospołu, jako ziemie nasze:
https://en.wikipedia.org/wiki/Battle_of_Zhovti_Vody#/media/File:Rzeczpospolita_Potop.png
O wyprawie Szolc-Rogozińskiego i kompanów, które zaowocowały przyczółkiem u wrót Kamerunu już tu (I, II, III) ongi pisałem. Nam jednak dziś o czem inszem rozprawiać przyjdzie, mianowicie o cząstce dawnej niemieckiej kolonii w Togo, której podobnie jak większość inszych ( za wyjątkiem dzisiejszej Tanzanii, której ówcześnie jako Niemieckiej Afryki Wschodniej, ze zdumiewającą skutecznością bronił jenerał von Lettow-Vorbeck) alianci zajęli stosunkowo szybko i po dość słabym oporze zupełnie nieprzygotowanych do wojny tamecznych Niemców.
Wydarzenia wyprzedzając, rzeknijmyż od razu, że finalnie tegoż Togo podzielono pomiędzy tych, co je zajęli, czyli między Wielką Brytanię i Francję a zajętych przez siebie ziem Brytyjczycy koniec końców przyłączyli do inszej kolonii swojej, Złotego Wybrzeża, a te znów razem z całością dawnego Gold Coast dziś zwiemy Ghaną. Pozostały przy Francuzach wąziuteńki skraweczek pozostały, przez lat dziesiątki był kolonią francuską, a dziś czyni kraju suwerennego, nazywanego tak jak ongi się ta całość zwała, choć dziś to nędzne resztki magnackiej ongi fortuny...
I o te nędzne resztki właśnie idzie, bo był w czasie konferencji pokojowej w Paryżu taki moment, gdzie we francuskim ministerium zagranicznych interesów najwidniej nie za bardzo wiedzieli, co z tem fantem zrobić, bo przyszło do rozmowy z naszemi tam przedstawicielami, czyli Romanem Dmowskim i Ignacym Paderewskim, którym... to właśnie Togo, imieniem Clemeceau, zaproponowano, jako element naszego udziału w dzieleniu na Niemcach zdobyczy.
Nasi politycy daru przyjęli, a ściślej wyrazili gotowość jego przyjęcia i ... dalej rzecz sie rozmyła w kuluarowych zapewne przepychankach, gdzie najwięcej Angielczyków o to podejrzewam, że rzecz utrącili. I można by było w zasadzie o tem zapomnieć, rzecz całą traktując jako jedną z jedynie luźno rzuconych koncepcyj, aliści podług mnie, takie rzeczy się we własnem najpierw uskutecznia gronie i na zewnątrz z tem wychodzi, jako rzecz jest już co najmniej możliwa, jeśli nie pewna, tandem tu bym miał francuską dyplomatykę za niepoważną i amatorską wielce...
Inszą przy tem rzeczą są możności się z posiadaniem hipotetycznym takiej kolonii otwierające... Nie gospodarcze bynajmniej, bo powiedzmy sobie szczerze: nie jest to kraina mlekiem i miodem płynąca... choć tameczne złoża fosforytów do największych we świecie są liczone:) Mnie idzie o to, żeśmy w Międzywojniu siła mięli konceptów nadmiar ludności z przeludnionej wsi naszej, gdzie w świat posłać próbujących, już to na Madagaskar, już to do Liberii, już to do Brazylii, że o samorzutnej emigracji naszej do Kanady czy Stanów nie wspomnę...
Skromnie licząc, myślę, że gdyby, posiadając owe Togo, akcji kolonizacyjnej przeprowadzić, nawet bez wielkiego rządu zaangażowania, licząc tylko te środki, które rzeczywiście wyasygnowane były na kolonialne aspiracje nasze, plus dobrowolne społeczeństwa datki (którego ofiarność przy akcji Funduszu Obrony Narodowej najśmielsze przeszła oczekiwania), to do wojny myślę, że nie jest przesadą rachowanie, że mielibyśmy tam ze dwieście tysięcy osiedleńców naszych. Rzecz jednak cała nie w tej ich gospodarczej działalności, czy w kawy uprawie na światowym poziomie; dość byłoby gdyby owi utrzymać samych siebie poradzili (pod rządami niemieckimi Togo było kolonią dochodową), jeno że mamy fragment terytorium zamorskiego, którego Niemce w 1939 roku zająć nie są w stanie, podobnie jak później Sowieci.
Całą moc reperkusyj to by niosło, cależ odmiennych od tego, co z Historii znamy...
Imaginujmyż sobie, że oto może by i rząd nasz emigracyjny czasu wojny rezydował w Londynie, bo tak by było praktyczniej, aliści po wojnie nie musielibyśmy żebrać łaski Churchilla i jego następców... Rząd mógłby rezydować u SIEBIE, na podobieństwo tajwańskiego rządu Czang-Kai Szeka, będąc przy tem wielekroć bezpieczniejszym, niźli owi chińscy emigranci jeno wąską cieśniną od maoistycznych Chin oddzieleni. Bylibyśmy, podobnie jak Tajwan, niezależnym podmiotem międzynarodowym, na własnej ziemi opartym i ustawicznie dopominającym się o wolność Polski właściwej.
Imaginujcież sobie teraz, że te setki tysięcy ludzi, które zawierucha wojenna po wszystkich porozrzucała kontynentach, ma gdzie osiąść i nie musi łaskawego chleba od byłych aliantów wyglądać, dodajmyż chleba coraz to i bardziej niechętnie wydzielanego... Czy ludziom, którzy syberyjskie rąbali tajgi, afrykańska puszcza być mogła czymś niepokonanym? Ludziom, co żarli brukiew i chleb z trocin, sądzę, że nie potrzeba by było nie wiedzieć jakich luksusów, a sądzę, że i z miejscowymi relacyje nasze byłyby z gruntu odmiennej natury niźli to, do czego ich Niemiaszki, Angielczyki i Francuzy przyzwyczaiły... Zresztą o to, jak by właśnie w takiej kolonii życie wyglądać mogło, Was chciałem prosić, byście wodzy fantazji popuścili... Wiemy, że nic z tego nie wyszło, to i nie historycznych dziś nam tu trzeba czynić analiz, bo owe wszytkie tu na nic, ale któż nam pomarzyć wzbroni?:) Zatem zapraszam do wspólnego pomarzenia o tym, jak by to być nam tam mogło...:)
........................................................................................................
Pierwsza!
OdpowiedzUsuńTo można to zrobić w komentarzu?! Ja nie umiem!
UsuńPozdrawiam:)
Nie wiem, co tam pierwszym Pismo Święte obiecuje, ale zważywszy na to, co ostatnim, to nie wiem, czybym się tak wychylał:)Choć literka ładna...:)A mnie się zaraz Murzynek Bambo z elementarza Falskiego przypomniał...:)
UsuńKłaniam nisko:)
No więc pierwsi będą ostatnimi, ostatni jednak pierwszymi, zatem...
UsuńO Murzynku Bambo lepiej, okazuje się, zapomnieć. Dlaczego, pisali swego czasu w GW w artykule "Uwiera mnie Murzynek Bambo" (archiwalny, ale dostępny), który dość nawet zrobił się słynny i polemik się paru doczekał niezgorszych...
Coś mi się o uszy obiło, że to zdaje się miano dziś komu niemile widziane... Cóż, ja starej daty człek jestem i dla mnie po żywota kres Cygan będzie Cyganem, a Murzyn będzie Murzynem, a nie Afroamerykaninem (jakiż znów Amerykanin w środku afrykańskiego buszu? A Afroafrykanin to już w ogóle brzmi idiotycznie... Samo Afrykanin zaś określa tylko mieszkańca Afryki, który równie dobrze być może Arabem, jak i Hindusem czy Chińczykiem, bo tych zdaje się też tam siła pomieszkuje, osobliwie w RPA...)
UsuńKłaniam nisko:)
Hmmm.. Patrząc na obecne podziały wewnątrz kraju, obawiam się, że dzisiejsze stosunki z kolonią mogłyby być tak serdeczne jak Korei Północnej z Południową...
OdpowiedzUsuńNo to musiałaby ta kolonia mieć niezgorszej autonomii, skoro jak rozumiem, zakładasz Waść, że tam wyborów wygrywa insza partia, niźli w metropolii... I że ma tam dość możności polityki prowadzić własnej, by przeciw metropolii stanąć
UsuńKłaniam nisko:)
Mnie wyszło jakoś mało optymistycznie. Wojna bolszewicka zapewne opóźniłaby przejęcie przez nas francuskiej części Togo. Zakładam, że pierwsze oddziały trafiłyby do Lome w 1921 roku. Kilka lat zajęłoby przejęcie całego terytorium i dojście do porozumienia z miejscowymi kacykami i królem Mlapą III (czy IV). Osadnictwo rozpoczęłoby się w połowie lat 20., ale doprowadziłoby do poważnego konfliktu osadników z Małopolski z osadnikami ukraińskimi. W kraju zaczęłyby się kłótnie o to, jak traktować Murzynów: czy jak ludzi, czy jak żywe narzędzia. W Togoville powstałaby w 1928 roku (nielegalna na razie) Partia Drwali PD, stawiająca sobie za cel wyzwolenie kraju spod okupacji białego człowieka, którego nie można zrozumieć, bo mówi jakimś dziwnym językiem. W 1937 roku na północy wybuchłoby powstanie kierowane przez PD, zainfekowaną w międzyczasie przez wysłanników Kominternu. Po utopieniu go we krwi produkcja kawy spadłaby gwałtownie, a gubernator musiałby iść na ugodę z miejscową Hromadą, żądającą finansowania przez państwo szkół ukraińskich. W celu zagwarantowania samowystarczalności kolonii wprowadzono by stan wyjątkowy, obniżając płace minimalne. Na wiosnę 1939 roku większość misji katolickich zostałaby w ciągu jednej nocy podpalona, a kilku misjonarzy straciłoby życie. Po represjach plemię Ewe porzuciłoby swoje domy i przeniosło do brytyjskiej części Togo, powodując tam niesnaski i niepokoje. Rząd brytyjski zażądałby uspokojenia sytuacji i zachęcenia tubylców do powrotu do polskiego Togo poprzez zniesienie stanu wyjątkowego i obietnicę reform oraz odszkodowań finansowych. Wskutek kategorycznej odmowy Londyn nie dałby Warszawie gwarancji w sprawach europejskich. Partia Drwali zawezwałaby w końcu sierpnia 1939 do strajku ogólnokrajowego. W połowie października 1939 wojska brytyjskie zajęłyby polskie Togo, jednocząc je z częścią angielską. Jednym z warunków uznania Polski za sojusznika w wojnie z Niemcami byłaby zgoda rządu emigracyjnego na zaakceptowanie status quo w Togo.
OdpowiedzUsuńPozdrawiam
Ja też mam wizję... Ciebie, jako autora poczytnej literatury katastroficznej:) No tośmy sobie pomarzyli, nie ma co...
UsuńKłaniam nisko:)
Przemyślałem Twoją wizję na spokojnie i sądzę, że co do sposobu traktowania miejscowych nie masz racji. Nie mieliśmy w tej mierze żadnych tradycji, a to, na czym byśmy się zapewne opierali to wizja Czarnego Lądu przyswojona z sienkiewiczowskiego "W pustyni i w puszczy", gdzie główni bohaterowie traktują towarzyszących im czarnoskórych po ludzku i może nawet po trosze po przyjacielsku (partnerstwem bym tego nie nazwał,ale znów tak bardzo to od tego odległe nie było). Doświadczenia rzeczywiste np. Szolc-Rogozińskiego w Kamerunie były raczej takie, że z krajowcami żył nie tylko dobrze, ale wręcz wyśmienicie (obrano go jakby naczelnikiem kilku plemion i pełnomocnikiem do negocjacji z Anglikami; nazywano wręcz "Ojczulkiem"). Inna kolonialna tradycja, Beniowskiego na Madagaskarze, też raczej wskazywała drogę człowieka, co się z miejscowymi dobrze dogadywał i to przez nich został na "cesarza" Madagaskaru wybranym (nawet jeżeli to w taki, czy inny sposób inspirował czy manipulował wkoło tego, co potem zręcznie w pamiętnikach przemilczał). Z pewnością nie uniknęlibyśmy jakichś samorodnych tyranów, co na własnych plantacjach rządziliby knutem, a na noc wlekli co gładsze Murzynki do łóżka, ale sądzę, że to jednak byłby margines...
UsuńNo i kwestia proporcji; innna by była skłonność do buntu ewentualnych niezadowolonych, gdyby jeden biały przypadał na stu czy dwustu czarnych, a inaczej by to wyglądało, gdybyśmy w efekcie tych wszystkich zawirowań wojennych i powojennych mieli społeczności złożonej z jakichś dwóch milionów czarnoskówych i miliona białych... No i pytanie, czy animozje narodowościowe z metropolii wyniesione, by się rzeczywiście w kolonii zachowały.Przykład emigrantów naszych w Brazylii czy w Kanadzie dowodziłby, że niekoniecznie... Wyobrażone przez Ciebie żądanie brytyjskie wygląda dość realnie i wiarygodnie, ale po naszym rządzie emigracyjnym raczej bym się spodziewał odwlekania sprawy np. do decyzji powojennego parlamentu, a w miedzyczasie wobec konfliktu polsko-sowieckiego wcale nie jestem pewien, czy akurat Brytyjczykom by nie było na rękę mieć gdzie nas wywalić zaraz po tym, jak przestaniemy być potrzebni i umyć rąk od wszelkich naszych żądań i roszczeń...
Kłaniam nisko:)
1. Śmiem wątpić w to, że zapanowałaby tam istna przyjaźń polsko-murzyńska. Jeżeli ludzie światli (nie było ich tam wcale na tysiące, a przeciwnie – byli mniejszością) potrafili traktować Afroafrykańczyków dobrze, to nie znaczy wcale, że tak samo postępowaliby ci prości (to oni mieliby przybywać tysiącami). Wspomnij może, na czym opiera się nasze wojsko. Na fali. Różne rezerwy, dziadki itp. gnębią z upodobaniem kotów. Kadra przymyka na to oczy (dopóki ktoś się nie powiesi), bo ma pewność, że ten nieformalny system zapewni im porządek w koszarach w czasie, gdy oni pójdą do domu. I, że zacytuję znane powiedzenie wojskowe „nie ma zmiłuj”. To swoi gnębią swoich i czują się z tym świetnie. A co dopiero działoby się tam, gdzie swoi dostaliby w zarząd obcych o gołych tyłkach, których (obcych, nie tyłków), w dodatku, nie dałoby się w ząb zrozumieć? Nie miej złudzeń.
Usuń2. Kto niby zdecydowałby się na emigrację do Togo? Bezrolni, fornale i wszelka wiejska hołota, dla której na Podkarpaciu nie było ziemi. Ludzie najbiedniejsi, niewyedukowani i prości, żeby nie powiedzieć, że w dużej części prymitywni. No i ci prości ludzie nie mogliby sobie pozwolić na zakup ziemi w Togo (w kraju też ich na to nie było stać), tylko musieliby ją od państwa dostać. A skoro dostać, to nie byłyby to plantacje, tylko stosunkowo niewielkie działki. Myślę, że osadnicy musieliby (przynajmniej na początku) sami uprawiać swoje pola, bo nie stać by ich było na zapłatę tubylcom. Biały człowiek harujący w polu to w ówczesnej Afryce ewenement na miarę rewolucji lutowej. Wreszcie – kto powiedział, że wiedza rolnicza chłopa spod Limanowej, czy innego Lubaczowa pozwoli mu na powodzenie w uprawie sorgo, kakao albo kawy?
3. Nie sądzę też, żeby władze zdecydowały się na wprowadzenie niewolnictwa i przydział każdemu osadnikowi kilku silnych mężczyzn dla potrzeb dziennych i gładkich bab dla nocnych. Lokalne plemiona i bez tego nienawidziłyby osadników, bo skądś musiano by zapewnić ziemię dla przybyszów. Wynika więc jasno, że najpierw trzeba by tę ziemię odebrać Murzynom, co przełożyłoby się na ich negatywny stosunek do Polaków. A gdyby zdecydowano się na humanitarne wykupywanie gruntów od poszczególnych plemion (skąd na to pieniądze), to od razu pojawiłyby się dwa kolejne problemy. Czy cena stałaby się powodem niezadowolenia i co zrobić później z milionami tubylców, którzy sprzedali swoje pola, a żreć muszą? A co, gdyby nie chcieli sprzedawać?
Pozdrawiam
Ad.1 Nie wymagam aż imaginowania sobie przyjaźni, bynajmniej...:)) I nawet bym nie namawiał. Powiem więcej: podejrzewam, że raczej byśmy przypominali amerykańskie Południe z lat 30-tych i pewnie biada czarnemu, który by się zapomniał. Ale brak równouprawnienia nie oznacza od razu gnębienia czy ludobójstwa, bez przesady... Przykład wzięty z wojska naszego dawniejszego, widzę, że mocno Ci doskwierający, uważam za absolutnie nietrafny, bo "fala" w naszym wojsku prostą drogą została zapożyczona z analogicznych doświadczeń sowieckich i dla podobnych przyczyn tolerowana. Nie masz takiego zjawiska w chyba żadnej armii zawodowej, a w armiach opartych dawniej na poborze, to właśnie w "demoludach" doszło już do absolutnego tej subkultury zwyrodnienia i zezwierzęcenia. I co ciekawe: zjawisko to zanika w każdej armii, lub ulega znacznemu osłabieniu, jeśli ta armia ma realną perspektywę uczestniczenia w prawdziwym boju (zbyt łatwo w bitewnym zamieszaniu dostać kulkę w plecy, gdy się zbytnio gnębiło "kotów")
UsuńAd.2 i 3 Powtórzę, co powiedziałem w punkcie pierwszym, że znakomicie sobie tego "naszego" Toga umiem wystawić na podobieństwo stanów południowych USA, gdzie biały farmer ledwo wiążący koniec z końcem nie był żadnym ewenementem. Może dla rdzennych Afrykanów byłby to szok przez jakiś czas, ale nie przeceniajmy jego znaczenia. Z pewnością byliby tacy, którzy by nie podołali i byłoby ich mnóstwo; do Twojego pesymistycznego obrazu dodam choroby tropikalne, o których w ogóle żeśmy nie mówili, a które z pewnością zebrałyby jeszcze swojego żniwa. Ale każdy okres pionierski jest ciężki i hartuje ludzi, a nasz byłby wielekroć cięższy, by bynajmniej nie myślałem o odbieraniu ziemi Afrykanom (choć Szolc-Rogozińskiemu i wielu innym pionierom tubylcy z radością sprzedawali ziemię za narzędzia i inne praktyczne przedmioty, czy nawet i niepraktyczne, ale kto zabroni czarnemu nosić jego ukochane koraliki?) Myślałem o sporym programie karczowania puszczy tamecznej, odpowiednio wspieranym przez władze kolonii i metropolii...
Kłaniam nisko:)
1. Co do warunków jak na południu USA - zgoda. Przekonałeś mnie.
Usuń2. Karczowanie puszczy? Jak wyżej.
3. Fala. Masz rację co do pochodzenia zjawiska, ale jednak od dawna tkwi we mnie pytanie, czemu ono tak doskonale zaistniało w naszej armii? W ZSRR skazańcy przeniesieni z więzień do wojska przynieśli więzienne zwyczaje. U nas tylu więźniów do armii nie przerzucono, o ile się nie mylę. A fala zaistniała. To, po prostu, skłonności mentalne przeciętnego Polaka płci męskiej są takie, żeby bezkarnie przywalić słabszemu. Dlatego trwam przy mniemaniu, że tubylcom w polskim Togo nie byłoby łatwo.
Pozdrawiam
Myślę, że to kilku rzeczy sprawa naraz złożonych... Primo, że z pewnością jest w tem narodku, osobliwie pełnego ludzi małych i nikczemnych, ta dążność, by nie tyle gnębić słabszych od siebie, co napawać się nawet tą tyciuchną odrobiną władzy, jakiej byle któremu kapralowi udzielono. Uważ, że nawet w przedwojennej armii, gdzie podoficerami byli żołnierze zawodowi, za szczyt nieludzkości uchodziły forsowne ćwiczenia fizyczne czy nocny pogrzeb znalezionej podczas nagłej kontroli czystości, zapałki... Jedno i drugie dające się jeszcze jakoś tam pomieścić w dążności do wyszkolenia fizycznego czy bardzo szeroko rozumianego "ordnungu". To w peerelowskiej armii dojdzie do towarzyszących temu upokarzających praktyk z ćwiczeniami nago czy szorowaniem sedesów szczoteczkami do zębów... Rzecz wtóra to arcypaskudne tradycje wyniesione w przekazach rodzinnych po przodkach, traktowanych arcypodle w armiach zaborczych, gdzie naszych rodaków gnębiono już to w przekonaniu, że to element gorszy czy niepewny, już to z braku wiary w ich chęć wojowania, czy zdolność nauczenia się najprostszych nawet rzeczy, gdzie znów ówcześni feldweble i oficerowie nie dostrzegali, że lwia część tych trudności, to analfabetyzm i bariera językowa ("słoma", "siano")Dodaj do tego jeszcze przekonanie wpojone latami, że tak ma być i zauważ, że każdy niemal z żołnierzy "młodych", tak strasznie traktowanych przez "starych", z lubością się potem odgrywał na rocznikach kolejnych. Gdzieś tam w tle będziesz miał swoistego przyzwolenia społecznego, opartego na zakorzenionych w tradycjach obyczajowych, że w każdem zawodzie najpierw się jest pomiotłem, zasię dopiero przychodzi czas "wyzwolin" na murarza, kosiarza ("frycowe", o którem tu już pisałem ongi), flisaka, które to wszystkie obrzędy są gdzieś dalekim echem naśladującym pasowania rycerskie, którego nim giermek dostąpił, sam niejednego doświadczył upokorzenia. Zauważ, że nawet obrzędy marynarzy z przekraczaniem równika związane, mają w sobie tegoż elementu by przekraczających go po raz pierwszy (nowicjuszy) potraktować brutalnie w obrzędzie swoistych otrzęsin...
UsuńAno i na to wszystko jeszcze wygoda i lenistwo kadry zawodowej, o którym pisałeś...Znam kilka przypadków, gdzie prawdziwym zaangażowanego oficera staraniem, w danem pododdziale "fala" została wypleniona całkowicie, co było najłatwiejsze w jednostkach nowotworzonych, jeśli się odpowiednio pierwszego rocznika przypilnowało. Niemal jej nie było, lub występowała śladowo w formacjach wymagających dużej specjalistycznej wiedzy i fachowości żołnierzy (płetwonurkowie, obsługa techniczna w radiolokacji, czy mechanicy lotniczy) lub też w formacjach, gdzie rzeczywiście dochodziło do zagrożenia życia i ten, dziś gnębiony, mógł się okazać tym, który tego żywota gnębicielowi by być może mógł uratować (głównie mi tu o misje zagraniczne idzie). Obecnie mamy armii zawodowej i zjawiska tego tam nie masz, co nie oznacza, że młodzi kandydaci na żołnierzy nie są poddawani ostrej i wyczerpującej selekcji fizycznej czy wytrzymałościowej. Tyle, że te działania mają jakiś konkretny cel i sens, a nie rozrywkę dla znudzonego kaprala. Coś na kształt dręczenia psychicznego z upokarzaniem włącznie, przechodzą np. nawet w amerykańskiej armii żołnierze jednostek elitarnych, specjalnych, którzy mają spore szansy w czasie akcji wpaść w ręce wroga i takie postępowanie ma ich zahartować i przygotować psychicznie na to, co ich w niewoli spotkać może...
Kłaniam nisko:)
To miały być marzenia? Na polityce się nie znam. Fajnie by było mieć taki "swój" kawałek Afryki. Głównie jako ośrodek wczasowy.:) Gdzie można by jechać bez wiz, paszportów itp. Można by było kupować tam za złotówki i dogadać się po polsku. Z tubylcami żyło by się w zgodzie. Zawsze jakiś miejscowy szaman mógłby udzielić pomocy. Coś w tym stylu, bo to miała być fantazja.:)
OdpowiedzUsuńPozdrawiam serdecznie:)
No i to już mi bliżej do marzeń podobne:) Choć pewnie fali ruchów niepodległościowych w Afryce, co w latach 60-tych i 70-tych wszelkie tam kolonializmy zmiotła, pewnie i my byśmy się nie oparli...
UsuńKłaniam nisko:)
A jakież piękności narodziłyby się z owych kolonistów i rdzennej ludności! I dziś spacerowałyby po naszych miastach, a ja dzień w dzień tonąłbym w ich czarnych oczach. Ech, pomarzyć dobra rzecz.
OdpowiedzUsuńRozumiem, że głodnemu chleb na myśli...:)
UsuńKłaniam nisko:)
Ech...gdyby tak, taka kolonia w bardziej sprzyjających klimatycznych warunkach, to czemu nie? ;) Tylko po co, w dzisiejszej rzeczywistości? Nie czułabym się dobrze jako ta kolonistka ;)
OdpowiedzUsuńPozdrawiam :)
Nie sądzę, byśmy dziś jeszcze mogli mówić o tejże kolonii posiadaniu, choć kto wie... Ma Francyja swoje zamorskie terytoria, gdzie nawet i się tego pozbyć chcieli, bo kosztowne, aliści referendum przeprowadzono i...pokazało się, że mieszkańcy bardzo chcą być nadal w kolonialnej niewoli:)) Podobnie, zdaje sie, mają dziś Duńczycy z Grenlandią... Może zatem gdybyśmy i my miejscowych traktowali względnie i po ludzku, zasię tam zainwestowali co grosza, przemysłu kreując i miejsc pracy, któż wie, zaliby oni nie chcieli podobnie... Osobliwie obaczywszy, co się wkoło nich wyprawia w krajach, co od półwiecza nibyż niepodległe, przecie najwyraźniej sobie z tą niepodległością nie radzą. Pomijając owe fosforyty czy możłiwości rolnictwa, to właśnie Waszemkomentarze mi uzmysłowiły, żem w ogóle nie myślił o tem, jako o turystycznym zagłebiu, a przecie w czem by to Togo być miało od jakiej Hurghady, Sharm-el_Sheik gorsze? Może by i nie trzeba być kolonistką, tylko turystką w zamorskiej części kraju naszego ?:)
UsuńKłaniam nisko:)
Ileż tu możliwości, panów i wizji snujesz... Maleńki skrawek ziemi egzotycznej - a jego skolonizowanie zupełnie odmienić historyję naszą by mogło!
OdpowiedzUsuńJeno mam pewne obiekcje, co do twierdzenia Waszeci, że Sowieci by go nie zajęli... Swego czasu niemalże na Kubę dotarli. To kawał drogi przecie. W takim wypadku, takie Togo to byłby dla nich pikuś... Aleć i tak mając terytorium zamorskie, mielibyśmy bezpieczną oazę jaką tudzież większe pole politycznego manewru :)
Kłaniam jak zawsze nisko!
Na Kubę dotarli, bo ich tam tambylcy chcieli i radzi ich tam widzieli. Nie sądzę, by ktokolwiek z owych władz emigracyjnych naszych ich tam do Togo zapraszał, a że owi by może i jakich wichrzycieli wspierali, szkolili i finansowali, to rzecz więcej niż pewna, jeno, że my przecie nie franty i z dokładnie takim z sowieckiej strony działaniem mieliśmy do czynienia przez cały Dwudziestolecia czas, więc było kiedy nabrać experiencyi we zwalczaniu tego...:)
UsuńKłaniam nisko:)
Pójdę w realia dalej niż Imć Vulpian. Tubylcy traktowani jako gorszy sort, nie pracowali jak należy, więc produkcja kawy upadła. Fosforyty stały się utrapieniem, jako że trzeba było je wydobywać, a utworzone spółki rozgrabiły resztę majątku. Upolitycznione miasta i przysiółki urządzały wiejskie zabawy miastowych, a obietnice ostały się na papierze. Partie lewaków walczyły z prawicowcami, więc o reformach nikt nie myślał. W rezultacie wszystko podrożało, nawet piach. A od słońca trzeba było płacić podatek. W końcu zadłużyli tak wyspę, że za pracą dzieci i wnuki musiały wyjechać i żebrać nie tylko w kraju Churchilla. Szanowny Wachmistrzu, nie wierz, że Polacy gdziekolwiek potrafią zadbać o gospodarkę. Nawet kwitnącą wyspę szybko zrujnują i zamienią w pustynię i dalibóg nie wiem, jak im to się udaje. Serdeczności zasyłam.
OdpowiedzUsuńTo już rzeczywiście extraordynaryjnie czarny scenariusz, z którym nie zgodzić się sobie pozwolę, najwięcej dla tej przyczyny, że bynajmniej nie sądzę, iżbyśmy się gospodarzyć nie umięli, jeśliśmy tylko nie rabowani ustawicznie, a gospodarzyć można podług rozsądku, a nie ideologicznie narzucanych planów. Twierdziłbym wręcz, że przez stulecia żeśmy takiej właśnie gospodarki rządnej i porządnej byli przykładem. Prusacy, przez Kitowicza opisani, co zajmowali Wielkopolski przy pierwszym rozbiorze, oniemieli ze szczęścia, zamożność prowincji dostrzegając i zachowywali się jak dzieci w sklepie z cukierkami, a przecie mówimy o ziemiach, których my sami uważaliśmy za wyniszczone wieloletnimi wojnami, rekwizycjami i kontrybucjami! Coś podobnego zaobserwował Miłosz i podsłuchaną po 17 września 1939 roku rozmowę dwóch sowieckich komisarzy w pociągu opisał, bodajże w "Rodzinnej Europie", gdzie owi nie umieli uwierzyć w otaczające ich i zdobyte "bogactwo", a przecież mówili o zajętych wschodnich dzielnicach przedwojennej Rzeczpospolitej, czyli najbiedniejszych naszych... I dziś też bardzo daleki jestem od postrzegania naszego kraju jako "w ruinie" będącego, a rzekłbym nawet, że to chyba najlepsze okresy gospodarcze w dziejach naszych, jeno że my na co dzień tejże świadomości nie mamy...
UsuńKłaniam nisko:)
Ja mam związki z tamtym regionem Afryki, bo sobie zakupiłem na Allegro dwie maczety z Ghany, po 10 zł szt., z czego mi jedną złodziej z szopy zaiwanił, razem z kosiarką i nartami. Buty do tych nart i druga maczeta zostały mi na pamiątkę, bo były w domu.
OdpowiedzUsuńHistoria mogłaby się inaczej nieco potoczyć, bo moglibyśmy z takiego kraiku uzyskać z pół miliona poborowych, co łącznie z PSZ na Zachodzie i LWP na Wschodzie dawałoby grubo ponad milion czarnego i białego luda pod bronią!!! Do tego z marynarką wojenna i siłami lotniczymi, w składzie których były bardzo elitarne jednostki weteranów. Załóżmy, że udałoby się naszym osadnikom zbratać z tubylcami i wspólnie stworzyć mieszaną i bardzo dynamiczną społeczność. Po powrocie tych sześciuset, czy siedmiuset tysięcy światowców, doskonale wyszkolonych, "ostrzelanych", wykształconych (bo przecież nasza armia bezustannie kształciła swoich żołnierzy!) i świadomych własnej wartości, byłoby w stanie zdominować kawał kontynentu!!!
I wtedy np. taki Jan Zumbach nie musiałby robić za najemnika, bo miałby "własną" armię do wykazywania się! Zanim by się ktokolwiek zorientował, to mielibyśmy tam nie żadną kolonię, a drugą Polskę, "od morza do morza"!
Rozumiem, że narty też z Ghany?:) Przyznaję, żem w ogóle nie myślał o takowym aspekcie, że moglibyśmy mieć z tego kraiku i militarny pożytek, ale masz rację: bylibyśmy w stanie stworzyć wojsko na o wiele wyższym poziomie, niźli w czasie I wojny Francuzi swoje pułki kolonialne mięli... Nie wiem, czemu zaliczasz to tych sił zbrojnych LWP na Wschodzie, skoro najprawdopodobniej różnice ustrojowe postawiłyby metropolię i kolonię wobec siebie w takich relacjach jak CHRL i Tajwan. Nie sądzę wprawdzie, żebyśmy mieli jakieś perspektywy podboju jakiejś części Afryki po wycofywaniu się mocarstw kolonialnych (chyba, że myślałeś o wcześniejszym okresie i wojnie z Francją czy Anglią o jej sąsiadujące z Togiem kolonie:). Poza tym pozostaje aspekt finansowy: kto miałby za to wojsko płacić? Pamiętaj, że wszystko w zasadzie, cośmy od rządu brytyjskiego dostali, było pożyczką wojenną, której później by spłacić było potrzeba i nie wiem, czy gospodarka "naszego" Togo by to udźwignęła. Po wojnie zaś z pewnością już musielibyśmy płacić sami za siebie, więc armia byłaby tak liczna i tak wyposażona, jakie by były możliwości tej kolonii. Zapewne zatem nie mówimy o zdominowaniu dużej kontynentu części, a co najwyżej o skonstruowaniu jakiejś, względnie kontrolowanej i sterowanej, strefy "buforowej" wokoło, na podobieństwo tego, co przez lata czyniła RPA z Namibią czy Rodezją...
UsuńKłaniam nisko:)
Narty były z komisu, pewnie sygnowane "made in Singapore" albo "Malaysia"? Trudno powiedzieć, bo interesowało mnie to równie mało jak eksport tego kakaa z Togo do Portugalii, co to by pewnie do finansowania naszych imperialnych planów posłużył?
UsuńJeżeli macierzysty kraj żeśmy be czarnego luda podźwignęli, to i Togo byśmy w mocarstwo afrykańskie mogli zamienić! :D :D :D
LWP oprócz strat typowo wojennych w tamtych realiach, poniosło niewspółmierne straty w "zaginionych", z czego wnoszę, że nie wolno było potencjały tej armii nie brać poważnie, tym bardziej, że całe jednostki znikały były czasami w lesie, razem z oficerami politycznymi. Sytuacja w kraju macierzystym i na terenach dawnej RP wcale nadmiernie stabilna nie była i chociaż teraz wiemy, że ciężka łapa Wielkiego Brata trzymała wszystko w garści, to wtedy nic takiego aż bardzo pewnego nie było, mając na uwadze gigantyczne straty na froncie wschodnim. To tak bardzo lekceważone LWP mogło być bardzo znaczącym argumentem na rzecz destabilizacji całego regionu, w perspektywie powstania "Drugiej Polski" w Afryce.
Mając w perspektywie powstanie imperium, polskiego na gruzach kolonii swoich w Afryce, nasi koalicjanci szybko by się przekonali, że lepiej sięgnąć do kiesy niż prowadzić kolejną wojnę światową. A przecież ona wisiała cały czas na włosku!
Dobrze, zgadzam się na mocarstwo polsko-togijskie z Twojego marzenia. Ostatecznie sam prosiłem o marzenia, to tak to traktuję, bo z realnością myślę, że rzecz jest raczej wątpliwa. Nadal jednak nie pojmuję związku między "berlingowcami", czy nawet i dezerterami z nich, znajdującymi się tysiące kilometrów od usamodzielnionego Togo, rządzonego przez następców londyńskiego rządu emigracyjnego, Togo zaludnionego miejscowymi, naszą przedwrześniową emigracją i emigracją powojenną (lwia część uchodźców wojennych, byłych więźniów obozów oswobodzonych przez aliantów zachodnich, naszych chłopów i baby wwywiezionych na roboty do Niemiec i nie mających do czego (lub nie chcących) wracać, żołnierzy Andersa i Maczka, plus zapewne niemało chętnych Ukraińców, Litwinów, Słowaków czy kogokolwiek z ziem ogarniętych przez Moskwę, którzy woleliby z nami karczować tę puszczę, niż wracać w łapy NKWD. To są dwa światy, pomiędzy którymi nie widzę ani związku, ani za bardzo możliwości jego zaistnienia... Przecież rząd warszawski by nie wypuścił dobrowolnie nikogo spod swojej władzy, a dezerterzy nie byliby w stanie bez pomocy tam dotrzeć. Ci, co poszli do lasu przeważnie marnie skończyli, jeden na stu może się przedarł na Zachód...
UsuńKłaniam nisko:)
Sen o "Andersie na białym koniu" żywy był w narodzie i nie ważne że to brednia była kompletnie nierealna, ale budził jakieś nadzieje. Armia ta byłaby jeszcze bardziej niepewna, gdyby gdzieś na świecie istniała realna, zorganizowana siła, gotowa w każdej chwili do przywrócenia związków z macierzą. Ilość "zaginionych" i dezercji w tej armii świadczyły o nieco zbyt małym entuzjazmie do walki przeciwko współbraciom. To oczywiście szybko się zmieniło wraz z demobilizacją, kiedy w armii pozostawiano głównie element bardziej lojalny wobec komunistów, ale z końcem wojny bardzo różnie bywało. Ja bym jednak LWP nie lekceważył w tych rachubach. Dobry strateg nie lekceważy potencjalnych sojuszników w szeregach przeciwnika. A tu raczej mało można było oczekiwać, że to dla czerwonych będzie pewny element - w godzinie próby resztki lojalności by się nie ostały zapewne? I nic by cała politagitacja nie dała. :)
UsuńAle masz rację - marzenia, fantazje i fantasmagorie - kompletnie nierealne.
Zauważ jednak, że w początkach swych kilka tysięcy muzułmanów stawało przeciw kilkudziesięciu tysięcznej armii i wygrywało! Nie tylko bitwę, ale i całe batalie i wojnę! Podobnie bywało i z Persami (Cyrus Wielki) Grekami, i Rzymianami. Mała, zdeterminowana i doskonale zorganizowana armia potrafiła cudów dokonywać. No, ale nam się nigdy nie udawało takich zwycięstw na skalę dziejową, dobrze wykorzystywać. :(
Chyba dopiero teraz zrozumiałem, co Ci chodziło po głowie:) Ale dla pewności zrekapitulować sobie pozwolę to po swojemu, na bieżąco własnych pomieszczając uwag... Jak rozumiem, mówimy o cyrkumstancyjach 1945 roku, gdzie po wojny z Niemcami zakończeniu zakładasz dalszą wojnę prowadzoną przez nasze wojsko, czyli PSZ na Zachodzie wzmocnione zaciągiem kolonialnym z Toga i liczysz, że to uderzenie na Armię Czerwoną zostałoby wsparte przez podziemie krajowe i zbuntowane oddziały "berlingowców"? Nie wiem, czy zakładałeś udział jeszcze kogokolwiek w tej "dogrywce" II wojny, ale jeśli tak i miałeś na myśli któreś z zachodnich mocarstw, to dla mnie to utopia absolutnie nierealna, natomiast w wariancie, że to tylko my mielibyśmy przeciw Sowietom stanąć, to najprawdopodobniej nie dopuszczono by do tego. Nie wiem, gdzie by zadecydowano użyć naszych wojsk na zachodnim froncie, ale podejrzewam, że ze względów czysto logistycznych, tak jak się to stało z II Korpusem, wykorzystywano by te oddziały na odcinkach frontu najbliższych ich aktualnej lokalizacji. Skoro II Korpus przez Iran znalazł się w Palestynie, a później w północnej Afryce, to użyto go we Włoszech i tam najpewniej też wylądowałyby nasze oddziały kolonialne z Toga. Koniec wojny zastałby je zatem pod Bolonią, a stamtąd diablo daleko, żeby choć jednego ustrzelić czerwonoarmisty, a marsz na północ oznaczałby bunt przeciwko alianckiemu dowództwu, które najpewniej natychmiast dostałoby od Churchilla i Roosevelta rozkazy, by nas natychmiast zatrzymać i rozbroić. Nie zdziwiłbym się, gdyby to miało się odbyć rękami Ghurków lub Australijczyków, ale ktokolwiek by to nie był, nie wyobrażam sobie polskiego żołnierza podnoszącego broń przeciwko aliantom. Nawet zakładając, że przy pewnej dozie sprytu, szczęścia i sabotowania rozkazów przez tych Australijczyków, którzy też przecież nie chcieliby z nami walczyć, przedarlibyśmy się do Austrii, by się tam spotkać z Krasną Armią... Bez lotnictwa to to jest scenariusz na masakrę, ale nawet zakładając, że na froncie włoskim mielibyśmy naszych nawet z dziesięć dywizjonów, to tym ani nie osłonilibyśmy armii, ani nie przygnietli do ziemi Sowietów...
UsuńInne nasze oddziały, które powiedzmy, że szłyby z Maczkiem jako nawet już nie 1 Korpus, tylko jako stu, czy dwustutysięczna armia, też w maju 1945 roku byłyby setki kilometrów od najbliższych jednostek sowieckich i ta sama sytuacja: przebicie się wymagałoby buntu przeciw aliantom zachodnim.
Nawet jednak zakładając, że przedostalibyśmy się i podjęli walkę z Sowietami, to jesteśmy w naszej odwiecznej sytuacji: to tak naprawdę kolejne wielkie powstanie, może największe, ale wciąż bez zaplecza, bez zapasów amunicji, sprzętu i nowych dostaw, czyli tego wszystkiego, bez czego w XX wieku już się wojować nie da... Raczej czarno to widzę, nawet gdybyśmy się jakoś dogadali z Ukraińcami i znaleźli sojuszników w UPA, czy nawet z jakimiś rosyjskimi formacjami antykomunistycznymi, choć po wyczynach bandytów Kamińskiego w powstańczej Warszawie, nie sądzę, by ktokolwiek z naszych chciał o czymkolwiek rozmawiać z szeroko rozumianymi "własowcami"...
Kłaniam nisko:)
No dobrze, ale sam powiedz, "czy rewolucja bez rewolucji" i "pokojowe odzyskiwanie niepodległości" miały tak naprawdę sens jakikolwiek? Słyszałeś kiedyś większą bzdurę??? Bo patrząc tak z perspektywy, to ja większej głupoty nie słyszałem!
UsuńI patrz, jakżeśmy ze Starszą sobie życzyli latami, w wigilię, "żebyśmy za rok się spotkali w wolnej Polsce", tak nagle przyszedł taki rok, że to się wzięło i spełniło! I tak mrzonka ciałem się stała, a w kąt poszły wszystkie uczone teorie i kalkulacje. Co myśmy wszyscy z tym darem losu zrobili, to już zupełnie inna historia!
Oczywista, że to bzdura:)))) Sam pamiętam, jak się śmiałem po obejrzeniu filmu o Ghandim, gdzie mi ktoś z znajomków prawił, że to i na Sowietów by może była metoda. Pamiętam, żem mu wtedy odparł, że owszem, ale nie wcześniej, niż będą oni tak cywilizowani jak Brytyjczycy... A jednak wychodzi na to, żem się mylił, nie pierwszy i - mam nadzieję - że nie ostatni raz w życiu...:)) Przepiję co wieczorkiem za zwycięskie bzdury:)
UsuńKłaniam nisko:)
Wiele na wspomnianą okoliczność można wyczytać w linku:
OdpowiedzUsuńhttp://historia.focus.pl/polska/polski-sen-o-koloniach-1196
W każdym razie budynek Ligi Morskiej i Kolonialnej znajdujący się w Warszawie robi wrażenie, a obejrzeć go można na przedwojennym filmie: Pani minister tańczy, bo tam właśnie ów film był nakręcony.
Kłaniam z zaścianka
Tego,że to kręcone w siedzibie Ligi tom nie wiedział, zatem wielce Waszmości za tejże wiedzy poszerzenie obligowanym. Co się tyczy Madagaskaru i kwestii naszych wkoło tego działań, to zdaje się od początku po naszej stronie był nadmierny entuzjazm i chyba jednak przecenianie tego, co Francuzi prawdziwie byli skłonni uczynić... Fiedler wspomnianą książkę publikując, jak się zdaje, zdrowo podkoloryzował dla zachęcenia rodaków...
UsuńKłaniam nisko:)
"Zatem zapraszam do wspólnego pomarzenia o tym, jak by to być nam tam mogło" - obiecałem, więc jestem. Ale moja opowieść nie będzie po Twojej myśli Wachmistrzu, dlatego nic nie pisałem.
OdpowiedzUsuńDwieście tysięcy osadników, panów na włościach, traktujących lepiej lub gorzej plemiona tubylcze, zatrudniane na plantacji lub kopalni. I nawet, gdyby ci pracownicy traktowani byliby jak najlepiej, to i tak po pewnym czasie odezwałaby się nostalgia Togijczyków za własną ziemią, a nie o pracy u obcych. Wystarczyłaby iskra, poszłyby maczety i topory w ruch, jak na Wołyniu, i teraz co miesiąc mielibyśmy kolejną miesięcznicę ludobójstwa w Togo, a PiS zerwałby stosunki dyplomatyczne ze wszystkimi krajami Afryki za karę.
No masz! Następny pesymista:))) Dzięki, Torlinie, jesteś tak cudownie nieprzekonywujący w tym pesymiźmie, że aż we mnie tchnąłeś nową nadzieję... Skoro nigdzie w Afryce (poza skrajnym południem) masowo topory i maczety w ruch nie poszły, nie sądzę, byśmy to my tam być mieli wyjątkiem. Dodatkiem przy zakładanej przeze mnie migracji, to raczej siły by były wyrównane, a zapewne lepsze wyposażenie i wyszkolenie sił zbrojnych tej kolonii mogłoby w starciu z buntownikami, przechylić szalę... Choć , w mojej idei, o to by właśnie szło, by do tego dojść nie musiało...
UsuńKłaniam nisko:)