06 lipca, 2020

O najstarszym żołnierzu Legionów...V

  Kończąc naszej opowieści , z onej całym niechronologicznym nieładem (III , III , IVVI ) o Wacławie Sieroszewskim naszej, przyjdzie nareście wytłomaczyć przecz, poza stylem archaicznem i tematyką egzotyczną czy i może już niemodną, ówże tak zalazł bolszewickim Polski włodarzom za skórę, że go po wojnie już niemal drukować nie chcieli* i na zapomnienie skazali.
  Pisalim, że się ów z braćmi Piłsudskimi skamracił, a rzec by i można, że idąc miasto młodszego, za onegoż przewiny, na zesłanie kolejne, w starszym miał oparcia i pomocy. Kolejnemi aresztowaniami zagrożony, usunął się pisarz na galicyjską ziemię, poza łapy policmajstrów carskich. Pomieszkując w Krakowie, zasię w Zakopanem nie bez i tej przyczyny, że u Sieroszewskich mało kiedy się przelewało, a tu jednak życie tańszem było po wielekroć. Mimo tego, dom był zawsze dla przyjaciół otwartem, a okrom nader często tam bywającego Piłsudskiego bywali i Żeromscy. I to Żeromski Sirkę namówił do przeniesienia się do Paryża, gdzie synowie Sieroszewskiego mięli w tem samym, co Adaś Żeromski, się uczyć gimnazjum.**
  Jak mniemam, byłaż w tem i jaka może inspiracyja, luboż nadzieje jeno na to, że tam wielce ustosunkowany Władysław Mickiewicz, tylekroć rodaków wspierający i jako wydawca, i jako przyjaciel, a przy tem, o czem jeszcze pisać będziem, jako swoisty i nieformalny (a przecie przez wszytkich, łącznie z władzami francuskiemi) ambasador jeśli nie Polski, to z pewnością spraw polskich i ludku polsko-paryskiego…
  Z czegóż to wnoszę? Ano z tego, że w paryskim mieszkanku*** Sieroszewskich Mickiewicz bywał, a nie miał tego w zwyczaju. Przeciwnie, to on salonu prowadził, w którym się bywało, a rzekłbym, że rodak jaki, świeżo do Paryża przybyły, a Mickiewiczowi się pokłonić nie przybywający, popełniał faux pas zgoła nie do wybaczenia. Zda mi się nawet, że atmosfera tegoż mieszkanka być musiała jaką arcyszczególną, bo że Mickiewicza skusiła, bym może jeszcze rozumiał, że Gumplowicza – tem bardziej, aliści znamy, że bywała tam i Maria Curie-Skłodowska, której z pracowni na świat boży wyciągnąć, byłoż już osiągnięciem niebywałem, ale żeby jeszcze owa gdzie się udzielała towarzysko, to już było nie do pomyślenia niemal.
   Działał Sirko tęgo między emigrantami, czas jaki był nawet prezesem tamecznego Towarzystwa Artystów Polskich, aliści najwięcej uwagi, okrom swej literackiej pracy, poświęcał niepodległościowym staraniom przyjaciela jednego starego, czyli Piłsudskiego, ale i nowego, w Paryżu poznanego Bolesława Wieniawy-Długoszowskiego, który go do paryskiego oddziału Związku Strzeleckiego zaciągnął. Nie wiem po prawdzie, czy i Sirko, już przecie pan w leciech, pospołu z owymi młodymi, po Lasku Bulońskim, z kijami zamiast karabinów, paradował, ale ta przyjaźń przetrwać miała wszystkie przyszłe wichry i zawieruchy. Ano i z temi szaleńcami pospołu, przybył Sieroszewski latem 1914 roku do Krakowa, by w czas wojny pod polskim iść walczyć sztandarem.
  Arcypięknie, choć i delikatnie wielce, sceny formowania Kompanii Kadrowej opisuje w swych memuarach, jej dowódca przyszły, Tadeusz Kasprzycki:
„Czwartego [błędnie zapamiętał Kasprzycki, w istocie mowa o 3.VIII – Wachm.] sierpnia przymaszerował do Oleandrów pierwszy oddział Drużyn Strzeleckich, organizacji prowadzonej przez młodzież narodową. Nastąpiło uroczyste zjednoczenie organizacji Strzelca i Drużyn. Do sfrontowanych naprzeciw siebie oddziałów przemówił w kilku słowach Komendant Główny Józef Piłsudski, o wspólności zadań, o czekającej nas walce za wolność i niepodległość, o konieczności i znaczeniu zespolenia dla tego celu wszystkich wysiłków. Na znak pojednania zamienił Komendant orła strzeleckiego ze swej czapki na odznakę dowódcy oddziału drużyniackiego. Był nim, jeśli mnie pamięć nie zawodzi, Norwid-Neugebauer. Oznajmiono nam potem, że z obu oddziałów zostanie wydzielona jedna kompania pod nazwa Pierwszej Kompanii Kadrowej.
  Wyznaczonych do służby w nowej jednostce zaczęto wywoływać numerami. Podobnie jak moi towarzysze, nie bardzo zdawałem sobie sprawę, o co idzie w formowaniu nowej kompanii. Domyślałem się jednego więcej symbolu pojednania.
Spodziewałem się jednak czegoś więcej, sam nie wiedząc czego, bo stojącego z bronią u nogi paliła ochota i szarpał lęk i niepewność; wywołają mnie czy ominą?
– Numer 45!
Omal nie krzyknąłem z radości i wyskoczywszy z szeregu, jak porwany trąbą powietrzną, w trzech susach doskoczyłem do nowego zastępu. Od tego momentu spokojniej już obserwowałem dalszy ciąg ceremonii. Padały nowe numery i coraz nowy dochodził do nas kolega. Znajomków, towarzyszy z dawnych sekcyj i plutonów witaliśmy radośnie – „Kalina – byczo! – Brzęk – bywaj bracie! – Roch! I jego przydzielili, to morowy chłop! – Młot – szlusuj tu do mnie!” Wybrańcy promienieli radością – zazdrośnie spoglądali na nas pozostali.
  W pewnej chwili drogi i zacny W. Sieroszewski, pośród młodych najmłodszy, wśród zapaleńców najbardziej gorący i promienny, skoczy ku Komendantowi, by w postawie służbistej, ale prawie zbuntowanym wzrokiem i zapalczywymi słowami, o przydział do kompanii nalegać. Wiedział on pewno więcej od nas i wiedział, o co prosi, lecz na nic zdały się jego błagania. Skarcony spojrzeniem i groźnym słowem przywołany do porządku, musiał wrócić na swe miejsce. „
  Dodajmy, że to była rzecz bez precedensu, by kto tak Komendanta brakiem dyscypliny spostponował. Po żołniersku rzecz rozumiejąc, miał Sirko szczęścia, że jakiej kary za swój „bunt publiczny” nie dostał, przecie po ludzku sądząc: azaliż nie miał się ów czuć w prawie druhowi wygarnąć, że się z niem obszedł nie po kamracku?
  Nie wiem też, czy i w tem, że się do ułanów legionowych Sieroszewski wolentarzem zgłosił, byłoż więcej niechęci do pieszego dreptania, zrozumiałej przecie u niemłodego człowieka, czy też i nie więcej jakiej wobec Komendanta demonstracji. A może i znowu to Wieniawy robota?:) Insza, że ułani owi, w uniformach może i cokolwiek operetkowych wtedy, a przecie na dawnych Xięstwa Warszawskiego wzorowanych



ulubieńcami byli Krakowa…:)
  Wspominał był o tem po latach Józef Smoleński:
„Często były wypadki, zwłaszcza w miesiącach początkowych, że do Beliny zgłaszali się starsi podoficerowie, a nawet oficerowie piechoty, mimo że powodowało to dla nich utratę stopnia. Był to najlepszy przykład, jak pociągała ludzi cecha dziedziczna Polaków – atrakcyjność kawalerii, co tak dobitnie, choć powierzchownie, wyraziła znana piosenka „ułani, ułani, malowane dzieci”. Emblematy kawaleryjskie, w pierwszym rzędzie koń i szabla, dalej mundur, czako, sznury, oraz cała elegancja i „grandezza” pociągała nawet najbardziej poważnych mężów – profesorów, literatów, doktorów różnych nauk, którzy z Sirko-Sieroszewskim na czele z dumą wkładali na bakier niewygodne czako, dopinali wyłogi munduru, przewieszali z fantazją kożuszek przez ramię i podkręcali siwego wąsa”.
  Aliści zełgalibyśmy okrutnie, drugiej części tej prawdy nie dopowiadając… Nawet jeśli był Sirko, niczem mały chłopiec, zauroczony tem sztafażem ułańskiem, to poczynał w niem sobie arcydzielnie: walczył pod Brzechowem, Grudzynami, Konarami, Bidzinami i Tarłowem. Dosłużył się stopnia wachmistrza:), a w 1922 roku za swoje czyny wojenne odznaczonym został nie byle czym, bo i Krzyżem Walecznych, i krzyżem Virtuti Militarii V klasy.
  I tu pokończymy pisania naszego, bo nota cyklu tegoż ostatnia, z dawna już tu jest na tem blogu, nieledwie pierwszą będąc, którą tum popełnił, przed laty przymuszony z onetu niegościnnego emigrować w cyklu tegoż trwaniu.
________________

* Po wojnie wyszło tylko jedno wydanie, mocno okrojone zresztą „Dzieł” Sieroszewskiego, w znamiennym zresztą czasie popaździernikowej odwilży…
** W czasie tegoż paryskiego pobytu pani Stefania pokończyła na Sorbonie studiów na wydziale literatury francuskiej, co jej znów, w niepodległej już Polsce, dozwoliło przyjąć posady aż do emerytury w 1937 zajmowanej, nauczycielki języka francuskiego w gimnazjum imienia Reja w Warszawie. To gimnazjum pokończyli wszyscy trzej synowie Wacława, w tym ojciec prof. Andrzeja Sieroszewskiego, wybitnego hungarysty z UW, a w latach ośmdziesiątych XX w. zdawała tam matury profesorska córka, wspierana na duchu spojrzeniem prababki z portretu na ścianie:)
*** Przy rue Ernest Cresson 12

2 komentarze:

  1. Tomasz Zawistowski kreśląc opowieść o ułanach, ich mundurach ,czapkach i orłach prezentuje  także czapkę Wacława Sieroszewskiego z początków jego ułańskiej służby.

    http://www.polska1918-89.pl/pdf/orly-kawalerii-i-brygady-legionow-polskich,2124.pdf  

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Ale i niemało o orłach przez beliniaków używanych, za co się Waszmości należy pochwała w rozkazie, względnie zdjęcie na tle rozwiniętego sztandaru jednostki :) Z braku jednostki oraz sztandaru proponuję toast za zdrowie:)
      Kłaniam nisko:)

      Usuń

Być może zdaje Ci się, Czytelniku Miły, że nic nie masz do powiedzenia aż tak ważkiego, czy mądrego, by psuć wzrok i męczyć klawisze... W takiem razie pozostaje mi się tylko z Tobą zgodzić: zdaje Ci się...:)