20 sierpnia, 2017

O niewolnictwie honoru...

   Jak większości Bywalców tutecznych zapewne wiadomo, Wachmistrz jest może nieprzesadnie gorącym, przecie jednak zwolennikiem przywrócenia pojedynków, osobliwie między politykami i celebrytami, które to jego zdaniem powinny przywrócić choć elementarne poczucie odpowiedzialności za słowo, przydać kłamliwym potwarcom choć krztyny namysłu, nim krzywym słowem kogo drugiego osławią i oczernią ... Jest przecie przy tem insze niebezpieczeństwo, a takie mianowicie, że ludzi prawdziwie swój honor ceniących łacno tą drogą przywieźć do tragedyj jakich, czego opiszemy na przykładzie poety rosyjskiego Lermontowa.
   Tenże, pokończywszy szkół podchorążackich w Peterburku, ostał się oficyjerem w służbie Jewo Wieliczestwa Carja Mikołaja I, a jako taki podlegał sądom wojskowym i takiż to właśnie sąd młodego porucznika skazał na służbę na Kaukazie, gdzie Rossyja z tamecznemi góralami wojowała, usiłując onym zwierzchność narzucić, co jak się zdaje okazało się nieprzesadnie skutecznem, skoro jeszcze w niemal dwa stulecia później trudnoż tego mieć za panowanie trwałe i ugruntowane. Skazano zaś młodego poetę za wiersz o inszym poecie, Puszkinie, a ściślej o onegoż śmierci w pojedynku, gdzie Lermontowa sąd był właściwie elit dworskich oskarżeniem, że do tegoż pojedynku doprowadziły...*
  Ów tam za długo nie pocierpiał, skoro w pół roku później był na powrót w Peterburku, aliści widać, że motyw pojedynkowy miał być przekleństwem jego życia, bo się wrychle (1840) znów na jego żywocie odcisnął. Miał się bowiem Lermontow z synem francuskiego ambasadora pojedynkować i za to znowu przed sądem stanąć, zaś zesłanie ponowne do wojsk na Kaukazie można by uznać nawet i za pewną sądu łaskawość, skoro pojedynkowiczów na ogół gnano na Sybir. W każdem bądź razie porucznik Lermontow wylądował w tengińskim pułku gwardii i stacjonował w mieścince wielce znanej ze swych wód gorących i jeszcze lat kilka wcześniej znanej wśród elit jako kurort Goriaczije Wody, jeno że w 1830 łaską carską miana mu odmieniono na Piatigorsk, dla pięciu szczytów miejscowość otaczających i jako tam młody Lermontow zjechał, to już rzec można że się z Piatigorskiem związał był na śmierć i życie...
   Służył tam i niejaki Mikołaj Martynow, którego Wikipedia mianuje majorem, co mi się nie za bardzo możebnem zdaje, jeśli by ów miał być dawniejszym Lermontowa kolegą ze szkoły podchorążych. Ówże Martynow się chyba z Lermontowem jednak nie kochał, a z zachowań sądząc niezłe być to musiało ladaco... Przyłapany na oszustwie przy grze w karty, co z punktu go winno poza wszelkim nawiasem ludzi honoru postawić, nie został przecie przed sąd postawiony, jeno jak mniemam, dla uniknięcia skandalu, nakłoniony przez zwierzchność, by czym rychlej się z wojska usunął o abszyt prosząc.
   Aliści Martynow dymissyi wziąwszy, dalej w Piatigorsku pobywał i paradował w wojskowej kurcie czerkieskiej, jeszczeć się naobwieszawszy w kindżały... Ano i z tego sobie właśnie Lermontow zadrwił na pewnem wieczorku tańcującym, gdzie po onegoż pokończeniu pokazało się, że Martynow nań na ulicy czekał i zażądał satysfakcji w pojedynku. Podług mnie tu już się pierwsze zniewolenie pokazało owem nakazem honoru, bo mógł Lermontow zwyczajnie wyśmiać Martynowa i odmówić satysfakcji szulerowi, jako człekowi niegodnemu. Aliści najwidniej obawa, iżby go za tchórza może nie mięli, silniejszą była niźli obawa przed kolejnym sądem, czy i przed śmiercią samą, skoro z tego skorzystać nie zechciał. Może być, że i mniemał rzeczy tak błahą, że uznając prawo Martynowa do wyzywania go, sam uważał rzecz za drobne nieporozumienie, którego przeprosinami wystarczy naprawić... Tu dygressyją czyniąc niedużą, czuję się bowiem w obowiązku wyjaśnić Towarzystwu, że intencyją wszelkich kodeksów honorowych było nie to, iżby sobie ludzie łby rozszczepiali szablami czy dziurawili piersi pistoletowymi kulami, ile zapewnienie każdemu człekowi honoru możności wyjścia z twarzą z sytuacji, w której ów się poczuł był przez kogoś obrażonym. 
  Nie wiem, czy ktoś takie zdołałby poczynić statystyki, ale podług mnie w stuleciu już XIX na ubitej ziemi finał znajdywała może jaka trzecia część tych spraw, co się od wyzwania na pojedynek zaczynały. Reszta to była zręczna sekundantów robota, którzy sami nierzadko zagrożeni karą (w epoce postnapoleońskiej pojedynki były już zakazane w większości krajów Europy), pracowicie temperowali charaktery adwersarzy i negocjowali wyjścia jakiego honorowego dla stron obu tak iżby do ostateczności nie doszło. Czasem się to odbywało poprzez wycofanie wyzwania i uznanie, że do jakiego nieporozumienia doszło, częściej wyzwany poczuwając się do jakiej winy jednak dawał się do przeprosin nakłonić, a czasem ich obu przed jaki autorytet stawiano (wobec oficerów nader często takiej roli pełnił onych jaki zwierzchnik roztropny a zręczny), który obu zrugawszy od gówniarzy, nakazywał sobie ręki podać i o wszytkiem zapomnieć...
  W Lermontowa przypadku sekundantami byli onegoż przyjaciele: niejaki Stołypin-Mongo i kniaź Trubeckij, ale i młodziutki kornet Michaił Glebow, którego na swego sekundanta poprosił Martynow, a ów nie mógł bez kolejnej Martynowa obrazy odmówić. Drugim Martynowa sekundantem był kniaź Wasilczykow i to on, jak się zdaje, do spółki z Martynowem jest za śmierć Lermontowa najwięcej odpowiedzialnym. Jeśli nie liczyć pozostających w cieniu, a nieznanych, arystokratów i oficyjerów na kuracyjach w Piatigorsku bawiących, którzy złaknieni może i jakiej rozrywki, a może i iście na Lermontowa o onego poglądy zajadli, Martynowa przeciw niemu podbechtywali.
   27 lipca 1841 roku Lermontow udał się na umówione miejsce, kawalec odkrytego pola wpodle starego cmentarza na zboczu góry Maszuk, kawał drogi za miasteczkiem. Na miejscu był już Martynow ze swemi sekundantami, zaś towarzysze Lermontowa się czeguś spóźniali. Podług obyczaju i znanych mi zasad rzecz się zatem nie mogła rozpocząć, osobliwie, że pojedynek właściwy poprzedzić powinna jeszcze jedna próba polubownego załatwienia sprawy, na którą najpewniej Lermontow liczył, przekonany, że przeprosi Martynowa i będzie po wszystkim. 
   Martynow jednak nie dopuścił nikogo do głosu i oświadczył, że najwyższa po temu pora, by mu Lermontow satysfakcji udzielił. Sęk w tem, że ów się nie powinien bez sekundantów w żadne wdawać czynności, w tem i słowne, a po dictum Martynowa pola do żadnego już właściwie nie było manewru. Nawet przecie po odrzuceniu możności polubownych pojedynek nie powinien się rozpocząć, a na to Martynow nalegał ostro. Rzeczą jego sekundantów było go w tym mitygować i powstrzymywać, aliści Wasilczykow zadziałał dokładnie odwrotnie; oto wyskoczył z konceptem, by to Glebow, skoro jest przyjacielem Lermontowa, niechaj nieobecnych zastąpi, zaś on będzie po dawnemu sekundantem Martynowa. Glebow nadto jest młodym i bez śmiałości, by xiążęciu oponować, a w swej bezradności może i mniemał, że to Lermontowowi przysługi oddaje; nie wie, że Wasilczykow żal nosi w sercu o jaki dawniejszy Lermontowa wierszowany epigramat, w odpisach między towarzystwem krążący, w którem poeta dość świeżej natury tytuł kniaziowski wiąże z jakimiś nie nadto chwalebnymi zasługami ojca, przy tem jeszcze i dalszych krewnych obsmarował, a i maci nie darował, która ponoś prawdziwie obyczajów grubych była, jako to Kozaczka prosta... 
   Nawiasem z tych dwóch widać cyrkumstancyj (nie znam podłoża pojedynku z synem ambasadora), że miał Lermontow jakiś dar do bliźnich wydrwiwania i drażnienia ich miłości własnej... Niebezpieczna skłonność w dobie pojedynków...
  Na domiar złego rozpętała się burza i pole potencjalnego starcia poczyna tonąć w strugach ulewnego deszczu. Przyznam, że nie wiem, czy w tym pojedynku miały być użyte pistolety z zamkami skałkowymi, gdzie kawalec krzemienia (to właśnie owa "skałka") krzesała iskry na proch na panewkę podsypany, czy już nowszego typu, kapiszonowe**, nie tak wrażliwe na warunki pogodowe, ale przecie i onym to nie było obojętne, czy się ich używa w deszczu, czy w pogodzie ! Wiem, że to był produkt niemieckiej firmy Kuchenreuter, która posłynęła ze znakomitych skałkowych, zatem najpewniej to takie właśnie były te pistolety. Bezwzględnie w takich warunkach pojedynek być winien odłożonym, bo nadto dużym był azard, że jednemu broń zmoknie i szanse nie będą równe. Aliści kniaź Wasilczykow tego właśnie argumentu, że burza i że nie masz co czekać dłużej użył, by Glebowa do zaakceptowania pojedynku przymusić. Nie dając mu co zresztą długo nad tem deliberować, wyciągnął z pochwy swej szaszki i wbiwszy w pochyłość stoku, wyznaczył granicy, zatem Glebow nolens volens piętnastu kroków odliczył i czapki w trawie położył, temiż dwoma punktami naznaczając strefy neutralnej, od której jeszczeć i na obie strony po dalszych dziesięciu odliczywszy, Wasilczykow wyznaczył pojedynkującym ich miejsca. 
  Na komendę Glebowa "Naprzód!" obaj pojedynkowicze winni ruszyć ze swych pozycji, dojść do czapki i szaszki i strzelać, aliści Lermontow się nie rusza ze swego miejsca, jeno w niebo wymierzywszy, strzela, widomy czyniąc znak, że krwie niczyjej przelewać nie chce... W tym miejscu po raz kolejny sekundanci winni pojedynku przerwać, albo Martynow sam winien postąpić podobnie i obaj winni raz jeszcze odpowiedzieć na pytanie, czy się strzelać prawdziwie zamierzają, czy też tegoż, co zaszło, nastarczy im na satysfakcję. Jeśliby w uporze trwali, broń winna być nabita de novo i wszystkiego by trzeba, od stanięcia na powrót na pozycjach, powtórzyć. 
   Wiemy, że sekundanci wówczas uzgodnili trzykrotne strzelanie, zatem gdyby spudłował znów jeden i drugi, a i za trzecią koleją rzeczy by przebiegły podobnie, pojedynek uznano by za zakończony, choćby i nikt nawet draśniętym nie został. Lermontow być może, że i do czegoś takiego zmierzał, co nawiasem byłoby niegłupiem, bo dozwalało jeszcze mieć nadziei na to, że rzecz cała w sekrecie pozostanie i kar się uniknie.   Ale nie wtedy i nie tam... Glebow się pogubił i pojedynku nie przerwał, za to Martynow nie dość, że do pasa neutralnego doszedł, to jeszczeć i linii naznaczonej przekroczył i do Lermontowa podszedł jeszczeć i bliżej, strzelając doń zupełnie z bliska, ubijając niemal na miejscu, bo kula wpodle serca w pierś weszła.
  Podług mnie, Martynow w chwili, gdy linii neutralnej przekroczył, ostatniego dał dowodu, że jest człowiekiem nikczemnym i z wszelkiego honoru wyzutym, nie lepszym niż najpodlejszy morderz i łotr. Gdybyż to się przy uczciwym sekundowaniu zdarzyło, to nikt by nie miał pretensyj gdyby się sekundanci naówczas rzucili onego zatrzymać, a nawet tego poczynić, podług mnie, powinni. Do tegoż momentu bowiem szło jeszcze dysputować o tem, czy tak się powinno, luboż i może przez wzgląd na to, czy tamto, można sobie na jakie odstępstwo pozwolić, ale to przekroczenie linii po uprzednim demonstracyjnym rozbrojeniu się przez Lermontowa jest już tylko morderstwem nieudolnie na pojedynek farbowanem... 
   Dopieroż na tą chwilę nadjeżdżają sekundanci poety, przerażeni zasłyszanemi strzałami, ale mogą już jeno na Glebowa z głową Lermontowa na kolanach złożoną patrzeć ze zgrozą. Martynow oddala się szybko, głosząc że się idzie oddać w ręce komendanta garnizonu, co być i może prawdą, bo w rzeczy samej trafił pod klucz, choć już nie mam pewności, czy iście sam się zgłosił, czy go ront jaki na ulicy czy w domu trafił, bo komendanta wieści o pojedynku, choć późno, przecie doszły i posłał on patrole, by obu pojedynkowiczów pochwyciły.
   Wasilczykow podobnie jak i Martynow, oddala się chyżo, choć ten iście próbuje lekarza szukać. To jest nawiasem dowód kolejny na podłość obydwu, bo bez lekarza się ten pojedynek w ogóle począć nie powinien. Sekundanci Lermontowa w ogóle o niem nawet nie pomyśleli, przekonani, że się rzecz rozejdzie po kościach, ale Wasilczykow z Martynowem, jeśli wiedzieli, że się bez strzelania nie obejdzie, to bezwzględnie tego powinni dopilnować. Insza rzecz, że pewnie znaleźć w mieścince na krańcu świata odważnego doktora, co się na jakie narazi represje i zechce w pojedynku uczestniczyć, z pewnością nie byłoby łatwo...
  I nie jest... nawet post factum, gdy ten lekarz ranę opatrujący pomoże tyle, co umarłemu kadzidło i jest zwykłą formalnością, nie ma tak odważnego... Któryś się w końcu godzi, ale nie jechać, jeno się Lermontowem zająć, jeśli mu onego do dom przywiozą! Noc już nastaje, nim Stołypin-Mongo jakiej chłopskiej taradajki zdobywa i niem ciało poety zwożą w dół do miasteczka, aliści już dają pokój sobie z lekarzem i wiozą do domku, gdzie ów pomieszkiwał i kładą go na dywanie, by czuwać nad niem do śwituCóż mi tu rzec na koniec... że prorokiem samym dla siebie był Lermontow pisząc, że i skuczno i grustno i niekomu ruku podat' ?
_____________________________
*  -  Podług mnie tenże się swoją porywczością sam do grobu wpędził (w ciągu jakich osiemnastu lat żywota, licząc od pełnoletniości do śmierci, Puszkin sam wyzywał najmniej 29 razy przeróżnych ludzi, nawet i o takie błahostki, jak to, że ktoś tą samą niewiastę chciał do tańca prosić, o co własnego wuja wyzwał). Insza jest okoliczność, daleko więcej zagmatwana, a o której pewnie jeszcze pisał będę, dyktatora powstania styczniowego, Stefana Bobrowskiego, którego też drogą pojedynku usunięto, choć zda się, że dawniej głoszone przekonanie, że za tem stali "biali" jest chyba tylko częścią prawdziwe.
 ** - podaje się, że wynalezione w 1818 roku, ale znam ja egzemplarzy z takiem zamkiem jeszczeć na 1810 datowanych, zatem jest z tem jakaś nieścisłość. Tak czy siak pytanie się rodzi zasadne, czy nawet jeśli ich z początkiem lat 40-tych miały już po większej części armie europejskie i, jak sądzę, jakie elity rosyjskie, to czy mogło to aż dosięgnąć zapadłej dziury na Kaukazie?

30 komentarzy:

  1. Obawiam się, że większość polskich "polityków" nie wie, co to honor i takowego nie posiada. Za kolejne kłamstwo można by ich ewentualnie nahajem na gołej ziemi ćwiczyć.
    Pozdrawiam

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Skoro nie wie, a my ich wymienić nie mamy sposobu, pozostaje choć nadzieja, że da się ich choćby tego odrobinę nauczyć... Nie ukrywam, żem pisał tej noty z tą myślą, choć marną nadzieją, że to do któregokolwiek dotrze...
      Kłaniam nisko:)

      Usuń
    2. 1. Wybacz, ale do żadnego nic nie dotrze, bo wszyscy mają nas, jak sądzę, w dupie. I oby się gorzko pomylili.
      2. Jedyną, jak uważam, nadzieją jest zanoszenie modłów o to, aby pojawiło się wreszcie jakieś Sonderkommando, które celnymi strzałami uwolni nas od najgorszego rozpasania w polityce.Czy należy żywić marzenia?
      Pozdrawiam

      Usuń
    3. Ad. 1 Ja to raczej wiązałem z niewielką siłą przebicia tegoż bloga...:)
      Ad.2 Widzę, że się radykalizujesz z latami...:)))
      Kłaniam nisko:)

      Usuń
    4. Czasu coraz mniej, to i chciałbym zobaczyć kilka sporych problemów rozwiązanych raz na zawsze.
      Pozdrawiam

      Usuń
    5. Intencje pojmuję, jeno nie wiem, czy tego jaki prokurator jako nawoływania do takiegoż czynu nie zechce potraktować:)))
      Kłaniam nisko:)

      Usuń
  2. Do pojedynkowania się trzeba mieć (pardon!) jaja.
    A może by tak pręgierz przywrócić? Nie przed byle tam ratuszem, a przed gmachem Sejmu. Taki elitarny, elegancki, dla lepszego sortu?

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Czytałem całkiem sporo opisów pojedynków, w których przynajmniej jedna strona tegoż nabiału była pozbawioną, jeśli to samo pod tem rozumiemy... Małoż na tem, bywało, że ci okaleczeni właśnie wygrywali, zatem nie tego kryterium bym tu widział najwięcej potrzebnem... Pręgierz za to bym widział rad, w każdej parafii, z przeznaczeniem dla wszystkich, co jakiej popełnią podłości, a z którą może by i pokrzywdzony miast do sądu wolał do jakiej się społeczności odwołać, która sprawcy by w tenże pręgierz właśnie wsadziła... Nie wyłączając plebana, jako przedobrzy z paszkwilami z ambony...
      Kłaniam nisko:)

      Usuń
  3. No cóż, dzisiaj honor i odpowiedzialność za słowa to raczej rzadkość.
    Jeśli chodzi o pojedynki, to nie rozumiałam tego wyzywania kogoś na pojedynek za jakąś drobnostkę, dla mnie to była, delikatnie mówiąc, głupota. Ale nie muszę przecież wszystkiego rozumieć...:)))
    Pozdrawiam serdecznie:)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dawniejsze kodeksy honorowe przyjmowały za powód do wyzwania każdej sytuacji, w której ktokolwiek miałby się uważać za pokrzywdzonego na czci. A że to znów była kwestia osobnicza, a osobnicy rozmaici, to i nie brakowało paranoików i przeczuleńców, skłonnych o byle co ostrza szczerbić, czy prochu psuć... Był czas na uniwesytetach niemieckich, gdzie do takich przyszło aberracyj, że sami burszowie do swoich zasad wprowadzili instytucji sądu honorowego i możności odwołania się doń, właśnie po to, by nie żyć w terrorze, że byle maniak może człowieka ciężko w pojedynku pokaleczyć, czy poranić za błahostkę w rodzaju potrącenia na schodach i nieprzyjęcia przeprosin...
      Kłaniam nisko:)

      Usuń
  4. Pojedynek to chorobliwe pojęcie o osobistym honorze, więc rację miał król Sobieski, gdy mówił: „odwaga dowodzi się jeno w walce z wielu, ale nigdy w potyczce z jednym”.
    Serdecznie pozdrawiam

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Tu bym się akurat z Sobieskim nie zgodził, bo czasem nawet przeciw jednemu strach stanąć, jeśli szanse wydają się być jak u Dawida i Goliata, a procy użyć nie można... I bywa też, że szarżując przeciw bardzo wielu dowodzi się nie odwagi, czy nawet brawury, a tylko głupoty...
      Kłaniam nisko:)

      Usuń
  5. Witam.

    Lermontow istotnie do najpokorniejszych nie należał:) Posiadał przy tym niezwykłą umiejętność trafiania w sedno.
    Ot, choćby taka refleksja na temat używania nahajek i ostróg:

    "Dzisiaj karmią, honorują,
    Cenią grzbiet, na którym siedzą...
    Dawniej bili - dzisiaj kłują!...
    A co lepsze - diabli wiedzą!..."
    ("Na ostrogi srebrne patrzę")

    W kwestii zadośćuczynień natomiast...
    A gdyby tak Pankration?
    Całkowicie Nowożytny Pankration - dodam. Z udziałem obu płci.

    Trochę oliwy, piasku. Bezpiecznie, tanio...
    A po walce wzajemne, pojednawcze "stringilowanie":)

    Pozdrawiam:)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. No dobrze, ale żeby to miało jakiekolwiek szanse na względną równość obu przeciwników, należałoby jakieś kategorie wagowe wprowadzić iżby nie przyszło walczyć z przeciwnikiem, którego jedna ręka większa być może niż przeciwnik cały...:)) Tyle, że to znów prowadzi do tego, że jakiś wątły i niski, a bezczelny mógłby z całkowitą bezkarnością lżyć silnych i wielkich...
      Kłaniam nisko:)

      Usuń
    2. A może brak kategorii wagowych przywróciłby "choć elementarne poczucie odpowiedzialności za słowo, przydał kłamliwym potwarcom choć krztyny namysłu, nim krzywym słowem kogo osławią i oczernią...":)

      Ale, że zawsze staram się dążyć do konsensusu, to można by poprzestać na namaszczeniu oliwą, posypaniu piaskiem, wystawieniu na publiczne wyschnięcie i dopilnować, by się adwersarze bardzo dokładnie nawzajem oskrobali:)

      Pozdrawiam:)

      Usuń
    3. Touche!:)) Wycofuję swoje zastrzeżenia, choć WMPani koncept ostatni też znajduję wielce interesującym:)
      Kłaniam nisko:)

      Usuń
    4. oj tak, tak...!
      w miejsce oliwy proponowałabym jednak smołę lub lakier do parkietu HartzLack Super Strong (ładnie błyszczy po wyschnięciu!), a skrobaczką niechby była cykliniarka.

      Usuń
  6. Dziękuję Wachmistrzowi za łezkę w oku, która mi się zakręciła, nie z powodu pojedynków co prawda, ale na wspomnienie słówka "ladaco", którym to babcia moja ukochana macierzysta mnie obdarzała, ilekroć nabroiłam, a nie przeprosiłam :***

    OdpowiedzUsuń
  7. Pistolet użyty do pojedynku (a w zasadzie do zabójstwa) Lermontowa to mógł być kapiszonowykuchenreuter, dostarczony przez Stołypina-Mongo. Doczytałem o tym w wyborczej, gdzie autor twierdzi ze były nowe. Tak więc sądzę, że co prawda w wojsku broń długo jeszcze była staromodna, ale prywatnie kupowano głównie kapiszonowce.Przypuszczam, że ten typ mógł mieć również gwintowaną lufę, tak więc już dystans 15 metrów był dosyć morderczy. A tu jeszcze został zmniejszony.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Nie sądzę, iżby to miała być broń gwintowana... Gdy tylko bowiem ta się zaczęła upowszechniać, wszystkie znane mi kodeksy honorowe wprowadziły zastrzeżenie, że broń palna używana w pojedynkach MUSI być gładkolufowa...
      Kłaniam nisko:)

      Usuń
    2. Tego czy "musi" wcale nie jestem pewien. Przypuszczam, że to było do ustalenia przez sekundantów i co bardziej zajadli pojedynkowicze mogli ustalić, że chcą pistolety gwintowane, ale tu nie będę się upierał i poszukiwał źródeł. Dość, że wraz z kapiszonami, upowszechniły się też bardziej i lufy gwintowane, które i wcześniej nie były specjalną nowością. :)

      Usuń
    3. No to już i masz poniekąd odpowiedź w tem, że Lermontow tego pojedynku nie chciał i starał się go uniknąć, o czem sekundanci i przyjaciele wiedzieli, zatem z pewnością by się nie zgodzili na Twoją "bardziej zajadłą" jego wersję z gwintowaną bronią...
      Kłaniam nisko:)

      Usuń
  8. W sprawie zdolności honorowej przypomniało mi się przysłowie, cytowane przez moją babcię:
    Wolno psu na księżyc szczekać...

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Ależ, Tetryku!:)) Nie sądzisz, że to trochę jak z wychowywaniem dzieci? Jeśli na starcie odbierzesz nadzieję, że coś jest w zasięgu tegoż dziecka, czy w ogóle wtedy będzie chciało próbować?:)
      Kłaniam nisko:)

      Usuń
  9. Klik dobry:)
    Może, gdyby teraz pojedynki w modzie były, bardziej każde słowo by ważono i na cudzą cześć nie nastawano.

    Pozdrawiam serdecznie.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Z taką też i myślą tegoż tekstu pisałem...:)
      Kłaniam nisko, nieodmiennie WMPani owym "klikiem dobrym" uradowany i ubawiony konceptem:)

      Usuń
  10. szczur z loch ness23 sierpnia 2017 18:02

    Z dawien dawna lud prosty lał sie sztachetami, zaś osoby wyżej urodzone, nie mówiąc o ludziach światłych wymyślały inne sposoby. Przyznam, że Lermontowa od tej strony nie znałem, a cała opowieść skłania do przeróżnych refleksji. Chociażby takiej, że pisanie wierszy w wojsku nie jest bezpiecznym zajęciem.
    Pozdrawiam z zaścianka Loch Ness :-)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Zawsze to jakaś forma szermierki. :D :D :D

      Usuń
    2. Myśl tę można by rozwinąć, że generalnie pisanie w wojsku nie jest zajęciem bezpiecznym, nawet jeżeli to tylko i meldunki i raporty, a odwrotnie o rozkazy chodzi, bo to potem ślad zostaje i historycy mają używanie w dochodzeniu kto winien tego, czy owego...
      Kłaniam nisko:)

      Usuń

Być może zdaje Ci się, Czytelniku Miły, że nic nie masz do powiedzenia aż tak ważkiego, czy mądrego, by psuć wzrok i męczyć klawisze... W takiem razie pozostaje mi się tylko z Tobą zgodzić: zdaje Ci się...:)