20 czerwca, 2015

O jenerała Wołkowickiego żywota kolejach osobliwych...

   Jegomość jenerał, nim w jenerały postąpił, jako pacholę jeszcze po nocach o morzach i korabiach śnił, to i nie dziwota, że młodzieniaszkiem do carskiego Korpusu Morskiego w Sankt Petersburgu postąpił, co było czem pośredniem pomiędzy szkołą kadetów, a Akademiją Morską. Onej pokończywszy, Anno Domini 1904, jako młodziuteńki miczman* służyć począł na pancerniku "Impierator Nikołaj Pierwyj", pod admirałem Niebogatowem we Bałtyckiej Flocie.
   Wrychle się nad carskiem imperium czarne poczęły zbierać chmury i Japoniec zdradny dalekich tegoż imperium począł szarpać krańców, z samego początku Portu Artura oblegając i zamknionej w niem Eskadry Pacyfiku, co nie tyleż słabością swoją, co więcej może indolencją komendy się sama uwolnić nie poradziła. Rada zatem w radę, umyśliły carskie admirały, by słać tam w sukurs Floty Bałtyckiej, którą de nomine odtąd zwać poczęto Drugą Eskadrą Pacyfiku. Nim jednak wyekwipowano tejże, nim się sójka za morze zebrała i wypłynęła, nie bez przygód zresztą**, to już Port Artura się poddał, a Pierwsza Pacyficzna Eskadra na dnie tegoż portu spoczęła...
   Droga idących w sukurs tak daleką była, postoje tak długie, że na Madagaskarze dopędziła Drugą i Trzecia Eskadra, której właściwiej by zwać było Zbieraniną Trzecią, bo tam mało co jeszcze nie ruszonego zostało, a to co popłynęło, to czasem i cud, że w ogóle płynęło... Dla naszej opowieści ważkie, że tą Zbieraniną Trzecią dowodził Niebogatow, a trzon jej między inszemi stareńki "Impierator Nikołaj" stanowił, ergo i miczman Wołkowicki tam płynął...
   O samej batalijej cuszimskiej, co więcej była masakrą rosyjskiej floty, niźli bitwą, rozpisywał się nie będę, bo to może i za inszą sposobnością szczegóła opiszemy. Tu nam na razie nastarczy tego, że dnia pierwszego tegoż starcia (27 maja 1905) poraniony został admirał Rożestwienski i ogólnej już nie mógł sprawować komendy, zatem do wieczora, w totalnem bezhołowiu, każdy wojował bez ładu i składu, w stylu przy którem nasze polskie "ja z synowcem na czele i jakoś to będzie" szczytem się jawi sprawności i organizacji... Dopieroż przed wieczorem komendy przejął Niebogatow i to u niego właśnie rankiem dnia następnego się słynna odbyła oficyjerów narada, gdzie ów wszytkich prosił o głos, zali się bić, zali kapitulować, luboż co może i inszego jeszcze czynić...
   Cyrkumstancyje zaś już takie były, że dalsza walka rzezią być by musiała niechybną, bo z floty mało co już zostało, a niepostrzelanego jeszcze mniej, ergo wybór był między ratowaniem żywota tych, co jeszcze nie zginęli, a ratowaniem honoru imperatorskiej floty, jeśli tam jeszcze co do uratowania było... Ano i w tejże debacie, gdy wszyscy od najstarszej rangi w dół idąc się zatem wypowiadali, by białej wywieszać flagi, miczman Wołkowicki, gdy do niego przyszło, pierwszy się temu przeciwił, wzywając, by " walczyć do końca, a potem wysadzić okręt w powietrze i ratować się". Paru go tam jeszcze młodszych rangą wsparło, ale Niebogatow, na szczęście i dla bohatera naszego, nie posłuchał ich i kapitulować wolał... Gdybyż posłuchał, najpewniej byśmy na tem dziejów miczmana Wołkowickiego zakończyć musieli, a tak możem ich ciągnąć dalej, bo przeżył...
   Za tąż postawę swoją dostał był najwyższego carskiego krzyża świętego Jerzego i go za bohatera głoszono, choć ów długo nawet i nie wiedział o tem, za kratą u Japończyków siedząc, a osobliwie jeszcze, że zbiec próbował, to go pohańce na dwa lata do tiurmy zawarły za karę. Po powrocie ów uczył się nadal, najpierw w Morskiej Szkole Artyleryjskiej w Kronsztadzie (1907-1908), zasię w petersburskiej Morskiej Szkole Inżynieryjnej (1909-1912). Czasu wojny światowej służył na jednostkach rzecznych we Flotylli Dunajskiej, zasię w Czarnomorskiej Flocie i gdy do władzy w Rosyi bolszewicy przyszli, ów był już komandorem porucznikiem. Uznał jednak, że mu z tem towarzystwem nie po drodze i pożegnawszy się z flotą i z Rossyją, ruszył ku Francyjej, gdzie dotarł po niemal półrocznej tułaczce.
   Od Francyi ku Polsce już i nie tak zeszło długo, jeno, że po drodze było z hallerową armiją, a w tej marynarki nie było, tandem Wołkowicki się za piechura zgodził i wrócił z hallerczykami jako dowódca batalionu strzelców w 3 Pułku, w 1 Dywizji. W Polszcze początkiem go do Departamentu Spraw Morskich ministerium wojskowego angażowano, ale w czas najgorętszy lata 1920 roku posłano go na dowódcę Flotylli Pińskiej, co niemało naczyniła tam dobrego, wspierając nieraz lądowych wojowania... Widać jednak, że Wołkowickiemu zasmakowała kariera piechura, bo na powrót do strzelców przystał i od dowódcy Wileńskiego Pułku Strzelców, poprzez sztabowanie w Dywizji Litewsko-Białoruskiej poszedł był i koniec końców w generały***. Służył jeszcze na stanowiskach przeróżnych, atoli z rokiem 1938 przeszedł był w stan spoczynku, w wieku lat 55.
   Jako się jednak coraz i więcej miało z Niemcem ku wojnie, powołano go do czynnej służby i sierpniem 1939 dowódcą został tzw. Etapów Armii Odwodowej "Prusy", czyli po ludzku mówiąc odpowiadał za zbieranie się i formowanie rezerw w miarę mobilizacyi spływających. Wojna jednakowoż się tak potoczyła chyżo, że owe tyły, na których jenerał rezerwistów zbierał, po dniach kilku już niemal na pierwszej się linii znalazły...
   Dowódca Armii "Prusy", jenerał Dąb-Biernacki, co nawiasem sam na jak najgorsze za kampanię wrześniową zasłużył oceny, mianował Wiłkomirskiego komendantem Chełma, gdzie wiele rozbitych ściągało i ściągnąć jeszcze więcej miało oddziałów.
   Z tychże niedobitków**** jenerał był sformował de novo dywizyi, z którą przeciw Niemcowm ruszył, aliści jego wojowanie było podobne jak i całe nasze wrześniowe. Rozbity raz i drugi, gdy wojska okoliczne pod Kransobrodem przyciśnięte kapitulowały, on sam jeszcze z jakiemi trzema setkami żołnierza probował się ku wschodowi przebijać, gdzie go 28 września Sowieci ogarnęli i do niewoli wzięli.
   Ano i tu się za Wołkowickim Historia ujęła... Enkawudzista brańców spisujący, gdy do jenerała przyszło, zapytał azali ów nie jest jakim krewnym tegoż miczmana, co pod Cuszimą kapitulować nie chciał. Jenerał przytwierdził, że onże sam jest, czem w osłupienie bolszewika wprawił. Trafił po prawdzie z inszemi pospołu do Kozielska, aliści gdy stamtąd nieszczęśnych oficyjerów naszych ku Katyniowi wieziono, Wołkowickiego już z załadowanej więźniarki wypchnięto i powieziono do Griazowca.
   Niechybnem jest, że żywota ocalonego zawdzięcza swej spod Cuszimy sławie, której w Kraju Rad zażywał, a czego pewnie i nawet nie wiedział... Owoż w stalinowskiem raju na ogół o carskich dawniejszych wojowaniach nie pisano i nie rozprawiano, od czego wyjątkiem była właśnie wojna rosyjsko-japońska, której Stalin głosił "pierwszą ludową wojną proletariacką", najpewniej dla powiązań onejże z rewolucyją 1905 roku i częstych przecie buntów w armii i flocie (vide słynny pancernik "Potiomkin"), a najpewniej i dla osobistych Stalina, antyjapońskich fobij...
   Spomiędzy zaś pisującymi o tejże wojnie szczególną władz sowieckich łaskawością się cieszył marynista Aleksiej Nowikow-Priboj, który Anno Domini 1932 wydał był powieści zatytułowanej "Cuszima", gdzie między inszemi całegoż tego epizodu z naradą u admirała Niebogatowa, wielce przychylnie dla Wołkowickiego opisał. Xięgi tej parokroć do wojny wznawiano, tedy znał jej niemal każdy, co tam xiąg czytywał, osobliwie zaś wojskowi wszelkiego autoramentu, bo i politrucy z niej na szkoleniach swoich korzystali często. Tak tedy się stał jenerał, ani wiedząc o tem, sowieckim bohaterem narodowym i temu najpewniej głowy ocalenie zawdzięczał.
   Zrozumiał tegoż pewnie i jenerał Anders i gdy swej począł formować armii, uczynił uwolnionego Wołkowickiego zastępcą dowódcy formowanej 6 Dywizji, choć miał i jenerałów może i młodszych, czy też i może zdatniejszych, przecie nie cieszących się tak wielkim u Rossyjan mirem. Dopieroż za wyjściem z Sowieckiego Związku i przeformowaniami dalszemi Wołkowicki na powrót jakoby w stan nieczynny przeszedł, wiktoryi wojennej doczekawszy bez przydziału.
  Po wojnie się początkiem osiedliwszy we Walii, koniec końców pomieszkał w polskiem Domu Kombatanta "Antokolem" zwanym w Chislehurt w hrabstwie Kent, gdzie pomarł był styczniem Anno Domini 1983 roku. Dwóch niedziel zbrakło, by stulatkiem był...
_______________________________
* chorąży
**Strach wielkie oczy mający, ukazał rosyjskim moriakom już na Północnym Morzu jakie japońskich okrętów widma, efektem czego owi mało nie potopili brytyjskich kutrów rybackich i własnej, tak słynnej potem, "Aurory"...
***16 III 1927 prezydent Mościcki na wniosek ministra spraw wojskowych, którym był akurat Piłsudski awansował go na generała brygady ze starszeństwem od 1 stycznia.
**** najwięcej z 13 i 19 Dywizji Piechoty.

                                                                         .            

16 komentarzy:

  1. Opisałeś Waść jenerała na dowód tego, iże odwaga popłaca. Najpierw sprzeciwił się tchórzostwu, potem arystokracji carskiej, a nawet był gotów zatopić okręt, by ten nie dostał się do niewoli.Szacunek zyskał u Japończyków, którzy nazywali go niezłomnym, a i car dał mu najważniejszy order. Nie napisałeś Waszmość, że i w obozie zachowywał się nienagannie. Organizował wykłady, podtrzymywał polskie tradycje, urządzał choinkę. A w Anglii świadczył o zbrodni Stalina. Szkoda, że tak mało informacyji o niezłomnym jenerale.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Na to "tchórzostwo" jednak patrzeć idzie rozmaicie, bo to w gruncie rzeczy było głosowanie nad tem, czy popełnić honorowe samobójstwo czy nie. A i samego jenerała dalsze losy opisywać tylko chyba dzięki temu, że Go wówczas przegłosowano...:) Prawda, żem wielu jeszcze szczegółów nie dopisał, to i z serca za dopełnienie dziękuję:)
      Kłaniam nisko:)

      Usuń
  2. Dziwne to, że nad nim Opatrzność wyraźnie czuwała, skoro przeżył, chociaż jako "biały" miał wszelkie szanse marnie skończyć.
    Pozdrawiam

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Czasem, widać, i owa Opatrzność bywa w dobrym humorze...:)
      Kłaniam nisko:)

      Usuń
  3. "mianował Wiłkomirskiego komendantem Chełma"...
    Rozumiem, że chodziło o Wołkiwickiego, tylko chochlik ogonem zawinął?

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. W rzeczy samej...:) Ale już poprawiał nie będę, bo bym Waszmościn komentarz natenczas sensu pozbawił:)
      Kłaniam nisko:)

      Usuń
  4. Pod szczęśliwą gwiazdą urodzony. Prawy, odważny, szanowany i doceniany, dożył wielce czcigodnego wieku. Jak niewielu jest takich ludzi...
    Pozdrawiam serdecznie:)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Przecie wciąż się jeszcze zdarzają... Gorzej, że dostrzegamy to najczęściej wtedy, gdy odchodzą...
      Kłaniam nisko:)

      Usuń
  5. Dosyć to zaskakująca biografia, bo do tej pory spotykałem w literaturze takich co to raczej garnęli się z piechoty na morze, czy z kawalerii do lotnictwa, a przynajmniej jak już na tym morzu byli to i zostawali, zresztą jako legendy, żywe po dziś dzień. Okazuje się, że można i w druga stronę.
    Dziadek mojej małżonki, jako uczestnik rewolucji z Kronsztadu też dzięki temu uniknął opresji, błyskając w oczy sowieckim siepaczom dokonaniami, i zanim ochłonęli znikając im z oczu. Z tego co wiadomo, nie sprawdzał jak długo w olśnieniu trwać będą. :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Sam Zaruski wykonał poniekąd podobną drogę, bo z morza poszedł w góry, a z nich postąpił do kawalerii:) Choć morza też przecie nie porzucił...:)
      Dziadkowej przytomności umysłu tylko powinszować, bo jak rozumiem, tylko dzięki niej, masz szczęście się swoją małżonką radować...:)
      Kłaniam nisko:)

      Usuń
    2. A nie, gdy on się sołdatom oświadczał, jaki z niego gieroj, to już moja teściowa miała jechać na festiwal dziecięcy ku chwale wielkiego Stalina. Wtedy po Niemcach przyszli wyzwalać nas jako bratnich Białorusinów, bojcy najbardziej postępowego kraju na świecie. Teściowa na festiwal nie dojechała, bo dla odmiany przyszli Niemcy, którzy przedstawicieli postępu i pokoju pogonili na jakiś czas, a ojciec teściowej jakoś się od bliższego kontaktu uchronił.

      Usuń
    3. "Nas", czyli rdzennych Kurpiów, którzy tyle mieli z Białorusinami wspólnego, że słyszeli, że tacy gdzieś daleko na wschodzie żyją i w dodatku są prawosławni - słyszał to kto, żeby być prawosławnym!? :D

      Usuń
    4. Tak czy siak, chwała mu, że teściowa sierotą nie została...:)
      Kłaniam nisko:)

      Usuń
    5. Daleko, czyli ... za Narwią?:))
      Kłaniam nisko:)

      Usuń
    6. Od Nowogrodu do Białegostoku kawał drogi, a przecież Białystok to jeszcze nie Białoruś! Narew płynie ze wschodu, na zachód. :)

      Usuń
    7. I czasami z północy na południe...:) Żart był, widzę, cokolwiek niewczesny, aliści moi podkarpaccy znajomkowie i familijanci z Jasła i okolic Rzeszowa o tych, co od nich na wschód pomieszkują (Przeworsk, że o Przemyślu i dalej nie wspomnę:), to mówią, że to już Ukraina...
      Kłaniam nisko:)

      Usuń

Być może zdaje Ci się, Czytelniku Miły, że nic nie masz do powiedzenia aż tak ważkiego, czy mądrego, by psuć wzrok i męczyć klawisze... W takiem razie pozostaje mi się tylko z Tobą zgodzić: zdaje Ci się...:)