Tem razem będzie szło o Jegomości Karola Kurpińskiego, kompozytora, dyrygenta i kogoś, kogo dziś byśmy nazwali animatorem życia muzycznego... Znający życiorys Chopina, wiedzieć będą kim był Józef Elsner, tandem onym dodać wystarczy, że w interesującym nas okresie lat dwudziestych XIX wieku, Elsner był dyrektorem i pierwszym dyrygentem orkiestry Teatru Narodowego, zaś Kurpińskiego sobie przybrał na zastępcę i przyszłego następcę. Nieznającym dopowiem, że w osobie Kurpińskiego mieć będą przyszłego (w 1831 roku) autora muzyki do nieśmiertelnej "Warszawianki"...
Anno Domini 1823 przyszło jednak do ciekawego tegoż jegomości wojażu, a to mianowicie z polecenia księcia namiestnika Królestwa Polskiego* , nakazano Kurpińskiemu objechanie znaczniejszych w Europie teatrów, gwoli zebrania experiencji cudzej i wdrożeniu jej może na scenie teatrum narodowego... Już sam ten zamysł jest imponującym, jeszczeć i większym onegoż egzekucja, takoż i konkluzyje, których w swem pamiętniku podróżnem **, nam Kurpiński nie szczędzi, a z których wynika niezbicie, żeśmy się wstydzić nie mięli czego i nijakich do kompleksów powodów ówcześny świat muzyczny stolicy mieć nie powinien. Osobne pokłony dla małżonki pana Karola, która ów pamiętnik przechowała i post mortem małżonka doprowadziła do jego wydania, pomimo tego, iż ów tam dowiódł, że ... hmm... jakoż by to politycznie wywieść?:) No powiedzmy, że w czasie tego wojażu miał jegomość dyrygent-dyrektor insze cokolwiek nad wierność małżeńską priorytety, o czem pisze z rozbrajającą szczerością...:)
Na dziś z onego jeno wyimków kilka, bom ciągle na początku tej jegomości Kurpińskiego drogi, ale już te, jak sądzę, cokolwiek Wam do myślenia dadzą względem obyczajów ówcześnych...:)
"Budowa teatru wrocławskiego jest mała (miasto ma zamiar wybudować teatr większy i okazalszy). Osób grających rolę jest dosyć, ale z małymi talentami. Orkiestra niezła i w dobrej zgodzie; w ogólności wszystko idzie równo i porządnie."
"Stanęliśmy w Dreźnie d.22 [marca-Wachm.], w sobotę rano o godz.4. Przespawszy się cokolwiek, wziąwszy ze sobą lonlokaja *** obchodziłem miasto. Niewielkie, ale prześliczne! [...] odwiedziłem [...] p. Marii de Weber , tutejszego kapelmistrza przy teatrze niemieckim, autora muzyki Freischütz ; bardzo uprzejmie mnie przyjął. Jest to figureczka niska, wyschła, nogi pokoślawione, małomówiąca, ale do rzeczy."
"Kantata była dosyć dobrze wykonana i kompozycja niezła, ale niezmiernie długa. Drugiej części nie czekałem, bo pierwsza trwała półtory godziny. Chóry i sola z recytatywami bez orkiestry nie mogą długo zachwycać."
"Dnia 28, w Wielki Piątek, słyszałem z rana w kościele luterskim św.Krzyża kantatę Beethovena****, piękną i nieźle wykonaną, ale także długą. podczas kazania wyszliśmy z p.Nakwaskim zjeść śniadanie, po którym wróciliśmy do kościoła, gdzie znowu egzekwowano calusieńkie Requiem Mozarta. Niemcy poziewają, ale słuchają cierpliwie jak najęci. Orkiestra dobrze była obsadzona, 24 skrzypków, 4 kontrabasy etc. [...] Poklęczawszy król [saski Fryderyk August III, w czasach Księstwa Warszawskiego nominalny nasz władca-książę warszawski - przyp.Wachm.] chwilę przed grobem, oddalił się. Potem przeczytaliśmy wywieszony przepis, kto z kim ma klęczeć i o której godzinie. Trzeba wiedzieć, że takowy przepis sama królowa układa. Trzy pary, to jest mężczyzna z kobietą, klęczeć muszą całą godzinę przed grobem, np.od 11 do 12... I tak na p.Nakwaskiego wypadło z jakąś starą panią klęczeć w parze od 2 do 3 po południu. Dziś w piątek królowa obrała sobie klęczeć z panem hr.Palffy, pełnomocnikiem dworu austriackiego, od 9 do 10 wieczór. Jutro zaś w sobotę sam król klęczeć będzie z piękną księżną Janową Amalią Augustą, królewną bawarską, od 9 do 10 z rana"
"O godz.3 po południu usłyszałem przecież długo i z wielką niecierpliwością oczekiwane oratorium Morlacchiego z poezją Metastazego. Mając daną sobie książeczką tejże kantaty od samego Morlacchiego (który tegoż dnia był u mnie z wizytą) rozważałem ją sobie w czasie egzekucji z wielką przytomnością umysłu i pozaznaczałem sobie na tejże książeczce znakomitsze miejsca. Orkiestra doskonała, Śpiewacy wielcy, ale już zjeżdżeni; nawet Sassarolli (który mi w lamentacjach wzniecił takie uczucia, żem aż zazdrościł Żydom, iż upadek ich narodu podobny głos opiewa), Sassarolli mówię, w obszerniejszej przestrzeni głosu dzisiejszej kantaty często kiksał, a basista Benincasa bardzo nie dociągał. Jednakże są to piękne szczątki!"
"Dnia 30, w Niedzielę Wielkanocną, byłem u p.szambelana Tödwen na maciupkim święconym (gdyż tu nawet Polacy nie miewają święconego). Wypiwszy u niego kieliszek wybornego węgrzyna z jego własnej piwniczki (bo w Dreźnie nigdzie nie dostanie węgrzyna), poszedłem na mszę do kaplicy..."
"Orkiestra i wcale uczciwa orkiestra zaczęła wygrywać w altanie różne uwertury, po czym wygrywała tańce począwszy od poloneza, co mię bardzo ucieszyło; śmieszna też to kompozycja tych tutejszych polonezów; są to jakby Niemcy poubierani w kontusze i żupany. Walce za to są uczciwsze jak nasze."
"W ciągu mego pobytu w Dreźnie przychodzili do mnie różni muzykusi: oboiści, kontrabasiści, fleciści, etc...etc... dowiadując się, czyli by nie znaleźli miejsca w orkiestrze warszawskiej i dziś było u mnie kilku."
"Widziałem w tej operze panią Sandrini; jest to osoba przyjemna, szczupła, niewysoka i mimo czterdziestu latek nieźle z teatru wygląda. Głosek jej już ucierpiał wiele; są to jednak piękne ruiny, ale aktorka z niej wcale dobra. Przypatrzywszy się dobrze tutejszej operze włoskiej mogę powiedzieć, że naszą przy lepszym umieniu ról bylibyśmy może wyżej [...]"
"O wpół do siódmej poszedłem do teatru [już w Lipsku-Wachm.]; grano kwodlibet pt.Kapelmajster z Wenecji (zdaje się, że p. Aszperger miał zamysł wystawić go u nas, ale mu szczerze nie radzę). Teatr choć niewielki, a dosyć ciemno oświecony; orkiestra nieosobliwsza; śpiewacy i aktorowie nie bawili mię, a sztuka dosyć płaska dawała mi na sen. Prawda, że może byłem trochę niewyspany i może za nagle przeskoczyłem z drezdeńskiej opery do lipskiej. W uwerturze kwodlibetu, gdy dał się słyszeć polonez Kościuszki, taki się szmer zrobił na parterze, jakby się z Polaków składał."
"Dnia 10, w czwartek. Mimo że trochę śnieg padał, odwiedziłem pomnik księcia Józefa Poniatowskiego i miejsce, w którym utonął. Westchnąłem głęboko!... Co też napisów na nim!... Na szpilkę miejsca już nie ma. Musiałem moje imię umieścić w poprzek na innych imionach."
_____________________
* Czyli nominalnie generała Józefa Zajączka, aliści że ów był w tych sprawach raczej dyletantem, to podejrzewam, że spiritus movens tego wyjazdu był albo Elsner, poprzez jakie protekcyje czy koligacyje rzecz załatwiający u Wlk.Ks. Konstantego, albo Wojciech Grzymała, ówcześnie referendarz w Radzie Stanu i ceniony publicysta, a przy okazji niemały Kurpińskiego protektor. Z pamiętnika Kurpińskiego wiemy, że go Grzymała wyposażył na drogę w listy polecające, a od siebie dodam, że była to persona niesłychanie szeroko ustosunkowana, zaś w czasach napoleońskich był... adiutantem Zajączka:)
** "Karola Kurpińskiego dziennik podróży 1823" opr.Zdzisław Jachimecki, Polskie Wydawnictwo Muzyczne Kraków 1954
*** lonlokaj - także Lohndiener czy londyner - służący publiczny, płatny przez miasto lub władcę, ówcześnie nader często dorabiający jako przewodnik podróżnych po mieście
**** wg komentarza wydawcy tutaj Kurpiński się myli i nie chodzi o kantatę, ale o oratorium "Chrystus na Górze Oliwnej".
.
Nie znam się na muzyce, więc tym bardziej chylę czoła przed tym, który potrafi ją oceniać nie tylko w ogólnych określeniach, ale umiejętnie (i bez udawania) znajdować mocniejsze i słabsze strony.
OdpowiedzUsuń"są to jednak piękne ruiny" :-)
Mam podobnie, czyli mogę z punktu określić, że coś mi się podoba lub nie, natomiast analizy stanowczo mnie przerastają:) A jeszcze kogoś do czegoś potrafić umiejętnie zachęcić w tej mierze, to chyba tylko notaria potrafi:)
UsuńKłaniam nisko:)
O, Wachmistrz przecenia aż nadto moje motywacyjne umiejętności słowne :-)
UsuńWachmistrz wie, co mówi...:)
UsuńKłaniam nisko:)
1. To prawdziwy skarb - taka żona, co wszystko od męża strawi i jeszcze się cieszy, że sobie kochanicę w podróży znalazł, bo każdy wie, że abstynencja zbyt długa źle na zdrowie mężczyzny wpływa.
OdpowiedzUsuń2. Jakże to: swoje imię na pomniku umieszczać? Bohater waszmości rył słowa "tu byłem"?
Pozdrawiam
Ad.1 W pełni zgodnym z Waszą Miłością...:)
UsuńAd.2 Z tekstu i kontekstu wynika, że to, co my dziś za wandalizm mamy, być chyba musiało czymś w rodzaju powszechnie akceptowanego obyczaju... W każdym razie wygląda na to, że imć Kurpiński, cżłek przecie wysoce kulturalny, czuł się zobligowanym tak postąpić... Być i może, że to, co dziś tak tępimy u młodzieży i bardziej prymitywnych dorosłych, jest jakimś podskórnie przekazanym przez pokolenia odruchem...
Kłaniam nisko:)
Nie, no komentarz uleciał!.... Bom się zbulwersowała ryciem nazwiska na pomniku! :-( I 40-letnią śpiewaczkę nazwać ruiną??! Dzisiaj toż to przecież głos w pełni rozkwitu, taka Sandrine Piau (żeby zostać w podobnych brzmieniach) ma lat 50 i jak śpiewa! To już lepiej zostańmy przy dokonaniach kompozytorskich WP Kurpińskiego ;-) A jeszcze, z Webera tylko drugie imię, gender XIX-wieczny czy co??
OdpowiedzUsuńO gryzmoleniu na pomniku już Vulpianowi odpisywałem, jaka mnie w związku z tem tu wątpliwość naszła, bo wyraźnie z tekstu widać, że Kurpiński wręcz się czuł przymuszonym tego dokonać... Co do imion czy nazwisk, to Kurpiński w ogólności nie jest tu najstaranniejszym. A w czasach, gdzie trzydziestopięcioletnia niewiasta była szacowną matroną, przy przeciętnej ówcześnej długości żywota od naszej o dobre ćwierć wieku krótszej, takowe podejście nie dziwi... Osobbliwie jako się wejrzy na kosmetyki tamtejsze czy wszelakie mikstury i dekokty, rzekomo głos czy co inszego konserwujące, któremi tamta epoka się raczyła ponad wszelkie wyobrażenie, a już artystka teatralna wręcz tu być musiała klientem wszelkich szarlatanów ulubionym...:)
UsuńKłaniam nisko:)
Zastanawiam się, co by rzeczony napisał po wysłuchaniu Festiwalów w Jarocinie :-) Nie ukrywając, że zapewne miałby z Waćpanem zgodność co do oceny dokonań
OdpowiedzUsuńhehehehe :-)
Wychodzi mi na to, że w Jegomości Kurpińskim drzemała okrutna ciekawość świata i wszelkich nowości. Wygląda na to, że przedłużył pobyt w Dreźnie, chcąc posłuchać nowego ówcześnie instrumentu, zwanego harmonichordem (wydawca opisuje go jako rodzaj fortepianu smyczkowego). Tandem zapewne wiele by go na Jarocinie zaciekawiło i pewnie niejedno (technicznie) w sensie możliwości instrumentów itd. zaintrygowało. Choć obyczajowo i muzycznie jak sądzę, rozumiałby, że miał koszmarny sen, że jest w piekle dla muzyków...
UsuńKłaniam nisko:)
Wiem, iż wpis ten już dawno napisany, pozwolę sobie jednak małe sprostowanie wprowadzić :) Małżonka JP Kurpińskiego nie przyczyniła się do wydania jego wspomnień, jeno je przepisała i to jeszcze za życia męża, a zatem pewnie z jego polecenia; a pierwszy raz wydrukowano je dopiero w wieku dwudziestym za sprawą pana Jachimeckiego. Co do spraw zaś wierności, to nasz szanowny kapelmistrz nie pisze nigdzie jakoby małżonkę zdradzał, jeno w paru miejscach zwierza się nam z targających nim pokus. O które chyba nie trudno, gdy połowica daleko, a dookoła pełno wielce nadobnych białogłów. JP Jachimecki w przedmowie formy zbyt ogólnej użył :)
OdpowiedzUsuńTym niemniej, rada jestem bardzo, że ktoś o JP Kurpińskim pamięta i do jego ciekawego diariusza sięga.
Z pozdrowieniem :)
Dawność noty nic tu do sprawy nie ma, skoro i Lectorowie do niej docierać mogą, a i głos w temacie zabierać, a i mnie responsować będzie miło, choć prawda, że słabo szczegóła w memoryi siedzą...:) Dlatego nie pomnę na czym polegałem twierdząc coś o małżonki roli, być może tak tam co i we wstępie było, a na gorąco respons pisząc, pewnym być nie mogę. Alem Waćpannie wielce obligowany za nakłonienie do rzeczy odświeżenia:)
UsuńKłaniam nisko:)