23 czerwca, 2017

Trup w szafie czyli do "Obrony Liberum Veto" suplement, a i prolegomena do szykowanej opowieści nowej...

   W artykułach henrykowskich, których każdy kolejny król zaprzysięgał, była mowa o sejmu zwoływaniu najrzadziej co dwa lata, aliści czasu na obrady onemu tam naznaczono ściśle jeno na sześć tygodni trwania. Wrychle życie pokazało, że to się autorom tych artykułów jeno roiło, by to było realnem i racji mięli tyle, co ten prezes IBM w 1945 roku wieszczący, że całemu światu pięć wszystkiego komputerów zadosyć będzie, luboż i sam Bill Gates w 1981 roku kategorycznie twierdzący, że 640 kilobajtów pamięci nastarczy każdemu na wszystko... Spraw sejmowych przybywało i przybywało, czas przy tem mitrężono na mnogie spory, w których niemal każdy z posłów ubierał w słowa to, że niewiele miał do powiedzenia, co jak dziś widzę, nie zanadto się zresztą zmieniło, przy tem każdy miał jakich instrukcyj własnych od sejmiku swego i jaką, excusez le mot, pierdołę lokalną do załatwienia, właśnie dla wyborców swoich, by poznali, że nie darmo wycieczkę temu, a nie inszemu ufundowali... 
   Do roku 1652 właśnie radzono z tem sobie wcale zgrabnie, przeprowadzając po prostu uchwałę o konieczności "prolongacyi" obrad sejmowych ponad naznaczone termina, choć z drugiej strony z równą powagą uchwalano, że takie prolongacyje są wbrew prawu ("Konkluzya Seymowa" z roku 1633). Pewno, że to za razem niemal każdem sposobność była do jakich targów nowych wobec fakcyj i grup poselskich, czy magnatów, głosami klientów swoich straszących, by tam czego za tę prolongatę ugrać, ale generalnie mechanizm jakoś działał niezgorzej. Jakem pisał noty "Obrona Liberum Veto" tom napisał tam, że "...to i nieraz bywało, że się jaki niejaki zapędził niebacznie, aliści rzeknijmyż to sobie ućciwie: brali panowie bracia takiego do kątka izby poselskiej i tam mu rzeczy przetłomaczyli, gdy trza było, to i ręcznie... A i marszałek jegomość jako jeno chciał, to i nie dosłyszał...:) I tak oto życie samo skłonności niebezpieczne moderowało..." Sprawa z naszem, rzekomo pierwszem onego użyciem przez Sicińskiego na sejmie 1652 roku dokładnie tak właśnie pierwotkiem wyglądała: kanclerz wielki Andrzej Leszczyński wniósł o prolongatę obrad sejmu na kolejny dzień, oszołom palnął swoje i z izby wyszedł, a marszałek tego nawet nie dostrzegł.  Dopiroż gdy ów zbierał akceptacje powiatami, poseł bielski* Krzysztof Żelski mu uwagi zwrócił, że czas darmo po próżnicy mitręży, bo Siciński już przecie swojego złożył veta.
   Konsternacyja naówczas izbę opanowała i nikt nie wiedział co z tem fantem czynić i jako tej żaby zeżreć... Pierwotkiem mniemano, że to jest, jako już bywało, zagrywka jaka blefowa z Sicińskiego strony, by przymusić króla i sejm do zajęcia się upickimi problematami, osobliwie sporem tamtejszych panów braci z dzierżawcą ekonomii szawelskiej, księciem Aleksandrem Ludwikiem Radziwiłłem** i komisją skarbową królewską. Ekonomia, czy też jak ówcześnie zwano te majętności "dobra stołu królewskiego" miały w założeniu być od wszelkich ciężarów wolnemi, by dochód z nich służył wyłącznie królowi i utrzymaniu przezeń dworu oraz odpowiedniej pozycji panującego, by ów nie musiał każdocześnie u sejmu o jakie pensyje zabiegać, czy płaszczyć się przed kim, kto by może chciał go wspomóc... Z jednej tu szło strony o godność Rzeczypospolitej, z wtórej zaś był to prosty mechanizm antykorupcyjny wobec króla, co przychodził z zewnątrz, był niejako obcem, zatem kto wie, czy i nie gotowem za ten grosz jaki onemu potrzebny, frymarczyć sprawami czy posadami krajowemi.***
  Coś jednak z tą zasadą nieobciążania ekonomij być musiało nie tak, skoro to właśnie podatków się sedno sporu szlachty upickiej z Radziwiłłem tyczyło. Oto bowiem wyliczono na powiat podatków nowych, w których ekonomija szawelska partycypować miała i te się pokazały korzystnemi dla okolicznej szlachty, a ciężarem dla ekonomijej, ergo Radziwiłł stanął okoniem i zapłacił jeno po dawnemu podymne, rzecz całą dając pod osąd królewskiej komissyi skarbowej, która onemu słuszności przyznała, orzekając podatków należnych de novo, ale po staremu, z większym szlachty tamecznej obciążeniem, przeciw czemu znów i ci gardłowali tęgo i Sicińskiego na sejm z tą słano missyją, by wyroku komissyi utrącił... Jeno, że to domniemanie panów posłów, gdyby słusznym było, musiałoby zaowocować tem, że się Siciński w izbie na powrót pojawi, by się "dać przebłagać" i kosztem jakiego w tamtej sprawie kompromisu, by głos swój cofnął. Tem zaś czasem ów jak się z izby wydarł, tak popędził pierwotkiem na Pragę, zasię w ogóle z Warszawy umknął, co z jednej strony idzie lękiem tłomaczyć, by go panowie bracia na szablach nie roznieśli, bo to już nie szło o pieszczoty w rodzaju zatykania gęby własną pana brata czapką, jeno prawdziwie o skórę upickiego posła... Posłów bowiem, reprezentujących przeróżne ziemie i często rozbieżne interesy, łączyło jedno: nikt nie chciał otwarcie przyznać, że głos jednego posła może zniweczyć całe ich dzieło, od tygodni tworzone... 
   Udano się do króla na, jakobyśmy to dziś rzekli, konsultacje. Król doradził, by poczekać do poniedziałku(była sobota, 9 marca), bo się na pewno Siciński zjawi w izbie by głos swój odwołać, z czego można by wnosić, że i on to miał za zagrywkę taktyczną. Pozostali zatem posłowie w izbie, choć już nie obradując, przeczekano niedzieli, ale w poniedziałek rzecz się miała bez zmian, a co więcej pokazało się, że nie masz już Sicińskiego w Warszawie... Zapanowała między posłami konsternacja i nikt nie wiedział, co czynić. To w takich momentach zazwyczaj wyrastają przywódcy, którzy nie wahają się i stając na czele tłumu bezradnych, wiodą ich po narzuconej przez siebie drodze i ku przez siebie wytyczonym celom... Ba! Przywódcy! Musielibyśmy ich mieć... My mieliśmy dupę wołową na tronie w osobie Jana Kazimierza (któremu nie bez przyczyny tak wielu ze szlachty za trzy lata wypowie posłuszeństwo, nawiasem w zgodzie z artykułami henrykowskimi i postawi na "chłopa z jajami" w osobie najezdnika szwedzkiego Karola Gustawa) i mizernego przeciętniaka, Aleksandra Maksymiliana Fredrę, podczaszego lwowskiego w roli marszałka tegoż nieszczęśnego sejmu. Pierwszy nie uczynił zgoła nic, by złu zapobiec, choć się powszechnie na niego oglądano w nadziei, że zaradzi nieszczęściu. Drugi, wobec niespełnienia sobotniego warunku o kontynuacji obrad po wycofaniu sprzeciwu przez posła z Upity, ogłosił, że sejm dalej obradować nie może (co było zgodne z prawem i powszechnym rozumieniem konieczności) i staje się nieważnym, co już było jego własną interpretacją, tragiczną w konsekwencjach, bo ustanawiającą precedens. Gorzej jeszcze, że nieważnem się stają wszystkie już podjęte uchwały i postanowienia, czyli jak to wówczas nazywano: konstytucje. 
  Pytanie, czy można było inaczej... Oczywiście, że było można! W roku 1590 salę przy prolongacji opuściła grupa 30 nawet posłów, a nikomu do głowy nie przyszło, by z tego powodu uznać sejm za nieważny! W 1633 roku wielki magnat, częstokroć zresztą w historiografii uznawany za jednego z ważniejszych i światlejszych statystów tamtocześnych, Jerzy Ossoliński**** też złożył weto i... całkowicie je zignorowano!
Nawet uznając veto Sicińskiego można było zupełnie spokojnie zamknąć sejm, jako nie mogący dalej obradować, ale uznać go za ważny i opublikować przegłosowane "konstytucje". Można było i pójść krok dalej: sejm, owszem, rozwiązać, zasię zawiązać go zaraz de novo jako konfederacji (jak za lat kilkadziesiąt się właśnie zacznie czynić) na której obowiązuje głosowanie większością i nie można użyć weta! Można było, wykorzystując powszechne oburzenie, pójść dalej i o kolejny krok i dokonując może i nawet swoistego zamachu stanu, przywieść posłów do uchwalenia zmiany choćby tegoż nieszczęśnego zapisu o sześciu tygodniach, a może i dalej gdzie, w kierunku ograniczenia możności tegoż weta nadużywania... Jak rzadko kiedy była chwila po temu sposobna i byłoby przyzwolenie powszechne; kiedy Fredro stanął w izbie senatorskiej przed królem i senatorami i przekazał im te hiobowe wieści, ci długo milczeli osłupiali, nareście wojewoda brzesko-kujawski Jakub Szczawiński miał pod adresem Sicińskiego wykrzyknąć: "Bodajby przepadł!", na co wszyscy (zatem i dostojnicy duchowni, nie tylko przecie katoliccy) mięli chórem zakrzyknąć: "Amen!"
  Siła tu jeszcze kwestyj przed nami, osobliwie ta, czy to iście za Janusza Radziwiłła poduszczeniem, jako się powszechnie przyjmuje, Siciński rzecz tę uczynił, zasię wyjaśnić trzeba będzie naszego tytułowego trupa w szafie, co do języka już dawno przeszedł potocznego i własnym dziś życiem żyje, nareście przyczyny dla których żem się tą sprawą tak zajął szczegółowo, ale tego Wam, Mili Moi, już w nocie uczynię następnej, bo ta się już i tak ponad wszelką możliwość rozrosła...:)

___________________________
* - nie o Bielsko-Białą idzie, jak pewnie Lectorów mniemała część pryncypalna, a o powiatowy ówcześnie Bielsk, później Podlaskim zwany, mieścinę grubo ówcześną Białą (Podlaską) przerastający, a dziś w kompletnem zapomnieniu będący...
** - z linii ołycko-nieświeskiej, jedynej do dziś trwającej, syn Mikołaja Krzysztofa zwanego "Sierotką". Najsłynniejsi (dzięki Sienkiewiczowi) Radziwiłłowie tamtocześni, czyli Janusz, hetman litewski i Bogusław, wiedli się z linii na Birżach i Dubinkach siedzącej (tzw."kalwińskiej"), a po nich dwóch właśnie wygasłej.
*** - Gloger w "Encyklopedii Staropolskiej" pisze: "[...]Gdy starostwa i wogóle ziemie królewskie ulegały coraz większemu rozdawnictwu, pomyślano w początkach panowania Zygmunta III o zabezpieczeniu dochodów na potrzeby panującego. Najpierwej Litwa na sejmie r. 1589 na ten cel przeznaczyła dobra: grodzieńskie, szawelskie, brzeskie, kobryńskie, mohilowskie i olickie (z dawnemi cłami), które to dobra nazwano Ekonomjami lub dobrami stołowemi, od ich przeznaczenia. W roku następnym Korona na ten sam cel oddała żupy solne krakowskie i ruskie, miny olkuskie, cła ruskie i płockie, ekonomję sandomierską, samborską, malborską, rogozińską i tczewską, wielkorządy krakowskie, cła gdańskie, elbląskie, ryskie, dochody z mennicy i z opłat podwodowych. W kopalniach olkuskich wydobywano ołów i srebro. Ze wszystkich ekonomii najdochodniejszą była malborska, jako najwięcej wsi i żyznych gruntów posiadająca. Zachował ją też sobie Kazimierz Jagiellończyk zaraz, jak się tylko po wojnie krzyżackiej w jego moc dostała. Dochody z cła ryskiego w roku 1620 ustały, gdy Szwedzi opanowali Rygę. Prócz ceł, Gdańsk i Elbląg składały opłatę, która się ratami gdańskiemi i elbląskiemi nazywała. Dochód z mennicy Zygmunt III przed samą śmiercią swoją na korzyść Rzeczypospolitej wieczyście ustąpił, co później w Paktach Konwentach wszystkim jego następcom zamieszczano. Również i opłata na podwody przestała należeć do skarbu królewskiego. Prawa zabraniały królowi w czemkolwiek dóbr stołowych bądź jakich innych stałych dochodów umniejszać, a osoby, na rzecz których nastąpiłoby coś podobnego, podlegały surowym karom. Tylko za zezwoleniem Stanów dobra stołowe królewskie mogły być osobom prywatnym czasowo oddawane, jak to jeszcze w statucie Aleksandra Jagiellończyka było zawarowanem. Tym to sposobem saliny wielickie cesarzowi, a część ekonomii pomorskich i cała szawelska prywatnym w zastaw dane były. [...] W czasie bezkrólewia ekonomje przechodziły pod zarząd podskarbich: koronnego i litewskiego, z wyjątkiem ceł gdańskich i elbląskich, których kontrolę prowadziły wtedy magistraty miast powyższych. Na czas bezkrólewia byli także wybierani komisarze do dozoru dóbr królewskich, z którego sprawę Stanom zdawali. Konstytucjami z lat: 1673, 1703 i 1717 dobra królewskie ekonomiczne zwolnione były od wszelkich podatków, leżów wojskowych, opłat i ciężarów, które rozkładano w razie potrzeby na województwa i ziemie, w jakich owe dobra leżały."
**** - to ten od wjazdu do Rzymu, gdzie jego konie "gubiły" celowo źle przybite złote podkowy... W 1633 podstoli wielki koronny i starosta bydgoski, dojdzie nawet (1643)do godności kanclerza wielkiego koronnego.

10 komentarzy:

  1. Najbardziej zdumiewającym jest to, że wszyscy ręce opuścili, w głos zaklęli i uznali, że nic nie da się zrobić. I chcesz powiedzieć, że to nieszczęsne sejmu rozwiązanie odbyło się z powodu zbyt kurczowego trzymania się prawa?
    Pozdrawiam

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Z całą pewnością dał się odczuć brak instytucji, czy osoby... czegoś w rodzaju Trybunału Konstytucyjnego, dodatkiem pracującego ekspresowo i na zawołanie. Konieczność interpretacji prawa według tego, jak kto je pojmuje, najwyraźniej ówczesnych statystów, a już z pewnością marszałka Fredrę (jak to z marszałkami zwyczajnie...), przerosła... Jest rzeczą znamienną, że w jakiś czas po tem wydał on własnym sumptem broszury, w której... bronił "liberum veto" argumentując właśnie tem, że wszystkich przekupić i zastraszyć nie sposób i że się zawsze ten jeden sprawiedliwy znajdzie, co wolność ocali... Nie byłbym Wachmistrzem, gdybym nie powątpiewał o tem, zali rzeczywistą przyczyną tej broszury wydania nie była aby krytyka, która go gdzie może spotykała...
      Kłaniam nisko:)

      Usuń
  2. Kto ma czas i chęci może przeczytać biogram posła Sicińskiego oraz Aleksandra L.Radziwiłła. W dostępnych mi materiałach nie znalazłem jednak odpowiedzi na podstawowe pytanie, kto i kiedy wprowadził do sejmu zapis o tym, że posłowi przysługuje takie prawo wyrażenia sprzeciwu. Przecież niemożliwe jest, iż wprowadził je właśnie Siciński i to w dacie 9 marca 12652 roku. Natomiast wszelkie rozważania o tym, iż zasadę liberum veto zniosła ostatecznie Konstytucja 3 Maja są oczywistą nieprawdą. Wystarczy spojrzeć na obecny parlament, a właściwie na zachowanie tylko jednego posła.

    http://www.ipsb.nina.gov.pl/a/biografia/wladyslaw-wiktoryn-sicinski-h-prawdzic

    http://www.ipsb.nina.gov.pl/a/biografia/aleksander-ludwik-radziwill-h-traby

    z wyrazami uszanowania

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Bóg Zapłać za tych linków przywołanie, których inszym przypominam, że przekopiować należy do paska adresowego bądź do wyszukiwarki, a nie klikać w nie, bo same w tej postaci nie działają...
      Co się tyczy pochodzenia samego liberum veto, to właśnie w nocie w tekście przywołanej ("Obrona Liberum Veto") wykazywałem jego rzeczywiste pochodzenie, wbrew powszechnemu przypisywaniu jego początków do artykułów henrykowskich. Siciński niczego nie wprowadził, a jego głos też nawet nie był pierwszym wetem w naszym sejmie, natomiast był pierwszym, którego potraktowano poważnie, a rzekłbym nawet, że ze sporą nadinterpretacją prawa, co gorsza, tworząc przy tym precedens...
      Kłaniam nisko:)

      Usuń
  3. Aczkolwiek mój Puchatkowy rozumek srodze się przy tym tekście zasapał, to z przyjemnością taką ładną, długą notkę zobaczyłam i przeczytałam.:)
    Pozdrawiam serdecznie:)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Tak po prawdzie to zaczęła się ona od wykopiowania fragmentu z innej szykowanej, gdzie uważałem, że muszę o tem sejmie co więcej napisać, bo to dla inszych spraw ważkiem będzie. Alem pomiarkował, że tamta się już ponad wszelką ludzką wytrzymałość rozrosła, zatem wyodrębnienie tej themy być miało ratunkiem dla tamtej, choć pewnie nadal nie nadto doskonałym, bo widzę, że prostą drogą do wykreowania cyklu zmierzamy...
      Kłaniam nisko:)

      Usuń
  4. No, czy rzeczywiście prostą, pewności nie mam...

    OdpowiedzUsuń
  5. Jak to dobrze, że Waszmości czytam, bo na lekcjach historii wątpliwości i rozważań nie było. Nie tylko zresztą w sprawie Sicińskiego.
    Serdecznie pozdrawiam

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Pytanie tylko czy to aby dobrze, że ja swojemi ustawicznie zarażam...:)
      Kłaniam nisko:)

      Usuń

Być może zdaje Ci się, Czytelniku Miły, że nic nie masz do powiedzenia aż tak ważkiego, czy mądrego, by psuć wzrok i męczyć klawisze... W takiem razie pozostaje mi się tylko z Tobą zgodzić: zdaje Ci się...:)