14 lipca, 2017

Na paryskich tumultów rocznicę opowieść o dobywaniu Bastylii cokolwiek przydługa...

     Mimo wszelkiej turbacyi z czasu niedostatkiem, tuszę, że skoro mnie go nastarczyło, by co godnego przepić za pamięć
2 Pułku Strzelców Konnych, który Was ongi tak zauroczył zarękawkami i tańcami na rżyskach (choć powinien bitwą pod Mokrą i wypadem na Kamieńsk:),to i Wy go znajdziecie... :)) Zasię wyglądającym inszych postów okolicznościowych do noty dawniejszej odesłać sobie pozwolę gdziem garść o Grunwaldzie przemyśleń był spisał i not przywołał tejże themie pokrewnych... 


...której, jakem przepatrzył pogderanki i tutejsze, i onetowe dawniejsze, nie nazbyt żeśmy wiele poświęcali czasu i atencji, co może i dziwne, zważywszy jakem się studenckiemi czasami trudził, by subtelności tych wszytkich stronnictw pomiarkować... Najpewniej sam jednak ów zapał rewolucyjny mię tak zbrzydził, żem na lata się od rewolucyj odstrychnął, znajdując w nich osobliwy dowód zaprzeczenia rozumowi, choć ta francuska się do tegoż Rozumu odwoływała nader gęsto... Rzekłbym, że to z tem, jak to w tej o Wieniawie opowieści, w której ów pojmanego w I wojnie (gdy Legiony jeszcze się, przynajmniej nominalnie, za c.k.Austro-Węgry biły) oficyjera rosyjskiego przesłuchiwał. W rozmowie tamten nadziwić się nam nie umiał, za cóż to my wojujemy w tej wojnie, na co miał mu Wieniawa rzec, że za wolność. "A my za honor!" odpalił mu Rosjanin, co Wieniawa skwitował: "Zatem każdy wojuje za to, czego mu brak..."
  Nibyż miarkuję, że rewolucyje w Historii konieczne (sam sobie za honor poczytuję jakąś tam, może i nawet nie cegiełkę, ale choć okruch do tej cegły w naszej własnej, względnie bezkrwawej, z lat ośmdziesiątych), bo z dobrawoli mało kiedy rządzący odchodzą od władzy, a jeszcze mniej chętnie od dóbr dzięki niej nagromadzonych, najczęściej z krzywdą tych, któremi rządzili, przecie mię za każdem szkła powiększającego do oka podniesieniem nad temi ruchawkami przeraźliwa przejmuje abominacyja dla tegoż tryumfu głupoty, przypadkowości, prymitywności w najgorszym wydaniu, nareście zdziczenia i zobojętnienia na przymioty ludzkie...
   Ale do brzegu, jako Klarka mawia: w tym przypadku do tych dni, kiedy się elegancko ubrani panowie, przez króla nibyż rozpędzeni, zebrali w sali do gry w piłkę* (20 czerwca) i postanowili, że się nie rozejdą, dopokąd konstytucyi nie uchwalą, zasię król zamiast rozpędzić niesfornych bagnetami, luboż i może jeszcze kartaczować kazać, jako pewnie by jeszcze dziadek jego królewskiej mości uczynił był, dozwolił temu nieherbowemu tałatajstwu się tam złazić i perorować godzinami, słabości swej zarazem obnażając. Pewnie, że w dni parę dojrzał do decyzji, żeby jednak to tałatajstwo rozpędzić, Paryż zaś odciąć od dostaw chleba i mąki, głodem pochwycić za gardło i do spokoju przymusić... Tyle, że miast tego poczynić błyskawicznym jakim atakiem i ciosem, rozwleka działanie w nieskończoność, dając pole do okrzepnięcia przeciwnikom, ale i stugębnej plotce do straszenia nią ludu. 
   9 lipca zdymisjonował ministra finansów Neckera, którego nie cierpiał i za namową którego zwołał w ogóle te nieszczęsne Stany Generalne, a którego nie wiedzieć czemu uwielbiał lud, który na logikę nigdy i nigdzie żadnego ministra finansów kochać nie powinien. To była już druga dymisja Neckera, nawiasem dość miernego ekonomisty, który miał jednak szerokie między bankierami koneksje i umiał kolejnych pożyczek załatwiać, zatem wiódł króla dokładnie tą drogą, co doradcy naszego Gierka. Wiosną 1789 roku Necker został tylko po to przywrócony na urząd, by nastrojów spacyfikować i zapewnić nowego finansowania murszejącego i niewydolnego mechanizmu do trwonienia tychże pieniędzy. Skoro mu się to nie udało, a powołane za jego radą Stany same się zrewoltowały i stały nowym króla kłopotem, jest zrozumiałem, że misja jego się nie powiodła... Tyle, że dymisjonując Neckera król wrzucił płonącą pochodnię do prochowni...
   Lud paryski wyszedł na ulice,  najpierw z popiersiami Neckera i królewskiego kuzyna Ludwika Filipa, xiążęcia Orleańskiego, który dla potrzeb Zgromadzenia Narodowego, niemiło widzianego w Wersalu, własnych otworzył ogrodów i parku przed Palais-Royal, co wprawdzie przyniosło mu doraźnie niemałą popularność i przydomek "Filipa Égalité" , ale jakoś nie uchroniło przed gilotyną w cztery lata później... Wszędzie gdzie przychodzi do spotkania z jakimś oddziałkiem królewskiego wojska, policji czy choćby z celnikami, dochodzi do walk, pierwotkiem spontanicznych, zaś po 13 lipca, gdy konstytuuje się władza rewoltującego się Paryża w postaci Komitetu Stałego, niejako inspirowanych, co nie znaczy że mniej chaotycznych. Komitet z punktu powołuje gwardyi municypalnej własnej (którą nazajutrz przechrzci na Gwardię Narodową) i onej zbroić poczyna, pierwotkiem więcej w szarfy i kokardy, niźli w oręż prawdziwy. Tegoż samego dnia w ogrodach Palais-Royal pewien młodzieniaszek, co z pyskowania uczynił sposobu na życie, a radykalizmem młodości rychło zyszczeł sobie stronników wielu, niejaki Camille Desmoulins, wezwał paryżan do walki w obronie życia zagrożonego rzekomo przez oddziały najemników królewskich, co bzdura było wierutną, choć król wojsko iście do blokady Paryża gromadził. Rankiem dnia następnego tłumy paryżan uzbrojone w co tam kto miał, rożnów i pogrzebaczy nie wyłączając, ruszyły na... nie, nie... nie na Bastylię, tylko na arsenał na placu Inwalidów, którego zdobywają wrychle i tłum wzbogaca się o 32 tysiące karabinów i cztery armaty, do których nie tyle amunicji, jak podaje Wikipedia, co prochu było w arsenale arcyskąpo, bo właśnie na to by go paryżany nie dostały, dni może dwa, czy trzy przódzi, zwieziono 250 beczek do Bastylii, ongi słynnej królewskiej twierdzy i więzienia stanu, dziś więcej symbolu, najlepsze lata mającego już dawno za sobą, przecie to nadal twierdza, choć żałośnie skromnie obsadzona**... Pada zatem w tłum hasło kolejne: "Na Bastylię!", choć tam już od rana toczą się pertraktacje między gubernatorem a deputacyją milicji z przedmieścia świętego Antoniego, gdzie ani jedna, ani druga strona nie ma najmniejszej świadomości tego, co się w Paryżu dzieje. Nawet tłum deputacyję wspierający jest wcale grzeczny, bo jako się pierwotkiem za delegatami przez podniesioną kratę wcisło ich jakie parę secin, to na wezwanie urażonego gubernatora Bastylii, który ogłosił, że w takich warunkach pertraktować nie myśli, wyszli nazad przed zamek z czterema zakładnikami, podoficerami z inwalidów, załogę Bastylii składających. Ci ostatni zresztą wielce temu byli radzi, bo przez dni ostatnie gubernator przepustek skąpił, a tu zawszeć to jakaś odmiana i sposobność ze znajomkami z tegoż samego przecie przedmieścia poplotkować...
   Deputacyja milicyi miejscowej bynajmniej się nie przyszła upominać o więźniów jakich, czy o poddanie twierdzy, jeno im o armaty na murach stojące szło, które faktycznie gubernator de Launay kazał dni temu kilka odkurzyć, ochędożyć i wystawić na blankach, gdzieniegdzie dawno zamurowane ambrazury odkuwszy. De Launay zaprasza delegatów do własnego salonu, gdzie onych winem częstuje i pospołu dochodzą do kompromisu, że armat co prawda de Launay nie zdejmie, bo tego mu bez królewskiego ordonansu czynić niepodobna, przecie cofnie ich na blankach w tył na cztery stopy, to ich z dołu widzieć nie będą i mniemać będzie można, że ich nie masz wcale...
   Niewykluczone, że de Launay deputacyi przyjmując, myślał i może, że  to wszystko sprawka jednego więźnia utrapionego, co się 4 lipca wydzierał przez okno celi, że w Bastylii więźniów mordują i o pomoc wołał. Gubernator Bernard René Jourdan de Launay***  przezornie uznał wówczas za wskazane wystąpić do króla o przeniesienie kłopotliwego więźnia, czyli markiza de Sade, do zakładu dla obłąkanych w Charenton, czego się pofortunniło w przeddzień dokonać... Ale o perwersyjnym markizie nawet słówko nie pada i toczy się wcale miła rozmowa przy śniadaniu, dopóki pod twierdzę nie dociera ten uzbrojony tłum, co przyszedł tu za prochem do swoich świeżo zrabowanych karabinów... 
    Mieszczanie miejscowi są przerażeni, bo przybysze to zupełnie inni ludzie niż mieszkańcy spokojnego przedmieścia. Uzbrojeni, nabuzowani adrenaliną i sukcesem z arsenałem, lada moment ktoś wreszcie wypali, wznieci się tumult jaki, twierdza odpowie z armat i cała okolica stanie w ogniu... Czem prędzej rusza do de Launaya deputacyja wtóra, tem razem od lokalnej municypalności, przy czem na jej czele staje wyszczekany kuzyperda, niejaki Thuriot de la Rosiére, który tak przegadał inwalidów przy bramie, że ci go, oszołomieni, wpuścili do twierdzy, a i do onej zwierzchnika. Adwokacina zastaje go jeszcze przy stole pospołu z deputacyją pierwszą, aliści się do nich nie przyłącza, jeno swej znów wymowy na de Launayu ćwiczy, zyskując wprowadzenia do zamku wewnętrznego, zasię nawet i na życzenie swoje zwołania dlań zbiórki załogi. Tym dopiero wykłada z czem przybył, czyli ni mniej, ni więcej, z żądaniem kapitulacyi niezwłocznym, grożąc w razie oporu jakiemi potwornościami względem zatwardziałych...
   Osłupiały de Launay teraz dopiero zdobywa się na stanowczość i wyrzuca adwokatowi, że ten nadużywa pozycji parlamentariusza, na co jednak spotyka się z bezczelnymi pogróżkami w rodzaju obietnicy wyrzucenia przez mur do fosy... Tyle, że to czcza gadanina na razie, bo de la Rosiére nie ma żadnej siły zdolnej tych gróźb uskutecznić: jest sam w otoczeniu inwalidów, którzy się wprawdzie wahają, ale których też i nie przekonał, Szwajcarami nie ma się w ogóle co zajmować, bo ci z jego przemowy nie zrozumieli ani słowa i kończy się sprawa wyproszeniem obu deputacji za bramę, za co tłum przed bramą zgromadzony zwalnia czterech zakładników i wiwatuje, przekonany, że uzgodniono kapitulację twierdzy. De la Rosiére nie jest durniem, nie wyprowadza ich z błędu i czym prędzej znika, rzekomo do ratusza, za to członków pierwszej delegacji, gdy się przyznała, że wytargowała jedynie armat cofnięcie, przybyli spod arsenału roznamiętnieni "zdobywcy" niemal na nieprzytomności utłukli...
   Rozwścieczeni doznanym zawodem poczynają szturmować przedzamcza, wcale sprytnie komendowani przez kupca korzennego Pannetiera, który wykoncypował, że po dachach domostw i przyległej do samego muru perfumerii, można przedostać się na dach kordegardy, a stamtąd się spuścić na dziedziniec za murem. Śmiałkom co się tam przedostali kilkorgu nikt nie przeszkodził dobrać się do mechanizmów most zwodzony opuszczających, tandem owi łańcuchów przeciąwszy, onego opuścili i wrychle tłum cały runął na dziedziniec przedzamcza. De Launay zdołał jednak w porę nakazać ewakuację załogi do zamku wewnętrznego, wysokiego, tandem póki co owi, nie zanadto poszkodowani, pozierać sobie mogą z murów, jako tłuszcza rabuje co się da na przedzamczu, w tem i gubernatora domostwo. Miał tam de Launay pięknej pono kolekcji starych sztandarów i broni białej, którą teraz podziwiać może w pełnej krasie, jak mu tem pospólstwo wymachuje, ku mostom zwodzonym zamku wyższego się kwapiąc... Być i może tem poirytowany, choć pewnie więcej z chęci uśmierzenia zapałów tłumu, nakazuje paru inwalidom, by wystrzelili dla postrachu.
   Jedna z kul trafia żołnierza milicji i choć generalnie tłum się w rzeczy samej rozprasza, to dziesiątki napastników poczyna ostrzeliwać blanki zamkowe z pobliskich bram i okien, ktoś podpala wozy z sianem stojące przed zamkiem, by z dymu stworzyć jakiej dla atakujących zasłony. Największy śmiałek się wdrapał na jaki komin kamienicy na tyle wysokiej, że ma stamtąd prospektu na mury i kilku inwalidów pada ofiarą jego celnych strzałów. 
   W międzyczasie Thuriot de la Rosiére dociera do ratusza przedmieścia św.Antoniego, gdzie wbrew słyszalnym strzałom za oknem, opowiada członkom miejscowego komitetu, że Bastylia nie będzie stawiała oporu. Scena ocierająca się cokolwiek o farsę kończy się tem, że co rychlej rusza do twierdzy trzecia już deputacyja parlamentarzy z obietnicą pozostawienia w spokoju załogi, gubernatora i zapasów prochu, jeśli tylko de Launay zadeklaruje lojalność wobec komitetu. Tyle że deputacja bez dobosza i sztandaru ginie w tłumie i nikt na nią nie zwraca najmniejszej uwagi. Natychmiast po jej niepysznym powrocie wyrusza czwarta, tym razem wyekwipowana jak należy... Tej inwalidzi dostrzegają i podnoszą karabiny kolbami do góry na znak, że nie będą strzelać. Aliści przed mostem zwodzonym okrom deputacyi tłoczy się kilkudziesięciuosobowy tłum zbrojnych i złorzeczących, więc de Launay nakazuje strzelać, przekonany, że to podstęp jaki...
   Salwa kładzie paru napastników i rani jakiegoś parlamentariusza, zatem wszyscy znów uciekają pod osłonę jakich zabudowań, gdzie plebs najpierw... bije do nieprzytomności parlamentariuszy, oskarżając ich przy tem o zdradę, zasię w akcie zemsty demolują gubernatorowi dom. Znajdują przy tem córkę jednego z oficerów, którą uznawszy za córkę de Launaya, przywiązują do wozu z sianem i grożą, że ją spalą jeśli zamek się nie podda. Szczęśliwie komuś z posłuchem u niedoszłych morderców udaje się ich od tegoż zamiaru odwieść...
   Na przedzamcze dociera oddział gwardii przysłany przez komitet paryski. Komenduje nim porucznik Hulin z pomocą chorążego Elie, a oddziałek zbrojny jest nad podziwienie, bo przywlókł ze sobą pięć harmat starszych jeszcze chyba od tych, co na murach Bastylii stoją... W każdym razie od lat wielu już tylko do strzelania na wiwat służyły... Pierwotkiem by rzec można, że się nawet jaki ślad niejakiego ordynku wraz z tem wojskiem pojawia; Hulin z Eliem konfiskują krążące między tłumem butelki z winem, a najwięcej pijanych odsyłają do innych pseudozadań. Odtacza się płonące wozy z sianem, bo pożytek z nich jest więcej niż marny, a najwięcej dymu snuje się po przedzamczu, szczypiąc w oczy i przymuszając do kaszlu. Roboty siła, zatem do strzelania z armat się biorą cywile, co się kończy tem, że jednemu będzie trzeba stopy ująć po tem, jako mu po niej koledzy przejechali armatą, a insi znów dali się zmasakrować, nie znając, że się działo po wystrzale cofa w odrzucie... 
  Skutek jednak owego strzelania przechodzi wszelkie oczekiwanie. Wprawdzie żadna z kilkunastu kul wystrzelonych w bramę wjazdową z dystansu jakich sześćdziesięciu metrów nie trafia w nią, a niektóre to nawet i w zamek, ale inwalidzi na murach wpadają w panikę. Widząc absolutny upadek ducha swoich podkomendnych de Launay spieszy z płonącym lontem wyrwanym artylerzyście do bastionu, w którym beczki z prochem złożono, ale nie wpuszczają go tam jego właśni inwalidzi, wartę trzymający. Insi wołają z murów do tłuszczy, że się poddają...
   Ostatniej próby zapewnienia załodze bezpieczeństwa próbuje dowodzący Szwajcarami porucznik de Flue, który nim spuści mostu, domaga się gwarancji, że załoga odejdzie wolno, z bronią. Szturmujący się na to pierwotkiem nie godzą, aliści w końcu chorąży Elie daje na to oficerskie swoje słowo. Gdy most opada, okazuje się jednak że gwardziści Hulina i Eliego niczego nie są w stanie wyegzekwować od pijanego winem i tryumfem pospólstwa. Tłuszcza wpada na dziedziniec gdzie w dwóch szeregach stoją Szwajcarzy i inwalidzi, gotowi twierdzy przekazać...
    Plebs rozumie, że Szwajcarzy to więzieni w twierdzy, których właśnie uwalniają, zasię inwalidów rozumie ich oprawcami. W efekcie masakrują nieszczęśnych inwalidów, niektórych na śmierć... Becarda, co własnego dowódcy pozbawił możności wysadzenia twierdzy (i zarazem pewnie zrujnowania całej okolicy), ubijają i obcinają mu dłoń, z którą wrychle ktoś nabitą na szablę paradować będzie. Gdy tłum będzie później manifestował radość z tryumfu na ulicach Paryża, to już będzie "ręka, która targnęła się na lud"...
   Hulinowi i Eliemu udaje się jednak ocalić, przynajmniej na razie, de Launaya. Pod eskortą wysyłają go do ratusza, ale gdy eskorta wkracza w tłum na przedzamczu, który domaga się jego głowy, gubernatorowi puszczają nerwy... Histerycznie krzyczy by go dobić i skrócić jego mękę, szarpiąc się przy tem i wyrywając kopie w przyrodzenie niejakiego Desnotsa, kucharza w szturmie uczestniczącego. Ten wrzeszczy, że go zraniono i prowokuje tłum do linczu. De Launay otrzymuje kilkadziesiąt ciosów bagnetami i szablami, ale wciąż żyje, gdy Desnotsowi ktoś wciska szabli i domaga się, by uciął gubernatorowi głowy. Kucharz niespecjalnie sobie z tem radzi, nareście przechodzi od bezskutecznych cięć do pracowitego piłowania ostrzem, po czym oderżniętą głowę de Launaya nabija na podane mu widły i ta głowa będzie (obok dłoni Becarda) drugą główną atrakcją wieczornej manifestacji... W międzyczasie insi mordują oficyjerów tak Szwajcarów, jako i inwalidów...
  Zdobywcy uwalniają przetrzymywanych w Bastylii więźniów, cokolwiek się przy tem dziwiąc, że owi pomieszkują w pokojach, o jakich im się nie śniło i wyglądają na wcale niezgorzej odżywionych. Wrychle ktoś wpada na koncept, by uwolnionych zabrać na ratusz, od którego to zaszczytu czterech fałszerzy weksli wymawia się i wcale sprytnie niknie w tłumie, zatem tryumfatorzy doprowadzają do ratusza dwóch jakich niespełna rozumu obłąkańców, którzy w ogóle nie pojmują co się wkoło nich dzieje, ale miło im, że tylu ludzi wiwatuje na ich cześć... Nie mogę się oprzeć tej myśli, że gdyby de Sade'a nie wywieziono w przeddzień szturmu, ten zapewne by wielce był rad temu, a będąc przecie niegłupim, kto wie, czy by się nie umiał jako w tych nowych władzach choć na czas jaki urządzić... W zasadzie symbol sadyzmu na czele władz nadchodzącego terroru byłby jak najbardziej na miejscu, choć pewnie dość krótko, bo pewnie nie okazałby się dość radykalny, by za postępującym radykalizowaniem się rewolucji nadążyć...    Król dnia tego był łaskaw się polowaniem bawić w podparyskich lasach. Z wieczora mu o upadku Bastylii zakomunikowano, co przyjął dość obojętnie. W diariuszu, gdzie notował jakie ważkie danego dnia sprawy, jeśli takowe były, zapisał pod tą datą: "Rien"****...
___________________________________
* -  tak właściwie to do "Jeu de paume", w której bym bardziej pierwowzoru krytego kortu tenisowego widział, niźli inszej jakiej piłkarskiej dyscypliny...
** - 95 starych, przeważnie schorowanych lub kalekich inwalidów wojennych, do których gubernator de Launay dobłagał posiłków i dostał zawodowców prawdziwych, najemnych Szwajcarów, jeno że w liczbie całych 32... Przydajmyż temu 15 zabytkowych już armat z nieprzesadnie dużym pocisków zapasem. Jadła zapasów, by o jakimbądź dłuższym oblężeniu myśleć, nie było w twierdzy wcale...
*** - ja nie mam czasu się bawić, ale są między nami ludzie dociekliwi wielce, przy tem francuskim wybornie władający, to i może ustalą zali jest jakie powinowactwo między owym Bastylii gubernatorem a kochanką markiza i zarazem siostrą jego żony, Anne-Prospère de Launay, z domu de Montreuil...
**** - (fr.) Nic

22 komentarze:

  1. A markiz de Sade jednak w historii (choćby seksuologii) się ostał i to, że rewolucja nie przez niego rozpętana, sławie (złej?) nie przeszkodziło;-/

    Pozdrowienia serdeczne załączam :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Jerzy Łojek się kiedyś pokusił wcale sporą księgę napisać o wpływie libertynów w ogólności (a de Sade'a w szczególności) na tamtocześnego społeczeństwa poglądy, a ściślej na swoistą niechęć do zdegenerowanej ( w ocenie przyszłych warstw rewolucyjnych) klasy próżniaczej... I wychodzi na to, że się owi nie mnie do Rewolucji przyczynili, niźli Wolter, Rousseau i Diderot...:)
      Kłaniam nisko:)

      Usuń
  2. Król - jeśli zdążył - przypuszczam, że wkrótce do owego "rien" dodał "ne va plus"...

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Raczej sądzę, że zamiast że nie wolno już obstawiać, powinien zapisać, że już nie ma czego obstawiać... Co lud poniekąd jakby przed nim zrozumiał i go z kasyna wyprosił...
      Kłaniam nisko:)

      Usuń
  3. No cóż, z pijanym tłumem trzeba się jednak liczyć.
    Notatka króla jest wielce wymowna...
    Kiedy się tak czyta o historii, to czasem nachodzą człowieka dziwne myśli, że jednak hmmm... eliminacja niektórych jednostek w odpowiednim czasie, to wcale nie takie złe rozwiązanie. Czasem nawet większej liczby jednostek...
    Pozdrawiam serdecznie:)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Zgodziłbym się, gdyby chodziło o Hitlera, Stalina czy paru inszych podobnych osobników... Że fizyczna eliminacja takiego np.Hitlera przez jakiegoś skutecznego zamachowca w roku, powiedzmy, 1932 pewnie by nowej wojnie nie zapobiegła, ale czy ta miałaby iście tak światowy charakter i czy byłaby tak potworną, to już można wątpić... Osobnikom pokroju Ludwika XVI wystarczyło zamiast tronu dać coś co ich naprawdę interesowało ( w przypadku tego króla np. dobrze wyposażony warsztat majsterkowicza:) i nie przymuszać do pełnienia funkcji i roli, do których z pewnością nie dorósł...
      Kłaniam nisko:)

      Usuń
  4. Znam tą anekdotę, kto się o co bije, ale w wersji przypisanej Surcouf'owi: on, jako kaper, bił się o pieniądze, pojmany angielski oficer o honor:)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Wygląda zatem na znacznie starszą, zatem być może i znał jej Wieniawa, a ze sposobności, by bon-motem błysnąć, skorzystał:)
      Kłaniam nisko:)

      Usuń
  5. Niech nikt nie mówi, że nie próbowałem. Znalazłem następujące strony:
    1. Bernard René Jourdan, marquis de Launay (komendant Bastylii)
    2. Anne Prospère Cordier de Launay de Montreuil (kochanka, siostra żony)
    3. Renée-Pélagie Cordier de Launay de Montreuil (żona)
    4. Claude René Cordier de Launay de Montreuil (teść)
    i dokładnie nic z tego nie wynika. Wydaje mi się, że gdyby rodziny Cordier i Jourdan były jakoś spokrewnione, to głośno by o tym mówiono. Ale żadnej pewności nie mam. Wraz z grantem europejskim chętnie do tematu powrócę.
    Pozdrawiam

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Podwójnie Ci jestem zobowiązany, bo sam żem do podobnych doszedł konstatacyj, ale żem się nie śmiał przyznać, przez wzgląd na niemal żadną znajomość tegoż narzecza, którym nawet psi nie mówią i przez, wybacz, wnioskowanie oparte na nędznej namiastce tłumaczeń mechanicznych. Zatem domysł mój pierwotny był zupełnie ślepym strzałem i z serca dziękuję za tego faktu potwierdzenie... Masz też absolutną słuszność, że pośrednio takim potwierdzeniem jest absolutna cisza o tem, a też sądzę, że takiego smaczku nie odmówiłby sobie chyba żaden historyk, publicysta czy nawet i literat do spraw tych się odnoszący w minionych dwóch i pół już prawie wiekach...
      Kłaniam nisko:)

      Usuń
  6. Czy zna ktoś z P.T. Piszących jakąś fermę kocią w okolicach Stolicy potrzebującą zaangażowanego szefa? Znam kandydata - magistra tytułującego siebie doktorem i aspirującego do tytułu Zbawcy Ojczyzny...
    HB

    P.S. Zamiast fermy może być gilotyna...
    Zdrówko!

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Jeżeli to jedyne co Waści przychodzi do głowy w związku z moją notką, to rodzi się dla mnie pytanie zasadne, czy było warto ją pisać...
      Kłaniam nisko

      Usuń
    2. Nie jedyne, ale liczyłem, że WMMMPan t o akurat pojmie... Zatem, przyznaję nie warto było...

      Zdrówko...

      Usuń
    3. Moja zdolność pojmowania nie ma tu nic do rzeczy... Bardziej moja zdolność tolerowania wpisów zupełnie nie przystających do treści i wydających się mieć za cel jedynie polityczną pseudomanifestację, w dodatku na mocno wątpliwym poziomie...
      Kłaniam nisko

      Usuń
  7. Witam.

    „Czym jest stan trzeci? Wszystkim. Czym był dotąd? Niczym. Czego żąda? Być czymś.”
    W konfrontacji z powyższym tekstem słowa opata Sieyesa brzmią nieco prześmiewczo:)

    "Pierwotkiem" to piękne wyrażenie:) A na przekleństwo nadawałaby się na przykład "Chlorella". Jest taka... vulgaris:)

    Pozdrawiam:)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Większość górnolotnych rewolucyjnych haseł brzmiało cokolwiek komicznie w konfrontacji nie tyle może z moim, czy kogokolwiek inszego tekstami, ale z rzeczywistością przez samą rewolucję wykreowaną...
      "Chlorellę" kupuję na pniu:)... A pierwotek ongi parę stanowił ze skutkiem, z których to braciszków jeden przepadł w pomroce dziejowej...
      Kłaniam nisko:)

      Usuń
  8. Z Jeu de paume i przysięgą związany jest jeden z największych obrazów świata: Jacques-Louis David, Przysięga w sali do gry w piłkę, (Le Serment du Jeu de paume)1791.
    Można do tego dodać, że Norblin skopiował ten obraz, nowe dzieło nazwał: "Przysięga Stanów Generalnych w 1789" i jak pisze Muzeum Narodowe: "dla którego niewątpliwie była ona inspiracją w podobnej rzeczywistości politycznej, jaka stanowiły obrady Sejmu Wielkiego w Warszawie".

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dzięki Torlinie za ten wspaniały dodatek:)
      Kłaniam nisko:)

      Usuń
  9. Pogderanki poczytałam, głowa mnie tylko rozbolała! Co ja tam zwykła kobiecina zrozumiałam? Szafotem się brzydzę.
    Pozdrawiam.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Szafot chyba nikomu się dobrze nie kojarzy, zatem witamy w klubie:) A pogderanki, jeśli to pierwszy raz zażywane, iście mogły o migrenę przyprawić, na co wielu początkujących pogderankofilów się uskarżało:)) Na początku zawsze należy dawkować ostrożnie...:)
      Kłaniam nisko :)

      Usuń
  10. Uwielbiam te Waszmości opowieści:)

    OdpowiedzUsuń

Być może zdaje Ci się, Czytelniku Miły, że nic nie masz do powiedzenia aż tak ważkiego, czy mądrego, by psuć wzrok i męczyć klawisze... W takiem razie pozostaje mi się tylko z Tobą zgodzić: zdaje Ci się...:)