20 lipca, 2017

O przebiegłości hospodarskiej...

  Jakem cyklu o Sarmackim Katyniu (IIIIIIIVV, VI ), czyli cyrkumstancyjach bitwę pod Batohem, samą bitwę i rzeź jeńców naszych rękami kozackiemi sprawioną spisywał, napatoczyła się i pewna poboczna historyjka, której tam mi wieść było niesporo, iżby wątku głównego nie rozpraszać, przecie zda mi się, że uwagi godna, tak dla person ją składających, jako i dla cyrkumstancyj tamtocześną rzeczywistość polityczną wystawiających...
   Rzecz się tyczy czasów o lat kilka wyprzedzających opisane zdarzenia, żyw jeszcze król jegomość Władysław IV i ów właśnie wielce nad konceptem wojny tureckiej miłej mu się biedzi i koalicyję przyszłą składać probuje... Znamy, że jedną z przyczyn tak masowego Kozaków poparcia dla buntu Chmielnickiego to było, że owa spodziewana wojna tajemnicą była poliszynela i nieledwie każdy wróbel nad Dniestrem ćwierkał o niej, to się i mołojcy i sposobili, a i radowali na nią niemało, znając że to Rzeczpospolita ich zaciągać będzie musiała, zatem płacić, a i jaka jeszcze może komu z tego przyjdzie sława, o łupach nie wspominając... Król zresztą, decyzji sejmowych nie czekając, pewne zaciągi już i był poczynił, do czego nie miał prawa... Zawód sprawiony  fiaskiem planów królewskich był im wszytkim okrutnie przykrym, gdy się wrześniem 1646 na sejmie w Krakowie pokazało, że szlachta ani myśli iść tą drogą i królowi przyszło nielegalnie poczynione zaciągi rozpuszczać i odszczekiwać, że nie to powiedział, co powiedział i nie to chciał napisać, co napisał...
   Ale do brzegu, jako Klarka prawi... Mamyż, póki co, wiosnę roku 1646, król do koalicyi przyszłej, okrom Wenecyi już z Osmanem wojującej, widzi jeszcze i południowych naszych sąsiadów, swoistą strefę buforową między nami a Turczynem czyniących, przy tem wszytko officialiter tureckich wasali... Poszły poselstwa i pisma sekretne, choć jak się później pokazało, wcale nie aż tak bardzo sekretne, do xiążęcia siedmiogrodzkiego Jerzego I Rakoczego, do hospodara wołoskiego Mateja Basaraba i mołdawskiego Bazylego Lupula, czyli tego, którego córy Rozandy zamęście nas tak bardzo w cyklu przywołanym zajmowało. Rakoczy był konceptem króla mocno przerażony, mniemając, że nie czas po temu, by przeciw Turczynowi wstawać, bo więcej się pewnie spodziewał zyszczeć Habsburga szarpiąc, a tego znów bez osmańskiego wsparcia mu czynić było niesporo. Najpewniej też owe przecieki do Stambułu o planowanej przez polskiego króla wojnie wyszły z Siedmiogrodu właśnie...
   Za to obaj hospodarowie wielce przychylnie ucha na plany Władysława nadstawili, a osobliwie Lupul, bohater dzisiejszej naszej opowieści, która i bez znanej nam Rozandy się nie obejdzie, bo ta właśnie wtedy w Stambule przebywała, w niewesołej roli zakładniczki lojalności oćcowej. Ano i gdy w osmańskiej stolicy pismo nosem zwąchali, to Turczyn wcale chytrze obmyślił lojalności hospodarów sprawdzić i posłano do nich żądanie wcześniejszego, niźli zwykle haraczu zapłacenia. Wiadomo, że do prowadzenia wojen potrzeba przede wszytkiem pieniędzy, pieniędzy i jeszcze raz pieniędzy, zatem jeśliby hospodarowie zapłacili, to by im samym zostało może i zbyt na wojnę skąpo, za to sułtanowi bogato, a jeśliby odmówili, to by się ze swem buntem przed czasem zdradzili i można by takiego jednego z drugim niegotowego jeszcze najechać karnie i do posłuchu przymusić, a może i, jeśli fantazja poniesie, ściąć czy na pal wsadzić, a choćby tylko oczu wyłupić, abo oskórować...
   Lupul faktycznie w pierwszem porywie agę po grosz przysłanego odprawił z kwitkiem, aliści mu wrychle jeden z przytomniejszych bojarów, Teodor Petriceicu, w Polszcze Petryczejką zwany*, rzekł iżby może roztropniej było póki co, póki się na własne oczy nie obaczy Polaków Dunaj przekraczających, sułtanowi płacić co sułtańskie i plackiem przed nim leżeć... Lupul nie był głupcem i rychło przyznał Petryczejce słuszność, po czem umyślni popędzili za agą, by go zawrócić i przetłumaczyć onemu, że nie to usłyszał, co usłyszał... Widać jednak, że ten cosi gdzie trzeba szepnął i nad Bosforem się wątpliwości nie wyzbyto, tandem dostał hospodar do wykonania testu swej lojalności kolejnego: miał oto sprawić ni mniej, ni więcej, iżby do Stambułu król polski przysłał posła, który imieniem królewskim potwierdzi pokój panujący i zadeklaruje, że go Rzeczpospolita dotrzyma...
   Lupulowi musiało być tej misyi okrutnie nie w smak, osobliwie, że znał, że "...Wprzódy słońce w miejscu stanie! Prędzej w morzu wyschnie woda...", nim on króla do takiego poselstwa nakłoni... Przecie stary hmm...młodszy ode mnie przechera umyślił jak tegoż rozegrać by wilk był syty i owca cała...
   Ruszyło poselstwo do króla (a do wielkich panów koronnych, osobliwie do hetmana Mikołaja Potockiego insze o poparcie tego pierwszego) instancyjonować go, by zechciał w łaskawości swojej iście wysłać nad Bosfor posła, by ... nie, nie... nie o pokoju prawić, bo to przecie niepodobieństwem było, jeno by się za uwięzioną Rozandą wstawić, iżby jej stęsknionemu oćcu odesłano do Jass. Król, może sam, może za hetmana iście wstawiennictwem, sam miarkował, że Lupul z córką doma pomieszkującą niechybnie będzie co względem Turka śmielszym, zatem gra jest świeczki warta, przy tem nawet jako się nie pofortunni, to ryzyko i tak nie nasze, a hospodarskie, a spróbować nie zawadzi.
   Ruszył zatem do Stambułu ekspediowany jako poseł niejaki Dziebałtowski, o którem nic więcej nie wiemy, tak widać nieznaczna była to figura, że się nawet imię onego czy urząd, jeśli takowy pełnił, nie przechowało. Prawdziwie nie mogła być taka misja nad Bosforem miarkowana jako poważna, osobliwie, że ów nawet i żadnych podarków, na dworze sułtańskim przecie oczywistych, nie wiózł... Rzekłby kto może wrednie podejrzliwy, jako na ten przykład Wachmistrz, że posłano Dziebałtowskiego więcej na to, by sułtana obraził i może wojny przez sejm niechcianej, sprowokował, niźli na to by hospodarowi córy do dom przywiózł. Zwłaszcza, że ów miał jeszcze w instrukcyi, by przeciw najazdom tatarskim protestacyi uczynić sążnistej, a pokojowych zamiarów potwierdzić, ale możliwie najwięcej oględnie i jeno na gębę.
   Lupul na samą wieść, że polski poseł jedzie, uwiadomił Stambuł o tem, jako o nie wiedzieć jakiem sukcesie swojem. Mina mu pewnie zrzedła, jak powitał posła 2 października w Jassach i obaczył z jak nikczemnym orszakiem ów jedzie i że z pustymi rękoma, aliści czem rychlej sam tego naprawił, przydając onemu eskorty stosownej do rangi posła rzekomo wysokiej, a i darów dla sułtana, wezyra i każdego tam znaczniejszego, którego obdarować mus było, jeśli się czego wskórać chciało... Najpewniej to wszystko Dziebałtowskiemu było w smak, skoro był pozycji mizernej, a chciał się wydać znacznem, być i może że sam co dostał do kalety wsunięte, bo w Stambule, jako z początkiem listopada zjechał, to gęba mu się nie zamykała, tyle o tem pokoju, przez Turka upragnionym, gadał...
   Turcy tego słuchali niczem najmilszej muzyki, posła wielce wdzięcznie przyjmując, obdarowywując i odprawiając z honorami. Bazyli tegoż podtrzymywał, znając że szpiedzy nie śpią i tak ponad miarę honorowany Dziebałtowski do ojczyzny powrócił, jeno jednego króla do białej gorączki przywodząc, jako się pokazało, cóż nad Bosforem czynił i gadał... Ale że się mleko rozlało, to już mu tylko dobrej miny przyszło co złej gry czynić. Lupul wprawdzie wtedy Rozandy nie dostał, zatem rzec by można, że nie wskórał wiele, aliści przede wszytkiem tron ocalił i gardło, co w cyrkumstancyjach tamtocześnych już samo w sobie wiele znaczyło... Rozandy zaś musiano mu przecie jakoś najpóźniej w lat trzy później, czy cztery odesłać, skoro mógł jej ręką tak frymarczyć, jakośmy tego w cyklu przywołanem opisali...
_______________
* - zapewne ociec przyszłego (1672-74 i 1684) hospodara Stefana



12 komentarzy:

  1. Zawsze mnie jeden szczegół poselstw interesował. Pojechał taki poseł Dziebałtowski do Turcji, przekupił kogo trzeba i, w końcu, został przyjęty przez Bardzo Ważnego Turka. No i tu pytanie? W jakim języku się porozumiewali? (Polak zapewne mówił po łacinie, ale Turek?) Bezpośrednio, czy przez jakiegoś tłumacza?
    Pozdrawiam

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. ...a potem, gdy już przestali być potrzebni, a zbyt dużo wiedzieli: trzask - prask i... po nich.

      Usuń
    2. To nie takie proste... Mogło być rozmaicie; w zasadzie każda kancelaria trzymała tłumaczy z języków, w których najczęściej się komunikować przychodziło. Jeśli dobrze pamiętam za kanclerza Szydłowieckiego było ich czterech, ale każdy najmniej dwoma językami władał. U Turków było z tym łatwiej, bo raz że mieli poturczeńców własnych, to i zawsze mogli sięgnąć po Italczyków w Stambule pomieszkujących a i po cudzoziemców, co ich na służbie mieli (Konstantynopol zdobyto m.in. dzięki działom wykonanym i dowodzonym przez węgierskiego inżyniera, niejakiego Orbana, który wcześniej się oferował ze służbą Habsburgom).
      Natomiast poselstwa z reguły przyjeżdżały z własnymi tłumaczami, tandem czasem było ich przy rozmowach aż dwóch i tak się wykształcił system znany do dziś, że tłumacz przekłada słowa drugiej strony dla swego zleceniodawcy, ale nie tłumaczy tego, co on rzekł. Często jednak to sam poseł język znał i tłumacza nie potrzebował, a teraz właśnie, dzięki Twemu pytaniu, przyszło mi do głowy, że skoro Dziebałtowski był figurą mało znaczącą, to być może jego jedyną kwalifikacją do pełnienia tej misji była właśnie znajomość języka, zdobyta przezeń np. po jakimś okresie w niewoli tureckiej spędzonym... To czasem dawało dodatkowe możliwości, jeśli poseł się z tem sprytnie nie ujawniał i oficjalnie bazował na tłumaczu dworu, do którego posłował... Natenczas bywało, że się mógł przysłuchiwać uwagom i naradom toczonym w jego przytomności przez ministrów czy doradców, którzy lekceważąc idiotę nie znającego języka, nie krępowali się jego obecnością...
      Kłaniam nisko:)

      Usuń
  2. Relacje pomiędzy Polską, Kozakami, Siedmiogrodem, Turkami i właśnie Mołdawią w XVII wieku przypominały powieść awanturniczą, wzajemne podboje, zdrady, sojusze, małżeństwa, morderstwa, trudno się w tym połapać.
    Mnie zawsze zachwycali ludzie, którzy potrafią się uczyć w ciągu swojego życia, w Polsce takim był Jagiełło, zaczynał jako mały książę, a wielki wróg Polski, a kończył jako król Polski i wielki władca europejski.
    I tak samo było z Bazylim Lupu. Związany był z Grecją, gdzie miał swoją rodzinę, pochodził z ludności arumuńskiej, zamieszkującej Rodopy, został siłą posadzony przez Turków na stolcu książęcym w miejsce władcy sprzyjającego Polsce. Lupul zaliczał się do grona obcych bojarów, traktujących Mołdawię jako dogodny teren do zrobienia osobistej kariery. Kończył jako prawdziwy Mołdawianin,świadomy książę, a w wyniku ucieczki schronił się w Polsce w Kamieńcu Podolskim.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. To dodaj jeszcze, że w Stambule skończył jako de facto więzień (był nim zresztą przódzi). Aleś praw, że to postać niezwykła... I czego jeszcze zazwyczaj nie pamiętamy, choć to ani się za Lupula nie narodziło, ani nie jego jednego się tyczyło: jak bardzo atrakcyjnym terenem były hospodarstwa dla wszelkiej maści awanturników, najemników i żądnych przygód, sławy i grosza obywateli Rzeczpospolitej... W dowolnie w zasadzie wybranym momencie dziejów XVII wieku, a i przódzi też krzynę znajdziesz na hospodarskiej służbie najmniej kilkuset rodaków naszych, już to przy dworze, czy kancelariach, już to w chorągwiach zaciężnych. Tam się zaczynało po trosze coś takiego, o co nas Litwini do dziś oskarżają: żeśmy im elity zbałamucili i wynarodowili... W odniesieniu do Mołdawii nigdy do żadnego wynarodowienia nie doszło, ale że to Rzeczpospolita była tym centrum kultury, na które tam się radzi oglądali, to pewna...
      Kłaniam nisko:)

      Usuń
  3. Przeczytałam z zainteresowaniem.:)
    Pozdrawiam serdecznie:)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Tom rad, że zainteresowanie wzbudziło:)
      Kłaniam nisko:)

      Usuń
  4. Widzi mi się, że cała tamta sprawa to iście komedyja (p)omyłek jakaś... Król nasz Jegomość tak myślą o wojnie ogarnięty, że nie baczy ani na sejm ani na sytuacyję światową ówczesną. Sejm wznosi mur przeciw królewskiej ambicyi, tedy władca musi się tłumaczyć, że nie to powiedział co powiedział... Takoż trzeba tłumaczyć posła już w drogę wyprawionego, że nie to usłyszał, co usłyszał. Córa hospdara wykorzystywana jako przykrywka dla interesów każdej ze stron (swoją drogą, hospodarom nie zazdroszczę - miedzy młotem a kowadłem, naprawdę...), Kozacy praktycznie zrobieni przez Władysława w bambuko, lichy poseł zasię czystym jeno przypadkiem zostaje do godności królewskiej niemal wywindowany...

    Zastanawiam jakby rzecz cała wyglądała, gdyby udało nam chwycić Turczyna za łeb, ustanowić tam jaki nasz przyczółek... Uradowani Kozacy wszelkiego buntu by zaniechali, Rosyja innym okiem by na nas spojrzała... Ale za to Imci Sienkiewicz nie bardzo miałby o czym pisać :))))

    PS. Bardzo przystojnie i ciepło Waszmość wyszedłeś na tem nowem konterfekcie obok :)

    Kłaniam uniżenie :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Też pomyślałem o tem, historyję tą poznając, że gdyby jej znał Wiluś Trzęsiscena, to by takiego mięcha nie odpuścił i napisałby jakiej "Komedii omyłek II":)) Hospodarowie, ale i zwykli mieszkańcy Mołdawii, Wołoszczyzny i Siedmiogrodu nie mieli lekko, tyle że dla nich taki stan w zasadzie permanentny trwał dobre dwieście, a dla niektórych to i niemal czterysta lat. Naszym przyczółkiem przeciwko Turkom mógłaby być albo Mołdawia właśnie, albo Wołoszczyzna... Na podporządkowanie jakie Siedmiogrodu z pewnością bylibyśmy za słabi, bo tu przeciw sobie mielibyśmy nie tylko Osmanów, ale i cesarze we Wiedniu...
      Kłaniam nisko:)
      P.S. Ad P.S Waszmości: miłe, co prawisz, ale zdania są podzielone...:)

      Usuń
    2. Celt wie, co mówi: przystojnie i ciepło.
      I zawadiacko.
      (...tak sobie myślę, czy podobizna na owym konterfekcie uwieczniona została przed-, czy po załknąciu się?)
      :)))

      Usuń
    3. A widać tam co, czym bym się załknąć miał? I o wieleż mię memoryja nie zwodzi, to tam, gdzie mi tegoż konterfektu uczyniono, jeno raz mi się to zdażyło, w inszem czasie i miejscu, gdy mię niecnoty pijącego uśmieszyły ponad możność zdzierżyć...
      Kłaniam nisko:)

      Usuń

Być może zdaje Ci się, Czytelniku Miły, że nic nie masz do powiedzenia aż tak ważkiego, czy mądrego, by psuć wzrok i męczyć klawisze... W takiem razie pozostaje mi się tylko z Tobą zgodzić: zdaje Ci się...:)