07 sierpnia, 2017

O zawiłościach żywota wielkopolskiego hrabiego-mordercy, co śląskimi powstańcami komenderował... II

  W nocie poprzedniej, pomimo zamiaru szczerego by o właściwym ich bohaterze, Macieju hrabim Mielżyńskim pisać, więcej żeśmy przecie poświęcili uwagi bratu onegoż, Ignacemu, zatem pora nam do naszych baranów powrócić (revenons à nos moutons) ...
 Jako się czasem wejrzy na charaktery ludzkie poprzez pryzmat onych roli w familijej, osobliwie między rodzeństwem, to można czasem w ludziach już wielce dojrzałych dojrzeć, któż jest starszym bratem, a jeszczeć czy siostry młodszej, czy brata, czy i przeciwnie, która niewiasta była za młodu przez starszych braci rozpieszczaną i chronioną, a która właśnie młodszych w karbach utrzymywać musiała. Ów mechanizm, często wprawdzie dostrzegalny, rządzi się podobnemi prawami, co jednak stereotypy wszelkie i prosiłbym Lectorów, by nic z tego do siebie nie brali i swoich dziecięcych familijnych cyrkumstancyj, bo tu każdy przecie inszego przechodził  żywota kolein, a starczy choćby różnica wieku między rodzeństwem dość duża, choroba ciężka czy śmierć którego z rodzicieli przedwczesna, że o zamierzonym (lub nie) forytowaniu dziecięcia którego, by wszelkich tu zniweczyć prawideł rzekomych... 
   Studiując żywoty i postępki braci Mielżyńskich nie umiałem ja się pewnemu wrażeniu oprzeć, że w onych przypadku właśnie doszło jakoby do pewnej zamiany ról w tych starszeństwa relacjach i wynikłych z tegoż charakteru cechach... Owszem, młodszy Ignacy miał na sumieniu występek szkaradny, przecie żywotem swojem późniejszem poświadczał niemałej dojrzałości i odpowiedzialności, za to starszy Maciej był w nastrojach wielce chimerycznym, w postępkach nieodpowiedzialnym, zaś dzieje onegoż wielkiej niby miłości nieuchronnie mi na myśl przywodzą postępki rozkapryszonego przedszkolaka, nawykłego wymuszać łakocie i posłuch rzucaniem się na dywan i kopaniem wkoło nogami, tudzież lamentem pod niebiosa idącym... Tyle, że takim gówniarzom  przedszkolakom nikt do broni przystępu nie daje, a w każdem bądź razie nie powinien... :((
   Jako Ignacego wydziedziczono i familia na powrót swą przyszłość poczęła z Maciejem wiązać, ów uznając się za nie dość w rolniczych sprawach edukowanego, postąpił podług przyjętego wówczas we Wielgiej Polszcze, a zaszczepionego jeszcze za Dezyderego Chłapowskiego, obyczaju, iżby synowie właścicieli ziemskich podejmowali się praktyki w majątkach przodujących, iżby się z nowymi trendami, technikami i maszynami zapoznać mogli. Mielżyński poszedł się uczyć od Potockich, a ściślej do Bolesława Eligiusza Potockiego, gospodarującego w Będlewie. Tam onemu wpadła w oko i do serca córka gospodarska, ponoś wielce urodziwa, ale i cokolwiek trzpiotliwa, Felicja. Dla Potockich mariaż takowy był poza dyskursem, nie tylko za osławą na Mielżyńskich ciążącą za sprawą niedawnego skandalu z Ignacym w głównej roli. To byłby także mezalians w sensie majętności, ale i szło o absolutnie niezgodne charaktery; ponurzasty Maciej i pełna życia oraz wesołości Felicja raczej do siebie nie przystawali...
   Mielżyński jednak jakby sobie z tego wszystkiego nie zdając sprawy wybrał się do Potockiego z oficjalną prośbą o rękę córki, a gdy mu Potocki odmówił, ten poszedł tropem Wertera i usiłował się zabić. Ponoć ledwo go odratowano, aliści przyznam się, że zawsze gdy czytam o strzelających sobie w pierś z dubeltówki, to mam wątpliwości, co do prawdziwych intencyj strzelającego... Trudno, żeby oficer pruski i doświadczony myśliwy nie wiedział, że przy długiej broni jest to bardzo nieporęczny sposób, a konieczność dokonania sporej ekwilibrystyki przy naciskaniu spustu może w ostatniej chwili skrzywić tor lotu pocisku i efekt jest daleki od zamierzonego...* I jakoś nie wierzę, żeby to była jedyna dostępna broń w majątku wielkiego pana... I trochę mi też do tego pasuje zachowanie się panny, która pod groźbą kolejnej próby samobójczej godzi się poślubić desperata, wbrew nawet własnemu ojcu! Potocki wprawdzie się zarzekał, że zięć niczego po nim nie odziedziczy, ani nie dostanie, ale jednak przekazał majątek w Dakowach Mokrych w ręce Mielżyńskich, choć podobno idzie o Mielżyńskich z Iwna, czyli byłby to znów stryj Ignacego i Macieja, Józef**.    Jednak na stronie Dakowskiego dworu wyraźnie piszą, że obecny wygląd (z dobudowanym piętrem) dwór zawdzięcza Maciejowi, który go przebudował w latach 1912-1913, zatem musiał mieć tam prawo tem rozporządzać... Tak czy siak małżeństwo się trójki dzieci dochowało i to było bodaj jedyne, co ich łączyło, bo Mielżyński się wdał w politykę i trzykrotnie został posłem do Reichstagu, na zewnątrz wielkiego patrioty mając opinię***, w domu zaś małego tyrana, żony własnej każącego totumfackim pilnować. Ponoć rozprawiali i o rozwodzie i właśnie wzgląd na dzieci tym był, co ich przed tem krokiem wstrzymało... W fatalnym roku 1913 najstarsza Aniela miała lat szesnaście, młodsza Józefa trzynaście, a najmłodszy syn, Karol dopiero siedem. 
   W stadle tem jeszcze się jedna cecha Macieja z czasem ujawniła: chorobliwa zazdrość... I nie wdając się w to, czy zasadna, czy nie, ona właśnie do tragedii doprowadziła, gdy wkoło Felicji począł kręcić się syn jej przybranej siostry, Alfred hrabia Miączyński, młodzieniec, jak się zdaje, zainteresowany nie tyle wdziękami cioci, co onej pieniędzmi - tak w każdym razie zeznawała później dama do towarzystwa hrabiny. 19 grudnia hrabina wyjechała do Poznania na przedświąteczne zakupy, tyle że w onych trakcie miał się przyplątać młody Alfred, z którym razem spożyła obiad w znanej ówcześnie winiarni Hungaria. Podług jednej wersji ów obiad miał podłoże romansowe, podług innej siostrzeniec znów ciotkę molestował o pieniądze, a w każdym bądź razie wypił na tyle dużo, że szkaradnie pijanego owa zabrała do Dakowów, gdzie dotarli już głęboką nocą... I tu znów wersji jest kilka, że już tam na nich mąż czekał, insza, że dopiero po nich zjechał, najpewniej przez kogoś uwiadomiony...
   To, co jest pewnem, to to, że koło czwartej nad ranem godziny, Maciej Mielżyński światła pogasił w całym dworze, a potem stanął w drzwiach sypialni żony z latarką i nabitą dubeltówką... Cokolwiek ujrzał, uznał za zdradę, choć znów Felicji powiernica utrzymywała, że Alfred się znów tylko w finansowej materyi ciotce naprzykrzał.  Dwakroć z onej dwururki wypaliwszy, dwukrotnie się celnością popisał, żony prosto w serce trafiając, zaś onej epuzera w szyję, tętnic tamecznych rozszarpując, co nieboraka w parę pacierzy wykrwawiło... 
   Sądził Mielżyńskiego sąd wojskowy, który ...i tu się scandalum odsłona wtóra otwiera... Mielżyńskiego uniewinnił, uznając że ów działał w obronie honoru ! Szło tam jeszcze o to, że nibyż w afekcie, co mnie się nie zanadto zgadza z owym świateł gaszeniem i z latarką naszykowaną. Nie wiem, czy dwór był już zelektryfikowanym i hrabia korki wykręcał, czy też po całym domu chodził i lamp naftowych niezgaszonych gaszał, dość że mi to więcej pachnie premedytacyją, by nikt inszy w ciemnościach za świadka służyć nie mógł i by on był jedynym światłem rozporządzającym... 
   Po wyroku sądownem się opinia publiczna dość dokładnie podzieliła, przy czem podział szedł podług narodowości: niemiecka czyn hrabiego chwaliła, widząc w niem czyn świadczący "o tak szczytnym pojmowaniu małżeństwa, że należy sobie tylko życzyć, aby stało się ono ogólnym w naszym narodzie", zaś polska w hrabim widziała po prostu mordercę, który się wykpił od kary.  Ano i przed Mielżyńskim się zamknęła znakomita większość polskich drzwi, bojkotowano go powszechnie,  a nawet i demonstracyjnie wychodzono z lokali, w których się zjawiał... Dość, że Mielżyński dość szybko się z wszelkiego życia publicznego usunął, bratu przedał rodowych Chobienic i żył na uboczu. I najpewniej by tak trwało po żywota onego kres, gdyby nie to, że w odległym Sarajewie jeden wątły studencina paroma strzałami rozpętał burzy na skalę światową... Ale o tem, co hrabia w czasie wojny, a ściślej wojen i insurekcyj przyszłych czynił, to już opowiemy w nocie tego mimowolnego cyklu następnej...:)

_________________________________
* - wśród zwykłych żołnierzy, osobliwie w armii pruskiej, gdzie ich dręczono częstokroć i ponad miarę, spotykało się samobójstwa, gdzie nieszczęśnik zdejmował but i onucę, lufę karabinu wkładał w usta i naciskając dużym palcem u nogi spust, rozwalał sobie czaszkę i mózg... Tyle, że jakoś mi taki "nieelegancki" sposób plebejskiego samobójstwa nie pasuje do hrabiego i oficyjera...
** - jest i wersja, że to samej Felicji ociec onegoż majątku przekazał, jeno że naówczas dość dziwnem byłoby jego późniejsze "dziedziczenie" przez dalszych męża krewnych...
*** - zaprzyjaźniony m.in. z Korfantym, wspierał liczne polskie przedsięwzięcia i wydawnictwa, a oficynę Karola Miarki z Mikołowa, gdy jej groziło bankructwo, uratował, dokonując onej fikcyjnego zakupu i długi spłacając.

24 komentarze:

  1. Hemingwayowi jednak, powiadają, udało się właśnie z dubeltówki we własną głowę strzelić równie celnie, jak przedtem zwykł był mierzyć do ptaków powietrznych...

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Właśnie! W głowę! Czyli jakieś 20-30 centymetrów wyżej, niźli Maciej Mielżyński zamierzył, bo ten w pierś sobie palnął, najwyraźniej próbując mierzyć (czy też udawać, że mierzył) w serce... W dubeltówce to jaka trzecia część długości lufy...
      Kłaniam nisko:)

      Usuń
    2. Przy swoim (czym niby?) upierać się nie będę, balistykom i rusznikarzom pole oddając, już nawet nie mówiąc, że najsamprzód pokornie Panu Wachmistrzowi oczywiście, choć to akurat żadna sztuka, bo ono i tak całe Jego, dodam tylko, iż cyberteoretycy życzliwie & fachowo doradzający tym, którzy stracili wszelką nadzieję, wskazując - bez, jednakowoż, ubolewania, na szczęście - na niski odsetek użycia strzelb wśród samobójców - 5% zaledwie - zwracają zarazem uwagę, iż mierząc do siebie généralement celować powinno się raczej w głowę, nawet jeśli to trudne, a gdyby jednak w co innego, to na pewno nie z broni krótkolufowej, z czego kto chce nie wykluczam, że wniosek może przynajmniej próbować wyciągnąć taki, iż w omawianym casusie posłużenia się dubeltówką niekoniecznie o to chodzić musiało, by się nią, w gruncie rzeczy, jakby nie posłużyć...

      Usuń
    3. We wszystkim tu jesteśmy w spekulacyj sferze, bo i ja przecie żadnego dowodu nie mam, że Mielżyński komedię odgrywał... Było, nie było uszkodził się tak ciężko, że ponoć go ledwo odratowano, co - jeśli mój domysł o zamiarze byłby prawdziwy - fatalnie by o wykonaniu świadczył. A jeśli błądzę i ów to wszystko w pochopie popełniał, nieporadnie się do rzeczy biorąc, to znów i to nienajlepszego wystawia świadectwa człekowi, co być winien z bronią obeznanym wybornie...
      Kłaniam nisko:)

      Usuń
  2. 1. Zazdrość rzadko jest stanem umysłu podsuwającym dobre rozwiązania.
    2. A jakowyś pruski policjant nie mógł zaświadczyć, w jaki stanie negliżu ciała odnalazł? Bo to właśnie mogłaby być wskazówka azali pan mąż miał słuszność w swoich podejrzeniach, czy też wykazał się nadmierną porywczością (albo, co jeszcze gorsze, zimnym wyrachowaniem).
    Pozdrawiam

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Ad.1 Nie wiem, czy jest to stan, w którym w ogóle można mówić o pracy umysłu, choć pewnie niektóre działania są wykonywane...
      Ad.2 Sto lat temu kryminalistyka nadal dopiero raczkowała, a poza tym nie sądzę, by jakiś lokalny policjant odważył się na żądanie okazania sceny zbrodni i ciał do jakichś szczegółowszych analiz, osobliwie że miał do czynienia z hrabią, posłem do Reichstagu i w dodatku ten sam się od razu przyznał, zdejmując policji z głowy cały problem dochodzeniowy...
      Kłaniam nisko:)

      Usuń
  3. Całkiem normalny to ten Maciej Ignacy hrabia Mielżyński prawdopodobnie nie był. Ponurak, pozbawiony poczucia humoru, nękany gwałtownymi zmianami nastrojów, raz raptus, to znów melancholik, pełen egzaltacji, a na dodatek chorobliwy zazdrośnik (tak charakteryzują go kroniki).
    Co prawda "dobry żołnierz, ale kiepski przywódca" - tak z kolei opisywał go Korfanty, którego wódz naczelny III powstania śląskiego srodze zawiódł (to też kroniki).
    Aż się prosiło odesłać hr. Macieja do jakiej kliniki psychiatrycznej, odseparować od broni i od dowodzenia. Piguły zaordynować, zaprzyjaźnić mózg z terapią elektrowstrząsową, lewatywy też by nie zaszkodziły. I tyle.

    Tymczasem minął cały wiek, a w wojsku nadal niezdrowi i ze zwajchowanym celem pracują. :)

    Czy to już ma być reguła, że do wojska i polityki garną się... ale co ja tam wiem...?
    No. To sobie pogadałam.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Wojsko przynajmniej jakieś testy wprowadza, przynajmniej jeśli idzie o kondycję fizyczną, a w niektórych specjalnościach i bardziej szczegółowe badania... Polityków nie bada nikt, choć na logikę, skoro do kierowania najmarniejszym pojazdem wymaga się badań o zdolności do tego, to tem bardziej powinno się badać aspirujących do kierowania krajem... :((
      Kłaniam nisko:)

      Usuń
    2. I dopiero byśmy się mieli, gdyby tak jeden z drugim & przez drugiego zaczęli twierdzić, że prócz mandatu od suwerena i twarde dowody mają oraz niezbite, iż zdolni są bezterminowo do sprawowania władzy we wszystkich formach wyszczególnionych w odnośnym załączniku...

      Usuń
    3. Mogłoby i być gorzej jeszcze, jakoby sobie nawzajem poczęli prawdziwość tych badań i zaświadczeń kwestionować i domagać się komisyj śledczych dla ich weryfikowania, to już sromota by poszła w świat najostateczniejsza...:((
      Kłaniam nisko:)

      Usuń
    4. Już i tak sromota przed światem, kiedy to jeden przez drugiego, bez potwierdzenia żadnego fachowego, chorobę jakąś sobie wmawiając, od poczytalności odsądza
      (inna rzecz, że jeden z drugim zachowują się nieraz, jakby się blekotu najedli).
      Za czasów hrabiego Macieja, to chociaż na kodeks jakiś się powoływano, na dziedzictwo trudne, a i często zbytnia bliskość genów rodzicieli skrzywienia umysłowe tłumaczyć mogła.
      Pojedynki honorowe też często rozwiązywały spory i różnice poglądów.
      Byłoby to nietrafnym pomysłem dzisiaj, by zamiast powoływania wszelkiej maści komisji śledczych delikwenci rzucali sobie w twarz rękawicę i spory kończyli mierząc do siebie ze strzelby "na ubitej ziemi"?
      Tylko kto dzisiaj wie, co to znaczy "mieć honor" i "bronić swego honoru"?
      (bo przecież broni ci u nas dostatek...)

      Usuń
    5. Od lat głoszę potrzebę przywrócenia jako obowiązującego kodeksu honorowego, cokolwiek może uwspółcześnionego, oraz pojedynków możliwość, która by - mam nadzieję - przywróciła poczucie odpowiedzialności za słowa i czyny, nawet te, nad któremi kodeks karny przechodzi do porządku dziennego... Ubocznymi korzyściami widzę możliwość eliminacji przynajmniej części niepożądanych społecznie genów, a i ruch niejaki w kierunku zmniejszenia bezrobocia wskutek pojawiających się znagła wakatów...
      Kłaniam nisko:)

      Usuń
    6. Polski kodeks honorowy (lub inaczej Kodeks Boziewicza) już w Pierwszym Rozdziale wyklucza osoby, które Wachmistrz ma zapewne na myśli, jako impropre au duel, co znaczy niegodne postępowania honorowego.
      Słowa "elita", "gentleman", "zdrajca", "tchórz", "plotkarz", "utrzymanek", "osoba duchowna" - zatraciły dzisiaj pierwotne ich znaczenie.
      Nawet "wieśniak, który jest posłem na sejm" (art. 5) też co innego dziś znaczy.

      Usuń
    7. Nie utożsamiałbym Kodeksu Boziewicza z jakimś polskim, ogólnie obowiązującym kodeksem honorowym. Prawda, że był najpopularniejszym i że go środowisko oficerskie przyjęło za swój, ale funkcjonowały także inne (sam mam kilka) i jeśli bym myślał o jakimś nowym, to raczej by to być miała kompilacja i pewnie od samych narodzin takiego byłyby tęgie spory o wiele kwestyj... Z jednej strony dawne kodeksy już maturzystę uznawały za człowieka honoru, a dla mnie to dziś byłoby kryterium zgoła nie do przyjęcia, podobnie jak inne, wykluczające księdza, jako osobę niezdolną do udzielenia satysfakcji... Może i nie mógłby ów się bić czy strzelać, ale nie wyobrażam sobie w tej nowej wersji kodeksu honorowego, by onym zapewnić bezkarność w pomówieniach z ambony rzucanych...
      Co się wieśniaków tyczy, to to jest w ogóle szczególniejsza forma ironii Historii, że naród w lwiej części chłopski, za swoją przyjmuje ciuniutką pozłotkę kultury dawniejszej szlacheckiej, czyli warstwy właściwie dziś nieistniejącej, przymierzanej do mentalności, której w rozwiązywaniu sporów bliżej przecie do sztachet i kłonic, niźli do szabel i pistoletów...
      Kłaniam nisko:)

      Usuń
    8. I znów:
      - WSZYSTKO zależałoby od faktu PRZEZ KOGO ów kodeks honorowy byłby spisywany (a potrafisz wskazać dziś jakiegoś zaufanego męża, czy niepodważalny autorytet, Wachmistrzu?
      Albo pomarli, albo siedząc cichutko - wolą się nie wychylać...)

      - niechby te waśnie rozstrzygano sztachetami, kłonicą czy innymi drągami, byle w cztery oczy (no, może plus jakaś para sekundantów!), i byle nie w Sejmie lub w studiach telewizyjnych, albo przy innej publice ku jej zgorszeniu!
      A że sztachety? Taki oręż, jaka mentalność.

      Usuń
    9. Nie śmiałbym swej tu persony proponować, choć nieskromnie sądzę, żem wiedzy o temacie nienajpodlejszej:) Kwestia się przecie rozbije o ów niepodważalny autorytet, bo choć mię parę person poważa, przecie to nie o tą skalę idzie:))
      Wcale nie wiem, czy właśnie bym transmisyj z tych pojedynków nie upubliczniał, po primo ludzie zawżdy w krwawych gustowali widowiskach, a tu ich szłoby mieć darmo, po wtóre zaś przykład czyjego rozszczepionego łba za to, że przeciwnika kłamliwie spostponował byłby, jak sądzę, wielce pouczający...
      Kłaniam nisko:)

      Usuń
    10. Być może nadejdzie czas na rozwinięcie tematu, kiedy świadomość potrzeby przywrócenia kodeksu honorowego ogarnie masy.
      Akces Wachmistrza odnotowałam, a o diapazon autorytetu to już się Waść nie kłopotaj.

      Co do kwestii upubliczniania pojedynków, w zasadzie sama chętnie bym obejrzała, jak biskup XY przetrąca kark posłowi XX lub... na odwrót.
      Sztachetą.
      Tak, to dobry pomysł, tym bardziej, że tyle drewna się u nas marnuje bez sensu.

      Usuń
    11. Może nie w tem akurat sensie, ale niejakie rozwinięcie tematu w postaci odrębnej notki o pewnych aspektach pojedynkowania się już się szykuje:)
      Kłaniam nisko:)

      Usuń
  4. Jak nie wiadomo o co chodzi, to chodzi o pieniądze. Wersja mogła być taka, że wystraszony możliwością rozwodu i utraty tym samym majątku żony, mając na widoku konkurenta, mniejsza o uczciwość jego zamiarów, postanowił wykorzystać ten fakt i upiec dwie pieczenie na jednym ogniu. Majątek odziedziczył a żony, o którą chorobliwie był zazdrosny się pozbył. I jeszcze kogoś, kto mógłby ewentualnie za świadka robić i zeznać, jak było naprawdę.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Problemów finansowych Maciej Mielżyński raczej nie miał, zatem nie sądzę, by to jednak chciwość była motorem działań jego, a znów chorobliwa zazdrość o żonę kazałaby mi widzieć go więcej bliskim chęci posiadania jej, choćby w lochu i na łańcuchu, niźli martwą na marach...
      Kłaniam nisko:)

      Usuń
  5. Jedni za Maciejem, inni przeciw, jak to w życiu bywa. Bojkot dopiero zamknął dprzed nim drzwi, ale czy na zawsze? No, właśnie, porównania i wyciąganie wniosków jak najbardziej na czasie.
    Serdecznie pozdrawiam

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Za Maciejem to w tym przypadku było naprawdę niewielu, chyba że liczyć opinię publiczną niemiecką, co wobec Polaków byłoby jakby pocałunkiem śmierci, jeszczeć i więcej Mielżyńskiego kompromitującym... Nie dopisałem jeszcze części trzeciej, ale wybiegając w przód rzec mogę, że ów bojkot onemu będzie po żywota kres towarzyszył, nawet gdy się przeniesie na Pomorze.
      Kłaniam nisko:)

      Usuń
  6. Imbecylus jeno może w serce swe z dubeltówki strzelać, gdy w domostwie swym choć jedną krócicę posiada. Samobójstwo to czyn, który albo w chwili rozpaczy bezmyślnie się popełnia, w przepaść się rzucając, albo celebruje się go z godnością i namaszczeniem. Tego nie czyni się od niechcenia, przypadkiem, byle jak. Tedy i ja w jego samobójcze skłonności uwierzyć nie potrafię.
    Kłaniam WMści.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Tego, czy była tam broń krótka i czy nie pod zamknięciem jakiem, tego właśnie wiedzieć nie wiemy, zatem sądów absolutnych też nam się wydawać nie godzi. Ale wątpliwości to już zupełnie inna sprawa...:)
      Kłaniam nisko:)

      Usuń

Być może zdaje Ci się, Czytelniku Miły, że nic nie masz do powiedzenia aż tak ważkiego, czy mądrego, by psuć wzrok i męczyć klawisze... W takiem razie pozostaje mi się tylko z Tobą zgodzić: zdaje Ci się...:)