31 marca, 2020

O wojowaniu wozami, hołoblami, wijami i płotkami czyli sztuka wojenna taborowa...II

  Umyśliłem dać tejże nocie cyfrę wtórej, choć po prawdzie ona pierwszą, w której cośkolwiek o tem przekazać zamyślam. Uprzednia, urwawszy się z łańcucha, upubliczniła się w całej swej okazałej niegotowej nagości i składała się wyłącznie z tytułu, alem postanowił jej nie usuwać, by uszanować Wasze komentarze, w których żeście mię słusznie konfudowali i dworowali sobie sielnie:)
  Jest z wszech miar słuszną, iżbym Wam słówek w tytule użytych wyłożył, nim ku militariom przejdę. Wóz, nadziei pełnym, czem jest i jaki jest, każdy widzi... Trudniej już z hołoblami, tedy najkrócej jak umiem wyjaśniam każdemu, kto konia czy wołu widział w zaprzęgu, najczęściej przyprzężonego do dyszla, że wówczas, gdy tych dyszli jest dwoje i koń między niemi kroczy, natenczas właśnie o hołoblach prawim. Pasjonatom szczegółów, wszytkich tych śnic, otosów, szenkli, rozwor, tylników i dennic polecam paginę Galowickiego Muzeum, a my zasię bieżmyż za themą  naszą dalej.
   Z wijami (takoż łojami, ujami i ojami) mamyż ambaras, albowiem znawcy z Galowic  przez nie pojmują dyszle, podczas gdy ja ich znam, nie tylko z ksiąg dawnych, jako orczyków, czyli drążków do dyszli poprzecznych, do których się łańcuchami bądź rzemieniami czy sznurami uprzęży mocowało. Co się zaś płotków tyczy, to o nich co rzeknę dopiero, jako Wam co o wojowaniu taborem opowiem.
   Przyjęte jest, że tegoż sposobu wojowania czescy husyci się jęli, co się najwięcej wiedli z ludu prostego, zatem nie dla nich konie bojowe drogie okrutnie, zbroje i oręż podobnie cenne takoż wyćwika od maleńkości w robieniu tą bronią. A że przeciw sobie mięli najwięcej właśnie konnego rycerstwa, to na tych konnych właśnie kawalerów musieli obmyślić sposobu, jak się przed niemi obronić, łamiąc uświęconą setkami lat i tysiącami bitew zasadę, że pieszy poćciwej obrony przed zakutym w żelazo jeźdźcem nie ma i ulec mu musi. Wieki przyszłe dokazały, że idzie się bronić piki mając przeciw nim mocnej i długiej, której formacja piesza nachylając, a i nawet zapierając o ziemię, zamienia w mobilny ostrokół, który zatrzyma każdą jazdę na świecie (okrom husarii naszej), a strzelcy zza pleców pikinierów jezdnych razić będą. Tyle, że jakem rzekł: czas pikinierów czy hiszpańskich tercios dopiero nadejdzie, przy tem nie mniej ważkie, że ich musiała być mnogość, jezdnych liczbą też przeważająca.
   Żiżka tego luksusu nie miał, ale w geniuszu swojem sięgnął po to, co chłopstwu nieobce, czyli po wozy, z których poczynił ruchomej fortecy i wrychle owa vozová hradba posłynęła po całej Europie, więcej przecie pod niemieckim mianem Wagenburga, oznaczającego fortecę z wozów. Wszystko to ładnie, pięknie, ale jakże to działać mogło, zapytacie. Zapewne macie w memoryi jakie obrazy z westernów licznych, jako to biedni osadnicy na wozach przez terytoria ciągnąc indiańskie co i rusz onych zataczają w koło, by z nich, ale i spod nich czy spomiędzy nich, móc razić paskudnych Indian, zawszeć ukazywanych tam jako idioci, co wkoło tego ganiają i dają się wystrzeliwać po kolei. Ciepło, choć taki sposób wojowania, może i dobry jako prowizorka jaka dla osadników, obrazą byłby dla taborytów, a cóż dopiero dla Kozaków czy i dla naszych XVI i XVII-wiecznych żołnierzy.
   Primo, że dla nich wóz był nie tylko ruchomą zasłoną (dla taborytów czeskich tem cenniejszą, że ci niejednokrotnie wiedli ze sobą swoje baby i dziatki i trza też było i o bezpieczeństwie dla nich pomyśleć), ale też platformą dla załogi zbrojnej w rusznice, hakownice, hufnice, taraśnice i folgerze, a czasem i w małe bombardy nawet. I nowatorstwo Żiżki tyleż w tych wozach, co w nowym dla artyleryi zastosowaniu, wielekroć więcej ofensywnym. Nie bez kozery też i Żiżce się przypisuje narodziny prawdziwej artylerii polowej, gdzie konie ciągnęły armat na łożu i podwoziu własnem, nie zaś na wozie w cząstkach, które się składało mozolnie, gdy tam gdzie przeciw nieruchomemu celowi (czytaj: kasztelowi jakiemu) strzelać przyszło.
  Nowatorstwo wtóre, to wozów tych spięcie łańcuchami, co czyniło z nich jeden ciąg nierozerwalny, którego nie rozerwiesz, końmi nie przeskoczysz, a pieszemu się może i pofortunni przecisnąć pojedynczo, ale na to ci tego właśnie tak uszykowali, by tego pojedynczego z drugiej strony czekać i wybijać po kolei, a nie z dziesiątką się naraz wdzierającą mozolić.
   Kunsztem niemałym też odpowiednie temiż wozami zajeżdżanie i onej fortecy formowanie. Poniżej macie rycin z epoki krzynę późniejszej, ukazujących schemata podług których woźnice poszczególni gdzie, jak i w jakim czasie zajeżdżać winni, by całość ową wozową twierdzę zestalić mogła. Komu to mało wyraźne, niechaj k'sobie kopiuje i uwiętszy, by całości dojrzeć. Z punktu też pomiarkujecie, że ów wozak taborowy nie mógł być byle tępym kmiotem z batem, co całej jego roli koniom po zadzie nim walić. No... rzeknijmyż ućciwie, że nie każdy:) Aliści tych kilkunastu, co kolumny wiedli i zamykali, w rzeczy samej być musiało bystrzejszych, w rzecz wdrożonych i experiencyi niemałej, iżby się to wszystko nie splątało ze sobą i nie wyszedł z tego jeden wielki, ogarnięty pożarem burdel. 
   Pojmiecie też, Mili Moi, że rola oboźnego, nad tem wszytkiem pieczę mającego, nie byłaż byle synekurką dla kogoś, komu to za nagrodę być miało. To musiał być naprawdę tęgi łeb inżynierski, w głowie przeliczający czas, prędkość i kierunki, a przy tem nie przepominający celu tegoż całego urządzenia.




   Wszystko to ładnie, pięknie, rzekniecie, aliści miałyż przecie owe wagenburgi słabego punktu, a to mianowicie koni pociągowych, które ustrzelić starczyło, by owi powożący miast wyręki, jeszczeć i kłopot mieli z truchłem drogę tarasującym.
Prawda to niezełgana, że tak właśnie być mogło i takeśmy właśnie przyszli do płotków, które wyglądały tak:

  Teraz pojmujecie, że ten Wagenburg był w stanie naprawdę jechać i walczyć w drodze, a przynajmniej się bronić. Jakem pisał noty o husarzach spotwarzonych imaginacyją Imci Hoffmana, który ich w filmie "Ogniem i mieczem" jako debili jakich w bitwie pod Żółtymi Wodami ukazał, tom tam tłomaczył, że w rzeczywistości ta bitwa to właściwie dwutygodniowa obrona warownego obozu, a na koniec próba odwrotu pod takiegoż właśnie taboru osłoną, której Kozakom nareście się rozerwać udało.
   Byłoż potrzebne wodzom takiemi batalijami dowodzącym możności mieć onego taboru chwilowe rozłączenie, by samemu z jazdą wyjść i na wroga natrzeć, inszych uciekających pod jego osłonę przyjąć, luboż i dla przyczyn inszych. Temuż służyły wynalazki rodzime, nasze i kozackie, których Wam próżno u Żiżki szukać: owe wije, czyli orczyki, które się znajdowały po OBU stronach wozów, tak że chyżo szło koni przeprząc i dotychczasowy tył stawał się przodem wozu, a kierunek jazdy szło mieniać, nie kołując wozem. Insze takie koncepta, nikomu inszemu nieznane, to dyszle po bokach wozu, dla możności wsparcia końmi doraźnie przyprzęganymi z boku, to instytucja  "koni międzywoźnych", wprzęganych czwórkami co czwarty wóz, by wesprzeć słabnące insze, to owe hołoble na postojach obracane w stronę nieprzyjaciela, które tem sposobem czyniły, rzadką bo rzadką, przecie niezgorszą palisadę z drzewc wcale długich.
  Eneasz Sylwiusz Piccolomini, nim posłynął (niekoniecznie dobrze) jako papież Pius II, czas niejaki zabawił w Czechach i w swej "Kronice Czeskiej" zawarł ciekawego opisu sposobu wojowania taborytów, gdzie jeszczeć inszej ponoś umieli bracia czescy sztuczki czynić. Otoż mianowicie "na dany przez hetmana znak, zręcznym objazdem otaczali część wskazaną nieprzyjacielskich hufców i tymi wozami ściskali jak płotem."
  Na koniec pamiątka naszej najsłynniejszej bitwy taborowej, czyli wiktoryja hetmana Tarnowskiego pod Obertynem w 1531 roku podług rysunku pomieszczonego w jednej z naszych pierwszych ksiąg (niestety, pozostałych jeno w rękopisie) o taktyce: "Księgach hetmańskich" Stanisława Sarnickiego z II połowy XVI stulecia:


12 komentarzy:

  1. Jestem pod wrażeniem tych wozów obronno - bojowych spiętych łańcuchami, których nie tak łatwo było rozerwać; ponadto wynalazki taborowe (dyszle po bokach), czy fortece z wozów stanowiły wyraz pomyślunku człowieka oraz bogatej wyobraźni ówczesnych wojowników.
    Zasyłam serdeczności

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Przemyślność, w rzeczy samej, niemała. Trochę gorzej, że zawszeć nam najlepiej utensylia do mordowania wychodzą, a te pozostałe to niekoniecznie...
      Kłaniam nisko:)

      Usuń
  2. Zanim Piccolomini  założył tiarę, przez pewien czas był sekretarzem  Fryderyka III Habsburga ( 1415-1493). Matką Fryderyka była  Cymbarka, córka księcia mazowieckiego Siemowita IV oraz jego żony, Aleksandry, siostry Władysława Jagiełły. Władysław w ten sposób realizował plan sojuszy przeciwko Zygmuntowi Luksemburczykowi. Cymbarka słynęła z urody, ale i siły. Ponoć  łamała podkowy, wbijała gwoździe, co w zestawieniu z bardzo łagodnym usposobieniem brzmi  zaskakująco. W opracowaniach można natrafić na zapis, że  wydatna dolna warga Habsburgów jest dziedzictwem Cymbarki.  Dziwnie to brzmi w zestawieniu z portretami Rudolfa IV , twórcy mitu Habsburgów - podłużna twarz, obrzmiała, wydęte wargi, opadła dolna szczęka. Rudolf urodził się 1 listopada 1339 roku.  
    Więcej ciekawostek o tym pobożnym papieżu
    Pius II - Wladcy.myslenice.net.pl 

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Pobożny to on się stawał z latami, za młodu niezgorsze erotyki pisał i nieślubne dzieci płodził. Królestwu naszemu takoż nieprzesadnie był przychylnym, a prawdę rzekłszy, wcale...
      Kłaniam nisko:)

      Usuń
  3. Taktyka, sztuka wojenna wojsk husyckich była przedmiotem  pracy doktorskiej  Konrada Ziółkowskiego- Husyckie wojska polne - kształt i organizacja armii.
    Interesujący jest rozdział IV ( str. 168-215). Całość liczy  290 stron, ale warto chociaż przejrzeć.

    https://repozytorium.amu.edu.pl/bitstream/10593/13944/1/K.%20Zi%C3%B3%C5%82kowski%2C%20Husyckie%20wojska%20polne.%20Kszta%C5%82t%20i%20organizacja%20armii.pdf  

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Bóg Zapłać Waszmości za tegoż cudeńka wyszperanie:) Wielcem obligowany:)

      Usuń
  4. A! No to wreszcie wiem, co to te wije. No tak, takie to można w walce używać.:)
    Pozdrawiam serdecznie:)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Krocionogi też by szło, jeno by ich mieć trzeba tysiące i miotać nimi na wrogów :)
      Kłaniam nisko:)

      Usuń
    2. Łebski oboźny poradziłby wytresować.

      Usuń
    3. Nie wiem, czy musiałby być łebski... Może wystarczyłby uparty?:)
      Kłaniam nisko:)

      Usuń
  5. A ja ciekaw jestem, w ile koni ciągnięto wóz, na którym spoczywała bombarda.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dopatruję się tu może i ponad miarę i jakiej przygany dla rozbuchanej wizji, aliści bombardy to jedna z najbardziej niedookreślonych kategorii wagomiarowych armat dawnych. Rzekłbym, że nawet bardziej mówiących coś o przeznaczeniu i sposobie działania, niźli co do wielkości. A w rzeczywistości obok monstrów prawdziwych jak "Basilica" puszkarza Urbana, co mury Konstantynopola niszczyła, czy gandawskiej "Dulle Griet", co z górą szesnaście ton ważyła, mamyż i po dziś dzień zachowane bombardy z Berlina, "ledwo" 740 kilogramów ważące, czy niewiele większe z Bazylei czy Boxted. Tzw. bombarda z Frankfurtu, odlana w 1377 roku była nawet i mniejsza, ważąc "jedynie" 636 kilogramów, a te, przyznasz Wasza Miłość, że można by i parą koni ciągnąć, aliści przecie nie będziem bydląt dręczyć i przyprzężemy poczwórnie, jeśli Waszmość dozwoli....:)
      Kłaniam nisko:)

      Usuń

Być może zdaje Ci się, Czytelniku Miły, że nic nie masz do powiedzenia aż tak ważkiego, czy mądrego, by psuć wzrok i męczyć klawisze... W takiem razie pozostaje mi się tylko z Tobą zgodzić: zdaje Ci się...:)