02 czerwca, 2020

O proweniencyi kiesy, smutnym końcu pewnego złodzieja z dobrego domu i o cmentarzach wyrzutków…

   Jakem raz pierwszy, pacholęciem jeszcze będąc, w jakiem kinematograficznem obrazie kostiumowem ujrzał jakiego wielmoży płacącego komu jaką sakiewką pełną monety brzęczącej i owego karczmarza czy kupca pokornie zapłatę przyjmującego bez liczenia, czy reszty wydawania, tom mniemał, że luboż jeden naiwny wielce, że nie sprawdza, zali w tej sakiewce prawdziwie jest moneta i to zacna, luboż wtóry taki hojny, że się w arcana cenowe nie wdając, kwoty rzuca z pewnością wartość przewyższającą znacznie, jako to na wielgiego pana przystało…

Nawiasem tom lat potrzebował paru dziesiątków i odmiany ustroju, by pomiarkować, że nikt się tak o parę groszaków targować nie potrafi, jako owi panowie wielcy, a majętni nad podziwienie, aliści nie o tem bym dziś chciał wieść gędźby… a o tem, jakież skutki między inszemi po reformie pieniądza króla Kazimierza z lat 1337-38 były tego, że się wartość obrachunkowa pieniądza niekoniecznie z wartością zgodziła wagową, czego objaśnić nie będzie ni prosto, ni łacno, aliści poprobujmyż…

Z końcem bowiem roku 1337 poczęłaż mennica krakowska bić denara do dawniejszego podobnego, przecie większego i cięższego od dawniejszego o jakie procentów czternaście. Przy tem i próby tych monet pogorszono z siedmiu łutów śrybra do sześciu i pół, ale że denar i urósł, to i w denarze srebra było po dawnemu tyleż samo. Przy tem w obiegu oba denarów rodzaje były honorowane na równi, choć ustanowiono mechanizmu dawnej monety stopniowo z rynku rugowania. Spyta kto na cóż ta zawiłość, skoro srebra szło na monetę tyleż samo, ergo król nie zarabiał na tem? Ano na drobnych płatnościach z pewnością nie, aliści rzecz cała zrozumiałą się staje, gdy wejrzymy na płatności grube, w całe już grzywny idące… Owoż przez to, że srebra nadal było tyleż samo, tedy wartość jednostek obrachunkowych, jak grzywna właśnie się nibyż nie zmieniła. Sęk w tem, że wiele umów i donacji ustanowiono według WAGI tejże grzywny a nie onej WARTOŚCI, czyli 196 gramów srebra. I tutaj jeśli skarbnik królewski w zgodzie z zapisem jakiem odliczył komu te 196 gramów srebra, to nie oszukał, aliści jako ten, co ich wziął i poszedł z niemi na rynek, to tam już kupić mógł mniej, bo miał denarów 676, a nie 768…

Ale i nie o reformy mi idzie monetarne, jeno o przyczynę, dla której się takie narodziły woreczki czy sakiewki, w których takiej odliczonej kładziono kwoty i takiż woreczek, z czasem i jeszcze jakiem signum królewskiem czy inszem znaczony, niejako miano za namiastkę banknotu dużej wartości, którego już nie trza było za razem każdem przeliczać de novo. Znano takich woreczków już i u starożytnych, skąd samo słówko „follis” miast woreczków poczęło znaczyć równoważnych im rzymskich monet dwudenarowych, zasię tak wołano bizantyńskich miedziaków, zasię z tego się porodziły i arabskie „felsy”… Zawżdy tam, gdy drobnej dość było monety, a zbrakło kruszcu na grube, posługiwać się poczynano woreczkami, które czasem i po kilkaset jakich liczyły drobniaków. Turcy, co takiego mieli w swych dziejach w XVII stuleciu momentu, zwali „kese”, czyli właśnie „woreczek” sakiewkę, w której 500 było piastrów. Że na ten wiek właśnie bodaj największe nasze z niemi zmagania, zasię i jeńców wykupy, zasię łupów szacowanie to i „kese” na kiesę spolszczone języka nam wzbogaciło…

Aliści nim te woreczki plombować poczęto i pieczętować znakiem tego, co własnej odtąd dawał poręki za to, że się w środku suma zgadza, a moneta nie fałszywa, był czas, gdzie woreczków już i zażywano, przecie znaczono ich sekretnie, od środka, przy tem jakiemi znakami tajemnemi, pozór zwyczajnego ściegu czyli też cechy na skórze czyniącego. Mamyż z roku 1406 arcyciekawej sprawy w magistracie krakowskiem, gdzie jeden z rajców gotowizny z kasy podbierał miejskiej i dzięki takim go właśnie znakom koniec końców zdybano sekretnym. Rzecz tyleż smutniejsza, że szło o Andrzeja Wierzynka, wnuka tegoż Mikołaja, co słynnej na całą Europę uczty królom sprawił, człeka co śród patrycjatu krakowskiego się liczył do najbogatszych i najwięcej poważanych. Ano, jako jednak na Wierzynkowym widać exemplum, zacność domu przed niegodziwością i chciwością własną nie chroni, a że kto kogo zacnego i znacznego powinowaty czy krewny, nie znaczy, że sam nie podlec…:((

Rzecz iść musiała latami, aliści jak długo dojść nie sposób, bo nie sprawiano tamtym czasem rachunkowości w naszem rozumieniu, a przed złodziejstwem broniono się konceptem trzech kluczy potrzebnych w komplecie, by kasy odemknąć, wierząc, że trzech między rajcami rabuśników w zmowie ciężko będzie ujrzeć. Tyle, że Wierzynkowi ufano tak dalece, że owemu po wielekroć w potrzebie tych dwóch kluczy inszych powierzano. Nareście rajca jeden postronny powziął jakiego podejrzenia, aliści tak się potencyi Wierzynka przeląkł, że nie śmiał oskarżenia rzucić, jeno się pochorował z żałości. Inszy, któremu się podobnie zdało, rzeczy jednak nie porzucił i poczęto mieć na Wierzynka baczenia. Wrychle go przyuważono, że chował ów po kieszeniach i po rękawach woreczków z pieniędzmi, tedy go przytrzymano i wezwawszy rady, tudzież dla osądzenia ławników, wszczęto inwestygacyi szczególnej…

Bronił się początkiem Wierzynek, że to jego gotowizna własna i tu właśnie się pułapka zatrzasnęła do końca, bo wezwano na świadków poborców miejskich, co z targu owe pieniądze znosili, ci zaś na panów ławników wezwanie opisali, jakież są w woreczkach tych znaki grodzkie sekretne. Nijaka to już była trudność woreczków przepatrzyć i znaków tych naleźć, ergo Wierzynkowi łotrostwa dowieść… Bronił się ów jeszcze i dalej, wywodząc, że nie kradł, lecz sam sobie wypłacał zasługi, co ich dla miasta położył… „Gdyby moje trudy chciano wynagrodzić, mało by na to było i tysiąca grzywien. A przecież jest napisane: kto ołtarzowi służy, z ołtarza żyć powinien” prawił.

Aliści panowie rajcowie i ławnicy nie byli widać tejże samej z nim teologii i z punktu crimen osądziwszy, skazali łotrzyka na karę gardła, choć przez wzgląd na godność i zacność familii nie na hańbiącą śmierć wisielca, lecz na ścięcie, czego też od ręki dnia tegoż samego wykonano…

I to by był koniec tejże historyi jeśli o pieniężny jej idzie aspekt, aliści jest tu jeszcze jeden wątek ciekawy na tyle, że słów o niem rzec paru sobie pozwolę… Owoż w całej bodaj Europie szubrawiec ścinany czy wieszany zazwyczaj na miejscu pozostawał kaźni, dopokąd się ciało w proch nie rozpadło, zasię jakie szczątki smutne lada jak grzebiono w niepoświęconej ziemi, podług wierzenia powszechnego, zapewniając tem skazańcowi wieczyste potępienie… Trudno było te miejsca grzebalne smętarzami zwać, boć tam ni nagrobków nie było, ni grodzeń wkoło, o jakiem bądź pozorze duchownej posługi nawet nie spomniawszy… Ano i z tem się nie chcąc pogodzić syn skazanego, Mikołaj Wierzynek, umyślił fortelem niejakim miejsce ojca hańbiące uświęcić. Ufundował on bowiem kaplicy pod wezwaniem Świętej Gertrudy, co się z czasem w kościół rozrosła, a oważ kaplica niejako z czasem cmentarzyka uświęciła, pozór mu dając normalnego żalnika…

Dziejów kościoła ciekawych odsyłam tutaj, inszym jeno może wiedzieć starczy, że nie masz go już cale, a pamiątką po niem jeno ulica tegoż samego imienia.

8 komentarzy:

  1. Wierzynka sądzono wedle prawa  magdeburskiego. Schwytany   na gorącym uczynku podlegał  niezwłocznemu osądowi , bez prawa do apelacji .  Coś się skład rajców  krakowskich wyjątkowo spieszył, bo skazańcowi odmówiono nawet spowiedzi, co było  ewenementem.   Rodzina musiała mieć mocne argumenty , skoro po wykonaniu wyroku sprawę rozpatrywał sąd królewski. Dopatrzył się znacznych uchybień w procesie. Koniec końców rajcowie zostali skazani na grzywny, a rodzinie Wierzynka wypłacono zadośćuczynienie.  Wygląda na to, że Wierzynek musiał bardzo szybko dać gardło, by za wiele nie  ujawnił.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Luboż by i familia nie nadążyła się o protekcję wystarać...:)
      Kłaniam nisko:)

      Usuń
  2. Ile razy czytam, że coś tam w dawnych czasach kupiono, czy sprzedano za 30 kop groszy, to zawsze mnie ogarnia zniechęcenie.
    Pozdrawiam

    OdpowiedzUsuń
  3. Skarb ciągnął dochód z mennicy, także przez pogarszanie stopu i wagi pieniądza srebrnego. Monety były bite na wzór groszy czeskich. Liczono to tak : 1 grzywna = 48 groszy = 768 denarów, stąd 1 grosz to 16 denarów. W tym zakresie jest zgodność.  Czy grosz krakowski ma rocznik 1338, czy późniejszy, nie wiadomo, bo co autor, to inna data. Historycy   twierdzą, że był duży grosz krakowski i półgrosze, czyli kwartniki zawierające 2,7 g  czystego srebra. Problem w tym, że kwartniki miały wyższy kurs urzędowy niż wartość kruszcu, zatem w handlu m-narodowym stosowane być nie mogły. Dwa kwartniki miały urzędowy kurs 1 grosza czeskiego,  ale dwa kwartniki to było 2,7 srebra, podczas gdy grosz czeski miał 3,4 g srebra. Spadek wartości kwartnika wywołał zakaz  posługiwania się obcą monetą ( 1368) i to pod karą śmierci oraz konfiskaty dóbr. Płatności na rzecz skarbu  musiały być dokonywane w groszach czeskich.  Patrycjat Krakowa się zbuntował tak okrutnie, że   Kazimierz Wielki, bez komisji śledczej,  znalazł winnego. Mincerz Bartek został usunięty ze stanowiska, jako jedyny winowajca polityki fiskalnej władcy. Ponoć mu do towarzystwa  dorzucono niejakiego Lewkę, też eksperta .Czy to był  ten Lewko, który do spółki z Wierzynkiem  podejmował władców ( 1364) ?   Niewiele to pomogło, bo pod koniec panowania Kazimierza poczęto wybijać denary w przeliczeniu na grosze z 1,2 g czystego srebra. W 1370 starosta Przecław  z Gułtowa dokonał wymiany gotówki w taki sposób, że za 4 kwartniki dawano 1 grosz nowy. Po śmierci króla wywołało to prawdziwy kryzys pieniężny w Wielkopolsce.

    OdpowiedzUsuń
  4. Takich opowieści słucham z ogromnym zainteresowaniem! W szkołach tak ciekawie historii nie uczyli. Podziwiam niezmiennie :) I pozdrawiam serdecznie :) Rzadko się odzywam, czytam częściej.

    OdpowiedzUsuń
  5. Ot i w najlepszej rodzinie czarna owca zdarzyć się może.
    Tylko tam tyle Mikołajów, że połapać się trudno.:)
    Nie wiedziałam, że "kiesa" z Turcji pochodzi.
    Pozdrawiam serdecznie:)

    OdpowiedzUsuń
  6. PODZIWIAM wiedzę nieustająco )
    żal ogromny, że na lekcjach w szkole nie ma czasu na takie historie. Jakiś czas temu regionalne były zajęcia, które dawały możliwość opowiadania historii o regionie, poznawania regionu, dzięki temu dzieciaki wiedziały sporo o autochtonach Słowińcach, Kaszubach o Gryfitach...czytały legendy, ciekawostki. Uzupełniały historię np o tym jak Kaźko Słupski miał zostać królem Polski. odbiegłam bardzo od tematu ))))

    OdpowiedzUsuń
  7. Szkolna historia z przeładowaniem i datami nie zachęca do szukania, dociekania i rozwijania historycznej pasji. Wielka to szkoda.

    OdpowiedzUsuń

Być może zdaje Ci się, Czytelniku Miły, że nic nie masz do powiedzenia aż tak ważkiego, czy mądrego, by psuć wzrok i męczyć klawisze... W takiem razie pozostaje mi się tylko z Tobą zgodzić: zdaje Ci się...:)