27 czerwca, 2014

O balsamie polskim...

  Jeśli kto z Lectorów Miłych się tu dziś spodziewa receptury na jaki destylat narodowy z żyta luboż z kartofli, to przykro mi rozczarować będzie, aliści assumptem dzisiejszem do pisania naszego notka nieduża w "Anegdotach, facecjach i sensacjach obyczajowych XVII i I-szej poł.XVIII wieku" zebranych pod redakcyją sumienną nieocenionego Zbigniewa Kuchowicza, którą dla krótkości in extenso przytoczę, słów sobie jeno kilku potem zawarowywując na komentarz własny:
  "Poniatowski, kasztelan krakowski będąc w Wenecji, raz idąc przez miasto, słyszał wołającego człowieka, że ma balsam polski do przedania na różne defekta skuteczny. Ciekawością zdjęty, co by to był za balsam, idzie i kupuje małą puszkę za kilka czerwonych złotych, a gdy poznaje, że to dziegieć, którym u nas w Polszcze, a osobliwie na Rusi, wozy smarują. To zaś nieomylna prawda, iż ten dziegieć w Wenecji mają za skuteczny na różne defekta."
   Co tu się dodać godzi, to primo o bohaterze tegoż zdarzenia, cóż on za jeden, bo Polacy dobrze jeno dwóch znają Poniatowskich, z których się jeden najsampierw po nagu kolaskami woził po Warszawie, zasię na koniec się topił z koniem w Elsterze, za cóż mu wdzięczni rodacy pomnik również na pół nago wystawili w stolicy, a niedawnem czasem towarzystwem grozili mało zaszczytnem, wtóry zaś pamiętany tyleż dla królewskiej swej władzy, że w Polszcze ostatnia, jako i dla swych petersburskich przewag miłośnych z Semiramidą Północy, takoż i dla końca nieszczęśnego...
   Owoż prawim o oćcu tegoż ostatniego, co nim kasztelanem się ostał krakowskiem, różnych miał przygód po świecie, najwięcej jednak w służbach obcych, a i kasztelania owa od Wettyna mu dana za onegoż dla Augustów zasługi, poczęte tem, że Leszczyńskiego odstąpił był zdradnie... Tyle, że z noty nie wynika, czy ów tej weneckiej przygody miał za młodu, gdy u Austryjaka służył, czy już kasztelanem będąc, czyli po 1752 roku, a przed skonem w 1762. To jednak mniejsza, dość, że persona światowa, więcej może w typie kondotiera, niźli patryoty, to i może nie dziwota, że się od korzenia narodowego oderwawszy, miał weneckiego przekupnia za oczajduszę i huncwota, najwidniej ani wiedząc, że w Polszcze dziegciu dla antyseptycznych i bakteriobójczych jegoż właściwości, od wieków zażywano do kurowania wszelkich chyba skórnych dolegliwości, a i dziś się go przeciw łuszczycy poleca (o czem żem pisał już)... Koniarzom i dziś tłomaczyć o zaletach dziegciu nie masz potrzeby, bo znają nadto wybornie, że wszelkie kopyt końskich kurowanie bez dziegciu się zgoła nie obejdzie.
  Rzecz wtóra to balsamu tegoż cena... Jeśli Poniatowski płacił "kilka czerwonych złotych" na przełomie XVII i XVIII wieku, gdy przeciw Turkom pod Eugeniuszem Sabaudzkim wojował i mógł w Wenecyi bywać, to zapłacił jak za kosz chleba z najmniej dziesięcioma bochnami, a nawet jeśli po 1752, to i wtedy niemało, a z pewnością grubo wyżej rynkowej tegoż dziegciu ceny.
   Rzecz trzecia, że nie znamy czyjaż to relacyja, bo Kuchowicz jej anonimowej wystawia, ergo najpewniej z jakiego kręgu Poniatowskiego samego, tedy nie znamy któż tak rzecz formułował, że się to zdaje być tęgą ironiją podszyte przeciw Wenecyjanom naiwnym... Mnie zaś się widzi, że owi wielekroć Poniatowskiego roztropniejsi i własności gdziegciu najwidniej już spraktykowane mięli... Z czegoż wnoszę? Ano najpierwsze z tego, com już o samem dziegciu był pisał, po wtóre z ceny, gdzie jak się komu jakiej przedaje kolumny Zygmunta, to luboż za grosz jaki nieduży i tłomaczy, że to jaka okazyja extraordynaryjna, luboż i przeciwnie tęgich starań dokłada, by rzecz arcycenną wystawić, aleć i cena temu towarzyszy podobna... Tu zaś rzecz jak na dziegieć przepłacona sielnie, aliści jako na medykamentum to bym rzekł, że i może nawet akuratna...
   I na koniec: zwykle jako się kogo oszwabić pragnie jakiego cudownego przedając remedium, co to i na porost włosów, ale i na trzewi bolenie, takoż jako i na nagniotki, to rzecz jest aboż wielce egzotycznej proweniencyi, co rozumiem najmniej z Kitaju czy inszej Amazonii, luboż się do jakiego odwołuje autoritatis, a to medyka jakiego sławnego, co tysiąca akademij ma diplomy, luboż jakich przepisów starożytnych zgoła czy zakonów, co od wieków słyną, że się pomocą chorym trudnią... Tu zaś ani Polska Wenecyjanom przecie nie żadna jaka egzotyka zamorska wielce (że jeno Imci Casanovy preregrynacyje przypomnę), ani też i nie jaka uzdrowicielską mocą sławna, by jej mieć za argumentum przy przedawaniu onego balsamu przydatne... Najpewniej tedy rzecz była tem, czem była, czyli zwykłem dziegciem, aleć w Wenecyi przecie nie sporządzanem, tedy jak każdy z daleka sprowadzany specyfik drogim, którego owszem "na różne defekta" polecano, w tem najwięcej skórne... I nie ma się tu co na Wenecyjan naiwnych krzywić, skoro lud we Francyi stuleciami wierzył, że królowie tameczni moc mają leczenia skrofułów, to na to z całą pewnością dziegieć przydatniejszy, niźli bodaj by i nie wiem jak pachnące ręce któregobądź Ludwika...

  

24 komentarze:

  1. Vulpian de Noulancourt27 czerwca 2014 11:20

    Na francuską chorobę (gdzieniegdzie ponoć polską zwaną) też?
    Pozdrawiam

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Profilaktycznie być może...:) W tem sensie, że jak się kto tem od stóp do głów wysmaruje, to najpewniej wszelkie sposobności, by złapać... go ominą:)) A chorobę polską zwano nie gdzieniegdzie, tylko w Rosji, a że w samej Francyi czasami i hiszpańską, tandem kierunek przepływu "cywilizacji" mamy chyba ustalony...:)
      Kłaniam nisko:)

      Usuń
  2. Sami nie wiemy co posiadamy. A teraz maść końska na wszelkie dolegliwości polecana
    Pozdrawiam

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Pamiętam prapoczątki preparatu torfowego profesora Tołpy i szalone nadzieje, jakież to wówczas budziło... Gdzie jest choroba, a remedium skutecznego brak, ludzie się wszystkiego chwycą...
      Kłaniam nisko:)

      Usuń
  3. Ludwików, zwłaszcza tych późniejszych, bo nie Pobożnego (nie Niepobożnego) jeszcze, to raczej, sądziłabym, nogi ważne, nie ręce, czy en gaine może, czy inne jakie...

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. To już, mniemam, zależy od tego dla kogo i kto do jakiej konfidencji było przypuszczanym...:)
      Kłaniam nisko:)

      Usuń
  4. no proszę! a ja nie wiedziałam:-)

    OdpowiedzUsuń
  5. Mości Wachmistrzu. Ja bym sobie tak z onego dziegcia nie dworował.
    Słyszałem, że jeszcze nie tak dawno po wsiach faktycznie specyfik ten leczył wszelakie "defekta".
    Moja babcia ocaliła nogę brata mego substancyją zwaną przez nią "karboleum". Był to preparat którym konserwowano podkłady kolejowe, by przez lata żadne grzyby czy pleśnie ich nie popsowały.
    A brat mój miał na piszczeli niegojącą się ranę Lekarze przepisywali różne medykamenta - bez widocznych skutków. Na dodatek brat złamał sobie tą bolejącą nogę. Gips nałożony, wycięte okienko ułatwiające dostęp do ropiejącej już rany - wszystko to nie sprzyjało gojeniu. Było coraz gorzej. Jednak rodzice nie chcieli zaryzykować babcinej kuracji. Babcia jednak nie była gapami futrowana. Potajemnie zdobyła ów specyfik (Rodzina kolejarska, więc i nie było problemu) i zaczęła nim przemywać ropiejącą ranę. Po tygodniu lekarz uznał to co zobaczył za cud!
    Nie wiem jakby sprawił się w tem przypadku dziegieć. W owym czasie już nie do zdobycia.
    Kłaniam nisko!

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. A czy ja dworuję? Przecie właśnie wystawiam, że Poniatowski zbłądził, rzecz całą za oczajduszostwo jeno mając! Bóg Zapłać Waszmości za owąż relacyję z experiencyi familii własnej, co do dziegciu to rzec mogę jedno, że jeśliby nie pomógł (a być i może mógłby, bo aseptycznych właściwości dowiedziono) to chyba by nie zaszkodził...
      Kłaniam nisko:)

      Usuń
  6. szczur z loch ness27 czerwca 2014 16:39

    Łyżka dziegciu beczkę miodu zepsuje, powiadają i chociaż nazwa nie jest mi obca, to jednakowoż dopiero za Waszmości staraniem do Wikipedii bułgarskiej sięgnąwszy wiedzę o tej substancji uzyskałem. Produkt rafinacji drewna o ile można tak rzecz nazwać, a rzecz sama w sobie ciekawa.
    Ukłony z zaścianka Loch Ness :-)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Na tom link do własnych dawniejszych ostawił płodów, by już Bułgarów męczyć pytaniami nie było potrzeby...:) I zgadzam się z Waszmością, że rafinaty wszelkie są produktem ciekawym i wymagają badań dogłębnych...:)
      Kłaniam nisko:)

      Usuń
  7. Jak byłem młody moja babcia z przekąsem mówiła, że oby nie mieć "glacy trza łeb smarować gęsim gównem". Oczywiście przyjmowałem to jako dowcip. Kilkadziesiąt lat poźniej jak byłem jeszcze piękny ale nie za młody modny na rynku był węgierski preparat do włosów który zapobiegal łysieniu i przywracał zarost na głowie jak przynajmniej na .....piersiach.
    Pamietam, że w "Przekroju" ukazał sie wielce krytyczny artykuł na temat tego specyfiku. Po jego przebadaniu w laboratorium, ku zgrozie uaywających, okazało sie że w tym preparacie jest sfermentowane odchody......gęsie.
    ..................a może ta medycyna ludowa nie była taka głupia. Oma jak na mie patrzysz z niebiesiech - przaja Ci - jo niewierny Tomasz.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Pisywałem ja tu już o ludowych leczenia konceptach, gdzie bym przez pół widział owe zalecenia, bo że to z jednej strony głupoty i banialuki, jak owe by na chorego chuchać przez klucz w wodzie święconej uprzednio kąpany, to jedno, ale szereg wskazań pozornie idiotycznych ma sens jednak głęboki, jako owe "weźmisz czarno kure i ją zarżniesz o wschodzie słońca na rozstajnych drogach, po trzykroć przez lewe ramię spluwając i okadzając oną dymem olszynowym, zaczym chorego napoisz wywarem z tejże, to właśnie odrzuciwszy te wszystkie pobocza, szło o to, by chory dostał rosół...:)
      Kłaniam nisko:)

      Usuń
  8. Miałam okazję stosować ów dziegieć...W starciu z odorem tego specyfiku, faktycznie muszą szczeznąć wszelkie dolegliwości... Pozdrawiam :D

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. A Bohun filmowy cały się skąpać musiał, nieboraczek... I jakoś mu to na powodzeniu u Polek nie szkodowało...:))
      Kłaniam nisko:)

      Usuń
  9. Słyszałam o szamponach z dziegciem.
    Dzisiaj też są modne specyfiki zawierające substancje naturalne, przeważnie egzotyczne. :) Cenę mają odpowiednią, można powiedzieć wprost proporcjonalną do odległości z jakiej sprowadzono daną substancję. :)
    Pozdrawiam serdecznie :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Ludzkość w swej masie ciągle łaknie nowości, ustawicznie wierząc, że jest gdzieś coś, co na wszelkie pomoże przypadłości...od łysienia po zgagę... I jak zawodzi coś tam z Morza Martwego, to szukamy dalej...:) I jedno jeszcze: lubią mieć ludziska, a osobliwie niewiasty, poczucie posiadania i zażywania czegoś wyjątkowego, czegoś co by pozyskać, trza dajmyż na to dwieście ton jakiego egzotycznego przerzucić błota, by jednej uncji dobyć...luboż ubić egzotycznego jakiego zwierza sztuk wiele, by z jego wątroby parę kropel jakiego cudownego uzyskać oleum...:(
      Kłaniam nisko:)

      Usuń
    2. Przynajmniej kaszalotów jednak ubijać nie trzeba: wystarczy, żeby który zaniemógł gastrycznie...

      Usuń
    3. Tak, czy siak... korzystać na tem, zda mi się, czeguś niepolitycznie...:(
      Kłaniam nisko:)

      Usuń
  10. Pamiętam z dzieciństwa maść dla koni, miała ostry zapach dziegciu. Dziś w aptekach jest maść końska, podobno na wszelkie bóle skuteczna. Pozdrawiam wakacyjnie.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Podobno...:)) Jakież to pojemne i uroczo zwodnicze słowo...:)
      Kłaniam nisko:)

      Usuń
  11. Mnie zaś przez cale życie będzie śmieszyć sprzedaż relikwii, szczebli z drabiny, która przyśniła się Jakubowi.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. A ampułki z tchnieniem, któremi wół i osieł Pana Jezusa w stajence ogrzewały już nie ?:))
      Kłaniam nisko:)

      Usuń

Być może zdaje Ci się, Czytelniku Miły, że nic nie masz do powiedzenia aż tak ważkiego, czy mądrego, by psuć wzrok i męczyć klawisze... W takiem razie pozostaje mi się tylko z Tobą zgodzić: zdaje Ci się...:)