Przedwojennego "Słownika rzeczy i spraw polskich" zredagowanego przez Zofiję de Bondy, cytując (w którem to cytacie żem sam jeno podkreśleń sobie dozwolił) rzeczy nie objaśnimy, jako się należy:
"[...]Później bennonitami zwano ZAKONNIKÓW REDEMPTORYSTÓW, którzy osiedlili się w Warszawie w r. 1717, otrzymując w zarząd kościół Św. Bennona. Zakonnicy ci WYWIERALI DUŻY WPŁYW NA LUDNOŚĆ, lecz że MIESZALI SIĘ DO SPRAW ŚWIECKICH, zostali za Księstwa Warszawskiego WYDALENI z Polski."
tandem dziś bym chciał co więcej w szczegółach dzieje owych redemptorystów pierwszych opowiedzieć, osobliwie z uwagi na czasy i uwikłania onych przeróżne, takoż o owych wygnaniu, które znów dla porządku nazwiemy pierwszym, bo przecie niezbadane są wyroki Opatrzności i któż wie, co nas w tej mierze jeszcze czekać może? Choć osobiście uważam, że prędzej by się owi samowygnali, a i to jedynie de iure na jakie Malty, Cypry, Bahamy czy insze podatkowe raje, gdyby im się nareście kto z fiskusowych przyjrzał skrupulatniej...
By spraw sprzed lat dwustu tu pojąć, przyjdzie się nam jeszcze o pół wieku cofnąć, w czasy cesarza Józefa II, który to po wstąpieniu na wiedeński tron z punktu zniósł osiemset klasztorów a zakonników ledwo trzecią część ostawił. Papieskich bulli jeno natenczas ważnemi nakazał w cesarstwie poważać, jeśliby owe cesarskiej miały kontrasygnaty, co nawiasem dowodzi, jak daleko się sprawy przez stulecia od Canossy minione posunęły... Zapędy cesarskie szły i w tym kierunku, by psalmów po niemiecku śpiewać, a gdy zaczął liczbę świec na ołtarzach rozporządzeniami regulować, pruski Fryderyk Wielki nazwał go "bratem-zakrystianem"...
W tamtych to czasach, gdy jezuitów skasowano, redemptoryści na toż właśnie powstali, by owych zastąpić, co i w ubiorze zakonnym było widocznem. W Austryjej zaś do owego zgromadzenia przystąpił Morawianin pewien, naźwiskiem Klemens Hoffbauer. Znalazłszy, że się pod Józefowym władaniem niedobrze zakonnikom dzieje, uprosił on przełożonych swoich, by mógł gdzie indziej misyjnej prowadzić posługi i tak rada w radę, posłano go z kilkorgą jeszcze bracią w Inflanty...
Do Inflant jednak droga przez Warszawę wiodła, a tam ponoć nuncjusz miał na Hofbauera nastawać tak srodze, by w mieście ostał, że ów uległ tym namowom. Po prawdzie to ja nie pojmuję, czemuż by aż nuncjusz miał i to w takiem mieć poważaniu obcego sobie gołowąsa zgromadzenia nieznanego, osobliwie, że w mieście konkurencyja między klasztorami i zakonami i tak już przychodziła, jako Kitowicz podaje, k'temu, że jako się dwie na mieście spotkały procesyje, to jedni drugim wyższość swoją dowodzili kułakami, trepkami z nóg zzutymi luboż i kijami...
Jak tam było prawdziwie, nie dojdzie już dzisiaj, dość że ów ostał, rzkomo w misji posługi dla cudzoziemców licznie Warszawę nawiedzających, luboż i pomieszkujących w niej. A że im przydano opuszczony po bractwie św. Benona kościół ( ściślej drewnianej kaplicy, którą dopiero właśnie owi na murowany odmienili kościół), to i wrychle ich warszawianie zwać poczęli benonitami, bennonitami luboż i benenitami... Nie od rzeczy, mniemam, będzie wspomnieć o tem, że wraz z kościołem i ciżmami benonitów, w które redemptoryści weszli, odziedziczyli i przywileju, jeszczeć od Władysława IV danego, na wyrób i wyszynk piwa, z czego wielce radzi skorzystali.
Hoffbauer osobiście, a za nim i bennonici insi posłynęli wrychle jako kaznodzieje okrutnie na grzech zajadli, ergo im to wiele przyniesło uznania u dewotów płci obojga, tandem kościół ich zapełnił się tłumem, osobliwie, że stał nieopodal pałacu wielce przez warszawian poważanego prezydenta grodu, Ignacego Wyssogoty Zakrzewskiego.
Szczególniejszej jeszczeć im przyniosła sławy misyja szczególna, której się w czas insurekcyi kościuszkowskiej jęli, a tej mianowicie, że rozgłosiwszy przódzi, iż krzyżyków i kartek z modlitwami kładą podczas mszy pod kielichy, ergo owe szczególnej nabierają mocy, tandem świętość takowa niechybnie posiadacza uchroni przed kulami, przedawać onych poczęli za grosz niemały, a jakaż tego skala była niechaj świadczy, że w dzień 28 Augusta takich krzyżyków i kartek jakie trzy tysiące przedali!
Jeślić jednak owi rachowali, że jak kogo Moskale przy szturmie ubiją, to i tak reklamować nie przyjdzie, to się poszukali, boć przecie ostały familie osierocone, a i nie każdy trafiony przecie pomarł. Bennonici jednak zgrabnie się wykręcili sianem, wdowom i kalekom głosząc, że kto w bój poszedł bez spowiedzi i absolucji, to i sam sobie winien, że moc kartek osłabił...
O dalszych jednak bractwa tego konceptach i dziejach opowiemy w części tejże opowieści kolejnej...
"[...]Później bennonitami zwano ZAKONNIKÓW REDEMPTORYSTÓW, którzy osiedlili się w Warszawie w r. 1717, otrzymując w zarząd kościół Św. Bennona. Zakonnicy ci WYWIERALI DUŻY WPŁYW NA LUDNOŚĆ, lecz że MIESZALI SIĘ DO SPRAW ŚWIECKICH, zostali za Księstwa Warszawskiego WYDALENI z Polski."
tandem dziś bym chciał co więcej w szczegółach dzieje owych redemptorystów pierwszych opowiedzieć, osobliwie z uwagi na czasy i uwikłania onych przeróżne, takoż o owych wygnaniu, które znów dla porządku nazwiemy pierwszym, bo przecie niezbadane są wyroki Opatrzności i któż wie, co nas w tej mierze jeszcze czekać może? Choć osobiście uważam, że prędzej by się owi samowygnali, a i to jedynie de iure na jakie Malty, Cypry, Bahamy czy insze podatkowe raje, gdyby im się nareście kto z fiskusowych przyjrzał skrupulatniej...
By spraw sprzed lat dwustu tu pojąć, przyjdzie się nam jeszcze o pół wieku cofnąć, w czasy cesarza Józefa II, który to po wstąpieniu na wiedeński tron z punktu zniósł osiemset klasztorów a zakonników ledwo trzecią część ostawił. Papieskich bulli jeno natenczas ważnemi nakazał w cesarstwie poważać, jeśliby owe cesarskiej miały kontrasygnaty, co nawiasem dowodzi, jak daleko się sprawy przez stulecia od Canossy minione posunęły... Zapędy cesarskie szły i w tym kierunku, by psalmów po niemiecku śpiewać, a gdy zaczął liczbę świec na ołtarzach rozporządzeniami regulować, pruski Fryderyk Wielki nazwał go "bratem-zakrystianem"...
W tamtych to czasach, gdy jezuitów skasowano, redemptoryści na toż właśnie powstali, by owych zastąpić, co i w ubiorze zakonnym było widocznem. W Austryjej zaś do owego zgromadzenia przystąpił Morawianin pewien, naźwiskiem Klemens Hoffbauer. Znalazłszy, że się pod Józefowym władaniem niedobrze zakonnikom dzieje, uprosił on przełożonych swoich, by mógł gdzie indziej misyjnej prowadzić posługi i tak rada w radę, posłano go z kilkorgą jeszcze bracią w Inflanty...
Do Inflant jednak droga przez Warszawę wiodła, a tam ponoć nuncjusz miał na Hofbauera nastawać tak srodze, by w mieście ostał, że ów uległ tym namowom. Po prawdzie to ja nie pojmuję, czemuż by aż nuncjusz miał i to w takiem mieć poważaniu obcego sobie gołowąsa zgromadzenia nieznanego, osobliwie, że w mieście konkurencyja między klasztorami i zakonami i tak już przychodziła, jako Kitowicz podaje, k'temu, że jako się dwie na mieście spotkały procesyje, to jedni drugim wyższość swoją dowodzili kułakami, trepkami z nóg zzutymi luboż i kijami...
Jak tam było prawdziwie, nie dojdzie już dzisiaj, dość że ów ostał, rzkomo w misji posługi dla cudzoziemców licznie Warszawę nawiedzających, luboż i pomieszkujących w niej. A że im przydano opuszczony po bractwie św. Benona kościół ( ściślej drewnianej kaplicy, którą dopiero właśnie owi na murowany odmienili kościół), to i wrychle ich warszawianie zwać poczęli benonitami, bennonitami luboż i benenitami... Nie od rzeczy, mniemam, będzie wspomnieć o tem, że wraz z kościołem i ciżmami benonitów, w które redemptoryści weszli, odziedziczyli i przywileju, jeszczeć od Władysława IV danego, na wyrób i wyszynk piwa, z czego wielce radzi skorzystali.
Hoffbauer osobiście, a za nim i bennonici insi posłynęli wrychle jako kaznodzieje okrutnie na grzech zajadli, ergo im to wiele przyniesło uznania u dewotów płci obojga, tandem kościół ich zapełnił się tłumem, osobliwie, że stał nieopodal pałacu wielce przez warszawian poważanego prezydenta grodu, Ignacego Wyssogoty Zakrzewskiego.
Szczególniejszej jeszczeć im przyniosła sławy misyja szczególna, której się w czas insurekcyi kościuszkowskiej jęli, a tej mianowicie, że rozgłosiwszy przódzi, iż krzyżyków i kartek z modlitwami kładą podczas mszy pod kielichy, ergo owe szczególnej nabierają mocy, tandem świętość takowa niechybnie posiadacza uchroni przed kulami, przedawać onych poczęli za grosz niemały, a jakaż tego skala była niechaj świadczy, że w dzień 28 Augusta takich krzyżyków i kartek jakie trzy tysiące przedali!
Jeślić jednak owi rachowali, że jak kogo Moskale przy szturmie ubiją, to i tak reklamować nie przyjdzie, to się poszukali, boć przecie ostały familie osierocone, a i nie każdy trafiony przecie pomarł. Bennonici jednak zgrabnie się wykręcili sianem, wdowom i kalekom głosząc, że kto w bój poszedł bez spowiedzi i absolucji, to i sam sobie winien, że moc kartek osłabił...
O dalszych jednak bractwa tego konceptach i dziejach opowiemy w części tejże opowieści kolejnej...
W rubryce "zawód" móc pisać "przy Panu Bogu" to wielkie szczęście. Zwłaszcza tam, gdzie lud bogobojny i grosza nieskąpiący. Ale, jak piszesz, już wówczas jakaś protobolszewia chciała odszkodowań za swoje przepłacone rzekomo amulety.
OdpowiedzUsuńPozdrawiam
Nemo propheta in patria sua...:) A tu, jak widać i u obcych też cuś nie za bardzo...:)
UsuńKłaniam nisko:)
I znowu wystawiasz Waćpan mię na próbę cierpliwości ;-)
OdpowiedzUsuńCóż... taki nasz los:) Remedium byłoby całość wielowątkową i wielostronicową w jednej pomieścić nocie, natenczas by tu Lectorów ostało trzech, a i z nich by pewnie dwoje gromy na moją głowę miotało, że tak się męczyć muszą:)
UsuńKłaniam nisko:)
Wierność tradycji siłą Kościoła! ;)
OdpowiedzUsuńA powiadają, że nie masz nad starozakonnych tradycjonalistów większych:))
UsuńKłaniam nisko:)
Taaaa, bardzo na czasie Panie Wachmistrz, bo właśnie u Wilmy rekolekcje prowadzą jeden z redemptorystów. I historie to swoją własną tworzą podczas kazań.
OdpowiedzUsuńNa pewno jej gdzie spisanej mają:) Przecie by przepomniał co powiedał i na rok wtóry by może co inszego gadał, a się tak przecie nie godzi:)
UsuńKłaniam nisko:)
Hehehe - jak widać tradycje mają w wielkim poważaniu! :D :D :D
OdpowiedzUsuńTradycja! :)
UsuńPowiedzmy, że akurat do tej tradycji to oni podchodzą z niejakim dystansem - nie ma nic gorszego jak zarzucenie im, że mają cokolwiek z jakimiś Żydami wspólnego. :D :D :D
UsuńNo cóż... To TY wprawdzie się deklarowałeś jako znawca i właściwy interpretator nauk katechetycznych, ale nawet mnie, laikowi laickiemu się cokolwiek dziwni wydają mnisi, którzy się wypierają Jezusa, Maryi, świętego Józefa, że o Janie Chrzcicielu i Dwunastu Apostołach nie wspomnę...:)
UsuńKłaniam nisko:)
Wypierać to się pewnie nie wypierają, ale żeby się z Żydami zadawać, to raczej nie. :D :D :D
UsuńA ci przeze mnie wymienieni to , qurna, kto? Maorysi?
UsuńWybacz... omyłkowo żem nie to usunął, co trzeba...
UsuńJak to kto??? KATOLICY!!! :D :D :D
UsuńZaczyna mi coś świtać, tylko jeszcze nie wiem, ilu było tych Jezusów, skoro protestanci mają swojego (swoich?), a i prawosławni nie od macochy...:)
UsuńKłaniam nisko:)
Znałam kiedyś jednego Benona. Nie polubiłam go. Może patronat jakiś trefny? Pozdrawiam :))
OdpowiedzUsuńMiano, a zatem i patrona można by sądownie odmienić, ale przecie charakteru nie, tandem nie wiem, czy jest o co patrona winować:)
UsuńKłaniam nisko:)
Widać, interesy i mieszanie się do spraw świeckich muszą być częścią ich zakonnej reguły...
OdpowiedzUsuńTo musi istnieć jaka druga, sekretna, najpewniej poznawana po jakich wtajemniczeniach... I zapachniało templariuszami...:))
UsuńKłaniam nisko:)
Dzisiaj jest podobnie. Tez sie teraz mieszaja w nie swoje sprawy.Poklony Wasci.
OdpowiedzUsuńHmmm... Jeśli przyjąć, że jak się już czegoś dotkną, to to się ich sprawą staje, to trudno uznać, że się mieszają w nie swoje...:)
UsuńKłaniam nisko:)
jak tak człowiek słucha Waści opowieści, to czasem "nóż się w kieszeni otwiera" ;) przeczytałam najpierw drugą część i szybko wróciłam do pierwszej! pozdrawiam serdecznie :)
OdpowiedzUsuńObawiam się, żeśmy jeszcze świadkami ostatniego słowa w tej kwestii nawet dotąd jeszcze nie byli i wiele przed nami...)
UsuńKłaniam nisko:)