09 września, 2015

O niespodzianym uśmiechu Historii i pewnem spotkaniu pokoleń...

 Straszą człeka czasem, by zważał, co czyni, bo może to k'niemu wrócić kiedy... Ale kto by tam na takie gadanie zważał, osobliwie gdy ma się dziesięć, czy jedenaście lat, a tylem mógł mieć, gdy się owa poczęła, nie tyle może Historia, co historyjka niewielka, abo może i onej jaki strzępek z odprysku, jeśli światową brać miarą... Ale pocznijmyż ab ovo, co w tem przypadku oznaczać będzie paradoksalnie od końca. Owoż z domostwa Rodzicieli moich, gdzie już od lat paru dziesiątków nie mieszkam, przyszła wiadomość, że mnie, konkretnie mnie, z imienia i naźwiska, jakie pacholę poszukuje nie zanadto wielgie. Grzeczne, dosyć przyjemne, aliści w czem rzecz rzec się nie kwapiło, jeno po namowach długich ostawiło numeru telefonu, gdybym się skontaktować zechciał...
   Zechciałem. Nie co dzień bowiem człeka na zamierzchłych adresach pacholęta szukają, a przepatrzywszy sumienia i wspominków, myśl, że mi się jaki pcha potomek dopotąd nieznany, odrzuciłem, poniekąd z ulgą, poniekąd może i z jaką żalu cząstką. Tak czy siak, wydzwaniałem z niejakim niepokojem, bo życie człeka nauczyło, że jeśli to ciebie same znajdują, to raczej kłopoty niż frukta...
   Głos w słuchawce męski, rzekłbym, że surowy. Przedstawiam siebie i sprawę, na cóż głos z punktu surowość traci i do radości przechodzi niezwykłej. Pacholęcia, któremu powiedzmy, że Wojtuś, akuratnie nie ma doma, a jegomość nie chce dziecku odbierać przyjemności, jeśli naturalnie pozwolę i byłbym grzeczny numer swój podać, by owo samo mogło podzwonić później. Nie powiem bym był tem zachwycony szczególnie, ale żem jest człek grzeczny (do czasu) i bliźnim życzliwy (do czasu), uczyniłem jak proszono, choć rozłączałem się z niepokojem jeszczeć i większym...
  Wieczorem ów młodzik mi dzwoni, uszanowanie składa, raduje się wielce, że mnie odnalazł i plecie coś bez ładu i składu o kapsule, o szkole, o jakiejś rozkopanej dziurze, w której nie znaleziono niczego i czy abym ja w tem im dopomóc nie umiał, bo szkoła cała sprawie kibicuje i wszyscy ciekawi... Oprotestowałem rzecz z punktu, źrebięcia w miejscu osadzając i prosząc, by rzeczy raz jeszcze wyłożył, aliści za koleją, jak się należy i objaśnił jaka dziura, co za kapsuła, w której znów to szkole i o cóż, na Boga Ojca, w ogóle idzie!? Nie obeszło się bez interwencji malca rodzicieli, którzy się w rozmowę włączyli, a gdy padła nazwa szkoły i pomiarkowałem, że to przecie dawna moja, cośkolwiek mi świtać poczęło we łbie posiwiałym...
    Za nader dawnych skautowskich mych czasów, gdy do końca przeszłego stulecia pozostało jeszcze trzy dekady, zwierzchność nasza ówcześna obmyśliła jakiej gry, czy zabawy, której dalibóg już najmniejszych inszych nie pomnę celów, zasad i szczegółów, okrom tego jednego zdarzenia, które tamtej gry być miało cząsteczką. Owoż było potrzeba jakiego pojemnika, co by jako względnie zniósł w ziemi zakopanie, zatem nie metalu rdzewnego, czy butwiejącego drzewa, zasię w onego nakłaść trzydzieści jakich przedmiotów drobnych, dnia codziennego świadków, zasię onych spisu i opisu i wszytkiego razem, by gdzie zakopać, a we szkolnej kancelaryi koperty ostawić z planem gdzież zakopane i przykazaniem na kopercie, by przed Rokiem Pańskim 2000 nie otwierać... Ano tom i wziął, za Pani Matki zgodą, jakiego pojemnika na mąkę czy kaszę z plastiku czynionego, nałożył tam owych drobiazgów, z których pamiętam żołnierzyka jakiego, naparstka, widelca, ołówka, monety bodajże 50-groszowej, znaczka pocztowego i metalowego z grodu herbem. Całości żem uszczelnił jak się dało i zakopał wpodle szkoły, na trawniku za biblioteką, starannie odmierzywszy wieleż kroków od narożnika, od ogrodzenia i od schodków do parku za szkołą prowadzących.
   Koperty w szkole deponowanej, kancelistka ówcześna włożyła gdzieś, gdzie kolejnej się to okazało, że zawadza sielnie, ale opisu przestrzegającego przed otwarciem uszanowała, jeno włożyła koperty do pudła ze zdjęciami dawnemi, z których jeno części do kronik i gablot pamiątkowych wybrano. Pudło owo w jakiejś zapomnianej szafie przeleżało lat kolejnych kilkanaście i zostało sprezentowane jako pamiątka odchodzącej na emeryturę dyrektorce, co w tej szkole pół żywota strawiła. Ta pomarła jakoś tak łońskiego roku, a familia onej, papiery ostałe porządkując, pudła na powrót do szkoły zaniesła, miarkując, że onej z niego większy i może, niźli im pożytek... W szkole zaś pacholętom, co się kroniką szkolną zajmowały, poruczono onego zbiorku, by zeń może co i ciekawego, gwoli uzupełnień w istniejącej już kronice wypatrzyły, a i może co ku jakiej wystawce małej, dość, że tak w ręce naszego Wojtusia pudło wraz z kopertą moją trafiło. Treści poznawszy w te pędy z pozostałemi z redakcyjnego zespołu popędzili do szkoły, by zgody zwierzchności zyskawszy, kopać począć, co się i dokonało, aliści sine effectu żadnego. 
   Dalejże w żale i rozpacze, a i wymówki kolejne sobie wzajem, jako że wymiarów zgodzić nie umięli z opisanemi, tandem jako im dwa jako spasowały, to się trzeci nie zgadzał i tak w koło Macieju... Sceny ponoć były iście jako z "Wyspy Skarbów" gdzie jeden drugiego miał w podejrzeniu, a najwięcej Wojtusia owego, bo list już otwarty przyniósł. Przysięgało się przy tem chłopię, że koperta otwartą już i była przódzi, ergo luboż kto tego przepatrzył, nic przecie w tejże kwestyi nie czyniąc, luboż, jako domniemywali moi młodociani przyjaciele, kto wskazówkami w liście zawartemi się kierując, "skarbu" odkopał i przywłaszczył...:)  A że autorem listu byłem ja sam, po uczniowskiemu porządnie się z nazwiska, imienia i klasy ówcześnej podpisawszy, tak i zwierzchność szkolna dawniejszych szpargałów przepatrzywszy, poznała że był taki a i owszem i pomieszkiwał tu i tu, tandem jeśli kto co może rzec co więcej o tem, to jeno ja, jeśli się młodzieniaszkom mnie odszukać pofortunni.
   Pofortunnić, jak już wiecie, pofortunniło, dogadać żeśmy się dogadali, dość, żeśmy się na za jakie dwa dni w miejscu rzeczonem spotkali, bym im, gdzie kopać dopomógł ustalić. Zapały tylko już cokolwiek opadły, bo że koperta spisu zawartości nie zawierała, pole się otwarło do spekulacyj najróżniejszych, przy których osławiony ostatnio "złoty pociąg" to nic niewarte jakie rupiecie, a tego wszytkiego właśnie żem uciął, wyznając tego com o zawartości pamiętał.
   Ano i jakem stanął po latach z górą czterdziestu tom miejsca niby poznał i zarazem nie poznał... W końcu lat ośmdziesiątych postawiono przy szkole sali gimnastycznej nowej, a dokładnie przez miejsce zakopania poprowadzono łącznik do onejże z budynku głównego. Temuż się pacholętom wymiary nie zgadzały, temuż i kałabanija cała... Ano i tako się rzecz pokończyła na razie, okrom spotkania z młodzieżą wielce miłego, gdziem o skautowskich naszych przewagach dawnych siła jeszcze rozpowiadał. Jedno co mię nurtuje, czym aby słusznie uczynił, nie dzieląc się przekonaniem nabytym przez eksperiencyję latami na budowach spędzonemi nabytą, że ową "kapsułę czasu" z pewnością wykopali, najpewniej ani nawet o tym nie wiedząc, operatorzy koparki, co pod fundamenta owego łącznika wykopu kopała... Pacholęta bowiem wciąż chodzą i kombinują a to o podkopach z boku czynionych, a to nad borowaniem pawimentów we szkole samej rozmyszlając...:)
  
                                                                 .

29 komentarzy:

  1. Żeby cokolwiek Panu Wachmistrzowi doradzać, jeszcze w przeszłej jakiej sprawie, to przecież się nie ośmielę, jednakowoż pozwolę sobie stwierdzić, iż - po mojemu cytrynowemu, rzecz jasna - dobrze Pan uczynił, pacholęcych nadziei nie grzebiąc jak kiedyś tej kapsuły - raz, że co Panu zdaje się pewnością, im i tak jawić się będzie wątpliwym & jeśli zamiar już swój powzięli, i tak nie spoczną, póki nie nawiercą, dwa zaś, że rychło młodość ich przeminie i dopiero im przyjdzie złudzeń się pozbyć rozmaitych...

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Na to ostatnie nic już poradzić nie zdołam, a co do zamiarów, to właśnie przemyśliwam, czy temu jednak jako nie zapobiec, iżbym potem którego na sumieniu nie miał...
      Kłaniam nisko:)

      Usuń
  2. A młodzież miała doskonałą okazję do spotkanie z Ciekawym Człowiekiem
    POzdrawiam

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Zupełnie zwyczajnym, jeno że przeżył sporo i w czasach nienudnych...:)
      Kłaniam nisko:)

      Usuń
  3. Bo też faktycznie - kiedy o człeka policja pyta, albo inne WSW, to sprawa wydaje się jasna. Ale żeby pacholę niewinne? Wyobrażam sobie Twoje zdziwienie (i pytające spojrzenia Małżonki).
    Pozdrawiam

    OdpowiedzUsuń
  4. I wyszło na to, że imć Wachmistrz, przeszłej historii miłośnik, sam przecie jakąś historię tworzył...

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Tu zupełnie malutką i marginalną...:) Cokolwiek większą tośmy z jaką dekadę później tworzyli pospołu w towarzystwie większym, w którym do dziś w głowę zachodzę, jak się mogliśmy z Kneziem nie spotkać, bo że ze Starszą to już niemal dowiedzione...:))
      Kłaniam nisko:)

      Usuń
  5. Bardzo mi się ta historia podoba. :) I Wasze pomysły i dociekliwość dzisiejszych młodzików. I spotkanie sympatyczne. :)
    Pozdrawiam serdecznie :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. I ja nie żałuję, żem w tem przyjął udziału:) Jeno rozmyszlam, czym aby słusznie tej jakiej szczątkowej ostawił młodziankom nadziei...
      Kłaniam nisko:)

      Usuń
  6. Historyja wielce pouczająca i wzruszająca. Pacholę, ze grzeczne i rezolutne, godne pochwały i uznania. A Wachmistrz, że się nie zestrachał, też podziwiany być winien! :D
    Kneź, pacholęciem będąc, zamek od francuskiego Lebela zgubił pod brzozą we wiórach i zapomniał o tym ze szczętem. Lat temu to być musiało podobnie jak i z owa kapsułą. Rok temu siostrzeniec mój zapytał cóż to być mogło, bo rdzą wielce zarosło, ale miało kształt podługowaty i poprzeczny, z kolistym zakończeniem?
    - Zamek to był od karabinu dziadka - odrzekłem na to. Zgubiłem go i zapomniałem.
    - Szkoda, bo matka (siostra moja) na złom to oddała - jak mi oko rozbłysło na tę pamiątkę, tak i zgasło na to wszystko.
    - Dobrze, że tych granatów moździerzowych, co je kiedyś z rowu wygrzebałem nie znalazła, bo by się złomiarze zdziwili! :D :D :D

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Pokpiwasz mości Kneziu z mojej odwagi? Zaiste, to Twoją odwagę wszyscy podziwiać winni...Co do złomów przerozmaitych, to z dawna już wiem, że w niektórych kraju rejonach to nader niebezpieczne zajęcie...:)
      Kłaniam nisko:)

      Usuń
  7. Nitagera Jegomości o przebaczenie prosił będę, bom chciał ślad po usuniętym przezeń komentarzu "zniknąć", alem nie pomyślił, że tak czyniąc, i tego usuwam wtórego, co go Ów pomieścił jako respons do usuniętego...:(
    Kłaniam nisko:)

    OdpowiedzUsuń
  8. Klik dobry:)
    Wzruszyła mnie ta historyjka ogromnie, a i przypomniała, że myśmy w czas matury "cosik" zakopali. Wspomnę o tym podczas mającego się odbyć zjazdu z okazji 100 lecia szkoły. A jeszcze dziś pójdę na spacer, by sprawdzić, czy w miejscu, które dokładnie pamiętam czegoś nie pobudowano.

    Pozdrawiam serdecznie.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Życzę zatem, by się bez podobnych obyło turbacyj... Ja tam nie zakopywałem, ale butelczynę Tokaju z roku 1983 trzymam, choć dziś to już pewnie więcej z lęku o rozczarowanie...
      Kłaniam nisko:)

      Usuń
  9. szczur z loch ness10 września 2015 11:37

    Po prawdzie, to Szanowna Osoba Waszmości oraz teksty tu zamieszczane od porzucenia blogów mnie jeszcze powstrzymują, jeśli już miałbym coś komentować oraz o Autorze i Pogderankach wspomnieć.
    Kłaniam z zaścianka Loch Ness :-)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Nadtoś Waszmość łaskaw dla mnie i pisaniny mojej...:) Jeszcze mi pewnie rzekniesz, że jeno nalewki moje przed zerwaniem znajomości powstrzymują?:))
      Kłaniam nisko:)

      Usuń
    2. szczur z loch ness11 września 2015 12:16

      O rozlicznych zaletach Waszmości, owej umiejętności nie pominąwszy, można nie tylko blog ale księgę, a nawet księgi spisać :-).
      Serdeczności z zaścianka

      Usuń
    3. Waszmość coś ostatnio przy wazelinie robisz? Bo takiegom wrażenia żeś Waść się co tem mocno musiał ubrukać i jeszcze tutaj płatami spada...:))
      Kłaniam nisko:)

      Usuń
  10. szczur z loch ness12 września 2015 11:53

    A nie odnosisz Waszmość wrażenia, bo ja niestety tak, że tak się porobiło, iż z wyłączeniem kilku blogów (słownie kilku) nie ma już co czytać, niejako w ogóle? Stąd zastanawiam się czy tego wszystkiego nie rzucić i czasu po próżnicy nie tracić, co zapewne nie jest zbyt odkrywczym pomysłem.
    Kłaniam z zaścianka :-)

    OdpowiedzUsuń
  11. czytałam tę opowieść nie mając okazji skomentować, ale podobała mi się okrutnie :)) młodzież dociekliwa bardzo, ale mina Wachmistrza gdy usłyszał, że go pachole obce poszukuje, musiała być bezcenna ;) pozdrawiam

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Zapewne, choć lustra przy tem nie było, ani mnie głowy po temu, by na to akurat baczyć... Ot, jako to u mężczyzny dawniej aktywnego, myśl najpierwsza, czy aby obce na pewno, zasię lat zrachowanie i przyjście k'temu, że wszelkie takie ojcami by być mogły pacholęcia tego...:)
      Kłaniam nisko:)

      Usuń
  12. Tutaj nie tylko Historyja sama się do Waszmości uśmiechnęła, ale i ja się teraz uśmiecham. Owa nota odkopała (nomen omen) była w pamięci mej wspomnienie dawne, gdziesi z podstawówki luboż gimnazjum jeszcze...

    Dzisiaj już to jak przez mgłę kojarzę, aleć była razu pewnego i w mojej szkole mowa o takiej "kapsule czasu". Taka wielka kula z plastiku to była... Również wszyscy zebrali jakie drobiazgi, opisy i spisy czego ciekawego i wsadzilimy to wszystko na kupę dla potomności.

    Cóż się z ową kapsulą później stało, czy gdzie ją zakopaliśmy....tego już dzisiaj niestety nie pamiętam...

    Jam Waszej Miłości sługa uniżony ;)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Wielcem rad, żemi przyjemnych spominków przyczyną, a i życzę, by się może i Waszej Miłości gdzie dalszych losów Waszej kapsuły dociec udało...:)
      Kłaniam nisko:)

      Usuń
  13. Niegłupia taka zabawa z kapsułą czasu :). Aczkolwiek teraz już wszystko jest tak skrzętnie archiwizowane, że niczego zaskakującego dla przyszłości by młodzież dzisiejsza nie mogła zakopać. Chyba żeby, co zresztą dość prawdopodobne, jakaś wojna wielka przyszła i wyzmiatała wszelkiej maści archiwa.
    Swoją drogą podziwiam, że nie strach obleciał na myśl o potomku ;)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Nie potrzeba będzie wojny, bo żywotność dzisiejszych nośników cyfrowych się w najlepszej mierze na kilka pokoleń oblicza. Historia pokazała, że jak dotąd najtrwalszy jednak był papier, a na niem przecie i tak wszystkiego się nie da ukazać... Pomnę jakem się nad dawnemi sztychami i cięciami zastanawiał przed laty, czemuż owe takie, a nie insze, czemuż szabla czy rękojęść taka, nie insza, a wszystko się stało jasnem i oczywistem, gdym tej szabli wziął w garść, ciężar poczuł i zrazu gesty niektóre czy sposoby stały się oczywistemi... Kto rycerskiego szyszaka nie widział, a jeszcze lepiej: nie przymierzył... nigdy wiedzieć nie będzie, jak naprawdę ciężka w niem była walka, zatem mniemam, że tych zaskoczeń sprawionych funkcjonalnością tego czy owego, byłoby tej młodzi sporo, bo żadne słowo tego nie odda lepiej od doświadczenia własnego...
      Kłaniam nisko:)

      Usuń
  14. Bardziej właśnie o muzeach myslałam niż o nośnikach cyfrowych (choć to też się usprawnia). Niedawno właśnie widziałam w muzeum pralkę Franię i Pollenę 2000 :) A muzeów u nas (na szczęście) dostatek.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. A owszem: bogato nad podziwienie... Ale w muzeach nie dotkniesz, nie poczujesz jak narzędzie dawne do dłoni pasuje, trudu tego, kto się niem posługiwał, nie docieczesz... Temuż mnie właśnie wszystko, co tego przybliżyć potrafi, więcej i nawet na sercu leży, niźli muzealne gabloty...
      Kłaniam nisko:)

      Usuń

Być może zdaje Ci się, Czytelniku Miły, że nic nie masz do powiedzenia aż tak ważkiego, czy mądrego, by psuć wzrok i męczyć klawisze... W takiem razie pozostaje mi się tylko z Tobą zgodzić: zdaje Ci się...:)