03 lutego, 2016

O po trzykroć niedoszłem spotkaniu Ichmościów kontradmirała Nelsona i jenerała Bonaparta... część VI

  Siła żeśmy już w części tegoż cyklu ( I , II , IIIIV , V ) uprzedniej (tak w tekście, jako i w komentarzach cennych) rzekli o francuskiej eskadry pod Abukirem słabościach, aliści to wciąż jeszcze obraz tego niepełny. Pocznijmyż zatem tejże noty od tego, czegośmy dopotąd nie rzekli. 
  Ano nie rzekliśmy, że spustoszenia czasu rewolucyjnego we flocie francuskiej sięgnęły nie tylko oficyjerów i kapitanów, podobnie jak i dyscypliny wojskowej, ale i samej organizacji załóg okrętowych. W brytyjskiej Royal Navy nie funkcjonowało coś takiego, jak oddzielny korpus artylerzystów okrętowych. Owszem, byli specjaliści, wręcz zwani artylerzystami, aliści ich rolą więcej było dbanie o stan dział, urządzenie prochowni i magazynu amunicyjnego, szykowanie ładunków etc. Słowem, mięli oni więcej do powiedzenia przed bitwą, niźli w czasie jej trwania. Pewnie, że w każdej armatniej obsadzie byli marynarze w celowaniu wprawniejsi od inszych, aliści i oni szli na wanty, gdy było trza żagle stawiać. We francuskiej flocie przed rewolucją funkcjonował osobny korpus artyleryjski, szkolący celowniczych i kanonierów i dopiero wyszkolonych przydzielano na okręty, gdzie znów owi w zwykłym marynarskim rzemiośle nie nadto edukowani, najczęściej jeno do jakich pomocniczych prac byli używani. Być i może byłby to system niezgorszy, choć starcia francusko-brytyjskie czasy napoleońskie poprzedzające raczej zdawały się sugerować jednak wyższości szkoły brytyjskiej, być i może dlatego, że tam większa było możność elastycznego żonglowania zasobami ludzkimi, osobliwie jeśli te się uszczupliły w jakich batalijach, czy zwyczajnie, od chorób nieuniknionych w podróżach nadto długich...
   Sęk w tem, że i tego komisarze rewolucyjni spsowali, korpus artylerzystów rozwiązując i niczego nie czyniąc w zamian przez lat kilka. Zapyta kto może bystrze, jakże zatem sobie przyszłość tej floty owi komisarze przy tylu brakach imaginowali ? Ano mamy i takiego świadectwa... Człek, co w Komitecie Ocalenia Publicznego za marynarkę właśnie odpowiadał, komisarz Jean Bon Saint-Andre głosił, że "rewolucyjny zapał może zastąpić należyte wyszkolenie załóg"!  Coś Wam to przypomina?:)
   I jeszcze jeden z tego mędrca cytat: „Nasi żeglarze gardzą zawiłymi ewolucjami, uznają przede wszystkim skuteczność powrotu do taktyki abordażowej, w której Francja była zawsze zwycięska, i zadziwia świat, dając dowód swej odwagi”. Co prawda złośliwcy wytykali dzielnemu komisarzowi, że kiedy sam miał sposobność zadziwić świat swoją odwagą, gdy w czasie jego pobytu na jednym z okrętów przyszło  w czasie rejsu do starcia, to jednak wolał przezornie schować się pod pokład, ale my nie bądźmy drobiazgowi...:) W czasie wyprawy egipskiej już wprawdzie korpus artyleryjski był na nowo przywróconym, ale wieloletnich zaniedbań w szkoleniu nie dało się nadrobić zbyt szybko, a dodatkiem owi francuscy patentowani artylerzyści mieli też jakby i wpisaną w obowiązki rolę, której na brytyjskich okrętach spełniała piechota morska.
  Ano i gdy francuska eskadra pod Abukirem zakotwiczyła, to z jednej strony była mocno zaangażowana w rozładunek wyposażenia dla napoleońskiej armii, z wtórej znów strony ta nieprzewidziana okoliczność, że tubylcy bynajmniej Bonaparta tam nie witali chlebem i solą, sprawiła, że zamiast uzupełniać zapasy, to flota żywiła armię!
  Pisał o tem de Brueys do ministra floty: "Z największym niepokojem czekamy chwili, kiedy podbój Egiptu zapewni nam uzupełnienie prowiantu. Na razie to my musimy zaopatrywać żołnierzy, a każda godzina niesie nowe wyrzeczenia. Zostało nam sucharów już tylko na piętnaście dni [pisane 12 lipca, na dwadzieścia dni przed starciem z Nelsonem - przyp. Wachm.] i choć stoimy na kotwicach przy brzegu, moglibyśmy równie dobrze być na oceanie: konsumujemy wszystko bez nadziei na odnowienie zapasów."
  W takowych cyrkumstancyjach nie dziwota, że okrom tych grup rekwizycyjno-aprowizacyjnych (przez tubylców zapewne zwanych rabusiami i złodziejami), które rozsyłało wojsko Bonapartego, to i sam de Brueys rozsyłał analogicznych, by zdobyć co furażu dla podkomendnych swoich. Że się znów miejscowi bronili, jak mogli (a któż by się nie bronił?) i mniejsze grupy wyrzynali bez pardonu, przyszło admirałowi wysyłać coraz większych oddziałów z możliwie najlepszą ochroną. Pojmiecie teraz, że jak do zatoki wpłynęły Nelsonowe liniowce, załogi francuskie okrutnie były zdekompletowane, bo albo w dalekich za jadłem wypadach, albo w bliskim okrętów sąsiedztwie za słodką wodą, przecie chyba błędu nie popełnimy szacując tych absentujących na trzecią całości część! Co gorsza jeszcze, to na okrętach nie było kapitanów, bo ich jak raz admirał na flagowego "L'Orienta" ściągnął na naradę.
   Łatwo nam może post factum de Brueysa ganić, aliści upraszam byście się w jego wczuć zechcieli położenie. Koncept obrony przezeń zamierzony wcale takim durnym nie był i miał francuski admirał tęgie po temu podstawy, by sądzić, że pokładanych w nim nadziei spełni. Jakem pisał pod notą uprzednią w responsie na komentarz Kneziowy, to szykując równolegle owej dawno zapowiadanej notki o księciu de Nassau i bitwie w zatoce Wyborskiej z jego udziałem, jestżem cały zanurzony w wojnie szwedzko-rosyjskiej 1788-1790, czyli ledwo o kilka lat od Abukiru wcześniejszej. I tam miejsce miała bitwa , która poniekąd jest "Abukirem w wersji statycznej i schematycznej", czyli zapewne takiej, jak to sobie Francuzi wyobrażali, że to się odbyć powinno, podług wszelkich ówcześnych zasad i doświadczeń. 
   Szwedom chodziło o to, że nim poczną działań bojowych w kampanii roku 1790 przeciw głównej flocie rosyjskiej, działającej w oparciu o port sanktpetersburski, to przódzi żeby zlikwidować potencjalnego zagrożenia dla  swoich tyłów w postaci eskadry kilkunastu jednostek (głównie fregat oraz ośmiu liniowców, z tego trzech prawdziwie potężnych, 108 działowych), które zima zamknęła w Rewlu. Szwedzi, dowodzeni przez brata królewskiego, Karola Sudermańskiego (i przyszłego króla Karola XIII) mieli 47 jednostek, w tym 22 liniowce i 13 fregat, a mimo to tej bitwy przegrali. Admirał Cziczagow wprawdzie ustawił eskadrę rosyjską w podobny łuk, jak de Brueys, by Zatoki Rewelskiej i portu zamknąć, a nawet z braku dostatecznej okrętów ilości łuk ten rzadszy, bo odstępy sięgały nawet dwustu metrów i nie jeden by między niemi przeszedł okręt cały, a ze trzy, czy cztery pobok siebie!
   Tylko, że Rosjanie chyba nie kotwiczyli (tego akurat nie jestem pewny) i byli nie dość, że w pogotowiu, to w dodatku byli najwyraźniej w stanie przynajmniej wspierać się ogniem, być może obracając okrętami przez popuszczanie lub wybieranie lin kotwicznych.  Nim jeszcze idący na czele linii szwedzki "Dristigheten" wszedł w zasięg rosyjskich dział, to już dwa inne liniowce wpakowały się na mielizny lub skały i dla jednego był to koniec, a drugi wprawdzie w końcu się uwolnił, ale gdy już było po bitwie. "Dristigheten" przez niemal pół godziny, nim podszedł na tyle blisko, żeby wykonać zwrot, był zasypywany pociskami z kilku rosyjskich okrętów. Po wykonaniu zwrotu wprawdzie odpalił do Rosjan i ostrzelał kolejno mijane okręty, ale gdy doszedł do końca linii rosyjskiej, to sam był już tak pokiereszowany, że ledwo dotarł do stoczni na naprawy. W zamyśle Szwedów większa liczba dział na większej ilości okrętów miała sprawić, że w tej wymianie Rosjanie oberwą bardziej, a w efekcie uszkodzenia okrętów rosyjskich były nieznaczne, stracili około 40 ludzi (Szwedzi 700 !). Ze szwedzkich liniowców jeszcze jeden "Prinz Karl" został tak uszkodzony, że nawet uciec już nie był w stanie, zatem w sumie stracili oni tam trzy okręty liniowe, nie licząc marynarzy ubitych i mnóstwa uszkodzeń na pozostałych okrętach.
   Jeśli zatem o koncepcję idzie, to był de Brueys jak najbardziej tam w duchu epoki i w zgodzie z bieżącemi tejże epoki wymaganiami. Nie jego winą, że przyszło mu stanąć przeciw Nelsonowi, który tejże epoki wyprzedzał...
   Trochę już gorzej mi ta ocena francuskiego admirała wypadnie, jeśli przyjąć, że nawet w ramach tegoż uznanego za najwłaściwszy, planu obrony zatoki i floty, nie wywiązał się on ze swej roli i nie dopilnował, ani tego, by na okrętach jednak jakiś podstawowy trzon załóg bojowych pozostawał, ani tego, by działa na obu burtach były w równym stopniu do boju gotowe, ani tego by wysłane na brzeg szalupy z ludźmi wracały co rychlej, ufając, że ma na to całą noc czasu, bo Nelson przecie nie zaatakuje przed świtem...
   Przydajmyż jeszcze i do tego, że niektóre francuskie okręty były tak naprawdę okrętami jeno z nazwy, a po prawdzie to w burtach niektórych było więcej robactwa jak drewna... Nieżyjący już profesor Wieczorkiewicz tak to opisał: „Guerrier”, „Peuple Souverain” i „Conquerant” liczyły blisko pół wieku, ostatni zaś był w tak fatalnym stanie, iż konieczne stało się rozbrojenie go z najcięższych armat, obawiano się bowiem, ze zarwie się pod nimi pokład bateryjny. Inne – nowsze jednostki – były beznadziejnie zapuszczone. Brakowało 1/7 marynarzy”.
  A przecie pomimo tego wszystkiego Francuzi walczyli zdumiewająco zaciekle, ale o tym to już napiszemy w części następnej...:)
                                                                       ........

16 komentarzy:

  1. No nie, najpierw mowa, że prawie jak na wycieczkę krajoznawczą sobie popłynęli, a na końcu zapowiedź, że walczyli dzielnie?... Mnie się mózg o tego zwichnie :-(

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Na wycieczkę? No mnie by na taką nie namówili:) Nawet za dopłatą:)
      Kłaniam nisko:)

      Usuń
  2. A mnie się coracobrachialis nadwyręży od klikania w co którąś kropkę; mózg, na szczęście, mam już zwichnięty, że bardziej nie można, skoro klikam.
    A dlaczego tej 1/7 marynarzy brakowało, Panie Wachmistrzu? Coś się pod nimi zarwało i nikt nawet nie zauważył, jak wpadli do wody, czy nie udało się ich wyłowić mimo zauważenia?

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Najpewniej warunki angażu im nie odpowiadały i się nie zaciągnęli...:)
      Kłaniam nisko:)

      Usuń
    2. Ogólnie wiadomo, że Anglicy przedstawiali świetne warunki i nikt lepszego angażu zaproponować nie mógł, a służba na pokładzie okrętu Jego Królewskiej Mości była marzeniem młodych ludzi. :P :D

      Usuń
    3. Taaa... zwłaszcza tzw. socjal stał na przejmująco wysokim poziomie...
      Nawiasem wygląda na to, że rozumując po darwinowsku, do marynarki trafiali ci, co nie dali rady przed łapaczami się znogować, zatem nie był to przesadnie bystry materiał ludzki...:)
      Kłaniam nisko:)

      Usuń
  3. szczur z loch ness4 lutego 2016 14:15

    Im dalej w tekst tym więcej okrętów, zatopionych rzecz jasna, a w przeciwieństwie do tego coraz więcej okoliczności i szczegółów wypływa na powierzchnię. Oczywiście wpływa to przy okazji na moje coraz większe zainteresowanie zagadnieniem, zatem nie kieruj się Waszeć radami: do brzegu :-) chociaż Francuzi w owej bitwie akurat dobrze by na tym wyszli.
    O czym powiadamiam Waszmości
    z
    Zaścianka Loch Ness :-)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Właśnie sobie zdałem sprawę, że jeśli spojrzeć na ten blog przez pryzmat poległych w różnych bitwach i nie tylko, potopionych okrętów czy spalonych miast, to prowadzę jeden wielki Armageddon...:((
      Natomiast rad o tym, żeby jednak do brzegu, to poza Statystyką, nikt mu jeszcze nie udzielił:))
      Kłaniam nisko:)

      Usuń
    2. szczur z loch ness5 lutego 2016 06:55

      Miałbym wiele pytań wynikających z lektury tego cyklu, chociażby dotyczących ostatnio podniesionej kwestii artylerzystów. Mam bowiem wątpliwość, co do przeceniania tej formacji, skoro celowanie odbywało się poprzez przekręcanie całego okrętu (a przynajmniej tak to sobie wyobrażam). Być może się mylę ale zakładam, że lufa wystawała z otworu w burcie prostopadle do okrętu, podobnie kąt nachylenia tejże był stały, więc wszystko zależało od odległości i położenia względem siebie ostrzeliwujących się jednostek. Przypuszczam nawet, że w zaistniałej sytuacji decydujące znaczenie miało głównie manewrowanie, a zatem operowanie żaglami.
      Kłaniam z zaścianka :-)

      Usuń
    3. Skoro masz pytań wiele, to się nie krępuj:) Pisząc o manewrowaniu okrętem miałem na myśli powiększenie tego kąta ostrzału, który zapewniała kanonierom ambrazura furty działowej(bo tak się fachowo nazywa Twój "otwór w burcie":). Celowanie w płaszczyźnie poziomej w zakresie szerokości ambrazury i możliwości skręcenia łoża armaty(ułatwionego przez kółka tegoż łoża, zaś utrudnionego przez ciężar całości) oceniałbym jako jakieś sześćdziesiąt stopni, zatem wcale nie takie małe. Podobnie w płaszczyźnie pionowej, z tym, że tam używano drewnianych klinów wbijanych młotem pod lufę armaty, by ją podnieść i strzelać wyżej lub dalej. Ponieważ jednak większość tych pojedynków artyleryjskich się rozgrywała na dystansach 50-100 metrów, a często i mniejszych (pod Abukirem często spotykane jest określenie: w odległości strzału pistoletowego, czyli chodziło o jakieś 20-25 metrów), to nie było problemem trafienie w tak duży cel jak wrogi okręt, ale w jego na przykład główny maszt. I temu właśnie służyły owe szkolenia artylerzystów, podobnie jak i wyrabianiu tężyzny fizycznej, bo działo po wystrzale odrzucało do tyłu i po przetarciu lufy wyciorem i załadowaniu, trzeba je było na powrót przyciągnąć do ambrazury, a nawet dalej, tak by lufa wyszła na zewnątrz (proponuję ćwiczenie domowe z przeciąganiem fortepianu z leżącą na nim na płask szafą gdańską:), a i też choćby wiedzy, gdzie za żadne skarby przy strzale nie stawiać stóp, jeśli się nie chce, by działo targane odrzutem właśnie po nich przejechało (wcale częsty przypadek, nawet u doświadczonych, ale porwanych bitewną gorączką marynarzy)
      Kłaniam nisko:)

      Usuń
  4. Jeżeli ktoś loguje się z googla na blogspocie, to po kliknięciu "podgląd" znikają gotowe komentarze. Nie wiem jak w innych opcjach, ale poszły mi w ... ten sposób komentarze u Miśki, Klarki i tu. Tam sobie darowałem powtórki, to napisze za jakiś czas, albowiem uległem byłem irytacji! :D :D :D

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Obywatelu, a po co i kogo podglądacie? Hę??

      Usuń
    2. Jest wolność wyznania, sumienia i śledzenia? No to podglądam!!! :)

      Usuń
    3. Żebym ja jeszcze zrozumiał, co poeta chciał przez to wyrazić...:(
      Kłaniam nisko:)

      Usuń
  5. No to zabieram się za pisanie jeszcze raz.
    Z Twojego opisu bitwy Szwedów z Rosjanami wynika, że Szwedzi w pierwszym etapie ustawili się kursem prostopadłym do linii Rosjan - nic dziwnego że byli w gorszej sytuacji - mogli odpowiedzieć dopiero po zwrocie, a strzelało do niego ze trzy okręty, salwami burtowymi.
    Pod Abukirem sytuacja była inna, bo kurs Anglików mógł być równoległy do linii francuskiej jak zakładali Francuzi. Ale nawet oni musieli wiedzieć o wyższości załóg i okrętów angielskich. Zanim obie flotylle ustawiłyby się w linii, pierwsze okręty francuskie byłyby zmasakrowane. Oczywiście oberwałyby i angielskie. Możliwy był również manewr wykonania zwrotu i albo zatrzymanie okrętów prostopadle do linii, pomiędzy "Francuzami", albo popłynięcie po drugiej stronie, co się stało akurat na samym początku prawdziwej bitwy. Nawet gdyby admirał de Brueys przygotował się staranniej i tak by przegrał, bo i w starciu klasycznym szanse miał niewielkie.
    A tu nie dość, że Anglicy mogli ustawić okręty równolegle, to jeszcze z dwóch stron i na dodatek to oni decydowali kiedy ustawić swoje pomiędzy francuskimi i tworzyć układ "T", ale korzystny dla siebie. Dobrze wiesz Wachmistrzu, że gdy jedna ze stron pozbawia się możliwości manewru, a druga ma jego pełny wachlarz, to sprawa jest na ogół beznadziejna.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. "Pomiędzy" Francuzami było może miejsce dla pojedynczego okrętu, ale nie na to, żeby przepłynąć tam linią całej eskadry, bo już drugi zapewne musiałby stanąć w dryfie, by nie wpaść na pierwszego, który na 100 procent zaryłby w mieliznę. I też sądzę, że Abukir był przegrany w momencie, gdy Napoleon nie pozwolił flocie odpłynąć (podobno był kurier z rozkazem odpłynięcia na Cypr, który już dotrzeć nie zdążył), ale nie jest bez znaczenia styl w jakim się to odbyło. Masakra francuskiej floty, przy praktycznie nieznacznych stratach brytyjskich spowodował tak straszny upadek ducha wśród załóg francuskich, że odtąd dopóki nie musieli, to nie szli do żadnej bitwy i reszta walk morskich w Europie to pojedyncze starcia z korsarzami i ewentualnymi łamaczami blokad. Bitwę pod Trafalgarem właściwie wymusił sam Villeneuve, a pośrednio znów Napoleon, pragnący Villeneuve'a zdymisjonować, o czem się tamten wywiedział i desperacko usiłował udowodnić własną przydatność i kompetencje.
      Przez cały czas trwania wojen napoleońskich bez przerwy spotykam się z wyrzekaniami na szczupłość Royal Navy, od której oczekiwano zbyt wiele: blokada kilkunastu dużych portów, zwalczanie korsarzy, ochrona mórz itd. W efekcie do działań na Karaibach i odebrania Francuzom tamtejszych kolonii skierowano bodaj jeden liniowiec, chyba dwie fregaty i trochę drobiazgu (brygi, lugry i kutry artyleryjskie). Wyobraź sobie teraz, że bitwa jednak idzie po myśli Francuzów. Owszem: przegrywają, ale Nelson też traci trzy, czy cztery liniowce, a może nawet więcej... I nagle się okazuje, że z powodu krótkiej kołdry cała masa operacji może zwyczajnie nie dojść do skutku...
      Kłaniam nisko:)

      Usuń

Być może zdaje Ci się, Czytelniku Miły, że nic nie masz do powiedzenia aż tak ważkiego, czy mądrego, by psuć wzrok i męczyć klawisze... W takiem razie pozostaje mi się tylko z Tobą zgodzić: zdaje Ci się...:)