27 października, 2017

O siostrach króla Sigismunda młodszego...

   Wystawiliśmy w nocie sprzed roku zawiłości niemało względem dziejów ziem i kolejnych księstw i księstewek inflanckich, które sprawiły, że w Roku Pańskim 1600, gdy do wojny ze Szwedem przyszło, to toczyła się ona na ziemiach nam dziś jeno może jakiemi egzotycznemi się wydających, przecie naówczas  był to pełnoprawny (obok Korony i Litwy) trzeci człon Rzeczpospolitą Obojga Narodów składający... Z kronikarskiego obowiązku wskazać sobie też i pozwolę cykl trzyczęściowy (I, II, III ) o hetmanie polnym litewskim, Romanie Sanguszce, co w tych wojnach z Moskwą za Iwana Groźnego, które się przecie także za inflancką sprawę toczyły, sławy zyszczeł niemałej, a Moskalom, nim młodo pomarł, krwie napsował, jak mało kto przed nim i niewielu po nim...
   By pomiarkować te zawiłości późniejsze, przyjdzie nam się cofnąć krzynę, ku czasom, gdy Zygmunt August się w Barbarze Radziwiłłównie rozmiłował, a macierz onego, królowa Bona, na Mazowszu, będącym onej oprawą wdowią, siedziała, mając ku synowi anse rozliczne, a i on do niej nie mniejsze. Nim Zygmunt Stary pomarł, zdolił był spłodzić z Boną Augustowi rodzeństwo rozliczne, które się miało okazać przyczyną niemałych turbacyj, choć póki co głównie Bony... Jedynym niedoszłym bratem Zygmunta Augusta być mogło to nieszczęśne dziecię, którego Bona poroniła za sprawą niewcześnej zabawy w polowania z niedźwiedziem w Niepołomskiej Puszczy. Pozostała progenitura to w całości dziewczęta, z których jeno Izabeli oboje królestwo jeszcze za żywota króla starego za mąż wydali, wielce nawiasem roztropnie za króla madziarskiegoJana Zápolyę, którego po prawdzie przymuszono, by się z Habsburgiem nie nadto korzystnie ułożył, tak że przyszłe dzieci onego by praw do tronu madziarskiego nie miały*. Aliści w polityce nieraz już bywało, że się układy zawarte pokazywały nazajutrz nieważnemi, to i o to na razie mniejsza, ważne, że ruch pierwszy w czymś, co moglibyśmy nazwać niespełnioną polityką dynastyczną ostatnich Jagiellonów, dokonanym został. 
   Niestety, to Austria i Habsburgowie mięli posłynąć jako nader sprawni w maryjażach politycy i władcy, podług dewizy jednego z ważniejszych swoich cesarzy, Zygmuntowi Staremu równocześnego, Maksymiliana I : „Bella gerant alii, tu, felix Austria, nube” (Niech inni prowadzą wojny, ty, szczęśliwa Austrio, zaślubiaj). Trzy pozostałe siostry Zygmunta Augusta, nieszczęśne zakładniczki onego z panią matką sporów i swarów, niejako uwięzione na prowincjonalnym dworze w Płocku i bez wsparcia królewskiego, nie mogły liczyć na przebicie się do pierwszej ligi i najważniejszych ówcześnie liderów na matrymonialnym rynku Europy...
   Najstarsza z trzech sióstr (i pono najwięcej roztropna:), Zofija, dopiero lat mając trzydzieści i cztery, poszła za xiążęcia brunświckiego, Henryka, którego pochowała po dwunastu kolejnych latach bezdzietnego małżeństwa, a sama uwikłała się w konflikt z pasierbem o władztwo w swej oprawie wdowiej. Z całą pewnością można i ten mariaż, a i szczęście osobiste xiężnej uznać za zmarnowane z punktu widzenia interesów tak Rzeczypospolitej, jak i samych Jagiellonów...
   Wtóra z sióstr, Anna, osobą swoją w historii naszej się odcisnęła znacznie, choć raczej biernie, jako historii nieledwie przedmiot, nie podmiot... Oto, po bezpotomnej śmierci Zygmunta Augusta, ona właśnie, podstarzała i zgorzkniała panna, stała się korony i dynastii sukcesorem i nominalnie króle obieralni na tron wchodzić mięli poprzez matrimonium z Anną i poprzez onej łożnicę... Pierwszy, Francuzik Walezy, niczego w tej mierze nie dopełnił, szczęśliwie zostawiając Batoremu ów "przysmak" nietkniętym...:) Xiążę siedmiogrodzki wprawdzie się ze swych powinności wywiązać wywiązał, aliści nic ponadto...
   Trzecia, najwięcej nas zajmująca za przyczyną przyszłej ze Szwedem wojny, najwięcej w Inflanciech się toczącej, Katarzyna, także narzeczonego znalazła, będąc już raczej dalej od młodości, niż bliżej, w wieku lat trzydziestu sześciu poślubiła xiążęcia Finlandii, Jana, który w normalnych cyrkumstancyjach raczej widoków na tron szwedzki nie miał i zapewne by go nigdy nie objął, gdyby nie szaleństwo zasiadającego na nim przyrodniego brata Eryka... Eryk najsamprzód uroił sobie, że Jan z Katarzyną go obalić pragną i są z Rzeczpospolitą tu w zmowie, skutkiem czego napadł był na dwór xiążęcy w Turku i obydwoje małżonków uwięził na gripsholmskim zamku wpodle Sztokholmu. Tam też Katarzyna dziecię powiła, syna Sigismundem nazwanego po ojcu Jagiellonki i tam też przeżyli trzy lata pełni trwogi i żywota każdej chwili niepewni, zali ich obłąkaniec zarezać nie każe... Fortunnie uwolnieni i przez panów szwedzkich wsparci, króla, którego szaleństwo jawnie już się stało widomem, obalili i sami postąpili na tron. Jan radził sobie jako władca wcale niezgorzej, kończąc wojny rozpętanej z Danią, a i z Moskalem sobie poczynając wcale śmiele, między inszemi dobywając Narwy. Czuł przecie, że go Moskal potencją przerasta i temuż widział szansę we wzmocnieniu się poprzez władztwo i w Polszcze. Dwukrotnie stawał w elekcyjne nasze szranki, przegrywając tak z Walezym, jako i z Batorym, aliści trzeciej dojrzał szansy, gdy już Batorego nie stało. Roztropniej jednak, nie sam już tu stawał, co syna, "ostatniego z  Horeszków ... wrróć...Jagiellonów, chociaż po kądzieli":)) wystawiając... Ano i tego to syna, wspartego przez kanclerza Zamoyskiego przeciw Habsburgom, szlachta łyknęła jako gęś śliwkę na początek wszystkich naszych przyszłych wojen i nieszczęść w siedemnastem stuleciu zdarzonych...:((
___________________________
* - co nie przeszkodziło panom węgierskim na wiecu w Rákos właśnie syna maluteńkiego Izabeli i Jana wybrać na króla jako Jana II Zygmunta, a Izabelę postawić w cyrkumstancyjach doprawdy nie do pozazdroszczenia, bo jako regentki tegoż synaczka maluśkiego, o onego władztwo wojującej z potencjami, z których każda ją przerastała po wielekroć: z Sulejmanem Wspaniałym oraz z Habsburgami... Insza, że Izabela umiała się w tem jednak jakoś nie tylko znaleźć, ale i zyszczeć aliantkę prawdziwie potężną: ulubienicę Sulejmanową, Roksolanę...

54 komentarze:

  1. Po prawdzie, to Zygmunt August miał więcej sióstr, ale miał też brata. Zygmunt Stary,w chwili wstąpienia na tron, był kawalerem, ale z Katarzyną Telniczanką ( dla jednych szlachcianka, dla innych mieszczka z Moraw), miał dwie córki i...syna. Katarzyna został później żoną magnata Andrzeja Kościeleckiego. O córkach nie mam danych, natomiast syn, urodzony w 1499, od 1510 roku był kanonikiem krakowskim, ale też studiował w Bolonii ( do 1515). W wieku 20 lat został biskupem wileńskim, sprawując ( wspólnie z Boną) rządy na Litwie. W 1522 przyczynił się do uznania następstwa Zygmunta Augusta na Litwie, Od 1536 roku do śmierci ( 1538) był biskupem poznańskim.
    Pierwszą żoną Zygmunta Starego była Barbara Zapolya ( od 8 lutego 1512), urodzona w 1495 roku. Z tego związku przyszły na świat dwie córki: Jadwiga oraz Anna ( 1 lipca 1515). Barbara zmarła 3 miesiące po urodzeniu Anny, a sama Anna w 1520 roku. Jadwiga z kolei w dniu 1 września 1535 poślubiła Joachima, elektora brandenburskiego. Więcej szczegółów podaje Internetowy Polski Słownik Biograficzny ( hasło Jadwiga Jagiellonka).. A warto się zapoznać, gdyż jest tam informacja o zabiegach ( politycznych ) o rękę Jadwigi właśnie. Badacze utrzymują, że urodziła się w Poznaniu w w 1513 roku. Spór dotyczy daty urodzin. Wedle jednych było to 15 marca, wedle drugich 26 marca 1513 roku. Przyjęto, że data 15 marca jest miarodajna. Z kolei Ambroży Grabowski w swojej pracy Starożytności historyczne polskie ( wydanie z 1840 roku) wskazuje, że narodziny Jadwigi miała miejsce 15 maja 1513 roku.
    z wyrazami uszanowania

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Mea culpa, powinienem rzeczywiście także i siostry przyrodnie z pierwszego małżeństwa wymienić, bo te przecie z pełnoprawnego związku królewskiego pochodząc, mogły być polityki matrymonialnej przedmiotem i podmiotem. Tyle, że Anna zmarła w wieku 5 lat, a co się tyczy Jadwigi, to tu rzeczywiście grano wysoko i lista kolejnych kandydatów robi wrażenie, co poniekąd rozumiem jako skutek ówczesnej potęgi domu jagiellońskiego. Ale też ciekawa jest rzecz z wiecznymi odmowami Zygmunta, który widać nie widział kandydatów dość interesującymi, a z drugiej znów strony gotów był na poświęcenia spore dla perspektywy małżeństwa z księciem mazowieckim... Jak rozumiem, w oczekiwaniu na przyłączenie go w jakiejś formie do Korony... Progenitura pozostała, choć oczywiście zajmująca (o dzieciach Telniczanki pisałem za sposobnością cyklu solnego w części IV, gdym o Kościeleckim prawił, takoż i przy dziejach Halszki Ostrogskiej, de domo właśnie Kościeleckiej de nomine po matce Beacie, czyli jednej z tych, o których Waść piszesz, że nie masz danych, a to właśnie Telniczanki i najpewniej jednak Zygmunta Starego córa.) to jednak na matrymonialnym europejskim rynku licząca się jako bękarty z nieprawego łoża, ergo nie nadto poważane...
      Tak czy siak, wielcem Waszej Miłości obligowany, bo zasłuchany w bębny wojenne kolejnej we Inflanciech wojny, żem się jeno na dzieciach z Boną skupił, a to błąd, skoro sobie na krytykę zaniedbań w polityce dynastii i zmarnowanych szans pozwalam...
      Kłaniam nisko:)

      Usuń

    2. Jakiż tam błąd, Panie Wachmistrzu ? A i przepraszać nie ma za co! To ja dziękuję za objaśnienia dotyczące córki Katarzyny Telniczanki, bo istotnie, nie skojarzyłem, iż wątek ten był w Pogderankach.
      z wyrazami uszanowania

      Usuń
    3. Jednak błąd, bom zamierzył wystawić Lectorom dobitnie, jako to przez osobiste animozje młodego króla i królowej-matki cierpiał interes tak dynastii, jako i Rzeczypospolitej, w tem właśnie wielkie zostały poczynione zaniedbania i zaniechania w mariażach dyplomatycznych. A tu winny być wyliczone wszystkie, czegom zaniedbał i dobrze, że dzięki Waszej Miłości Lectorowie ten błąd dostali naprawionym:)
      Kłaniam nisko:)

      Usuń
  2. Wywód nawet dla Dreptaka zrozumiały i logiczny, aczkolwiek dobrze, że krótki, bo jeszcze jeden akapit, a mogłyby dojść niejakie rozchwiania świadomosci - wywodzenie rodowodów nie jest najmocniejszą stroną piszącego te słowa. :D :D :D
    Stary Bosmanie, skłaniam głowę przed wiedzą i dociekliwością! :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Nie mam umiejętności pisania w stylu "mini max" , czyli minimum słów, maksimum treści. Za to bełkot uprawiam radośnie. W przedmiocie " wiedzy " - jesteśmy zgodni - czasem trafi mi się przedstawić jakieś ciekawostki. Zarzut "dociekliwości" mile połaskotał moją próżność. Miałem ci ja napisać nawet więcej akapitów w materii zawarcia związku małżeńskiego z Barbarą Zapolya, ale w odpowiednim momencie puknąłem się w czoło. Kod sobie przypomniałem.Rozchwianie świadomości? Szczęście, że to tekst pisany ( ja się jąkam ). Z nadzieją, że uśmiech zagościł na naszych twarzach kreślę się
      z wyrazami uszanowania

      Usuń
    2. Dreptak niech się nie kryguje i tępego nie udaje:)) Nie do twarzy mu z tem i niechaj baczy, kogo to nabrać chce, skoro go tu niemal wszyscy znają...:)
      Kłaniam nisko:)

      Usuń
    3. Też nie mam, Miły Bosmanie, tego talentu... Wprawdzie żem sie ongi był dyscyplinował sielnie, by tekstu napisanego ze trzy razy przeczytać, za każdym razem skracając, aliści choć nawyk pozostał, to jednak skutki tego takie, że z każdym czytaniem tekstu przybywa, bo sobie przypominam, o czym napisać przepomniałem...:)
      Kłaniam nisko:)

      Usuń
  3. Mój tekst piszę nie broniąc tych dwóch pań, Bony i Anny, ale chcę udowodnić, że nie ma postaci jednoznacznych, biało-czarnych.
    Bona po śmierci męża sprowadziła się na stałe do Zamku w Ujazdowie i okazała się być wspaniałą gospodynią, zreformowała administrację warszawską, wprowadziła nowoczesną straż ogniową, pierwsze manufaktury: młyny (m.in. blicharski i papierniczy), szlifiernie, folwarki nowocześnie gospodarowane wprost kwitły.
    Anna pozostała w Ujazdowie, przebudowała ten Zamek na nowoczesną siedzibę, z oranżerią, dobudowała 1 piętro w Zamku Warszawskim i też go przebudowała. To ona zbudowała pierwszy stały most na Wiśle (na wysokości Pragi). Dbała też o przywileje mieszczan, trzymała ich dzieci do chrztu, była łaskawa i przystępna.Była świetną gospodynią na całym Mazowszu i w Warszawie.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi

    1. Można Annie zarzucać brak urody, a także zdrowia,swarliwe usposobienie, nazbyt pospolity intelekt, jak i różne wady starzejącej się panny. Absztyfikant Walezy, nie dość, że uciekł, to jeszcze rozdał część dóbr, które uważała za swoją własność. Trzeba podkreślić, iż odsunięta od wpływów, a i ignorowana przez małżonka, popierała tych, którzy byli wrogo nastawieni do faworytów Batorego. Natomiast przyczyniła się do odzyskania sum neapolitańskich, przyznanych jej i siostrom na mocy testamentu Zygmunta Augusta. A było tego sporo, bo 430 tysięcy dukatów. Po śmierci męża działała na rzecz swojego siostrzeńca, Zygmunta Wazy, przyczyniając się do jego zwycięstwa elekcyjnego. Miała co prawda nadzieję na współrządy u jego boku, ale po ich niespełnieniu wycofała się z życia politycznego. Zgromadziła znaczącą kolekcję klejnotów i miniatur portretowych, a sama była wielce utalentowaną hafciarką. Swój majątek zapisała Rzeczypospolitej. Uniwersytetowi Krakowskiego przekazała bogate dary. Jako opiekunka odnowiła kopułę kaplicy zygmuntowskiej, gdzie spoczęła obok brata i ojca.
      z wyrazami uszanowania

      Usuń
    2. Ależ, Torlinie, znakomitą zarządczynią (bo nie powiem: gospodynią) to ona się okazała już znacznie wcześniej, a nie po śmierci Starego! I nie wątpię nawet, że intencyje miała zacne, jeśli utożsamić dynastię z państwem... Dwie moje największe, które jej mam do zarzucenia "zbrodnie", to że się na delikatnym gruncie poruszała niczem słoń w składzie porcelany (vide elekcja vivente rege Zygmunta Augusta) i że tak naprawdę to ona odpowiada za rozplenienie się korumpowania dygnitarzy majętnościami i stanowiskami, czyli de facto wzmocniła magnatów tam, gdzie ich właśnie ukrócać należało...
      Kłaniam nisko:)

      Usuń
    3. Pozwolę sobie skorygować, Drogi Bosmanie... Z sum neapoliańskich, które iście tyle wynosiły, jeśli odsetek nie liczyć i obiecanych dochodów z komór celnych, Annie, za Hozjusza działaniem, udało się tylko niewielką część odzyskać. To nadal było niemal czterysta tysięcy dukatów, które w 2012 przerachowano na obecne jakie ćwierć miliarda dolarów, nadal nie doliczając odsetek. Sęk w tem, że to jednak było z prywatnej szkatuły pożyczane, zatem nawet jeśli jaki jurysta zdolny by dowiódł, że się roszczenie nie przedawniło, to i tak prawa do niego mieliby jedynie potomstwa Bony spadkobiercy, ergo najpewniej wszystko by w obcych wylądowało krainach...
      Kłaniam nisko:)

      Usuń
    4. 1. "I nie wątpię nawet, że intencyje miała zacne, jeśli utożsamić dynastię z państwem" - to, co opisywałem, jej (ich) działania nie miało nic wspólnego z dynastią, tylko z państwem (księstwem), chyba że potraktujemy dodatkowe piętro Zamku Warszawskiego jako element zdobniczy dynastii.
      2. Świadomie nie napisałem od razu, co to jest młyn blicharski, byłem ciekaw, czy kogokolwiek to zainteresuje. Ale okazało się, że wszyscy doskonale wiedzą.

      Usuń
    5. Młyn blicharski musi być jakąś "oczywistą oczywistością", więc wolałem nie pytać, zakładając, że ktoś wyjaśni, albo że to kolejna podstępna pułapka Torlina i jak się okazało miałem rację. :D :D :D
      Nie mam zielonego pojęcia co to takiego i oczekuję wyjaśnień, bo człowiek przecież nie może żyć w niewiedzy! :) :) :)

      Usuń
    6. Drogi Zawzięty Okrutny Okrutniku, zapomniałem dać wiele uśmieszków, przecież to z mojej strony był żart. Ja tego wcale nie zrobiłem specjalnie, zapomniałem dać w nawiasie wyjaśnienie, a później dobrałem do tego ideologię.
      Strona wyjaśniająca w Internecie jest TU, a że nie wszyscy chcą zajrzeć, to w dwóch słowach. W dawnych czasach zawsze w modzie były tkaniny śnieżnobiałe, lniane lub z konopi, szczególnie wieś, białe koszule u mężczyzn i u kobiet, suknie kobiece, namitki czyli podwiki (biała chusta na głowę zawijana w specjalny sposób), jak piszą dawni znawcy, wszystko ma być mocno bielone.
      Ponieważ bielenie potrzebowało mnóstwo wody, to blichownie (blicharnie)lokowano przy młynach rzecznych, zajmowali się tym bielarze (blicharze), a to wszystko z niemieckiego "bleichen" - "bielić płótno".
      To wbrew pozorom była bardzo skomplikowana czynność, aby uzyskać śnieżnobiały efekt bielono tkaniny wg trzech sposobów, w Polsce najpopularniejszy był bielefeldzki. Wg dawnych modnisi nawet czystobiały strój ma treść siwawozieloną, to już dawno odkryto, że jak wystawi się na działanie wody, słońca i wiatru, to ta treść ustępuje. Ale to wszystko trwało bardzo długo, więc robiono wszystko, aby blichowanie przyśpieszyć. Płótno trzymano 6-8 dni w wodzie, później na 4 dni wystawia się na blich często podlewając, następnie dzień trzyma się w zole (zoła - balia na bieliznę)i wszystkie te czynności powtarza się 10-12 razy. Następnie płótno trzyma się w serwatce, na każdą szychtę (warstwę) trzeba dać garść soli i otrębów pszennych, tak przez dni 12, i na samym końcu 4 godziny w mydle. A później jeszcze trzeba było tę tkaninę wyprać.
      Nie dziwię się, że do tego trzeba było specjalnego zawodu. Przepraszam, jeżeli zanudziłem, ale wiem to z moich prywatnych badań nad genealogią nazw, a blichy są popularne.

      Usuń
    7. Rzecz wcale nie taka nudna, ale materiał przez Ciebie wskazany nie wyjaśnia jak działał taki młyn? Czyżby w tym czasie wymyślono jakiś sposób na automatyzację, a co najmniej na jakiś proces napędowy tego bielenia? Wszak z samego procesu wynika, że był bardzo statyczny, więc jak do tego konstruowano młyn???

      Usuń
    8. No proszę, a wystarczy użyć odpowiedniego słowa-klucza, żeby rozbudzić ciekawość i zachęcić do dalszego czytania. Słowo "płótno" działa w takim przypadku bardzo dobrze.:))) Przynajmniej na mnie.:)))

      Usuń
    9. Wujek G. pozwala znaleźć tożsamość określeń blicharstwo i bielnictwo, ale już hasło "młyn blicharski" znajduje jedynie w "Kamiennej Wiosce" ;-)

      Usuń
    10. Słownik Lindego pisze (musiałem zajrzeć, bo sam podchodziłem do tego na zdrowy rozum):
      "gdzie właściwe płocień są blechy, rynnami od rzeki wpuszczaią". Tak myślałem.
      Blich - kiedyś to było bardzo popularne słowo, mające mnóstwo słów pokrewnych, a Linde podaje również przysłowia i rady, pierwsze to "blichu czas, gdy drzewa kwitną", "wybielał jak na blichu", "szaty iego białe iako śnieg, ktorych blecharz na świecie wybielić nie może", a rada to: "Ludzie, aby białości dostąpili, przez niezwyczaine sposoby blechuiąc się, zdrowiu szkodzą". I tego się trzymajmy. Pozdro

      Usuń
    11. Tetryku!
      Terminu użył Linde, o którym wspomniałem, i obydwaj twórcy wielkich dziel o historii Warszawy: Drozdowski i Bystroń. Mnie się wydaje, że być może nie używano do tego nazwy "młyn", bo on był raczej zarezerwowany do mielenia ziarna. Ale trzeba pamiętać o tym, że woda była potrzebna przy wielu produkcjach: w tartakach, papierniach, kuźniach, międlarkach w przemyśle włókienniczym, kruszenia urobku, itd. Stąd skrót myślowy, zwykłe koło wodne popularnie zwano młynem.

      Usuń
    12. Czyżby chodziło o jakieś urządzenia w stylu wałków (wyżymaczek) ustawionych w rynnach z płynącą wodą, napędzane kołem wodnym? Wszak to by było poniekąd logiczne, zamiast kilkudziesięciu bab z kijankami?

      Usuń
    13. Rzecz jest Okrutniku moim zdaniem banalna, koło wodne "pompowało" wodę do drewnianych rur (lub półrur, ale nie wiem, jak one się nazywają, widziałem takie w Alpach), i w ten sposób woda poruszała urządzenia, nawadniała.
      Ja bym wolał popatrzyć na kilkadziesiąt bab, jeżeli młode i ładne, niż na koło wodne. Ciekaw jestem, czy nas Wachmistrz rozdepce kopytami za te wtręty blogowe nie na temat. :D

      Usuń
    14. No dobrze, rzecz czy woda płynęła rurami czy też półrurami i czy nawadniała, jest tu absolutnie wtórna, bo do tego niekoniecznie potrzebny był napęd, ale nazwa młyn sugeruje, że były tam jakieś urządzenia i to obrotowe, napędzane zapewne siła wody i tu zachodzi pytanie - co to za urządzenia, które można było nazwać młynem? I jak one się miały do wybielania, a przynajmniej do części tego procesu?
      Wachmistrz nas tu nie pogoni, bo rzecz ściśle powiązana z królewskimi siostrami, a o tym jest temat notki. A z resztą, nawet gdyby i nie była, to cóż on nam może zrobić? Co najwyżej naurąga. :D :D :D
      Dla ilustracji bab piorących za pomocą kijanek mała muzyczka. :)

      Usuń
    15. Moja odpowiedź jest właściwie moim przypuszczeniem. Z zewnątrz młyn wodny z kołem wodnym wyglądał tak samo, jak urządzenie "pompujące" wodę czyli czyste koło wodne. I zostało młynem. A do bielenia woda była potrzebna w dużych ilościach, trzeba było ją jakoś dostarczyć. Jak to puszczano i zatrzymywano - nie wiem.
      Wachmistrza to ja się boję pieszo, a cóż dopiero Wachmistrz na koniu w galopie z uniesioną szablą - zgroza.
      A jeżeli chodzi o dziewczyny, to z nimi z chęcią bym pokijankował.

      Usuń
    16. No nie Torlinie. To kompletnie bez sensu, w czasie kiedy potrafiono spiętrzać wodę i używano koła nasiębiernego. Już samo spiętrzenie dawało możliwości pobierania nieomal dowolnych ilości wody. Żadne koło (młyn) nie było do tego potrzebne, tym bardziej że Mazowsze to na ogół teren płaski i do zalania łąk niewielkie spiętrzenie wystarcza. Natomiast młyn to nie jest tylko koło, ale urządzenia nim napędzane, tak mi się wydaje. A gdyby nawet samo koło do nazwy wystarczało, to jaki sens w jego budowaniu, gdy są łatwiejsze sposoby?

      Usuń
    17. No nie Dreptaku. To kompletnie bez sensu. To było nad Wisłą, jak Ty chcesz ją spiętrzyć? Wkrę, Pilicę czy Skrwę - proszę bardzo, ale Wisłę?
      A na pozostałe Twoje wątpliwości nie umiem odpowiedzieć, muszę się poduczyć. A może Wachmistrz umie odpowiedzieć na Twoje pytania? Na mój rozum ten młyn był dla Warszawy, to zlokalizowano go nad Wisłą, miał - znowu moim zdaniem - pewnikiem koło podsiębierne, a nie nadsiębierne.

      Usuń
    18. Przykro mi Deptaku, ale muszę zakończyć tę wspaniałą dyskusję (ku mojemu żalowi), ale dzisiaj są imieniny mojego 97-letniego Ojca i nie wypada, abym się spóźnił, tak że wychodzę.
      Mam nadzieję, że jestem usprawiedliwiony :D.

      Usuń
    19. Jesteś usprawiedliwiony. :)
      Co zaś do tych młynów, to rzeczywiście chyba tylko dociekliwość Wachmistrza albo Starego Bosmana nam pozostaje? :)
      Ja ostatnio padłem na podobnym problemie, nie do rozwiązania, czyli na sprawie pieców do gotowania - jak, kiedy i gdzie były stosowane?

      Usuń
    20. Ho, ho, ho... Aleście tu sobie poswawolili...:)) No i bardzo dobrze:)) Torlinie, poczytawszy o sobie w Twoim ujęciu, pozostaję tylko w nadziei, że nie śnię Ci się po nocach i nie budzisz się z krzykiem...
      Co się tyczy bielenia, to owszem było to rzemiosło wielce w Polszcze rozpowszechnione, o czem nam nawet siła śladów świadczy tak w nazewnictwie miejscowości, jak i w nazwiskach. Niemal każdy z nas pewnie zna jakiegoś Blicharza, Bielca, Bielendę, Bielaka czy coś w podobie... Po największej części znaczy to tyle, że przodek onego się bieleniem płótna trudnił. Podobnie z większością miejscowości mających w nazwie Biała lub Białe(także Bielsko, Bieliny, Bielany, Bielaki, Bielce), jak np. Skomielna Biała, która kiedyś miała więcej tkaczy niż Myślenice. Nawiasem także cała masa miejscowości czy miejsc noszących nazwę Kamieniec to też fragment dawnego blichu, czyli miejsce (najczęściej nad rzeką, gdzie na kamieniach, naturalnie naniesionych, czy też zwiezionych przez blicharzy płótno schło w słońcu). Tyle, że większość tego bielenia w Polszcze sprowadzała się jednak do wielokrotnego płukania i suszenia na słońcu, stąd znakomicie do tego się nadawały zwłaszcza miejscowości wśród gór, o stokach z wydatną ekspozycją słoneczną, na których rozkładano owe płótniska. Do tego wszystkiego żaden młyn nie był potrzebnym, natomiast w ciągu czynności związanych z przygotowywaniem płótna lnianego do sprzedaży pominęliście czynność ostatnią, zwaną maglowaniem, gdzie płótno wygładzano do uzyskania tzw.lustra, czyli połysku. I te dawniejsze magle w znanej mi wersji były napędzane zwykle kieratami konnemi. Tu, rozumiem, że to najpewniej o maglowanie idzie jako zakończenie procesu blichowania i po prostu o jakieś wielkie magle szło, tyle że napędzane w tym przypadku kołem wodnym. Nota bene jest w Polsce miejscowość w Świętokrzyskiem, która nosi nazwę Młyny Bieleckie i byłżem niemal pewnym, że ta właśnie coś podobnego oznaczała, jeno że tam nikt o tem nic nie wie, a oficjalna gminy pagina upiera się przy zabytkowym, ale jednak zwykłym młynie zbożowym...
      Kłaniam nisko:)

      Usuń
    21. Mam niejakie podejrzenia, że nie tylko ostateczne maglowanie miało tam miejsce, ale także i wyciskanie wody po kolejnych płukaniach, co następowało niechybnie, a wykręcanie owych "płótnisk" raz, że je mogło deformować, a dwa, że wymagało wysiłku znacznego. Kto próbował wycisnąć wodę z takiego lnianego płótna przez wykręcanie, ten wie, jakim dobrodziejstwem stała się prozaiczna wyżymaczka.

      Usuń
    22. Możliwe, choć jak takie coś poleżało w ostrym słońcu kilka, czy kilkanaście godzin, to tam raczej nie miałeś co wyciskać. Za to mogło być pomarszczone, pofałdowane i nie miało tego, tak niezbędnego w handlu "lustra"...:) Do inszego się jeszcze Waszego wcześniejszego wątku odnosząc, czyli półrur... W Mieście Królów Polskich dawniej zwanym stolicą (przedtem zanim tenże właśnie ze Szwecji zaimportowany król-alchemik-amator połowy Wawelu nie spalił i nie wyniósł się ze wstydu do mało znanej wioski na Mazowszu) istniał od XIV wieku wcale udatny system wodociągowy rozprowadzający wodę z Rudawy po całym mieście do pobudowanych i porozstawianych studni czy beczek, skąd wodę czerpali mieszkańcy. Funkcjonowało to bardzo dobrze aż do czasu gdy nas odwiedzili w znacznej liczbie kulturalni przedstawiciele cywilizacji zachodniej, głównie Szwedzi i najemni Niemcy i tegoż wodociągu zniszczyli w 1657 roku. A składał się on właśnie z takich drewnianych półrur, czy jak kto woli rynien i zwał się rurmusem, od którego to później przez czas długi każdą wodę niosącą półrurę drewnianą wołano rurmus...
      Kłaniam nisko:)

      Usuń
    23. Jak czytałem powyżej, owe płótna przekładano różnymi specyfikami, jak chociażby otrębami, z czego trzeba było opłukać i to zapewne kilkakrotnie? Tak więc nie wyciskano ich zapewne po bieleniu na słońcu, a raczej przed.
      A swoja drogą, widać na tym przykładzie i wspomnianych przeze mnie pieców, jak bardzo niedokładnie są te dawne czynności i technologie opisywane. Niby wiadomo co nieco, a jak przyjdzie do konkretów to jedna wielka niewiadoma.

      Usuń
    24. To według tej jednej ze szkół, którą Torlin opisał ze szczegółami. Podług mojej wiedzy, to większość blicharzy, przynajmniej po wsiach, czyli jakieś pewnie 90 % (z uwagi na szczupłość miejsca wewnątrz murów miejskich) zadowalała się słońcem, wodą i czasem, czyli akurat tym, za co nie musieli ani płacić i czego mieli od natury może i w nadmiarze nawet czasem. Z krakowskiego podwórka: znana Ci zapewne ulica Blich, idąca wzdłuż nasypu kolejowego i łącząca Grzegórzecką z Kopernika, to oczywiście właśnie pamiątka po dawnym miejscu bielenia płócien, ale już za murami! Nawiasem to wtedy było koryto Prądnika, który wpadał tam właśnie do Starej Wisły(czyli dzisiejszej ulicy Dietla). Historia na tyle jeszcze niedawna, że znany Ci zapewne wiadukt przy Hali Targowej pierwotnie był jeszcze mostem nad Starą Wisłą właśnie.
      Kłaniam nisko:)

      Usuń
    25. Co nadal nam nie wyjaśniło do czego był ten młyn blicharski!? Jedynie możemy się domyśla i zapewne słusznie domniemywać, że dobrą gospodynią była siostra Zygmunta Augusta, ale ich matka, Bona jeszcze lepszą, bo te młyny kazała budować. Tylko do czego one były to już nie wiemy. To znaczy, wiemy, bo jak wiadomo młyny blicharskie służą do blichowania, co jest oczywiste i jasne jak słońce! :D :D :D

      Usuń
    26. Nie wiem, czy nie zanadto się doszukujesz jakiejś wyszukanej konstrukcji... Ja to pojmuję tak, że może nie było nad rzeką akuratnie mieśćca na płócien rozkładanie akuratnego, bo błotniście i grząsko, tandem do jakiej łąki sposobnej, gdzie się może kadzi nastawiało, luboż i co w podobie uszykowało, trza było przeprawić rurmus i onym wody tłoczyć od koła młyńskiego. A jeśli za sposobnością jeszcze z tego się narodziło co do maglowania wspomożenia, to i się tylko szło radować o tem...
      Kłaniam nisko:)

      Usuń
    27. To jest Wachmistrzu dla mnie nie do przyjęcia, bo konkretnego wyjaśnienia brak. Wg. mnie zwykłe pompowanie wody nie warte by było nazwaniem młynem blicharskim. Maglowanie i owszem, ale to by wtedy nazwa była inna - samo maglowanie nie jest wszak bieleniem.
      Ostatnio trafiłem na podobnie zdawkowy opis w filmie o starożytnym porcie w Pireusie. Z jednej strony wiadomo, że machiny miotające wtedy były na tyle mizerne, że słabo zagrażały solidniejszym konstrukcjom, nie mówiąc o zasięgu. A tu przy wejściu do portu postawiono dwie wieże, które miały go strzec. Jak na miły Bóg, gdy nie było czym zagrozić okrętom???? Ale ktoś powiedział że miały strzec, a nawet bronic!!!! No i mam problem, bo jakoś sobie tego nie wyobrażam, a twórcy filmu chyba uznali rzecz za tak oczywistą, że nie wartą wspomnienia, albo nie mieli zupełnie pojęcia o co chodziło? No i nie wiem, po co w takim razie były te wieże, a jeżeli nawet do walki to w jaki sposób???
      A na naszym podwórku np. uporczywie forsuje się model dymarek jedynie słusznych, tylko że w żadnej rekonstrukcji nie udało się wytopić użytecznej bryłki żelaza - ot zagwozdka - niby wszystko jasne, a procesu powtórzyć się nie da!
      I tak co jakiś czas lecimy ogólnikami, zarzucamy tekstem, że tak było a jak, to już bardzo oględnie i bez szczegółów. :)
      A ja bym chciał wiedzieć jak było w rzeczywistości?! O!!! :D :D D:

      Usuń
    28. Dreptaku, to nie matematyka... tu "konkretnego wyjaśnienia" brakuje w co drugim temacie, a czasami są trzy równoprawne możliwe:) Ja, dopóki niczego innego i więcej przekonywującego nie spotkam lub nie znajdę, przyjmę że ten młyn blicharski był summą prymitywnie zmechanizowanego poboru wody (w tym procesie koniecznej w ogromnych ilościach) i (być może) gigantycznym maglem.
      Co się owego portu tyczy, to w dawnych czasach zamykano porty przed piratami czy najeźdźcami za pomocą grubego łańcucha, czasem jeszcze najeżonego jakimiś zaostrzonymi balami, który, gdy zbyteczny, leżał na dnie, zaś w razie potrzeby napinano go kołowrotami tak, że "pływał" po powierzchni, lub tuż pod nią, co na tamtocześne okręty zazwyczaj wystarczało do zatrzymania, a przy pewnym szczęściu i do zatopienia. I wówczas wieże mogły kryć owe kołowroty do napinania łańcucha, a być i może jeszcze mieć stanowiska dla łuczników, którzy mogli załogę unieruchomionego okrętu wystrzelać jak kaczki. Nie wiem tylko, czy to funkcjonowało już w epoce brązu, a nie wiem o jakim okresie opowiadał ten wspomniany przez Ciebie film.
      Co się znów dymarek tyczy, to podług mnie, nie jest rzecz w konstrukcji pieca, tylko w odpowiednim przygotowaniu węgla drzewnego i odpowiednim w tych piecach paleniu, czyli dozowaniu odpowiedniej ilości powietrza (dymaniu) dla całego (!) procesu spalania, bo z tego co wiem, to to właśnie przerasta rekonstruktorów, że tego równomiernie przez kilka godzin utrzymać nie potrafią... I znów kłania się szacunek dla dawnej wiedzy i umiejętności, choć zda mi się, że jeszcze w XIX stulecia końcówce umiano na niewielką skalę, dla potrzeb produkcji nierdzewiejących narzędzi, tego procesu odtwarzać...
      Kłaniam nisko:)

      Usuń
    29. Jasne, ale przecież nie można żyć w niewiedzy!!! :D :D :D
      Z tymi wieżami to chodziło o rozbudowę portu w czasach Peryklesa. :)

      Usuń
    30. Ależ Ty Kneziu jesteś dociekliwy.:))) Obawiam się tylko, że żeby dokładnie wiedzieć, to trzeba by mieć wehikuł czasu.:) Zbyt wiele się zmieniło. Głównie materiały teraz używane.
      Taki drobny przykład, nie do końca na temat, ale dobrze ilustrujący zmiany. To słyszałam w Biskupinie. Wiadomo, jak odkryto Biskupin. Dawniej ziemia jakoś przechowywała rzeczy, częściowo konserwowała, tak że dotrwały do naszych czasów. Teraz robili np. rekonstrukcję wałów obronnych drewniano-ziemnych. I okazało się, że konstrukcję trzeba... odnawiać, bo ulega szybkiemu rozkładowi. Jest bardzo nietrwała. Zmieniło się drewno, zmieniła się ziemia. Doszło mnóstwo syntetyków, z których nawet nie zdajemy sobie sprawy, jak bardzo wszędzie są obecne i wszystko zmieniają.
      Rekonstruktorzy starają się jak mogą, odtwarzając wszystko według znalezionych wzorów i... nie udaje się. Część na pewno tak, ale część nie. Nie zawsze wszystko odczytujemy prawidłowo. I, niestety, nie wszystkiego się dowiemy...
      Wiesz, ja na przykład chciałabym wiedzieć... jak wyglądał Mieszko I.:) I wiem, że nic z tego.

      Usuń
    31. No ale jakie sploty, w jakiej tkaninie, to już wiesz i nawet jak z grubsza tkano też. :)

      Usuń
    32. No tu tak, bo są zachowane tkaniny. To da się odtworzyć wzór, zbadać jaki barwnik był użyty. Ale nie w każdym przypadku jest tak łatwo.:)))

      Usuń
    33. Skoro to Perykla już czasy, to mamy epokę żelaza od paru stuleci i spokojnie możesz myśleć o tych wieżach jako o dwóch punktach napinania łańcucha zamykającego port na noc i w razie zagrożenia. W międzyczasie doczytałem też o sposobie blokowania portu przez kotwiczenie w środku toru wodnego okrętu straży.
      Kłaniam nisko:)

      Usuń
  4. Ponieważ moja wiedza jest raczej znikoma, to głosu nie zabiorę, a tylko sobie z przyjemnością przeczytałam tekst i wszelkie do niego dodatki w komentarzach.:)))
    Pozdrawiam serdecznie:)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Bo też tym razem bezdyskusyjnie więcej tu w komentarzach wartości, niźli w nocie samej:)
      Kłaniam nisko:)

      Usuń
  5. Drobny przyczynek do wcześniejszych tekstów o gospodarowaniu w dawnej Polsce, bardzo odległy od naszej szkolnej edukacji. Link podaję także z racji pospolitego jazgotu na wielu blogach, w tym naszych ostatnich, mało kumatych gości, np. na blogu Piotra Opolskiego. :)
    http://historykon.pl/stan-wloscianski-czyli-jaki-byl-los-chlopow-w-dawnej-polsce/

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. I wielce ten przyczynek pożyteczny, a dysputę nad Wyczańskiego tekstem, arcy przecie ostrożnym i wyważonym, to i dziś pamiętam jakie na niego ówcześnie gromy miotano...
      Kłaniam nisko:)

      Usuń
  6. I ciekawość, czy któryś z tych Sigismundów stał się pierwowzorem bohatera dramatu Calderona. Najpewniej byłby to ten od urodzenia w niewoli przez szalonego stryja trzymany. Niestety, Calderon napisał był sztukę znacznie wcześniej, może przewidująco? ;-)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. A bo to jednego szaleńca mieliśmy w Europie na tronie?:) W tej chwili ciężko mi znaleźć akuratny odpowiednik tego, który by mógł Calderonowi za pierwowzór służyć, ale upewniam WMPanią, że i przed Calderonem było takich (płci obojga) najmniej kilkoro...
      Kłaniam nisko:)

      Usuń
  7. Istotnie, Panie Wachmistrzu, w materii sum neapolitańskich walnąłem babola od morza po same Tatry. Zabiegano o ich zwrot do początku XVIII wieku, ale skutecznie udało się odzyskać około 8-10 % dłużnej kwoty.

    z wyrazami uszanowania

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Nie przesadzajmy z tymi rozmiarami:)) A od lat powtarzam, że ten tylko błędów nie robi, kto nic nie robi... Za to dociekliwość Waszej Miłości tu już tylokrotnie podziwienie nie tylko moje wzbudziła, że ten drobiazg z pewnością poważania, jakim się tu Waszmość cieszysz, nie umniejszy...:)
      Kłaniam nisko:)

      Usuń
  8. Nie miał szczęscia Wawel, bo palił się wielokrotnie, Nie ma pewności, czy ostatni pożar spowodował Zygmunt Waza, czy też był to skutek nieudanego eksperymentu alchemika Sędziwoja. Oddać jednak trzeba, że Waza nie był jedynym władcą, który pasjonował się alchemią. Natomiast ciekawostką jest, iż sztuką alchemii parali się też zakonnicy. W Krakowie prym wiedli dominikanie. Tak się niefortunnie zdarzyło 27 kwietnia 1462, iż diabeł musiał braciszkowi zamieszać w kociołku, bo z dymem poszło kilka ulic, kościół, sam klasztor dominikanów, a na deser pałac biskupi.
    z wyrazami uszanowania

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Eksperymenty alchemika Sędziwoja odbywały się na królewskie zaproszenie, polecenie a i przy czynnym udziale króla jegomości, który się w tych zabawach lubował. Tego ognia, co skrzydło całe Wawelu strawił i dwór uczynił na poły bezdomnym (jak rozumiem, w Warszawie być musiało bez porównania lepiej:), to zaprószyli we trójkę, z trzecim podobnymi skłonnościami obdarzonym: marszałkiem Mikołajem Wolskim, z którym się król jegomość w korcu maku dobrał...
      Kłaniam nisko:)

      Usuń
  9. Astrologią zajmowała się też królowa Krystyna Waza. W związku z nieudaną próbą kandydowania na tron polski, zamówiła horoskopy swoich kontrkandydatów. Jednak największym obszarem zainteresowań była alchemia. W czasie pobytu w Rzymie poleciła utworzenie w swoim domu laboratorium, w którym zatrudniała alchemików. Wspierał ją w poszukiwaniach nie kto inny, jak kardynał Decio Azzolino, mimo iż jego szefowie zdecydowanie odrzucali alchemię. Jednym z alchemików był Francesco Guiseppe Borii, wywodzący, iż procesu wytwarzania złota uczył go sam Michał Archanioł. Bori został skazany za kacerstwo na dożywotnie więzienie i całą karę odsiedział w Castel San Angelo. Interesujące jest to, iż Bori czasem wychodził z celi, co działo się wtedy, gdy ktoś z wysoko postawionych mieszkańców Rzymu potrzebował wiedzy medycznej, jaką dysponował skazaniec. Krystyna Waza korespondowała m.in. z Heningiem Brandem , hamburskim alchemikiem "wytwarzającym " złoto z moczu. Złota nie uzyskał, ale przypadkowo odkrył fosfor ( 1669).
    z wyrazami uszanowania

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Nasz Sędziwój też poniekąd odkrył tlen, tyle że go nie nazwał i nie opisał jako się po chemicznemu należy, bo w jego czasach nie znano pojęcia pierwiastka chemicznego. Nazwał to coś pokarmem życia albo też solą filozoficzną i właściwie wszelkich jego właściwości określił... Królowa Krystyna to była dziewuszka, zasię niewiasta, okrutnie czasom swym nieprzystająca...:) Ale gdyby jej Szwedy nie miały, to aż do Linneusza czasów by się nie miały co jakim żywszym umysłem pochwalić...:)
      Kłaniam nisko:)

      Usuń

Być może zdaje Ci się, Czytelniku Miły, że nic nie masz do powiedzenia aż tak ważkiego, czy mądrego, by psuć wzrok i męczyć klawisze... W takiem razie pozostaje mi się tylko z Tobą zgodzić: zdaje Ci się...:)