07 września, 2012

O łyżkach dawnych...


   Na początek może Xiędza Dobrodzieja Kitowicza nieocenionego kapkę:
"Od połowy panowania Augusta III nastały talerze farfurowe, dalej porcelanowe, nareszcie cała służba stołowa składała się u wielkich panów z porcelany: wazy, serwisy, misy, półmiski, salaterki, talerze, solniczki, karafinki, trzonki nawet u nożów i widelców porcelanowe; ale że ta materia była natenczas droższa od srebra, a przy tym prędkiemu stłuczeniu podległa, przeto bardzo rzadko się z nią popisowano, chyba w dni bardzo uroczyste. Łyżki do jedzenia pospoliciej srebrne, po niektórych zaś dworach, niezbyt wykwintnych lub mniej dostatnich, albo u tych panów, którzy zwykli dawać otwarte stoły i którzy często nie znali swoich stołowników, na pośrodek stołu, gdzie mieścić się miały dystyngwowane osoby, kładziono łyżki srebrne i talerze takież albo za wprowadzoną modą farfurowe lub porcelanowe, po końcach zaś, do których tłoczył się, kto chciał i kto się mógł zmieścić, dawano łyżki blaszane lub cynowe i talerze takież. Nożów i widelców u wielu panów nie dawano po końcach stołu, trwał albowiem długo od początku panowania Augusta III zwyczaj, iż dworzanie i towarzystwo, a nawet wielu z szlachty domatorów nosili za pasem nóż, jedni z widelcami, drudzy bez widelców, inni zaś prócz noża za pasem z widelcami miewali uwiązaną u pasa srebrną, rogową lub drewnianą - z cisu, bukszpanu lub trzmielu wyrobioną - łyżkę w pokrowcu skórzanym, u niektórych srebrem haftowanym; przeto poko taka moda trwała, miano za dosyć pośrodek stołu opatrzyć łyżkami, nożami i widelcami, wiedząc, że ci, którzy zasiędą końce stołu, będą mieli swoje noże i łyżki na pańską pieczenią, barszcz i inne kawały. Jeżeli zaś który nie zastał u stołu łyżki gospodarskiej i swojej nie miał, pożyczał jeden u drugiego, skoro ten, rzadkie zjadłszy, do gęstego się zabrał, albo zrobił sobie łyżkę z skórki chlebowej, zatknąwszy ją na nóż, co nie było poczytane za żadne prostactwo w wieku wykwintnością francuską nie bardzo jeszcze zarażonym czyli też nie wypolerowanym."
   Nawiasem ówże patent ze skórką chlebową znany po świecie z anegdoty wybornej o Wolterze i Fryderyku II pruskiem, gdzie za biesiadą jaką w Sanssouci król był polecił służbie, by filozofowi łyżki nie dawano, zasię przy stole miał rzec, że kiep ten, co zupy bez łyżki zjeść nie poradzi. Pewnikiem zamyszlał jako Woltera upokorzyć, przymusiwszy chłeptać onego z talerza prosto, aliści Wolter skibki chleba wydrążywszy, nabił onejże na nóż i takąż łygą preparowaną nie dość, że i zupy zjadł i talerz wytarł, a na koniec miał rzec Frycowi, że ten kiep co swej łyżki zjeść nie poradzi... Mnie z tej facecyi dowód najgłówniejszy na to, że widać i dawniej we Francyjej nie był to obyczaj nieznany, zatem kraj ów najwidniej długo nie był "wykwintnością francuską (...) zarażony":))
   Co się naszych łyżek tyczy, to do Kitowiczowego opisu dodam tyle, że dla obyczaju powszechnego sztućców z sobą wożenia, jeno cudzoziemcom gospodarze dbali, by onych podawać wpodle talerza. Jakoż Ochocki spomina we dworze przeciętnem "nie byłoż więcej nad jaki tuzin łyżek i sztuśców srebrnych, i to chowano w kolbuszowskim biurku pod kluczem jegomościowym(...).Dla pana i pani były sztućce osobne, uprzywilejowane, reszta stołowników domowych, nawet ks.kapelan, jedli łyżkami blaszanymi".
  Że jak widać łyżka się czemsi wielce osobistem stała, wrychle przyszłoż i k'temu, że kogo stać było, śrybnej sobie obstalowywał, by nią na biesiadach inszych w oczy kolić i inwidii u onych budzić. By zasię ich nie kradziono sobie wzajem, co i nierzadkie było, osobliwie jako biesiada się w pijatykę odmieniała, a właściciel dobrze łba zaprószył, tedy częstokroć na nich herbów własnych bito, luboż i takich inskrypcyj  na trzonku pomieszczczano:
    "Mnie kto skryje, barzo mój pan bije"
    "Na to mię tu dano, aby mię nie brano"
     "Wolno mną jeść, ukraść nie"
     "Dla srebra kawalca obwieszą zuchwalca"

35 komentarzy:

  1. Wielce mi się ta anegdotka o Wolterze podoba :) Choć że filut on był, to przecie nie nowina.
    Jeśli zaś o Frankach mowa, niezwykle mnie udziwiło, com onegdaj przeczytał, że od nikogo innego, jak od Polaków nauczyli się oni widelca używać, który to nieznany w Galii przyrząd dopiero Henryk Walezy w Polsce po raz pierwszy był ujrzał i do Ojczyzny swej zabrał.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Nieskromnie podejrzewam, żeś Waść tego tutaj może czytał:
      http://wachmistrz.blog.onet.pl/1,DA2006-07-28,index.html
      Kłaniam nisko:)

      Usuń
  2. Bo Francuzi to wogóle bardzo przereklamowani są jeśli o kulturę w szerszym znaczeniu tego słowa idzie..... W Wersalu o toaletach nawet się nie śniło, dopiero w naszym Wilanowie pierwsza łazienka w Europie na dworze królewskim powstała.
    A mnie się przypomniało jak w Lądku -Zdroju w roku 1982 obiad w jakimś barze jedliśmy. I dostalismy jeden nóż na 3 osoby, a pani z kuchni wyszła i stanęła przy nas i czekała żeby nam go zabrać jak juz sobie pokroimy co trzeba.
    A tekst Twój Wachmistrzu - to Cudności jest ...
    Pozdrawiam.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Bóg Zapłać za dobre słowo:) Pewnem jest, że Walezy pierwszego wychodka jako się należy to na Wawelu obaczył... Przódzi we Francyjej towarzystwo się wypróżniało luboż to do kominków, luboż i na schodach gdzie w kątku, a fetor z dnia na dzień rosnący tą był przyczyną, że królowie francuscy kilka zawsze pałaców mięli i tego, co go już dokumantnie zas... opuszczano, do następnego się przenosząc, tu zaś służba czas miała posprzątać i przewietrzyć jako...
      Kłaniam nisko:)

      Usuń
    2. To samo nam w Wersalu mówił przewodnik polskiego pochodzenia.... bo pewnie gdyby to był rodowity Francuz to nie przyznałby się do tego. I jeszcze mówił, że za każdą ufryzowaną i wypachnioną hrabianką czy też przykucającym hrabią służba w gotowości z odpowiednimi szufelkami stała na tych schodach marmurowych przecudnej urody.
      Miłego weekendu Wachmistrzu

      Usuń
    3. Dodałbym do tego jeszcze, że się owe ufryzowane umywały i kąpały z rzadka, temuż we fałdach sukniej gęsto czasem było od woreczków sekretnych z lawendą, by zapachu niemiłego odmienić...:) No i jakaż insza przyczyna tak niezwyczajnej w tem kraju pachnideł popularności?:) Co nawiasem, nie wiem zali im i do dziś nie ostało, bo jako Wachmistrzowic ongi w pewnej szwajcarskiej winnicy grosz zarabiał, a między robotnikami inszemi byli Rumuni, Polacy, Bułgarzy i dwóch Francuzów właśnie, to koniec końców po awanturach kilku, gdzie nikt inszy z Francuzikami pomieszkiwać nie chciał dla odoru zgoła extraordynaryjnego, nareście ich obu ze sobą jeno w jednej pomieszczono komnatce i spokój nastał...
      Kłaniam nisko:)

      Usuń
  3. Vulpian de Noulancourt7 września 2012 13:17

    Dobrodzieju, wszakże trzmiel to taki owad buczący i raczej niewielki. Jakże to z niego łyżki robić?
    Pozdrawiam

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Waściną uwagą ambicyonowany żem się na poszukiwania wypuścił, by drzewka tego jednoznacznie z dzisiejszem jakiem identyfikować móc, alem poległ w tem starciu... Tyle rzec mogę, że Słownik Języka Polskiego Karłowicza, Kryńskiego i Niedźwiedzkiego w tomie VII s.151 (dan w Warszawie Anno Domini 1919) podaje hasło "Trzmielowy (Trzmielinowy) - drzewo trzmielowe jest twarde, bladożółte, do drobnych robót tokarskich zdatne", zasię przy haśle "Trzmielina" podaje i inszych mian równoległych (Montwa, Ćmielina, Przmielina, Przmiel, Brzeździelina i Kraszewskiego przywołuje: "Na polu zostały tylko młode brzezinki, żółta wypalona i nieżywa sośnina, łoza, trzmielina, kawał olszyny... białe trzaski osiczyny i sokoru". Szymonowic w jednej z Sielanek spominał coś o ptaku siedzącym na trzmielowej gałęzi, zasię u Lindego jest informacyja o tem przy smyczkach do skrzypek, że z krajowych jeno trzmielowe, jaworowe i jabłkowe się drzewka na smyczki nadają...
      Kłaniam nisko:)

      Usuń
    2. Vulpian de Noulancourt8 września 2012 09:35

      Najwyraźniej zbytnio zawierzyłeś, Waszmość, źródłom historycznym, na współczesne ani spogladając. Tymczasem, gdy się w wyszukiwarkę wstawi słowo "trzmielina", to wyskakuje odpowiednia strona wikipedii. Tam już można się dowiedzieć, że jest to cała rodzina (około 120 gatunków). Podane są też szczegóły (jeśli ktoś coś z tego zrozumie). Jest to: "rodzaj należący do podrodziny Celastroideae, rodziny dławiszowatych Celastraceae R. Br., rzędu dławiszowców (Celestrales), należącego do kladu różowych w obrębie okrytonasiennych".
      Prawdziwą jednak gratką okazuje się wybranie na tej stronie linku do hasła " Euonymus europaeus L.", gdyż tam dopiero oczom ukazuje się najbardziej typowy osobnik trzmielin. Ciekawostką może też być uwaga o jej trujących owocach, ale to pewnie niewielkie niebezpieczeństwo, bo mało kto przecież taką trzmielinę w przyrodzie odróżni od sasanki, czy innej leszczyny.
      No i, po tym krótkim wstępie, do rzeczy: ponieważ to wszystko krzewy, więc łyżki nie mogły być chyba specjalnie szerokie.
      Pozdrawiam

      Usuń
    3. Myślę, że mogę tu dodać niewinne ciekawostki.
      Znany badacz życia owadów, w klasycznej dzisiaj pracy (J. von Hahnbroth: Sozial lebender Insekten, Berlin, 1909) przytacza na s. 617-743 wyniki badań ilościowych populacji owadów występujących na różnych drzewach i krzewach niżu północnoeuropejskiego. Można tam zobaczyć, że trzmiel (Kuckuckshummel) stanowi średnio 38,3% wszystkich 3.589 gatunków owadów zanotowanych na trzmielinie (Spindelstraeucher), co stanowi asumpt twierdzenia, że na tym krzewie najłatwiej spotkać się z trzmielem. I pewnie ten fakt był szczególnie istotny w procesie tworzenia języka prasłowiańskiego w tym szczególnym zakresie.

      Słowa „trzmiel”, „trzmielina” są pochodzenia słowiańskiego. Trudno to dokładnie zapisać, gdy nie ma się możliwości używania znaków odpowiadających jerom, ale, w pewnym uproszczeniu, źródłosłowem jest tu słowo >*cz'miel'<, pochodzące od słowa >*szcz'miti<, które, z kolei, oznacza „wywoływać ból”.

      Trzeba także zdawać sobie sprawę z tego, że sama nazwa „trzmiel” jest pewnym uproszczeniem, gdyż w rzeczywistości mianem tym określa się dwa różne (choć podobne) rodzaje, czyli trzmiele oraz trzmielce, zwane też brzmikami. Wydaje się jednak, że dokładne wyjaśnienia wykraczają znacznie poza zakres tej notki.

      Pozdrawiam

      Usuń
    4. Bóg Zapłać, Vulpianie Drogi, boś praw, żem uznał rzecz za wymarłą, gdy tem czasem,jako się pokazuje jest to nader żywotna roślinka... Karczując zaś po mych włościach co i rusz jakiej krzewiny się rozrastającej, uspokoić pragnę, że bywają i cależ pokaźne, a przecie łyżka rzadko kiedy ma ponad cal w mieśćcu najwięcej szerokiem...:)
      Kłaniam nisko:)

      Usuń
    5. Ależ, Drogi Kokkino, przeciwnie mniemam, żeśmy tu wielce ciekawi onych subtelności i nader radzi ich poznamy:) Ja na ten przykład znam Trzmielca jednego, choć bym go brzmikiem nie nazwał, bo mruk nad mruki. Małoż na tem, jeśli zdaniu pani Trzmielcowej zawierzyć, która je rada po całej rozgłasza okolicy, to ów osobnik, mimo że na dwa niemal metry długi, nawet i bzykać czeguś nieochotny...:((
      Kłaniam nisko:)

      Usuń
  4. Trzeba sobie jakoś w życiu radzić.
    I ja gorzałkę z kapturka od samochodowej gaśnicy piłem.
    Pozdrawiam

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Chwali się, że nie pod paznokieć:)Z jakich moich w tej mierze przypadków osobliwszych pomnę żeśmy ongi się zniczem wypalonym i cokolwiek ochędożonym salwowali...:) A jajec na saperce nad ogniskiem smażonych to już nie zliczę, czy kaszy kamieniami z ognia gorącemi grzanej...:)
      Kłaniam nisko:)

      Usuń
    2. To ja tu wspomnę o jajkach na twardo w czajniku na grzałce gotowanych. Nie mieliśmy żadnego garnka tylko taki stary czjnik emaliowany no i tą grzałkę, którą na Olczy w Zakopcu wetknęliśmy gażdzince w pierwszy lepszy kontakt w sieni znaleziony. Korki jej wywaliło, jajka się nie ugotowały, bo się rozpękły i oblepiły tę grzałkę. I nadal byliśmy głodni. A gażdzinka musiała krowy po ciemku doić, bo jakieś zwarcie się zrobiło i Staszek od Mardułów nie mógł przyjść naprawić bo "przynapity" był okrutnie....

      Usuń
  5. Wyborny tekst, Wachmistrzu!

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Bóg Zapłać za dobre słowo, takoż za nawiedzenie starego wachmistrza:)
      Kłaniam nisko:)

      Usuń
    2. Nawiedzam przecież przy każdym nowym poście - tylko zwykle po cichutku :)

      Usuń
    3. Zatem to ten kamuflaż mię zmylił:)
      Kłaniam nisko:)

      Usuń
  6. I cóż tu dodać do waćpanowego postu, skoro wszystko zostało powiedziane. Chyba tylko tyle, że współczuję tym, którzy muszą czyścić srebrne sztućce. Już wolałabym jeść pałeczkami niż szorować srebro.
    Aha, przypominam sobie, że drewniane łychy wkładano za cholewy butów. Przynajmniej gdzieś tak czytałam.
    Serdecznie pozdrawiam.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Najstarszego w tem względzie patentu znam ze zwykłą do zębów pastą, z których najlepsza była stara poznańska Lechia, a nowomodne dzisiejsze ani przez pół tego odczyścić nie poradzą... Co nawiasem assumpt daje do zadumy nad tem, cóż to nam ongi w gębę kłaść kazano...
      Kłaniam nisko:)

      Usuń
  7. Łyżka to ważny przedmiot, jak widać od zawsze. Pamiętam, że mieliśmy w domu miedzianą łyżkę i takiż garnuszek półlitrowy. Pozdrawiam pięknie.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Ciekawym wielce, czy aby nie miały one przeznaczeń jakich specyalnych, jako że utensyliów miedzianych często tak jeno zażywano przez wzgląd na podatność w reakcyje różne chemiczne wchodzenia, zasię przez wzgląd na miedzi samej aseptyczność...
      Kłaniam nisko:)

      Usuń
  8. Będąc niedawno na targach staroci kolekcjonerskich widziałam takie różne łyżki herbowe, srebrne, nawet jakieś pozłacane. Za drogie były na kieszeń plebsu ;-)

    notaria

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Upewniam WMPanią, że znajdą amatora...:) Najpewniej jeszczeć z tego plebsu wzbogaconego, co temi herbami będzie teraz własnych gości w oczy kolił, upewniając ich, że to rodowe własne...:)
      Kłaniam nisko:)

      Usuń
  9. Niedaleko jestem od chwili, w której własną łyżeczkę do pracy będę nosiła. Jakoś giną tam one na potęgę :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Może się gdzie w tej szkole jaki złomiarz detaliczny zalągł?:)
      Kłaniam nisko:)

      Usuń
  10. Jako alElla nie udaje mi się skomentować, to spróbuję przetestować, czy "Anonim" wejdzie.

    Klik dobry i serdeczne pozdrowienia.

    alElla z "Posiaduszek".

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Bóg Zapłać za nawiedzenie paginki mojej, takoż i za pozdrowienie, które rad odwzajemniam. Sprawdziłżem zali co niebacznie do spamu nie trafiło, aliści tam pustki, tedy nie pojmuję przyczyny spomnianych turbacyj, bom tu nijakich nie ustawiał paści ani inszych blokad, przeciwnie każdego z serca i rad wielce witając, a WMPanią to już szczególnie...:)
      Kłaniam nisko:)

      Usuń
  11. W kraju arabskim zamówiłam gulasz. Podano mi go w ładnej miseczce i obok postawiono koszyk z pieczywem. Zaczęłam rozglądać się za łyżką, bo za nic nie wiedziałam, jak się bez niej zabrać za jedzenie. Tym bardziej, że gulasz konsystencją zupę przypominał. Podszedł kelner, ułamał kawałeczek bagietki, wymodelował z niej czerpak/łyżkę, nabrał kawałeczek mięsa z sosem, po czym włożył mi do buzi. Czułam się jak... "kiep ten, co zupy bez łyżki zjeść nie poradzi".

    Dziadek mój skórkę chleba wykorzystywał do zakrapiania wódki
    czystej. Na skórce podpalał cukier, którego brązowe kropelki spadały do butelki. Wymagało to zręczności i wielkiej ostrożności.

    Posiadam starą łyżkę porcelanową o nieco dziwnym kształcie. Szkoda, że zdjęcia wstawić się tu nie da.

    Dziękuję za sprawdzenie spamowego schowka. Teraz piszę zalogowana. Na wszelki wypadek skopiowałam, co napisałam, by wklejać do skutku.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Bóg zapłać zatem za wytrwałość i przemyślność w tem względzie:) Obyczaj kulinarny, o którym WMPani piszesz, mniemam jest chowu dość świeżego, bo przecie naturalnem Arabów pieczywem były placki nasze podpłomyki przypominające, któremi przecie żadną miarą by się łyżki zastąpić nie dało...
      Kłaniam nisko:)

      Usuń
  12. Witaj
    Ciekawa historyja i warta zgłębienia :)
    Pozdrawiam zatem smacznie :)

    OdpowiedzUsuń
  13. Farfurowe?
    Ten bukszpan mnie zadziwił, faktem jednak jest, że przeważnie jako gałązki zielone tudzież krzewy kojarzę;-)
    Te z kromki chleba, choć niepraktyczne, bo nietrwałe i mało skuteczne, bardzo mi się podobają - nic się nie marnuje;-)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Farfurowe, czy jak kto współcześniej woli: fajansowe, po dziś dzień na aukcyjach spotkać można... Równie urokliwe jak porcelanowe, przecie mniej kosztowne, z pewnością miały i one swoich amatorów.
      W mojem ogrodzie bukszpan rośnie, którego gdybym u korzenia ciął, to z pnia głównego mniemam, że i chochelki bym wyrzezać mógł, gdyby mię jeno Bóg Dobrodziej jakiegobądź talentu przydał w tej mierze...:)
      Kłaniam nisko:)

      Usuń

Być może zdaje Ci się, Czytelniku Miły, że nic nie masz do powiedzenia aż tak ważkiego, czy mądrego, by psuć wzrok i męczyć klawisze... W takiem razie pozostaje mi się tylko z Tobą zgodzić: zdaje Ci się...:)