Lectorowie Moi Dawniejszy tekstu tego sprzed lat dwóch na onetowem jeszcze pomną może blogu, tedy im głównie słów kilka się objaśnienia należy, albowiem wystawiam w niem cyrkumstancyje śmierci trzech jenerałów, które same w sobie zdają się być zainteresowania godnemi, przecie do trzeciej z nich nawrócić mi wrychle przyjdzie, dla materyjałów w międzyczasie znalezionych. I dla tej przyczyny najwięcej żem pragnął tegoż tekstu odświeżyć, bo wrychle nam pewnych rzeczy konfrontować przyjdzie...
* * *
Pewnej szczególnej nam dziś przychodzi obchodzić rocznicy, a ściślej trzech
rocznic, co zdają mi się dzień ten, 22 Września Anno Domini 1939, widzieć w
szczególny sposób symbolicznym. Dnia tego bowiem żywota trzech postradało
jenerałów, a każda z tych śmierci, jako się nad nią zastanowić głębiej, swoistym
była signum temporis, a i może memento groźnym, straszliwość nadchodzącego i
odchodzenie przeszłego zwiastującym.
Nie dla chronologijej, bo ta akurat niepewna, przecie pierwszego bym
spomnieć pragnął Jenerała Olszynę-Wilczyńskiego, co Grupą Operacyjną "Grodno"
dowodził. Ów, starszy już oficer, nie zanadto się może organizacyją obrony w tem
bezhołowiu totalnym popisał, insza, że podług relacyj świadków, ów arcydzielny
oficer legionowy, nawet odprawy dniem poprzednim poprowadzić nie poradził i w
stanie psychicznym był zgoła tragicznym... Przecie zapłacić mu przyszło ceny
najwyższej najpewniej za heroizm podkomendnych swoich, osobliwie ułanów z
rezerwowego 101 pułku, co nawet żadnej nie mając armaty, ni naszych sławnych i
arcytajnych przeciwpancernych karabinów, przecie czołgi sowieckie nie dość, że
zatrzymali, to jeszczeć ich blisko dwudziestu zniszczyli... Jak? Ano temże samym
sposobem, z którego później powstańcy warszawscy zasłyną: butelkami z
benzyną...
Rozwścieczeni porażką czołgiści majora Czuwakina, gdy dnia następnego w
pogoń za uchodzącymi z Suwalszczyzny na Litwę Polakami ruszyli, jako pierwszego
dognali właśnie Jenerała Olszynę-Wilczyńskiego, co swoim automobilem uchodził
ostatni, a podług relacyi małżonki jego, to już nie tyle uchodził, co śmierci
szukał... Znalazł jej z rąk tychże tankistów, co na oczach żony, nad przydrożnym
rowem wpodle Sopoćkiń, rozstrzelali jenerała* i adiutanta jegoż, kapitana
Strzemeckiego...
I w cyrkumstancyjach tejże śmierci bym złowrogiej upatrywał zapowiedzi
tego, co niezadługo cały naród spotkać miało... tegoż bezmyślnego, ślepego
okrucieństwa ze wschodu idącego i miażdżącego opór wszelki i niejakiej Katynia
zapowiedzi**, których to słów premedytacyjnie powtarzam, choć dwa lata temu wielce one Torlina wzburzyły, że śmiem mieć niewoli czerwonej za od niemieckiej gorszą...
Dnia tegoż samego dwóch jeszcze jenerałów postradało żywota, w tem jeden
niemiecki, a tegoż wtórego śmierć właśnie była tak w niejasności, podteksty i
zagadki obfitującą, że niemało o tem powstało teoryj zgoła i dziwacznych...
Pierwej jednak opowiedzmyż o jenerale Bołtuciu, co częścią sił Armii "Pomorze"
dowodził i był przed wojną mniemany za jednego z wybitniejszych naszych
dowódców, wielce zacnie in futuram rokującego.*** Po klęskach jednak kolejnych,
w tym i po niepowodzeniu bitwy nad Bzurą, znalazł się był Bołtuć z resztkami
oddziałów podległych w Modlinie, gdzie go jenerał Thommée przyjął serdecznie,
zasię wydał mu ordonansu, by pozbierał rozproszonych niedobitków i obrony wkoło
Palmir uszykował, gdzie się ważna znajdowała amunicyi składnica...
Sęk w tem, że Palmiry już były za plecami Niemców Warszawę oblegających i
jeśli kto myślił, by tychże amunicyi zasobów na pożytek załóg Modlina i Warszawy
użyć, to obligiem było bezdyskusyjnem utrzymać w rękach naszych całego pasa z
Łomiankami i Palmirami włącznie i swobodnem do Warszawy i Modlina przystępem, a
to właśnie w cyrkumstancyjach tamecznych już było marzeniem ściętej głowy... Nie
oskarżam Thommée'go, że Bołtucia na śmierć posłał, choć z pewnością dał mu
zadania niewykonalnego...
Bołtuć tegoż pojął, jako jeno do Palmir dotarł, w rzeczy się rozpatrzył i z
oficyjerami naradził. Znając, że się w Palmirach nie utrzyma, umyślił się ku
Warszawie przebijać. Czemuż akurat tak, a nie ku Modlinowi na powrót, co z
pewnością łacniejszem by było? Ano na to pytanie ów nam już nie odpowie, a
domniemywać jeno możem, że ów ledwo co Modlin opuściwszy, znał możności tej
twierdzy przyjęcia dodatkowych żołnierzów, już i nad miarę przetłoczonej, przy
tem nie grzeszącej nadmiernemi zapasami, osobliwie medykamentów...
Mógł też i mniemać, że się w Warszawie przyda bardziej te pięć tysięcy
prowadzonych przezeń bagnetów, mógł i tego mieć na względzie, że dni ledwo dwa
przódzi przedarł się był tamtędy do Warszawy jenerał Abraham ze swoimi ułanami
(Wielkopolska Brygada Kawalerii), a i też pułkownik Godlewski z Ułanami Jazłowieckiemi**** pod Wólką Węglową się przedarł w szarży desperackiej,
choć udanej, która przecie ułanów piątej części stanów wyjściowych kosztowała...
Mógł mieć może zatem i Bołtuć jakiej nadziei, że skoro oni przeszli, to i on
poradzi, przy tem nadziei tej się czepiając przepomniał o dwóch starych
żołnierskich prawdach, że na froncie cyrkumstancyje się mogą co godzina
odmieniać nieledwie, a dni dwa to już miara nieomalże epoki, gdzie w miejscu dwa
dni temu niebronnem, dziś dwa korpusy stać mogą pancerne... No i o tem, że ułan
szarżujący na koniu więcej i może poradzi kuli dlań przeznaczonej umknąć, niźli
piechur na nogach własnych...
Ano i tak, po skrwawieniu większej części sił swoich, i Bołtucia kostucha
dopadła rankiem dnia tego, gdy wpodle stacyi kolei żelaznej Dąbrowa Leśna,
żołnierzy swych prowadził w ataku na bagnety*****... I w tej, prostej, bo
żołnierskiej, śmierci bym upatrywał całego Września naszego symbolu: heroizmu
ponad i może nawet miarę, determinacyi w beznadziei, aleć i tragicznej
bezsensowności w tłuczeniu o mur głową... No i może w moralnym przymusie, by
własną głową zapłacić, bodaj i za niedołęstwo cudze...
Od Łomianek do Zacisza na warszawskim Targówku gościńcami i traktami
miejskiemi kilometrów jakie szesnaście, czyli dawne dwie mile polskie z
okładem... W prostej linii pewnie jedna będzie i tyleż dzieli miejsce śmierci
Bołtucia, od miejsca, gdzie żywota postradał jenerał Werner von Fritsch. By
jednak w pełni pojąć kimże on był, cofnąć nam się przyjdzie krzynę w czasie,
choć nie aż do początków jegoż kariery. Tu nam rzec starczy, że to oficyjer z
zasługami wielkiemi, wielce w niemieckiej armijej poważany i szanowany...Do tego
stopnia, żem nie umiał mu na potrzeby tej noty polskiego wyszukać odpowiednika,
by rzecz więcej obrazową uczynić...
Otóż zwieńczeniem tejże kariery było stanowisko niemieckiego naczelnego
dowódcy wojsk lądowych, którym von Fritsch został był w roku 1935. Ano i w tem
charakterze brał udziału w sekretnej naradzie dwa lata później u Hitlera, gdzie
ów kart odkrył i o wojnie pożądanej prawił. Ku zaskoczeniu Hitlera, z
uczestników tejże narady jeno właśni go poparli poplecznicy (Himmler, Goering i
admirał Reader), natomiast ostro oponowali: minister cudzoziemskich interesów
von Neurath, von Fritsch właśnie i druh jego von Blomberg, ówcześny minister
wojny.
Von Neurath sam się do dymisyi podał i zastąpiony został von Ribbentropem,
zaś by się pozbyć Blomberga i Fritscha całej zmontowano afery, gdzie się
ministrowi wojny wywlekło małżeństwa z niejaką Erną Gruhn, ponoć za nierząd ongi
karanej... Czy to prawda była, czyli to w gestapo tych spreparowano dowodów,
dociec trudno, dość, że von Blomberga ten skandal kosztował stanowisko i
niesławę... Odpryskiem niejako tejże afery pozbyto się i von Fritscha, który
niewiast nie lubił i najpewniej był typem z gruntu aseksualnym. Hitlerowi
jednak, podobnie jak niedawnem czasem ministrowi Ziobrze, brak dowodów za dowód
właśnie starczał, że skoro ów w niewiastach nie gustuje, ergo być musi własnej
płci miłośnikiem i w aurze kolejnego scandalum pozbyto się i von Fritscha.
O wieleż jednak von Blomberg już do nijakiej roboty nie wrócił i doczekał w
1945 Amerykanów, co go i tak do Norymbergi zawlekli, tak von Fritsch przed
honorowym oficerskim sądem oczyszczonym został, co nawiasem dowodzi, że jeszcze
w 1938 roku byli tacy, co umieli się Hitlerowi i Goeringowi przeciwstawić. Von
Fritscha przywrócono do Naczelnego Dowództwa, choć już na stanowisko
pośledniejsze i jako kogo na kształt inspektora wizytującego we Wrześniu posłano
pod Warszawę, co nie było nigdy praktykowanem dla jenerałów tej
rangi****** . Dostał był jeszcze i na osłodę von Fritsch tytułu honorowego szefa
12 Pułku Artyleryi Meklemburskiej, swego dawniejszego macierzystego, i z temże
pułkiem właśnie stał dnia spomnianego pod Targówkiem, nadzorując niejako
wsparcie jakiegoż ci artylerzyści mięli piechocie szturmującej folwark Zacisze i
pobliską fabryczkę inkaustu udzielić.
Zdarzyło się jednak, że Polacy tejże fabryczki kontratakowali i onej
odbili, a w trakcie tegoż kontrataku początkiem wielce byli deprymowani przez
pewien dobrze wstrzelany maschinengewehr niemiecki. Byłże i po naszej stronie
kulomiot, co natarcia wspierać miał, aliści onego celowniczy kiepsko sobie z
niem radził, tandem doskoczył doń porucznik Jan Borkowski i nastawy poprawił,
zasię niemieckiej maszynówki uciszył. Ano i przy tem dojrzał, że z folwarku
zdobytego wyszło naraz trzech niemieckich oficyjerów, dwóch w hełmach, a jeden w
czapce siodłatej i w hajdawerach z lampasami i nad mapą deliberować poczęli,
najpewniej mniemając z ciszy zapadłej, że to nie nasz Niemca, a przeciwnie, to
polska obługa cekaemu wybitą została. Poczęstował porucznik Borkowski serią i
tych oficyjerów, przecie choć widział jak padali, ani mniemał, kogoż kostusze
posłał w darze...
Von Fritsch żył chwilę jeszcze, bo pocisk mu tętnicy rozszarpał udowej,
tandem każde serca uderzenie go do śmierci przybliżało... Musiał czuć tego, bo
gdy adiutant jego, leutnant Rosenhagen, szelek z generała odpiąwszy, chciał
niemi uda przewiązać, wyjął był monokla i ze stoickim spokojem rzekł: "Proszę to
zostawić!".
Szok, jakim ta śmierć w armijej była niemieckiej, doprawdy trudnoż
opisać. Sam i Hitler czuwał, by te nastroje się przeciw niemu nie obróciły i
śledztwa skrupulatnego po zdobyciu Warszawy nakazał, szczęściem dla porucznika
Borkowskiego, nieudatnego... Inszym zabiegiem na to rachowanym, by armia
satysfakcyję miała, był wielce uroczysty berliński pogrzeb poległego, przecie
nie zamknęło to ust plotkom najprzeróżniejszym a to o tem, że Fritsch zhańbiony
sam śmierci szukał, a to o tem, że to nie Polacy, a skrycie go ubiło gestapo
etc.etc*******....
Mnie zaś ta śmierć symbolem by była tego zanikającego niemieckiego świata,
co jeszcze był jakich zasad i przeciw szaleństwu miał odwagi oponować... Tegoż
świata, co na lat niemal pięć zacichnie i jeno epizodycznym gestem von
Stauffenberga da znać o sobie...
__________________________________________
* Spotyka
się czasem i takiej wersji, że to nie czołgiści frontowej jednostki jenerała
ubili, jeno specyalno na to posłane enkawudzistów komando, które jenerała tropić
i ubić miało... Nie zdaje mi się jednak, po primo, by ów był personą tak
znaczną, iżby takiego aż mu trzeba było poświęcić starania, po wtóre znane
relacyje, w tem najpryncypalniejsza, jenerałowej żony, świadka naocznego,
nijakiej nie dają przyczyny, by ich wiarygodność kwestionowaną
była...
**
Jenerał Wilczyński był pierwszym zamordowanym przez Sowietów generałem, przecie
nawet we Wrześniu nie ostatnim... Generał brygady Rudolf Prich - pierwszy
dowódca Obrony Lwowa, zamordowany został pod koniec września w Jasieniowie
Polnym koło Śniatynia, zasię gen. bryg. Stanisław
Sołłohub-Dowoyno, wielce już leciwy oficer w stanie spoczynku, do 1935 r.
dowódca 12 Dywizji Piechoty z Tarnopola, zamordowany został 26 IX we
własnym majątku Ziołów k. Kobrynia.
*** Po prawdzie to o dowódcy armii "Pomorze", generale Bortnowskim podobne
krążyły opinie, a ów w porze wrześniowej próby, na całej linii zawiódł...
Właśnie Bołtuć, człek impulsywny, był do świadków wyrzekł takiej o przełożonym
opinii: "Jak zginę, to niech wszyscy wiedzą, że zginąłem ja i armia z winy tego
skurwysyna", i do swej śmierci nad tem ubolewał, że w Borach Tucholskich nie
palnął Bortnowskiemu w łeb i nie przejął dowodzenia...
**** I także z częścią rozbitego przódzi Pułku Ułanów Małopolskich... Prawdopodobne, że to i ta szarża, obok Krojant, na
bzdurny mit szarżowania z szablami na czołgi zapracowała, bo w finalnem jej
stadium ułani przeszli wpodle stojących w lesie czołgów, co też i ognia dały.
Był i na miejscu Italczyk, korespondent Mario Appelius, co w świat potem puścił
relacyi wielce udramatyzowanej, a ściślej to nawet i uhisteryzowanej...
***** Okrom Bołtucia we Wrześniu polegli i generałowie insi, częstokroć
właśnie do końca walcząc... Byli to: gen. bryg. Józef Kustroń, dowódca 21
Dywizji Piechoty Górskiej, poległ 16 IX między Koziejówką a Ułazowem na
Lubelszczyźnie; gen. bryg. Stanisław Grzmot-Skotnicki,
człowiek-legenda... dość rzec będzie, że jeden z pierwszej "siódemki"
legionowych ułanów Beliny-Prażmowskiego, co z, a ściślej PRZED Pierwszą Kadrową
ruszyła, we Wrześniu dowódca G.O. "Czersk" Armii "Pomorze", poległ w
bitwie nad Bzurą 19 IX w Tułowicach pod Brochowem; gen. bryg.
Stanisław Rawicz-Dziewulski, emerytowany, 70-letni oficer, ciężko ranion
w obronie Warszawy, pomarł 18 IX; gen. bryg. Franciszek Wład,dowódca 14
Dywizji Piechoty Armii "Poznań", ciężko raniony w bitwie nad Bzurą, pomarł pod
Kamionem 18 IX. Nawiasem, to żadna z armij w tej wojnie walcząca, tylu ich nie
straciła w walce i niechaj to miarą zaciętości tych walk będzie.
****** generał pułkownik, stopień co w naszej armii nigdy przed
Jaruzelskim odpowiednika nie miał. Dopieroż dla onegoż stworzona ranga generała
armii by się z tem stopniem równać mogła...
******* W komentarzach pod tym tekstem dwa lata temu LIS cytowała nieznaną mi książkę „Generalowie Hitlera” E. W. Harta, który pisze (bazujac na zeznaniach innych n
a o c z n y ch swiadków):…”Von Fritsch stal z dowodca baterii nr 2 jego
regimentu w raczej spokojnej pozycji, kilka mil na zachod od W-wy. Patrzyl przez
lornetke i poprosil adjutanta o plaszcz. (…) Z tylu krecilo sie czterech
SS-owcow w mundurach armii. Nagle jeden z nich strzelil von Fritsch’a w plecy,
ale w tym samym momencie jego adjutant nadszedl z plaszczem i to on padl od
kuli. Von Firtsch odwrocil sie na pietach i wyciagnal pistolet. Dwoch SS-manow
zostalo zabitych natychmiast, trzeci raniony w glowe, czwarty zdolal postrzelic
von Fritscha w glowe i w serce” (mam wrazenie, ze ten monokl sam po drodze gdzies
wypadl).Hart nadmienia rowniez, ze” wkrotce po jego smierci zaczely krazyc
historie o von Fritsch majace na celu przedstawic go jako mięczaka starajacego
sie opoznic posuwanie armii" . Przyznam, że nie dowierzam ja temu i rzecz mi się zda całkowitą niemożnością, aliści nie znając tegoż źródła, polemizować z tem ciężko... Inszą jeszcze teoryję przedstawię niezadługo...
To prawda -ów niemiecki generał był ostatnim sprawiedliwym, co to fuhrerowemu szaleństwu potrafił się przeciwstawić. Plan "Walkiria" był jedynie westchnieniem zagubionych - plan zresztą dziurawy, który był w stanie zniweczyć nawet niezrównoważony psychicznie podoficer...
OdpowiedzUsuńPrawdę rzekłszy, to nie uwłaczając Von Frtschowi, im więcej o niem czytam, tem więcej mi się zdaje, że i ów miał jaki problem z właściwem rzeczywistości postrzeganiem...
UsuńKłaniam nisko:)
Pani generałowa świadkiem? I tak ją puścili? No przecież to nie do uwierzenia, bo raczej zakładałbym, że po rozstrzelaniu małżonka także i jej by sołdaci nie przepuścili, skoro to taka dzicz była.
OdpowiedzUsuńPozdrawiam
Głowy nie dam, ale puścić to raczej nie puścili, tylko gdzie do NKWD przekazali...
UsuńKłaniam nisko:)
Generałem nie jestem, ale ściągnięto mnie dzisiaj do pracy, a jestem chora, gorączka mi rośnie... jak padnę, to niech będzie, że podczas pełnienia obowiązków służbowych ;-)
OdpowiedzUsuńnotaria
Zażądamy wówczas pogrzebu z honorami należnemi generałom...:)
UsuńKłaniam nisko:)
"W historii i fakty niedokonane się liczą" - St.J. Lec
OdpowiedzUsuńSerdeczności zostawiam.
Czasem nawet i od dokonanych bardziej...
UsuńKłaniam nisko:)
Witaj :)
OdpowiedzUsuńZacny Panie Psorze- kolejna, ciekawa lekcja historii zaliczona, dziękuję :)
Pozdrawiam jesiennie, lecz kolorowo i słonecznie :)
Jakiż tam ze mnie profesor...:) Mój dzień raczej ponury i deszczowy, aliści jutro ponoć ma się mieć ku lepszemu...:)
UsuńKłaniam nisko:)