22 września, 2013

O śmiertelnej symbolice zdarzeń dnia tego przed laty...

  Lectorowie Moi Dawniejszy tekstu tego sprzed lat dwóch na onetowem jeszcze pomną może blogu, tedy im głównie słów kilka się objaśnienia należy, albowiem wystawiam w niem cyrkumstancyje śmierci trzech jenerałów, które same w sobie zdają się być zainteresowania godnemi, przecie do trzeciej z nich nawrócić mi wrychle przyjdzie, dla materyjałów w międzyczasie znalezionych. I dla tej przyczyny najwięcej żem pragnął tegoż tekstu odświeżyć, bo wrychle nam pewnych rzeczy konfrontować przyjdzie...

                                                             *        *         *
  Pewnej szczególnej nam dziś przychodzi obchodzić rocznicy, a ściślej trzech rocznic, co zdają mi się dzień ten, 22 Września Anno Domini 1939, widzieć w szczególny sposób symbolicznym. Dnia tego bowiem żywota trzech postradało jenerałów, a każda z tych śmierci, jako się nad nią zastanowić głębiej, swoistym była signum temporis, a i może memento groźnym, straszliwość nadchodzącego i odchodzenie przeszłego zwiastującym.
  Nie dla chronologijej, bo ta akurat niepewna, przecie pierwszego bym spomnieć pragnął Jenerała Olszynę-Wilczyńskiego, co Grupą Operacyjną "Grodno" dowodził. Ów, starszy już oficer, nie zanadto się może organizacyją obrony w tem bezhołowiu totalnym popisał, insza, że podług relacyj świadków, ów arcydzielny oficer legionowy, nawet odprawy dniem poprzednim poprowadzić nie poradził i w stanie psychicznym był zgoła tragicznym... Przecie zapłacić mu przyszło ceny najwyższej najpewniej za heroizm podkomendnych swoich, osobliwie ułanów z rezerwowego 101 pułku, co nawet żadnej nie mając armaty, ni naszych sławnych i arcytajnych przeciwpancernych karabinów, przecie czołgi sowieckie nie dość, że zatrzymali, to jeszczeć ich blisko dwudziestu zniszczyli... Jak? Ano temże samym sposobem, z którego później powstańcy warszawscy zasłyną: butelkami z benzyną...
   Rozwścieczeni porażką czołgiści majora Czuwakina, gdy dnia następnego w pogoń za uchodzącymi z Suwalszczyzny na Litwę Polakami ruszyli, jako pierwszego dognali właśnie Jenerała Olszynę-Wilczyńskiego, co swoim automobilem uchodził ostatni, a podług relacyi małżonki jego, to już nie tyle uchodził, co śmierci szukał... Znalazł jej z rąk tychże tankistów, co na oczach żony, nad przydrożnym rowem wpodle Sopoćkiń, rozstrzelali jenerała* i adiutanta jegoż, kapitana Strzemeckiego...
  I w cyrkumstancyjach tejże śmierci bym złowrogiej upatrywał zapowiedzi tego, co niezadługo cały naród spotkać miało... tegoż bezmyślnego, ślepego okrucieństwa ze wschodu idącego i miażdżącego opór wszelki i niejakiej Katynia zapowiedzi**, których to słów premedytacyjnie powtarzam, choć dwa lata temu wielce one Torlina wzburzyły, że śmiem mieć niewoli czerwonej za od niemieckiej gorszą...
   Dnia tegoż samego dwóch jeszcze jenerałów postradało żywota, w tem jeden niemiecki, a tegoż wtórego śmierć właśnie była tak w niejasności, podteksty i zagadki obfitującą, że niemało o tem powstało teoryj zgoła i dziwacznych... Pierwej jednak opowiedzmyż o jenerale Bołtuciu, co częścią sił Armii "Pomorze" dowodził i był przed wojną mniemany za jednego z wybitniejszych naszych dowódców, wielce zacnie in futuram rokującego.*** Po klęskach jednak kolejnych, w tym i po niepowodzeniu bitwy nad Bzurą, znalazł się był Bołtuć z resztkami oddziałów podległych w Modlinie, gdzie go jenerał  Thommée przyjął serdecznie, zasię wydał mu ordonansu, by pozbierał rozproszonych niedobitków i obrony wkoło Palmir uszykował, gdzie się ważna znajdowała amunicyi składnica...
   Sęk w tem, że Palmiry już były za plecami Niemców Warszawę oblegających i jeśli kto myślił, by tychże amunicyi zasobów na pożytek załóg Modlina i Warszawy użyć, to obligiem było bezdyskusyjnem utrzymać w rękach naszych całego pasa z Łomiankami i Palmirami włącznie i swobodnem do Warszawy i Modlina przystępem, a to właśnie w cyrkumstancyjach tamecznych już było marzeniem ściętej głowy... Nie oskarżam Thommée'go, że Bołtucia na śmierć posłał, choć z pewnością dał mu zadania niewykonalnego...
  Bołtuć tegoż pojął, jako jeno do Palmir dotarł, w rzeczy się rozpatrzył i z oficyjerami naradził. Znając, że się w Palmirach nie utrzyma, umyślił się ku Warszawie przebijać. Czemuż akurat tak, a nie ku Modlinowi na powrót, co z pewnością łacniejszem by było? Ano na to pytanie ów nam już nie odpowie, a domniemywać jeno możem, że ów ledwo co Modlin opuściwszy, znał możności tej twierdzy przyjęcia dodatkowych żołnierzów, już i nad miarę przetłoczonej, przy tem nie grzeszącej nadmiernemi zapasami, osobliwie medykamentów...
Mógł też i mniemać, że się w Warszawie przyda bardziej te pięć tysięcy prowadzonych przezeń bagnetów, mógł i tego mieć na względzie, że dni ledwo dwa przódzi przedarł się był tamtędy do Warszawy jenerał Abraham ze swoimi ułanami (Wielkopolska Brygada Kawalerii), a i też pułkownik Godlewski z Ułanami Jazłowieckiemi**** pod Wólką Węglową się przedarł w szarży desperackiej, choć udanej, która przecie ułanów piątej części stanów wyjściowych kosztowała... Mógł mieć może zatem i Bołtuć jakiej nadziei, że skoro oni przeszli, to i on poradzi, przy tem nadziei tej się czepiając przepomniał o dwóch starych żołnierskich prawdach, że na froncie cyrkumstancyje się mogą co godzina odmieniać nieledwie, a dni dwa to już miara nieomalże epoki, gdzie w miejscu dwa dni temu niebronnem, dziś dwa korpusy stać mogą pancerne... No i o tem, że ułan szarżujący na koniu więcej i może poradzi kuli dlań przeznaczonej umknąć, niźli piechur na nogach własnych...
   Ano i tak, po skrwawieniu większej części sił swoich, i Bołtucia kostucha dopadła rankiem dnia tego, gdy wpodle stacyi kolei żelaznej Dąbrowa Leśna, żołnierzy swych prowadził w ataku na bagnety*****... I w tej, prostej, bo żołnierskiej, śmierci bym upatrywał całego Września naszego symbolu: heroizmu ponad i może nawet miarę, determinacyi w beznadziei, aleć i tragicznej bezsensowności w tłuczeniu o mur głową... No i może w moralnym przymusie, by własną głową zapłacić, bodaj i za niedołęstwo cudze...
   Od Łomianek do Zacisza na warszawskim Targówku gościńcami i traktami miejskiemi kilometrów jakie szesnaście, czyli dawne dwie mile polskie z okładem... W prostej linii pewnie jedna będzie i tyleż dzieli miejsce śmierci Bołtucia, od miejsca, gdzie żywota postradał jenerał Werner von Fritsch. By jednak w pełni pojąć kimże on był, cofnąć nam się przyjdzie krzynę w czasie, choć nie aż do początków jegoż kariery. Tu nam rzec starczy, że to oficyjer z zasługami wielkiemi, wielce w niemieckiej armijej poważany i szanowany...Do tego stopnia, żem nie umiał mu na potrzeby tej noty polskiego wyszukać odpowiednika, by rzecz więcej obrazową uczynić...
   Otóż zwieńczeniem tejże kariery było stanowisko niemieckiego naczelnego dowódcy wojsk lądowych, którym von Fritsch został był  w roku 1935. Ano i w tem charakterze brał udziału w sekretnej naradzie dwa lata później u Hitlera, gdzie ów kart odkrył i o wojnie pożądanej prawił. Ku zaskoczeniu Hitlera, z uczestników tejże narady jeno właśni go poparli poplecznicy (Himmler, Goering i admirał Reader), natomiast ostro oponowali: minister cudzoziemskich interesów von Neurath, von Fritsch właśnie i druh jego von Blomberg, ówcześny minister wojny.
  Von Neurath sam się do dymisyi podał i zastąpiony został von Ribbentropem, zaś by się pozbyć Blomberga i Fritscha całej zmontowano afery, gdzie się ministrowi wojny wywlekło małżeństwa z niejaką Erną Gruhn, ponoć za nierząd ongi karanej... Czy to prawda była, czyli to w gestapo tych spreparowano dowodów, dociec trudno, dość, że von Blomberga ten skandal kosztował stanowisko i niesławę... Odpryskiem niejako tejże afery pozbyto się i von Fritscha, który niewiast nie lubił i najpewniej był typem z gruntu aseksualnym. Hitlerowi jednak, podobnie jak niedawnem czasem ministrowi Ziobrze, brak dowodów za dowód właśnie starczał, że skoro ów w niewiastach nie gustuje, ergo być musi własnej płci miłośnikiem i w aurze kolejnego scandalum pozbyto się i von Fritscha.
  O wieleż jednak von Blomberg już do nijakiej roboty nie wrócił i doczekał w 1945 Amerykanów, co go i tak do Norymbergi zawlekli, tak von Fritsch przed honorowym oficerskim sądem oczyszczonym został, co nawiasem dowodzi, że jeszcze w 1938 roku byli tacy, co umieli się Hitlerowi i Goeringowi przeciwstawić. Von Fritscha przywrócono do Naczelnego Dowództwa, choć już na stanowisko pośledniejsze i jako kogo na kształt inspektora wizytującego we Wrześniu posłano pod Warszawę, co nie było nigdy praktykowanem dla jenerałów tej rangi****** . Dostał był jeszcze i na osłodę von Fritsch tytułu honorowego szefa 12 Pułku Artyleryi Meklemburskiej, swego dawniejszego macierzystego, i z temże pułkiem właśnie stał dnia spomnianego pod Targówkiem, nadzorując niejako wsparcie jakiegoż ci artylerzyści mięli piechocie szturmującej folwark Zacisze i pobliską fabryczkę inkaustu udzielić.
  Zdarzyło się jednak, że Polacy tejże fabryczki kontratakowali i onej odbili, a w trakcie tegoż kontrataku początkiem wielce byli deprymowani przez pewien dobrze wstrzelany maschinengewehr niemiecki. Byłże i po naszej stronie kulomiot, co natarcia wspierać miał, aliści onego celowniczy kiepsko sobie z niem radził, tandem doskoczył doń porucznik Jan Borkowski i nastawy poprawił, zasię niemieckiej maszynówki uciszył. Ano i przy tem dojrzał, że z folwarku zdobytego wyszło naraz trzech niemieckich oficyjerów, dwóch w hełmach, a jeden w czapce siodłatej i w hajdawerach z lampasami i nad mapą deliberować poczęli, najpewniej mniemając z ciszy zapadłej, że to nie nasz Niemca, a przeciwnie, to polska obługa cekaemu wybitą została. Poczęstował porucznik Borkowski serią i tych oficyjerów, przecie choć widział jak padali, ani mniemał, kogoż kostusze posłał w darze...
   Von Fritsch żył chwilę jeszcze, bo pocisk mu tętnicy rozszarpał udowej, tandem każde serca uderzenie go do śmierci przybliżało... Musiał czuć tego, bo gdy adiutant jego, leutnant Rosenhagen, szelek z generała odpiąwszy, chciał niemi uda przewiązać, wyjął był monokla i ze stoickim spokojem rzekł: "Proszę to zostawić!". 
    Szok, jakim ta śmierć w armijej była niemieckiej, doprawdy trudnoż opisać. Sam i Hitler czuwał, by te nastroje się przeciw niemu nie obróciły i śledztwa skrupulatnego po zdobyciu Warszawy nakazał, szczęściem dla porucznika Borkowskiego, nieudatnego... Inszym zabiegiem na to rachowanym, by armia satysfakcyję miała, był wielce uroczysty berliński pogrzeb poległego, przecie nie zamknęło to ust plotkom najprzeróżniejszym a to o tem, że Fritsch zhańbiony sam śmierci szukał, a to o tem, że to nie Polacy, a skrycie go ubiło gestapo etc.etc*******....
   Mnie zaś ta śmierć symbolem by była tego zanikającego niemieckiego świata, co jeszcze był jakich zasad i przeciw szaleństwu miał odwagi oponować... Tegoż świata, co na lat niemal pięć zacichnie i jeno epizodycznym gestem von Stauffenberga da znać o sobie...
__________________________________________
* Spotyka się czasem i takiej wersji, że to nie czołgiści frontowej jednostki jenerała ubili, jeno specyalno na to posłane enkawudzistów komando, które jenerała tropić i ubić miało... Nie zdaje mi się jednak, po primo, by ów był personą tak znaczną, iżby takiego aż mu trzeba było poświęcić starania, po wtóre znane relacyje, w tem najpryncypalniejsza, jenerałowej żony, świadka naocznego, nijakiej nie dają przyczyny, by ich wiarygodność kwestionowaną była...
** Jenerał Wilczyński był pierwszym zamordowanym przez Sowietów generałem, przecie nawet we Wrześniu nie ostatnim... Generał brygady Rudolf Prich - pierwszy dowódca Obrony Lwowa, zamordowany został pod koniec września w Jasieniowie Polnym koło Śniatynia, zasię gen. bryg. Stanisław Sołłohub-Dowoyno, wielce już leciwy oficer w stanie spoczynku, do 1935 r. dowódca 12 Dywizji Piechoty z Tarnopola, zamordowany został 26 IX we własnym majątku Ziołów k. Kobrynia.
*** Po prawdzie to o dowódcy armii "Pomorze", generale Bortnowskim podobne krążyły opinie, a ów w porze wrześniowej próby, na całej linii zawiódł... Właśnie Bołtuć, człek impulsywny, był do świadków wyrzekł takiej o przełożonym opinii: "Jak zginę, to niech wszyscy wiedzą, że zginąłem ja i armia z winy tego skurwysyna", i do swej śmierci nad tem ubolewał, że w Borach Tucholskich nie palnął Bortnowskiemu w łeb i nie przejął dowodzenia...
**** I także z częścią rozbitego przódzi Pułku Ułanów Małopolskich... Prawdopodobne, że to i ta szarża, obok Krojant,  na bzdurny mit szarżowania z szablami na czołgi zapracowała, bo w finalnem jej stadium ułani przeszli wpodle stojących w lesie czołgów, co też i ognia dały. Był i na miejscu Italczyk, korespondent Mario Appelius, co w świat potem puścił relacyi wielce udramatyzowanej, a ściślej to nawet i uhisteryzowanej...
***** Okrom Bołtucia we Wrześniu polegli i generałowie insi, częstokroć właśnie do końca walcząc... Byli to: gen. bryg. Józef Kustroń, dowódca 21 Dywizji Piechoty Górskiej, poległ 16 IX między Koziejówką a Ułazowem na Lubelszczyźnie; gen. bryg. Stanisław Grzmot-Skotnicki, człowiek-legenda... dość rzec będzie, że jeden z pierwszej "siódemki" legionowych ułanów Beliny-Prażmowskiego, co z, a ściślej PRZED Pierwszą Kadrową ruszyła, we Wrześniu dowódca G.O. "Czersk" Armii "Pomorze", poległ w bitwie nad Bzurą 19 IX w Tułowicach pod Brochowem; gen. bryg. Stanisław Rawicz-Dziewulski, emerytowany, 70-letni oficer, ciężko ranion w obronie Warszawy, pomarł 18 IX; gen. bryg. Franciszek Wład,dowódca 14 Dywizji Piechoty Armii "Poznań", ciężko raniony w bitwie nad Bzurą, pomarł pod Kamionem 18 IX. Nawiasem, to żadna z armij w tej wojnie walcząca, tylu ich nie straciła w walce i niechaj to miarą zaciętości tych walk będzie.
****** generał pułkownik, stopień co w naszej armii nigdy przed Jaruzelskim odpowiednika nie miał. Dopieroż dla onegoż stworzona ranga generała armii by się z tem stopniem równać mogła...

******* W komentarzach pod tym tekstem dwa lata temu LIS cytowała nieznaną mi książkę „Generalowie Hitlera” E. W. Harta, który pisze (bazujac na zeznaniach innych n a o c z n y ch swiadków):…”Von Fritsch stal z dowodca baterii nr 2  jego regimentu w raczej spokojnej pozycji, kilka mil na zachod od W-wy. Patrzyl przez lornetke i poprosil adjutanta o plaszcz. (…) Z tylu krecilo sie czterech SS-owcow w mundurach armii. Nagle jeden z nich strzelil von Fritsch’a w plecy, ale w tym samym momencie jego adjutant nadszedl z plaszczem i to on padl od kuli. Von Firtsch odwrocil sie na pietach i wyciagnal pistolet. Dwoch SS-manow zostalo zabitych natychmiast, trzeci raniony w glowe, czwarty zdolal postrzelic von Fritscha w glowe i w serce” (mam wrazenie, ze ten monokl sam po drodze gdzies wypadl).Hart nadmienia rowniez, ze” wkrotce po jego smierci zaczely krazyc historie o von Fritsch majace na celu przedstawic go jako mięczaka starajacego sie opoznic posuwanie armii" . Przyznam, że nie dowierzam ja temu i rzecz mi się zda całkowitą niemożnością, aliści nie znając tegoż źródła, polemizować z tem ciężko... Inszą jeszcze teoryję przedstawię niezadługo... 

10 komentarzy:

  1. To prawda -ów niemiecki generał był ostatnim sprawiedliwym, co to fuhrerowemu szaleństwu potrafił się przeciwstawić. Plan "Walkiria" był jedynie westchnieniem zagubionych - plan zresztą dziurawy, który był w stanie zniweczyć nawet niezrównoważony psychicznie podoficer...

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Prawdę rzekłszy, to nie uwłaczając Von Frtschowi, im więcej o niem czytam, tem więcej mi się zdaje, że i ów miał jaki problem z właściwem rzeczywistości postrzeganiem...
      Kłaniam nisko:)

      Usuń
  2. Vulpian de Noulancourt22 września 2013 14:33

    Pani generałowa świadkiem? I tak ją puścili? No przecież to nie do uwierzenia, bo raczej zakładałbym, że po rozstrzelaniu małżonka także i jej by sołdaci nie przepuścili, skoro to taka dzicz była.
    Pozdrawiam

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Głowy nie dam, ale puścić to raczej nie puścili, tylko gdzie do NKWD przekazali...
      Kłaniam nisko:)

      Usuń
  3. Generałem nie jestem, ale ściągnięto mnie dzisiaj do pracy, a jestem chora, gorączka mi rośnie... jak padnę, to niech będzie, że podczas pełnienia obowiązków służbowych ;-)

    notaria

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Zażądamy wówczas pogrzebu z honorami należnemi generałom...:)
      Kłaniam nisko:)

      Usuń
  4. "W historii i fakty niedokonane się liczą" - St.J. Lec
    Serdeczności zostawiam.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Czasem nawet i od dokonanych bardziej...
      Kłaniam nisko:)

      Usuń
  5. Witaj :)
    Zacny Panie Psorze- kolejna, ciekawa lekcja historii zaliczona, dziękuję :)
    Pozdrawiam jesiennie, lecz kolorowo i słonecznie :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Jakiż tam ze mnie profesor...:) Mój dzień raczej ponury i deszczowy, aliści jutro ponoć ma się mieć ku lepszemu...:)
      Kłaniam nisko:)

      Usuń

Być może zdaje Ci się, Czytelniku Miły, że nic nie masz do powiedzenia aż tak ważkiego, czy mądrego, by psuć wzrok i męczyć klawisze... W takiem razie pozostaje mi się tylko z Tobą zgodzić: zdaje Ci się...:)