W I części żem się najwięcej na dysproporcyi sił skupił mniemanej, dziś zatem na
insze wzglądnijmyż aspekta, jeno żem po namyśle ku tej przyszedł był
konstatacyi, że to po części najwięcej spekulacyje jakie własne, tedy godzi się
tego nie w "Pogderankach właściwych" dawać, a w kategoryjej, com jej ongi
ochrzcił "Rozważania o tem... co by było, gdyby..." gdzieśmy już parokroć
podobnych (choć o rzeczach inkszych) snuli refleksyj (I, II,
III,IV, V
i VI)...
Układ granic
Ano... prawda to i niezełgana, że jako się takich miało granic, jako my z
Rzeszą Niemiecką, to prawdziwie trudno tu o obronie całej onych długości nawet i
co marzyć. Dwakroć... a bodaj i trzykroć tyle byśmy tego wojska mieli, coż go
iście Wrześniem '39 stanęło, to i by może nastarczyć ciężko było, by każdego
onej kawalca obsadzić. Obrachowując granic, z których przeciw nam mogły
Niemiaszki wyprowadzić uderzenia jakiego, a zliczając w tem i dawniejszej
czeskiej, a i obecnej słowackiej, boć przecie państewko xiędza Tiso wiernem było
Niemcom tu aliantem, dorachowalim się niemal 2 800 kilometrów. Podług
francuskich obrachunków ichniego Sztabu Jeneralnego, co pas obrony dywizyi
jednej na 2-3 kilometry liczył, trza by nam było mieć nie trzydzieści, a z górą
dziewięciuset dywizyj!!! A i to jeszcze nie licząc 1 400 kilometrowej z Sowietem
granicy...
Podług naszego sztabu rachunków dywizyja jedna bronić mogła od 10 do 20
kilometrów frontu, co już liczyć można było jeno między marzenia, czyli też może
raczej jak to arcypięknie nazwał Wańkowicz: chciejstwa... Ale nawet i tego
przyjąwszy trza by nam najmniej 140, a chętniej 280 tych dywizyj... Skoro zatem
żeśmy dokazali, że kurczowe tych całych długich granic bronienie z góry na
porażkę skazane, nawet by i przewag inszych, w tankach i aeroplanach, nie było,
czemuż tu zatem myśl tak uporna, by za wszelką tego próbować cenę?
Najwięcej tu historycy wskazują, że nas nadzieje na rychłe na zachodzie
uderzenie zgubiło, że gdyby iście owi uderzyli do tygodnia czasu, Niemcy by
niechybnie musieli ofensywy przerwać, by wojsk części na francuski przerzucić
front, temuż nasza rola wiązać ich by jak najwięcej i jak najuporniej... Przy
tem i niemożność psychologiczna niejako, by jądra polskości ziem rdzennych bez
boju oddawać, przy tem na tejże ziemi najcenniejszych mając przemysłów i
bogactw...
I przyznam ja, że o wieleż ów argument wtóry mi do rozumu przemawia, tak
pierwszy ni w ząb, a prawiej by rzec było, że gadanie takie jeno jak najgorszego
świadectwa sztabowi naszemu wystawia... Toż przecie jako się jakiejkolwiek
rachuby czyni, najpierwszą rzeczą sprawdzić tak swoich, jak i obcych, zali to co
prawią, jest li możebnem, zali to znów nie owo wańkowiczowskie chciejstwo? Dla
jakiej przyczyny mięli nasi zakładać, że Francuzy, wojnie tej mało chętni, że
się szybciej mobilizować będą, niźli my sami? Że nawet jeśli by i może uderzyć
prawdziwie chcieli, to że w tydzień, góra dni dziesięć tegoż uczynić poradzą? A
skoro tak... i skoro z prostego obrachunku wynikało, że granic tak czy owak nie
utrzymamy, nie trza było rzec komu trzeba tej prawdy prostej i ućciwej i skupić
się na bronieniu tego, co obronić było można? I jeśli już mięli ginąć żołnierze,
to by rzec może cynicznie, ale by tej krwie przelanej, bodaj jak najdrożej
sprzedać?
Jeśli kto z wodzów naszych wierzył prawdziwie, że Pomorze obroni przed z
dwóch stron wymierzonemi uderzeniami i dywersyją mniejszości, zaprawdę winien
się u najznamienitszych doktorów od głów niedowarzonych leczyć... dla swojego i
naszego dobra! Pewno, że polityczna była racja wyższa, by tej ziemi nie oddać
darmo... by pokazać, że Polska o nią stoi i stać będzie... Ale czy na tęż
demonstracyję trza było aż całej armijej przetracić !!!???*
Spomnijcie Lectorowie Mili, jakiż hyr po świecie poszedł za jednego
Westerplatte sprawą? A Helu, co się do ostatka bronił? Nie szłoż to umocnić
miejsc kilku, tak by ich i tygodniami bronić szło i tam za cenę krwi kilkuset
najwyżej ochotników, których przecie nie brakło**, by z tych miejsc uczynić tej
pożądanej ogólnoświatowej demonstracji? A tak rzec przyjdzie żeśmy, co rzec
przykro, ten zalew patryotycznego zapału i entuzjazmu wolentarzy na śmierć
gotowych zwyczajnie zmarnowali...:(( Nie spominając już i o tem, że tych pięciu
dywizyj szło dużo rozsądniej wykorzystać... Gdzie?
Ano właśnie... wielce dobre pytanie... Zapychając gdzie jakich dziur
inszych w linii nie do obronienia? To toż samo zmarnotrawienie, jeno w inszem
czasie i miejscu... Uderzając gdzie na jaki Prus Wschodnich region? Hmmm... może
i by to z większym było pożytkiem, aliści przecie Niemiaszki też umocnień miały
i pewnie by one krwią naszą spłynęły... Aliści było miejsce, gdzie uderzyć by
można, niemałego tym czyniąc nieprzyjacielowi ambarasu! Gdzie? O tem za chwilę,
póki co pomyślmy, czy by tej uwolnionej od ciężaru obrony Pomorza armii nie
przydać jeszcze i siły większej...
Od bitwy pod Kannami (216 r ante Christum Natum), gdzie Hannibal pokazał
jak najefektywniej przeciwnika bijać, samemu słabszym będąc, wszyscy sztabowcy
jak świat światem śnią o tegoż wyczynu powtórzeniu i w żargonie sztabowem do
dziś "Kannami" się taki manewr zwie, gdzie z dwóch stron wymierzone kleszcze
zagarniają wrogie siły do środka, gdzie jeno ci na obrzeżu będący bić się mogą,
za to ci w środku jeno się miotają bezrozumnie i bez pożytku wroga nie umiejąc
dosięgnąć... Nie trza akademij kończyć sztabowych, by znać, że by takiego
powtórzyć wyczynu (osobliwie, gdy przeciwnik o tych Kannach też czytywał),
nadzwyczajnej trzeba przemyślności własnej i wojska sprawności, luboż jakiego
trafu szczęśnego, co tak uszykuje terenu, że przeciwnik sam się do takiej
pułapki zapędzi...
Ano i starczy na mapę okiem rzucić, by widzieć, żeśmy w Wielgiej Polszcze
akurat takich właśnie mięli cyrkumstancyj. Że nawet i na Hannibalu
nieedukowanemu, przecie rozumnemu człekowi, jasnem będzie, że krainę tak już
przez naturę z trzech stron wrogiem opasaną, nader łacno będzie onemi kleszczami
zamknąć i każdej armii, co się jej tam posadzi, możnaż po prawdzie z punktu z
rejestru skreślić... Zatem cóż to? Rydz-Śmigły o Hannibalu nie słyszał? Słyszał,
słyszał... jeno mu się niepojętem widziało, by darmo oddać krainę tak polską,
tak pamięcią powstań wsławioną i tak sercu każdego Polaka drogą... Ale na to się
obiera Naczelnego Wodza, by ów się rozumem kierował, nie sercem! I jeśli, bodaj
by jak tego nie było ciężko przed samem sobą przyznać, obronić czego nie sposób,
nie znaczy, że dla zasady samej ludzie ginąć winni... A jak już muszą, to bodaj
ze skutkiem jakiem!
I tu do najpryncypalniejszych przychodzim konkluzyj... Gdybyśmy tych
dwustu najmniej tysięcy ludzi na straconych z góry nie zostawili pozycjach, a
tęgiej uszykowali obrony wzdłuż Wisły zasię Warty i dalej ku północy idąc ku Toruniowi,
zasię ku wschodowi do pruskiej granicy, mięlibyśmy i tegoż frontu do obrony
wielekroć krócej... A i rezerwę wojska niemałą, której podług mnie wielce
zgrabnie szło użyć podług zasady, że nie tam bijem, gdzie nas czekają, a tam,
gdzie czekać ani myszlą może...
O Słowacyję mi idzie, która po niemieckiej stając stronie ruszyła przeciw
nam z pięćdziesięciotysięcznem wojskiem własnem, nie licząc przepuszczonych
niemieckich dywizyj kilku... Nawiasem, to dopieroż za rocznicowemi obchodami na Westerplatte w 2009 roku (temi z Putina między inszemi udziałem) ichni wicepremier Duszan Čaplovič nas za tę napaść przepraszał... Ale do brzegu, jak to mawia Klarka: idzie mi o to, że o wiele atak na Prusy*** by się pewnie załamał krwawo, to byłoż w możności naszej przez tę Słowacyję kota
pogonić Słowakom samym, co nie nadto chętnie z nami wojowali, a i tym
Niemiaszkom nielicznym, co tam byli...
Plusy? Same dodatnie...:) Zamiast naszej o trzysta kilometrów dłuższej
bronić granicy, to Niemcom znienacka tegoż frontu o tyle wydłużamy, niemal z
punktu na czeskich stając ziemiach, gdzie Bóg jeden raczy wiedzieć, zali by może
i do jakich nie przyszło, bodaj i jak skromnych insurekcyj... Nie wiem zali i ja
tu jakim chciejstwem nie grzeszę, aliści nawet jakobyśmy nijakiego nie mieli od
Słowaków i Czechów tam wsparcia (po Zaolziu? Oj, Wachmistrzu, Wachmistrzu...:)),
to jedno pewne, że by się Niemcom ów Fall Weiss z punktu do góry nogami
przewrócił, gdyby z nagła musieli bodaj i trzecią część tylko sił własnych na
wyprzódki do Czech i Słowacji w sukurs tam wojującym słać...
______________________________
* Armia
"Pomorze", dowodzona przez jenerała Bortnowskiego, tegoż samego o którem
impulsywny podkomendny, jenerał Bołtuć rzekł: "Jak zginę, to niech wszyscy
wiedzą, że zginąłem ja i armia z winy tego skurwysyna", i długo nad tem
ubolewał, że w Borach Tucholskich nie palnął Bortnowskiemu w łeb i nie przejął
dowodzenia...
** od wiosny się ludzie zgłaszali na tzw. "żywe
torpedy".
*** choć Marek Domagalski z Salonu.24 wywodzi i nie do końca bezzasadnie, że taki atak miał wielkie szanse powodzenia: http://marianna.salon24.pl/341226,1939-alternatywny-plan-wojny
Czeska insurekcja? Toć to pojęcie z gatunku hippiki azteckiej i kołodziejów inkaskich.
OdpowiedzUsuńPozdrawiam
Ci, którym przyszło husytów zwalczać, zapewne byliby inszego zdania...:)
UsuńKłaniam nisko:)
Tych paru niemieckich pilotów co mieli nieszczęście spotkać pewnego czeskiego asa też chyba nieszczególnie byli zadowoleni? Podobnie z resztą jak i niejaki Reinhard Heydrich, który sobie w Czechach zbyt długo nie pożył. Mają Czesi niezłe tradycje i nie ma co bawić się stereotypami. :)
UsuńNaród to wojenny wbrew obiegowym opiniom.
1. Husyci 500 lat wcześniej byli. Od tego czasu mniej jakoś o bojach Czechów słyszano.
OdpowiedzUsuń2. Zamach na Heydricha - OK, to dobry kontrprzykład dla mojej tezy. Jednak odosobniony.
3. Stereotypy mają to do siebie, że wyolbrzymiają jakąś cechę, którą (w pewnym czasie) obserwator uważa za szczególną. Zgoda, że stereotyp jest uogólnieniem umysłu leniwego, nie biorącego pod uwagę różnorodności obiektu obserwowanego. Skłonny jednak byłbym polemizować co do tego, czy stereotyp musi być krzywdzący.
Pozdrawiam
Gdy się Czechów poznaje, to zaczyna się ich bardziej szanować. Może i są bardzie pragmatyczni, ale bardziej podobni do nas niż nam się wydaje.
UsuńMiła Karela Kryla.
Ad.1 Brak motywacji, jak sądzę, bo następne 500 lat już nie dla siebie wojowali. A brak tradycji, to i brak doświadczenia... W Polszcze każdy młodzik szlachecki dom opuszczający umiał mniej czy więcej, ale szablą robić na poziomie co najmniej przeciętnego europejskiego zaciężnego
UsuńAd.2Fakt:) Dodatkiem: cokolwiek importowany, bo by go dokonać, trzeba było "cichociemnych" z Anglii, bo miejscowe podziemie czeguś nadto skąpem było...
Ad.3 Myślę, że ex definitione trochę musi, bo w pewnym sensie równa w dół... Ale jest też z tym trochę jak i z temi bajkami, w których zawsze tkwi ziarnko prawdy...
Kłaniam nisko:)
I jeszcze raz coś Kryla, dla Szczurka może? Morituri te salutant
OdpowiedzUsuń1. Miałem kiedyś przez kilka lat kontakt z Czechem służbowo w Polsce przebywającym. Był uroczym człowiekem i miłym kompanem. Mówił też (przy piwie), że wiele stereotypów, które w Czechach krążą o Polakach, jest niesprawiedliwych i zwyczajnie głupich. Jednak, przyparty do muru, wyznał, że większość Czechów nie byłaby zachwyconych, gdyby im ktoś rzekome podobieństwo do Polaków wmawiał. Raczej przeważa pogląd, żeby nic wspólnego z nami nie mieć.
OdpowiedzUsuń2. Mieszkam daleko od Republiki Czeskiej, więc częstego kontaktu nie mam. Większość moich spotkań z Czechami to kilka krótkich wizyt tam plus dość częste rozmowy z tym jednym w Polsce (już był wrócił do siebie). Może zwyczajnie coś mi umknęło, albo coś źle zrozumialem.
Pozdrawiam
Miałżem przed laty znajomka, co na fali rozbuchanego kapitalizmu początku lat dziewięćdziesiątych rozliczne w dawnych demoludach czynił interesy i z Czech przywiózł sobie żonę nową. Po czasie niejakiem, gdyśmy już się co i może lepiej poznali, wyznała, że wolała za mężem w Polskę zjechać i tu pomieszkiwać, gdzie nikt jej wstrętów nijakich nie czynił, choć była taką trochę lokalną ciekawostką (osobliwie, że bestyjka niczego sobie:), tam natomiast jej małżeństwo było postrzegane cokolwiek jakby za Cygana poszła i spodziewała się licznych od otoczenia przykrości, osobliwie, ze mąż ustawicznie w drodze...
UsuńZ rokiem ubiegłym inszy z mych przyjaciół się z pewną czeską fabryką związał z tychże samych okolic, tom dopytywał jakież z niemi relacyje i ów wielce sobie te kontakty chwalił, choć narzekał, że ich poczucie humoru a nasze, to jak dwa rozbieżne światy... Zatem może i to się zmienia?
Kłaniam nisko:)