Tym, co się w blogowej głuszy
poruszają jeno za RSS-a wskazaniem, że tam kto co nowego był na
straganie swojem wyłożył, pozwoliłżem sobie pierwszego post
scriptum względem teoryj o śmierci von Fritscha powtórzyć, bo im
najpewniej umknęło. Tych, co już je znają z punktu do drugiego
zapraszam, gdziem się chciał odnieść do teoryi przez Imci
Kazimierskiego tutaj:
wyłożonych,
po największem skrócie k'temu się sprowadzających, że miał
niemiecki jenerał zginąć cależ nie wpodle Zacisza 22 Septembra, a
tydzień wcześniej w Miłośnie* i w cyrkumstancyjach krańcowo od
oficjalnej wersji odmiennych**
*podług
mnie to w Miłosnej, ale uszanuję tu pisownię przez Imci
Kazimierskiego używaną, skoro ów autochton tameczny i widać, że
takie tam odmiany panują obyczaje.
** jest
jeszcze wersja trzecia, do oficjalnej zbliżona, że to nie od
kulomiotu jenerał był zginął, a od kuli naszego strzelca
wyborowego (http://www.historiazabek.pl/?smierc-gen-von-fritscha,51),
ale że ona niewiele się od tej oficjalnej różni, to i jej nawet
komentował nie będę.
Post
Scriptum I :
Pozwólcie jednak, że się do obu
nowych wersji śmierci von Fritscha odniosę, tandem zacznę dziś od
tej, którą cytowałem przódzi za Lisem Jejmością, ale od czasu
noty poprzedniej żem dzięki Krzysiowi Jegomości już w tę księgę
(„Generałowie Hitlera” E.W.Harta )zbrojny, a dzięki Vulpianowi
Uczynnemu, co moją tu kulawą angielszczyznę wsparł tłomaczeniem
profesjonalnem fragmentów najpryncypalniejszych, mogęż się już i
ja do oryginału odnieść.
Podług niego miałżeby być
jenerał von Fritsch zastrzelonym przez esesmanów na to specyjalno
posłanych, by go raz na zawsze uciszyli i by już więcej Hitlerowi
turbacyi nie sprawiał. Spór miał między niemi iść nie tylko o
to, że von Fritsch w sukces w nowej światowej wojnie nie wierzył,
ale miał i z Hitlerem na pieńku o najbliższych führerowi
komiltonów, z których miał się domagać natychmiastowego
oddalenia Himmlera, Göringa,
Goebbelsa i Heydricha, przy czem ten pierwszy miał być jeszcze
natychmiast oddanym pod sąd, a ten ostatni nawet i bez sądu z
punktu rozstrzelanem.
Cóż
tu rzec...? Jeśli nawet von Fritsch formułował tego typu żądania,
to można to chyba tłomaczyć tylko na dwa sposoby... Pierwszy, że
się już zupełnie w realiach swej ojczyzny pogubił i zawiodła go
umiejętność oceny rzeczywistości, drugi, zupełnie przeciwny: że
formułując nierealne żądania świadomie kopał między sobą a
Hitlerem przepaści nie do zasypania i poniekąd się zabezpieczał
przed możliwością, że zostanie przez Hitlera powołany do
pełnienia jakiejś roli, której by nie zaakceptował... O ile
upublicznienie tych żądań jest w rzeczy samej prawdą, bo ja mam
pewność tylko w stosunku, do tego, że krytykował wobec Hitlera
jego plany wojenne, bynajmniej nie z jakichś moralnych zresztą
wychodząc przesłanek, a rozumiejąc, że Wehrmacht jest do tej
wojny jeszcze niedostatecznie gotowym.
Przyjmijmyż
jednak na chwilę, że iście coś takiego formułował i że to do
otoczenia Hitlera dotarło. Mogę zrozumieć, że Hitler pomiarkował,
że będzie w niem mieć wiecznego oponenta i że potrzeba go będzie
się jakoś pozbyć, ale nie pojmuję dlaczego byłoby go trzeba aż
zabić, skoro dwóch innych, znacznie ważniejszych przeciwników z
generalskich kręgów zdymisjonowano i zmuszono do siedzenia w
zaciszu własnych willi, co nawiasem nie uchroniło ani von Blomberga
przed sądem w Norymberdze, ani Ludwiga Becka przed śmiercią, gdy
się ze spiskowcami von Stauffenberga był związał. Przyjmijmyż
jednak na chwilę, że to może urażony Himmler pomsty szukał,
wymógłszy wreszcie zgody na to, by gdzie przy jakiej sposobności
jenerała ubić. No i tu się pojawia pytanie, co chcięli przez to
zabójstwo osiągnąć? Bo jeśli tylko szło o jenerała uciszenie,
to można było uczynić jak rzekłem, można było sfingować
samobójstwo w jego własnem domu, jak słusznie zauważa Vulpian, w
co wielu by uwierzyło, skoro powszechnie po śmierci komentowano, że
von Fritsch sam śmierci szukał... Nawet i na froncie pod Warszawą
szło wszystkiego urządzić dyskretnie, dajmyż na to detonując
kilka ładunków w okolicy, w tem ten jeden kluczowy, pod generalskim
łóżkiem, krzesłem czy automobilem w czasie, gdy polska artyleria
strzelała do jakichś celów w okolicy. Wszystko, tylko nie scenę
przez Harta opisaną... Ta miałaby sens, gdyby tą śmierć
zamierzano nagłośnić, jako przykładną wobec wszelkich jawnych i
ukrytych oponentów Hitlera... A przecież wobec postaci podobnie jak
von Fritsch w armii popularnych i cieszących się atorytetem, nawet
po zamachu Stauffenberga, nie posunięto się do jawnego zabójstwa
czy postawienia przed sądem Rommla czy von Klugego, tylko obu albo
zmuszono do samobójstw, albo ich de facto zabito, samobójstwo
rozgłaszając...
Przyjmijmy
jednak i tego, że chciano spektakularnego mordu i tak się iście
nieudolnie za niego zabrano. Hart pisze o czterech esesmanach w
mundurach armii, czyli po prostu przebranych za żołnierzy. Dodajmy
od razu, że to być nie mogli zwykli żołnierze, bo gdyby się w
okolicach dowództwa pułku artylerii zaczęło kręcić kilku nikomu
nieznanych żołnierzy, to pierwszy lepszy feldwebel by ich
przegonił, jeśli nie zatrzymał do wyjaśnienia, czy to aby nie
maruderzy jacy, dezerterzy, czy jeszcze gorzej: polscy dywersanci w
zdobycznych mundurach. Musieli być zatem oficerami i mieć za
kamuflaż jakie niezgorsze papiery, że im się tam kręcić
pozwolono... Przypuśćmyż, że udawali jakich ze służb
kartograficznych ludzi, czy z jakiego kwatermistrzostwa. Tak czy siak
mieć mogli jedynie pistolety, bo oficer z karabinem czy pistoletem
maszynowym wzbudzałby sensację, której by z pewnością uniknąć
woleli.
Na
rozum samego zabójstwa dokonać powinni, w czasie gdy jeden jako tam
uwagi jenerała i inszych odwraca, dwóch doń strzela, a czwarty
ubezpiecza, by się nikt do tego nie wtrącił poboczny... Tem zaś
czasem jeden miałby strzelić i to tak fatalnie, że oto ubił
adiutanta płaszcz niosącego (co nawiasem mogłoby przestrzeliny na
płaszczu w okolicy serca tłomaczyć, gdy śmierci przyczyną
oficjalną miała być przestrzelona aorta udowa) i pomiędzy tem
jego strzałem a kolejnym, jego niedoszła ofiara, starszy pan, zdąży
się odwrócić, wyciągnąć broni własnej, odbezpieczyć,
przeładować, wycelować i ubić po kolei wszystkich esesmanów, w
tem i zabójcy własnego, leżąc już i będąc odeń trafionym w
głowę i w serce... Litości!
Już
mi ani nie idzie o to, że z pociskiem 9 mm w sercu i drugim takim w
głowie raczej się już nikomu żadnego nie sprawia kłopotu. Idzie
mi o tych niezgułów z SS, których jak rozumiem, wybierano kierując
się jakimś kryterium. Skoro to SS, to raczej nie szło o
bezwzględną lojalność, bo tam każdy taki, zatem pewnie wybierano
strzelców... A za przeciwnika mieli podstarzałego generała, co z
pewnością na strzelnicy nie trenował, bo tamtym czasem ani tego od
oficerów nie wymagano, ani to w kręgach generalicji nie za bardzo
uchodziło. Co innego zabawy myśliwskie z dubeltówką czy
sztucerem, ale przecie nie o tym rozprawiamy... I jeszcze coś:
generał miał wyciągnąć broni własnej, czyli najpewniej
służbowego pistoletu, którym w tamtych czasach z pewnością był
Pistole 08,
czyli
po ludzku mówiąc osławione Parabellum Luger, broń świetnie
wyglądająca we wszelkich filmach i pasująca Klossowi do koloru
oczu, ale w codziennej praktyce, to kawał ciężkiego żelastwa,
wprawdzie bardzo celnego, ale też i bardzo nieporęcznego, zwłaszcza
dla mało wprawionego użytkownika. Już nie idzie o to, że nie
tolerował najdrobniejszych nieczystości i często się zacinał,
ani o to, że dużą muszką i szczerbinką o wszystko zaczepiał
(jeden z polskich konspiratorów w czasie akcji nie potrafił go
wyszarpać z kieszeni!), ale o to, że miał niezwykle mały kabłąk
spustowy, w który doprawdy bardzo ciężko było wcisnąć palec w
rękawiczce*. A że generał miał rękawiczki, bo taka po prostu
była wśród wyższych oficerów Wehrmachtu moda, to na to jestem
gotów postawić orzechy przeciw kasztanom...
Przypuśćmy
jednak, że tak się to wszystko odbyło, jak Hart to opisał. I co
dalej? Co robi dowódca tej 2-giej baterii, w którego obecności się
to wszystko odbyło? Nawiasem, zdumiewające, że i on po broń nie
sięgnął, ani nikt z żołnierzy czy oficerów w pobliżu będących.
Przecież ich pierwsza myśl być winna taka, że to polscy przebrani
dywersanci zaatakowali sztab artyleryjskiego pułku! Dobrze,
przyjmijmyż że to fajtłapa i po prostu nie zdążył, ani nikt z
ludzi jego. Cóż zatem on teraz czyni? Na wszelką logikę, po
próbach opatrywania generała, alarmuje swoich zwierzchników, że
oto na stanowisko dowodzenia 12 regimentu artylerii meklemburskiej
napadli Polacy w niemieckich mundurach i w strzelaninie zginął
generał von Fritsch. Do godziny, najdalej dwóch, ma u siebie pół
sztabu dywizji, ze dwie kompanie grenadierów mających zabezpieczyć
miejsce przed nowymi atakami, a meldunki o tym zdarzeniu z pewnością
przeszły już przez sztaby korpusu i armii i pewnie docierają do
Oberkomando der Wehrmacht w Berlinie. Już jest to zatem najmniej z
pół tysiąca ludzi, w tem wielu na poważnych stanowiskach, którym
zwyczajnie zamknąć gęby już nie sposób!
Chyba
że... że oprócz tych czterech zastrzelonych przez von Fritscha był
tam jeszcze jakiś piąty. Najpewniej na tyle wyższy rangą, że
dowódcę baterii powstrzymał od takich działań i sprzątnąwszy
ciała swoich ludzi, rzecz pod dywan zamiótł. Musiałby zatem być
nie sam, a mieć najmniej jeszcze kilku ludzi do pomocy, zatem mała
dyskretna akcja w celu uciszenia jednego generała, zamienia nam się
powoli w wieloosobową wyprawę, przy czym powstaje tu
najpryncypalniejsze pytanie: dlaczego tych kilku, czy kilkunastu
ocalałych świadków z punktu nie uciszono, dozwalając, by szerzyli
wieści o tem, co się stało?
Ano
i taż właśnie, summa tych wszystkich sprzeczności wątpić każe
o tem, że ta scena jak z kiepskiego westernu jest w ogóle
prawdziwą... Ale nie odrzucałbym jej ze szczętem, bo jest w niej
coś, co mogło się jej autorom na coś jednak przydać. A
mianowicie, jeśli przyjmiemy, że ten nonsens miejsca nie miał, ale
że został wymyślony post factum i drogą „propagandy szeptanej”
kolportowany, jakieś trzy, cztery lata później, gdy generalicję
znów zaczęło ogarniać zwątpienie... I wtedy taka właśnie
wersja śmierci dawno zapomnianego von Fritscha miała może na celu
uświadomienie wątpiącym, że Hitler i jego SS się z takimi nie
patyczkuje...
*
wszelkie sceny filmowe, gdzie ktoś tak właśnie strzela z
Parabellum, nie wyłączając Ryszarda Pietruskiego w rodzimym
westernie „Prawo i pięść”, możecie z punktu między bajki
włożyć.
Post
Scriptum II :
Na
wstępie samem rzec pragnę, żem jest pod niemałem wrażeniem
talentu i trudu Jmści Szymona Kazimierskiego, co dla swej teoryi
przywołanego był spisał articulum. Prawdziwie życzyłbym
miejscowości każdej w Polszcze mieć historyka-amatora z takiem
zacięciem, zapałem i trudu się nie lękającego. Opracowanie,
nieraz wielce drobiazgowe, zdarzeń toczących się równolegle
tudzież jego praca z mapą najwyższej jest próby i naprawdę
podziwu mego budzi...
Niestety,
po tych zachwytach, przyjdzie tem bardziej boleśnie to odczuwając,
rzec, że niemal wszędzie tam, gdzie Imć Kazimierski poza opisane
zdarzenia wychodzi i czy to ku jakiej generalizującej analizie
zmierza, czyli też się sili na konkluzje jakie ogólniejszej
natury, tam niemal z punktu na jakie manowce wkracza i przyjmuje za
prawdy oczywiste własne czy to poglądy, czy imaginacje...
Po kolei
zatem pozwolę sobie niektóre z tych twierdzeń sprostować, tak jak
ja je widzę, zasię przejdziem do tezy najpryncypalniejszej, a tej,
że to strzelcy kapitana Góralczyka von Fritscha ustrzelili i do
zawikłań z tej śmierci kamuflowaniem czy i fałszowaniem.
Primo, że
nigdy bym nie nazwał von Fritscha twórcą potęgi Wehrmachtu w
takiej wersji, jak go maluje Kazimierski. Owszem, ów był dowódcą
wojsk lądowych wtedy, gdy się Wehrmacht rozrastał, ale gros tych
sił: piechota i artyleria nijakiej większej rewolucji nie przeszły!
To, co być miało pięścią i kłami niemieckiej armii, czyli
lotnictwo, zwłaszcza szturmowe czyli słynne „Stukasy” i broń
pancerna były właściwie od początku poza kompetencjami von
Fritscha. Za lotnictwo odpowiadał Göring,
który najmniejszej by od von Fritscha nie ścierpiał uwagi, a
dowództwo wojsk pancernych, od 1934 sprawował duumwirat bliskich
przyjaciół, czyli Oswald Lutz i jego szef sztabu Heinz Guderian*.
Ci znów za swego największego wroga i hamulcowego reform uważali
szefa sztabu generalnego, generała Ludwiga von Becka. I choć nie
znam szczegółów relacji, które mogły von Fritscha z Beckiem
łączyć, to zdaje mi się, że skoro z racji pełnionych blisko
siebie i współzależnych stanowisk, żadne głosy o jakich
zgrzytach się nie uchowały, widać, że się panowie dogadywali i
byli najpewniej sobie bliscy, zarówno pokoleniowo jak i poglądami,
które musiały być ponad swoistą pruską kastowość takiego
junkra jak von Beck (von Fritsch pochodził z Nadrenii). Obu zresztą
Hitler niemal w jednem czasie, z początkiem 1938 roku z dowództw
usunął, zatem podług mnie to owe najważniejsze ewolucje armii
niemieckiej odbyły się nie dzięki von Fritschowi, a raczej pomimo
niego i obok niego...
Wywodzi
Imć Kazimierski, że miał się von Fritsch pętać po terenach
przyfrontowych jakiego spisku przeciw Hitlerowi koordynując i
spiskowców szykując do bliskiej już chwili akcji mającej na celu
odebranie władzy Hitlerowi. Podług mnie jest to już bzdura zgoła
piramidalna... Skoro wojskowi, a ściślej bardzo niewielka ich część
czterech kolejnych potrzebowali lat i mnóstwa klęsk na kilku
frontach, by się wreszcie zebrać i wykrzesać z siebie tą nędzną
namiastkę spisku, jaką była konspiracja Olbrichta, Goerdelera i
von Stauffenberga, to nie wierzę w istnienie czegokolwiek podobnego
zwłaszcza, kiedy losy kampanii w Polsce może jeszcze nie były
rozstrzygnięte, ale przesądzone już tak i wszystko wskazywało na
to, że Hitler odniesie kolejny tryumf. Ewentualne pogwarki paru
malkontentów to jeszcze nie spisek, który gdyby iście istniał, to
przecie by się jego uczestnicy niem na wszystkie strony chwalili po
wojnie, by dowieść swej do nazistów nienawiści... A jakoś wszędy
o tem cisza...
Kolejne
czego „nie kupuję”, to wizja Kazimierskiego widzącego w von
Fritschu jedynego możliwego dowódcę planowanego na Warszawę
szturmu generalnego i z okoliczności, ze szturm planowany, został
po śmierci von Fritscha odwołany, wyciąganie dowodów, że tak
właśnie być miało. Prawda, że nie istniało zcentralizowane
dowodzenie jednostkami niemieckich 3 i 4 armii, które Warszawę
oblegały, ale z powodzeniem rolę koordynatora pełniło Dowództwo
Wojsk Lądowych (stąd te cenne zapiski w dzienniku generała
Haldera). Czemu to do mnie nie przemawia? Ano, bo jeśli był zamysł
stworzenia takiego dowództwa (choć śladu po tem nie ma w
rozkazach), to przecie niemożliwem było jedynie wydanie takiego
ordonansu samemu von Fritschowi i uznanie sprawy za załatwioną.
Dowodzenie takie to tysięczne drobiazgi wymagające ustawicznej
koordynacji, znakomitej łączności, że nie wspomnę o dyrygowaniu
strumieniem dostaw i uzupełnień. Sam Fritsch najmniejszej nie miał
szansy by temu podołać, bo po prostu do tego jest potrzebna kupa
rzetelnej sztabowej roboty i jeśli ktoś dałby takiego von
Fritschowi rozkazu, nie dodając mu do tego od razu potrzebnego
sztabu, radiostacyj, telegrafów, oficyjerów łącznikowych już to
odrębnie delegowanych, już to wydzielonych z istniejących sztabów
3 i 4 armii, to albo był idiotą, albo zamierzał von Fritscha po
prostu skompromitować. I nie wierzę, by jenerał takiego dowództwa
bez sztabu i niezbędnych do dowodzenia narzędzi przyjął, właśnie
dlatego, że idiotą nie był... Czemuż zatem ten szturm odwołano?
Pozwólcie, że jeszcze powrócę do tego...
Kluczowa
dla całej publikacyi Kazimierskiego kwestia: że wpadł niejako na
oddziałek kapitana Góralczyka, którego strzelcy, w wymianie ognia,
jenerała ubili, zda się być tak dobrze udokumentowanem, że choć
i w niem liczne tkwią niejasności, to nie mam powodu, by tezę tę
odrzucić. Więcej rzeknę, poczynałem tejże lektury z
przekonaniem, że mam oto jakie zapiski oszołoma, który naparł się
własnej mieścince przydać znaczenia tą śmiercią jenerała
zgrabnie zafałszowaną i trudu żem nawet poświęcił niemało, by
naleźć przeciw temu dowodów obalić to mogących. Rzecz pierwsza,
która tych wątpliwości budzi, to niejasność co do rzekomego
„raportu” kapitana Góralczyka, który w przypisach jest jedynie
opisany jako maszynopis znajdujący się w posiadaniu prywatnej
osoby. Sporo sformułowań w niem zawartych ogólniejszej natury, w
rodzaju „najstraszniejszej wojny w dziejach ludzkości”, każą
wątpić o tem, czy prawdziwie jest to raport pisany zwięzłym
wojskowym językiem dla jakiej kapitana zwierzchności. Raczej mi to
wygląda na późniejsze jego wspominki i jako takie wyjaśniają
wiele, ot choćby to, skąd miał kapitan tej niezbitej pewności,
że: po pierwsze – zabili jenerała, po wtóre – że zabitym był
akurat von Fritsch. Przecie sam pisze, że się wycofać musięli,
zatem nie opanowali placu boju, nie sprawdzili nijakich zabitego
dokumentów, ani nawet tego, że go w rzeczy samej na amen ubili... W
najlepszem zatem razie kapitan pisząc nazajutrz, luboż w dni dwa,
trzy po tych zdarzeniach mógł napisać uczciwie, że zaatakowali
kolumnę kilku pojazdów i NAJPRAWDOPODOBNIEJ zabili niemieckiego
generała! O tem, że to by miał być von Fritsch musiał powziąć
wiedzy dużo już później albo wnioskując z zachowań części
niemieckich oficjeli, tych co tam stawiali pomniczka, uroczystości
odprawiali etc., albo też kojarząc, że żaden inny niemiecki
generał w zbliżonym czasie i okolicy nie zginął. I tego mógł już napisać w swoich jakich
powojennych wspominkach...
Przyznaję, że szukałem pozostałych ubitych we Wrześniu jenerałów niemieckich, by sprawdzić, czy myłki jakiej tu być nie może i kto inszy tam być i może nie padł, a za von Fritscha został wziętym. Wspominane spodnie i płaszcz z czerwonymi klapami raczej też wykluczają kogoś niższego rangą** Próbowałżem naleźć i jakiego może rannego, bo przecie nikt jenerała za puls nie łapał z naszych i pewnym, że się z tego nie wykaraskał być nie można. I tegom nie nalazł... Ale jak z tekstu Imci Kazimierskiego
wynika, tych co tej wiedzy, czy wręcz pewności mięli, było
wielekroć więcej niźli jeden kapitan Góralczyk i to mnie najwięcej do, mimo wszystko,
prawdziwości, relacji kapitana przekonuje... Pomimo cokolwiek
dziwacznych twierdzeń, że Niemcy nie potrafili Polaków trafić, bo
mieli tylko broń krótką, a walka szła na dystansach rzędu 5-6
metrów! Pytanie się zatem rodzi na cóż wojsku broń krótka,
jeśli nie na takie właśnie dystanse... I skoro już przy tych
dystansach jesteśmy, to cokolwiek dziwnym mi się wydaje zachowanie
porucznika-cekaemisty, który w tym ogniu walki młóci ze swego
ciężkiego karabinu maszynowego z ręki do niemieckich samochodów
pancernych, niszcząc je. Skoro walka szła nieledwie pierś w pierś,
a on obok kolegów zamiatał tym cekaemem jak strażak sikawką, to
cud właściwie, że nikogo ze swoich nie ubił, bo strzelanie bez
stabilnej podstawy z potężnym rozrzutem mogło się bardzo
niespodziewanie zakończyć. Kolejne wątpliwości to te pojazdów
się tyczące: nie znam niemieckiego samochodu pancernego, który by
miał działka, zatem skoro go miał, to byłby to raczej któryś z
lekkich czołgów, ale chyba kapitan Góralczyk umiał by gąsienice
od kół odróżnić i gdyby to czołg był, to nie omieszkałby się
tem chyba pochwalić? Roboczo przyjmuję, że kapitana z tym
działkiem poniosło, zwłaszcza, że gdyby to miałby być czołg to
żołnierz z cekaemem by mu nie poradził...
I
na koniec rzecz chyba najważniejsza: czemuż, na miły Bóg, zamiast
rzec uczciwie, że oto nam jenerała ubili i padł żołnierską
śmiercią w prawdziwej walce, te wszystkie kombinacje, mataczenia i
odwlekania? Nikt, podchodząc ku temu z pozycji zdroworozsądkowych w
tem nijakiego nie dostrzega sensu tych zabiegów. Nawet sam autor tak
naprawdę ich nie wyjaśnia w zgodzie ze swoją teorią, mgliście
tylko mówiąc o tem, że prawdziwe miejsce i okoliczności śmierci
być miały Hitlerowi nie na rękę i miałyby w jakiś sposób
demaskować istnienie wśród generalicji spisku. Nie wiem po
prawdzie jak Pan Kazimierski godzi własną tezę z przyznanym
dowództwem szturmu Warszawy dla von Fritscha ze zdaniami:”Gdyby
generał zginął w mundurze polowym, wśród niemieckiej generalicji
poleciałyby głowy. Znaczyłoby to, że generał przestał być
kibicem, że samowolnie, za zgodą dowództwa wojsk lądowych przejął
na froncie inicjatywę i zaczął dowodzić!” Ale to już problem
Imci Kazimierskiego... Ja mam inszy, bo autor zapowiedział, że
„Jeżeli
ktoś znajdzie inny powód nagłej zmiany poglądów generała
Haldera [w kwestii szykowanego szturmu Warszawy- Wachm.] niż to, że
do Berlina dotarła w międzyczasie wiadomość o śmierci generała
von Fritscha – zasłuży na medal!” No i lękam się teraz pisać
dalej, bo a nuż słowa dotrzyma i jeszcze się będę gdzie musiał
tarabanić przez Polskę po ten, do niczego mi niepotrzebny, medal...
Ale znów nie napisać, to rzekną, że Wachmistrz stchórzył i
medalu się uląkł...:)
Sprawa,
która jak dla mnie uzasadniałaby całą tą mistyfikację z
okolicznościami śmierci generała, jak i z odwołaniem szturmu
Warszawy, ma swe źródło w zawartym pakcie Ribbentrop-Mołotow.
Otóż po rozpoczęciu działań już stricte wojennych, Hitler i
przez von Ribbentropa via sowiecka ambasada w Berlinie monitował
Stalina o jak najrychlejsze dołączenie w agresji, a więcej jeszcze
przez niemieckiego amnasadora w Moskwie Schulenburga. Stalin przez
dwa tygodnie wykręcał się jak umiał od jednoznacznej w tem
względzie deklaracji, najwyraźniej czekając, by się rzecz w
Polsce rękami Wehrmachtu rozstrzygnęła. Nie pomnę już dokładnie,
czy tej pewnej wieści, że atak jest tuż-tuż przekazano Hitlerowi
14 czy 15 września, ale z pewnością nie później. I oto, gdy
donoszą Hitlerowi, że pod Warszawą ubito von Fritscha, ów wie, że
kampania w Polszcze jest już wygraną, choć różnym malkontentom
zdawać się jeszcze może, że oto Blitzkrieg pod Warszawą ugrzązł,
że może wraz Francuzi ruszą, słowem w takiej chwili wieść o
zabitym von Fritschu z pewnością dobrze na morale nie wpłynie. Ale
wie też, że za kilkadziesiąt godzin ruszy Armia Czerwona i sukces
przypieczętuje. I że być może żaden szturm Warszawy nie będzie
koniecznym, bo złamani na duchu Polacy poddadzą się sami... I że
w ogólnej zwycięskiej euforii wieść o śmierci von Fritscha
będzie już tylko jedną z wielu mniej ważnych informacji, które
nie wpłyną znacząco na bieg zdarzeń... I stad te i decyzje o
szturmu wpierw odwleczeniu, zasię odwołaniu, podobnie jak i o
ukryciu (niezbyt skutecznym) okoliczności śmierci jenerała.
Uważcież,
że obrońcy Warszawy się po 17 września nie załamali i obrona
trwała, choć przez tych kilka dni rzeczywiście nie było
intensywnych bombardowań ani ataków. Zniecierpliwiony Hitler
nakazał w końcu.. nie, nie szturm, tylko wyjątkowo brutalne i
bestialskie bombardowanie przez cały 25 września. To po nim
dowództwo obrony podjęło decyzję o kapitulacji, by nie mieć na
sumieniu dalszej hekatomby ludności cywilnej i zagłady miasta... Aż
się by prosiło, by dowódcy przyszłego Powstania w 1944 roku mięli
też tyle poczucia odpowiedzialności...
*
po odejściu Guderiana na dowódcę jednej z pierwszych tworzonych
liniowych dywizji pancernych, szefem sztabu wojsk pancernych
został... Friedrich von Paulus, późniejszy nieszczęśny dowódca
6 armii, co pod Stalingradem przegrała
**
nawiasem to Kazimierski zdaje się nie rozróżniać munduru
paradnego, czy jak kto woli: galowego – ze wszystkimi orderami,
buławą itd., który się ubierało na uroczystości państwowe lub
ceremonie oficjalne, niektóre bale no i naturalnie na własny ślub
i pogrzeb, od munduru wyjściowego, który zawiera tylko niektóre
elementy galowego: np. zamiast odznaczeń nosi się już tylko ich
baretki. I takiego munduru, zdecydowanie bardziej praktycznego, mógł
generał używać zamiast polowego, jeśli rola w jakiej występował
pod Warszawą była bardziej typu honorowego, lub też, co osobiście
podejrzewam, że dano mu jakichś uprawnień do inspekcji i kontroli,
by czuł się docenionym, pojeździł sobie w pobliżu frontu, ale
bez najmniejszego wpływu na rzeczy naprawdę istotne. To by też i tę pancerną dlań tłumaczyło eskortę...
1. Herr Je! Czy ktoś wie (nie podejrzewa, tylko wie) po co pan generał właściwie pojechał w te okolice?
OdpowiedzUsuń2. Być Niemcem to żadem powód do dumy. Być oficerem zawodowym - o, to już gorzej, bo najprawdopodobniej oznacza to rozdęte ego i chęć beztroskiego decydowania o życiu innych przy jednoczesnym chowaniu własnego tyłka gdzieś w sztabie albo możliwie daleko od strzałów. Ale już być osobnikiem aseksualnym to sprawa tragiczna.
Pozdrawiam
Ad.1 Takiej wiedzy nie mamy, bo się nie dochowały w tej mierze żadne rozkazy czy pełnomocnictwa. Oficjalna wersja jest taka, że jako honorowy szef pułku, w tym przypadku 12 regimentu artylerii meklemburskiej, ową jednostkę wizytował, służąc młodszym kolegom swą radą i doświadczeniem, nawiasem ciekawość jakim, skoro imć jenerał był całe życie sztabowcem, a za pierwszej wojny jeno raz był na froncie, by tam zaraz ranionym zostać...
UsuńAd.2 A Polakiem to łatwo?:)
Kłaniam nisko:)
Był co najmniej jeden typ samochodu pancernego z działkiem w owym czasie: http://www.1939.pl/uzbrojenie/niemieckie/pojazdy/sdkfz222/index.html, więc to akurat jest możliwe, że takie się tam trafił. Możliwe jest również przebicie pancerza 8 mm pociskiem z ckm-u z tak bliskiej odległości, a taki pancerz zapewne był w samochodach pancernych z owego czasu? Przebijalność przeciwpancernego pocisku 7,62 z odległości 200 m wynosi wg tabeli z lat siedemdziesiątych, 10 mm. Tu była mowa o dużo krótszym dystansie, więc zapewne była szansa przebicia nawet zwykłym pociskiem, przy prostopadłym trafieniu - nawet pomimo legendarnej jakości niemieckiej stali. To ciągle jest dość prawdopodobne, tym bardziej, że opancerzenie nie wszędzie było jednakowo grube. Jednak strzelanie do pojazdów zamiast do żołnierzy wydaje się bez sensu - pojazdy nie odpowiadały ogniem - najpierw wybiera się na cel to co zagraża.
OdpowiedzUsuńA ten spisek, nie wiem, dziwne to wszystko łącznie z samym pobytem takiej persony na froncie. Tylko po to żeby się pan generał pobawił?
Zatem i ja się czegoś nauczyłem:) Także tego, by mimo zmęczenia, nie ufać pamięci własnej, a rzecz sprawdzać do końca, bom tego w tem przypadku zaniechał, ufny w wiedzę własną, jak się okazuje: niepełną...:) Bóg Zapłać za myłki mej naprawienie:)
UsuńNie wiem, czy nazwał bym rzecz zabawą, raczej może niejakim staraniem, by ów się nie czuł dotkliwie na boczny tor odstawionem... I chyba nawet domyślam się, któż mógł być tego siłą sprawczą...Walther von Brauchitsch, następca von Fritscha na stanowisku dowódcy wojsk lądowych i naczelny dowódca wojsk lądowych w czasie kampanii wrześniowej, był z niem na tyle blisko, że von Fritsch, odchodząc ze stanowiska, właśnie jego zarekomendował na swego następcę, a Hitler to zaakceptował. Być może to von Brauchitsch, czując się wobec von Fritscha w obowiązku jakiegoś gestu rewanżującego się za awans, tak sprawą pokierował, że ów miał we Wrześniu pozór zajęcia?
Kłaniam nisko:)
Jedna mię jeszcze, poniewczasie może, wątpliwość naszła... Otóż konfrontując wersję Imci Kazimierskiego gdzie von Fritsch ginie od kul strzelców kapitana Góralczyka w Miłosnej z wersją oficjalną, gdzie sprawcą jest strzelający z cekaemu pod Zaciszem porucznik Borkowski, to powstaje kwestia, któremu uwierzyć, bo przecie jeden i drugi relacjonuje wcale zgrabnie i względnie (poza drobnymi wątpliwościami) logicznie. Tym, co by mię dodatkowo w wersji z porucznikiem Borkowskim powstrzymywało, jest kwestia tegoż płaszcza nieszczęśnego, co i rusz nam wypływającego. Skoro są świadkowie pogrzebu, czy ceremonii pogrzebowej, gdzie tego płaszcza wyłożono przed trumną, to jedyną tego logiczną przyczyną być to mogło, by dziur od kul na płaszczu i być może krew generalską ukazać, w czem się z Kazimierskim zgadzam. Tyle, że w relacji Borkowskiego ów miał strzelać do trzech oficerów, w tym jednego w "siodłatej czapce" i w spodniach z lampasami... Ale z odległości kilkuset metrów, z jakiej Borkowski by miał strzelać tego przecież gołym okiem nawet dotrzec nie sposób, a nawet jeśli popatrywał przez lornetkę i dopiero się za strzelanie brał, to pytanie gdzież jest ten postrzelany płaszcz? Skoro Borkowski widział na spodniach lampasy, to generał nie mógł mieć płaszcza na sobie. Jeśli miał założony płaszcz, to tenże plus buty z cholewami skutecznie by te lampasy przed wzrokiem Borkowskiego zakryły!
OdpowiedzUsuńKłaniam nisko:)
Ciekawi mnie, czy płaszcz generalski różni się w sposób zasadniczy od zwykłego szynelu, czy też nie ma żadnych różnic i gołym okiem, zwłaszcza z daleka, nie rozpozna się rangi ubranego weń oficera?
UsuńPozdrawiam
Pozycja bodajże 14
UsuńKłaniam nisko:)
To lampasy są nieważnym drobiazgiem przy tych czerwonych klapach, które biją po oczach.
UsuńPozdrawiam
Dlatego właśnie w relacji kapitana Góralczyka, którego żołnierze właśnie te klapy brali na cel, jest zgodność logiczna z wystawianiem później tegoż płaszcza na publiczny widok... Natomiast nie zgadza się to z porucznikiem Borkowskim, który miał lampasy na spodniach zapamiętać, a przecie jeżeli by generał włożył płaszcz do pół łydki sięgający, a przy tem był w oficerskich butach z cholewami pod kolano, to jakimż sposobem można było w ogóle widzieć te lampasy? A jeśli był bez płaszcza, to kto i po co potem ten płaszcz dziurawił i wykładał go postrzelanego?
UsuńKłaniam nisko:)
Zbierając teorie spiskowe w całość, wraz z przywołaniem logiki najprostszej, najprawdopodobniejszym się wydaje, że von Fritsch zginął przypadkowo w dość przypadkowej potyczce na przedpolach Warszawy. I tyle. Jedyne co prawdopodobnym się zdaje, że była to sprawa dla Niemców propagandowo wstydliwa, stąd można zakładać że przy okazji różne warianty po tym zdarzeniu rozważano - jak o tym światu oznajmić i czy w ogóle oznajmiać, etc. A że przy okazji śmierć ta była Hitlerowi na rękę to całkiem inna sprawa. Pewnie się nie zmartwił i tyle, powtórzę. Cała reszta koncepcji przez Waszmości trafnie obśmiewanych, czyli nazwijmy to koncepcja spiskowa, mówiąc kolokwialnie kupy się nie trzyma, a to z prostej przyczyny, że nijakiego umocowania w logice, ani w konkretnych faktach nie posiada. Zwłaszcza, a może przede wszystkim, wątek z domniemanymi działaniami o charakterze można to nazwac teatralnym, jakim to sposobem Generała się w tajemnym spisku pozbyć, z założeniem że akurat w tym momencie całej Rzeszy i Hitlerowi osobiści wspomniany zagrażał. Nie zagrażał śmiem twierdzić, a najmniej w opisywanym momencie, na co Waszmość nader trafnie wskazujesz.
OdpowiedzUsuńKłaniam z zaścianka Loch Ness :-)
Jeślim takiego wywołał wrażenia, żem tu co obśmiać chciał, to przebaczenia proszę, bo nie takiegom miał celu, jeno polemikę rzetelną, szacunku dla oponenta pełną, co nie zasłużył sobie na drwiny. Ale co do generaliów, to takież właśnie i jakeś Waść zrekapitulował są i główne konkluzyje moje... Przypadkowa śmierć w przypadkowem starciu, w niewygodnym momencie dla władz niemieckich zdarzona i jeno z tem tu jakie mataczenie było, by rzecz ogłosić, gdy już to bez znaczenia będzie. Tyle, że przy tej okazji namnożono wątpliwości i niejasności, które zawsze są pożywką dla spiskowych teoryj... Exemplum najlepsze, nasza własna niedawna historia, gdzie gdy ginie kto znaczny, a wersja oficjalna, by i najwiecej logiczną, prawdopodobną, przecie wciąż luk zawierającą, niekończącym się jest źródłem sporów i polemik coraz i więcej w stronę farsy odchodzących...
UsuńKłaniam nisko:)
W niczym nie ujmując rzetelności polemiki, trafnie przywołanych argumentów oraz szacunku dla tez strony przeciwnej, pozwolę sobie jednakowoż odnotować, żeś Waść ową teorię spiskową najkrócej oceniając - zdruzgotał ze szczętem. A czy nazwiemy to tak, czy inaczej dla samej sprawy znaczenia to nie ma. Co zaś się tyczy teorii spiskowych jako takich, zawsze one powstawały i powstawać będą, bo dają ludowi prostemu trywialnie proste, a zatem zrozumiałe dla ogółu odpowiedzi, na bardzo trudne pytania. Co gorsze, jeśli jakieś zdarzenie znaczące trywialną miało przyczynę, natychmiast rodzi się pytanie czy aby naprawdę tak było? Czy ktoś do tego ręki nie przyłożył? Nie zatuszował, nie ukrył i pod dywan niecnie nie wsunął? Zdziwienie budzić może natomiast, że społeczeństwa do jakiego takiego porządku przyzwyczajone prędzej powinny spiskowe teorie podnosić w sprawie owej katastrofy, niż lud w sporym procencie wychowany w czasach nieboszczki komuny i do nieskończonego bałaganu we wszelkich sprawach, w tym przestrzeganiu procedur zwyczajny. Skoro już Waść upiora z szafy wyciągnął, tłumaczę to sobie tym, że nikogo to tak naprawdę na świecie nie obchodzi, bo i powód do takiego zainteresowania wskazać byłoby trudno.
UsuńKłaniam Waszmości z zaścianka Loch Ness :-)
Spiskowe theoryje toż do siebie mają, że najczęściej są z gruntu irracjonalne, tandem zwalczenie ich racjonalnemi argumentami przypomina gaszenie pożaru przez machanie rękami. Umęczy się człowiek, upoci, a skutki też same, by poniechał i ostawił mimo... To hydry stugłowe, którym w miejsce łba odrąbanego sto nowych wyrasta, a jeszczeć to właśnie, że przeciw nim stajesz, kolejnym się staje dowodem w oczach tych teoryj obrońców, no bo skoro kto przeciw powstaje i zwalcza, to widać jest coś na rzeczy, nieprawdaż?
UsuńKłaniam nisko:)
Prawdaż :-) bo rzecz całą wręcz perfekcyjnie wyłożyłeś!
UsuńKłaniam z zaścianka Loch Ness :-)
Nadtoś Waszmość łaskaw dla mnie:)
UsuńKłaniam nisko:)
Przyczyn niejasności co do śmierci oficera tak wysokiej rangi poszukuje się niezwykle wysoko, az do domniemywania spisku przeciwko dyktatorowi włącznie, a przecie zgoła prozaiczną być może... Ktoś odpowiadał za bezpieczeństwo generała Fritsch'a, ktoś nie dopatrzyl obecności pododdziału polskiej armii w tej okolicy i ten ktoś zamatał sprawę, ile tylko zdołał, by ratować swoją d...ę! A że generał w niełasce był, to i nie dochodzono za wiele...
OdpowiedzUsuńNadprogramowe dwa tejże samej treści pozwoliłem sobie usunąć. Prawda, że w ogóle nie rozważałem tej myśli, że to kto na niższem szczeblu niedołęstwa swego maskował, toteż początkiem już miałem Waszmości przyklasnąć, że i tak być mogło. Aliści podumawszy nad tem krzynę, k'temu przyszedłem, że nie odważyłby się chyba jaki pośledniejszy oficyjer skrywać śmierci von Fritscha na własną rękę, bo już samo to jakim spiskiem pachniało i Hitlera furią, nie z powodu śmierci, a tego, że coś za jego czyniono by plecami... Ano i po wtóre, jeśli te rachuby iście były czynione z nadzieją na ruch Armii Czerwonej spodziewany, to jaki niższy rangą najpewniej ani o tem wiedział, ani się spodziewał...
UsuńKłaniam nisko:)