25 września, 2013

Post scripta do teoryj o mistyfikacjach względem cyrkumstancyj śmierci jenerała von Fritscha pod Warszawą ubitego...

Tym, co się w blogowej głuszy poruszają jeno za RSS-a wskazaniem, że tam kto co nowego był na straganie swojem wyłożył, pozwoliłżem sobie pierwszego post scriptum względem teoryj o śmierci von Fritscha powtórzyć, bo im najpewniej umknęło. Tych, co już je znają z punktu do drugiego zapraszam, gdziem się chciał odnieść do teoryi przez Imci Kazimierskiego tutaj:
wyłożonych, po największem skrócie k'temu się sprowadzających, że miał niemiecki jenerał zginąć cależ nie wpodle Zacisza 22 Septembra, a tydzień wcześniej w Miłośnie* i w cyrkumstancyjach krańcowo od oficjalnej wersji odmiennych**

*podług mnie to w Miłosnej, ale uszanuję tu pisownię przez Imci Kazimierskiego używaną, skoro ów autochton tameczny i widać, że takie tam odmiany panują obyczaje.
** jest jeszcze wersja trzecia, do oficjalnej zbliżona, że to nie od kulomiotu jenerał był zginął, a od kuli naszego strzelca wyborowego (http://www.historiazabek.pl/?smierc-gen-von-fritscha,51), ale że ona niewiele się od tej oficjalnej różni, to i jej nawet komentował nie będę.


Post Scriptum  I :

Pozwólcie jednak, że się do obu nowych wersji śmierci von Fritscha odniosę, tandem zacznę dziś od tej, którą cytowałem przódzi za Lisem Jejmością, ale od czasu noty poprzedniej żem dzięki Krzysiowi Jegomości już w tę księgę („Generałowie Hitlera” E.W.Harta )zbrojny, a dzięki Vulpianowi Uczynnemu, co moją tu kulawą angielszczyznę wsparł tłomaczeniem profesjonalnem fragmentów najpryncypalniejszych, mogęż się już i ja do oryginału odnieść.
Podług niego miałżeby być jenerał von Fritsch zastrzelonym przez esesmanów na to specyjalno posłanych, by go raz na zawsze uciszyli i by już więcej Hitlerowi turbacyi nie sprawiał. Spór miał między niemi iść nie tylko o to, że von Fritsch w sukces w nowej światowej wojnie nie wierzył, ale miał i z Hitlerem na pieńku o najbliższych führerowi komiltonów, z których miał się domagać natychmiastowego oddalenia Himmlera, Göringa, Goebbelsa i Heydricha, przy czem ten pierwszy miał być jeszcze natychmiast oddanym pod sąd, a ten ostatni nawet i bez sądu z punktu rozstrzelanem.
Cóż tu rzec...? Jeśli nawet von Fritsch formułował tego typu żądania, to można to chyba tłomaczyć tylko na dwa sposoby... Pierwszy, że się już zupełnie w realiach swej ojczyzny pogubił i zawiodła go umiejętność oceny rzeczywistości, drugi, zupełnie przeciwny: że formułując nierealne żądania świadomie kopał między sobą a Hitlerem przepaści nie do zasypania i poniekąd się zabezpieczał przed możliwością, że zostanie przez Hitlera powołany do pełnienia jakiejś roli, której by nie zaakceptował... O ile upublicznienie tych żądań jest w rzeczy samej prawdą, bo ja mam pewność tylko w stosunku, do tego, że krytykował wobec Hitlera jego plany wojenne, bynajmniej nie z jakichś moralnych zresztą wychodząc przesłanek, a rozumiejąc, że Wehrmacht jest do tej wojny jeszcze niedostatecznie gotowym.
Przyjmijmyż jednak na chwilę, że iście coś takiego formułował i że to do otoczenia Hitlera dotarło. Mogę zrozumieć, że Hitler pomiarkował, że będzie w niem mieć wiecznego oponenta i że potrzeba go będzie się jakoś pozbyć, ale nie pojmuję dlaczego byłoby go trzeba aż zabić, skoro dwóch innych, znacznie ważniejszych przeciwników z generalskich kręgów zdymisjonowano i zmuszono do siedzenia w zaciszu własnych willi, co nawiasem nie uchroniło ani von Blomberga przed sądem w Norymberdze, ani Ludwiga Becka przed śmiercią, gdy się ze spiskowcami von Stauffenberga był związał. Przyjmijmyż jednak na chwilę, że to może urażony Himmler pomsty szukał, wymógłszy wreszcie zgody na to, by gdzie przy jakiej sposobności jenerała ubić. No i tu się pojawia pytanie, co chcięli przez to zabójstwo osiągnąć? Bo jeśli tylko szło o jenerała uciszenie, to można było uczynić jak rzekłem, można było sfingować samobójstwo w jego własnem domu, jak słusznie zauważa Vulpian, w co wielu by uwierzyło, skoro powszechnie po śmierci komentowano, że von Fritsch sam śmierci szukał... Nawet i na froncie pod Warszawą szło wszystkiego urządzić dyskretnie, dajmyż na to detonując kilka ładunków w okolicy, w tem ten jeden kluczowy, pod generalskim łóżkiem, krzesłem czy automobilem w czasie, gdy polska artyleria strzelała do jakichś celów w okolicy. Wszystko, tylko nie scenę przez Harta opisaną... Ta miałaby sens, gdyby tą śmierć zamierzano nagłośnić, jako przykładną wobec wszelkich jawnych i ukrytych oponentów Hitlera... A przecież wobec postaci podobnie jak von Fritsch w armii popularnych i cieszących się atorytetem, nawet po zamachu Stauffenberga, nie posunięto się do jawnego zabójstwa czy postawienia przed sądem Rommla czy von Klugego, tylko obu albo zmuszono do samobójstw, albo ich de facto zabito, samobójstwo rozgłaszając...
Przyjmijmy jednak i tego, że chciano spektakularnego mordu i tak się iście nieudolnie za niego zabrano. Hart pisze o czterech esesmanach w mundurach armii, czyli po prostu przebranych za żołnierzy. Dodajmy od razu, że to być nie mogli zwykli żołnierze, bo gdyby się w okolicach dowództwa pułku artylerii zaczęło kręcić kilku nikomu nieznanych żołnierzy, to pierwszy lepszy feldwebel by ich przegonił, jeśli nie zatrzymał do wyjaśnienia, czy to aby nie maruderzy jacy, dezerterzy, czy jeszcze gorzej: polscy dywersanci w zdobycznych mundurach. Musieli być zatem oficerami i mieć za kamuflaż jakie niezgorsze papiery, że im się tam kręcić pozwolono... Przypuśćmyż, że udawali jakich ze służb kartograficznych ludzi, czy z jakiego kwatermistrzostwa. Tak czy siak mieć mogli jedynie pistolety, bo oficer z karabinem czy pistoletem maszynowym wzbudzałby sensację, której by z pewnością uniknąć woleli.
Na rozum samego zabójstwa dokonać powinni, w czasie gdy jeden jako tam uwagi jenerała i inszych odwraca, dwóch doń strzela, a czwarty ubezpiecza, by się nikt do tego nie wtrącił poboczny... Tem zaś czasem jeden miałby strzelić i to tak fatalnie, że oto ubił adiutanta płaszcz niosącego (co nawiasem mogłoby przestrzeliny na płaszczu w okolicy serca tłomaczyć, gdy śmierci przyczyną oficjalną miała być przestrzelona aorta udowa) i pomiędzy tem jego strzałem a kolejnym, jego niedoszła ofiara, starszy pan, zdąży się odwrócić, wyciągnąć broni własnej, odbezpieczyć, przeładować, wycelować i ubić po kolei wszystkich esesmanów, w tem i zabójcy własnego, leżąc już i będąc odeń trafionym w głowę i w serce... Litości!
Już mi ani nie idzie o to, że z pociskiem 9 mm w sercu i drugim takim w głowie raczej się już nikomu żadnego nie sprawia kłopotu. Idzie mi o tych niezgułów z SS, których jak rozumiem, wybierano kierując się jakimś kryterium. Skoro to SS, to raczej nie szło o bezwzględną lojalność, bo tam każdy taki, zatem pewnie wybierano strzelców... A za przeciwnika mieli podstarzałego generała, co z pewnością na strzelnicy nie trenował, bo tamtym czasem ani tego od oficerów nie wymagano, ani to w kręgach generalicji nie za bardzo uchodziło. Co innego zabawy myśliwskie z dubeltówką czy sztucerem, ale przecie nie o tym rozprawiamy... I jeszcze coś: generał miał wyciągnąć broni własnej, czyli najpewniej służbowego pistoletu, którym w tamtych czasach z pewnością był Pistole 08, czyli po ludzku mówiąc osławione Parabellum Luger, broń świetnie wyglądająca we wszelkich filmach i pasująca Klossowi do koloru oczu, ale w codziennej praktyce, to kawał ciężkiego żelastwa, wprawdzie bardzo celnego, ale też i bardzo nieporęcznego, zwłaszcza dla mało wprawionego użytkownika. Już nie idzie o to, że nie tolerował najdrobniejszych nieczystości i często się zacinał, ani o to, że dużą muszką i szczerbinką o wszystko zaczepiał (jeden z polskich konspiratorów w czasie akcji nie potrafił go wyszarpać z kieszeni!), ale o to, że miał niezwykle mały kabłąk spustowy, w który doprawdy bardzo ciężko było wcisnąć palec w rękawiczce*. A że generał miał rękawiczki, bo taka po prostu była wśród wyższych oficerów Wehrmachtu moda, to na to jestem gotów postawić orzechy przeciw kasztanom...
Przypuśćmy jednak, że tak się to wszystko odbyło, jak Hart to opisał. I co dalej? Co robi dowódca tej 2-giej baterii, w którego obecności się to wszystko odbyło? Nawiasem, zdumiewające, że i on po broń nie sięgnął, ani nikt z żołnierzy czy oficerów w pobliżu będących. Przecież ich pierwsza myśl być winna taka, że to polscy przebrani dywersanci zaatakowali sztab artyleryjskiego pułku! Dobrze, przyjmijmyż że to fajtłapa i po prostu nie zdążył, ani nikt z ludzi jego. Cóż zatem on teraz czyni? Na wszelką logikę, po próbach opatrywania generała, alarmuje swoich zwierzchników, że oto na stanowisko dowodzenia 12 regimentu artylerii meklemburskiej napadli Polacy w niemieckich mundurach i w strzelaninie zginął generał von Fritsch. Do godziny, najdalej dwóch, ma u siebie pół sztabu dywizji, ze dwie kompanie grenadierów mających zabezpieczyć miejsce przed nowymi atakami, a meldunki o tym zdarzeniu z pewnością przeszły już przez sztaby korpusu i armii i pewnie docierają do Oberkomando der Wehrmacht w Berlinie. Już jest to zatem najmniej z pół tysiąca ludzi, w tem wielu na poważnych stanowiskach, którym zwyczajnie zamknąć gęby już nie sposób!
Chyba że... że oprócz tych czterech zastrzelonych przez von Fritscha był tam jeszcze jakiś piąty. Najpewniej na tyle wyższy rangą, że dowódcę baterii powstrzymał od takich działań i sprzątnąwszy ciała swoich ludzi, rzecz pod dywan zamiótł. Musiałby zatem być nie sam, a mieć najmniej jeszcze kilku ludzi do pomocy, zatem mała dyskretna akcja w celu uciszenia jednego generała, zamienia nam się powoli w wieloosobową wyprawę, przy czym powstaje tu najpryncypalniejsze pytanie: dlaczego tych kilku, czy kilkunastu ocalałych świadków z punktu nie uciszono, dozwalając, by szerzyli wieści o tem, co się stało?
Ano i taż właśnie, summa tych wszystkich sprzeczności wątpić każe o tem, że ta scena jak z kiepskiego westernu jest w ogóle prawdziwą... Ale nie odrzucałbym jej ze szczętem, bo jest w niej coś, co mogło się jej autorom na coś jednak przydać. A mianowicie, jeśli przyjmiemy, że ten nonsens miejsca nie miał, ale że został wymyślony post factum i drogą „propagandy szeptanej” kolportowany, jakieś trzy, cztery lata później, gdy generalicję znów zaczęło ogarniać zwątpienie... I wtedy taka właśnie wersja śmierci dawno zapomnianego von Fritscha miała może na celu uświadomienie wątpiącym, że Hitler i jego SS się z takimi nie patyczkuje...

* wszelkie sceny filmowe, gdzie ktoś tak właśnie strzela z Parabellum, nie wyłączając Ryszarda Pietruskiego w rodzimym westernie „Prawo i pięść”, możecie z punktu między bajki włożyć.


Post Scriptum II :

  Na wstępie samem rzec pragnę, żem jest pod niemałem wrażeniem talentu i trudu Jmści Szymona Kazimierskiego, co dla swej teoryi przywołanego był spisał articulum. Prawdziwie życzyłbym miejscowości każdej w Polszcze mieć historyka-amatora z takiem zacięciem, zapałem i trudu się nie lękającego. Opracowanie, nieraz wielce drobiazgowe, zdarzeń toczących się równolegle tudzież jego praca z mapą najwyższej jest próby i naprawdę podziwu mego budzi...
  Niestety, po tych zachwytach, przyjdzie tem bardziej boleśnie to odczuwając, rzec, że niemal wszędzie tam, gdzie Imć Kazimierski poza opisane zdarzenia wychodzi i czy to ku jakiej generalizującej analizie zmierza, czyli też się sili na konkluzje jakie ogólniejszej natury, tam niemal z punktu na jakie manowce wkracza i przyjmuje za prawdy oczywiste własne czy to poglądy, czy imaginacje...
  Po kolei zatem pozwolę sobie niektóre z tych twierdzeń sprostować, tak jak ja je widzę, zasię przejdziem do tezy najpryncypalniejszej, a tej, że to strzelcy kapitana Góralczyka von Fritscha ustrzelili i do zawikłań z tej śmierci kamuflowaniem czy i fałszowaniem.
  Primo, że nigdy bym nie nazwał von Fritscha twórcą potęgi Wehrmachtu w takiej wersji, jak go maluje Kazimierski. Owszem, ów był dowódcą wojsk lądowych wtedy, gdy się Wehrmacht rozrastał, ale gros tych sił: piechota i artyleria nijakiej większej rewolucji nie przeszły! To, co być miało pięścią i kłami niemieckiej armii, czyli lotnictwo, zwłaszcza szturmowe czyli słynne „Stukasy” i broń pancerna były właściwie od początku poza kompetencjami von Fritscha. Za lotnictwo odpowiadał Göring, który najmniejszej by od von Fritscha nie ścierpiał uwagi, a dowództwo wojsk pancernych, od 1934 sprawował duumwirat bliskich przyjaciół, czyli Oswald Lutz i jego szef sztabu Heinz Guderian*. Ci znów za swego największego wroga i hamulcowego reform uważali szefa sztabu generalnego, generała Ludwiga von Becka. I choć nie znam szczegółów relacji, które mogły von Fritscha z Beckiem łączyć, to zdaje mi się, że skoro z racji pełnionych blisko siebie i współzależnych stanowisk, żadne głosy o jakich zgrzytach się nie uchowały, widać, że się panowie dogadywali i byli najpewniej sobie bliscy, zarówno pokoleniowo jak i poglądami, które musiały być ponad swoistą pruską kastowość takiego junkra jak von Beck (von Fritsch pochodził z Nadrenii). Obu zresztą Hitler niemal w jednem czasie, z początkiem 1938 roku z dowództw usunął, zatem podług mnie to owe najważniejsze ewolucje armii niemieckiej odbyły się nie dzięki von Fritschowi, a raczej pomimo niego i obok niego...
  Wywodzi Imć Kazimierski, że miał się von Fritsch pętać po terenach przyfrontowych jakiego spisku przeciw Hitlerowi koordynując i spiskowców szykując do bliskiej już chwili akcji mającej na celu odebranie władzy Hitlerowi. Podług mnie jest to już bzdura zgoła piramidalna... Skoro wojskowi, a ściślej bardzo niewielka ich część czterech kolejnych potrzebowali lat i mnóstwa klęsk na kilku frontach, by się wreszcie zebrać i wykrzesać z siebie tą nędzną namiastkę spisku, jaką była konspiracja Olbrichta, Goerdelera i von Stauffenberga, to nie wierzę w istnienie czegokolwiek podobnego zwłaszcza, kiedy losy kampanii w Polsce może jeszcze nie były rozstrzygnięte, ale przesądzone już tak i wszystko wskazywało na to, że Hitler odniesie kolejny tryumf. Ewentualne pogwarki paru malkontentów to jeszcze nie spisek, który gdyby iście istniał, to przecie by się jego uczestnicy niem na wszystkie strony chwalili po wojnie, by dowieść swej do nazistów nienawiści... A jakoś wszędy o tem cisza...
  Kolejne czego „nie kupuję”, to wizja Kazimierskiego widzącego w von Fritschu jedynego możliwego dowódcę planowanego na Warszawę szturmu generalnego i z okoliczności, ze szturm planowany, został po śmierci von Fritscha odwołany, wyciąganie dowodów, że tak właśnie być miało. Prawda, że nie istniało zcentralizowane dowodzenie jednostkami niemieckich 3 i 4 armii, które Warszawę oblegały, ale z powodzeniem rolę koordynatora pełniło Dowództwo Wojsk Lądowych (stąd te cenne zapiski w dzienniku generała Haldera). Czemu to do mnie nie przemawia? Ano, bo jeśli był zamysł stworzenia takiego dowództwa (choć śladu po tem nie ma w rozkazach), to przecie niemożliwem było jedynie wydanie takiego ordonansu samemu von Fritschowi i uznanie sprawy za załatwioną. Dowodzenie takie to tysięczne drobiazgi wymagające ustawicznej koordynacji, znakomitej łączności, że nie wspomnę o dyrygowaniu strumieniem dostaw i uzupełnień. Sam Fritsch najmniejszej nie miał szansy by temu podołać, bo po prostu do tego jest potrzebna kupa rzetelnej sztabowej roboty i jeśli ktoś dałby takiego von Fritschowi rozkazu, nie dodając mu do tego od razu potrzebnego sztabu, radiostacyj, telegrafów, oficyjerów łącznikowych już to odrębnie delegowanych, już to wydzielonych z istniejących sztabów 3 i 4 armii, to albo był idiotą, albo zamierzał von Fritscha po prostu skompromitować. I nie wierzę, by jenerał takiego dowództwa bez sztabu i niezbędnych do dowodzenia narzędzi przyjął, właśnie dlatego, że idiotą nie był... Czemuż zatem ten szturm odwołano? Pozwólcie, że jeszcze powrócę do tego...
   Kluczowa dla całej publikacyi Kazimierskiego kwestia: że wpadł niejako na oddziałek kapitana Góralczyka, którego strzelcy, w wymianie ognia, jenerała ubili, zda się być tak dobrze udokumentowanem, że choć i w niem liczne tkwią niejasności, to nie mam powodu, by tezę tę odrzucić. Więcej rzeknę, poczynałem tejże lektury z przekonaniem, że mam oto jakie zapiski oszołoma, który naparł się własnej mieścince przydać znaczenia tą śmiercią jenerała zgrabnie zafałszowaną i trudu żem nawet poświęcił niemało, by naleźć przeciw temu dowodów obalić to mogących. Rzecz pierwsza, która tych wątpliwości budzi, to niejasność co do rzekomego „raportu” kapitana Góralczyka, który w przypisach jest jedynie opisany jako maszynopis znajdujący się w posiadaniu prywatnej osoby. Sporo sformułowań w niem zawartych ogólniejszej natury, w rodzaju „najstraszniejszej wojny w dziejach ludzkości”, każą wątpić o tem, czy prawdziwie jest to raport pisany zwięzłym wojskowym językiem dla jakiej kapitana zwierzchności. Raczej mi to wygląda na późniejsze jego wspominki i jako takie wyjaśniają wiele, ot choćby to, skąd miał kapitan tej niezbitej pewności, że: po pierwsze – zabili jenerała, po wtóre – że zabitym był akurat von Fritsch. Przecie sam pisze, że się wycofać musięli, zatem nie opanowali placu boju, nie sprawdzili nijakich zabitego dokumentów, ani nawet tego, że go w rzeczy samej na amen ubili... W najlepszem zatem razie kapitan pisząc nazajutrz, luboż w dni dwa, trzy po tych zdarzeniach mógł napisać uczciwie, że zaatakowali kolumnę kilku pojazdów i NAJPRAWDOPODOBNIEJ zabili niemieckiego generała! O tem, że to by miał być von Fritsch musiał powziąć wiedzy dużo już później albo wnioskując z zachowań części niemieckich oficjeli, tych co tam stawiali pomniczka, uroczystości odprawiali etc., albo też kojarząc, że żaden inny niemiecki generał w zbliżonym czasie i okolicy nie zginął.   I tego mógł już napisać w swoich jakich powojennych wspominkach...
Przyznaję, że szukałem pozostałych ubitych we Wrześniu jenerałów niemieckich, by sprawdzić, czy myłki jakiej tu być nie może i kto inszy tam być i może nie padł, a za von Fritscha został wziętym. Wspominane spodnie i płaszcz z czerwonymi klapami raczej też wykluczają kogoś niższego rangą**  Próbowałżem naleźć i jakiego może rannego, bo przecie nikt jenerała za puls nie łapał z naszych i pewnym, że się z tego nie wykaraskał być nie można. I tegom nie nalazł... Ale jak z tekstu Imci Kazimierskiego wynika, tych co tej wiedzy, czy wręcz pewności mięli, było wielekroć więcej niźli jeden kapitan Góralczyk i to mnie najwięcej do, mimo wszystko, prawdziwości, relacji kapitana przekonuje... Pomimo cokolwiek dziwacznych twierdzeń, że Niemcy nie potrafili Polaków trafić, bo mieli tylko broń krótką, a walka szła na dystansach rzędu 5-6 metrów! Pytanie się zatem rodzi na cóż wojsku broń krótka, jeśli nie na takie właśnie dystanse... I skoro już przy tych dystansach jesteśmy, to cokolwiek dziwnym mi się wydaje zachowanie porucznika-cekaemisty, który w tym ogniu walki młóci ze swego ciężkiego karabinu maszynowego z ręki do niemieckich samochodów pancernych, niszcząc je. Skoro walka szła nieledwie pierś w pierś, a on obok kolegów zamiatał tym cekaemem jak strażak sikawką, to cud właściwie, że nikogo ze swoich nie ubił, bo strzelanie bez stabilnej podstawy z potężnym rozrzutem mogło się bardzo niespodziewanie zakończyć. Kolejne wątpliwości to te pojazdów się tyczące: nie znam niemieckiego samochodu pancernego, który by miał działka, zatem skoro go miał, to byłby to raczej któryś z lekkich czołgów, ale chyba kapitan Góralczyk umiał by gąsienice od kół odróżnić i gdyby to czołg był, to nie omieszkałby się tem chyba pochwalić? Roboczo przyjmuję, że kapitana z tym działkiem poniosło, zwłaszcza, że gdyby to miałby być czołg to żołnierz z cekaemem by mu nie poradził...
I na koniec rzecz chyba najważniejsza: czemuż, na miły Bóg, zamiast rzec uczciwie, że oto nam jenerała ubili i padł żołnierską śmiercią w prawdziwej walce, te wszystkie kombinacje, mataczenia i odwlekania? Nikt, podchodząc ku temu z pozycji zdroworozsądkowych w tem nijakiego nie dostrzega sensu tych zabiegów. Nawet sam autor tak naprawdę ich nie wyjaśnia w zgodzie ze swoją teorią, mgliście tylko mówiąc o tem, że prawdziwe miejsce i okoliczności śmierci być miały Hitlerowi nie na rękę i miałyby w jakiś sposób demaskować istnienie wśród generalicji spisku. Nie wiem po prawdzie jak Pan Kazimierski godzi własną tezę z przyznanym dowództwem szturmu Warszawy dla von Fritscha ze zdaniami:”Gdyby generał zginął w mundurze polowym, wśród niemieckiej generalicji poleciałyby głowy. Znaczyłoby to, że generał przestał być kibicem, że samowolnie, za zgodą dowództwa wojsk lądowych przejął na froncie inicjatywę i zaczął dowodzić!” Ale to już problem Imci Kazimierskiego... Ja mam inszy, bo autor zapowiedział, że
Jeżeli ktoś znajdzie inny powód nagłej zmiany poglądów generała Haldera [w kwestii szykowanego szturmu Warszawy- Wachm.] niż to, że do Berlina dotarła w międzyczasie wiadomość o śmierci generała von Fritscha – zasłuży na medal!” No i lękam się teraz pisać dalej, bo a nuż słowa dotrzyma i jeszcze się będę gdzie musiał tarabanić przez Polskę po ten, do niczego mi niepotrzebny, medal... Ale znów nie napisać, to rzekną, że Wachmistrz stchórzył i medalu się uląkł...:)
Sprawa, która jak dla mnie uzasadniałaby całą tą mistyfikację z okolicznościami śmierci generała, jak i z odwołaniem szturmu Warszawy, ma swe źródło w zawartym pakcie Ribbentrop-Mołotow. Otóż po rozpoczęciu działań już stricte wojennych, Hitler i przez von Ribbentropa via sowiecka ambasada w Berlinie monitował Stalina o jak najrychlejsze dołączenie w agresji, a więcej jeszcze przez niemieckiego amnasadora w Moskwie Schulenburga. Stalin przez dwa tygodnie wykręcał się jak umiał od jednoznacznej w tem względzie deklaracji, najwyraźniej czekając, by się rzecz w Polsce rękami Wehrmachtu rozstrzygnęła. Nie pomnę już dokładnie, czy tej pewnej wieści, że atak jest tuż-tuż przekazano Hitlerowi 14 czy 15 września, ale z pewnością nie później. I oto, gdy donoszą Hitlerowi, że pod Warszawą ubito von Fritscha, ów wie, że kampania w Polszcze jest już wygraną, choć różnym malkontentom zdawać się jeszcze może, że oto Blitzkrieg pod Warszawą ugrzązł, że może wraz Francuzi ruszą, słowem w takiej chwili wieść o zabitym von Fritschu z pewnością dobrze na morale nie wpłynie. Ale wie też, że za kilkadziesiąt godzin ruszy Armia Czerwona i sukces przypieczętuje. I że być może żaden szturm Warszawy nie będzie koniecznym, bo złamani na duchu Polacy poddadzą się sami... I że w ogólnej zwycięskiej euforii wieść o śmierci von Fritscha będzie już tylko jedną z wielu mniej ważnych informacji, które nie wpłyną znacząco na bieg zdarzeń... I stad te i decyzje o szturmu wpierw odwleczeniu, zasię odwołaniu, podobnie jak i o ukryciu (niezbyt skutecznym) okoliczności śmierci jenerała.
Uważcież, że obrońcy Warszawy się po 17 września nie załamali i obrona trwała, choć przez tych kilka dni rzeczywiście nie było intensywnych bombardowań ani ataków. Zniecierpliwiony Hitler nakazał w końcu.. nie, nie szturm, tylko wyjątkowo brutalne i bestialskie bombardowanie przez cały 25 września. To po nim dowództwo obrony podjęło decyzję o kapitulacji, by nie mieć na sumieniu dalszej hekatomby ludności cywilnej i zagłady miasta... Aż się by prosiło, by dowódcy przyszłego Powstania w 1944 roku mięli też tyle poczucia odpowiedzialności...

* po odejściu Guderiana na dowódcę jednej z pierwszych tworzonych liniowych dywizji pancernych, szefem sztabu wojsk pancernych został... Friedrich von Paulus, późniejszy nieszczęśny dowódca 6 armii, co pod Stalingradem przegrała
** nawiasem to Kazimierski zdaje się nie rozróżniać munduru paradnego, czy jak kto woli: galowego – ze wszystkimi orderami, buławą itd., który się ubierało na uroczystości państwowe lub ceremonie oficjalne, niektóre bale no i naturalnie na własny ślub i pogrzeb, od munduru wyjściowego, który zawiera tylko niektóre elementy galowego: np. zamiast odznaczeń nosi się już tylko ich baretki. I takiego munduru, zdecydowanie bardziej praktycznego, mógł generał używać zamiast polowego, jeśli rola w jakiej występował pod Warszawą była bardziej typu honorowego, lub też, co osobiście podejrzewam, że dano mu jakichś uprawnień do inspekcji i kontroli, by czuł się docenionym, pojeździł sobie w pobliżu frontu, ale bez najmniejszego wpływu na rzeczy naprawdę istotne. To by też i tę pancerną dlań tłumaczyło eskortę...



17 komentarzy:

  1. Vulpian de Noulancourt25 września 2013 21:04

    1. Herr Je! Czy ktoś wie (nie podejrzewa, tylko wie) po co pan generał właściwie pojechał w te okolice?
    2. Być Niemcem to żadem powód do dumy. Być oficerem zawodowym - o, to już gorzej, bo najprawdopodobniej oznacza to rozdęte ego i chęć beztroskiego decydowania o życiu innych przy jednoczesnym chowaniu własnego tyłka gdzieś w sztabie albo możliwie daleko od strzałów. Ale już być osobnikiem aseksualnym to sprawa tragiczna.
    Pozdrawiam

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Ad.1 Takiej wiedzy nie mamy, bo się nie dochowały w tej mierze żadne rozkazy czy pełnomocnictwa. Oficjalna wersja jest taka, że jako honorowy szef pułku, w tym przypadku 12 regimentu artylerii meklemburskiej, ową jednostkę wizytował, służąc młodszym kolegom swą radą i doświadczeniem, nawiasem ciekawość jakim, skoro imć jenerał był całe życie sztabowcem, a za pierwszej wojny jeno raz był na froncie, by tam zaraz ranionym zostać...
      Ad.2 A Polakiem to łatwo?:)
      Kłaniam nisko:)

      Usuń
  2. Był co najmniej jeden typ samochodu pancernego z działkiem w owym czasie: http://www.1939.pl/uzbrojenie/niemieckie/pojazdy/sdkfz222/index.html, więc to akurat jest możliwe, że takie się tam trafił. Możliwe jest również przebicie pancerza 8 mm pociskiem z ckm-u z tak bliskiej odległości, a taki pancerz zapewne był w samochodach pancernych z owego czasu? Przebijalność przeciwpancernego pocisku 7,62 z odległości 200 m wynosi wg tabeli z lat siedemdziesiątych, 10 mm. Tu była mowa o dużo krótszym dystansie, więc zapewne była szansa przebicia nawet zwykłym pociskiem, przy prostopadłym trafieniu - nawet pomimo legendarnej jakości niemieckiej stali. To ciągle jest dość prawdopodobne, tym bardziej, że opancerzenie nie wszędzie było jednakowo grube. Jednak strzelanie do pojazdów zamiast do żołnierzy wydaje się bez sensu - pojazdy nie odpowiadały ogniem - najpierw wybiera się na cel to co zagraża.
    A ten spisek, nie wiem, dziwne to wszystko łącznie z samym pobytem takiej persony na froncie. Tylko po to żeby się pan generał pobawił?

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Zatem i ja się czegoś nauczyłem:) Także tego, by mimo zmęczenia, nie ufać pamięci własnej, a rzecz sprawdzać do końca, bom tego w tem przypadku zaniechał, ufny w wiedzę własną, jak się okazuje: niepełną...:) Bóg Zapłać za myłki mej naprawienie:)
      Nie wiem, czy nazwał bym rzecz zabawą, raczej może niejakim staraniem, by ów się nie czuł dotkliwie na boczny tor odstawionem... I chyba nawet domyślam się, któż mógł być tego siłą sprawczą...Walther von Brauchitsch, następca von Fritscha na stanowisku dowódcy wojsk lądowych i naczelny dowódca wojsk lądowych w czasie kampanii wrześniowej, był z niem na tyle blisko, że von Fritsch, odchodząc ze stanowiska, właśnie jego zarekomendował na swego następcę, a Hitler to zaakceptował. Być może to von Brauchitsch, czując się wobec von Fritscha w obowiązku jakiegoś gestu rewanżującego się za awans, tak sprawą pokierował, że ów miał we Wrześniu pozór zajęcia?
      Kłaniam nisko:)

      Usuń
  3. Jedna mię jeszcze, poniewczasie może, wątpliwość naszła... Otóż konfrontując wersję Imci Kazimierskiego gdzie von Fritsch ginie od kul strzelców kapitana Góralczyka w Miłosnej z wersją oficjalną, gdzie sprawcą jest strzelający z cekaemu pod Zaciszem porucznik Borkowski, to powstaje kwestia, któremu uwierzyć, bo przecie jeden i drugi relacjonuje wcale zgrabnie i względnie (poza drobnymi wątpliwościami) logicznie. Tym, co by mię dodatkowo w wersji z porucznikiem Borkowskim powstrzymywało, jest kwestia tegoż płaszcza nieszczęśnego, co i rusz nam wypływającego. Skoro są świadkowie pogrzebu, czy ceremonii pogrzebowej, gdzie tego płaszcza wyłożono przed trumną, to jedyną tego logiczną przyczyną być to mogło, by dziur od kul na płaszczu i być może krew generalską ukazać, w czem się z Kazimierskim zgadzam. Tyle, że w relacji Borkowskiego ów miał strzelać do trzech oficerów, w tym jednego w "siodłatej czapce" i w spodniach z lampasami... Ale z odległości kilkuset metrów, z jakiej Borkowski by miał strzelać tego przecież gołym okiem nawet dotrzec nie sposób, a nawet jeśli popatrywał przez lornetkę i dopiero się za strzelanie brał, to pytanie gdzież jest ten postrzelany płaszcz? Skoro Borkowski widział na spodniach lampasy, to generał nie mógł mieć płaszcza na sobie. Jeśli miał założony płaszcz, to tenże plus buty z cholewami skutecznie by te lampasy przed wzrokiem Borkowskiego zakryły!
    Kłaniam nisko:)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Vulpian de Noulancourt26 września 2013 08:55

      Ciekawi mnie, czy płaszcz generalski różni się w sposób zasadniczy od zwykłego szynelu, czy też nie ma żadnych różnic i gołym okiem, zwłaszcza z daleka, nie rozpozna się rangi ubranego weń oficera?
      Pozdrawiam

      Usuń
    2. Vulpian de Noulancourt26 września 2013 09:40

      To lampasy są nieważnym drobiazgiem przy tych czerwonych klapach, które biją po oczach.
      Pozdrawiam

      Usuń
    3. Dlatego właśnie w relacji kapitana Góralczyka, którego żołnierze właśnie te klapy brali na cel, jest zgodność logiczna z wystawianiem później tegoż płaszcza na publiczny widok... Natomiast nie zgadza się to z porucznikiem Borkowskim, który miał lampasy na spodniach zapamiętać, a przecie jeżeli by generał włożył płaszcz do pół łydki sięgający, a przy tem był w oficerskich butach z cholewami pod kolano, to jakimż sposobem można było w ogóle widzieć te lampasy? A jeśli był bez płaszcza, to kto i po co potem ten płaszcz dziurawił i wykładał go postrzelanego?
      Kłaniam nisko:)

      Usuń
  4. Zbierając teorie spiskowe w całość, wraz z przywołaniem logiki najprostszej, najprawdopodobniejszym się wydaje, że von Fritsch zginął przypadkowo w dość przypadkowej potyczce na przedpolach Warszawy. I tyle. Jedyne co prawdopodobnym się zdaje, że była to sprawa dla Niemców propagandowo wstydliwa, stąd można zakładać że przy okazji różne warianty po tym zdarzeniu rozważano - jak o tym światu oznajmić i czy w ogóle oznajmiać, etc. A że przy okazji śmierć ta była Hitlerowi na rękę to całkiem inna sprawa. Pewnie się nie zmartwił i tyle, powtórzę. Cała reszta koncepcji przez Waszmości trafnie obśmiewanych, czyli nazwijmy to koncepcja spiskowa, mówiąc kolokwialnie kupy się nie trzyma, a to z prostej przyczyny, że nijakiego umocowania w logice, ani w konkretnych faktach nie posiada. Zwłaszcza, a może przede wszystkim, wątek z domniemanymi działaniami o charakterze można to nazwac teatralnym, jakim to sposobem Generała się w tajemnym spisku pozbyć, z założeniem że akurat w tym momencie całej Rzeszy i Hitlerowi osobiści wspomniany zagrażał. Nie zagrażał śmiem twierdzić, a najmniej w opisywanym momencie, na co Waszmość nader trafnie wskazujesz.
    Kłaniam z zaścianka Loch Ness :-)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Jeślim takiego wywołał wrażenia, żem tu co obśmiać chciał, to przebaczenia proszę, bo nie takiegom miał celu, jeno polemikę rzetelną, szacunku dla oponenta pełną, co nie zasłużył sobie na drwiny. Ale co do generaliów, to takież właśnie i jakeś Waść zrekapitulował są i główne konkluzyje moje... Przypadkowa śmierć w przypadkowem starciu, w niewygodnym momencie dla władz niemieckich zdarzona i jeno z tem tu jakie mataczenie było, by rzecz ogłosić, gdy już to bez znaczenia będzie. Tyle, że przy tej okazji namnożono wątpliwości i niejasności, które zawsze są pożywką dla spiskowych teoryj... Exemplum najlepsze, nasza własna niedawna historia, gdzie gdy ginie kto znaczny, a wersja oficjalna, by i najwiecej logiczną, prawdopodobną, przecie wciąż luk zawierającą, niekończącym się jest źródłem sporów i polemik coraz i więcej w stronę farsy odchodzących...
      Kłaniam nisko:)

      Usuń
    2. W niczym nie ujmując rzetelności polemiki, trafnie przywołanych argumentów oraz szacunku dla tez strony przeciwnej, pozwolę sobie jednakowoż odnotować, żeś Waść ową teorię spiskową najkrócej oceniając - zdruzgotał ze szczętem. A czy nazwiemy to tak, czy inaczej dla samej sprawy znaczenia to nie ma. Co zaś się tyczy teorii spiskowych jako takich, zawsze one powstawały i powstawać będą, bo dają ludowi prostemu trywialnie proste, a zatem zrozumiałe dla ogółu odpowiedzi, na bardzo trudne pytania. Co gorsze, jeśli jakieś zdarzenie znaczące trywialną miało przyczynę, natychmiast rodzi się pytanie czy aby naprawdę tak było? Czy ktoś do tego ręki nie przyłożył? Nie zatuszował, nie ukrył i pod dywan niecnie nie wsunął? Zdziwienie budzić może natomiast, że społeczeństwa do jakiego takiego porządku przyzwyczajone prędzej powinny spiskowe teorie podnosić w sprawie owej katastrofy, niż lud w sporym procencie wychowany w czasach nieboszczki komuny i do nieskończonego bałaganu we wszelkich sprawach, w tym przestrzeganiu procedur zwyczajny. Skoro już Waść upiora z szafy wyciągnął, tłumaczę to sobie tym, że nikogo to tak naprawdę na świecie nie obchodzi, bo i powód do takiego zainteresowania wskazać byłoby trudno.
      Kłaniam Waszmości z zaścianka Loch Ness :-)

      Usuń
    3. Spiskowe theoryje toż do siebie mają, że najczęściej są z gruntu irracjonalne, tandem zwalczenie ich racjonalnemi argumentami przypomina gaszenie pożaru przez machanie rękami. Umęczy się człowiek, upoci, a skutki też same, by poniechał i ostawił mimo... To hydry stugłowe, którym w miejsce łba odrąbanego sto nowych wyrasta, a jeszczeć to właśnie, że przeciw nim stajesz, kolejnym się staje dowodem w oczach tych teoryj obrońców, no bo skoro kto przeciw powstaje i zwalcza, to widać jest coś na rzeczy, nieprawdaż?
      Kłaniam nisko:)

      Usuń
    4. Prawdaż :-) bo rzecz całą wręcz perfekcyjnie wyłożyłeś!
      Kłaniam z zaścianka Loch Ness :-)

      Usuń
    5. Nadtoś Waszmość łaskaw dla mnie:)
      Kłaniam nisko:)

      Usuń
  5. Przyczyn niejasności co do śmierci oficera tak wysokiej rangi poszukuje się niezwykle wysoko, az do domniemywania spisku przeciwko dyktatorowi włącznie, a przecie zgoła prozaiczną być może... Ktoś odpowiadał za bezpieczeństwo generała Fritsch'a, ktoś nie dopatrzyl obecności pododdziału polskiej armii w tej okolicy i ten ktoś zamatał sprawę, ile tylko zdołał, by ratować swoją d...ę! A że generał w niełasce był, to i nie dochodzono za wiele...

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Nadprogramowe dwa tejże samej treści pozwoliłem sobie usunąć. Prawda, że w ogóle nie rozważałem tej myśli, że to kto na niższem szczeblu niedołęstwa swego maskował, toteż początkiem już miałem Waszmości przyklasnąć, że i tak być mogło. Aliści podumawszy nad tem krzynę, k'temu przyszedłem, że nie odważyłby się chyba jaki pośledniejszy oficyjer skrywać śmierci von Fritscha na własną rękę, bo już samo to jakim spiskiem pachniało i Hitlera furią, nie z powodu śmierci, a tego, że coś za jego czyniono by plecami... Ano i po wtóre, jeśli te rachuby iście były czynione z nadzieją na ruch Armii Czerwonej spodziewany, to jaki niższy rangą najpewniej ani o tem wiedział, ani się spodziewał...
      Kłaniam nisko:)

      Usuń

Być może zdaje Ci się, Czytelniku Miły, że nic nie masz do powiedzenia aż tak ważkiego, czy mądrego, by psuć wzrok i męczyć klawisze... W takiem razie pozostaje mi się tylko z Tobą zgodzić: zdaje Ci się...:)