21 marca, 2014

O wietrze historii i portkach pętaków...II

  Każda chyba inflacja pierwotkiem dobroczynnych ma dla gospodarki konsekwencyj. Pieniądz na wartości tracący, jeśli go kto miał w oszczędnościach jakich, żal kłaść w banki było, bo tam zmarnieć mógł jeno do cna, tandem lepiej kupić było czegobądź, bodaj i krzesła, bo owo nazajutrz więcej wartało, niźli te cyferki na bankowem koncie. Sztucznie zatem cokolwiek, ale wymuszono koniunktury na wszystko, co na wartości tak nie traciło, zatem i na wszelkie przemysłowe dobra, na czem gospodarka korzystała... A że fabrykant rozumował, że skoro jest popyt, to trzeba produkcyi uwiększać, to i zatrudniał, ergo bezrobocie spadało, to i manufaktur rozbudowywał, ergo skorzystał i murarz, i cegielnia pobliska etc.etc... Spytacie za cóż on tego budował? Ano na kredyt najczęściej, bo i ten w wielce inflacyjnych czasach tanieje z dnia na dzień, a że rządy poprzednie całkiem rozsądnie rozumując, że bez podniesienia przemysłu zrujnowanego wojną, a i wywózką wyposażenia większej części fabryk z Kongresówki przez Rossyjan ustępujących*, wrychła nas czeka stagnacja, to i rządowych było niemało... Z tem, że o wieleż banki, jeśli nie umiały zadbać o swoje, to padały jak muchy, tak państwo przecie upaść nie mogąc, a o sprawy swoje dbając nierównie od banków powolniej i mniej skutecznie, dziury tylko w budżecie coraz większe miało, nie tylko zresztą za sprawą tych kredytów, co za hiperinflacji przyczyną de facto stały się dotacjami, bo nim ich kto spłacać poczynał, to papier banknotu był więcej wart od nominału na niem drukowanego...
  Mało się ówcześnie rozumiano na powszechnych ekonomiki prawidłach, ale tyle rozumu, by wiedzieć, że próba ustabilizowania pieniądza, musi w pierwszem okresie przynieść skutki odwrotne, czyli recesję, falę bankructw i bezrobocie powszechne, to przecie politycy nasi mięli...
  Dlatego też i każdy za koleją rząd rzecz traktował jak gorący kartofel z żaru wyciągnięty, podrzucając go sobie jeno, a najradziej kolejnemu ostawując nietkniętym... Starsi z Lectorów najpewniej niezwykłe w tem obrazie pobratymstwo odnajdą do czasów sprzed i w czasie reformy Balcerowicza i wielce zasadnie, boć przecie o tych samych mechanizmach prawim... Co mędrsi z ówcześnych polityków naszych wiedzieli i tego, że stanu takiego w nieskończoność ciągnąć nie idzie i koniec końców wrzodu ktoś przeciąć będzie musiał, jeno tego odważnego nie było. A ściślej był, Grabski właśnie, jeno ów jako polityk niebywałego miał w rzeczy samej pecha. Pierwszy raz ministrem skarbu został już grudniem 1919 roku i nawet niemało zdziałał dla waluty ujednolicenia**, gdzie udało się pomyślnie ukończyć dzieło korony austryjackiej w Galicji wymienienia na markę polską po kursie 10 koron na marek 7, a wrychle tegoż samego dla Wielgiej Polski z markami niemieckiemi po kursie 1:1. Aliści rząd przecie nie działał w próżni i gdyśmy na froncie od bolszewików na Warszawę następujących tęgo już brali po skórze, to i rząd ten upadł, a z niem wszelkie Grabskiego zamysły. Wtórego, gdzie nawet i ów był premierem pogrążyła nieszczęśna wyprawa do Spa na konferencyję Ententy, gdzie Grabski od militariów daleki, a położenie Ojczyzny rozumiejąc tragicznem, zgodził się na warunki wstępne bolszewików, co między inszemi granicy naszej widziały na Linii Curzona***, a co w Polszcze rozumiano hańbą nad hańbami i tej rzeczy Marszałek bodaj nigdy Grabskiemu nie wybaczył... Rzecz się na dniach stała akademicką, bo i sami bolszewicy, rozumiejąc, że zaraz w Warszawie staną, ustaleń ze Spa nie przyjęli, ale Grabskiego to pogrążyło, choć w powołanym na czas największej grozy rządzie jedności narodowej z Witosem, ponownie ów był ministrem skarbu. Tyle, że wówczas wydatki wojenne dziury w budżecie już nawet i nie kopały większej, bo tego budżetu de facto nie było: po prostu wyjęto wojennych wydatków z budżetu i armia dostawała co chciała, a prasa drukarska hulała już na trzy zmiany...
  I powiedzmy sobie szczerze, że przez te pierwsze lata mechanizm ten, z punktu widzenia ludności i państwa niejakiego był i nawet dobroczynnego efektu: robotnicy zarabiali więcej nawet niźli przed wojną, do połowy 1923 roku można nawet o względnej prospericie mówić, a że nie było najgorzej, niechaj zaświadczy fakt, że na Górnym Śląsku, gdzie podług ustaleń poplebiscytowych mielim marki niemieckiej honorować aż po 1937 rok, przecie sami mieszkańcy jej czem rychlej na polskie wymieniali gdzie mogli i do powszechnej doprowadzili wymiany, bo to co nas dopiero dotknąć miało, w Niemczech szalało już w 1922 i marka tameczna śmieciowej była wartości...
  Ano i tak przyszliśmy nareście k'temu, że inflacyja ta, pierwotkiem zbawienna, sama poczęła gospodarki dławić, nie mówiąc już o wpływach do budżetu, które dla tej samej przyczyny zawsze były od zakładanych mniejsze. Nieszczęściem kraju, za naprawę wzięli się w końcu nasi tytułowi, z gracją słonia w składzie porcelany, ale o tem to już w części następnej opowiem...
____________________________
* Nawiasem to za nieszczęście niemałe uważam, że się tej rzeczy w traktacie ryskim nijak bolszewikom narzucić nie udało, by choć jaką częścią zapłacili za to. Jako kto się jeszcze kiedy by rozwodził o tem, jakże to tam cudownie się w Kraju Rad przemysł po rewolucji rozwijał, to pamiętać proszę czyim, między inszemi, kosztem...
** przypomnę, żeśmy w niepodległość z trzema wkraczali walutami głównemi pozaborczemi, marką polską emitowaną na Niemców zlecenie przez Polską Krajową Kasę Pożyczkową na ziemiach przez nich okupowanych, nie licząc niedawno przypomnianych "notgeldów" wszelkiej maści...
***czyli de facto dzisiejszej wschodniej granicy naszej...

34 komentarze:

  1. owóż Wachmistrzeńku białogłowy przewidujące bardziej bywają niż płeć męska.One pieniędzy w bankach nie przechowują jeno talenta wielkie okazują w wydawaniu słodkiej mamony i korzystaniu z dóbr jakie ta oferuje. U nas Wachmistrzeńku co na drodze to nieprzyjaciel, inflacja wnaszym oszczędnościom w żaden magiczny sposób nie grozi. Bo widziałeś żeś Pan inflację debetu ?

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. O, białogłowy to miewają ciekawy zwyczaj przechowywania środków płatniczych w miejscach przywodzących mężczyzn o grzeszne myśli i chucie, a nawet, rzekłbym żądze wszelakie! :D

      Usuń
    2. Inflacja debetu? Brzmi mi to nad wyraz znajomo... ale to chyba nie o moim koncie mieliśmy rozprawiać?:)
      Kłaniam nisko:)

      Usuń
  2. Mam postulat, techniczny co prawda, ale dla mnie istotny, bo nieco mi mitręgi przynosi poszukiwanie przypisów w tekście, co może bardziej za przyczyną postępujących problemów ze wzrokiem niż czego innego. Jednak mam niejaki problem by je dopasować - może dałoby się je wyróżniać kolorową gwiazdką, a nie czarną? Przyznam że dla mnie te przypisy są ważne, i stąd moja sugestia. :)
    Czekam na kolejną część z zaciekawieniem.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Jak się okazuje, rzecz jest jak najbardziej do zrobienia, zatem za myśl tę celną i cenną dziękuję, bom sam na to nie wpadł, a iście Lectorom być to może ułatwienie spore...:) Że przecie nawyku w tem nie mam, to upraszam pilnować i przypominać, gdybym gdzie niebacznie nie dopełnił...:)
      Kłaniam nisko:)

      Usuń
    2. Bardzo dziękuję za uwzględnienie postulatu! :)

      Usuń
    3. Kneziu!
      Nawet nie wiesz, jak Ci jestem wdzięczny. Czytając tekst poszukać przypisu - to nie było problemu. Ale gdy człowiek spotkał fajny przypis, i znaleźć po tym miejsce w tekście oryginalnym odnoszące się do niego- było równe cudowi zamienienia wody w wino.

      Usuń
    4. Kneziu, również jestem Ci wdzięczna! :D
      I Tobie Wachmistrzu za spełnienie prośby Knezia:)

      Usuń
    5. Wychodzi, że i mnie do wdzięcznych dołączyć wypadnie, skoro za tej jednej drobnostki realizacją szło tak bardzo dopomóc Lectorom Miłym Moim:) Tandem wszytkich Was obliguję, byście mię pilnowali zatem, gdybym się gdzie tam, z braku nawyku, gdzie jeszcze miał kiedy zaniedbać w tej mierze:)
      Kłaniam nisko:)

      Usuń
  3. Vulpian de Noulancourt21 marca 2014 12:10

    To widzę, żem ostatnio zaprezentował dziecinny optimyzm - krótki wstęp dopiero zaczyna się rozwijać. Nie traktuj jednak tych słów jak jaki przytyk, bo ciekawie się czyta.
    Pozdrawiam

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Sam się na tem złapałem, że mam rozdźwięk niejaki z zamysłem pierwotnym i jeśli przyjąć, że do wypadków krakowskich zmierzam, to w rzeczy samej, Twój optymizm był ponad miarę, bo k'temu najpewniej za jakie dwie może noty nareście dojdziemy, a kiedy skończymy, to ho ho... któż to wiedzieć może?:)) Ale jeśli przyjąć, że panoramę lat pierwszych powojennych malujem, gdzie titulum wciąż adekwatnem pozostaje, to ustawicznie jesteśmy w temacie...:)
      Kłaniam nisko:)

      Usuń
    2. Tylko się Wachmistrzu nie obraź, ale mój szwagier lata temu miał na egzaminie na studia zdawać z historii. Gdy odpowiadając na temat "100 dni Napoleona" zaczął od Hugo Kapeta, to go egzaminator wyrzucił z sali. ;)

      Usuń
    3. A czemu mam się obrażać?:)) Ale, że tu nie profesor a ja rządzę, to mi egzaminu oblanie nie grozi:) Przy tem po prawdzie nie wiem zali ów szwagier nie zamierzał "sprzedać" czego wie, podług wzorca tegoż studenta biologii, co się jeno o obleńcach wyuczył, a pytania dostał o słoniu i zaczął: "Trąba słonia przypomina kształtem obleńca, a obleńce dzielimy na...":)
      Kłaniam nisko:)

      Usuń
  4. Zacny Wachmistrzu, jak ogólnie wiadomo ekonomia zaraz po wróżbiarstwie i meteorologii należy do czołówki nauk ścisłych hehehehe :-) Jednakowoż, pewne rzeczy potrafi przewidzieć. Stąd, mogę jedynie potwierdzić słuszność koncepcji, że z kryzysu Skarbu lub jak ktoś woli finansów publicznych łatwiej wychodzić w sytuacji słabej waluty.
    Kłaniam z zaścianka Loch Ness :-)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. A mógłbyś w sposób niekoniecznie naukowo-podręcznikowy myśl tę cokolwiek rozwinąć, a ściślej uzasadnić?:)
      Kłaniam nisko:)

      Usuń
    2. Niestety Wachmistrzu, Szczur ma rację, taka jest prawda. Tylko że moja zgoda dotyczy wychodzenia z kryzysu, a nie poziomu nauk ekonomicznych.
      Najlepszym sposobem wychodzenia z kryzysu jest niestety druk pieniądza, czyli wprowadzenie inflacji, niedużej, pod kontrolą, ale inflacji. Ale najbardziej to nie chodzi o inflację, tylko o zdeprecjonowanie własnej waluty. Obniżka jej wartości powoduje tanienie produktów produkowanych w danym kraju, które stają się w sposób automatyczny bardziej konkurencyjne na rynkach zagranicznych. Matuszewski, nie mając jeszcze materiału krytycznego na temat wychodzenia z kryzysu, ze strachu przed straszną inflacją, przyjął jako rozwiązanie pilnowanie za wszelką cenę poziomu waluty, czyli wprowadził deflację. Było to najgorsze rozwiązanie, bo to zdusza jakąkolwiek inicjatywę i wydłuża wyjście z kryzysu. Na potęgę drukowały pieniądze w ostatnim czasie Stany Zjednoczone.
      A ekonomia jako nauka kwietnie. I gdyby nie ona, to mielibyśmy kryzysy światowe na poziomie wielokrotnie przekraczające rok 1929.

      Usuń
    3. Dzięki Torlinie. Można o tym wszystkim długo prawić. Ot chociażby:
      http://natemat.pl/25785,polsce-oplacila-sie-slaba-zlotowka-tak-twierdzi-ekonomista-noblista-czyzby-silna-waluta-byla-tylko-zbednym-mitem
      Kłaniam Waszmościom z zaścianka Loch Ness :-)

      Usuń
    4. Widzisz Blogowy Współtowarzyszu z Zaścianka, że ten artykuł jest trochę - bym powiedział - nieprawdziwy. Dyskusja jest - aż boję się napisać te słowa - nie na temat. Nikt nie powinien utrzymywać taniej złotówki w dłuższym okresie, bo to w ostateczności odbije się na portfelach obywateli. Na pewno się zdziwisz, ale wynik będzie ten sam, jak się będzie za wszelką cenę utrzymywać "drogą" złotówkę. Cała rzecz jest w postępowaniu w czasie szalejącego kryzysu, i tylko wtedy. Na ten moment należy bez względu na konsekwencje obniżyć poziom waluty, aby ruszył eksport. Jest to rzecz psychologiczna, bo normalni ludzie na dźwięk słowa "kryzys" zamykają portfele i przestają kupować. I zaczynają się dziać sprawy typowe dla kryzysu, fabryki produkują do magazynów, nikt tego nie kupuje, to oni zwalniają ludzi, w ten sposób coraz mniej jest pieniądza na rynku, to zamykają fabryki. I w tym momencie ratunkiem jest eksport, ale to działa tylko przez pewien czas. Amerykanie już przestali drukować pieniądze, trzeba wiedzieć, kiedy się zatrzymać.

      Usuń
    5. Torlinie ... napisałem: ot chociażby, a Waszeć - przypisując mi wywieszenie jakiegoś sztandaru na okoliczność - wykład tu pomieściłeś :-) Takich artykułów jest setki. Powtórzę zatem, że można o tym wszystkim długo rozprawiać, ba nawet blog o tym napisać, co w niczym nie zmieni losów świata.
      Pozdrawiam z zaścianka Loch Ness :-)

      Usuń
    6. Przepraszam, już nie będę.

      Usuń
    7. Pax, pax vobiscum!!!:)), nim mi tu znowu na rubieżach jakiej kolejnej bułgarskiej Wikipedii nie staniecie:)) Obu Wam z serca dziękuję, objaśniać Was sobie wzajem nie będę, boście oba mi o sobie w konfidencji powiedali, tandem to u Wachmistrza jakby w studnię wrzucił, tyle rzeknę, że i dla wiedzy Waszej, zatrudnień dawniejszych i obecnych, experiencyi etc.etc. żeście największemi ekonomicznemi autorytetami mojemi:) Pojmuję ja już i z dysputy Waszej, a i z articulum poleconego, jak złożonej żeśmy się tknęli materii, przy tem w naukach, gdzie analiza i interpretacyja nieledwie wszytkiem, mnogość kierunków i rozwiązań poraża i gdzie dwóch ekonomistów tam zgody nie masz, ale dobrze choć, że zdania tylko dwa, bo mogłoby ich być pięć, jako u przeważnej narodu tego części...:)
      Kłaniam Wam Obojgu nisko:)

      Usuń
    8. Ależ Zacny Wachmistrzu, toż nic się złego nie dzieje, bo obaj z Torlinem co do istoty owej inflacji jesteśmy zgodni :-) Rzecz sama w sobie ciekawa i również w aspektach historycznych można to śledzić. W Państwie Środka zwłaszcza, w Cesarstwie Rzymskim, że o przywiezieniu do Europy złota z Ameryki nawet nie wspomnę.
      Kłaniam Waszmościom z zaścianka Loch Ness :-)

      Usuń
    9. Pewnie i kiedy przyjdziem i do tego:) Póki co na dziele Grabskiego bym tego pragnął pokończyć:)
      Kłaniam nisko:)

      Usuń
  5. Czerwone gwiazdki, hurra!
    To teraz już lotem błyskawicy śmignę choćby przez cztery kolejne odcinki (donoszę uprzejmie, oraz, że, po pierwsze, nie odpadłam, a po drugie, ani myślę - odpaść, znaczy się).

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. O, rzekłem do siebie: nie jesteś sam! :D

      Usuń
    2. Odpaść, w rozumieniu od ściany np.skalnej, zapobiega asekuracja stosowna, której tu oferuję w postaci dodatkowych objaśnień, by jeno co być niejasnem miało...:)
      Kłaniam nisko:)

      Usuń
    3. Po namyśle dłuższym, przyszedłem, Kneziu, do tego, że nie będę dociekał, w czem nie jesteś sam: w odpadaniu, czy w śmiganiu:)
      Kłaniam nisko:)

      Usuń
  6. Tyle tego było - denary, talary, dukaty, kwartniki, półtoraki i półkopki etc. Wszystko wskazuje na to, że skończymy na "złamanym szelągu" :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Prawdę rzekłszy, to wejrzawszy na to, że szeląg to grosza, czyli "grubego denara" (denarius grossus) właśnie była część trzecia, to i złamany byłby de facto warty denarom sześciu, czyli w czasach Kazimierza Wielkiego zapewniłoby mi to utrzymanie przez najmniej dwa tygodnie:) Nie wiem zatem, czy ja bym tego kazimierzowskiego nawet i złamanego szeląga od euro nie wolał:))
      Kłaniam nisko:)

      Usuń
    2. Wierzę waści na słowo, ale w te pędy pobiegłam doczytać "Początki pieniądza polskiego" Kiersnowskiego, co by na kolejne części się przygotować godnie. Pozdrawiam :D

      Usuń
    3. Wielce to pochwały godne...:))
      Kłaniam nisko:)

      Usuń
  7. Denarom sześciu czy denara części szóstej? Bo ja słabo znam się na historycznej walucie...

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Nawet i historycy mają z tym problem, bo każdy pieniądz, obojętnie kiedy by wprowadzonym nie był i jaki by nie był cudny w danej chwili, w dwa czy trzy wieki później był już zwykle kpiną z samego siebie, czego najlepszym dzieje grosza właśnie dowodem... Dziś to dla nad moneta zdawkowa, czasem przydatna przy wydawaniu reszty, przecie sama w sobie nic niewarta, bo cóż można kupić za grosz? A przecież miano wiedzie się z wtórej części nazwy łacińskiej denarius grossus, czyli duży, wielki, gruby nadanej tak dla odróżnienia od denarów powszechnych, a w tem czasie już i wielce zdeprecjonowanych... Przeliczając wartość pieniądza na najbardziej zrozumiałą możność wyżywienia się przez dni ileś, denar Chrobrego byłby monetą solidną, o wadze 1,3 grama, za którą byś przeżył dni aż 13! Ten sam denar za Kazimierza Wielkiego pozwalał się wyżywić już jeno przez dni dwa i to właśnie za jego panowania nastał nam ów gruby denar w postaci grosza praskiego, za który byś wyżył dni 6... A szeląg to moneta drobna, bita od Batorego czasów, która pierwotkiem była trzecią grosza częścią, zatem złamany (przełamany) znaczył grosza część szóstą. W czasach Jana Kazimierza szeląg jako tzw. boratynka był już wart tak niewiele, że określenia złamany szeląg utarło się za określenie czegoś niemal zeru równemu...
      Kłaniam nisko:)

      Usuń
    2. Przepomniałżem dodać, że te denary pospolite na grosza składały się początkiem w 12, zasię później w 18. Stąd też i te obrachunki moje, że grosza część trzecia (szeląg) to i denarów zwykłych sześć...
      Kłaniam nisko:)

      Usuń

Być może zdaje Ci się, Czytelniku Miły, że nic nie masz do powiedzenia aż tak ważkiego, czy mądrego, by psuć wzrok i męczyć klawisze... W takiem razie pozostaje mi się tylko z Tobą zgodzić: zdaje Ci się...:)