10 lipca, 2014

O kłuszyńskiej batalii...

   Nim do rzeczy przejdziemy meritum, godzi się wczorajszego święta,  4 Pułku Ułanów Zaniemeńskich uczcić toastem za pamięć pułku tegoż podobnie jak świętujących jutro Ułanów Jazłowieckich...:)

   Lipiec jest w Polszcze dla przewag dawniejszych bitewnych najwięcej dla grunwaldzkiej pamiętany wiktorii, choć w notach najbliższych dokażem, że jest batalija w dziejach naszych, przy której grunwaldzka blednie i której żeśmy nieledwie tydzień temu świętować powinni, a wielce byłbym obligowanym, gdyby mi kto wskazał, że gdzie jaki tego ślad czy pamiątkę kto choć wspomniał...:(
   O kłuszyńską mi idzie wiktoryję, której najsamprzód przypomnę, zasię rzeknę przecz jej za cenniejszą nad grunwaldzką mniemam, aliści by się k'temu brać, przyjdzie najsamprzód cyrkumstancyj najpryncypalniejszych chocia z czasu tego przypomnieć... Spomnijcie, Lectorowie Mili, pierwszego Łże-Dymitra, synem Iwana Groźnego się mieniącęgo (a podług plotki synem miał być nibyż Stefana Batorego:), który w czasie ślubu już tu przez nas opisywanego w szczycie swej potencji stał. Godunow, konkurent i oponent najpryncypalniejszy onemu szczęśnie odumarł sam z siebie (czego po prawdzie w moskiewskich cyrkumstancyjach nigdyż do końca pewnym być nie można), Moskwa onemu kluczy oddała i gdy Własiewa po Marynę słał, zdało się że przed nim jeno szczęśnego panowania dni.
  Orszak Maryny dotarł do Moskwy 12 maja 1607 roku. Tydzień później była już, pobłogosławioną przez prawosławnego patriarchę Hermogenesa, carycą Rosji. Kolejny tydzień przyniósł kres jej panowania. Gmin moskiewski, przez spiskowców Wasyla Szujskiego wzburzony, insurekcyję przeciw Samozwańcowi podniósł, onego obalił, ubił, a ciało po ulicach włóczył na sznurze do klejnotów męskich przywiązanym... na koniec Samozwańca spalono i prochami harmatę nabiwszy, wystrzelono ku Polsce... W rzezi powszechnej z górą piąci tysięcy dworzan i Samozwańcowych stronników gardła dało, najgłówniej Polaków.
    Maryna ocalała, za sprawą postury nikczemnej i mody ówcześnej, bo mizernego wzrostu będąc, pod spódnicą swej ochmistrzyni, Barbary Kazanowskiej, się skryć zdołała, a gdy pierwszy szał mordowania minął, pospołu z oćcem onej uwięziono, a potem do Jarosławia zesłano. Mniszech niejakiej swobody ruchów odzyskawszy, wrychle nowego szalbierza wyszukał, w którem Maryna "cudownie ocalonego" Dymitra "poznała" i kołomyja się poczęła kręcić na nowo... Szczęściem niejakiem dla onychże na ten czas była w Polszcze klęska rokoszan Zebrzydowskiego, co moc rokoszan byłych, kary się lękających do obozu Samozwańca Wtórego przygnała. Aliści w temże czasie król jegomość dosyć już miał statystowania biernego i imieniem Rzplitej, co dotąd officyalno na uboczu zajść owych stała, wyprawy przeciw Moskwie powziął.
   Nibyż szło o odzyszczenie Litwie Smoleńska utraconego w czasach Iwana Groźnego, przecie przyczyn prawdziwych moc cała była i jakobyśmy się o tem rozwodzić mieli, do jutra byśmy do bitwy nie przyszli. Póki co stanęlim z wrześniem 1609 roku z wojskiem pod onem Smoleńskiem. Komenda de nomine była przy królu Zygmuncie, co rękę miał do wojowania, niczem ja do kurzów ścierania. Co się oba czego w tych materyjach tkniemy... nieszczęście gotowe:((
   Natenczas jednak królowi Żółkiewski, hetman ówcześny polny koronny (spominany tu pozawczora jako sporny patron dwóch aż naszych pułków ułańskich) sekundował i za wodza de facto służył. Ano i takeśmy sobie pod tem Smoleńskiem leżeli obozem, nijakich widoków na sukces rychły nie mając, boć to i grodziszcze potężne, murami zacnemi opasane, a i załogą opatrzone niemałą. Takoż i strzelba* w Smoleńsku wielkiej była potęgi, zapasów prochów i spyży do pozazdroszczenia oblegającym, co ani o ćwierci tego marzyć nie mogli, a przy tem i duch w obrońcach taki, że i żołnierzom moskiewskim mieszczany zajadłe okrutnie dopomagały, co nawiasem winno do myślenia Królowi Jegomości dać, jako to za powrotem pod litewskie władztwo smoleńszczany tęsknią...
  W Tuszynie opodal Moskwy swojem obozem Samozwaniec leżał, Szujskiego w Moskwie gnębić probując, ów zasię mało co sobie z tego robiąc, na Polaków pod Smoleńskiem zaległych się sposobił. No i takeśmy wszytcy w leżach swoich zimy doczekali, co najokrutniej naszym w szczerym polu leżącym dojadło, przecie z początkiem lutego Anno Domini 1610 się sprawy odmieniły kapkę. Do obozu królewskiego poselstwo bojarów dopotąd Samozwańca spierających przybyło, by się o cenę za odstąpienie onego układać. Ano i tak do ugody przyszło, że owi bojarowie za cara królewicza Władysława przyjmą, w zamian za godności liczne i nietykalność, tudzież niejakie terytoryalne na rzecz Rzplitej koncessyje. Nibyż zatem sprawy się co tam i pojaśniły, przecie żołnierz pod Smoleńskiem po dawnemu marzł i głodował, a tu jeszczeć i wieści nadeszły, że się Moskwa z potencyją swoją wyzbierała nareście i ku Smoleńskowi ciągnie...
   Rada w radę wodzostwo nasze umyśliło od oblężenia nie odstępować, a przeciw Moskalowi ruszyć sił jeno częścią. Mimoż jenijuszu hetmana, przyznać wypadnie, że sił tak skąpych miał nieborak, że z dzisiejszej perspektywy bacząc, nijakich prospektów na sukces mieć nie mógł. Przeciw niemu ciągnął z północy Chowański z paroma tysiącami, ode Moskwy samej następował Wałujew z Jeleckim z ośmiu tysiącami, a ode Kaługi siły pryncypalne pode bratem carowym, Dymitrem i najemnem jenerałem szwedzkiem francuskiej proweniencyi, Jakobusem Pontusem de la Gardie, co ich na 35 tysiąców rachowano... 

   Temuż naprzeciw miał Żółkiewski swoich jeno 12 tysiąców... przecie jednak to był sam Żółkiewski! Poharatany okrutnie w dawniejszej byczyńskiej potrzebie, konia dosiąść niezdolen i w kolasce za wojskiem ciągnący, przecie ŻÓŁKIEWSKI! Niedoceniony, przepomniany dziś jeden z wodzów naszych jenijuszem w polu nie wiem zali i Napoleonowi nie równy... a może i większy, bo przecie tego dokonał, na czem tamtem zębów połamał... No i miał Żółkiewski husarię...:))
   Hetman wymaszerował spod Smoleńska 6 czerwca i wrychle na wieść, że się pułk Gosiewskiego już z Chowańskim uciera, onemuż z całą mocą w sukurs pospieszył, wiedząc wybornie, że jeno przeciw rozdzielonym Rossyjanom dostoi. Aleć Chowański się na siłach widać nie nadto czując, by się z Żółkiewskim mierzyć, cofnął się z Białej i to tak daleko, że się w zmaganiach dalszych liczyć przestał... Kolej przyszła się z Wałujewem i Jeleńskim zmierzyć, którzy się w Carowym Zajmiszczu osadzili, mniemając, że Żółkiewskiemu na drodze do Moskwy stanąwszy, przymuszą onego do wykrwawiania się w szturmach na obóz sielnie fortyfikowany. Tem ci czasem hetman zażył Moskwicinów, obchodząc onych częścią i uderzywszy z tyłu, wyparł onych z grobli, co obóz z zapleczem łączyła i osaczył w kleszczach, tracąc przy tem ledwo dwudziestu ludzi ranionych i ubitych!
  Czasu nie mitrężąc, wrychle dwóch fortów niedużych usypano, gdzież strzelba polska niemal cała ustawiona, prospekt mając wyborny na ściśnionych w obozie własnem Moskali, prażyć poczęła gęsto, wielce tem wodzów moskiewskich alterując. Odczekał Żółkiewski dnia jednego, by szturm Moskalów zdesperowanych odeprzeć i onych na powrót ku obozowi zagnać, przecie Szujski z de la Gardiem następował i pora była zagrożeniu najwiętszemu czoła stawić.
  Ostawił tedy hetman wojska niemało, by Carowe Zajmiszcze blokowały i z niespełna siedmi tysiącami przeciw siedmiokroć przeważajacej potencyi ruszył. Przyznać hetmanowi potrzeba, że nie zaniedbał niczego, by tejże przewagi umniejszyć. Znał, że między Rossyjanami a zaciężnemi, co ich jakie pięć tysięcy było, animozyje srogie, tedy posłał ku nim Francuza pewnego z listem, w którem onych do odstąpienia namawiał. Francuzika kondotiery pochwyciły i z rozkazu zwierzchności obwiesiły, przecie treść listu się rozniesła i w swojem czasie zaważyć miała na biegu spraw...
   Szujski (Dymitr), w potencyję swoją ufny wielce, nie uczynił nawet i najpryncypalniejszych rzeczy, których po szkołach oficyjerskich elewów na pierwszych latach uczą! Nie wystawił ubezpieczeń nijakich, zwiadu na spotkanie wroga nie posłał, tedy ani on, ani zamknięci w swojem obozie Wałujew z Jeleńskim się nie spostrzegli, że nocą z 3 na 4 lipca, Żółkiewski cichcem od Carowego Zajmiszcza z sił częścią odszedł i naprzeciw Szujskiego ciemną nocą, po błocie okrutnem podszedł. Zaważyło owo błoto na starciu późniejszem, bo się hetmanowi wojsko nad miarę w drodze rozciągnęło, a końcu samem zasię piechury ostały, ustawicznie walcząc by działek dwóch z tego "piątego żywiołu" wydobywać.
  Niewiele też i nie zbrakło, by chorągwie pierwwsze wroga nie minęły, przecie trąbki na pobudkę w obozie moskiewskiem grające ich na kierunek właściwy naprowadziły. Świtem 4 lipca, nieledwie równe dwieście lat po Grunwaldzie, oba wojska naprzeciw siebie stanęły. Nie przyszło jednak zrazu do bitwy, bo Żółkiewskiemu chorągwie kolejne powoli na plac boju ściągały, tedy czekać musiał, a i te siły co doszły najsamprzód się zatrudnić musiały, by przeszkody nieoczekiwanej usunąć. Środkiem bowiem łąki wielgiej, wojska oddzielającej, płot stał, za którem Szujski z De La Gardiem swoich szykowali, a byłże ów płot przecie najpryncypalniejszą dla szarżowania przeszkodą.
   Na lewo od Moskali stanęli zaciężnicy z osobna, których póki co hetman jeno krzynę ambarasować umyślił, boć owi się za płotem jeszcze niezwalonem skrywszy sielnie palbą muszkietową dokuczyć mogli. Zasię na Moskali bliżej wsi Woskrieseńskiej uszykowanych raz za razem husaria przez wyrwy w płocie uczynione w skok do szarży szła.

   I uderzały, rota za rotą, chorągiew za chorągwią, wielgiego śród Moskwicinów pomięszania czyniąc, przecie że onych moc, wraz pułki pobite swoje nowemi mieniano, naszym zasię odwrotu szło czynić, by nowym chorągwiom szarżującym placu dać, a samemu ku tyłowi na pacierzy parę odejść, wytchnąć, kopij potrzaskanych pomieniać na nowe i wraz ku przodowi, za koleją swoją szarżować de novo...
   I było, jako to później jeden z usarskich towarzyszów, Imć Samuel Maskiewicz, spominał:
"To jedno przypomnę do uwierzenia niepodobne, że drugim rotom trafiało się razów ośm albo dziesięć przyjść do sprawy i potykać się z nieprzyjacielem (...) bo już po częstym do sprawy przychodzeniu i potykaniu się z nieprzyjacielem, jak znowu i rynsztunku nam ubywało, i siły ustawały(...) konie też już na poły zemdlone mając, bo od świtania dnia letniego aż po obiad godzin pięć pewną z nimi bez przestanku czyniąc (bitwę), już i siłę z ochotą zegnali, nad naturę ludzką czyniąc."
  By Moskwę jeszczeć i więcej pomięszać, nakazał Żółkiewski wsi obu podpalić, co kmiotkom niechybnie krzywda wielga, przecie wojennem czasem, osobliwie dawnem, mało się kto włościan niedolą zajmował.
  I tak oto uczynił był Imć hetman takowe miraculum, że to onym wielekroć przecie silniejszym, nie było do spokojności dojść i w ordynku stanąć, boć ich wraz za razem siłami ledwo chorągwi kilku mięszano srodze, naszym zasię i wytchnienia niejakiego, bodaj na dwa pacierze, starczało. I tak przyszło ku próbie moskiewskiej zaciężnej rajtaryi, by się naszym rewanżować. A w tych to czasach nowy właśnie modus wojowania, karakolem z francuska zwany, kiełkować poczynał i z czasem do wielgiego miał przyjść znaczenia, osobliwie u szwedzkich rajtarów Gustawa Adolfa (chocia i oni naszym usarzom nigdy pola nie dotrzymali!). Po krótkości największej tłomacząc: jazda owa, okrom szpadek czy rapierów swoich, takoż pistolcami zbrojna zajeżdżała szeregami kolejno pod wroga na strzał z pistoletu ("na białka z oczu dojrzenie":)) , zaczym każdy palił z obu luf i śmigało towarzystwo na boki, luboż i w ordynku pięknie rzędem defilując, by następującym z tyłu pola ustąpić, a samemu ku tyłowi się podać, by krócic nabiwszy, de novo postąpić i strzelać.
   Aliści by takowej sztuki na polu, śród huku, ognia, dymu, koni potrwożonych, ludzi poranionych i ginących, umieć dokazać, trza prawdziwie było wojska wybornie ćwiczonego mieć. Jakoż to u Moskali wypadło, Imć Maskiewicz opisał:
  "Widząc nas już słabnących rozkazał (Szujski-Wachm.) dwom kornetom rajtarskim, które w pogotowiu (...) stały przeciwko nam, aby się z nami potkały i ci sami za łaską Najwyższego zwycięstwo nam uczynili. Bo jak skoczyli do nas nie gotowych i zarazem wypuściwszy strzelbę**, poczęli odwrót czynić zwykłym sposobem do nabijania, a drudzy po nich następowali strzelając, my nie czekając póki wszyscy strzelą, a widząc, że oni odwrót czynią (by pistolców nabić - Wachm.), posunęliśmy się za nimi, jeno pałasze w ręce mając, a ci zapomniawszy (Maskiewiczowi szło, że nie zdążyli - Wachm.) nabijać i drugi raz wystrzelić, tył podali i wpadli na wszystką Moskwę, która w bramie obozowej w sprawie*** stała i pomieszali jej szyki".
  I otóż był batalijej moment przełomowy. Szeregi moskiewskie się zmięszały i załamały, zaczem na podobieństwo zajęcy po polu pierzchających, rozbiegły się po polu, już to wpław przez rzeczkę pobliską (Gżać) się salwując, już to bram obozu swego dopadłszy, za umocnieniami obozu warownego się skryli. Nasi częścią onym na karkach w pogoni siedząc, docinali srodze, przecie Moskwy nadto wiele było, by wszytkich wyżenąć. Takoż i wczesnem popołudniem rzeczy się tak miały, że był Żółkiewski panem pola, przecie cudzoziemscy zaciężnicy wciąż w ordynku stali nieruszeni, moskiewskiej piechoty część śród opłotków Pirniewa na pół spalonego się obwarowała, gotowa do ostatniego wyginąć, a i w obozie moskiewskiem niemało zbrojnych było, dział jedenastu nie licząc, co ich rankiem ani zdążyli na pole wytoczyć...
  Przeciw cudzoziemcom agitacyja się najwięcej skuteczną pokazała, bo Angielczyki i Szkoty się z boju wycofały, przecie dość było Szwedów, Niemczyków wszelakich, Francuzów i Flamandów za płotem ustawionych, a z boku pikinierami ubezpieczonych, co naszych palbą gęstą strzymywali. Przecie wreszcie nadeszły nasze dwa działka, coż je przez te błota pół dnia przepychano. Palnąwszy razy kilka, płotu puszkarze nasi obalili częścią przystęp czyniąc piechocie kozackiej, co najsamprzód z rusznic wypaliwszy, poszła ku zwarciu na białą broń, kolby, noże a i pięści i zęby czasem, gdy oręża nie stało, a na zajadłości nie folgowało...
  Nie zdzierżyli temu cudzoziemce, płotu odstąpili, a na toż jeno przecie husaria czekała, by onych w pustem mieć polu... W dwa pacierze było po obronie zaciężników, ledwo się ich z pół może pod lasem zebrało, nowej jakiej linijej sposobiąc.
  Wróg jednak, nibyż rozbity, przecie nadal w obozach obu, w Pirniewie i pod lasem więcej ich, niźli naszych było. Odwołał Żółkiewski jazdę z pościgu, obozy oba osaczył, przecie bez piechoty ani onych szturmować mu marzyć było, osobliwie, że wojsko już bojem całodziennem utrudzone.
 "Trudno było na nie natrzeć konnym - pisał później hetman do króla. - Piechoty też nie było (...) sta mojej, i p. starosty Chmielnickiego, bośmy drugich przy obozie**** musieli zostawić, i niebyło sposobu tych ludzi zrazić".
  Jakże zatem sobie z tem Żółkiewski poradził? Ano, rzekłbym ochotnie, ale żem już i dziś z notą się był spóźnił, a długą może i komu nad miarę uczynił, jutro rzeczy dopełnim:))...
________________________
* - tak dawnem czasem wszelką broń palną zwano, od hakownic poczynając na armatach najtęższych kończąc.
** wystrzeliwszy
*** w szyku
**** pod Carowym Zajmiszczem, blokujących Wałujewa i Jeleńskiego.



20 komentarzy:

  1. szczur z loch ness10 lipca 2014 12:19

    Najciekawsza w tym wszystkim wydała mi się sprawa płotu, rodząca wątpliwość dlaczego owego nie spalono? albo nie rozbrano?
    Kłaniam z zaścianka Loch Ness płot tutejszy umacniając na wspomnianą okolicznośc :-)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Bo gdyby go rozebrano nie byłoby ani w co kulą miotać, ani kobyłki u czego wiązać, że już nie spomnę o moczymordach, którzy by się czepić nie mieli czego... Tandem hetman, widać, ludzki pan, płotu choć krzynę nakazał dla potomności oszczędzić...:)
      Kłaniam nisko:)

      Usuń
  2. Vulpian de Noulancourt10 lipca 2014 12:49

    Wychodzi mi na to, że w owych czasach wojaczka z ojca na syna przechodziła, bo to i pan Kmicic jakiegoś Chowańskiego podchodził, a było to jednak z pięćdziesiąt lat później i w wojskach szwedzkich (w Potopie) pamiętam jakiegoś Pontusa de la Gardie, który chyba nie mógł być tym samym, o którym Waszmość piszesz, bo musiałby być za Jana Kazimierza bardzo wiekowy.
    Pozdrawiam

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. To konkluzja możliwa jedna, wtórej nie wykluczająca, że miał Imć Henryk słabej głowy do nazwisk nowych wymyślania i brał z prawdziwych garścią pełną:) Kmicica przecie też nie wymyślił ex nihilo, jeno inszego Samuela po swojemu nawyprzekręcał... A że fach szedł z ojca na syna, to i też prawda, pod warunkiem, że familija po temu, a nie jako nie przymierzając, Rocha Kowalskiego z Panią Kowalską...:)
      Kłaniam nisko:)

      Usuń
  3. Klik dobry:)
    To i ja za pamięć Ułanów toast wzniosę. Okoliczność to zacna.

    Pozdrawiam serdecznie.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Owi o to krzywi nie nie będą z pewnością, a i ja tem bardziej...:) Osobliwie, że sam zaraz do niego dołączam...:)
      Kłaniam nisko:)

      Usuń
  4. Bitew nie znoszę, ale lektura ciekawa. I Polacy bić się potrafią, tylko za piłką biegać nie umieją....

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. A i nie dziwota, bo mało kto wojowanie lubi, chyba że zwycięża ustawicznie:) I zda mi się, że nieszczęście całe futbolistów naszych z tego się bierze, że owi iście za nią biegają, ale dogonić nie umieją...
      Kłaniam nisko:)

      Usuń
    2. Odpowiem słowami Bruneta:
      Pełnosprawni w życiu, niepełnosprawni na boisku.
      Tylko u Niemców jakoś potrafią dogonić piłkę i znaleźć bramkę...

      Usuń
    3. Bo też kto to widział, żeby sobie tę piłkę tak brzydko zabierać... Jak się nie umieją bawić jedną, to im trzeba dać dwie...:)
      Kłaniam nisko:)

      Usuń
  5. "Francuzika kondotiery pochwyciły i z rozkazu zwierzchności obwieściły"...
    Czy obwiesiły raczej?

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Jakbyś Waszmość sam przy tym był!:) Naturalnie, że obwiesiły, a mnie łotr autokorektor na manowce wyprowadził...:) Bóg Zapłać za myłki wskazanie...:)
      Kłaniam nisko:)

      Usuń
  6. Coś ja ostatnio do sensacji mam szczęście. Oczywiście pisanych, a nie osobiście doświadczanych. No i nie każ Waćpan czekać za długo na sensacji rozwiązanie. Wieczór się zbliża, zastając mnie w domu, toteż toast wznoszę za pamięć dwóch pułków.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Nadziei pełnym, że się nie dłużyło zanadto:)
      Kłaniam nisko:)

      Usuń
  7. Nie wiem dlaczego, ale owczesne bitwy jakby mniej mnie przerazaly.Czyta sie o nich jakby to ktos pisal o nich dla potrzeb li tylko literatury.Wiele zaciera czas.Poklony :))

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Może też i dla tej przyczyny, że o przeżyciu lub śmierci więcej kunszt wówczas wodza i żołnierzy decydował, ergo niejako dawało to większe szanse wojsku dobremu... Dziś, gdy więcej technika wojuje, a kule i bomby Pan Bóg nosi, ta śmierć na polu bitwy więcej się zdaje być przypadkową... Choć znów nibyż osłon przeróżnych jakby mamy więcej...
      Kłaniam nisko:)

      Usuń
  8. Jednym z największych błędów Moskwiczan (Wasyla Szujskiego, bo on podjął taką decyzję) było nieużycie w porę artylerii. Ustawił ją on bowiem na zapleczu przy obozie, co było bez sensu.
    A jeżeli będziemy rozpatrywać sprawę Kłuszyn - Sienkiewicz, to dowódcą piechoty najemników był Edward Horn.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Wielce celna uwaga... Do inszych błędów bym policzył brak jakiej nad całością koordynacyi czy dobrowolne pola husarii oddanie...
      Kłaniam nisko:)

      Usuń
  9. Z tekstem sobie poradziłam. Czyli jakiś postęp już jest. :))
    Obrazki jednak są dla mnie nadal przykładem sztuki abstrakcyjnej. :)))
    Pozdrawiam serdecznie :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Postaramy się zatem powoli, poprzez impresjonizm, przejść do realizmu...:))
      Kłaniam nisko:)

      Usuń

Być może zdaje Ci się, Czytelniku Miły, że nic nie masz do powiedzenia aż tak ważkiego, czy mądrego, by psuć wzrok i męczyć klawisze... W takiem razie pozostaje mi się tylko z Tobą zgodzić: zdaje Ci się...:)