Blog staropolski. Różności historyczne, facecje i refleksyje, spominki i przypowieści oraz czasem i komentarze rzeczywistości dzisiejszej...
22 listopada, 2012
O tem, jako car moskiewski się w Krakowie żenił...
Jako się komu tytuł dzisiejszy widzi rodem z jakiej dziecięcej absurdalnej wyliczanki w rodzaju "Za górami, za lasami jechał pociąg z wariatami,
a w ostatnim wagoniku siedział Hitler na nocniku, zbierał szmaty na armaty i ogryzki na pociski":))...to upewnić śpieszę, że rzecz jak najbardziej prawdziwa a zdarzyła się 22 listopada Anno Domini 1605 roku (przynajmniej podług naszego kalendarza:).
Cyrkumstancyj "wielgiej smuty" na dziś poniechawszy, na samem weselisku onegoż cara się skupim. Mowa o Dymitrze, czy jak kto woli Łże-Dymitrze, pierwszym z dość krótkiej serii Dymitrów Podrabianych, u nas więcej znanym jako Samozwaniec, i o pięknej Marynie Mniszchównie, córce Jerzego Mniszcha, protektora Samozwańca i człeka, co nas w te nieszczęśne "Dymitriady" wpakował... Ale, jakem rzekł, poniechajmy póki co politycznych roztrząsań owych zdarzeń, a na weselisku się skupmy, bo ów widowiskiem był tak kuriozalnem, że sam dla siebie chociaby mego o niem tu spomnienia godzien. I bynajmniej nie dla tej przyczyny, że ślub zaszczycił osobą własną sam król jegomość, miłościwie naówczas panujący Zygmunt III... Takoż nie dlatego, że Marynie blasku dodawała sama królowa Anna, a królewicz Władzio, pacholę dziesięcioletnie, onej kwiecie sypał... Takoż i nie dla weseliska ogromu, gdzie Mniszech pięciu kamienic w Rynku nająwszy, ściany poprzebijać kazał, by jednego wielgiego pałacu ślubnego uczynić, by z górą tysiąca gości pomieścić...
Mnie tegoż ślubu najwięcej pamięci godnego widzieć za sprawą posłannika Dymitrowego, niejakiego Afanasija Własiewa, któren miał pana swego w zaślubinach per procura odprawianych, zastąpić... Ano i zastąpił:))
Najpierwszej wesołości weselnikom ów dostarczył, gdy go kardynał Maciejowski indagował, zali jest jaka przyczyna, dla której ślub ów by do skutku przyjść nie mógł, osobliwie zali pan jego komu już inszemu czasem aby "wiary małżeńskiej" nie ślubował. Poseł się przy tem zafrasował wielce i ze szczerością rozbrajającą wyznał: "A czy ja wiem?"
Jako już chichoczących uciszono, a posłowi kto na stronie przełożył, by facecji nie czynił, nowych przyszło mieć z niem turbacyj. Najprzód nie chciał po łacinie ślubować, potem za kardynałem przysięgi powtarzać, naciskany wypalił, że jeno "Z panną Maryną mu mówić, nie z klechami!" Zasię onej dłoni wzbraniał się dotknąć, tłomacząc że niegodzien, kardynała koniec końców do przedziwnych ze stułą wygibasów przymuszając...
Jako już i było po sakramentalnem "tak" i zdało się, że rzecz szczęśnie pokończona, w osłupienie wszytkich wprawił wyjmując sto czerwonych złotych i na pniu płacąc za kobierzec jedwabny, co go pod ołtarzem był dostrzegł, tłomacząc, że musi teraz targu dobić, by go kto nie ubiegł. Zwieńczeniem faux pas przez Własiewa czynionych było w czas uczty jadła wszelkiego odmawiać, królowi samemu zatroskanemu zali nie chory, cosi tam burcząc że niegłodny... liczni jednak go widzieli, jak ukradkiem sam chleb ze stołu podbierał i solą posypawszy pajdy gdzie tam w kącie pałaszował, cależ przeciwnie do orszaku swego postępując, o którym jeden z biesiadników spominał, iż "pijani u stołu barzo plugawie jedli, garściami z mis biorąc". Na sam koniec mało i do mordobicia nie przyszło, bo Moskwicinom, czy to kto ukradł prawdziwie kołpaków sobolowych, czyli też ich po pijanu gdzie przetracili, przecie wraz "łotrostwo całe polskie złodziejskie" obić chcieli, czemu jednak Własiew zapobiegł, srogim gniewem carskim pogniewanych strasząc.
Kończąc onych spominków weselnych bym przypomnieć pragnął, że na dzień 4 listopada Rossyjanie sobie z niedawna nowego święta umyślili, jako to Kreml z rąk polskich odbili (co po prawdzie 7 novembra było). Żem ja nie zajadły i więcej mi o zgodę idzie powszechną, tedy święta pojednania między nami bym ustanowić suplikował: 22 listopada na to będzie jak znalazł:)), a Własiew bohaterem niech będzie obu narodów:))
Subskrybuj:
Komentarze do posta (Atom)
1. Och, lepiej mi było w nieświadomości żyć, wierząc, że wojska polskie okupowały w tamtych czasach Kreml. Tymczasem czytając o "Dniu jedności narodowej" na rosyjskiej wikipedii dowiedziałem się, że "polscy interwenci opuścili na początku listopada 1612 roku Kitajgród [Kitaj gorod, ufortyfikowana wówczas dzielnica do Kremla przylegająca]". To jakże w końcu: mogę chyba uważać, że okupowali i Kreml i Kitajgród?
OdpowiedzUsuń2. Sto czerwonych złotych za dywanik, czy kobierzec (choćby i jedwabny) to chyba była niezła cena i pan poseł tylko niestosownością czasu i miejsca zgrzeszył?
Pozdrawiam
Ad.1 W rzeczy samej:) Kitaj gorod bodaj w 70-tych latach XVI stulecia fortyfikowano, zatem był na tamte czasem wielce nowocześnie obronny i nie bez kozery Żółkiewski, jako pomiarkował, że mu strzelce moskiewskie do grodu przenikają i po domach wpodle Kremla się kupią, nakazał tako zwanych "Białego grodu" i "Drewnianego" czem rychlej zeżglić do popiołu (co się z "Białym" akurat nie udało dla czujności mieszkańców), a ku obronie jeno murami opasanych Kremla i Kitaj Gorodu zająć i trzymać. Podobnież też ów Kitaj Gorod do obrony szykując i "czyszcząc" żeśmy tam mięli z punktu siedm tysiąców ludzi wymordować, co jeśli choć w części prawdą, nie dziwota, że nas tam nie kochali...
UsuńAd.2 Cena w rzeczy samej była nader dogodną, jeśli iście kto tem kupczyć by miał... Jeno ta forma...:))
Kłaniam nisko:)
Jak czytam, osobowość była to nieprzeciętna, nadaje się na bohatera ;-) Ten Dymitr musiał mu nieźle "nagadać".
OdpowiedzUsuńnotaria
Dla Dymitra się najpewniej liczyły skutki, a że spotkał się z małżonką i jej orszakiem dopiero w miesięcy kilka później, to już i pewnie o połowie Własiewowych wyczynów fama już przycichła...:)
UsuńKłaniam nisko:)
Klik dobry:)
OdpowiedzUsuńZatem... jako że dziś 22 listopada - świętujmy!
Cz przypić do Waści mnie białogłowie wypada? Ale nie "przyczepić" się, jeno toast w PanaWachmistrzowym kierunku wznieść.
Pozdrawiam serdecznie.
Toasta wznosić wypada zawsze i wszędzie:)) Świętujmy zatem:)
UsuńKłaniam nisko:)
Wesolutki był ów zastępczy mąż.
OdpowiedzUsuńGdy byłam dzieckiem, poznałam taką śpiewkę: "Na rzece Łabie jechał Hitler na zdechłej żabie. Wolała zdechnąć zielona żaba, niż miała dźwigać takiego draba";)
Tytuł Waćpanowego postu kojarzy mi się z tytułem książeczki Marii Konopnickiej "Jak to ze lnem było".
Pozdrawiam.
A to tej ja z kolei nie znałem; dziękuję:) No a teraz to ja długo dumał będę zali mię z Konopnicką równać honor czy przeciwnie?:))
UsuńKłaniam nisko:)
I takież to były ślubów skutki, ludzie dajcie wódki! :)
OdpowiedzUsuńJak zawsze u Waści coś ciekawego do mej główki wpadnie ...
Serdeczności zostawiam.
Wielcem rad tej konstatacji, jeszcze więcej tej okowicie spominanej, choć brak mi tu konkretów: komu mianowicie?:))
UsuńKłaniam nisko:)
Komu, komu mianowicie, ano wszystkim, którzy toast jaki chcą wznieść ze mną :) Och, jaki Waść konkretny:)
UsuńSerdeczności zostawiam.
Jam jeno chciał wiedzieć, komu się przyjdzie jeno smakiem obejść:)) Radem okrutnie, że nie mnie:)
UsuńKłaniam nisko:)
Antentaci zapewne jacy onych warszawiakow, co za II RP ziemianinowi z prowincji tramwaj sprzedali (a ponoć nawet i Zygmunta króla kolumnę) - Moskwicinom poczciwym kolpaki sobolowe zwineli...
OdpowiedzUsuńCo do kobierca, suponuje, iz Własiew mial nakazane onego carowi przywiezc, by nikt niegodny po nim potem nie stąpał, jeno nie umial sprawy dyskretnie zalatwic. Stąd cena nieskąpa - 100 czerwonych to ca 350g czystego zlota, dzis samochod za to kupi...
Czy owi tacy poczciwi to bym się nie zakładał, bo towarzystwo Łże-Dymitra raczej poczciwców nie przyciągało:)Co się zaś Waścinej tyczy o kobiercu teoryi, to zda się ona nad wyraz interesującą i któż wie, zali nie celną?:) Mnie zaś inszej nasunęła, że oto chytry Własiew planował kobierczyka na kawalątki pociąć i za zainstalowanie Dymitra na Kremlu już jako relikwije nieledwie przedawać za grosz jaki niemały...:)
UsuńKłaniam nisko:)
Świąt u nas wszelakich dostatek, obchodów i pochodów aż nadto, że o rocznicach nawet nie wspomnę. Pomysł Waszmości wpisuje się zatem w krajobraz, jeno mam obawy, że do bójek niechybnie by doszło :-)))) A to z tej przyczyny, że jedni byliby za, zaś inni przeciw, a na dodatek Federacja Rosyjska - wzorem EURO2012 - marsz na Wawel z flagami swoimi byłaby skłonna organizować. Tak, że zalecałbym niejaką ostrożność z wdrażaniem owego pomysłu :-)
OdpowiedzUsuńKłaniam Waszmości z zaścianka Loch Ness
Ponoć nie ma porządnego wesela bez bójki (a przecie to wesela rocznica), to i prognoza Waszmości lęku nie wywołuje:) A i mnie się za sposobnością koncept nasunął by owych mordobić ucywilizować niejako, wpisać oficyalno w uroczystości program, że oto każda z nacyj drużynę wolentarzy wystawia i owi na Narodowym (nie miałbyś Waść daleko:) sobie mordy obijają. Na miejscu karetki, lekarze, aplauz tłumów, wpływ za bilety niemały... Przepomniałżem o czem?:)
UsuńKłaniam nisko:)
Aby korzyść dla ogółu była jeszcze większa proponuję kryteria zaostrzyć i jeszcze przedstawicieli branży pogrzebowej również tam zaprosić, aby swoją powinność czynili. Czyli w zaścianku Loch Ness jesteśmy za :-)
UsuńA czemuż by nie, jeśli by się klienci trafili... Choć przez wzgląd na to, że święto ma być na zgodę, a trup wszelki jeszcze nim rozkładem, to przódzi vendettą pachnie, to wolałbym, by się tego uniknąć dało. Vendetty to bowiem mają do siebie, że po pół wieku nikt już nie pamięta za co, ale że mścić się, to tego akurat wybornie i przeważnie do grobowej deski...
UsuńKłaniam nisko:)
Dawniej to się ludzie bawili. Jedli, pili, lulki palili, a i do bitki byli skorzy, po skosztowaniu okowity. Pozdrowienia zostawiam serdeczne.
OdpowiedzUsuńLulki chyba jeszcze się upowszechnić nie zdążyły, aleśmy za to piciem nadganiali:) A że nie masz pono porządnego wesela bez bijatyki, to się ino radować przychodzi, że narody oby do tradycji szanowania skore...:))
UsuńKłaniam nisko:)
Prześmieszna to historyja, aleć jeszcze bardziej ubawiło mnie wspomnienie dziecinnej wyliczanki. Toż, jakoby mi ze czterdzieści wiosen ubyło! ;)
OdpowiedzUsuńBacz Waść, by nie zanadto wiele, bom po prawdzie już tego bloga znakiem, że dla dorosłych jeno nie oznaczał, aliści nadal tu o wielce światowych sprawach gwarzyć będziem, pacholętom nieprzystojnym...:)
UsuńKłaniam nisko:)
To by się dopiero krzyk poniósł... ja odnośnie tego święta.
OdpowiedzUsuńJeśli tylko po jednej stronie "Hurra!", a po drugiej "Urra!", to nic naprzeciw nie mam:))
UsuńKłaniam nisko:)
popieram! bez Własiewa dziś już nikt by o tym weselu nie pamiętał, a tak spisane o nim opowieści stanowią fragment historii :) pozdrawiam przedweekendowo
OdpowiedzUsuńWielcem rad żeśmy o tem przepomnianym bohaterze myśli jednej i tej samej:)) Ja bym jeszcze podkreślał jego niezwyczajną skromność i umiar w jadle i piciu, zgoła odmienną od obyczajów narodowych jednych i drugich:) Trzeba by jeno tych uciszyć krzykaczów, co dowodzić będą, że się tu trucizny lękał, temuż pościł...:)
UsuńKłaniam nisko:)