Istoryję, którą opowiedzieć zamyślam, powiedał mi ociec i tyczyć się miała
czasów walk Legijonów naszych z Moskalami. Nie wiem, zali powiestka prawdziwa,
zali nie, czy się jego ojca tyczyła, czyli też jemu inszy kto był to powiedał.
Słowem, nie wchodząc w jej prekambr i jurę, za ilem kupił, za tyle przedaję...i
jakom wziął, taką oddaję...
Owoż trefiło się, że legunów garść, zali to była
kompanija, czy pluton, nie wiedzieć mi... utrudzona walkami i odwrotami
ustawicznemi trafunkiem przyszła do wsi, gdzie mimo mowy znajomej, jakoby śród
obcych się czuli. Takoż bowiem dojadła włościanom naszem ustawiczna konieczność
goszczenia już to Moskali, już Austryjaków lubo Madziarów, którzy widzieli się
im wszyscy dopustem Bożem, czyhającym jeno na ich kury, gęsi czy córek cnotę.
Przyszło k’temu, że wszelakie mundury chłop witał splunięciem i jeno baczył,
zali wszytka chudoba dobrze pochowana, a widły pod ręką. I chocia wynędzniali
żołnierze nasi z utrudzenia na pysk nieledwie padali, a głodne kiszki grały
takiego marsza, że i w Hofburgu, u Najjaśniejszego Pana musiało być słychać,
kmiecie głuchymi ostali na wszelakie prośby i błagania o strawę. I trwali przy
tem, chocia komenderujący legunami oficyjer płacić chciał za wszytko i to nie
kwitami rekwizycyjnemi, które dla chłopa tyle wartały, że można było w nie tytuń
uwinąwszy, cygareta skręcić, jeno prawdziwemi reńskiemi złotemi. Aliści,
włościaninowi z wioski przyfrontowej, która lubo dziś cesarska, jutro może
carska, a pojutrze czort jeden wie, może i sułtańska... wszytkie waluty marność
nad marnościami... Cóż się tedy dziwić, że po czasie niejakim, utrudzony i
zdesperowany oficyjer wraz przemyśliwać począł, zali nie kazać żołnierzom chałup
i sąsieków przepatrzeć, obyczajem najezdników, a nie obywatelskiego wojska,
którem leguny zaszczyt mienić się miały. Ode gwałtu i rabunków, godnych pamięci
Hunów i jeszcze w onczas nieistniejącej Armii Czerwonej, uchronił oficyjera
sierżant, któren wziął na swe barki dalsze pertraktacye. Historia o tem milczy,
ale mniemam, że obyczajem wszytkich sierżantów, feldwebli, wachmistrzów i
bosmanów świata wpierw wyczytał kmieciom ich genealogiję z nader soczystem,
komentarzem tyczącym się prowadzenia macierzy i inszych niewieścich przodków,
zapewne takoż i progenitury im nie oszczędzając...
Na koniec sierżant stwierdził, że wobec takiego
skąpstwa i braku uczuć krześcijańskich, wszytkiego się winni miejscowi, okrom
zbawienia spodziewać, a żołnierzów swoich on że sam nakarmi, zupę na gwoździu im
warząc. Po czem przykazał podkomendnym ogień rozpalić, kociołek nastawić i
czekać, sam zasię k'kuźni miejscowej się udał, gdzie z kowala pomocą, hufnala
niemal na łokieć wielgiego ukuli. Po czem kowalowi za trud i materiał
zapłaciwszy, z hacelem tem był wrócił i z namaszczeniem do wody w kociołku
gotowanej włożył. Oczywista, że przy tem mu nieledwie wieś cała towarzyła, a że
hyr poszedł i po przysiółkach, że żołnierze zupę z gwoździa warzą, to
ciekawskich z chwili na chwilę przybywać poczęło.
Chwil parę sierżant jeno wodę w kociołku mięszał, za
czym pokosztował jej nieco i skrzywił się, że mało słona. K'żołnierzom się
zwracając przepytał, zali któren nieco soli nie ma, aleć żaden nie miał. Wraz
jednak kmieć jeden babę swą w bok szturchnął, by ta soli z chałupy przyniesła.
Sierżant podziękował, za sól chciał płacić, aleć chłop honorny się okazał i
wszytcy wraz nadal czekali, jakaż to ta z gwoździa zupa się okaże... Niebawem
sierżant znów popróbowawszy wywaru, narzekać począł, że z kminku liściem lepsza
by się zdała. I pacierz nie minął, jako mu kminku przyniesiono... Potem toż samo
się zdarzyło, gdy sierżant po tornistrach chocia paru krup i ziemniaków gwoli
przysmaczenia szukać począł... potem grochu jakiego...dość rzeknąć, że i godzina
nie minęła jako w kociołku nader smakowita zupa z kaszą, kapustą,
kartoflami...ba...nawet i słoniny co nieco się znalazło...:) Cóż z gwoździem,
zapytacie?...Ano nie wiem, pewnie gdzie go ukradkiem, nieznacznie, z kociołka
dobyto i schowiono, czy wyrzucono... ważne to, że pojadłszy do syta, leguny
odpoczęli i dalej pomaszerowali, a wieś długo jeszcze zupę na gwoździu
spominała...
Znana jest to opowieść, ale każdy opowiadający na własny grunt przenosi zdarzenie i ubarwia na swój sposób. Słyszałam kilka wersji, a każda wydała się interesująca i prawdopodobna. Miłej niedzieli życzę.
OdpowiedzUsuńAno jak się w międzyczasie pokazało, Torlin i źródła wynalazł, to i nie dziwota, że znana...:)
UsuńKłaniam nisko:)
Mości Wachmistrzu, toć kapitan Borchardt, gdy na "Polonii" służył, wielce podobną historyję na własne oczy widział i w słynnej swej kxiędze opisał! Gdy Żyd pewien, niemłody już, stewarda prosić począł, aby ten dał mu trochę "goroncej wody". Steward, oczywiście, podał mu kubek z gorącą wodą, ale ten aż się obruszył.
OdpowiedzUsuń- Pan chcesz, żeby stary Żyd pił samą wodę? No dodaj pan trochę herbaty!
Steward spełnił jego prośbę, ale Żydowi to było mało i zaczął domagać się cukru, potem chciał, by wciśnięto mu cytrynę, a gdy steward poprosił o zapłatę za wypasioną bądź co bądź herbatę, stary Żyd oburzył się:
- Pan każesz sobie płacić za głupi kubek "goroncej" wody?!
Pozdrawiam :)
Schemat nieledwie tenże sam, choć wygląda, że intencyje insze...:) Witam Waszmości po wypoczynku, mam nadzieję, udanym...:)
UsuńKłaniam nisko:)
Zmyślność jest wielką zaletą :))))
OdpowiedzUsuńO ile nie jest na szkodę kogo inszego obróconą...:)
UsuńKłaniam nisko:)
Wtedy to już nie zmyślność, a knucie. Mam na co dzień, więc rozróżniam...
UsuńBoleję nad tą experiencji u Waćpani stroną i za to wypiję, byś się tem jak najmniej turbować musiała...
UsuńKłaniam nisko:)
Dzień do dnia był podobny - nie było radia, telewizji ani internetu, to trzeba było sobie czymś czas wolny zagospodarować, a tu zdarzenie niezwykłe samo się przed oczy pchało. Dzisiaj mało kto by z chałupy wylazł, bo po co?
OdpowiedzUsuńPozdrawiam
Vulpianie, na Boga! U chłopa czas wolny??? A któryż to?
UsuńKłaniam nisko:)
Wielce mi to przypomina sposób na uwarzenie dobrobytu stosowany przez rządzących :-)
OdpowiedzUsuńKłanim (my) z zaścianka Loch Ness :-)
Zdziwisz się Waszmość jak bardzo, gdy pocztyliona doślę...:)
UsuńKłaniam nisko:)
U nas to podobno cygan warzył. :)
OdpowiedzUsuńZnaczy percepcja hrabiego Fredry wśród Kurpiów znakomita...:)
UsuńKłaniam nisko:)
Mam coraz większe wątpliwości czy wśród Kurpiów? Okazuje się że było to na Mazowszu o wiele bardziej skomplikowane, niż mi się wydawało. W jednej gminie i parafii funkcjonowały różne społeczności i bardzo różne kultury i tradycje. Owszem, to był krąg oddziaływania kultury kurpiowskiej, ale jednak brakowało mi tradycji typowo kurpiowskich, leśnych. Język z kolei był w zasadzie ten sam i zaścianki mówiły podobnie, a jednak wzorcem była kultura nieco inna. Dziwne to wszystko się okazuje. Teraz już nawet nie ma kogo zapytać. Może ktoś wykopie coś w archiwach i udostępni? :)
UsuńO Cyganie, co zupę z gwoździa gotował słyszałem od ojca w dzieciństwie, jako starą opowieść. Nie było tam elementów typowych dla stylu hrabiego Fredry.Moim zdaniem mogła być starsza, ale kto to wie? Zapytać już nie ma kogo.
Powtórzenie motywu z pytaniem niezamierzone. :)
UsuńNikt nie rzekł, że Fredro sam tego wykoncypował, a nie na jakiej ludowej się nie oparł przypowieści... A skąd ona? Czyja? Czy z cyganem w oryginale, czy z żołnierzem, czy z pielgrzymem? A któż tego wiedzieć może, dopokąd się może jaki zapisany ślad, od Fredrowskiego dawniejszy, gdzie nie znajdzie...
UsuńKłaniam nisko:)
Zupa ''z gwożdzia '' czyli zrobić coś z niczego .Termin zawsze aktualny ale jak to Waszmość trafnie wywiódł -mogło być i tak -pozdrawiam Waść i Jego Familię -Eliza F.
OdpowiedzUsuńTorlin niżej dowiódł, że jednak inaczej...:)
UsuńKłaniam nisko:)
Chyba nasz hrabia był pierwszy
OdpowiedzUsuńCygan i baba
Mówią ludzie, że przed laty
Cygan wszedł do wiejskiej chaty,
Skłonił się babie u progu
I powitawszy ją w Bogu
Prosił, by tak dobrą była
I przy ogniu pozwoliła
Z gwoździa zgotować wieczerzę -
I gwóźdź długi w rękę bierze.
Z gwoździa zgotować wieczerzę!
To potrawą całkiem nową!
Baba trochę wstrząsła głową,
Ale baba jest ciekawa,
Co to będzie za przyprawa;
W garnek zatem wody wlewa
I do ognia kładzie drzewa.
Cygan włożył gwóźdź powoli
I garsteczkę prosi soli.
- Hej, mamuniu - do niej rzecze -
Łyżka masła by się zdała. -
Niecierpliwość babę piecze,
Łyżkę masła w garnek wkłada;
Potem Cygan jej powiada:
- Hej, mamuniu, czy tam w chacie
Krup garsteczki wy nie macie? -
A baba już niecierpliwa,
Końca, końca tylko chciwa,
Garścią krupy w garnek wkłada.
Cygan wtenczas czas swój zgadł,
Gwóźdź wydobył, kaszę zjadł.
Potem baba przysięgała,
Niezachwiana w swojej wierze,
Że na swe oczy widziała,
Jak z gwoździa zrobił wieczerzę.
W naszej propinacyji coś pono tak spadnie,
Kto Cygan, a kto baba, łatwo każdy zgadnie.
Z serca za rozwiązanie zagadki dziękuję, jako i za rymów całość:) Co jedno mię zadziwia, że mnie to u Fredry umknęło...:)
UsuńKłaniam nisko:)
Pyszna historia, a mnie od razu na myśl przychodzi książka niezapomnianego Melchiora Wańkowicza pt. : "Zupa na gwoździu".Pozdrawiam serdecznie
OdpowiedzUsuńI słusznie:) Bo to skojarzenie niechybnie jednym z wartościowszych:)
UsuńKłaniam nisko:)
Zupa z kamienia, kasza z topora - warto zerknąć tutaj:
OdpowiedzUsuńhttp://en.wikipedia.org/wiki/Stone_Soup
Będę się upierać, że wikipedia jest doskonałym źródłem dla pierwszych wiadomości w nieznanym zagadnieniu.
Pozdrawiam
Ja tak przypuszczałem, że jest to powszechna opowieść (przypowieść) ludowa. Ale z tego linku wynika, że nasz gwóźdź jest arcypolski. I my będziemy bronić naszego gwoździa jak niepodległości,a obcym paznokciom mówimy - NIE.
UsuńZestawienie wyborne, choć udział w nim jenerała Pattona zda mi się cokolwiek naciąganem...:)
UsuńPraw Torlin, że zupa z gwoździa była, jest i będzie naszym wkładem oryginalnym (chociażby ze względu na trudność ortograficzną gwoździa:)
Kłaniam nisko:)
Ta historyjka przypomniała mi drugą część filmu "Jak rozpętałem drugą wojnę światową", gdy Franek Dolas bojąc się, aby żołnierze z Legii Cudzoziemskiej nie wrzucili go do kotła z byle jaką zupą, wyłudził od Arabów wszelkie artykuły spożywcze do smacznego obiadu.
OdpowiedzUsuńNieważne, czy Waćpana historyjka jest prawdziwa, czy też nie, ważne, że można było przy niej poprawić sobie humor.
Serdecznie pozdrawiam.
Kojarzę ów film i choć rzecz trąci oszustwem cokolwiek pośledniejszym, przecie przemyślność podobnie wysławia:)
UsuńKłaniam nisko:)
Pamiętam z wczesnego dzieciństwa, jak moja mama o takiej właśnie zupie z gwoździa opowiadała. Z początku nie mogłam załapać o co chodzi, ale kiedy nieco podrosłam, zrozumiałam ideę tej niezwykłej zupy:)))Pozdrawiam gorąco:-)
OdpowiedzUsuńNo bo to trzeba znać cyrkumstancyje temuż towarzyszące... Ja też za pierwszą Ojcową opowieścią żem ni w ząb pomiarkować nie umiał, czemuż ci chłopi tacy nieużyci...:))
UsuńKłaniam nisko:)
Fortel arcyprzedni! :D
OdpowiedzUsuńJeno skoro tylu luda przy warzeniu onej zupy było...jakże zdołano tak ukradkiem owego gwoździa pozbyć się? To ci zagadka.
Jeszcze dziecięciem będąc, słyszałżem o owej zupie z gwoździa, jeno bez szczegółów nijakich...
Pozdrawiam!!
Przecież cały czas chodziło o to, że ów gwóźdź jest kompletnie niepotrzebny, więc gdy zupa była gotowa, nikogo nie zdziwiło jego wyrzucenie. Grunt, że była na gwoździu, prawda? Co najwyżej może go ktoś oblizał, bo ludzie dawniej skrzętni niezwykle bywali :D
UsuńLudzie może i naiwni bywali, ale nie głupi ;)
Nie wiem, czy się z wizją Knezia zgodzę, aliści ów być musiał z pewnością na dnie kotła, zatem starczyło cokolwiek tam ostawić, by go kryło i przy myciu kotła go skryć przemyślnie, a gawiedzi wmówić, że się rozgotował...:)
UsuńKłaniam nisko:)
Zajrzyj do mnie, jeśli łaska. Nie daję sobie rady z pewną osobą historyczną, i związanym z nią tekstem. Z góry dziękuję.
OdpowiedzUsuńSpieszę zatem...:)
UsuńWitam Wachmistrzeńku - arcysmaczny wpis nam uwarzyłeś. Jako dziecię o zupie onej od mojego Dziadka słychałam, zwłaszcza gdy warzył nam kartoflankę w której jeno kartofle woda sól i zasmażka w domu mujem zaprażką zwana. Gwoździem do tej zupy okazał się czosnek krobno pokrajany z dużą ilością pieprzu znięszany i na każdem talerzu osobno ucierany i końcem utłuczony.
OdpowiedzUsuńDygam wdzięcznie Waszmości za przypomnienie dzieciństwa dziękując :-)
Na sam opis ślinka cieknie:) Bóg Zapłać za to spomnienie:)
UsuńKłaniam nisko:)
Widać i słychać z tego, że jak dobry kucharz i z konceptem jakim dobrym, to i na gwoździu potrafi pyszną zupę ugotować. Wszak zupę niemalże, prawie - można ze wszystkiego ugotować :)
OdpowiedzUsuńCieplutko pozdrawiam.
A to i prawda niezełgana:) Choć Wachmistrzówna twierdzi, po experimentach moich z zupą estragonową, że się niektórym kucharzyć zabronić powinno...:)
UsuńKłaniam nisko:)
Bo Wachmistrzówna chyba smaka nie ma na estragon i zapewne stąd jej zdanie :)
UsuńPozdrowionka.
Wachmistrzówna w ogóle gusta ma specyficzne wielce, osobliwie, że wegetarianka, co za jaki dopust boży, za grzechy widno moje, postrzegam...:((
UsuńKłaniam nisko:)