Skorośmy przy imperialnej brytyjskiej kadrze dowódczej czasów wiktoriańskich, której "wybitnego" przedstawiciela, jenerała Bullera, żeśmy w części wtórej opisali, to zatrzymajmyż się i przy inszym tamtocześnym dowódcy, dla odmiany: admirale... Miałżem po prawdzie subiekcyj niejakich zali to w dziejach opisywać durnoty, boć trudno George'owi Tryonowi jaki debilizm zarzucać, aliści że w skutkach doktrynerstwo i zadufanie równie zgubne być mogą, co i głupota dowódcy wyższego, tom koniec końców się tych rozterek był wyzbył...
Sam nasz admirał, nim tym wiceadmirałem został i Floty Śródziemnomorskiej pod komendę nie dostał, czem więcej szczególnym się w historii nie zapisał, może poza jednym sporem o rolę tzw. "Australian Station", czyli prapierwocin odrębnej australiskiej marynarki wojennej, któremi przez czas niejaki dowodził. Tu akurat bym się z niem był zgodzić gotów, że iście coraz i więcej była potrzebną taka na antypodach samodzielna siła, nie zaś delegowana z metropolii eskadra, ustawicznie znad Tamizy ordonansów wyglądająca. Zwierzchność jednak naszego bohatera tu nie zrozumiała i spór ten go nawet stanowisko kosztował, ale że i za niedługo ów na dowódcę prestiżowej Floty Śródziemnomorskiej został awansowanym, to i myślę, że krzywda mu nie była wielgą... Ano i tu się pokazały onegoż przywary nader jaskrawo, finał w tragedii u libańskiego wybrzeża znajdując...
Byłże admirał takiego przekonania, że w wojnie przyszłej czasu w batalijach nie dość będzie by oficyjerom rang niższych takie czy insze aspekta wykładać, tandem ich rolą być winno absolutne i nader ścisłe każdziutkiego ordonansu wypełnianie, niczem tego trybika w machince, bez zawahania najmniejszego i zwątpienia o słuszności poleceń z góry otrzymanych. Nibyż to nic nowego, bo przecie na tem się od zarania dziejów każda armia i flota zasadza, aliści George Tryon tąż "cnotę" doprowadził do absolutnego absurdu, wszelkie odstępstwa tępiąc i karając srodze... Ano i co by może nie było rzeczą szkodną na wielką skalę u pruskiego feldwebla, to już u admirała dowodzącego dziesiątkami okrętów, stało się zalążkiem tragedii...
HMS "Victoria", nowiusieńki pancernik do Floty Śródziemnomorskiej przydzielony, miał się początkiem zwać "Renown", ale że 1887 był rokiem złotym rokiem jubileuszowym panowania królowej Wiktorii i całe imperium świętowało to jak się należy, to i Admiralicja nie chciała być gorszą i okrętowi miana odmieniono, przepominając najwidniej o starem marynarskiem przesądzie, że jako się korabiowi miana odmienia, to onego opuszcza Fortuna... Nie miejsce to bym tłomaczył na czem nowoczesność "Victorii" w napędzie polegała, może jeno jako ciekawostki podam dwóch kominów ustawionych pobok siebie, czego po dziś dzień się chyba na żadnych inszych okrętach i statkach nie praktykowało, a dla nas najpryncypalniejsze będą pierwsze w Royal Navy obrotowe wieże artyleryjskie, skupiające naważniejsze (i najcięższe) okrętowe działa. Ostatecznie okrętu pokończono (kosztem 840 tysiąców ówcześnych funtów szterlingów!!!) i wodowano w 1890, nie bez incydentów, bo jako na wodę spłynął, to fala przezeń wywołana mało co z nabrzeża tłumu świętującego nie spłukała, po czem wszedł ów do służby właśnie we Flocie Śródziemnomorskiej, z punktu stając się tam okrętem flagowym i detronizując z tej roli inszy pancernik: "Camperdown". Ironią losu, to on właśnie miał być gwoździem do trumny "Victorii" i Tryonowego uporu...
Trudno byłoby rzec, że się marynarze jako szczególnie z szacunkiem o pływającej imienniczce królowej wyrażali, bo ją powszechnie zwano "kapciem" dla tej przyczyny, że niski pokład dziobowy, ustawicznie przy większej fali pod wodą znikał, tworząc przy tem takiegoż właśnie prospektu, jakoby to bambosz jaki po wodzie płynął... Szczęścia też i rzeczywiście imienniczka nie miała, bo latem 1892 roku jak nosem zaryła pod Platejami greckiemi w mieliznę, to dopieroż ujęcie jej ponad tysiąca ton wszelkiego żelastwa i zapasów, dozwoliło dwóm inszym pancernikom jej na głębsze ściągnąć wody, za czym wrychle się pokazało, że się to nie obyło bez szkód, stoczni na Malcie pomocy wymagających...
Latem roku następnego Tryon powiódł swoje okręty na wschodnie wody Śródziemnego Morza i tam swoich oficyjerów nie tyle może trenował, co tresował w manewrach rozlicznych i komunikacyi systemem nowym. Feralnego dnia, 22 czerwca, dwa dywizjony szły w równych kolumnach wpodle siebie wzdłuż libańskiego wybrzeża, przy znakomitej pogodzie i morzu pogodnym, tandem Tryon umyślił im nakazać by z nagła zwrot o 180 stopni wykonały i popłynęły z powrotem. Tragedyja polegała na tem, że rozkazał tego uczynić, każąc prawej kolumnie, przez "Victorię" prowadzonej, wykonać ten zwrot w lewo, a lewej, przez "Camperdowna" i kontradmirała Markhama prowadzonej, w prawo, zatem obie kolumny miały się na wąskiej przestrzeni, pomiędzy temi wciąż jeszcze ku przodowi płynącemi okrętami z tylnych miejsc kolumny, pomieścić. Nieśmiałe, zgłoszone przez oficyjerów niektórych subiekcje, bardziej w tonie wątpliwości, niźli protestacyj, że nadto ciasno i że potrzeba by się najprzód od się kolumny obie bezpiecznie oddaliły, Tryon z właściwą wyższością zignorował i ordonansu powtórzył, takoż, gdy kontradmirał Markham na "Camperdownie" się z potwierdzeniem otrzymania i zrozumienia rozkazu przez chwil kilka wstrzymywał. W efekcie czego poszły obie kolumny ku sobie, jako tego na tem obrazie (z niepojętych mi przyczyn wzbranianego przez Bloggera wkleić) tu macie:
http://en.wikipedia.org/wiki/File:Victoria_collision_sequence.gif
Miałże kontradmirał Markham ponoć mieć nadziei na jakie dodatkowe ordonanse w trakcie już manewru posłane, miał i komandor Burke, właściwy "Victorii" dowódca, Tryona prosić, by manewru strzymał, gdy już jasnem było, że ku zderzeniu idzie... Tryon najpewniej pojął poniewczasie błędu własnego, ale dozwolił jeno na manewr maszynami, by promienia skrętu pogłębić, ale nic to nie dało, gdy "Camperdown" tego samego nie czyniąc, luboż maszyn nie stopując, płynął ze sparaliżowanym kontradmirałem Markhamem, dziesiątkami oficyjerów niższych i setkami marynarzy na pokładzie, ku burcie "Victorii"...
Ano i stało się: rzecz dla cywilnych person najpewniej nie do pojęcia w rozumie... że oto przy pogodzie, której można sobie jeno na majówkę wymarzyć, widoczności znakomitej na wiele mil wkoło, przy jednem oślim uporze, niestety akurat rangą najwyższego, setki innych znakomicie widząc, ku czemu to zmierza, nie odważyło się uczynić zgoła nic, by tragedii zapobiec! I czy miał admirał jaką swoją pomroczność jasną dnia tego, czy przeciwnie, tego się już nie dowiemy nigdy, bo "Victoria" ugodzona w burtę wzmocnionym dziobem "Camperdowna", poczęła nader chyżo wodę brać we wnętrze swoje, osobliwie, że tam nie pozamykano grodzi wodoszczelnych, a jeszczeć i siła pracujących maszyn "Camperdowna" pchała teraz obie rufy ku sobie, skutkiem czego dziób zakleszczony w burcie "Victorii" pracował niczem łom w rękach złodzieja drzwi wyważającego...:((
Gdy się nareście "Camperdown" cofnął, ów nader niski pokład dziobowy "Victorii" był już pod wodą, brać wodę poczęły wieże artyleryjskie do ciężaru własnego, już przecie niemałego, dokładając wagę setek ton wody, przez co dziób się wraz i zanurzył cały, a rufa ze sterem przeciwnie: wyszła ponad wodę, jakiekolwiek już teraz manewry uniemożliwiając...*) A mimo to Tryon ostatniej swej popełnił jeszcze durnoty, nakazując tym pancernikom, co już swych szalup na wodę spuściły, by rozbitków spodziewanych ratować, by ich z powrotem podniosły! Najpewniej i przez to, jako już się "Victoria" po niespełna kwadransie cała do góry dnem obróciła i tonąć poczęła, uratować poradzono ledwie połowę załogi... Trzystu pięćdziesięciu ośmiu marynarzy i oficyjerów z admirałem na czele poszło na wieczną wachtę i ku nauce potomności, której to lekcji jednak co i rusz się okazuje, że nie wszyscy odrobili...:((
__________________________________________
* wrak "Victorii" zlokalizowano dopiero w 2004 roku i z punktu ów stał się jednym z co bardziej atrakcyjnych miejsc tzw. "turystyki wrakowej", najpewniej z uwagi na nader rzadkie ułożenie pionowe wraku w dno wbitego...
1. We wszelkiej armii najważniejszy jest posłuch, więc nic tu takiego nie zaszło, nad czym by trzeba było ręce łamać. Po pierwsze rozkaz wykonano. Po drugie z zaplecza ludzi zawsze się dośle, a braku czterech setek nikt w sztabach wojskowych nawet nie zauważy. Trochę sprzętu szkoda, bo kosztuje, ale przecież na wojsku nikt nie oszczędza i zaraz drugą zabawkę się kupi.
OdpowiedzUsuń2. Wreszcie - generalna uwaga: wszelkiej maści generałowie i wyższa szarża oficerska to tacy ludzie, którzy bez mrugnięcia okiem innych całymi stadami na śmierć poślą i nawet im apetytu nie odbierze. Właśnie dlatego całą wojskowość uważam za zło konieczne, a ludzi, którzy dobrowolnie poświęcili jej swoje kariery za osobników mocno podejrzanych, na drabinie społecznej umiejscowionych gdzieś między prostytutką a aktorem.
Pozdrawiam
Ad.1 Skoro Waść tak cyferki i przeliczenia lubisz, to z pewnością Cię zainteresuje wieleż by to na dzisiejsze było te 840 tysięcy ówcześnych funtów szterlingów i czy to rzeczywiscie taka drobnostka, której tylko "trochę" szkoda, skoro już te cztery setki wyszkolonych marynarzy na Waszmości wrażenia nie czynią...
UsuńAd.2 A czemuż to Waść tak paskudnie profesję tak społecznie przydatną oceniasz? O nierządnicach mówię...:)
Kłaniam nisko:)
Ad. 1 Skoro już Waszmość suspence taki wprowadziłeś, to podaj, proszę, niemałą zapewne równowartość okrętu. Z tym, że przypominam - na wojsko żaden kraj nie żałuje, a już szczególnie imperium. Żołnierz od tego jest, by ginąć i w sztabach z pewnością są plany konieczności uzupełniania stanu w miarę potrzeb i jest to rzecz banalna. Tak więc tych czterystu to była tragedia dla ich rodzin, ale przecież nie dla Dowództwa.
UsuńAd. 2 Wiem, że moje spojrzenie na wojskowość Waszmości nie odpowiada, ale cóż zrobić? Amicus Plato.... A wyjaśnić śpieszę, że u mnie nie prostytutka, ale aktor na samym dnie drabiny stoi, bo robi to samo, co ona (sprzedaje swoje ciało za pieniądze), ale stara się do tego jakąś filozofię dorobić.
Pozdrawiam
Ad.1 Nie wiem, co jeszcze mam za równowartość okrętu podać, skoro koszt budowy podałem dwukrotnie... I polemizować będę z poglądem, że żołnierz na to jest, by ginąć... On jest na to, by zwyciężać, a jeśli nie zwycięża i ginie, to coś jest nie tak i trzeba powołać komisję sejmową...
UsuńAd.2 No cóż... chyba jednak nie tylko ciałem, podobnie jak i od kurtyzan wymagano jeszcze jakiej poezji, obsługi jakiegoś instrumentu, niekoniecznie do góry nogami i sztuki konwersacji...:)
Kłaniam nisko:)
Ad. 1 Muszę być już stary i zmęczony, jeśli nie potrafię rzeczy od razu wyłożyć tak, by była zrozumiała. Owe 840 tysięcy funtów żem zauważył, jednak zważ, proszę, na to, że nie mam pojęcia, jak to się miało do kosztów utrzymania i cen na rynku brytyjskim. Pamiętam jak przez mgłę z "Rodziny Forsyte'ów", że tam jedna dama utrzymywała się w wielkiej biedzie (tylko z jedną panną służącą) za 50 funtów rocznie. Nie wiem jednak, czy dobrze zapamiętałem i czy nie była to jakaś literacka przesada. Dlatego łaknąłem informacji typu: za tę sumę miasto wielkości Krakowa utrzymywałoby się (tj. wszyscy obywatele) przez dwa lata. Albo, że to równowartość dziesięciu sporych posiadłości ziemskich na Wyspach. Albo, że cała wojna krymska kosztowała skarb imperium 500 tysiecy. Wówczas bardziej rozumiałbym, co stracono.
UsuńAd. 1A Z kim niby Imperium Brytyjskie wówczas walczyło? Z jakimiś Zulusami, Burami itd., czyli - z punktu widzenia teorii wojskowości - nędzną garstką śmierdzących dzikich lub cywil-bandą (inna rzecz, jak się na takich pogladach na nieprzyjaciela przejechano, ale to inny temat). No to chyba normalnym było, że w oczach sztabu żołnierz brytyjski JEDYNIE zwyciężał. A skoro tak, to jakieś straty były nieuniknione (w skali Imperium to chyba oczywiste). Przy tej oczywistości niecałe 400 osób to zwykły wypadek przy pracy, o którym nawet nie warto w klubie rozmawiać.
Ad. 2 No to dalej kurtyzany górą, bo robiąc to wszystko co i aktor, one jednak - powtarzam - nie dorabiały do tego żadnej teorii, nie mówiły o rzekomej niemal zbawczej roli społecznej itd.
Pozdrawiam.
Pozwolę sobie zatem ten tekst polecić oraz przypomnieć, że nie kto inszy jak Sir Isaac Newton, zarządzając mennicą państwową już w 1717 roku ustalił cenę uncji złota na 3,8 funta szterlinga, która to wycena utrzymała się z grubsza przez jakieś 200 lat...:)
UsuńKłaniam nisko:)
Wychodzi ponad 6 ton złota. Teraz patrzę innym okiem
UsuńPozdrawiam
Ale artykuł w wolnym czasie też bym zalecał... Bardzo się człek może zadziwić, jak nadto zawierzył tym, co go banialukami o nędzy wyzyskiwanego proletariatu karmili...:)
UsuńKłaniam nisko:)
Rozmowa dowódcy eskadry z latarnikiem :D - podobno autentyk, ale wersje są różne. :)
OdpowiedzUsuńMiałem sposobność już tego poznać przed laty, alem wielce rad, że tego i Lectorowie Moi poznać będą mogli:)
UsuńKłaniam nisko:)
Po mojemu Admirał ignorował automatyczne sygnały generowane o niebezpiecznym zbliżaniu się okrętów, a po wtóre otrzymywał sprzeczne komunikaty w owej sprawie, na dodatek po birmańsku, zaś języka tego nie znał.
OdpowiedzUsuńKłaniam z zaścianka Loch Ness :-)
I z pewnością jeszcze miał wybuch na pokładzie, a ster uszkodziła spadająca z półki paprotka... A nie prościej rzec, że to mózgowia sprawa?:)
UsuńKłaniam nisko:)
A więc był to zamach! Byłem tego pewny !!!!!! Wówczas równiez zbagatelizowano sprawę i nie zbadano wraku, to typowe hehehehe:-)
UsuńSerdeczności z Loch Ness
:-)
Tylko teraz jeszcze rozwikłać pozostało Waszmości, któż za niem stał lub stoi...:)
UsuńKłaniam nisko:)
Kluczowym dowodem byłaby owa paprotka, która ster uszkodziła, zatem zacznę od zwołania jakiejś konferencji albo cóś, na którą zaproszę ogrodników :-)
UsuńKłaniam waszmości z zaścianka LN
:-)
Myślę, że nie od rzeczy będzie też ustalić wiek paprotki (dendrolodzy?) oraz aerodynamikę doniczki...:)
UsuńKłaniam nisko:)
Angielczycy nie mieli takiego Kapitana Kapitanów, jak był kpt. Mamert Stankiewicz, który sam będąc fachowcem najwyższej klasy, tegoż samego wymagał od innych i nie przypadkiem stał się legendą naszej marynarki.
OdpowiedzUsuńKapitanowi Stankiewiczowi przysłano swego czasu instrukcję przybijania do nabrzeża w porcie. Podpisał: Przeczytałem. Nie zrozumiałem.
Następnie przybił do nabrzeża w Gdyni, transatlantykiem, przy pomocy dwóch komend: "Cała naprzód! i Cała wstecz!".
Pewnym, że mięli i swoich niezgorszych...:) Stankiewiczowi nie uwłaczając:) Choć przyznam, że koncept by do nabrzeża pełną parą maszyn podchodzić zda mi się pachnieć cokolwiek ryzykancko...
UsuńKłaniam nisko:)
Trochę żartowałem, aleć admirał Tryon popełnił błąd, jakiego Stankiewicz by nie popełnił, a i wymagał od podwładnych samodzielności myślenia. Stąd u nas tak wielu wybitnych nawigatorów wyrosło, chociaż tradycji nie było.
UsuńTu się zgodzę, że to zgoła duch inszy a i szkoła myślenia by największej pochwały godna... Wszystko tylko nie to, jak parę setek baranów bezwolnie daje się ku zagładzie prowadzić, bo nie ma odważnego rzec komendującemu, że zbłądził...
UsuńKłaniam nisko:)
Pacholęciem będąc o konsulu rzymskim czytałem, któren syna własnego na śmierć skazał za niewykonanie rozkazu, choć onaż niesubordynacja zwycięstwo niemałe przyniosła. Rzymianom takowe dyscypliny wojennej pojęcie imperium zawojować nie przeszkodziło, albiończykom takoż nie, więc może tędy droga do politycznej wielkości? a straty malum necessarium onejż stanowią?
OdpowiedzUsuńsługa uniżony
Prawyś, Mospanie, pięknie się takowe czyta historyje, dopokąd człek sam pod tąż dyscyplinę podlegać nie zacznie...:)
UsuńKłaniam nisko:)